- W empik go
Podczłowiek - ebook
Podczłowiek - ebook
Do domu wielorodzinnego w kilkusettysięcznym Mieście Krzyża wprowadza się ekscentryczna 25-latka. Ma zamiar odmienić swoje dotychczasowe życie, które spędziła z niedawno zmarłą matką. Zaprzyjaźnia się z młodą sąsiadką, widząc w niej idealną kandydatkę na życiową partnerkę mimo różniących ich postaw życiowych. Styl bycia nowej lokatorki zraża do siebie jedną ze znajomych jej obiektu westchnień. Osoba ta postanawia nie dopuścić do bliższej zażyłości pary kobiet.
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8351-922-7 |
Rozmiar pliku: | 2,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Był majowy wieczór.
Z mieszkania na piętrze wyszedł chwiejnym krokiem mocno dojrzały mężczyzna. Na jego czerwonej twarzy malował się szeroki uśmiech. Właśnie zakończyła się kolejna cotygodniowa wieczorna popijawa u jego sąsiada.
Odwrócił się w stronę wnętrza mieszkania i rzekł wesoło:
— Chyba trochę przeholowałem, ale dzięki za dziś!
Usłyszał niezbyt wyraźnie podziękowanie.
Zamknął drzwi i podszedł do schodów na parter. Chwycił poręcz, postawił niezdarnie stopę na pierwszym schodku. W jednej chwili runął w dół, wydając z siebie głośny krzyk, i zatrzymał się przy najniższym schodku na parterze.
Po chwili z jednego z mieszkań na piętrze zbiegła Beata Rozwadowska, piękna, dwudziestopięcioletnia blondynka. Z przerażeniem dostrzegła leżącego sąsiada. Kiedy tylko znalazła się przy nim, zauważyła kałużę krwi przy jego głowie. Zaczęła klepać go dłonią po twarzy. Woń alkoholu przez chwilę wywołała u niej odruch wymiotny.
— Panie Kazimierzu! Panie Kazimierzu!
Nie reagował. Przyłożyła palce do przegubu jego ręki. Po chwili je cofnęła.
— O, Boże!2
Siedziała w pokoju ze wzrokiem wlepionym w ścianę. Człowiek, którego nienawidziła chyba najbardziej na świecie, właśnie odszedł.
Zwykle wyglądała jak modelka z lat 80. Nawet w takiej chwili. Wysoka, ładna dwudziestopięcioletnia szatynka z długimi, fantazyjnie wymodelowanymi włosami, mocno wymalowana i w ekscentrycznym czerwono-czarnym stroju, mająca gdzieś krytykę innych osób co do jej wyglądu czy innych dotyczących jej spraw.
Wzięła leżący przy niej smartfon i wybrała numer siostry swojej matki. Po chwili w słuchawce rozległ się przyjemny kobiecy głos.
— Cześć, coś się stało?
— Można tak powiedzieć. Mój ojciec nie żyje. Przed chwilą była u mnie policja. Spadł ze schodów i roztrzaskał sobie durny łeb — odparła beznamiętnie.
Zapadła dłuższa chwila ciszy w słuchawce.
— Przykro mi, chociaż nigdy go nie lubiłam. Nigdy nie miałaś ojca tak naprawdę. Zawrócił twojej mamie w głowie, a potem was zostawił.
— To prawda. Niczego poza życiem mu nie zawdzięczam.
— A gdzie on w ogóle mieszkał?
— W domu wielorodzinnym w Mieście Krzyża przy Kwiatowej.
— To będziemy teraz mieszkać w jednym mieście! O ile chcesz się tam wprowadzić. W końcu nie będziesz musiała dojeżdżać do pracy.
— A pewnie, że się tam wprowadzę! Po pierwsze, coś mi się po nim należy, bo mama nie chciała od niego alimentów, a on też się do płacenia nie kwapił. Poza tym mam dosyć tracenia czasu i pieniędzy na dojazdy. A poza tym mieszkanie w trzystutysięcznym mieście to jednak większe możliwości. Tylko jego nazwa mnie wkurza.
— Renata, a co z pogrzebem?
— Nie zamierzam na nim być i nawet nie będę się nim zajmować!3
Rano Beata stała razem ze znajomym Dracewicza z piętra przy drzwiach mieszkania po zmarłym. Uderzyło ją to, że nigdy nie zobaczy człowieka, którego znała od dzieciństwa, i którego nawet lubiła, choć miał słabość do alkoholu. Wiedziała o nim niewiele, właściwie tylko to, że pracował w jakimś zakładzie produkcyjnym. Nie miał zwyczaju zwierzać się akurat jej.
