Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • promocja

Podejrzany X. Pochodna zbrodni - ebook

Tłumacz:
Format:
EPUB
Data wydania:
12 marca 2025
3816 pkt
punktów Virtualo

Podejrzany X. Pochodna zbrodni - ebook

Hipnotyzujący thriller mistrza kryminału Keigo Higashino. Ponad 2 miliony sprzedanych egzemplarzy.

W Tokio dochodzi do brutalnej zbrodni. Śledztwo prowadzone przez wybitnego detektywa Kusanagiego oraz genialnego fizyka Yukawę, znanego jako profesor Galileo, ujawnia sieć intryg i pozornie niemożliwych do podważenia alibi. W centrum zdarzeń znajduje się matka samotnie wychowująca córkę i cichy matematyk, którzy skrywają tajemnicę większą, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać.

Higashino splata wątki kryminalne i psychologiczne napięcie z intelektualną grą, tworząc historię, od której nie sposób się oderwać aż do ostatniej strony. Kto tak naprawdę jest sprawcą, a kto ofiarą? Odpowiedź może zmienić twoje spojrzenie na miłość i poświęcenie.

Ponad 2 miliony sprzedanych egzemplarzy.

Keigo Higashino otrzymał za tę książkę prestiżową Nagrodę Naoki.

„Japoński Stieg Larsson”. – „The Times”

„W tym surowym i oszczędnym w słowach tekście bezwzględna logika ściera się z ludzkimi emocjami, tworząc elegancką opowieść o cenie grzechu, w której wszyscy cierpią, a nikt nie może wygrać”. – „Publishers Weekly”

„Niezwykły thriller. Na długo pozostanie w pamięci”. – „Independent on Sunday”

„Złożona i wciągająca… Jeśli lubisz zagadki ukryte w zagadkach, ta książka zachwyci cię bezgranicznie”. – „Guardian”

„Zakończenie to zabójczy zwrot akcji”. – „Metro”

Keigo Higashino – jeden z najpopularniejszych autorów powieści kryminalnych, mistrz literackich zagadek i psychologicznego napięcia. Urodzony w Osace, z wykształcenia inżynier. Międzynarodową sławę przyniosła mu książka „Podejrzany X. Pochodna zbrodni”, wyróżniona m.in. japońską Nagrodą Naoki.

„Podejrzany X. Pochodna zbrodni” to książka, która otwiera nową wydawniczą serię Kryminalna Relacja.

 

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-68228-01-4
Rozmiar pliku: 2,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 1

1

O godzi­nie siód­mej trzy­dzie­ści pięć Ishi­gami wyszedł z domu, jak w każdy dzień robo­czy. Choć był już marzec, wiatr wciąż kąsał chło­dem. Męż­czy­zna ruszył przed sie­bie, cho­wa­jąc brodę w fał­dach cie­płego sza­lika. Nim skrę­cił za róg ulicy, rzu­cił okiem na par­king dla rowe­rów. Stało tam wiele jed­no­śla­dów, nie dostrzegł jed­nak żad­nego zie­lo­nego.

Dwa­dzie­ścia metrów na połu­dnie od tego miej­sca bie­gła ulica Shin-Ōhashi. Jadąc nią w lewo, na wschód, można dotrzeć do Edo­gawy, zaś w prawo, na zachód: do Nihon­ba­shi. W dro­dze do tej dru­giej dziel­nicy poko­ny­wało się most Shin-Ōhashi nad rzeką Sumidą.

Naj­szyb­sza droga do miej­sca pracy Ishi­ga­miego wio­dła pro­sto na połu­dnie. Poko­naw­szy kil­ka­set metrów w tam­tym kie­runku, tra­fiało się na park Kiy­osumi Gar­den, a tuż przy nim znaj­do­wało się pry­watne liceum, w któ­rym pra­co­wał jako nauczy­ciel mate­ma­tyki.

Świa­tło zmie­niło się na czer­wone, skrę­cił więc w prawo, w kie­runku mostu Shin-Ōhashi. Dmący mu w twarz wiatr roz­wie­wał poły jego płasz­cza. Wbił dło­nie w kie­sze­nie, lekko pochy­lił się w przód i przy­spie­szył kroku.

Niebo gęsto pokry­wały chmury, nada­jąc odbi­ja­ją­cej je Sumi­dzie cha­rak­te­ry­stycz­nego, brud­na­wego koloru. W górę rzeki pły­nęła mała łódka. Ishi­gami obser­wo­wał ją, poko­nu­jąc most.

Gdy był już po dru­giej stro­nie, zszedł po scho­dach ku brze­gowi Sumidy. Prze­szedł pod mostem i pod­jął marsz wzdłuż rzeki. Bul­wary cią­gnęły się po oby­dwu jej stro­nach, lecz rodziny z dziećmi czy zako­chane pary znacz­nie chęt­niej spa­ce­ro­wały w oko­li­cach sto­ją­cego w zasięgu wzroku mostu Kiy­osu i rzadko docie­rały do tej nowej kon­struk­cji, nawet w dni wolne. Powód takiego stanu rze­czy był raczej oczy­wi­sty: okryte nie­bie­ską folią lego­wi­ska bez­dom­nych sku­pione w tej oko­licy. Bie­gnąca powy­żej droga szyb­kiego ruchu naj­wy­raź­niej zapew­niała im dobre schro­nie­nie przed desz­czem i wia­trem. Po dru­giej stro­nie rzeki nie widać było ani jed­nej nie­bie­skiej folii. Cał­kiem moż­liwe, że bez­domni woleli trzy­mać się w gru­pie na wypa­dek jakich­kol­wiek pro­ble­mów.

Ishi­gami obo­jęt­nie prze­szedł obok tych nie­bie­skich namio­tów. Więk­szość miała nie­mal wyso­kość czło­wieka, choć nie­które się­gały mu led­wie do pasa. Uznał, że bliż­sze prawdy byłoby okre­śle­nie ich mia­nem kar­to­nów niż namio­tów, w środku bowiem było miej­sce jedy­nie na lego­wi­sko. W pobliżu schro­nień i pudeł wisiało roz­wie­szone pra­nie przy­po­mi­na­jące o toczą­cym się tu życiu.

Jakiś męż­czy­zna opie­rał się o wbu­do­waną w nabrzeże barierkę i szo­ro­wał zęby. Ishi­gami czę­sto go widy­wał. Miał ponad sześć­dzie­siąt lat, dłuż­sze włosy prze­ty­kane siwi­zną zawsze zwią­zane z tyłu głowy. Wyraź­nie dał sobie spo­kój z pracą. Gdyby był skłonny pod­jąć się jakiejś fizycz­nej fuchy, nie stałby tu o tej godzi­nie. Tego typu zaję­cie naj­ła­twiej zna­leźć wła­śnie w godzi­nach poran­nych. Raczej nie wybie­rał się też do urzędu pracy. Nawet gdyby zna­le­ziono tam odpo­wied­nią dla niego ofertę, z tak nie­chlujną fry­zurą raczej nie prze­szedłby roz­mowy kwa­li­fi­ka­cyj­nej. Poza tym raczej mało kto chciałby zatrud­nić osobę w jego wieku.

W pobliżu jed­nego z pudeł stał kolejny męż­czy­zna, zajęty gnie­ce­niem pustych puszek. Ishi­gami widy­wał go przy tej czyn­no­ści już kil­ku­krot­nie, więc zaczął go nazy­wać „Pusz­ka­rzem”. Męż­czy­zna miał około pięć­dzie­się­ciu lat oraz nie­mało rze­czy oso­bi­stych, a wśród nich nawet rower. Jed­no­ślad na pewno poma­gał mu szyb­ciej zbie­rać puszki. Miesz­kał na obrze­żach obo­zo­wi­ska, głę­boko pod mostem, co zda­wało się swo­istym przy­wi­le­jem. „Pew­nie jest naj­star­szy z całej grupy”, pomy­ślał Ishi­gami, zer­ka­jąc na niego.

Na ławce sto­ją­cej kilka kro­ków od gra­nic nie­bie­skiego obo­zo­wi­ska sie­dział męż­czy­zna. Jego płaszcz kie­dyś pew­nie był beżowy, ale posza­rzał od nagro­ma­dzo­nego na nim brudu. Spod płasz­cza wysta­wała cienka kurtka, a spod niej koszula z koł­nie­rzy­kiem. Ishi­gami zało­żył, że kra­wat tam­tego spo­czy­wał w któ­rejś kie­szeni płasz­cza. Kilka dni temu przy­ła­pał go na czy­ta­niu maga­zynu poświę­co­nego inży­nie­rii prze­my­sło­wej, więc zaczął nazy­wać go w myślach „Inży­nie­rem”. Miał krót­kie włosy i ogo­loną twarz. Być może nie stra­cił jesz­cze nadziei na ponowne zatrud­nie­nie. Może nawet zamie­rzał wybrać się dziś do urzędu pracy, choć pew­nie nie uda mu się nic zna­leźć. I tak aż do czasu, gdy się­gnie dna. Ishi­gami zoba­czył go po raz pierw­szy dzie­sięć dni wcze­śniej. Inży­nier wciąż uczył się żyć w tym miej­scu. Pró­bo­wał posta­wić wyraźną gra­nicę pomię­dzy sobą a ludźmi pod nie­bie­skimi foliami, ale że nie wie­dział, jak radzić sobie jako osoba bez­domna, to i tak tu został.

