Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Podaj dalej - ebook

Data wydania:
11 października 2023
Ebook
47,90 zł
Audiobook
47,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Podaj dalej - ebook

Hania i Arkadiusz są małżeństwem od 20 lat. Arkadiusz myśli o zakończeniu kariery wojskowej. Chce wyjechać na kilkumiesięczną misję do Afganistanu. Pieniądze, które zarobi pozwolą im na spokojne życie bez kredytu. Ma wrócić w listopadzie. Hania pogodziła się z decyzją o misji, aczkolwiek boi się o męża. Kiedy on jest na misji, Hania zajmuje się doglądaniem ostatnich remontów w domu, projektowaniem ogrodu oraz swoją pracą zawodową. Codziennie kontaktuje się z mężem, drżąc o jego bezpieczeństwo. Święta zbliżają się wielkimi krokami. Wkrótce w mediach pojawia się wiadomość o wybuchu bomby w bazie wojskowej. Jak potoczą się losy szczęśliwego dotąd małżeństwa? I czy faktycznie świąteczny czas jest pełen cudów?

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-83292-83-0
Rozmiar pliku: 2,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZ­DZIAŁ PIERW­SZY

Nad Śli­wi­nem za­cho­dziło późno wrze­śniowe słońce. Ostat­nie pro­mie­nie prze­do­sta­wały się przez ga­łę­zie ozdo­bione róż­no­barw­nymi li­śćmi. To jesz­cze nie była pol­ska złota je­sień, ale za ty­dzień, może dwa, już na­stąpi. Wtedy wy­brzmi to piękno na­tury, na które wszy­scy cze­kają całe dwa­na­ście mie­sięcy. No, może nie wszy­scy, ale Hanna Czer­ni­kie­wicz na pewno. Przez dłuż­szą chwilę wpa­try­wała się w czer­woną kulę, nik­nącą za drze­wami wi­docz­nymi na ho­ry­zon­cie. W li­nii pro­stej miała do nich ja­kieś dwa ki­lo­me­try – tuż za szpa­le­rem drzew roz­cią­gała się plaża w Re­walu. Nie­długo póź­niej od­czuła pierw­szy po­wiew bryzy, jaka tra­dy­cyj­nie za­czy­nała wiać po za­cho­dzie słońca.

Nie pa­mię­tała, kiedy przy­je­chali tu po raz pierw­szy. Chyba z de­kadę temu! Chcieli wy­po­cząć nad Bał­ty­kiem, ale nie­ko­niecz­nie w tłu­mie tu­ry­stów, przy­by­wa­ją­cych z róż­nych stron Pol­ski. Ktoś ze zna­jo­mych za­su­ge­ro­wał im Śli­win, uro­kliwą wieś przy­le­ga­jącą nie­mal do Re­wala, ale jed­no­cze­śnie spo­kojną i po­zba­wioną krzy­kli­wych tu­ry­stów, wszech­obec­nych stra­ga­nów z pa­miąt­kami i bu­dek z ke­ba­bami na każ­dym skrzy­żo­wa­niu ulic. Ży­cie w Śli­wi­nie, na­wet la­tem, za­mie­rało około dwu­dzie­stej dru­giej, i za­czy­nał się czas praw­dzi­wego od­po­czynku. Ama­to­rzy noc­nego ży­cia mu­sieli uda­wać się do Re­wala, ale więk­szo­ści wy­po­czy­wa­ją­cych tu­taj wcza­so­wi­czów od­po­wia­dało ta­kie na­głe zwol­nie­nie tempa i za­trzy­ma­nie się. Jakby tra­fili tu nie­przy­pad­kowo, de­lek­tu­jąc się siel­sko­ścią sioła po­ło­żo­nego tak bli­sko tęt­nią­cej ży­ciem tu­ry­stycz­nej miej­sco­wo­ści.

Przez kilka lat od­wie­dzali ten sam pen­sjo­nat, przy­go­to­wany na przy­ję­cie ka­me­ral­nej liczby tu­ry­stów. Po­cząt­kowo z lekką nie­śmia­ło­ścią mó­wili o moż­li­wo­ści za­miesz­ka­nia w tym miej­scu na stałe. Bo o ja­kiej sta­ło­ści można my­śleć, gdy co kilka lat na­stę­puje prze­pro­wadzka do ko­lej­nej miej­sco­wo­ści z po­wodu pracy Ar­ka­diu­sza? Taki już los żoł­nie­rza jed­nostki, prze­no­szo­nego co pe­wien czas w nowe miej­sce. Hanna od po­czątku mał­żeń­stwa go­dziła się z ta­kim try­bem ży­cia. Dwa­dzie­ścia lat trwała ich wspólna droga, w trak­cie któ­rej zdą­żyła urzą­dzić pięć miesz­kań i pięć razy zmie­nić miej­sce pracy. Jako na­uczy­cielka nie miała pro­ble­mów z jej zna­le­zie­niem. Ła­two akli­ma­ty­zo­wała się w no­wym miej­scu, nie­mal od razu zy­ski­wała też sym­pa­tię po­zo­sta­łych pe­da­go­gów oraz dzieci. Na­uczyła się jed­nak zbyt­nio nie przy­wią­zy­wać do lu­dzi, wie­działa bo­wiem, że za ja­kiś czas czeka ją ko­lejna prze­pro­wadzka. I choć prze­pła­kała wiele nocy z tego po­wodu, że los nie ob­da­rzył ich po­tom­stwem, to jed­nego była pewna: gdyby mieli dzieci lub cho­ciaż jedno dziecko, trudno by­łoby pro­wa­dzić im taki tryb ży­cia, jaki pro­wa­dzili. Za­równa Hanna, jak i Ar­ka­diusz speł­niali się w swoim za­wo­dzie, nie­za­leż­nie od tego, w ja­kie miej­sca tra­fiali. Każde ko­lejne miesz­ka­nie urzą­dzali przy­tul­nie, choć skrom­nie, by w ra­zie ko­lej­nej zmiany gar­ni­zonu nie mieć pro­blemu z nad­mia­rem me­bli, ele­men­tów wy­po­sa­że­nia miesz­ka­nia czy zwy­czaj­nych „przy­da­siów”.