— Minął tydzień od pogrzebu Kazika, a na pogrzebie nie widziałem nikogo z jego rodziny. Trochę dziwna sytuacja — odezwał sześćdziesięciolatek o twarzy zniszczonej nałogiem.
— Dziwna, ale pan Dracewicz nigdy nic mi nie wspominał o swojej rodzinie. Ja w każdym razie nic o niej nie wiem.
— Ciekawe, kto tu zamieszka…
Ich rozmowę przerwało otwarcie się drzwi domu. Zobaczyli mocno umalowaną młodą kobietę, ubraną w czerwoną koszulę, czerwone spodnie, mającą wpiętą w długie ciemne włosy czerwono-czarną kokardę. Trzymała w dłoniach torebkę i bagaż.
Beata i jej sąsiad spojrzeli na nią z zainteresowaniem. Renata podeszła do drzwi mieszkania po ojcu, nie zwracając na nich najmniejszej uwagi. Wyjęła z torebki klucz i włożyła go do zamka.
— Przepraszam, kim pani jest? — zainteresowała się Beata. Chłodne spojrzenie tajemniczej kobiety nieco ją speszyło.
— Nie mam teraz czasu na tłumaczenia.
Renata przekręciła klucz, po czym weszła do mieszkania i zamknęła drzwi.
Beata i jej sąsiad spojrzeli na siebie zdziwieni.
— Kochanka? — zastanowił się głośno mężczyzna.5
Dochodziła szesnasta.
W przedszkolu zostały jedynie Beata i jedna dziewczynka. Siedziały w małej sali przy włączonym radiu. Dziewczynka kręciła się nerwowo na krześle.
— Nie martw się, Olu, twoja mama za chwilę przyjdzie.
Zaraz po tym usłyszały otwarcie drzwi wejściowych. Wstały. Do salki weszła starsza, ubrana skromnie siwowłosa kobieta z surowym wyrazem twarzy. Na jej widok Beacie zrzedła mina. Ola podbiegła z radością do kobiety i objęła ją.
— Babcia!
Kobieta pogłaskała ją po głowie i uśmiechnęła się.
— Dzień dobry! — odezwała się powściągliwie Beata.
— Dzień dobry! Beatko, przepraszam, ale Monika musiała wyjątkowo zostać dziś dłużej w pracy, ale na szczęście jestem ja!
— Pani Heleno, dziś byłam świadkiem dziwnej sytuacji. Jakaś dziwacznie ubrana i mocno umalowana kobieta miała klucz do mieszkania po panu Dracewiczu. Spytałam ją, kim jest, ale nie była skora do rozmowy. Weszła do jego mieszkania i zamknęła drzwi.
Twarz Heleny ogarnęło zdumienie.
— To dziwne. Może miał kochankę?
— Być może. On chyba nie miał żadnych dzieci.
Helena pochyliła się nad Olą.
— Oleńko, idź się jeszcze pobawić lalkami.
Ola wyszła.
— Pomówmy lepiej o Romanie — Helena usiadła na krześle, na którym siedziała Ola.
Beata westchnęła.
— Pani Heleno, już rozmawiałyśmy o pani synu.
— Tak, ale chyba bez skutku. On nie widzi świata poza tobą. Zakochał się w tobie w podstawówce i nawet nie ogląda się za innymi.
— Jednak ja go tylko lubię.
— Nie dałaś mu szansy, więc na razie go tylko lubisz. Ostatnio rozmawialiście trzy miesiące temu. Roman to dobry chłopak. Masz już dwadzieścia pięć lat, to świetny wiek na małżeństwo. Przecież ja widzę, jak ty kochasz się zajmować dziećmi. Gdybyś wyszła za niego, miałabyś własne i nie musiałabyś pracować, bo Roman świetnie zarabia.
— Pani Heleno, odłóżmy tę rozmowę na później, jestem trochę zmęczona.
Helena wstała.
— No dobrze, ale pomyśl o Romanie.
Wyszła na próg sali.
— Chodź, Oleńko, idziemy do domu!6
Po powrocie z pracy Beata położyła się na kanapie. Helena Stasiuk jednak nie dała za wygraną. Beata obawiała się jej kolejnych wizyt w przedszkolu.
Nie minęło dziesięć minut, kiedy usłyszała dzwonek do drzwi. Jęknęła z niezadowoleniem, wstała niechętnie i poszła do przedpokoju.
Otworzywszy drzwi, ujrzała przed sobą uśmiechniętą tajemniczą kobietę o dziwnym wyglądzie.
— Dzień dobry! Nazywam się Renata Dracewicz i dziś wprowadziłam się do mieszkania po moim ojcu!
Beatę zamurowało. Dracewicz nikomu nie zająknął się o tym, że ma córkę. Była nawet trochę do niego podobna.
— Dzień dobry, moje nazwisko Beata Rozwadowska. Nie wiedziałam, że pan Kazimierz miał córkę.
Renacie zrzedła mina.
— Ach, to taka, nazwijmy to, dziwna historia. W każdym razie chciałam panią przeprosić za moje zachowanie. Wiedziałam, że moje wprowadzenie się tutaj może wywołać pewną sensację, a nie miałam też zbytnio nastroju na tłumaczenia.
— Nie widziałam pani wcześniej. Mieszkała pani do tej pory w Mieście Krzyża?
— Nie.
— Nie było pani na pogrzebie ojca, prawda?
Na twarzy Renaty pojawiło się zakłopotanie.
— To długa historia. Dowiedziałam się o śmierci ojca, nie chciałam zająć się pogrzebem i dopiero dziś zdecydowałam się tu przyjechać. To długa historia. Mam nadzieję, że nie chowa pani do mnie urazy.
Beata uśmiechnęła się życzliwie.
— W sumie nic się nie stało. Samo to, że jest pani córką pana Kazimierza, jest dla mnie wielkim zaskoczeniem.
— Dla mnie też… — odparła posępnie jej nowa sąsiadka. Po chwili zaczęła radośnie: — W każdym razie chciałam zatrzeć złe pierwsze wrażenie. Widziałam, że niedawno wróciła pani z pracy, dlatego nie będę się wpraszać. Do zobaczenia!
— Do zobaczenia!
Renata odeszła. Beata zamknęła drzwi i uśmiechnęła się do siebie.7
Po południu następnego dnia Beata cieszyła się piękną pogodą w parku. Pomimo gwaru przechadzających się ludzi lubiła o tej porze tu siedzieć i czytać książki.
Nawet nie zauważyła, kiedy dosiadła się do niej dojrzała Cyganka.
— Kochanieńka, daj mi tylko pięć złotych, a ci powróżę. Wyglądasz mi na osobę, którą coś trapi.
Beata odwróciła się do kobiety.
— Ale ja nie mam żadnych problemów.
— No to chociaż powróżę ci, kiedy się zakochasz.
— Jeśli to tylko pięć złotych, to chętnie pani posłucham.
Wyjęła z torebki portmonetkę, wyciągnęła z niej monetę i dała ją Cygance.
— A teraz, kochanieńka, podaj mi swą dłoń.
Beata podała jej dłoń. Cyganka przyjrzała się jej.
— O, widzę, że czeka cię zainteresowanie ze strony pewnej osoby! Ktoś będzie o ciebie zabiegał!
— A kto to mniej więcej miałby być? — spytała rozbawiona Beata.
— To będzie ktoś, kto będzie bardzo chciał, byś go dostrzegła. Ale tylko od ciebie zależy, jak go potraktujesz. Będziesz dla tej osoby kimś wyjątkowym, o kim nie będzie mogła przestać myśleć. Ale nie musisz się tej osoby obawiać.
Beata uśmiechnęła się.
— Dziękuję pani za wróżbę, zobaczymy, czy się sprawdzi.
Cyganka cofnęła rękę, wstała i spojrzała urażona na Beatę.
— Kochanieńka, moje wróżby zawsze się sprawdzają! Miłego dnia!
Odeszła.
— Czy można wierzyć pierwszej lepszej wróżce? — powiedziała sama do siebie Beata i wróciła do lektury.8
— Widziałam cię parę minut temu w parku. Zaczepiała cię ta Cyganka — rzekła Helena.
Gościła właśnie u Beaty, omiatając wzrokiem pokój. Było w nim mnóstwo przestrzeni, na podłodze przy oknie stało kilka wysokich i dorodnych kwiatów. Ściany ozdabiały piękne obrazy z pejzażami, a nowy barwny dywan sprawiał, że miejsce to dodatkowo zyskiwało na walorach estetycznych. Na śnieżnobiałym stole przed fotelem, na którym siedziała Helena, stała szklanka z herbatą.
— Dałam jej monetę, powiedziała swoje i miałam spokój.
— Ja bym jej grosza nie dała. Niech idzie do normalnej pracy! O ile w ogóle coś umie poza żebraniem i zmyślaniem historyjek! Tak w ogóle mam nadzieję, że nie przeszkadzam?
Beata uśmiechnęła się nieco sztucznie.
— Skądże znowu. Aha, wiem, kim jest ta kobieta, która weszła do mieszkania po panu Kazimierzu.
Helena poruszyła się gwałtownie.
— Kim?
— Jego córką. Ma na imię Renata.
Helena złapała się za głowę.
— To on miał córkę!?
— Miał, ale, jak widać, się nią nie zajmował.
— Niesłychane! Ta córka jest teraz u siebie?
— Jest, ale dopiero się wprowadziła, pewnie potrzebuje spokoju.
— Jaka ona jest?
— Normalna, miła.
— No to będę ją musiała poznać.
Zapanowała cisza.
— Nie chciałabym być niemiła, ale jeśli przyszła pani porozmawiać o Romanie, to może zmieńmy temat.
Helena zrobiła nieco urażoną minę.
— W sumie taki był mój plan, ale skoro nie chcesz…
Milczały przez dłuższą chwilę. Beata pragnęła, by Helena już sobie poszła.
— Beatko, czy mogłabym skorzystać z toalety?
— Bardzo proszę.9
Helena podeszła do umywalki, wyjęła z kieszeni nóż sprężynowy, pochyliła się i zaczęła wiercić jego czubkiem po plastikowej rurze odpływowej. Po chwili odkręciła wodę i z uśmiechem patrzyła, jak z rury cieknie woda. Schowała nóż do kieszeni.
— Beatko, przyjdź tu, chyba coś się stało z odpływem umywalki!
Beata przestraszyła się na widok kałuży. Helena uśmiechnęła się do niej przepraszająco.
— Przepraszam, odkręciłam wodę, a po chwili odkryłam, że leje się na podłogę.
Beata westchnęła. Przyszło jej na myśl, że to nie przypadek.
— I co ja teraz zrobię? — zmartwiła się.
— Teraz pełno się tego badziewia produkuje. Człowiek nawet nie wie, co kupuje. Ale zaczekaj, zadzwonię do Romana. Na pewno będzie w stanie to ogarnąć.
Beata spojrzała na nią podejrzliwie. A więc jednak to nie przypadek.10
W tym samym czasie Joanna Brzozowska przez chwilę myślała o swej siostrzenicy. Miała nadzieję, że Renacie dobrze mieszka się w mieszkaniu po człowieku, z którym praktycznie nic ją nie łączyło.
Wiadomość o śmierci Kazimierza Dracewicza nie poruszyła jej specjalnie. Skoro nie miał w swym życiu miejsca dla córki i jej matki, to nie warto było go żałować.
Była atrakcyjną pięćdziesięcioletnią szatynką. Siedziała teraz ubrana elegancko w studiu lokalnej telewizji, patrząc z ukrywaną niechęcią na mężczyznę siedzącego naprzeciw niej. Był w jej wieku, szpakowaty, o cynicznym wyrazie twarzy, ubrany w drogi garnitur. Nigdy w życiu nie zaufałaby komuś takiemu, zważywszy na to, kim był.
Rozległ się sygnał dźwiękowy czołówki programu telewizyjnego. Joanna spojrzała z uśmiechem do kamery.
— Dzień dobry Państwu, Joanna Brzozowska, witam Państwa w swoim cotygodniowym programie „Bez ogródek”. Moim i Państwa gościem jest pan Janusz Gniadowski, poseł Katolickiego Ładu z Miasta Krzyża.
Odwróciła głowę w jego kierunku.
— Witam pana serdecznie, panie pośle.
Gniadowski kiwnął głową do Joanny i kamery.
— Dzień dobry pani i państwu.
— Panie pośle, ustawa pańskiej partii, zakazująca osobom nieheteronormatywnym pracy z dziećmi, która niedługo ma być głosowana, wpisuje się zapewne w pańskie zapewnienia o ochronie tradycyjnych wartości w Polsce. Czy nie uważa pan, że jest dyskryminująca?
Gniadowski uśmiechnął się szeroko.
— Chodzi nam o to, że szkoły powinny być miejscem, gdzie dzieci i młodzież nie powinny, a nawet nie mogą, stykać się z ludźmi zaburzonymi, którzy mogą tym dzieciom namieszać w głowie. Czy wyobraża sobie pani, jak dużo rodziców dzieci w naszym kraju jest przeciwna, by tacy ludzie uczyli ich dzieci? My patrzymy na sondaże i chcemy, by nasi wyborcy mieli poczucie bezpieczeństwa, świadomość, że ich dzieciom nic się w szkole nie stanie.
Joanna zmarszczyła brwi.
— Rozumiem, a czy osoby heteroseksualne nie stanowią takiego zagrożenia?
Gniadowski zaśmiał się głośno.
— O czym pani mówi? Osoby heteronormatywne są pod każdym względem prawidłowe.
— Czyli nie zdarzają się przypadki krzywdzenia dzieci przez osoby heteronormatywne?
— Zdarzają, niestety, ale ktoś dzieci musi uczyć, a osoby spod znaku LGBT, moim skromnym zdaniem, przez swoje zaburzenia nie nadają się do tego.
— I w jaki sposób chcieliby państwo sprawdzić, czy takie osoby pracują z dziećmi?
— Nikt nie będzie sprawdzał oczywiście, kto z kim śpi, ale jeśli będą jakieś niezbite dowody, że dana osoba jest gejem czy lesbijką, to wykluczy ją to z pracy z dziećmi.
— Szkoda tylko, że nie są państwo tacy kategoryczni, jeśli chodzi o duchownych katolickich, którzy krzywdzą dzieci…
Twarz Gniadowskiego zachmurzyła się.
— Pani redaktor, ja nie twierdzę, że wśród księży nie ma pedofilów, ale proszę nie wrzucać wszystkich do jednego wora. Lewicowcy lubią upraszczać i demonizować Kościół Katolicki, ale nie każdy duchowny to zagrożenie dla dzieci!
— Tak jak nie każda osoba nieheteronormatywna…
— A to już pani zdanie.11
Roman Stasiuk zjawił się u Beaty po pół godziny. Stał właśnie w przedpokoju przy niej i matce, górując nad nimi wzrostem. Miał dość przeciętną, ale miłą twarz. Trzymając torbę z narzędziami, uśmiechał się do Beaty.
— Podobno pękła ci rura przy umywalce?
— Nawet nie podobno. Twoja mama odkręciła wodę i zalało mi troszeczkę podłogę. Mógłbyś coś z tym zrobić? — odparła chłodno.
— Oczywiście, i to całkiem za darmo.
— Roman to dobry hydraulik. I niezawodny. Mogłabyś zrobić mu herbatę?
— Oczywiście, już idę.
Kiedy Roman i Helena zostali sami, Helena zbliżyła się do Romana i szepnęła:
— Jest tak, jak się umawialiśmy. Ja idę do domu, a ty zrób wszystko, żeby ona zmieniła do ciebie nastawienie. Masz teraz świetną okazję!
Wyszła cicho z mieszkania.
Beata wróciła po chwili.
— A gdzie jest twoja mama?
— Musiała pilnie wyjść, nie miała czasu się pożegnać.
— Hm, dziwne… Dobrze, chodź do łazienki.12
Po skończonej robocie Roman i Beata usiedli na kanapie. Roman czuł, że ma przed sobą niełatwe zadanie. Beata nigdy nie dała mu do zrozumienia, że jest nim zainteresowana. Postanowił jednak pomóc szczęściu i zaryzykować.
Wziął kubek z herbatą i wypił trochę.
— Dawno nie piłem takiej dobrej herbaty.
Beata milczała.
— Słuchaj, ty jesteś sama?
Beata zawstydziła się.
— Nie, siedzę teraz z tobą.
— Wiesz dobrze, o co mi chodzi.
— Nikogo nie mam. I dobrze mi z tym — odparła poważnie.
Zapadła krępująca cisza.
— Aż dziwne, że taka kobieta jak ty jest sama.
Beata lekko odsunęła się od Romana. Zacisnęła palce.
— Wiesz, ja też jestem sam. I ciężko mi z tym. Jestem młody i chciałbym się z kimś związać.
— No to musisz sobie jakąś znaleźć — odparła chłodno.
— Już ją znalazłem, ale ona mnie nie dostrzega. To ty nią jesteś.
Przysunął się lekko do Beaty.
— Przykro mi, ale ja cię tylko lubię.
— I nic się z tym nie da zrobić?
Roman delikatnie dotknął jej twarzy. Beata odskoczyła jak oparzona.
— Roman, nie chcę się z nikim wiązać! Lepiej już sobie idź, dziękuję za naprawę!
Roman spojrzał na nią zawiedziony. Beata podeszła do drzwi i otworzyła je, patrząc wyczekująco na gościa.
Wyszedł powoli i odwrócił się do Beaty.
— Przepraszam.
— Pozdrów mamę — odparła spokojniej.
Beata zamknęła za nim drzwi i głęboko westchnęła.13
Nastało popołudnie kolejnego dnia.
Beata powoli kończyła pracę. Była wściekła, że po Olę znowu przyszła Helena. Stasiuk wykorzystała moment, w którym nie kręcili się żadni rodzice, i poprosiła Beatę na stronę.
Stały naprzeciwko siebie, wpatrzone jedna w drugą z niezadowolonym wyrazem twarzy. Beata miała serdecznie dosyć Heleny i jej natrętnych prób uszczęśliwiania jej na siłę.
— Dlaczego wyrzuciłaś go z mieszkania? — powiedziała z wyrzutem Helena.
— Nie wyrzuciłam, tylko uznałam, że czas jego wizyty dobiegł końca. Miał naprawić odpływ przy umywalce i zrobił to, za co mu podziękowałam. Jakoś dziwne, że rura pękła akurat podczas pani wizyty.
— On się przed tobą otworzył, a ty potraktowałaś go jak jakiegoś żebraka. Wszystko przez ten twój upór.
— Ale jaki upór? Powiedziałam i pani, i jemu, że nic do niego nie czuję. Żona powinna przede wszystkim kochać męża, a ja uczucia nie mogę mu zapewnić.
Helena spojrzała na nią z dezaprobatą, po czym podeszła do sali zabaw. Jej wnuczka bawiła się z jedną dziewczynką.
— No, Olu, czas na nas!
Ola spojrzała na nią z dezaprobatą.
— Babciu, jeszcze chwila!
— Pobawisz się jeszcze w domu, a teraz chodź zmienić obuwie, a potem powiedz _pannie_ Rozwadowskiej „do widzenia”!14
W tym samym czasie we wsi pod Miastem Krzyża Renata i Joanna szły odludną polną drogą na spacer.
Słońce świeciło mocno, na niebie nie widniała żadna chmura. W oddali było widać rzadkie zabudowania i kilku spacerowiczów z psami, których szczekanie psuło sielską ciszę.
Joanna zawsze uwielbiała wieś. Idąc z Renatą, rozkoszowała się swym obecnym stanem ducha i zastanawiała się, czy może nie kupić sobie domku na wsi, z dala od wielkomiejskiego zgiełku. Potrzebowała odpoczynku.
Spojrzała na Renatę i zauważyła smutek na jej twarzy.
— Czy coś się stało?
— Myślę o mamie. Wychowałam się tutaj, a niedługo zostawię to miejsce.
— Przecież stąd jest tylko trzydzieści kilometrów do Miasta Krzyża.
— Czuję się, jakbym zdradziła mamę. W końcu będę mieszkać w mieszkaniu po człowieku, który ją skrzywdził. Mnie zresztą też.
— Nikogo nie zdradzasz. To mieszkanie ci się po prostu należy. Twoja mama nie miała łatwego życia. Musiała cię sama wychować, pracowała za psie pieniądze, ale zrobiła wszystko, żebyś była szczęśliwa. Gdyby nie ten cholerny rak, byłaby teraz z nami. Poza tym możesz przecież tu przyjeżdżać na weekendy. Zazdroszczę ci. Mnie czasem szlag trafia przez to miasto. Po wywiadzie z Gniadowskim bardzo żałowałam, że go zaprosiłam.
— Nie mów mi o tym idiocie, nie chcę myśleć o polityce.
Szły przez chwilę w milczeniu.
— Sąsiadów już poznałaś? — zaczęła nagle Joanna.
— Tak, jedna sąsiadka zrobiła na mnie wyjątkowe wrażenie. Bardzo ładna i miła.
— Może się zaprzyjaźnicie.
— Chciałabym. Po śmierci mamy uderzyła we mnie samotność. Nie chcę być sama.
Joanna przystanęła, zaraz potem zrobiła to Renata.
— Wszystko się ułoży, zobaczysz! To co, idziemy do domu? Jestem głodna.
— Pewnie, ja też.