Ishi­gami kon­ty­nu­ował spa­cer wzdłuż Sumidy. Nieco przed mostem Kiy­osu natknął się na star­szą panią wypro­wa­dza­jącą trzy jam­niki. Jeden z nich miał czer­woną obróżkę, drugi nie­bie­ską, a trzeci różową. Kobieta zwró­ciła na niego uwagę, gdy się zbli­żył. Uśmiech­nęła się do niego i ski­nęła głową. Odwza­jem­nił gest.

– Dzień dobry – pozdro­wił ją.

– Dzień dobry. Chłodny mamy ranek, czyż nie?

– Ow­szem – odparł i wykrzy­wił wargi, pod­kre­śla­jąc, jak zimno mu było.

Wymi­nął kobietę, a ona życzyła mu jesz­cze miłego dnia. Podzię­ko­wał zama­szy­stym ski­nie­niem głowy.

Ishi­gami widy­wał ją wcze­śniej dźwi­ga­jącą torbę wypeł­nioną zaku­pami, czymś podob­nym do goto­wych kana­pek. Naj­pew­niej było to jej śnia­da­nie. Zakła­dał, że kobieta miesz­kała sama, nie­dawno stra­ciła męża. Widy­wał na jej sto­pach san­dały, a w nich nie mogłaby pro­wa­dzić¹, więc jej miesz­ka­nie praw­do­po­dob­nie znaj­do­wało się na jed­nym z pobli­skich osie­dli. Samo miesz­ka­nie też zapewne miała nie­małe, by móc pomie­ścić w nim wszyst­kie trzy psy. Przez wzgląd na zwie­rzęta pew­nie nie mogła prze­pro­wa­dzić się do mniej­szego lokum. Kre­dyt za miesz­ka­nie raczej już spła­ciła, ale wciąż musiała je utrzy­mać. Oszczę­dzała. Całą zimę nie była u fry­zjera, nie far­bo­wała powsta­łego na wło­sach odro­stu.

Ishi­gami wyszedł po scho­dach na most Kiy­osu. Żeby wró­cić do szkoły, musiał przejść nim na drugą stronę rzeki. Ruszył jed­nak w prze­ciw­nym kie­runku.

Zatrzy­mał się przed nie­du­żym loka­lem z szyl­dem „Ben­ten”. Sprze­da­wano tu bento. Ishi­gami otwo­rzył szklane drzwi.

– Dzień dobry, zapra­szamy! – Usły­szał dobie­ga­jący zza lady zna­jomy, a jed­no­cze­śnie zawsze popra­wia­jący humor głos. Hana­oka Yasuko, z bia­łym czep­cem na gło­wie, uśmiech­nęła się do niego.

W lokalu nie było innych klien­tów, co jesz­cze bar­dziej go ucie­szyło.

– Popro­szę… bento dnia popro­szę…

– Tak jest, jedno bento dnia. Zaraz podam – odparła pogod­nie.

Ishi­gami nie widział, jaką miała przy tym minę, bo aku­rat wpa­try­wał się we wnę­trze swo­jego port­fela. Miesz­kali po sąsiedzku, więc powinni mieć jakieś tematy do roz­mowy, żaden jed­nak nie przy­cho­dził mu w tym momen­cie do głowy.

Gdy nade­szła pora zapłaty, wydu­sił:

– Zimno dziś, prawda?

Sze­lest drzwi otwie­ra­nych przez kolej­nego klienta zagłu­szył jego słowa. Uwaga Yasuko rów­nież sku­piła się na nowo przy­by­łym.

Ishi­gami wyszedł ze sklepu z bento w dłoni. Tym razem udał się pro­sto na most Kiy­osu. Zbo­czył z trasy tylko po to, by wstą­pić do „Ben­tena”.

Kiedy koń­czył się poranny ruch, w lokalu robiło się spo­koj­niej, przy­naj­mniej jeśli cho­dzi o liczbę klien­tów. Na zaple­czu za to roz­po­czy­nały się wtedy przy­go­to­wa­nia do pory obia­do­wej. Lokal współ­pra­co­wał z kil­koma fir­mami, zobo­wią­zu­jąc się do dostar­cze­nia posił­ków ich pra­cow­ni­kom przed godziną dwu­na­stą, więc kiedy nie było żad­nych klien­tów, Yasuko poma­gała na kuchni.

Razem z nią w „Ben­te­nie” pra­co­wały cztery osoby.

Sze­fem kuchni, a jed­no­cze­śnie wła­ści­cie­lem lokalu, był pan Yone­zawa. W goto­wa­niu wspie­rała go jego mał­żonka, Say­oko. Za dostawy odpo­wia­dała dora­bia­jąca sobie w skle­pie Kanako, zaś Yasuko zaj­mo­wała się obsługą klien­tów.

Wcze­śniej Yasuko pra­co­wała w klu­bie noc­nym na Kin­shi-chō. Pan Yone­zawa czę­sto wpa­dał tam na drinka, z kolei Say­oko doglą­dała inte­resu. O ich mał­żeń­stwie Yasuko dowie­działa się kilka dni przed odej­ściem Say­oko z pracy, bez­po­śred­nio z ust samej zain­te­re­so­wa­nej.

Wśród klien­tów zaczęły krą­żyć pogło­ski, jakoby mene­dżerka rzu­cała pracę w barze na rzecz pro­wa­dze­nia z mężem lokalu z bento. Sama Say­oko twier­dziła jed­nak, że wraz z mężem od dawna pla­no­wali otwo­rzyć skle­pik z daniami na wynos, a praca w klu­bie miała umoż­li­wić jej zebra­nie środ­ków na reali­za­cję tego marze­nia.

Yasuko wpa­dała do „Ben­tena” raz na jakiś czas, by spraw­dzić, jak lokal sobie radzi. Odno­siła wra­że­nie, że cał­kiem nie­źle. Mniej wię­cej rok po otwar­ciu wła­ści­ciele zapy­tali ją, czy zechcia­łaby im poma­gać. Zaj­mo­wa­nie się wszyst­kimi aspek­tami dzia­łal­no­ści oka­zało się zbyt dużym wysił­kiem – zarówno fizycz­nym, jak i men­tal­nym – dla dwóch osób.

– Nie możesz całe życie tkwić w tym szem­ra­nym, noc­nym biz­ne­sie, Yasuko. Misato też jest coraz więk­sza, a chyba nie chcesz, żeby zaczęła mieć kom­pleksy z powodu wyko­ny­wa­nej przez cie­bie pracy – powie­działa jej wtedy Say­oko. – Cho­ciaż to oczy­wi­ście nie moja sprawa – dodała szybko.

Misato to jedyna córka Yasuko. Po tym, jak jej rodzice roz­wie­dli się pięć lat wcze­śniej, wycho­wy­wana była bez ojca. Sama Yasuko rów­nież sądziła, że powinna rozej­rzeć się za innym rodza­jem zatrud­nie­nia zarówno ze względu na córkę, jak i na swój wiek. Nie wie­działa, jak długo mogłaby pra­co­wać w klu­bie.

Pod­ję­cie decy­zji zajęło jej jeden dzień. Klub nie pró­bo­wał jej powstrzy­my­wać. Gdy się z nią żegnali, życzyli jej szczę­ścia. Oka­zało się, że nie ona jedna mar­twiła się o swoją przy­szłość w roli hostessy w kwie­cie wieku.

Poprzed­niej wio­sny, kiedy Misato roz­po­czy­nała naukę w gim­na­zjum, prze­nio­sły się do obec­nego miesz­ka­nia. Powo­dem prze­pro­wadzki była zbyt duża odle­głość pomię­dzy ich poprzed­nim lokum a „Ben­te­nem”. W skle­piku musiała sta­wiać się znacz­nie wcze­śniej niż w klu­bie, co wią­zało się z koniecz­no­ścią wsta­wa­nia o szó­stej rano i wyjeż­dża­nia z domu pół godziny póź­niej. Na zie­lo­nym rowe­rze.

– Był dziś ten nauczy­ciel? – zapy­tała Say­oko pod­czas prze­rwy.

– Ow­szem, był – odparła Yasuko. – Przy­cho­dzi codzien­nie, nie?

Say­oko uśmiech­nęła się i wymie­niła poro­zu­mie­waw­cze spoj­rze­nia z mężem.

– Co, o co cho­dzi?

– Nic, nic. Roz­ma­wia­li­śmy wczo­raj, że chyba wpa­dłaś mu w oko.

– Co pro­szę? – Yasuko odchy­liła się na krze­śle, uno­sząc w dłoni fili­żankę.

– Wczo­raj mia­łaś wolne, prawda? I aku­rat go nie było. Nie sądzisz, że to dziwne, że przy­cho­dzi codzien­nie, chyba że aku­rat masz wolne?

– Zwy­kły zbieg oko­licz­no­ści.

– Nie wydaje nam się… Prawda? – Say­oko zwró­ciła się do męża, a on przy­tak­nął z uśmie­chem na twa­rzy. – Obser­wu­jemy to od jakie­goś czasu. Kiedy cię nie ma, nauczy­ciel nie przy­cho­dzi po bento. Mie­li­śmy podej­rze­nia od jakie­goś czasu, ale wczo­raj się w nich utwier­dzi­li­śmy.

– Tyle że, abs­tra­hu­jąc od świąt, mam wolne w naj­róż­niej­sze dni. To nie tak, że nie ma mnie w jeden kon­kretny dzień tygo­dnia.

– Tym bar­dziej! On mieszka nie­da­leko cie­bie, prawda? Myślę, że obser­wuje, kiedy wycho­dzisz do pracy.

– Ale… Ni­gdy go nie widzia­łam, wycho­dząc.

– Pew­nie obser­wuje cię z ukry­cia. Może przez okno?

– Wąt­pię, żeby patrzył przez okno.

– No, mniej­sza o to. Jeśli fak­tycz­nie coś do cie­bie czuje, na pewno w któ­rymś momen­cie to wyzna. Cie­szymy się jed­nak, że dzięki tobie mamy sta­łego klienta. Twoje doświad­cze­nie z Kin­shi-chō zaczyna pro­cen­to­wać.

Yasuko uśmiech­nęła się gorzko i wypiła resztę zawar­to­ści fili­żanki. Pomy­ślała o nauczy­cielu będą­cym przed­mio­tem ich roz­mowy.

Nazy­wał się Ishi­gami. Zapu­kała do jego drzwi w dniu, kiedy się wpro­wa­dziły. Wtedy też dowie­działa się, że uczył w pobli­skim liceum. Był niski i krą­gły, miał okrą­głą, raczej dużą twarz oraz oczy wąskie jak nitki. Jego głowę pora­stały krót­kie, rzad­kie włosy, przez co wyglą­dał na ponad pięć­dzie­siąt lat, ale mógł być znacz­nie młod­szy. Nie­prze­sad­nie dbał o swój ubiór, codzien­nie nosił podobny zestaw ubrań. Tej zimy w jego gar­de­ro­bie kró­lo­wały brą­zowe swe­try. Gdy przy­cho­dził kupić bento, zawsze miał na sobie ten sam płaszcz. Odno­siła wra­że­nie, że czę­sto robił pra­nie, bo na bal­ko­niku przy­na­leż­nym do jego miesz­ka­nia czę­sto suszyła się jakaś odzież. Miesz­kał sam i Yasuko podej­rze­wała, że ni­gdy nie był żonaty.

Podej­rze­nie, że mógłby się w niej pod­ko­chi­wać, wyda­wało jej się nie­praw­do­po­dobne. Męż­czy­zna był dla niej jak pęk­nię­cie w ścia­nie, o któ­rego ist­nie­niu wie­działa, ale na które nie zwra­cała uwagi, bo po pro­stu nie musiała.

Gdy się mijali, wymie­niała z nim uprzej­mo­ści. Zda­rzało jej się dopy­ty­wać go o kwe­stie zwią­zane z zarzą­dza­niem miesz­ka­niem. Poza tym Yasuko nie­wiele o nim wie­działa. Bar­dzo nie­dawno odkryła, że uczył mate­ma­tyki. Zoba­czyła leżące przed drzwiami jego miesz­ka­nia stare, zwią­zane sznur­kiem pod­ręcz­niki do tego wła­śnie przed­miotu.

„Mam nadzieję, że nie zaprosi mnie na randkę”, pomy­ślała Yasuko. Zaraz potem się jed­nak uśmiech­nęła. Wyobra­ziła sobie, jak mogłoby wyglą­dać tego typu zapro­sze­nie pada­jące z ust osoby o tak poważ­nej apa­ry­cji oraz jaką minę by ta osoba zro­biła, spo­tkaw­szy się z odmową.

Jak zwy­kle przed połu­dniem w ich lokalu zaczy­nało się robić tłoczno, a apo­geum obo­wiąz­ków wypa­dało na dwu­na­stą. Tra­dy­cyj­nie koło pierw­szej ruch zaczął maleć.

Yasuko wymie­niała papier w kasie fiskal­nej, gdy szklane drzwi do sklepu się roz­su­nęły i ktoś wszedł do środka. Spoj­rzała na klienta, mówiąc: „Dzień dobry, zapra­szamy”. Zaraz potem zamarła. Sze­rzej otwo­rzyła oczy i nagle zabra­kło jej słów.

– Dobrze wyglą­dasz – powie­dział męż­czy­zna z uśmie­chem. Jego spoj­rze­nie pozo­sta­wało jed­nak mroczne.

– Jak… Jak tu…

– Aż tak cię to dziwi? Kiedy się na czymś sku­pię, jestem w sta­nie dojść nawet do tego, gdzie pra­cuje moja była żona. – Wsu­nął dło­nie do kie­szeni gra­na­to­wej wia­trówki i rozej­rzał się po lokalu, jakby się nad czymś zasta­na­wiał.

– Czego chcesz? – zapy­tała Yasuko ostro, choć cicho. Nie chciała zwra­cać uwagi pań­stwa Yone­za­wów.

– Nie dener­wuj się tak. Od tak dawna się nie widzie­li­śmy, może mogła­byś się cho­ciaż na chwilę uśmiech­nąć, co? – Wargi męż­czy­zny wciąż wykrzy­wione były w nie­przy­jem­nym gry­ma­sie.

– Jeśli nie masz mi nic do powie­dze­nia, to wyjdź.

– Tak wła­ści­wie… mam. Chciał­bym ci coś powie­dzieć. Możemy wyjść na chwilę?

– Żar­tu­jesz sobie? Chyba widzisz, że pra­cuję? – Yasuko poża­ło­wała tej odpo­wie­dzi, led­wie padła z jej ust. Suge­ro­wała ona, że gdyby nie obo­wiązki służ­bowe, mogłaby być skłonna do roz­mowy z nim.

Męż­czy­zna obli­zał wargi.

– O któ­rej koń­czysz?

– Nie zamie­rzam z tobą roz­ma­wiać. Idź sobie, pro­szę, i nie wra­caj.

– Okrutna.

– A czego się spo­dzie­wa­łeś? – Yasuko zer­k­nęła na zewnątrz. Miała nadzieję, że pojawi się jakiś klient, ale nie­stety się na to nie zapo­wia­dało.

– Nie zosta­wiasz mi wyboru, skoro się tak zacho­wu­jesz. Pójdę gdzieś indziej. – Potarł dło­nią kark.

– Niby gdzie? – zapy­tała, pełna złych prze­czuć.

– Skoro ty nie chcesz mnie wysłu­chać, pójdę zoba­czyć się z córką. Uczy się w oko­licy, prawda? – Powie­dział to, czego Yasuko naj­bar­dziej się oba­wiała.

– Nie, nie zbli­żaj się do niej.

– To ty ze mną poroz­ma­wiaj. Mnie jest to naprawdę obo­jętne.

Yasuko wes­tchnęła. Musiała się go jakoś pozbyć.

– Koń­czę o szó­stej.

– Pra­cu­jesz od świtu do szó­stej? Bar­dzo długo.

– Nie twój inte­res.

– Dobrze, w takim razie wrócę tu o szó­stej.

– Nie tutaj. Jak wyj­dziesz na główną i skrę­cisz w prawo, zoba­czysz duże skrzy­żo­wa­nie. Tuż przy nim jest restau­ra­cja. Spo­tkajmy się tam o szó­stej trzy­dzie­ści.

– Dobra. Tylko mnie nie wystaw. Jeśli się nie poja­wisz…

– Będę. Wynoś się już stąd.

– Dobra, dobra. Nie bądź taka nie­miła. – Jesz­cze raz powiódł spoj­rze­niem po wnę­trzu, po czym wyszedł, ener­gicz­nie zamy­ka­jąc za sobą prze­suwne, szklane skrzy­dło drzwi.

Yasuko przy­ło­żyła dłoń do czoła. Czuła lek­kie, bole­sne pul­so­wa­nie. Zbie­rało się jej na mdło­ści. W jej piersi wez­brała roz­pacz.

Wyszła za Shin­jiego Toga­shiego osiem lat wcze­śniej, kiedy jesz­cze pra­co­wała jako hostessa w dziel­nicy Aka­saka. On był jed­nym z klien­tów baru. Zaj­mu­jący się han­dlem zagra­nicz­nymi samo­cho­dami męż­czy­zna miał ogromne wpływy. Dawał jej dro­gie pre­zenty, zabie­rał do ele­ganc­kich restau­ra­cji. Gdy się jej oświad­czył, czuła się jak boha­terka grana przez Julię Roberts w _Pretty Woman_. Po tym, jak jej pierw­sze mał­żeń­stwo zakoń­czyło się fia­skiem, musiała pra­co­wać i zaj­mo­wać się córką, co ją wykań­czało.