Na­to­miast gdy po raz pierw­szy przy­je­chali do Śli­wina, w ich roz­mo­wach za­częło co­raz czę­ściej po­ja­wiać się słowo „dom”. Urze­kła ich ta miej­sco­wość, a w cza­sie nie­zli­czo­nych spa­ce­rów, pod­czas let­nich po­by­tów, co i rusz od­kry­wali tu­taj coś no­wego. Trzy­mali się za ręce i wę­dro­wali bocz­nymi ulicz­kami, po­ka­zu­jąc so­bie pal­cami, w ja­kim stylu ma być ich dom. Hanna do tej pory nie po­trafi zro­zu­mieć, jak spraw­nie to wszystko los po­ukła­dał, wy­słu­chu­jąc ich ocze­ki­wań. Pew­nie za­dzia­łało prawo przy­cią­ga­nia, o któ­rym wiele czy­tała, choć ni­gdy w prak­tyce nie zde­cy­do­wała się go sto­so­wać. Może to był błąd i dla­tego nie za­szła w upra­gnioną ciążę? Za­wsze na­to­miast bar­dzo mocno an­ga­żo­wała się w pracę, sta­ra­jąc się dać in­nym dzie­ciom pier­wia­stek sie­bie jako mamy. Na­wet naj­więk­sze kla­sowe ło­buzy uwiel­biały z nią za­ję­cia. Od po­czątku swo­jej na­uczy­ciel­skiej drogi uwa­żała, że lek­cje pro­wa­dzone w for­mie za­bawy będą zde­cy­do­wa­nie bar­dziej efek­tywne niż prze­ka­zy­wa­nie wie­dzy w spo­sób po­ważny, nie­mal en­cy­klo­pe­dyczny, czego ucznio­wie i tak nie będą w sta­nie za­pa­mię­tać.

Hanna, jakby to było dziś, pa­mięta dzień, kiedy Ar­ka­diusz wró­cił z pracy i po­in­for­mo­wał ją o ko­lej­nej zmia­nie w ich ży­ciu.

– Jed­nostka w Trze­bia­to­wie? – Zmarsz­czyła czoło, pró­bu­jąc od­na­leźć ja­kieś in­for­ma­cje w za­so­bach swo­jej pa­mięci. – Prze­cież to...

– Do­kład­nie, do­brze pa­mię­tasz. Trze­bia­tów, po­wiat gry­ficki, gmina są­sia­du­jąca z Re­wa­lem. – Mąż uśmiech­nął się do niej po­ro­zu­mie­waw­czo.

– Czyli bli­sko Śli­wina? – Spoj­rzała na Ar­ka­diu­sza z taką na­dzieją, że jesz­cze sze­rzej się uśmiech­nął.

– Obie miej­sco­wo­ści dzieli ja­kieś dwa­dzie­ścia ki­lo­me­trów. To bar­dzo nie­wiele.

– Czyli jest szansa na za­miesz­ka­nie w Śli­wi­nie?

Przy­tu­lił wtedy żonę mocno do sie­bie. Tak, oboje chcieli tam za­miesz­kać. I chyba naj­wyż­szy czas, aby po­my­śleli o czymś wła­snym, a nie wy­łącz­nie o wy­naj­mo­wa­niu ko­lej­nego miesz­ka­nia dla żoł­nie­rza na kie­row­ni­czym sta­no­wi­sku. To zna­czy, my­śleli o tym od dawna, ale te­raz do­piero mo­gli zre­ali­zo­wać te plany. Po­sia­dali zdol­ność kre­dy­tową, za­tem pod­ję­cie się zo­bo­wią­za­nia fi­nan­so­wego nie było dla nich pro­ble­mem.

– A co bę­dzie, jak znowu prze­rzucą cię da­leko? Co z do­mem? – Ha­nia wie­czo­rami wtu­lała się w ra­miona męża, drżąc z nie­pew­no­ści, czy pod­jęta de­cy­zja na do­bre za­ko­rze­niła się w ich umy­słach i ser­cach.

– Je­stem w ta­kim wieku, że to moja ostat­nia zmiana miej­sca pracy. – Arek w końcu po­wie­dział to, co od dłuż­szego już czasu pra­gnęła usły­szeć. – Nie chcę się już tu­łać czy żyć w ja­kimś miej­scu na chwilę. Co po­wiesz, abym po za­koń­cze­niu służby w Trze­bia­to­wie prze­szedł na woj­skową eme­ry­turę? Wiem, że bę­dzie wtedy mniej­sze upo­sa­że­nie, ale ja­koś so­bie po­ra­dzimy. Mamy coś odło­żone, a ja na pewno znajdę ja­kieś za­trud­nie­nie w po­bliżu. Ty do­trwa­ła­byś do swo­jej eme­ry­tury w jed­nym miej­scu pracy, bez ko­niecz­no­ści ko­lej­nej zmiany. Wiesz, że je­stem ci wdzięczny za to, że ni­gdy ani sło­wem nie po­wie­dzia­łaś, jak trudno jest ci żyć na wa­liz­kach i z tak czę­stymi prze­pro­wadz­kami.

– Daj spo­kój. – Mach­nęła ręką, choć łzy na­pły­nęły jej do oczu. Rze­czy­wi­ście, ni­gdy nie roz­kle­iła się przy mężu, ale wie­lo­krot­nie, gdy była sama w domu, po­zwa­lała na upust łzom.

Cał­kiem spraw­nie na­uczyła się ukry­wać swoją sa­mot­ność i po­czu­cie pustki, ja­kie do­pa­dały ją bar­dzo czę­sto. A wszystko za­częło się jesz­cze w dzie­ciń­stwie... Komu wtedy miała się zwie­rzyć z tych uczuć? Ro­dzi­com, któ­rzy kom­plet­nie nie in­te­re­so­wali się je­dy­naczką, prze­pi­ja­jąc pie­nią­dze i pusz­cza­jąc je z dy­mem naj­tań­szych pa­pie­ro­sów? Są­sia­dom, dla któ­rych była nie­wi­dzialna, bo nie mieli ochoty wtrą­cać się w nie swoje pro­blemy? Na­uczy­ciel­kom w szkole, z któ­rych więk­szość miała nie­pra­cu­ją­cego męża na utrzy­ma­niu i swoje zmar­twie­nia do ogar­nię­cia? Taka była spe­cy­fika śro­do­wi­ska, w któ­rym się wy­cho­wała. To cud, że miała w so­bie tyle sa­mo­za­par­cia, by wy­rwać się z mar­twej wsi, gdzie każdy, kto tam po­zo­stał, ska­zany był eg­zy­sto­wać na mi­ni­mal­nym po­zio­mie.

Ro­dzice z obo­jęt­no­ścią przy­jęli fakt, że już po szkole pod­sta­wo­wej Ha­nia wy­brała li­ceum w od­da­lo­nym o dwie­ście ki­lo­me­trów mie­ście wo­je­wódz­kim i bez sen­ty­men­tów ani obaw zgo­dzili się na jej za­miesz­ka­nie w in­ter­na­cie. To wtedy po raz pierw­szy do­pa­dła ją sa­mot­ność, taka wgry­za­jąca się w każdy frag­ment ciała, po­wo­du­jąca ból fi­zyczny i psy­chiczny. Gdy inni ucznio­wie cie­szyli się na pią­tek, pró­bu­jąc jak naj­szyb­ciej ze­rwać się z lek­cji, by po­je­chać do ro­dzin­nych do­mów, Ha­nia wy­bie­rała ostat­nie moż­liwe po­łą­cze­nie do Wie­siółki. Po­tem od przy­stanku szła bar­dzo wolno, po­włó­cząc no­gami, i za­zwy­czaj po na­sta­niu ciem­no­ści tra­fiała przed drzwi ro­dzin­nego domu. Za­my­kała oczy i na­słu­chi­wała. Ro­dzice byli sami czy też to­wa­rzy­szyli im ko­le­dzy ojca? Bo je­żeli to dru­gie, to jesz­cze wstrzy­my­wała się z wej­ściem do środka i cze­kała, aż „go­ście” wyjdą z domu. Cza­sami na­stę­po­wało to do­piero późno w nocy. Gdy beł­ko­tliwe i za­ta­cza­jące się to­wa­rzy­stwo opusz­czało dom, dziew­czyna roz­pro­sto­wy­wała zdrę­twiałe od nie­wy­god­nego sie­dze­nia nogi i po ci­chu wcho­dziła do środka. Za­zwy­czaj nikt nie od­no­to­wy­wał jej przy­by­cia. Ro­dzice w pi­jac­kim zwi­dzie le­żeli już każde na swoim łóżku, choć bar­dziej od­po­wied­nim sło­wem byłby w tym przy­padku bar­łóg. Nie prze­bie­rali się z ciu­chów, w któ­rych prze­cho­dzili cały dzień, za­le­ga­jąc w nich w brud­nej i śmier­dzą­cej po­ścieli. Ha­nia prze­cho­dziła szyb­ciutko do swo­jego ma­leń­kiego po­ko­iku i prze­krę­cała klucz w drzwiach. Do­piero wtedy od­dy­chała z ulgą. Na­sta­wiała bu­dzik na szó­stą rano, by jak naj­szyb­ciej od­dać się do­mo­wym obo­wiąz­kom. Bo tylko ona była w sta­nie je wy­ko­nać! Ro­dzice za­zwy­czaj bu­dzili się do­piero około po­łu­dnia, cza­sami na­wet póź­niej. Na ska­co­wa­nych i jesz­cze nie do końca trzeź­wych cze­kała ugo­to­wana przez Ha­nię zupa po­mi­do­rowa i na­le­śniki. Krzą­ta­jąc się po domu od wcze­snego ranka, po­tra­fiła wy­sprzą­tać na błysk oba po­koje, kuch­nię i przed­sio­nek z nie­wielką ła­zienką. Ro­biła pra­nie, prze­cie­rała pod­łogi na mo­kro, sta­ra­jąc się ro­bić to po ci­chu, by nie po­bu­dzić ro­dzi­ców. Gdy się prze­bu­dzali, ow­szem, za­uwa­żali córkę, ale po­nowna chęć na­pi­cia się zwy­cię­żała. Matka cza­sami po wy­pi­ciu pierw­szego po śnie kie­liszka po­dej­mo­wała próbę roz­mowy z Ha­nią. Córka jed­nak szybko się na­uczyła, że nie ma co opo­wia­dać matce o na­uce, szkole, za­ję­ciach czy na­uczy­cie­lach, bo jed­nym uchem to wpa­dało, a dru­gim wy­pa­dało. Matka nie za­uwa­żała zmie­nio­nych po­sze­wek i za­ście­lo­nego łóżka, ani też stosu zło­żo­nych świe­żych ubrań le­żą­cych na sto­liku.

Ha­nia prze­trwała tak cztery lata li­ceum, ogra­ni­cza­jąc wi­zyty w domu ro­dzin­nym do nie­zbęd­nego mi­ni­mum. Gdy nad­cho­dziły wa­ka­cje, od pierw­szego dnia po za­koń­cze­niu roku szkol­nego rzu­cała się w wir pracy, by za­ro­bić na swoje po­trzeby. U jed­nego go­spo­da­rza zbie­rała tru­skawki, u in­nego ple­wiła grządki, u ko­lej­nego sprzą­tała lub opie­ko­wała się dziec­kiem. Sama ro­dzeń­stwa nie miała, ale dziećmi po­tra­fiła się zaj­mo­wać. Ma­lu­chy ją uwiel­biały! Miała do nich cier­pli­wość, po­tra­fiła wy­my­śleć na po­cze­ka­niu bajki czy ko­lejne za­bawy, aby cał­ko­wi­cie za­po­mniały o bo­żym świe­cie. Przez wa­ka­cje za­ra­biała na swoje po­trzeby, ku­po­wała przy­bory szkolne, ze­szyty, książki, ubra­nia, które mu­siały star­czyć jej na cały rok szkolny. Wie­działa, że je­śli nie kupi tych rze­czy od razu, to póź­niej może mieć pro­blem z ukry­ciem pie­nię­dzy przed ro­dzi­cami.

Naj­gor­szym dla Hani cza­sem w roku było Boże Na­ro­dze­nie... Praw­dzi­wych świąt chyba ni­gdy nie miała, nie po­znała. Zresztą, co zna­czy słowo „praw­dziwe”? Dla wielu ozna­czało za­sta­wiony stół, cho­inkę, skrzącą się nie­zli­czoną ilo­ścią świa­te­łek i świe­ci­de­łek, ro­dzinę zgro­ma­dzoną wo­kół stołu, górę pre­zen­tów po­ło­żo­nych pod zie­lo­nym drzew­kiem, wspólne wyj­ście na Pa­sterkę, dzie­le­nie się opłat­kiem, sianko pod ob­ru­sem... Hani wy­star­czy­łoby, żeby ro­dzice od­no­to­wali sam fakt Bo­żego Na­ro­dze­nia. A oni trak­to­wali czas świą­teczny jak dni po­wsze­dnie. Gdy jesz­cze cho­dziła do pod­sta­wówki, nie była w sta­nie znieść opo­wie­ści in­nych dzieci o świą­tecz­nych przy­go­to­wa­niach, wspól­nym le­pie­niu pie­ro­gów czy ubie­ra­niu cho­inki. W jej domu ro­dzin­nym cze­goś ta­kiego nie było. Za­miast kom­potu z su­szu – wódka lub ta­nie wina. Za­miast po­traw bo­żo­na­ro­dze­nio­wych – ka­wa­łek ohyd­nego sal­ce­sonu, po­dany z przed­wczo­raj­szym chle­bem. Gdy za­częła do­ra­stać, zda­rzało się, że po ge­ne­ral­nym wy­sprzą­ta­niu domu na święta – ro­biła to za każ­dym ra­zem, choć efekt był krót­ko­trwały – de­ko­ro­wała skrom­nie w bo­żo­na­ro­dze­niowe ozdoby swój po­koik. Sta­wiała wtedy w wa­zo­nie kilka świer­ko­wych ga­łą­zek, za­kła­da­jąc na nie wła­sno­ręcz­nie zro­bione łań­cu­chy i ozda­bia­jąc je po­ma­lo­wa­nymi szysz­kami. Co z tego, skoro spę­dzała święta sama, w swo­jej ma­łej klitce... Boże Na­ro­dze­nie to był dla niej po pro­stu czas, który mu­siała ja­koś prze­trwać.

Ar­ka­diu­sza po­znała przy­pad­kiem, bę­dąc w ostat­niej kla­sie li­ceum. In­ter­nat, w któ­rym miesz­kała przez ostat­nie cztery lata, są­sia­do­wał z jed­nostką woj­skową. Jak się póź­niej oka­zało, tam wła­śnie pra­co­wał młody męż­czy­zna. Na par­te­rze bu­dynku znaj­do­wał się klub gar­ni­zo­nowy, po­sia­da­jący bar­dzo do­brze wy­po­sa­żoną bi­blio­tekę. Ha­nia kilka razy w ty­go­dniu od­wie­dzała to miej­sce, przy­go­to­wu­jąc się skru­pu­lat­nie do eg­za­minu ma­tu­ral­nego. Go­dzi­nami prze­sia­dy­wała w czy­telni, ro­biąc no­tatki i za­po­zna­jąc się z trud­niej­szymi te­ma­tami. W in­ter­na­cie szkol­nym pa­no­wał roz­gar­diasz, trza­skały drzwi, mło­dzież wciąż krą­żyła po po­ko­jach, a tu­taj miała upra­gniony spo­kój. Czy­tel­nia nie była zbyt duża, po­sia­dała za­le­d­wie dzie­sięć miejsc sie­dzą­cych i pięć sto­li­ków, stąd przy więk­szej fre­kwen­cji nie­uchronne było, że do­sią­dzie się ja­kiś to­wa­rzysz. Tak po­znała Ar­ka­diu­sza. Młody męż­czy­zna po­ja­wił się któ­re­goś razu, krótko przed za­mknię­ciem bi­blio­teki, a je­dyne wolne miej­sce było wła­śnie obok Hani. Arek ode­zwał się grzecz­no­ściowo, za­ga­du­jąc młodą ko­bietę o wolne krze­sło. Ski­nęła głową, na­wet jej nie pod­no­sząc, sku­piona na tre­ści lek­sy­konu, który le­żał na bla­cie. Od razu jed­nak wpa­dła w oko mło­dzień­cowi, dla­tego wszel­kimi si­łami pró­bo­wał za­chę­cić ją do wy­miany zdań. I choć po­cząt­kowo iry­to­wało ją to, gdyż nie po­zwa­lało jej skon­cen­tro­wać się na tek­ście, to po ko­lej­nej pró­bie się pod­dała. Po­cząt­kowo od­po­wia­dała pół­słów­kami, aby po chwili bez skrę­po­wa­nia opo­wia­dać o ma­tu­ral­nych przy­go­to­wa­niach i stre­sie z tym zwią­za­nym. Arek, co prawda, ma­turę miał już za sobą, ale zwie­rzył się z po­dob­nych prze­żyć zwią­za­nych z na­uką w woj­sko­wej uczelni. Za­li­czał tam ko­lejne kursy, wy­jąt­kowo trudne, i po­dob­nie jak Ha­nia, zmu­szony był do prze­sia­dy­wa­nia w czy­telni z tych sa­mych do­kład­nie po­wo­dów.

I tak z dnia na dzień na­wią­zy­wali co­raz bliż­szą zna­jo­mość. Szybko prze­nio­sła się ona poza mury klubu gar­ni­zo­no­wego. Wy­cho­dzili wspól­nie na spa­cery do parku, do kina, z rzadka – ale jed­nak – na kawę. Pierw­sze uchwy­ce­nie się za ręce, pierw­sze przy­tu­le­nie, pierw­szy po­ca­łu­nek... To wszystko wy­wo­ły­wało mo­tyle w brzu­chu i uno­sze­nie się nad zie­mią. Pierw­sza mi­łość, czu­łość, bli­skość – to wszystko spra­wiało, że Ha­nia za­ko­chała się w Ar­ka­diu­szu. Nie­śmiało, nie wie­dząc do­kład­nie, jak po­winno wy­glą­dać to uczu­cie. Ale kiedy nie mo­gła do­cze­kać się ko­lej­nego spo­tka­nia, a wie­czo­rem ma­rzyła, by noc mi­nęła jak naj­szyb­ciej, po­nie­waż ko­lejny dzień przy­no­sił spo­tka­nie z Ar­ka­diu­szem, to chyba była mi­łość. On wy­znał jej uczu­cie dużo wcze­śniej, cier­pli­wie cze­ka­jąc na od­wza­jem­nie­nie. Do­cze­kał się! Ujął Ha­nię po­czu­ciem hu­moru, nie­sa­mo­witą in­te­li­gen­cją oraz wy­trwa­łym dą­że­niem do wy­zna­czo­nego so­bie celu. No i ten wy­jąt­kowo piękny uśmiech, cie­pły, pro­mienny, roz­pra­sza­jący wszel­kie smutki. A tych było nie­mało!

Im bli­żej było ma­tury, Ha­nię ogar­niał co­raz więk­szy strach. I nie cho­dziło o na­ukę czy zda­nie eg­za­minu doj­rza­ło­ści, bo przy­go­to­wy­wała się do ma­tury wy­jąt­kowo so­lid­nie... Bała się, co bę­dzie da­lej. Ma­rzyła o stu­diach, ale pa­trząc re­al­nie – nie było jej na nie stać. Cze­kał ją za­tem po­wrót do ro­dzin­nej wsi oraz do domu, który do­mem ni­gdy nie był. Bę­dzie mu­siała zna­leźć so­bie ja­ką­kol­wiek pracę, a plany edu­ka­cyjne prze­ło­żyć na nie­okre­ślone póź­niej czasy. Im bli­żej było maja, tym bar­dziej się stre­so­wała. Ar­ka­diusz wy­cią­gał ją na co­raz dłuż­sze spa­cery, by po­od­dy­chała świe­żym po­wie­trzem i się nieco od­prę­żyła. Trzy­mali się za ręce, prze­mie­rzali ki­lo­me­try po oko­licz­nym parku, ale ner­wo­wość wi­siała w po­wie­trzu. Cier­pli­wość Ar­ka­diu­sza spra­wiła, że Ha­nia za­częła zwie­rzać mu się ze swo­ich roz­te­rek. Naj­trud­niej­sze było wy­zna­nie do­ty­czące ro­dzi­ców. Opo­wie­działa mu wszystko, ze szcze­gó­łami, choć nie bez obaw. Z ulgą od­no­to­wała, że młody męż­czy­zna nie od­wró­cił się na pię­cie i nie uciekł od niej, gdy usły­szał opo­wie­ści o pa­to­lo­gicz­nej ro­dzi­nie.

– Za­biorę cię stam­tąd, jak naj­szyb­ciej cię za­biorę! – obie­cy­wał, wtu­la­jąc twarz we włosy uko­cha­nej i de­li­kat­nie wy­cie­ra­jąc jej łzy, ciur­kiem ciek­nące po po­licz­kach. Ta opie­kuń­czość, wy­ni­ka­jąca z mi­ło­ści, była bal­sa­mem na każdą złą myśl. Ar­ka­diusz do­sko­nale ro­zu­miał, co czuje Ha­nia, „ma­jąc i jakby nie ma­jąc” ro­dzi­ców. Jego dom ro­dzinny także był da­leki od ide­ału. Gdy miał dzie­sięć lat, ro­dzice wy­je­chali za pracą do Ka­nady. I już nie wró­cili. Ar­kiem za­jęła się bab­cia, sta­ruszka, u któ­rej za­miesz­kał. Sta­rała się stwo­rzyć mu na­miastkę ro­dzin­nej at­mos­fery, ob­da­rzyła go ogro­mem uczu­cia, jed­nak ni­gdy nie za­stą­piła mu matki ani ojca. Co z tego, że ro­dzice przy­sy­łali pie­nią­dze na jego utrzy­ma­nie, kiedy nie było ich w mo­men­tach, w któ­rych po­trze­bo­wał obojga naj­bar­dziej. Dwa razy, od­kąd wy­brali ży­cie za gra­nicą, był w Ka­na­dzie. Wię­cej nie po­le­ciał, ogra­ni­cza­jąc wza­jemne kon­takty do roz­mów te­le­fo­nicz­nych. Z cza­sem i te zro­biły się co­raz rzad­sze, a gdy osią­gnął peł­no­let­niość, miały już miej­sce zu­peł­nie spo­ra­dycz­nie.

Ar­ka­diusz od za­wsze ma­rzył, by zo­stać żoł­nie­rzem. Za­raz po ma­tu­rze wstą­pił do jed­nostki woj­sko­wej i ma­łymi krocz­kami za­czął bu­do­wać swoją ka­rierę. Do­wódcy do­ce­niali jego za­an­ga­żo­wa­nie, wy­sy­ła­jąc go co rusz na ko­lejne kursy, by pod­no­sił swoje kwa­li­fi­ka­cje. Zdo­by­wał też ko­lejne stop­nie woj­skowe. Na jedną z uro­czy­sto­ści za­brał ze sobą Ha­nię. Miało to miej­sce ty­dzień przed jej ma­turą. Sta­nęła w ką­cie, nie­śmiało ob­ser­wu­jąc do­stoj­nych go­ści, wpro­wa­dza­nych na plac de­fi­la­dowy. Onie­śmie­lały ją stroje żon do­wód­ców oraz całe ro­dziny sto­jące grup­kami, by ra­zem z wy­róż­nio­nymi żoł­nie­rzami cie­szyć się suk­ce­sem. Ar­ka­diusz miał tylko ją u swo­jego boku. A ona miała Ar­ka­diu­sza. Wtedy do­tarło do niej, jak bar­dzo go ko­cha i ma­rzy, aby to z nim wła­śnie spę­dzić dłu­gie lata, aż do końca ży­cia – co na osiem­na­sto­latkę było wy­jąt­kowo śmia­łym ma­rze­niem. Gdy uzmy­sło­wiła to so­bie, onie­śmie­le­nie mi­nęło. Wy­pro­sto­wała się, pa­trząc z dumą na uko­cha­nego w mo­men­cie, gdy do­wódca przy­pi­nał mu ko­lejny me­dal do mun­duru i gra­tu­lo­wał. Pod­bie­gła wtedy do Ar­ka­diu­sza i nie wie­dząc na­wet, że ła­mie re­gu­la­min im­prezy, ob­jęła męż­czy­znę i po­ca­ło­wała. Lekką kon­ster­na­cję obec­nych na placu roz­ła­do­wał do­wódca, mó­wiąc przez mi­kro­fon coś o pra­wach mło­do­ści, a zgro­ma­dzona pu­blicz­ność po­now­nie biła im brawo. Udali się po­tem wszy­scy na uro­czy­sty obiad. Ar­ka­diusz z dumą przed­sta­wiał Ha­nię prze­ło­żo­nym i ko­le­gom w gar­ni­zo­nie, trzy­ma­jąc ją za rękę, by jej onie­śmie­le­nie mi­nęło. Wspar­cie i opie­kuń­czość z jego strony stały się zna­kiem roz­po­znaw­czym ich dal­szego ży­cia. Bo ten wy­jąt­kowy dzień miał swój ciąg dal­szy... Po uro­czy­sto­ściach Ar­ka­diusz za­brał Ha­nię do babci. Wraz z wnu­kiem miesz­kała ona na dru­gim końcu mia­sta.

– To na­prawdę ta Ha­nia, o któ­rej tyle mi opo­wia­da­łeś? – Ob­jęła dziew­czynę ra­mie­niem i ser­decz­nie uca­ło­wała. Sta­ruszka chwy­ciła go­ścia za obie dło­nie i za­pro­wa­dziła do po­koju dzien­nego. Po chwili na stół wje­chało pięk­nie pach­nące cia­sto droż­dżowe, a w ku­becz­kach po­ja­wiło się mleko. Ha­nia za­mru­gała szybko po­wie­kami, by nikt nie za­uwa­żył łez w jej oczach. Matka ni­gdy nic nie pie­kła. Ba, nie go­to­wała na­wet, nie wspo­mi­na­jąc o po­zo­sta­łych ro­dzi­ciel­skich obo­wiąz­kach! W domu ro­dzin­nym nikt nie roz­ma­wiał z nią, nie przy­tu­lał jej, nie in­te­re­so­wał się nią. Tym­cza­sem tu­taj czuła się wy­jąt­kowo, choć Ar­ka­diusz za­pew­niał ją, że to nor­malne w domu babci.

– Dla­tego tu­taj chcia­łem to zro­bić. – Od­wa­żył się w końcu po­wie­dzieć po­cząt­kowo nie­zro­zu­miałe dla Hani słowa. Głos mu się lekko ła­mał. Wi­dać było, że w mło­dym męż­czyź­nie bu­zują wiel­kie emo­cje. – Chcia­łem, żeby i bab­cia przy tym była. Bo ona za­wsze przy mnie jest, za­równo w przy­krych mo­men­tach, jak i w tych szczę­śli­wych. A ten, mam na­dzieję, że bę­dzie szczę­śliwy... Ha­niu, wiem, że je­steś mło­dziutka, że dzieli nas pięć lat. Ja pra­cuję, a ty do­piero pod­cho­dzisz do ma­tury. Nie mam po­ję­cia, ja­kie plany ży­ciowe po­ja­wiły się w two­jej gło­wie, ale wiem, co jest w moim sercu.

Tu na chwilę wy­szedł z po­koju, zo­sta­wia­jąc Ha­nię z cha­otycz­nymi my­ślami w gło­wie, by wró­cić za­raz z bu­kie­tem czer­wo­nych róż i nie­wiel­kim pu­de­łecz­kiem w ręku. Pod­szedł do uko­cha­nej, chwy­cił jej drżącą, lepką od potu dłoń, i uklęk­nął przed nią.

– Ha­niu, bar­dzo cię ko­cham i nie chcę już dłu­żej cze­kać. Roz­my­śla­łem o tym od dawna. I choć wiem, że masz do­piero osiem­na­ście lat, to jed­nak pro­szę, byś zo­stała moją żoną. Chcę bu­dzić się u two­jego boku i przy to­bie za­sy­piać. Chcę snuć z tobą wspólne plany i ma­rze­nia do końca ży­cia. Chcę za­opie­ko­wać się tobą i spra­wić, byś ni­gdy nie pła­kała. Chcę, że­byś z ra­do­ścią my­ślała o przy­szło­ści, a nie bała się jej, jak do­tąd. Chcę, byś była tylko moja. Chcę...

Tu Ha­nia prze­rwała po­tok słów wy­do­by­wa­ją­cych się z drżą­cego gar­dła męż­czy­zny. Ob­jęła Ar­ka­diu­sza z ca­łych sił i nie zwa­ża­jąc na łzy, po­wta­rzała z ra­do­ścią:

– Chcę! Chcę!! Chcę!!! Ja też tego chcę!!!

Po chwili z ra­do­ści pła­kała już cała trójka. Wzru­szona bab­cia obej­mo­wała mło­dych, po­wta­rza­jąc, jak bar­dzo jest szczę­śliwa, że mo­gła do­cze­kać ta­kiej chwili. Ar­ka­diusz na zmianę ca­ło­wał obie ko­biety po rę­kach. Wie­dział, że ten mo­ment za­pa­mięta do końca ży­cia. Wie­czór spę­dzili przy pysz­nym cie­ście, sie­dząc przy stole i ukła­da­jąc plany na naj­bliż­sze mie­siące. Wszy­scy zgod­nie do­szli do wnio­sku, że prio­ry­te­tem jest Ha­nia. Młoda ko­bieta musi na spo­koj­nie po­dejść do ma­tury i ją zdać. Za­raz po ostat­nich eg­za­mi­nach mło­dzi we­zmą ślub cy­wilny i za­miesz­kają w miesz­ka­niu babci. Młody żoł­nierz był w sta­nie z pen­sji utrzy­mać sie­bie i uko­chaną, sta­ruszka na­to­miast obie­cała fi­nan­sowe wspar­cie ze swo­jej eme­ry­tury. Wszystko po to, aby Ha­nia od razu mo­gła za­cząć stu­dio­wać, nie ro­biąc w na­uce żad­nej prze­rwy. Po raz pierw­szy wy­da­wało się Hani, że jej przy­szłość może mieć ko­lo­rowe barwy.

Dwa mie­siące póź­niej Hanna i Ar­ka­diusz byli już ofi­cjal­nie mał­żeń­stwem. Krótko przed ślu­bem oboje po­je­chali do ro­dzin­nej miej­sco­wo­ści dziew­czyny. Mimo braku za­in­te­re­so­wa­nia ze strony ro­dzi­ców, czuła się w obo­wiązku po­in­for­mo­wać ich o zmia­nach w swoim ży­ciu. Przy oka­zji chciała za­brać resztę swo­ich rze­czy. Na­wet nie za­uwa­żyli jej wi­zyty. Spali, kom­plet­nie upo­jeni al­ko­ho­lem, nie­mal nie­przy­tomni. Bu­telki po wódce i wi­nie wa­lały się wszę­dzie, od stołu po pod­łogę, po­dob­nie jak resztki stę­chłego i sple­śnia­łego je­dze­nia. W ca­łym domu pa­no­wał taki odór, że zbie­rało się na wy­mioty. Ar­ka­diusz nie zo­sta­wił Hanny ani na chwilę sa­mej. Ra­zem z nią spa­ko­wał cały do­by­tek, rap­tem miesz­czący się w dwóch fo­lio­wych tor­bach. Gdy po raz ostatni młoda ko­bieta spo­glą­dała na swój po­koik, bę­dący je­dy­nym bez­piecz­nym azy­lem w jej domu ro­dzin­nym, przy­tu­lił ją mocno do sie­bie. Nim wy­szli, za­pi­sała na kartce swój nowy ad­res i nu­mer te­le­fonu. Kartkę po­ło­żyła na lo­dówce. Co prawda, nie li­czyła na ja­ki­kol­wiek kon­takt ze strony ro­dzi­ców, ale chciała mieć czy­ste su­mie­nie, że ze swo­jej strony zro­biła wszystko.

Nie spo­dzie­wała się, że za­nim mi­nie pół roku, do­sta­nie te­le­fon od są­sia­dów ro­dzi­ców, któ­rzy su­chym gło­sem po­in­for­mują ją o tra­ge­dii, jaka wy­da­rzyła się w jej ro­dzin­nym domu. Któ­reś z ro­dzi­ców, bę­dąc kom­plet­nie pi­ja­nym, za­pró­szyło ogień i po­żar bły­ska­wicz­nie ob­jął całe do­mo­stwo. Stra­żacy ga­szący po­go­rze­li­sko przez kilka go­dzin na­tra­fili na dwa zwę­glone ciała. Dzień po­grzebu był ostat­nim dniem, w któ­rym Hanna od­wie­dziła ro­dzinną miej­sco­wość. To­wa­rzy­szył jej mąż, bez prze­rwy trzy­ma­jąc ją za rękę. Na cmen­ta­rzu nie po­tra­fiła na­wet zmu­sić się do łez. Na po­grze­bie po­ja­wiło się nie­wiele osób. Na­wet ksiądz po­pro­wa­dził na­bo­żeń­stwo dość szybko, by mieć to już za sobą. Nie­wielki wie­niec zło­żyła tylko ona z Ar­kiem. Na głos by tego ni­gdy nie wy­po­wie­działa, ale od­czuła ulgę, gdy wy­jeż­dżali z Wie­siółki...

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: