- W empik go
Podania i legendy polskie, ruskie i litewskie - ebook
Podania i legendy polskie, ruskie i litewskie - ebook
Lucjan Siemieński (1807–1877) był polskim poetą, pisarzem, publicystą, krytykiem literackim i tłumaczem. Wykładał na Uniwersytecie Jagiellońskim, był współzałożycielem i członkiem Akademii Umiejętności, uczestniczył w powstaniu listopadowym. Zasłynął jako tłumacz „Odysei”. Pasjonował się folklorem polskim i ukraińskim, co znalazło odbicie w jego twórczości – tłumaczeniu ukraińskich dumek, zbiorach legend i podań.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8217-878-4 |
Rozmiar pliku: | 2,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Kilka słów o ważności podań ludowych
I
II
III
IV
V
VI
1. Smok
2. Mysia wieża w Kruszwicy
3. Piast
4. Pięciu męczenników kazimierskich
5. Wskrzeszenie Piotrowina
6. Męczeństwo św. Stanisława na Skałce
7. O Piotrze Duńczyku
8. Oblężenie Nakła
9. Pani Kinga
10. Paweł z Przemankowa
11. Biskup Gamrat
12. Czterdzieściu dziewięciu męczenników sandomierskich
13. Wawrzyniec Powodowski, kawaler maltański
14. Procesja duchów
15. Złotaryńko
16. Królowa Bałtyku
17. Witolf
18. Krysztofor
19. Anafielas
20. Krumine
21. Nemon
22. Rumszys
23. Wajdelotka
24. Mogiły Soroki, Nepromacha i Praksedy
25. Mogiła Perepiat i Perepiatycha
26. Mogiła Mełanki
27. Świrydowa mogiła
28. Wał Olgi
29. Wał Żmii
30. Góra Koniusza
31. Żupy solne w Wieliczce
32. Strukis
33. Krynica Parascewy
34. Lasy użwarmskie
35. Dziwo w jeziorze krakowskim
36. Dżuga
37. Szatryja
38. Kiszporg
39. Orły Herburtów
40. Pileckie
41. Skała Kmity
42. Kamienna figura w kolegiacie w Wiślicy
43. Żaby, drzwi i grobla w Wiślicy
44. Zamek ojcowski
45. Głowa w izbie senatorskiej w Krakowie
46. Stół marmurowy w Olesku.
47. Król Sobek
48. Wąsy Króla Jana
49. Pan Przyjemski w Koźminie
50. Wieża czarnej księżniczki w Szamotułach
51. Zaklęty zamek w Lubaszu
52. Widmo w zamku rydzyńskim
53. Skarbiec w Zbąszyniu
54. Krzywoprzysiężna pani
55. Zamek w Wyszynie
56. Lubrański
57. Zamek jazłowiecki
58. Skrzynno, jezioro pod Mosiną
59. Myśliwy pan
60. Pająk w Pajęcznie
61. Kościół Bożogrobców w Gnieźnie
62. Skarb w Luboni
63. Stare zamczysko w Kórniku
64. Gnieźninek
65. Wieś Ruda
66. Milczący dzwonek
67. Piwo grodziskie
68. Brzoza gryżyńska
69. Wiąz św. Stanisława
70. Obraz na księżycu
71. Chleb kamienny w Oliwie
72. Sosna brata Piotra
73. Wizerunek Zbawiciela w trybunale lubelskim
74. Św. Bronisława
75. Założenie Kijowa
76. Przepowiednie znachora Wernyhory
77. Wąż
78. Dzwon wornieński w jeziorze Łukście
79. Krzysztofory w Krakowie.
80. Kamień w Podkamieniu
81. Zaklęta dziewczyna pod Strzelnem
82. Droga Sierpiahy
83. Ludzie obróceni w kamień
84. Dusza towarzysza chorągwi Radziwiłłowskiej
85. Brzezicki
86. Duchy familijne
87. Pielgrzym
88. Upiór i dżuma
89. Rozmowa bydląt.
90. Niedźwiedź
91. Król wężów
92. Zazula
93. Kania
94. Wił
95. Bazyliszek
96. Żaba
97. Lipa
98. Czajka
99. Jaskinia pod Czerczą
100. Pieczary pod Straczem
101. Pieczary w Czarnej Górze
102. Pieczara w Bruśniku
103. Jamy zbójeckie
104. Zbójeckie pieniądze
105. Jama nad Morskim Okiem
106. Księgi czarnoksięskie
107. Czechy wędrowne
108. Morskie Oko
109. Skarbnik
110. Zbójcy
111. Janoszczyk
112. Kowal z Harklowej
113. Parobek z Łopuszny
114. Mnich
115. Głowa błąkająca się
116. Diabeł cechujący jawory
117. Diabeł we wichrze
119. Czerwony chłopczyk
120. Dar ogniowi
121. Wiatr
122. Grad
123. Latawiec
124. Łeleki
125. Dziwożony:
126. Topielec
127. Dobrochoczy
128. Miawki
129. Wodnice (Wandinini)
130. Dżuma
131. Pomorek na bydło
132. Morowa dziewica
133. Miłosław zabezpieczony od morowego powietrza
134. Zemsta czarownicy
135. Kochanka sprowadzona czarami
136. Bojaźliwy rycerz
137. Urocze oczy
138. Charko Makohonik
139. Zaklęte wesele
140. Porwana dziewczyna
141. Parobek wilkołakiem
142. Niewierna żona
143. Kupiec poznański wilkołakiem
144. Mądry Uburtis i diabeł
145. Chłopski rozum
146. Wesele zamienione w wilkołaki
147. Paproć
148. Początek wierzby
149. Homen
150. Madej
151. Iskrzycki
152. Boruta
153. Twardowski
154. Dziewięć groszy
155. Odmłodzenie się Twardowskiego
156. Cień Barbary
157. Zwierciadło Twardowskiego
158. Liber magnusI
Stary świat pogański przeminął; na jego miejscu powstała nowa wiara, poważna, tkliwa, pełna szczytnych tajemnic i szczytniejszych nadziei. Z nią zstąpiło w serce człowieka mnóstwo uczuć nie znanych starożytnym: jako to: święta gorliwość wiary, poświęcenie się, szlachetny zapał wolności, miłość, miłosierdzie, przebaczenie krzywd i uraz. Pod takimi wpływami zrodziła się poezja lepiej zastosowana do potrzeb chrześcijaństwa, poezja mająca także swoje mity i podania. Przez długi czas nowe to źródło natchnień zaniedbanym było przez umników wszelkiego rodzaju; pobożną i tkliwą legendę zostawiano tylko starym babom i dzieciom, jakby niegodną dostojniejszych uszu; podanie miejscowe o olbrzymach, duchach pokutujących itp. odrzucał poważny historyk jako nie przypadające do miary jego pojęć i poszukiwań. Zgoła, z biegiem czasu, z wzrastającym duchom dociekania i rozbiorowości psuła się owa szczytna prostota wiary, która tylu rozkoszy była źródłem, a bez której nie masz i być nie może prawdziwej poezji.
Poezja bowiem każdego okresu składa się zwykle z dwóch głównych żywiołów: ze szczerej wiary i wyobraźni człowieka, który wierzy w to, co opowiada i z wiary szczerej ludzi z czystym uczuciem, którzy wierzą w to, co im opowiadanym jest. Za granicami tej ufności i wspólnego pojęcia, gdzie się zbiegają harmonijne organizacje, poezja jest tylko czczym słowem, tylko sztuką jałową składania wierszy. Dlatego poezja w znaczeniu prostym i pierwotnym tego wyrazu nie istnieje dziś prawie, tylko między gminem, który sam jeden jest panem potrzebnych do niej warunków. Chcesz się z nią bliżej zapoznać, musisz szperać po starych księgach pisanych przez ludzi gorącej wiary i prostego ducha, albo też zasiąść w kole wieśniaczym. Tam to jeszcze krążą tkliwe i urocze podania, których powadze nikt się nie ośmieli zaprzeczyć, a które z pokolenia na pokolenie przechodzą jak puścizna w nieomylnym i poważnym słowie starców. Tam żadnej wziętości nie mogą mieć szydercze zarzuty zarozumiałych mędrków, dla których dociekań wiecznie są zamknięte tajemnice duchowo, bo aczkolwiek zdają się gonić za prawdą, zdobywają same tylko wątpliwości.
Klechda, podanie, legenda nie może przypuszczać żadnej rozprawy ani krytyki, tarcza bowiem głębokiej wiary odbija pociski wymagań rozumowych, jak i wzgardliwej filozofii; utwory te ludowe nie są zmuszone zamykać się w obrębach zwykłego prawdopodobieństwa, nawet w obrębach możliwości; bo to, co nie jest dziś możliwym, bez wątpienia było nim za dawnych czasów, kiedy świat młodszy i niewinniejszy zasługiwał, aby Bóg robił dla niego cuda, kiedy anieli i święci bez ubliżenia swej niebiańskiej dostojności mieszali się z ludem prostym i czystym, który dzielił swój żywot między pracą dnia każdego i pełnienia świętych powinności.II
Najniebezpieczniejszym nieprzyjacielem klechdy, podania, pieśni gminnej, zgoła wszelkiej wiary jest (a ułamkowa cywilizacja stanów wyższych przeciskająca się do ludu; ona mu bowiem za odsłonienie kilku materialnych ulepszeń i celów odbiera szeroki świat duchowy, z którym wieśniak w ściślejszych zostawał stosunkach niż najwybujalszy filozof. Najlepiej o tym przekonamy się z doświadczenia na ludzie w ogólności, jeżeli rozważymy, jakim jest w krajach, gdzie go pewna oświata owionęła, a jakim w tych, gdzie przy dawnych swoich wyobrażeniach pozostał? Oto w pierwszych – stracił bardzo wiele z swojej prostoty, z swej świadomości duchowej, ze swojej poezji; piosnek, którymi od wieków odzywały się jego lasy i pola, dziś wstydzi się śpiewać jako zbyt prostackich; w powieść, którą opowiada, nie wierzy i nie gniewa się, gdy ktoś ją wyśmieje: zgoła, zamieniwszy wszystkie skarby uczuciowe na zyski materialne, staje się bardziej kosmopolitą i wszystko mu jedno, czy przewracać ziemię w przedpotopowych lasach nowego świata, czy na besarabskim stepie. Ta półcywilizacja odejmuje owę woń niewinności, owe szczytną prostotę właściwą plemionom, co pielęgnuje nie wygasłe ognisko wiary; i patrzmy tam, gdzie jeszcze nie dosięgła, pojawiają się niezmierne materiały, z których dłoń twórczego geniuszu może wznieść budowę spółczesną o wiele spanialszą nad wszystkie mrzonki nowoczesnych socjalistów. Rozumiem tu głównie lud w naszych polskich ziemiach tak ruski, jak litewski. Dzisiaj jest on takim jeszcze, jakim był przed tysiącem i więcej lat. Religia chrześcijańska podciągnęła tylko jego wyobrażenia pod jeden wielki system domowy, społeczny i polityczny, a bynajmniej nie zniszczyła dawnych podań, ale wytłumaczyła je i uzupełniła, co właśnie, jak się wyraża Mickiewicz, stanowi jej charakter postępu. Wiadome powszechnie, że między dogmatami chrześcijaństwa a dogmatami pogańskimi jest związek*.
Religia chrześcijańska nie zniosła ofiary, tylko wykryła jej znaczenie, nie odrzuciła pojęcia pierwiastków złego i dobrego, tylko objaśniła ich stosunek, łączyła się przeto z najistotniejszymi zasadami wiary pogan.III
Sądzę, że źle ci robią, którzy za nic poczytując tę samorodną cywilizację ludu, gardzą nią jako przesądem lub zabobonem i gwałtem mu narzucają formy społeczeństwa zachodniego, które jak to dobrze dziś czujemy, opierają się na dość niegruntownych podstawach, gdyż lada system, lada wypadek, wstrząsa je i obala. Daleko ważniejszym zadaniem byłoby, miasto przewracać zbutwiałe karty przeszłości, z których nie może nic żywotnego się wysnuć, czytać w otwartej księdze ludu; zbadać jego życie wewnętrzne (zewnętrznym, to jest politycznym, dotąd nie żył) we wszystkich korzeniach i gałęziach tego tajemniczego drzewa i znaleźć klucz do jego serca, które dotąd jeszcze się nie otwarło i nie otworzy nawet za obiecane złote góry. W przedmiocie tym najjaśniej i najgłębiej wypisał się autor rozprawy _O góralach tatrańskich_ umieszczonej w piśmie czasowym „Rok 1844” na miesiąc wrzesień posz IX, do niej więc odsyłam; tam znajdzie się i podział tej pracy, i wytknięte jej cele. To jeszcze natracę, że przedsięwzięcie to, tak pod względem użytku publicznego, jak literackiej zasługi, przyniosłoby tysiąckroć ważniejsze korzyści niż ogłaszanie zdań pseudopostępowych, niż wertowanie starych broszur lub paszkwili i karykatur różnoczesnych, z których pan Maciejowski odgadywał przeszłość polskiego i ruskiego narodu. Nie za stolikiem, to z piórkiem i okularami, nie nad stosem szpargałów przychodzi się do odkrycia nowych prawd lub światów; Kolumb mógł z niektórych wieści od islandzkich żeglarzy domyślać się o istnieniu nieznanej ziemi, ale byłby jej nigdy nie odkrył, bez spuszczenia się na wiatr i losy, bez poświęcenia swej osoby niepewnościom morza. Nie przeczę, że w pracach tego rodzaju potrzebne są gruntowne i głębokie wiadomości, ale tylko jako środek, i to podrzędny. Przykład Chodakowskiego wielu w tym względzie poruszył, ale wszyscy cząstkowie działali tylko w tym nowym dla siebie żywiole; ci do pieśni, owi do klechdy, inni do strojów i zwyczajów ludu, a nikt jeszcze nic objął jednej prowincji jednego plemienia** ze wszystkimi zwyczajami, wyobrażeniami, pieśniami, muzyką, tańcami, przysłowiami, podaniami miejscowymi, tajemnicami lekarskimi, z nauką astronomii, historią naturalną (ludową) i innymi gałęziami świata umysłowego. Taki opis zaspokajałby potrzebę naszą; uczyłby szanować tę istotę, która acz stoi na najniższym szczeblu społeczeństwa, przechowała może w swym łonie pierwotne objawienie i najdawniejsze tradycje.IV
Wykładając wysokie zasługi wyniknąć mogące z pracy tego rodzaju, nie przeczę, że na to potrzeba nie lada odwagi, nie lada siły moralnej, a nade wszystko szczytnej miłości i prostoty duszy; gdyż bez ostatnich warunków niepodobną jest rzeczą dostać się do tajemnic gminu. Chciawszy doznać wzajemności, należy takim stanąć w oczach wieśniaka, jakim on jest sam; z tą wiarą, z tym prostym czuciem, bez żądnej spekulacji ani podejścia. To bowiem, co ma służyć za przyszły żywioł, za tkankę wysokich przeznaczeń, nie powinno być użyte na karb dumy autorskiej lub dla nasycenia próżnej ciekawości. Wieśniak nasz jakby ostrzegany przeczuciem, że kwiat jego uczuć, popadłszy się w ręce nie poświęcone, utracą woń swą i barwy, ma się ciągle na baczeniu i niełatwo przed pierwszym lepszym tajemnicze słowo uroni lub pieśń odśpiewa. Najlepiej to wiedzą ci, co przestawali z ludem i chcieli zeń coś wyciągnąć***. Powiadał mi pewien, iż mając na myśli podanie podgórskie pytał we wsi, czy tu nie ma kogo, co by umiał opowiadać bajki? Wskazano mu jakiegoś starca. – Poznawszy się z nim, częstuję go kieliszkiem, mówi grzecznie, w końcu nakręca do podań miejscowych i klechd. Starzec ujęty zaczął opowiadać – myślicie, że klechdy i podania? Bynajmniej – zbył go jakimiś tłustymi anegdotami. – Inny znowu na Litwie nie mógł się doprosić pieśni u pewnego starca; dopiero kiedy raz podochoceni chłopcy zaczęli wyśpiewywać wszeteczne piosenki, starzec ów przejęty zgrozą obrócił się do zbieracza pieśni i zawołał: – Za moich młodych lat nie znano piosnek, jakie ta znikczemniona młodzież śpiewa, ale takie tylko śpiewano – i zawiódł przecudną dumę, sięgającą Bóg wie, jak głębokiej przeszłości Litwy. Wieśniak otoczony nieprzyjaznymi sobie żywiołami, ciśniony obca cywilizacją, broni swych płodów duchowych jak największej świętości, jakby bronił krzyża ze znakiem Zbawiciela, gdyby świętokradca przyszedł go wywracać. Co więcej, ma on swoje pewniki i prawa, które my nazywamy przesądem lub zabobonem, lecz bardzo fałszywie; albowiem są to prawdy uświęcone starym bardzo doświadczeniem, a utrzymujące się w postaci przysłowia lub przypowieści; do liczby takich prawd należy i ta, aby strzec swoich tajemnic jak oka w głowie, inaczej, rozpowszechnione tracą na swej mocy i potędze. Wiemy, jak trudno wydobyć jaki środek lekarski od chłopa, który go zbawiennie używa; w jego bowiem przekonaniu nie należy się zwierzać dla nasycenia czyjejś ciekawości, ale tylko pod uroczystą przysięgą, często na łożu śmierci, jak to ojcowie synom swoim czynić zwykli. Taką to ostrożność okazuje wieśniak w udzielaniu wszystkiego, w co wierzy; przeciwnie tam, gdzie za pierwszym słowem prawi, co ślina do ust przyniesie, gdzie pomiesza świeckie i obce wiadomości ze swymi własnymi, tam nie wierz jego bredniom, bo już uronił na zawsze tajemniczy kwiat paproci, który mu odkrywał wszystkie skarby.
Na dowód powyższych mych twierdzeń przypominam tu Staszica, który wyraźnie mówi w _Ziemiorództwie gór karpackich_, jak trudno było mu co wydobyć od górali, mianowicie o owych talizmanach gdzie nazwiska perskie, Amschapsans i Bachman, wspomniane były. Takie jedno odkrycie wyświeciłoby może lepiej nasze pochodzenie, nasze dawne stosunki, niż tylokrotne dociekania z pisarzów obcych, których stopa nigdy nie zabłądziła na polską ziemię; ucho nigdy dźwięku słowiańskiej nie słyszało mowy.V
Z drugiej strony wszedłszy z ludem w duchowy stosunek, przypuszczeni zostajemy do wspólnego z nim dziedzictwa, wchodzimy do tej jaskini istniejącej w podaniu, gdzie możemy garściami podnosić drogie kamienie i złoto, i byle się nie obracać poza siebie, byle nie mieć na myśli zdrady przeciw duchowi zostającemu na straży. Tak jest, wszedłszy raz do tej jaskini podań, klechd, pieśni, uczuć i wyobrażeń, nie wolno nam obracać się na ten świat drugi, gdzie życie nagięło się tylko do konwencjonalizmu, do kształtów zmysłowych, gdzie rozbiorowość, a razem konieczny jej wypadek – wątpliwość lub zaprzeczenie, zajęły miejsce silnej wiary i żywej poezji, bez których ludzkość nigdy nie jest w stanie ani podnieść się wysoko na drodze postępu, ani tworzyć dzieł przynoszących nieśmiertelność. – O, tylko spytajmy tych, co mieli szczęście rozmawiać z ludem, a raczej wyciągnąć z niego jaki nowy materiał, ile doznali rozkoszy wewnętrznej; jak ich pojęcia przeczyściły się zaraz, jak wszelkie dotychczasowe przypuszczenia nabrały przekonywającej pewności; Chodakowski odkrywszy jakieś zapomniane uroczysko lub horodyszcze, dowiedziawszy się o jakimś obrzędzie, jak po nici Ariadny odkrywa przejścia labiryntów dziejowych i nie posiada się w uniesieniu; Narbutt za odśpiewaną sobie piosnkę _Mileńka Lietwa_ oddaje Litwinowi w zapale zegarek, bo z niej wionął zaraz duch ożywczy na tę przeszłość, za którą marnie ścigał po martwych kronikarzach. Drobne to tylko przykłady; bo i usiłowania dotąd były drobne. Najznamienitsze jednak dotąd zasługi oprócz Chodakowskiego i w części Wójcickiego położył pan Izopolski, o ile mogę wnosić z urywków jego umieszczonych w „Athenaeum”. Od lat wielu szukał on po Ukrainie pieśni, podań, zwyczajów, obrzędów itp., wygotował obszerne dzieło, które nie wiem dlaczego, gdy tyle ramot się pojawia, notąd tylko ułamkami i wyjątkami nas dochodzi. Zajrzyjmy do niego, co mówi o Ukraińcu, kiedy ci pierś swoją otworzy:
_Wszystkie pamiątki żywe obudzają uczucia w Ukraińcu, a oko jego, jakkolwiek z nimi jest oswojone, zawsze jednak zasępia się tęsknym uczuciem, gdy mu zwrócisz uwagę na te resztki przeszłości, w której żyje Ukrainiec, którą się pyszni i szczyci; i kto go tylko zdoła zniewolić dla siebie, komu on poufa, temu odśpiewa wszystkie pieśni, jakie umie o dawnych czasach, mieszając te razem z miłosnymi, hulackmi i tym podobnymi; opowie znane sobie powieści o zdarzeniach i bohaterach, w których cześć swą dici tych powieści i pamiątek zakończy tą tęskną myślą: tak kiedyś było! – Słysząc te wyrazy, gdy je Ukrainiec z całym rozrzewnieniem wymawia, widząc jego oczy na pół wzniesione do nieba, na pół jakby pamiątkami przeszłości olśnione; jego prawą rękę na piersiach złożoną lub splątaną na głowie w gęstych włosach; jego na koniec wyraz twarzy i poruszenie głowy malujące żywy obraz uczuć serca, nie możesz nie westchnąć l nie podzielić jego tęsknoty za przeszłością._
Taki to obraz wywnętrzającego się syna stepu podaje nam p. Izopolski; zobaczmyż, co mówi o góralu tatrzańskim pan Zejszner (Biblioteka 1844. Lipiec):
_Powieści opowiadają Podhalanie wielce dramatycznie. Zdaje się, jakoby tych zdarzeń byli naocznymi świadkami. Ich twarze i cała postać przybiera wtedy wyraz to podziwienia, to żalu, to smutku; w dali jednak przebija się, jakby spoza obloką, wyraz prawdy ostrzegającej, że to są piękne uludzenia, bez rzeczywistości, których sprawdzenia życzyć by sobie warto._
Ukraińca tęskny żal za piękną przeszłością, Podhalana pragnienie, aby się te złote rojenia sprawdziły, są jakby przeczuciem tej jasnej drogi, po której mamy dążyć do odrodzenia w postępie, czyli przechodzić z wysokiego wykształcenia form do również wysokiego wykształcenia ducha, już to stając się prostymi, wierzącymi, jak ten lud wielki w swej niewinności i ciemnocie, już to na tejże drodze, użyczając mu zasobów naszego doświadczenia i odkryć na polu nauk i życia społeczeńskiego.VI
Z tych krótkich napomknień o ważności badań nad naszym ludem, jako też o trudnościach towarzyszących podobnym przedsięwzięciom, przystępuję do pomówienia kilku słów o niniejszym zbiorze podań i legend wykonanym przeze mnie. Nie roszcząc sobie bynajmniej prawa do tak wysokiej zasługi, jaką wskazałem tym, co się poświęcą doskonałemu zgłębieniu jakiej części kraju, pod względem badań nad światem umysłowym ludu, wykonałem tylko bardzo małą cząstkę tego wielkiego i pracowitego zadania, zbierając same podania, czyli tradycje miejscowe; już to odnoszące się do pomników, jak: mogiły, zamki, kamienie, już do miejsc, jak: jeziora, rzeki, lasy, góry, jaskinie; także do osób historycznych; do legend kościelnych przechowywanych w jakiej pamiątce – następnie też i do wyobrażeń dziś istniejących o nadzwyczajnych istotach, czarownicach, diabłach, wilkołakach itp. Wszystko, co tylko mogło mnie dojść z drukowanych źródeł, użyłem na ten cel; mianowicie zaś z Klechd p. Wójcickiego i ze _Wspomnień Wielkopolski_ p. E. Raczyńskiego, aczkolwiek w ostatnie to dzieło wpłynęło wiele podań pióra znanego poety Berwińskiego i artykułów umieszczonych w „Przyjacielu Ludu”. Wiele podań dostarczyły mi kroniki nasze; a legend – żywoty świętych; znaczna jednakże część doszła mnie z ustnych opowiadań, bądź wprost od ludu, bądź od osób, które przypadkowo lub z umysłu przyszły do posiadania onychże. Zwracam tu uwagę czytelnika, że do zbioru niniejszego nie przyjąłem tak zwanych klechd czyli bajek; ten rodzaj bowiem utworów gminu należy do innego działu. Podanie właściwe trzyma się albo pewnego miejsca, albo też nosi na sobie cechę pewnej rzeczywistości historycznej lub pochodzenia z czasów pogańskich, gdy przeciwnie klechda, swobodna jak wietrzyk, jest czystą igraszką fantazji lubującej się w pewnych obrazach i przedmiotach, a mianowicie w postaciach bohaterskich. Lud do niej nie przywiązuje tej religijnej wiary, jaką ma często w podanie; tym ona jest dla niego, czym dla nas romanse rycerskie lub powieści Hofmana. Niewypowiedzianej wartości byłby zbiór takich klechd, ale z koniecznym rozgatunkowaniem i oddzieleniem tych, które się z _Tysiąca Nocy_ nasnuły. Z tego powodu niech się kto nie dziwi, dlaczego zbiór mój nie zawiera wiele więcej nad 150 podań – albowiem wiążąc się do pewnych miejsc, nie są tak łatwe do zebrania, jak klechdy lub pieśni; a co największa, że od lat wielu nie mając sposobności oddać się temu rodzajowi pracy, musiałem albo poprzestać na tych podaniach, które miałem nie ogłoszone w moim zbiorze, albo korzystać z uprzejmości osób posiadających takowe. Z tym wszystkim zamiar mój zbierania ich dalej, tak z dzieł ogłaszanych drukiem, jak z własnych poszukiwań, nie ustaje z wydaniem niniejszego dzieła; mam bowiem to przekonanie, że liczba podań ogromną jest w naszym kraju, a mianowicie w Krakowskiem i na Litwie. Ostatnie szczególniej odznaczają się nieporównanym urokiem poetyckim i wyraźnie czuć się w nich daje, że pogańska przeszłość Litwy nie jest zbyt jeszcze odległą Namienić tu muszę mimochodem o niektórych podaniach zasłyszanych przeze mnie, lecz tylko urywkowo lub niedokładnie. Warto, aby osoby, którym będą przystępne, postarały się o zebranie onych i ogłoszenie drukiem. I tak: w Krakowskiem krąży powieść o królewnie, która nie chciała iść za mąż, lecz gdy na nią nalegano, odrzekła, że ten będzie jej mężem, którego znajdą jedzącego na żelaznym stole; dworzanie wyszli szukać takiego człowieka i znaleźli rolnika w polu jedzącego obiad na żelaznym lemieszu. Zdarzenie to przypomina podanie o Libuszy. Znowu: olbrzymka wyszedłszy w pole znalazła wieśniaka orzącego wołmi, wzięła go więc, a myśląc, że to jaki osobliwy robak, przyniosła pokazać ojcu; lecz ten ją zgromił mówiąc, że bez tych robaków poumieralibyśmy z głodu. Podobne podanie słyszałem w Wogezach. Na Pobereżu opowiadano mi o Sołodywym Buniu, który miał tak ogromne brwi, że kiedy chciał popatrzeć, musiano mu dawać pod nie podpórki. O tymże samym Buniu jest dokładna powieść w kromce znajdującej się w archiwach konsystorza we Lwowie. Wnoszę, że w tej osobie przechowała się pamięć połowieckiego wodza, Boniaka.
W Górznie w Wielkopolsce, gdzie pokazują szczątki dawnego zamczyska, który miał należeć do króla Przemysława, rozpowiadają o białej niewieście, pojawiającej się zwykle w południe z pękiem kluczy. Jest że to pamiątka Ludgardy żyjąca w tym podaniu?
Na każdym prawie miejscu można znaleźć plon mniej więcej okwity, byle chęć mieć ku temu i nie ważyć lekce podobnych pamiątek. Nie licząc już innych stąd korzyści dla badaczy i poetów, każda okolica nabiera więcej powabu, jeżeli głośnym się stanie podanie o niej. Ktokolwiek zwiedzał nadreńskie zamki i zwaliska, ten przyzna, że największy swój urok winny romantycznym podaniom, które po ustąpieniu dawnych rycerzy same teraz z wijącym się bluszczem udzielnie w tych sokolich gniazdach panują i odmładzają myślą żywotną milczące i ponure głazy.
* Nie można twierdzić, aby przy gorliwości pierwszych apostołów chrześcijańskich religia łamała sił: do wyobrażeń pogan, jak to utrzymują niektórzy; raczej przyjąć należy, że w bezduszne formy wiar pierwotnych wstępował duch chrześcijański ożywiał je. Liczne tego mamy dowody: na Ukrainie obrzęd Kupajła zeszedł się z św. Janem Chrzcicielem, którego zowią Iwan Kupajło; toż samo o Kolladzie i Pałykopie, z których pierwsza przypada na Boże Narodzenie, drugi na dzień 27 lipca, kiedy Kościół obchodzi św. Pantelemona. Na Żmudzi także się modła do Perkunateli, czyli do Najświętszej Panny nazywanej u nich Panna Maria Perkunatele. W Poładze, jak mówi ks. Jncewicz, gdzie jest góra Biruly, lud odbywa pobożne pielgrzymki i uznaje ja za święty i właśnie kiedy zwiedzał tę górę, postrzegł wieśniaczkę chodzącą na kolanach około krzyża; gdy ją spytał, dlaczego się modli? Odrzekła: w czasie mojej choroby uczyniłam ślub, jeśli tylko przyjdą do zdrowia, odwiedzę grób świętej Biruty.
** Między ludem naszym, który acz jednego szczepu, postrzegać się dają znaczne różnice, już to w ubiorze, już w przechowywaniu podań miejscowych, już w zwyczajach; dlatego należy odróżniać tubylców od późniejszych osadników; tak np. w Krakowskiem plemię chrobackie daje się poznać od plemienia przybyłego z Wielkopolski, które się z nim pomieszało. To samo i gdzie indziej.
*** Nie tylko u nas, ale i gdzie indziej trudno jest dostać się do podań i pieśni ludu. Posłuchajmy, co mówi w tej mierze o wieśniakach kampańskich p. Visconti w dziełku _Saggio de canti popolari delia provincia di Marittima e Campagna_, Roma 1830. – „Ilekroć zdarzyło mi się prosić wieśniaków lub ich żony o powtórzenie śpiewanych piosnek, zawsze odbierałem odmowna odpowiedź i tylko niekiedy za wysoka nagrodę skłoniono się do mego żądania; a i to jeszcze winienem byt bardziej rozkazowi osób mających u wieśniaków powagę niż dobrej ich woli. Pieśni te tak wiernie malują wewnętrzne uczucia ich serca, iż żądanie moje zdawało im się być nie tylko dziwne, lecz obrażające; prawie jak gdyby im kto wydzierał najskrytszą tajemnicę. Twarze ich pokrywał wtedy rumieniec, w całej postaci okazywał się przymus, pomieszanie i kwaśny humor trudny do opisania – _pudor guidam poene subrusticus_ – jak się wyraża Cicero”.1. Smok
Pod górą Wawel, gdzie dzisiaj stoi zamek krakowski, był smok wielki, który troje dobytka naraz zjadał, także i ludzi kradł i jadł; przeto musieli mu dawać obrok, każdy dzień troje cieląt albo baranów. Kazał tedy Krak nadziać skórę cielęcą siarką, a przeciw jamie położyć rano: co uczynił za radą Skuba, szewca niejakiego, którego potem dobrze udarowa! i opatrzył. On wyszedłszy z jamy mniemał, by ciele pożarł razem: gdy to w nim tłalo tak długo, pił wodę, aż zdechł. Jest jeszcze jego jama pod zamkiem Smoczą Jamą zwana.2. Mysia wieża w Kruszwicy
Po pogrzebie Popielą starszego wybran został na jego miejsce syn jego, drugi Popiel, którego Chostkiem od brody i włosów na głowie rzadkich, co rozpustnego znaczy, zwano: a to z dozwoleniem stryjów jego książąt. Lecz dla jego młodych lat więcej stryjowie rządzili niż on sam. Gdy dorósł, dali mu żonę z Niemiec, która mu się bardzo wkradła w serce, tak iż ona rządziła, a nie on: przeto o nic innego nie dbali, jedno tańcowali, dobrej myśli byli. Bacząc to stryjowie jego upominali go, aby tego poprzestał, a R.P. przedsięwziął i o niej lepiej radził. Żonę takoż jego upominali mówiąc: przetośmy cię synowcowi za małżonkę dali, spodziewając się tego po tobie, abyś go ty, jako mędrsza, hamowała od tych zbytków, które czyni. Lecz i ona, bojąc się tego, aby mimo syny jej albo męża, którego z stryjów innego nie obrali, zmówiła się z mężem, kazała mu się rozniemóc na śmierć, a gdy tak uczynił, obesłał stryje wszystkie, powiadając im, iż się na śmierć rozniemógł, i prosząc, aby się do niego zjechali, chcąc przed nimi testament uczynić. Gdy przyszli, cieszyli chorego: on im dzieci i żonę poruczał, był płacz po wszystkim dworze; ku wieczorowi prosił ich, by siedzieli przy nim, a pili z nim i jedli. Przyniesiono trunki ktemu przyprawione, napił się sam najpierw z jednego kubka, a onym drugie przyprawne z trucizną podano; gdy się porządkiem napili, strzegąc tego, aby tam który zaraz nie padł, zmyślił sobie, iż się chce uspokoić i prosił, żeby mu ustąpili, aby mógł usnąć. Ustąpili wszyscy precz, winszując mu zdrowia. Gdy przyszli do gospod, rozpalił ich jad, wielką boleść cierpieli, rychło pomarli.
Gdy pani księżna usłyszała o ich śmierci, pomówiła, iż ich bogowie skarali. Powiadając to, że musieli co złego nam myślić, i nie dała ich chować, jedno w jezioro wmietać; z których ciał poczyniła się wielkość myszy, które się rzuciły na Popielą i zżarły go, i zamordowały i jego żonę, i syny, których nie mogli słudzy ani ogniem, ani bronią odegnać; a chociaż na wodę uciekali, wszędzie ich myszy goniły, aż na koniec gardła dali od nich na zamku kruszwickim.
Gmin kruszwicki utrzymuje po dziś dzień, że Popiel chcąc się od natrętnych myszy zasłonić, kazał zrobić wielką szklaną banię, w której się zamknął z żoną i z dziećmi, i tak kazał się puścić na jezioro Gopło, ale i to nie pomogło, bo myszy banię przegryzły i zajadły Popiela.3. Piast
Był w Kruszwicy obywatel, syn Koszyków imieniem Piast, wzrostu siadłego, szerokich i długich pleców, wiek średni już pomijając, a z niewielkiego grunciku roli i z barci żywot swój utrzymując. Człowiek prosty, sprawiedliwy, ludzki, jałmużnik, i podług mienia swego uczciciel wielki. Temu, gdy żona imieniem Rzepicha*, od obyczajów jego nieróżna, jedynego syna powiła, a za żywota jeszcze Popiela, pierwszy włos obrzędem pogańskim synowi podstrzygać i nazwisko nadać miał: na on bankiet wieprza zabiwszy i kadź miodu rozsyciwszy, przyiaciół wezwał był. Pierwej niż dzień uczty naznaczonej przyszedł, z trafunku nagodzili się mu dwaj nieznajomi w pielgrzymskim odzieniu młodzieńcy, których on widząc, że od dworu książęcego odepchnieni byli, łaskawie wezwał, w dom swój chętnie wprowadził, stół przygotował i dostatek z onych potraw, na przyszłe postrzyżyny przygotowanych, przed nich postawił. Tam rzecz wielka i dziwna przypadła: przyrosło nad zamiar mięsa; lunął się miód wierzchem naczynia swego. Wnet zatem Piast, za upomnieniem gości onych, statków więcej spożycza, miód w nie przelewa, a za sprawą onych, już nie tylko sąsiadów i przyjaciół swoich, ale też samego książęcia (gdyż naonczas nie tak się poważnie i pieszczono nosili panowie) ze wszystkim dworem jego na ucztę naznaczoną zaprasza. Ciż to tedy goście, gdy wtóry raz, a prawie czasu zjazdu onego do niego przyszli; Piast za rozkazaniem ich, z ubożuchnej spiżarni swej wszystek on zjazd od głodu prawie zdychający dostatkiem hojnej żywności karmił; gdyż każda rzecz ujęta, na to miejsce okwicie przybywała. Co gdy się rozsławiło, jednostajnym wszyscy głosem Piasta, nie zdaniem abo pomocy ludzką obranego, ale przejrzeniem Boskim za pana sobie być podanego, krzyknęli. Zbiegnie się wtem do domu jego wielka moc panów: proszą i wymagają na nim, aby lecącą rzeczpospolitę podźwignął: wzbrania się ten. Za sprawą jednak i pozwoleniem gości swoich, tak jako chodził w siermiędze, w kurpiach łyczanych na zamek od starszych prowadzony jest. A goście oni, dosyć uczyniwszy powinności swej, zniknęli. Rozumieją tedy jedni, że to byli aniołowie Boży, jałmużnę i dobroczynność, chociaż poganinowi, odpłacający.
* Na goplańskim jeziorze dziś jeszcze jest wysepka nosząca nazwę: Rzepny.4. Pięciu męczenników kazimierskich
Jadąc z Konina do Kazimierza drogą piaszczystą i nudną, postrzega się na lewo w lesie klasztor Minichowski, stojący na wzgórku, dziś podupadły i pusty. Naprzeciw niego, tuż przy drodze na prawo stoi mała kapliczka drewniana, z prostych desek zbita i pochylona; w niej studzienka w najgorętszej nawet porze napełniona wodą, do której lud cudowną przywięzuje siłę, zwłaszcza na chorobę oczu i kołtuna; stąd ściany owej kapliczki zakryte prawie całkiem włosami, kołtunami, a nawet włosiem końskim.
Woźnica mój, poczciwy kmiotek okoliczny, przemywszy sobie oczy cudowną wodą z studzienki, wyrwał z grzyw lichych swych szkapin po garści włosienia i pokropione taż wodą zaczepił o drzazgę na ścianie; a kiedym go, nieświadomy naówczas jeszcze podania, zapytał o przyczynę tej dziwnej operacji, odpowiedział mi z powagą polskiemu chłopkowi właściwą, że woda ta za lepszych, prawowitszych czasów daleko większą miała siłę cudowną, bo nie tylko ślepotę, ale wszystkie inne kalectwa leczyła, a ludziom w łasce Bożej będącym nawet członki odcięte za jej pomazaniem odrastały. Cudowność zaś ta, bardzo dawnych sięga czasów i z dziwnie starymi zdarzeniami jest połączona. Działo się to za rządów wielkiego króla naszego Chrobrego, który przy wolnym czasie na łowy zjeżdżał w te strony; bo były też to – mówił dalej mój opowiadacz – były to strony dzikie i leśne, wokoło bagna i puszcze. Stąd jeno mila do Ślesina, a tam dziś jeszcze knieje sławne z rozbojów; nasi starzy powtarzali, a i my złym parobczakom mawiamy: będziesz zbijał na borach ślesińskich. Dawniej oczywiście jeszcze gorzej było; nie tyle, prawda, złych ludzi, ale dzikiego i drapieżnego zwierza więcej się chowało po większych puszczach. Mój ojciec, co żyli lat dziewięćdziesiąt i sześć na świecie, powiadali mi, że raz za młodych lat, kiedy powrócili z jarmarku i jednego konia wyprzężonego wprowadzili do stajni, to drugiego przez ten czas wilki zjadły przy dyszlu. Takie to tu przed stu laty były puszcze, a jakież być musiały wonczas, kiedy do nich Chrobry na łowy zjeżdżał. Mieszkał on wtedy tam, gdzie dziś Gosławice, na zamku, który dopiero za pamięci dziadka mego się spalił: a wielką stadninę swych koni miewał na błoniach przy rzece, w tej okolicy, gdzie potem miasto założył, które nazwał Koninem, oczywiście od tego, że się tam konie jego pasły. Było też właśnie, że naonczas w tej puszczy mieszkało pięciu pustelników – wszyscy pono bracia: Jan, Mateusz, Izaak, Krystyn i Barnabasz. Najstarszy pomiędzy nimi wiekiem i najświątobliwszy, Barnabasz, był ich przełożonym i mieszkał na osobności, tu właśnie, gdzie dzisiaj ta kapliczka ze studzienką cudowną. Reszta zaś mieszkała razem, choć każdy w osobnym domeczku; na pamiątkę tych domków do dziś dnia utrzymują w Kazimierzu kapliczki, każdą w swoim miejscu, podobnie jak owo tę Ś-go Barnaby. Trza zaś wiedzieć, że miasto Kazimierz dużo później założono: owi święci pustelnicy mieszkali w kniei, którą wkoło swoich chat karczowali, zamieniając las na ogród. Najbardziej jednak i najusilniej pracowali nad zbudowaniem kościoła; czego pono jednak nie dokonali, bo im śmierć męczeńska przeszkodziła; nagromadzili przecie bardzo wiele polnych kamieni, które gładko obrabiali w kostkę; z nich potem wystawiono kościół wspaniały, a kiedy później zgorzał, odbudowano go drugi raz, a znowu zgorzały po trzeci raz wystawiano tak, jak oto do dziś dnia stoi owa wspaniała fara kazimierska. Możecie tam jeszcze teraz przypatrzyć się tym cudownym kamieniom, które się w murach znajdują pomiędzy cegłą – bo trza wam wiedzieć, że kościół powiększono tak, że na cały kamieni nie wystało; ale jest ich przecie i tak dosyć, a wszystkie ręką świętych pustelników ociosane. Byli też to święci robotni jak chłop polski, a skromni w jadle i napoju. Przez długi czas żyli jeno korzonkami i trochą warzywa, które w swoich ogródkach sadzili. Mięsa ani ryby nie zasmakowali nigdy, bo mięsa ślubowali nie jeść; a co do ryb, to choć tu w okolicy po jeziorach nie brak – czymże ich mieli biedni pustelnicy ułowić? – musieli się tedy obejść i przestać na korzonkach. Ale Bóg litościwy nie chciał ich opuścić przy ciężkiej pracy w głodzie i niedostatku – bo to do pracy, panie, sił człeku trzeba. Owoż tedy taki cud im sprawił.
Jednego razu szedł tymi stronami pewien rzeźnik z Gniezna, takoż człek poczciwy i bogobojny – i niósł kawał mięsa dla swego rodzonego, co tam gdzieś jeszcze dalej mieszkał na kmietwie; a kiedy tu w tę okolicę zaszedł w czasie południa, ujrzał pięciu biednych pustelników, jak lichą sprawę z korzonków sporządzoną zajadali modląc się. Otóż ulitował się na nimi poczciwy rzeźnik, a był dobrym chrześcijaninem i chciał im dać to, co niósł dla brata – ale pustelnicy przyjąć nie mogli, a Barnaba rzekł mu: że mięsa nie jedzą. Owoż tedy człowiek z rzemiosła rzeźnik, bo mięso jadał i lubił – jeszcze bardziej litować się począł nad nimi – i szczerze żałował, że raczej nie jest rybakiem, bo wtedy nie mięso, ale zapewne rybę niósłby dla brata i mógłby nią głodnych pustelników nakarmić – co, że szczerze mówił, Pan Bóg wszechmocny oczywiście pokazał, bo zaraz owo mięso przemienił w rybę bardzo wielką i piękną. Zdumieli się wszyscy niepomału, a rzeźnik poczciwy, upadłszy na kolana, dziękował Panu Bogu za to, że go wysłuchać raczył, i oddał rybę Barnabie, który ją pobłogosławił, a oddawszy głowę, sprawił i upieczoną spożył razem z drugimi i z owym rzeźnikiem modląc się Panu; głowę zaś wpuścił do małej studzienki, którą miał przy swej pustelni, bo mu tak głos Boży rozkazał w jego duszy. Owoż nazajutrz, kiedy się znowu wszyscy koło południa zeszli na obiad, po odprawionych modlitwach, poszedł Barnaba do swojej studzienki i łowić w niej zaczął, bo mu znowu głos Boży w jego duszy tak zrobić rozkazał i ku zadziwieniu wszystkich wydobył z niej rybę w całości taką, jak ją wczoraj odebrał z rąk rzeźnika, a pobłogosławiwszy odciął głowę, rybę upieczoną spożył z braćmi swymi, a głowę do studzienki zapuścił. Nazajutrz ryba znowu odrosła w całości i tak cud ten co dzień się powtarzał i żywił biednych pustelników; a choć to cud wielki i niepojęty, to i moc Boska wielka i niepojęta, mój dobrodzieju, a Jego łaska nieustająca nigdy nie wysycha, jak owa woda tej studzienki, za której pomazaniem niejednemu już członki odrastały jakoby na pamiątkę szczerej ofiary i dobrego uczynku, którymi się ów poczciwy rzeźnik gnieźnieński przed Panem Bogiem zasłużył. Aliści i zgorszenia przyjść muszą – jak Chrystus Pan uczy. Owoż tedy zdarzyło się w parę lat później, że Chrobry w te strony na łowy zajechał – a polując po puszczy, zawinął raz na miejsce, wykarczowane ręką ludzką, gdzie było trochę uprawnej ziemi i cztery małe chateczki. Poznał on wtedy dopiero owych pustelników, o których pierwej nigdy nie słyszał – dziwił się ich świątobliwemu życiu i niezmordowanej gorliwości w ociosywaniu kamieni na przybytek chwały Bożej – a widząc zarazem ich ubóstwo i nędzę, że był król wspaniały i wielki, chciał im jakoś dopomóc i po królewsku łaskę swoje okazać. Oddał im przeto wszystko srebro i złoto, które miał ze sobą i na sobie – tak znać tusząc, jako człowiek światowy i możny, że całym szczęściem na świecie jest ta mamona mizerna, a nie wiedział zasię, że owi pustelnicy na ubóstwo ślubowali Bogu; oni mu też tego nie rzekli, czy to z przestrachu przed tak wielkim i potężnym królem, którego pierwszy raz oglądali, czy też może złe ich skusiło; boć to i święci miewali pokusy, a nie zawsze im się oparli. Dosyć, że bogactwa przyjęli – a patrzeli na to dworscy królewscy i zazdrościli im skarbów, mówiąc do siebie, że lepiej by ich użyć mogli na dworze jak owi na puszczy. Owoż stało się dalej, kiedy król odjechał, a obiadowa godzina nadeszła, że się czterej bracia wedle zwyczaju zebrali u najstarszego Barnaby, który na ustroni zamieszkały, o tym, co zaszło, nie wiedział i po dawnemu odmówiwszy modlitwy pobiegł łowić rybę w studzience. Aliści tą rażą wyłowił jeno głowę nieodrośniętą, a spojrzawszy na braci, widział wstyd ich i pomieszanie i rzekł zasmucony: bracia, zgrzeszyliście! Oni też przyznali się zaraz do winy, a widząc wyraźny gniew Boży, postanowili przebłagać go ciężkimi pokutami, które sami na się nałożyli; Barnaba zaś postanowił zwrócić królowi, co jest królewskiego; wnet zabrawszy skarby zostawione udał się z nimi w drogę do Gosławic, gdzie król na wypoczynek zwykle wieczorem z łowów powracał. Tu czekał na niego do nocy, a uzyskawszy wreszcie posłuchanie, stawił się przed nim w pokorze i rzekł: „Królu miłościwy! Jestem Barnaba pustelnik i najstarszy brat tych czterech, których dzisiaj przez nieświadomość pokusiłeś do grzechu. Ślubowaliśmy na ubóstwo, a oni od ciebie złoto przyjęli. Dałeś im skarby tego świata, a odebrałeś skarb niebieski – łaskę nieustającą Pana. Odbierz, królu, co twego; a przyczyń się za nami modlitwą do Boga, aby nam przywrócić raczył spokojność naszą doczesną i zbawienie wieczne!”
Król zdumiony prostotą i świątobliwością Barnnby, czuł to sam u siebie, że źle zrobił kusząc światowymi bogactwy święte ubóstwo, ale jako był dumny z natury i stanu swego, nie chciał się zaraz przyznać do winy i mówił, że owo złoto zostawił gwoli prędszego wybudowania kościoła, w którym by niezadługo chciał widzieć odprawioną chwałę Bożą; aliści miasto odpowiedzi począł tu Barnaba gorzko płakać i znów się radośnie uśmiechać, czym król mocniej jeszcze zdumiony zapytał się o przyczynę tego dziwnego płaczu i śmiechu, a Barnaba rzekł: „Płaczę, mój królu, nad straszną, choć sprawiedliwą karą, jaką Bóg w tej chwili braciom moim za ich przewinienie wymierza, a raduję się ze szczęścia, jakie ich czeka w niebiesiech!” I tu duchem proroczym natchniony oświadczył królowi, że dworzanie jego widzący pozostawione braciom pustelnikom bogactwa, unieśli się chciwością i śpiących nocną porą napadli, a nie mogąc znaleźć owych skarbów w żadnym domku pustelniczym rozumieli, że je gdzieś w ziemi zakopano i męczarniami chcieli wymóc ich odkrycie, co gdy nie pomagało, przez złość, czy też z obawy, aby poznanych nie doniesiono królowi, wszystkich braci pomordowali okrutnie. „Widzę tę krew męczeńską – wołał płacząc Barnaba – w tej chwili dokonywają swej zbrodni, ostatni i najmilszy brat mój Mateusz upada pod ciosami zabójców. Ale Bóg sprawiedliwy nie dopuści im ucieczki, którą się chcą ratować!”
To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.