Początki ich mał­żeń­stwa mijały w rado­ści. Shinji miał sta­bilną pracę, dzięki czemu Yasuko mogła zre­zy­gno­wać z zatrud­nie­nia w barze. Trosz­czył się rów­nież o Misato, a sama dziew­czynka zda­wała się coraz bar­dziej akcep­to­wać go w roli ojca. Wtedy wszystko się posy­pało.

Shinji został zwol­niony z pracy.

Na jaw wyszły prze­kręty finan­sowe, jakich dopusz­czał się na prze­strzeni ostat­nich lat. Firma nie wnio­sła prze­ciwko niemu oskar­że­nia wyłącz­nie dla­tego, że oba­wiała się zarzu­tów o nie­wła­ściwy nad­zór nad pra­cow­ni­kami. Ogra­ni­czyła się więc do spryt­nego zatu­szo­wa­nia całej sprawy, jakby nic się nie stało. A jed­nak wszyst­kie pie­nią­dze, jakie Shinji pozo­sta­wił w Aka­sace, były brudne.

Od tam­tego dnia męż­czy­zna cał­ko­wi­cie się zmie­nił. Czy też raczej: odsło­nił przed Yasuko swoją praw­dziwą naturę. Pozba­wiony zatrud­nie­nia, całymi dniami leżał w domu albo upra­wiał hazard. Gdy zwra­cała mu z tego powodu uwagę, reago­wał agre­sją. Zaczął czę­ściej się­gać po alko­hol. Zda­wał się per­ma­nent­nie pijany, a w jego oczach poja­wiło się sza­leń­stwo.

Tak oto Yasuko została zmu­szona do powrotu do pracy, wszystko jed­nak, co zaro­biła, Shinji bru­tal­nie zabie­rał dla sie­bie. Gdy pró­bo­wała cokol­wiek przed nim cho­wać, on zaczął przy­cho­dzić do baru i odbie­rać stam­tąd jej wyna­gro­dze­nie, nim ona sama zdą­żyła to zro­bić. Misato zaczęła się go bać. By nie sie­dzieć z nim w domu sam na sam, coraz wię­cej czasu spę­dzała w lokalu, gdzie pra­co­wała jej matka.

Yasuko zapro­po­no­wała Shin­jiemu roz­wód, on jed­nak nie wyra­ził na to zgody. Gdy zaczęła naci­skać, znów stał się agre­sywny. Po kilku mie­sią­cach namy­słu posta­no­wiła zwró­cić się o pomoc do praw­nika pole­co­nego jej przez jed­nego z klien­tów. Temu udało się nakło­nić Shin­jiego do pod­pi­sa­nia doku­men­tów roz­wo­do­wych. Do męż­czy­zny dotarło, że gdyby sprawa tra­fiła do sądu, nie miałby szans na zwy­cię­stwo, a być może zostałby obar­czony koniecz­no­ścią wypłaty mał­żonce odszko­do­wa­nia za szkody moralne i mate­rialne.

Roz­sta­nie nie roz­wią­zy­wało jed­nak wszyst­kich pro­ble­mów. Nawet po zakoń­cze­niu ich mał­żeń­stwa Shinji czę­sto kon­tak­to­wał się z Yasuko. Pro­sił, by do niego wró­ciła. Zapew­niał, że upo­rał się ze swo­imi pro­ble­mami, zmie­nił się, wró­cił do pracy. Gdy Yasuko go uni­kała, zaczął nacho­dzić Misato. Zda­rzało mu się cze­kać na nią przed szkołą.

Gdy padł przed nią na kolana, Yasuko zro­biło się go żal, choć dosko­nale wie­działa, że to jedy­nie gra. Być może wciąż tliła się w niej odro­bina sym­pa­tii dla niego, pozo­sta­ło­ści uczu­cia z cza­sów mał­żeń­stwa. Dała mu tro­chę pie­nię­dzy, co oka­zało się błę­dem, bo ten gest zachę­cił Shin­jiego do jesz­cze częst­szego nacho­dze­nia jej. Na pozór zacho­wy­wał się wobec niej ule­gle, ale pozwa­lał sobie na coraz wię­cej.

Yasuko została zmu­szona do zmiany miej­sca pracy i zamiesz­ka­nia. Z żalem prze­nio­sła też Misato do innej szkoły. Kiedy zaczęła pra­co­wać w klu­bie w Kin­shi-chō, Shinji prze­stał się poja­wiać. Minął jakiś czas, a teraz od nie­mal roku pra­co­wała w „Ben­te­nie”. Wie­rzyła, że zosta­wiła tę plagę za sobą. Nie chciała spra­wiać kło­po­tów Yone­za­wom.

Nie chciała też nie­po­koić Misato. „Bez względu na wszystko, nie mogę dopu­ścić, by znowu zaczął się przy niej krę­cić”, pomy­ślała Yasuko, patrząc na zegar ścienny. Gdy zbli­żała się umó­wiona godzina, ruszyła do wyzna­czo­nej restau­ra­cji.

Toga­shi sie­dział przy oknie, paląc papie­rosa. Na stole przed nim stała fili­żanka z kawą. Zaj­mu­jąc miej­sce, Yasuko zamó­wiła kakao. W nor­mal­nych oko­licz­no­ściach wybra­łaby jeden ze sło­dzo­nych napo­jów gazo­wa­nych, któ­rych dolewki były dar­mowe, ale nie zamie­rzała spę­dzić tu dużo czasu.

– Więc o co cho­dzi? – zapy­tała, mie­rząc Shin­jiego spoj­rze­niem.

– Skąd ten pośpiech? – Wypu­ścił z ust obłok dymu.

– Mam dużo na gło­wie, więc jeśli fak­tycz­nie cze­goś ode mnie chcesz, to mów.

– Yasuko. – Wycią­gnął rękę, jakby pró­bo­wał się­gnąć po jej dłoń spo­czy­wa­jącą na stole. Szybko się cof­nęła, a on wykrzy­wił wargi w gry­ma­sie. – Jesteś nie w sosie?

– Dzi­wisz mi się? Czego ode mnie chcesz?

– No, już nie zacho­wuj się tak. Może nie wyglą­dam, ale przy­cho­dzę tu na poważ­nie.

– W jakim sen­sie na poważ­nie?

Kel­nerka przy­nio­sła kakao. Yasuko natych­miast unio­sła kubek do ust. Chciała jak naj­szyb­ciej wypić napój i stąd wyjść.

– Wciąż miesz­kasz sama, prawda? – Shinji pod­niósł na nią spoj­rze­nie.

– Nie twój inte­res.

– Samot­nej kobie­cie na pewno nie­ła­two jest wycho­wy­wać córkę. Z roku na rok będzie cię kosz­to­wać coraz wię­cej. A praca w skle­piku z bento nie daje gwa­ran­cji sta­bil­nego zatrud­nie­nia. Dla­tego chciał­bym, żebyś się jesz­cze raz zasta­no­wiła. Zmie­ni­łem się.

– Niby w jaki spo­sób? Wró­ci­łeś do pracy?

– Nie­długo wrócę. Coś zna­la­złem.

– Ale jesz­cze nie pra­cu­jesz.

– Prze­cież mówię, że mam pracę. Zaczy­nam w przy­szłym mie­siącu. To nowy biz­nes, ale kiedy się roz­kręci, powi­nie­nem być w sta­nie zapew­nić wam lep­szy byt.

– Nie trzeba. Skoro zaczniesz się tak boga­cić, na pewno bez pro­blemu znaj­dziesz sobie nową part­nerkę. Pro­szę, zostaw nas już w spo­koju.

– Yasuko, naprawdę cię potrze­buję! – Toga­shi ponow­nie wycią­gnął rękę, zła­pał jej dłoń.

– Nie doty­kaj mnie! – Szarp­nię­ciem wyswo­bo­dziła się z jego uści­sku.

Z powodu gwał­tow­no­ści tego ruchu kilka kro­pel kakao chlap­nęło na palce Toga­shiego.

– Ała! – syk­nął, cofa­jąc rękę. Gdy ponow­nie na nią spoj­rzał, w jego spoj­rze­niu widoczna była wście­kłość.

– Nie pozwa­laj sobie. Naprawdę sądzi­łeś, że ci uwie­rzę? Już mówi­łam, nie zamie­rzam do cie­bie wra­cać, więc daj sobie spo­kój, dobra? – Yasuko wstała.

Toga­shi patrzył na nią w mil­cze­niu. Igno­ru­jąc go, poło­żyła na stole należ­ność za kakao i skie­ro­wała się ku wyj­ściu.

Gdy wyszła z restau­ra­cji, wsia­dła na zapar­ko­wany w pobliżu rower i zaczęła peda­ło­wać. W oba­wie, że Toga­shi mógłby chcieć ją śle­dzić, wolała nie zwle­kać. Prze­je­chała aleją Kiy­osu­ba­shi, po czym, tuż za mostem Kiy­osu, skrę­ciła w lewo.

Czuła, że postą­piła słusz­nie, ale wąt­piła, by Toga­shi dał sobie spo­kój. Była pewna, że nie­ba­wem znowu pojawi się w lokalu. Będzie ją nacho­dzić, robić pro­blemy w „Ben­te­nie”, może nawet pojawi się przed szkołą Misato. Cze­kał, aż straci do niego cier­pli­wość, aż ustąpi i da mu pie­nią­dze.

Dotarła do miesz­ka­nia i zabrała się za przy­go­to­wa­nie kola­cji, choć tym razem tylko pod­grze­wała przy­nie­sione z „Ben­tena” resztki. Jej dło­nie czę­sto nie­ru­cho­miały. Nie potra­fiła zapa­no­wać nad cisną­cymi się do głowy nie­przy­jem­nymi myślami, a te sku­tecz­nie odwra­cały jej uwagę od goto­wa­nia.

Misato powinna wró­cić lada moment. Popo­łu­dniami cho­dziła na zaję­cia z bad­min­tona, a po tre­ningu czę­sto roz­ma­wiała z kole­gami i kole­żan­kami, przez co do domu wra­cała zwy­kle dopiero po siód­mej.

Nagle roz­legł się dzwo­nek do drzwi. Yasuko podejrz­li­wie pode­szła do wej­ścia. To na pewno nie była Misato. Ona miała klucz.

– Tak? – zapy­tała, nie otwie­ra­jąc drzwi. – Kto tam?

– To ja. – Odpo­wiedź nade­szła po krót­kiej prze­rwie.

Yasuko pociem­niało przed oczami. Spraw­dziły się jej naj­gor­sze prze­czu­cia. Toga­shi poznał jej adres zamiesz­ka­nia. Być może śle­dził ją któ­re­goś dnia, gdy wra­cała z „Ben­tena”.

Nie docze­kaw­szy się reak­cji z jej strony, Toga­shi zaczął walić pię­ściami w drzwi i krzy­czeć.

Pokrę­ciła głową i odry­glo­wała drzwi, nie zdej­mu­jąc jed­nak blo­kady łań­cu­cho­wej. Uchy­liła skrzy­dło na jakieś dzie­sięć cen­ty­me­trów. Po dru­giej stro­nie ujrzała twarz byłego męża. Uśmie­chał się sze­roko, uka­zu­jąc pożół­kłe zęby.

– Idź stąd. Po co tu przy­sze­dłeś?

– Nie skoń­czy­li­śmy roz­ma­wiać, a ty po pro­stu wyszłaś, jak zwy­kle nie­cier­pliwa.

– Powie­dzia­łam ci, żebyś prze­stał mnie śle­dzić.

– Wysłu­chaj mnie cho­ciaż. Wpuść mnie.

– Nie. Idź stąd.

– Jeśli mnie nie wpu­ścisz, będę tu sie­dział. Lada moment powinna wró­cić Misato, prawda? Jeśli nie poga­dam o tym z tobą, poga­dam z nią.

– Nie mie­szaj jej w to.

– To mnie wpuść.

– Wezwę poli­cję.

– Wzy­waj. Prawo nie zaka­zuje odwie­dzin u byłej żony. Gliny staną po mojej stro­nie i powie­dzą ci, że mogłaś mnie po pro­stu wpu­ścić.

Yasuko przy­gry­zła wargę. Z żalem przy­znała, że Toga­shi praw­do­po­dob­nie miał rację. Zda­rzało jej się wcze­śniej wzy­wać poli­cję, funk­cjo­na­riu­sze jed­nak ni­gdy jej nie pomo­gli. Poza tym nie chciała robić scen. Pozwo­lono jej wyna­jąć ten lokal bez porę­czy­ciela, więc wolała nie ryzy­ko­wać eks­mi­sji z powodu choćby naj­drob­niej­szych nie­przy­chyl­nych plo­tek.

– Ale tylko na chwilę.

– Oczy­wi­ście. – Na twa­rzy Toga­shiego odma­lo­wał się triumf.

Zdjęła blo­kadę i sze­rzej otwo­rzyła drzwi. Zdej­mu­jąc buty, Toga­shi bacz­nie oglą­dał miesz­ka­nie. Były w nim dwa pokoje i kuch­nia. Tuż przy wej­ściu znaj­do­wało się pomiesz­cze­nie o powierzchni sze­ściu mat tatami², do któ­rego przy­le­gała nie­duża kuch­nia. W głębi miesz­ka­nia znaj­do­wał się drugi pokój o powierzchni czte­rech i pół maty tatami, a za nim bal­kon.

– Mały i stary, ale nie­brzydki pokoik – stwier­dził Toga­shi, sia­da­jąc i wsu­wa­jąc nogi pod _kotatsu_³. – Co jest, wyłą­czony? – Naci­snął przy­cisk włą­cza­jący ogrze­wa­nie.

– Wiem, po co przy­sze­dłeś. – Yasuko patrzyła na niego z wyso­ko­ści. – Cho­dzi ci tylko o kasę, prawda?

– Co pro­szę? Co to ma niby zna­czyć? – Toga­shi wyjął z kie­szeni kurtki pudełko papie­ro­sów Seven Stars. Odpa­lił jed­nego z nich, po czym rozej­rzał się po pokoju. Nie dostrzegł żad­nej popiel­niczki. Jego uwagę zwró­ciła jed­nak puszka leżąca w koszu na nie­palne odpady. Wychy­lił się więc, się­gnął po nią i strzep­nął popiół.

– Wiem, że jesteś tu tylko po to, żeby wycią­gnąć ode mnie pie­nią­dze. Mam rację, prawda?

– Skoro tak twier­dzisz.

– Nie dosta­niesz ode mnie ani jena.

– Hmm, tak mówisz…

– Wynoś się. I wię­cej nie wra­caj.

W tym momen­cie drzwi do miesz­ka­nia otwo­rzyły się i do miesz­ka­nia weszła Misato w szkol­nym mun­durku. Zatrzy­mała się w progu, widząc nie­spo­dzie­wa­nego gościa. Chwilę póź­niej go roz­po­znała, a na jej twa­rzy odma­lo­wała się mie­szanka prze­ra­że­nia i zawodu. Rakieta do bad­min­tona wypa­dła jej z dłoni.

– Misato, dawno się nie widzie­li­śmy. Ależ wyro­słaś! – sko­men­to­wał Toga­shi pogod­nie.

Misato zer­k­nęła na Yasuko, zdjęła trampki i w mil­cze­niu prze­szła do swo­jego pokoju. Szczel­nie zasu­nęła za sobą drzwi.

– Chciał­bym zacząć od nowa, a ty? – ode­zwał się Toga­shi po chwili. – Czy to naprawdę aż tak wielki grzech?

– Już ci powie­dzia­łam, że nie jestem zain­te­re­so­wana. Chyba nie liczy­łeś, że się zgo­dzę? Mam wra­że­nie, że to tylko wymówka, żeby mnie nacho­dzić.

Czuła, że tra­fiła w sedno, Shinji jed­nak nie odpo­wie­dział. Się­gnął po pilota i włą­czył tele­wi­zor. Na ekra­nie poja­wiła się jakaś kre­skówka.

Yasuko wes­tchnęła i poszła do kuchni. W jed­nej z szu­flad przy zle­wie trzy­mała port­fel. Wyjęła z niego dwa bank­noty o nomi­nale dzie­się­ciu tysięcy jenów.

– Bierz i daj mi spo­kój – powie­działa, kła­dąc pie­nią­dze na _kotatsu_.

– Co to ma być? Mówi­łaś, że nie dasz mi ani jena.

– To już ostatni raz.

– Ale ja tego nie potrze­buję.

– A jed­nak nie chcesz stąd wyjść z pustymi rękami. Wiem, że chciał­byś wię­cej, ale nam też się nie prze­lewa.

Shinji popa­trzył na dwa­dzie­ścia tysięcy jenów, a póź­niej spoj­rzał Yasuko w twarz.

– No dobra. Już sobie idę. Ale powta­rzam, nie przy­sze­dłem tu po pie­nią­dze. To ty nale­ga­łaś, żebym je wziął. – Wsu­nął oby­dwa bank­noty do kie­szeni kurtki, wrzu­cił nie­do­pa­łek do puszki i wysu­nął się spod koł­dry. Zamiast skie­ro­wać się do wyj­ścia, ruszył w stronę dru­giego pokoju. Ener­gicz­nie odsu­nął drzwi.

– Ej! – krzyk­nęła znaj­du­jąca się w tym pomiesz­cze­niu Misato.

– Co ty wyczy­niasz?! – wrza­snęła Yasuko.

– Chciał­bym się cho­ciaż przy­wi­tać z pasier­bicą.

– Już nie jest twoją pasier­bicą.

– No cóż, niech będzie. Do zoba­cze­nia, Misato – rzu­cił do wnę­trza pokoju.

Yasuko nie widziała reak­cji córki na całe zaj­ście. Toga­shi wresz­cie skie­ro­wał się do drzwi wyj­ścio­wych.

– Wyro­śnie z niej piękna kobieta. Aż się nie mogę docze­kać.

– O czym ty gadasz?

– Mówię poważ­nie. Nie miną trzy lata, a zacznie na sie­bie zara­biać. Wszę­dzie ją przyjmą.

– Nie żar­tuj sobie. Wynoś się już.

– Już wycho­dzę. Przy­naj­mniej na razie.

– Nie waż się wra­cać.

– Cóż, zoba­czymy.

– Nie…

– Mówię ci, nie pozbę­dziesz się mnie. Wiesz czemu? Bo zawsze pod­da­jesz się szyb­ciej niż ja. – Zaśmiał się cicho, po czym pochy­lił się, by zało­żyć buty.

W tym momen­cie za ple­cami Yasuko roz­legł się jakiś hałas. Gdy się odwró­ciła, zoba­czyła sto­jącą tuż obok Misato w szkol­nym mun­durku. Dziew­czynka unio­sła coś w dło­niach.

Yasuko nie zdą­żyła się ode­zwać ani jej powstrzy­mać. Misato ude­rzyła Toga­shiego w tył głowy. Roz­le­gło się głu­che łup­nię­cie i męż­czy­zna upadł na pod­łogę.ROZDZIAŁ 2

2

Z rąk Misato wypadł jakiś przed­miot. Mie­dziany wazon. Yasuko dostała go z oka­zji otwar­cia „Ben­tena”.

– Misato… – Kobieta spoj­rzała na córkę.

Twarz dziew­czynki pozo­sta­wała bez wyrazu. Ona sama stała teraz nie­ru­chomo, jakby ule­ciała z niej dusza, po krót­kiej chwili jed­nak otwo­rzyła sze­roko oczy. Wpa­try­wała się w coś za ple­cami Yasuko.

Kobieta odwró­ciła się i ujrzała dźwi­ga­ją­cego się na nogi Toga­shiego. Trzy­mał się za poty­licę, krzy­wiąc przy tym twarz.

– Ty mała… – Zato­czył się, kipiąc gnie­wem. Spoj­rze­nie miał wbite w Misato. Raz jesz­cze się zachwiał, po czym posta­wił wielki krok w jej stronę.

Na dro­dze sta­nęła mu Yasuko, zasła­nia­jąc swoim cia­łem Misato.

– Stój.

– Z drogi. – Zła­pał ją za ramię i szarp­nął z całej siły.

Yasuko ude­rzyła o ścianę, tłu­kąc sobie bio­dro. Misato pró­bo­wała uciec, ale Toga­shi zła­pał ją za ramię. Pod dziew­czynką ugięły się kolana. Męż­czy­zna rzu­cił się na nią, zła­pał za włosy i z całej siły ude­rzył ją w poli­czek.

– Zabiję cię, dziwko! – Z jego ust wyrwał się nie­mal zwie­rzęcy war­kot.

„On ją zabije”, pomy­ślała Yasuko. „Jak tak dalej pój­dzie, Misato…”

Rozej­rzała się wokół. Jej uwagę zwró­cił kabel do _kotatsu_. Wyrwała wtyczkę z gniazdka. Choć drugi koniec wciąż był przy­mo­co­wany do sto­lika, zaci­snęła go moc­niej w dło­niach. Zaszła wyją­cego nad Misato Toga­shiego od tyłu, oto­czyła kablem jego szyję i z całej siły pocią­gnęła.

Męż­czy­zna zwa­lił się do tyłu z wark­nię­ciem. Wyczuł, co się święci, i upar­cie pró­bo­wał wsu­nąć palce mię­dzy kabel a szyję. Yasuko trzy­mała mocno. Wie­działa, że jeśli teraz zawie­dzie, druga szansa może się nie nada­rzyć. Że męż­czy­zna uczepi się ich jak rzep psiego ogona.

Yasuko była jed­nak od niego znacz­nie słab­sza. Kabel wyśli­zgnął się jej z rąk. Wtedy jed­nak do akcji wkro­czyła Misato, odsu­wa­jąc palce Toga­shiego od jego szyi. Usia­dła na jego tor­sie i za wszelką cenę pró­bo­wała go unie­ru­cho­mić.

– Szyb­ciej, mamo, szyb­ciej! – krzyk­nęła.

Nie było czasu na waha­nie. Yasuko zaci­snęła powieki i sku­piła wszyst­kie swoje siły w ramio­nach. Serce waliło jej jak mło­tem. Zaci­skała wyko­naną z kabla pętlę, wsłu­chu­jąc się w dud­nie­nie swo­jego pulsu.

Stra­ciła rachubę, ile to trwało. Odzy­skała zmy­sły, dopiero gdy usły­szała cichy gło­sik woła­jący:

– Mamo, mamo!

Yasuko powoli otwo­rzyła oczy. Kabel wciąż ści­skała w dło­niach.

Tuż przed sobą miała Toga­shiego. Jego szare oczy, choć otwarte, zda­wały się wpa­try­wać w pustkę, a twarz posi­niała z powodu braku tlenu. W miej­scu, gdzie kabel werż­nął mu się w szyję, wid­niał ciemny ślad.

Nie poru­szał się. Z ust cie­kła mu ślina, z nosa także coś się sączyło.

Yasuko krzyk­nęła i odrzu­ciła kabel. Głowa Toga­shiego opa­dła na maty tatami z głu­chym łup­nię­ciem. Męż­czy­zna ani drgnął.

Misato pod­nio­sła się z lękiem w oczach. Spód­nicę szkol­nego mun­durka miała cał­ko­wi­cie pomiętą. Przy­kuc­nęła, po czym oparła się o ścianę. Nie odry­wała spoj­rze­nia od Toga­shiego.

Matka i córka mil­czały przez chwilę, wpa­tru­jąc się w nie­ru­cho­mego męż­czy­znę. Do uszu Yasuko docie­rało jedy­nie bzy­cze­nie świe­tló­wek.

– I co teraz…? – mruk­nęła. W gło­wie miała pustkę. – Zabi­łam go.

– Mamo…

Yasuko spoj­rzała na córkę. Była biała jak papier, ale oczy miała prze­krwione, pod nimi zaś odzna­czały się ślady łez. Yasuko nie wie­działa, kiedy Misato zaczęła pła­kać.

Raz jesz­cze popa­trzyła na Shin­jiego. Czuła się roz­darta. Z jed­nej strony chciała, by wró­cił do życia, z dru­giej: ani tro­chę. Nic jed­nak nie zapo­wia­dało, żeby miał ożyć.

– To… zły czło­wiek… był. – Misato ugięła nogi, objęła swoje kolana i ukryła mię­dzy nimi twarz, po czym zanio­sła się pła­czem.

Yasuko zamie­rzała ponow­nie zapy­tać: „Co teraz?”, gdy roz­legł się dzwo­nek do drzwi. Pod­sko­czyła ze zdzi­wie­nia. Misato unio­sła głowę. Na jej policz­kach wid­niały świeże ślady łez.

Matka i córka spoj­rzały po sobie. Bez słów zada­wały sobie to samo pyta­nie: „Kto to może być o tej porze?”.

Wtedy ponow­nie roz­le­gło się puka­nie do drzwi, a po nim męski głos:

– Pani Hana­oka?

Znały ten głos, choć w tym momen­cie nie potra­fiły go do nikogo przy­pi­sać.

Yasuko tkwiła bez ruchu, jak spa­ra­li­żo­wana. Nie odry­wała wzroku od córki, w szcze­gól­no­ści od jej twa­rzy.

Puka­nie roz­le­gło się ponow­nie.

– Pani Hana­oka? – Sto­jąca po dru­giej stro­nie drzwi osoba naj­wy­raź­niej wie­działa, że ktoś był w domu, i nie zamie­rzała odcho­dzić. W tym sta­nie nie mogły jed­nak otwo­rzyć drzwi.

– Idź do pokoju. Zasuń za sobą drzwi i nie wychodź – roz­ka­zała szep­tem Yasuko. Wresz­cie wró­ciła jej zdol­ność logicz­nego myśle­nia.

Kolejne stu­ka­nie. Yasuko ode­tchnęła głę­boko.

– Już idę! – odpo­wie­działa, zmu­sza­jąc się do utrzy­ma­nia spo­koj­nego tonu. Od tej gry zale­żał ich los. – Kto tam?

– Sąsiad, Ishi­gami.

Yasuko nie spo­dzie­wała się takiej odpo­wie­dzi. Miała jed­nak świa­do­mość, jak nie­ty­powe były hałasy, które chwilę temu docho­dziły z ich miesz­ka­nia. Sąsie­dzi musieli zwró­cić na nie uwagę, a Ishi­gami posta­no­wił przyj­rzeć się sytu­acji z bli­ska.

– Ach, pro­szę chwi­leczkę pocze­kać. – Yasuko sta­rała się mówić nor­mal­nie, choć nie była pewna, czy jej się uda­wało.

Misato wró­ciła do swo­jego pokoju i zasu­nęła za sobą drzwi. Yasuko popa­trzyła na ciało Toga­shiego. Musiała coś z nim zro­bić.

_Kotatsu_ stało w zupeł­nie innym miej­scu niż zwy­kle, naj­pew­niej z powodu ener­gicz­nie pocią­gnię­tego kabla. Prze­su­nęła pie­cyk jesz­cze tro­chę i okryła ciało przy­mo­co­waną do niego koł­drą. Miej­sce wyda­wało się dość nie­ty­powe, ale nie widziała innego wyj­ścia z tej sytu­acji. Upew­niła się, że wyglą­dała tak zwy­czaj­nie, jak to moż­liwe, i zeszła do przed­sionka. Jej uwagę zwró­ciły brudne buty Toga­shiego. Wci­snęła je pod szafkę na obu­wie. Ostroż­nie, by nie naro­bić hałasu, nało­żyła blo­kadę łań­cu­chową. Drzwi były otwarte przez cały ten czas. Ucie­szyła się, że Ishi­gami ich nie otwo­rzył.

Gdy uchy­liła skrzy­dło drzwi, ujrzała okrą­głą, spo­rych roz­mia­rów twarz sąsiada. Jego wąskie niczym nić oczy uważ­nie ją obser­wo­wały, a sama mimika niczego nie zdra­dzała. Było w tym coś nie­po­ko­ją­cego.

– Tak…? W czym mogę pomóc? – Yasuko się uśmiech­nęła. Poczuła, jak drę­twieją jej policzki.

– Usły­sza­łem jakieś hałasy. – Twarz Ishi­ga­miego pozo­sta­wała bez wyrazu. – Czy coś się stało?

– Nie, nic. – Zama­szy­ście pokrę­ciła głową. – Prze­pra­szam, że pana nie­po­ko­iły­śmy.

– Mam nadzieję, że nie wyda­rzyło się nic poważ­nego?

Yasuko zwró­ciła uwagę, że spoj­rze­nie sąsiada prze­su­nęło się ku wnę­trzu miesz­ka­nia. Zro­biło jej się gorąco.

– Cóż, zoba­czy­łam kara­lu­cha i… – rzu­ciła pierw­sze, co przy­szło jej do głowy.

– Kara­lu­cha?

– Tak. Poka­zał się jeden, więc… ja i córka… pró­bo­wa­ły­śmy się go pozbyć… I naro­bi­ły­śmy hałasu.

– Trup na miej­scu?

– Słu­cham…? – Yasuko zamarła, sły­sząc to pyta­nie.

– Czy udało wam się uniesz­ko­dli­wić kara­lu­cha?

– Ach, tak. Już zała­twione. Sytu­acja opa­no­wana. Tak.

– Rozu­miem. Jeśli mógł­bym jakoś pomóc, pro­szę dać mi znać.

– Dzię­kuję bar­dzo. Raz jesz­cze prze­pra­szam za hałas. – Yasuko ski­nęła głową i zamknęła drzwi. Prze­krę­ciła klucz w zamku.

Gdy Ishi­gami wró­cił do sie­bie i do jej uszu dobie­gło klik­nię­cie drzwi jego miesz­ka­nia, ode­tchnęła z ulgą. Przy­kuc­nęła, gdzie stała. Za sobą usły­szała sze­lest odsu­wa­nych drzwi. Zaraz po nim roz­le­gło się ciche: „Mamo…”.

Yasuko pod­nio­sła się powoli. Gdy jej spoj­rze­nie padło na wybrzu­szoną koł­drę pod _kotatsu_, znów poczuła roz­pacz.

– Nie… Nie mia­ły­śmy wyj­ścia – wydu­siła po chwili.

– I co teraz? – Misato zmie­rzyła matkę spoj­rze­niem.

– Jak to co? Zadzwo­nimy… na poli­cję.

– Chcesz na sie­bie donieść?

– Co innego mi pozo­stało? Zabi­łam go, nie przy­wró­cimy go do życia.

– Ale co będzie z tobą, kiedy się do tego przy­znasz?

– No cóż… – Yasuko wsu­nęła dłoń we włosy. W jej gło­wie pano­wał cał­ko­wity chaos. Mate­ma­tyk z sąsiedz­twa pew­nie uznał ją za dzi­waczkę, ale tak po praw­dzie, nie obcho­dziło jej to.

– Nie pój­dziesz do wię­zie­nia? – docie­kała córka.

– Cóż, w sumie, moż­liwe – odpo­wie­działa wresz­cie Yasuko. Uśmiech­nęła się z rezy­gna­cją. – Osta­tecz­nie, wiesz, zabi­łam czło­wieka.

Misato ener­gicz­nie pokrę­ciła głową.

– Ale to bez sensu!

– Dla­czego?

– Bo to nie twoja wina. To wszystko przez niego. Nie miał już z nami nic wspól­nego, a mimo to cią­gle nas drę­czył… Nie możesz pójść do wię­zie­nia przez kogoś takiego.

– Mor­der­stwo to mor­der­stwo.

Powie­dziaw­szy to na głos, Yasuko poczuła się lepiej. Odzy­skała zdol­ność spo­koj­nego myśle­nia. Zaczęła się zasta­na­wiać, czy fak­tycz­nie nie miały innego wyj­ścia z tej sytu­acji. Nie chciała, by do Misato przy­lgnęła łatka córki mor­der­czyni. Jeśli jed­nak nie uda jej się unik­nąć wię­zie­nia, musiała roze­grać swoje karty tak, by spo­łe­czeń­stwo nie patrzyło na nią zbyt surowo.

Yasuko spoj­rzała na leżący w rogu pomiesz­cze­nia bez­prze­wo­dowy tele­fon. Ruszyła w jego kie­runku.

– Nie! – Misato pod­bie­gła i wyrwała słu­chawkę z dłoni matki.

– Puść!

– Nie, nie możesz! – Dłoń córki zaci­snęła się wokół nad­garstka Yasuko. Miała zaska­ku­jąco mocny chwyt, być może dzięki zaję­ciom z bad­min­tona.

– Puść, pro­szę_._

– Nie, nie pozwolę ci na to, mamo. Prę­dzej wezmę to na sie­bie.

– Co ty ple­ciesz?

– To ja ude­rzy­łam go jako pierw­sza, a ty pró­bo­wa­łaś mi pomóc. Poma­ga­łam ci, zabi­łam go razem z tobą.

Yasuko wzdry­gnęła się na te słowa. Roz­luź­niła trzy­ma­jącą tele­fon dłoń. Misato wyko­rzy­stała tę oka­zję i wyrwała jej słu­chawkę. Przy­ci­snęła ją do piersi, jakby pró­bu­jąc ukryć, po czym prze­szła w róg pokoju, odwra­ca­jąc się tyłem do matki.

Yasuko się zamy­śliła. Czy detek­tywi wezmą jej opo­wieść za dobrą monetę? Czy nie poda­dzą w wąt­pli­wość twier­dze­nia, że wła­sno­ręcz­nie zabiła Toga­shiego? Uwie­rzą jej na słowo?

Nie, poli­cjanci na pewno prze­pro­wa­dzą śledz­two. Z tele­wi­zyj­nych seriali wie­działa, że będą „zbie­rać dowody”. Wyko­rzy­stają wszel­kie dostępne im metody, by zwe­ry­fi­ko­wać słowa podej­rza­nego. Prze­słu­chają sąsia­dów, prze­szu­kają miej­sce zbrodni i tak dalej.

Pociem­niało jej przed oczami. Bez względu na to, czym gro­zi­liby jej poli­cjanci, nie pisnę­łaby słowa o udziale Misato w tym wszyst­kim. Jeśli jed­nak prawda wyszłaby na jaw, wszystko stra­cone. Wąt­piła, by jej bła­ga­nia o unie­win­nie­nie córki zostały wysłu­chane.

Yasuko zasta­na­wiała się, czy uda­łoby jej się tak spre­pa­ro­wać dowody, by suge­ro­wały wyłącz­nie jej udział, ale szybko odrzu­ciła ten pomysł. Uznała, że wprawne oko szybko wychwy­ci­łoby jej ama­tor­skie próby.

„Muszę za wszelką cenę chro­nić Misato”, pomy­ślała Yasuko. Bez względu na wszystko, nawet za cenę wła­snego życia, nie chciała przy­spo­rzyć jej wię­cej cier­pień, niż już zaznała, będąc córką takiej matki jak ona. „Co robić? Jak naj­le­piej z tego wybrnąć?”

Wtem znaj­du­jący się w dło­niach Misato tele­fon zaczął dzwo­nić. Dziew­czynka sze­rzej otwo­rzyła oczy i spoj­rzała na matkę. Yasuko bez słowa wycią­gnęła rękę. Misato zawa­hała się, ale osta­tecz­nie powoli oddała jej słu­chawkę.

Yasuko wzięła głę­boki wdech i ode­brała.

– Tak, słu­cham, Hana­oka przy tele­fo­nie.

– Z tej strony Ishi­gami, sąsiad.

– Ach… – „Znowu on. Czego tym razem chce?” – Czy coś się stało?

– Nie, zna­czy… Zasta­na­wia­łem się, co pani zamie­rza.

– W spra­wie? – Nie wie­działa, do czego nawią­zy­wał.

– Jakby to… – ode­zwał się Ishi­gami po krót­kiej prze­rwie. – Jeśli zamie­rza pani wezwać poli­cję, nie zamie­rzam się wtrą­cać, ale jeśli nie ma pani takiego zamiaru, może mógł­bym jakoś pomóc.

– Słu­cham? – Yasuko na­dal nie rozu­miała, o czym mówił.

– Może… – cią­gnął Ishi­gami zdu­szo­nym gło­sem. – Może złożę pani wizytę?

– Co? Nie. Zna­czy… Pro­szę się nie kło­po­tać. – Yasuko oblał zimny pot.

– Sza­nowna pani – prze­rwał jej Ishi­gami. – Kobie­cie ciężko będzie pozbyć się ciała w poje­dynkę.

Yasuko zabra­kło słów. Skąd on wie­dział?

„Musiał coś usły­szeć”, pomy­ślała. „Pew­nie pod­słu­chał moją wcze­śniej­szą roz­mowę z Misato. Albo w ogóle sły­szał wszystko, od samego początku sza­mo­ta­niny z Shin­jim. To koniec”, uznała. „Nie wywi­niemy się. Muszę się zgło­sić na poli­cję, ale za nic nie mogę zdra­dzić, że Misato była w to zamie­szana”.

– Sły­szała mnie pani?

– Ach, tak. Sły­sza­łam.

– Czy wobec tego mogę przyjść?

– Tak po praw­dzie… – Nie odsu­wa­jąc tele­fonu od ucha, Yasuko spoj­rzała na córkę. Misato zda­wała się jed­no­cze­śnie zasko­czona i zmar­twiona.

„Na pewno łamie sobie głowę, z kim roz­ma­wiam i o czym”.

Jeśli Ishi­gami fak­tycz­nie pod­słu­chał całe zaj­ście, musiał wie­dzieć, że Misato była powią­zana z tym mor­der­stwem. Gdyby powie­dział o tym poli­cji, wszel­kie zaprze­cze­nia ze strony Yasuko na nie­wiele by się zdały.

Kobieta poczuła ucisk w żołądku.

– Dobrze. I tak chcia­łam pro­sić pana o pewną przy­sługę, więc jeśli dałby pan radę podejść…

– Oczy­wi­ście. Zaraz będę – zapew­nił Ishi­gami.

Led­wie Yasuko zakoń­czyła połą­cze­nie, Misato zapy­tała:

– Kto dzwo­nił?

– Ten nauczy­ciel zza ściany. Pan Ishi­gami.

– Co chciał?

– Opo­wiem ci póź­niej, na razie idź do pokoju. I zamknij za sobą drzwi. Szybko.

Misato wró­ciła do pokoju ze zdzi­wie­niem odma­lo­wa­nym na twa­rzy. Led­wie zasu­nęła za sobą panel, w miesz­ka­niu dało się sły­szeć hałas zamy­ka­nych po sąsiedzku drzwi.

Kilka sekund póź­niej roz­legł się dzwo­nek. Yasuko wró­ciła do przed­sionka, prze­krę­ciła klucz w zamku i zdjęła łań­cu­szek. Gdy otwo­rzyła drzwi, ujrzała Ishi­ga­miego z nie­ty­po­wym jak na niego wyra­zem twa­rzy. Z jakie­goś powodu zało­żył na sie­bie gra­na­tową, dżin­sową kurtkę. Wcze­śniej jej nie miał.

– Zapra­szam.

– Dzię­kuję. – Ishi­gami skło­nił się i wszedł do środka.

Gdy Yasuko zamy­kała drzwi, on prze­szedł do salonu i bez chwili waha­nia uniósł koł­drę pod _kotatsu_. Zro­bił to wszystko z taką pew­no­ścią sie­bie, jakby wie­dział, że znaj­dzie tam zwłoki.

Przy­klęk­nął na jedno kolano i spoj­rzał na ciało Toga­shiego. Zda­wał się nad czymś głę­boko zasta­na­wiać. Yasuko zauwa­żyła, że na dło­niach miał baweł­niane ręka­wice robo­cze. Kobieta nie­pew­nie spoj­rzała na zwłoki. Z twa­rzy męż­czy­zny odpły­nęły już wszyst­kie kolory. Coś – ślina albo jakaś inna wydzie­lina – zasy­chało mu na pod­bródku.

– Czyli… wszystko pan sły­szał? – zapy­tała Yasuko.

– Niby co?

– Naszą sprzeczkę. To dla­tego pan zadzwo­nił?

Ishi­gami zwró­cił pozba­wioną wyrazu twarz w jej stronę.

– Nie, nie sły­sza­łem żad­nej sprzeczki. Te miesz­ka­nia są zaska­ku­jąco dźwię­kosz­czelne. Bar­dzo mi się to podo­bało, dla­tego się tu wpro­wa­dzi­łem.

– Więc skąd…?

– Skąd wie­dzia­łem, co się stało?

Yasuko przy­tak­nęła.

Ishi­gami wska­zał jeden z kątów pokoju. Leżała tam pusta puszka, wokół któ­rej znaj­do­wało się tro­chę popiołu.

– Kiedy przy­sze­dłem do pani po raz pierw­szy, wyczu­łem zapach papie­ro­sów. Pomy­śla­łem, że może ma pani gości, ale nie zauwa­ży­łem żad­nych butów, które mogłyby tę teo­rię potwier­dzić. Odnio­słem jed­nak wra­że­nie, że ktoś leżał pod _kotatsu_. Zauwa­ży­łem też wypięty z gniazdka kabel. Gdyby jed­nak ktoś chciał się ukryć, poszedłby do innego pokoju, a nie poło­żył w takim miej­scu, co zna­czyło, że kto­kol­wiek leży pod przy­kry­ciem, nie chowa się, tylko jest cho­wany. Doda­jąc do tego typowe dla sza­mo­ta­niny odgłosy, jakie wcze­śniej sły­sza­łem, oraz wyjąt­kowo nie­dbałą pani fry­zurę, jestem w sta­nie sobie wyobra­zić, co tu zaszło. I jesz­cze jedno: w tym bloku nie ma kara­lu­chów. Wiem, o czym mówię. Miesz­kam tu od wielu lat.

Oszo­ło­miona Yasuko wpa­try­wała się w spo­kojną, nie­od­da­jącą żad­nych emo­cji twarz Ishi­ga­miego. Przy­szło jej do głowy, że męż­czy­zna pew­nie w bar­dzo podobny spo­sób zwra­cał się do dzieci pod­czas szkol­nych lek­cji. Odwró­ciła głowę, by sąsiad nie odniósł wra­że­nia, że gapiła się na niego zbyt natręt­nie. Rów­no­cze­śnie miała wra­że­nie, jakby sama znaj­do­wała się pod jego baczną obser­wa­cją.

„Zaska­ku­jąco opa­no­wany i bystry z niego czło­wiek”, pomy­ślała. „W innym razie nie byłby w sta­nie wycią­gnąć tak daleko idą­cych wnio­sków, sto­jąc dosłow­nie w progu miesz­ka­nia”. Jed­no­cze­śnie poczuła ulgę. Wyglą­dało na to, że Ishi­gami nie znał szcze­gó­łów zaj­ścia.

– To mój były mąż – wyja­śniła. – Roz­wie­dli­śmy się już wiele lat temu, ale on wciąż mnie nacho­dził. Musia­łam dawać mu pie­nią­dze, żeby się odcze­pił… Dziś było to samo. Nie mogłam już tego znieść, zde­ner­wo­wa­łam się i… – Prze­rwała, po czym opu­ściła głowę. Nie zamie­rzała mu mówić, jak dokład­nie umarł Toga­shi. Zamie­rzała obsta­wać przy tym, że Misato nie brała w tym udziału.

– Pla­nuje pani zgło­sić się na poli­cję?

– Wydaje mi się, że nie mam innego wyj­ścia. Szkoda mi tylko Misato, ona nie ma z tym nic wspól­nego. – Led­wie wypo­wie­działa te słowa, prze­suwne drzwi roz­su­nęły się ze świ­stem, a w progu sta­nęła Misato.

– Nie! Nie możesz tego zro­bić.

– Milcz, Misato.

– Nie mam zamiaru. Nie chcę. Niech mnie pan posłu­cha! Tego czło­wieka za…

– Misato! – krzyk­nęła Yasuko.

Dziew­czynka gwał­tow­nie zamknęła usta i spoj­rzała na matkę z wyrzu­tem. Miała zaczer­wie­nione oczy.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książkiZapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1. W Japo­nii można dostać man­dat za pro­wa­dze­nie w san­da­łach, jeśli uznane zostaną za skłonne do pośli­zgu na peda­łach albo mają za grubą pode­szwę, by wła­ści­wie wyczuć pedały (wszyst­kie przy­pisy pocho­dzą od tłu­maczki). {: .przy­pis}

2. Wiel­kość pomiesz­czeń czy miesz­kań czę­sto opi­suje się w Japo­nii za pomocą mat tatami. Poje­dyn­cza mata ma powierzch­nię około 1,62 metra kwa­dra­to­wego.

3. Kotatsu – niski sto­lik z połą­czoną z nim koł­drą oraz elek­trycz­nym pod­grze­wa­czem pod spodem.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij