Podniebna miłość - ebook
Podniebna miłość - ebook
Emeralda Larson czyni swojego trzeciego wnuka, Huntera O’Banyona, właścicielem pogotowia lotniczego w małej miejscowości. Hunter stracił w wypadku samolotowym narzeczoną, postanawia więc już nigdy nie latać i nie angażować się uczuciowo w żaden związek. Tymczasem w jego firmie chroni się przed światem Callie Marshall. Zraniona przez byłego narzeczonego przygotowuje się do samotnego macierzyństwa...
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-238-7533-8 |
Rozmiar pliku: | 918 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Hunter O'Banyon zerknął na poznaną przed chwilą śliczną blondynkę i poczuł, jak krew uderza mu do głowy. Porcelanowe policzki dziewczyny zarumienione były z podniecenia i gorąca, a iskry, które biły z jej fiołkowych oczu, mówiły mu, że zanosi się na niezłą przejażdżkę.
– Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu, żebyśmy pojechali trochę szybciej – powiedziała lekko przyduszonym głosem.
Hunter uśmiechnął się i skinął głową.
– Możemy jechać tak szybko, jak zechcesz.
– Podoba mi się twój sposób myślenia. – Uśmiech dziewczyny sprawił, że jego serce przyspieszyło niczym dwunastocylindrowy silnik. – Trzymaj się, wielkoludzie. Może być niebezpiecznie.
– Daj czadu, skarbie. – Hunter wziął głęboki oddech i zapiął pasy.
Docisnęła pedał gazu do samej podłogi i jednocześnie sięgnęła do deski rozdzielczej. Błysk świateł i ryk klaksonu zawtórowały piskowi opon, spod których wzbiła się w powietrze wielka chmura teksańskiego żużlu. Pikap ruszył z pasa startowego lotniska Devil's Fork.
Hunter zastanawiał się, dlaczego pilot, który prowadził cessnę Skyhawk z El Paso do Devil's Fork, roześmiał się jak hiena, kiedy Hunter, odkrywszy, że nie ma lotu pasażerskiego do małego miasteczka, nazwał to miejsce lotniskiem. Teraz już wiedział dlaczego. Składało się ono z niewielkiego asfaltowego pasa do lądowania, który z pewnością ledwie spełniał wymogi FAA, hangaru, który w dziwaczny sposób przechylał się na jedną stronę, i drewnianego masztu z porwanym rękawem wskazującym siłę wiatru, umieszczonym tuż nad flagami USA i Teksasu. Hunter nie spostrzegł na lądowisku żadnych świateł, które umożliwiałyby ruch powietrzny nocą. Miał nadzieję, że Life Medevac prezentowało się lepiej.
– A tak przy okazji, jestem Callie Marshall, pielęgniarka powietrznej drużyny Evac II – zagaiła grzecznie blondynka.
Ładne imię dla ładnej dziewczyny, pomyślał Hunter.
– Hunter O'Banyon.
– Dzięki Bogu. – Uśmiechnęła się. – Kiedy padł mi pager, nie dałam ci czasu, żebyś się przedstawił, i nagle zaświtało mi w głowie, że może nie jesteś tym człowiekiem, na którego czekałam.
Serce Huntera zamarło na moment, w gardle poczuł suchość i musiał odchrząknąć. Callie Marshall była prześliczna, kiedy się uśmiechała.
– A któż inny miałby lecieć do Devil's Fork? – udało mu się wreszcie wykrztusić.
Cudowny śmiech dziewczyny był jednym z najmilszych dźwięków, jakie słyszał od dłuższego czasu.
– Racja – rzekła, skinąwszy głową. – Przybyłam tu dwa miesiące temu i od tego czasu jesteś chyba pierwszą osobą, która tu przyleciała.
– Jakoś mnie to nie dziwi. – Hunter poprawił pasy, kiedy wzięła ostry zakręt, najwyraźniej na dwóch kołach. – Przyleciałaś samolotem?
– W żadnym wypadku. – Potrząsnęła głową, a upięte w kucyk włosy rozkołysały się na boki. – Przyjechałam z Houston. Nie miałam zamiaru korzystać z tutejszych rozklekotanych samolocików.
Pędzili Main Street z taką prędkością, że Hunter obawiał się, że gdyby mrugnął powiekami, przegapiłby miasto. Choć z drugiej strony Callie jechała tak szybko, że widok i tak się zamazywał. Dzielnica biurowa miała zaledwie kilka przecznic, a dalej była część mieszkalna.
– Mary Lou, nasza dyspozytorka, mówiła, że pochodzisz z Miami. Może minąć trochę czasu, zanim przyzwyczaisz się do Devil's Fork. Do najbliższej plaży jest stąd jakieś sześćset mil, a samo miasteczko raczej nie tętni życiem.
– Żartujesz. – Uśmiechnął się, kiedy przejechali ulicę z pierwszeństwem przejazdu po drugiej stronie miasta, ledwie zwalniając. – Wiedziałem, że to niezbyt duże miasto, ale sądziłem, że jest jednak nieco większe.
– Ja też tak sądziłam. Kiedy przejechałam tędy po raz pierwszy, trudno mi było uwierzyć, że jest tu w ogóle zapotrzebowanie na działalność powietrznej służby zdrowia. Myliłam się jednak.
Hunter przypomniał sobie, co przeczytał w przekazanych mu przez babkę dokumentach firmy, którą miał prowadzić.
– Z tego, co mi wiadomo, świadczymy jedynie usługi pogotowia w zasięgu pięciu hrabstw.
Przytaknęła.
– W tej części Teksasu ludność jest bardzo rozproszona i lokalne społeczności ponosiłyby zbyt duże koszty, gdyby musiały utrzymywać własne pogotowie. – Wzruszyła ramionami i wjechała na pokrytą kurzem drogę prowadzącą do wielkiego hangaru, na którego ścianie wymalowano wielki napis „Life Medevac Helicopter Service”. – Poza tym, gdyby mieli jednostkę naziemną, byłaby ona zbyt odległa od większości osób. Mieliby wówczas jeszcze dalej do szpitala. Jesteśmy dla nich najlepszym rozwiązaniem w kwestii służby zdrowia.
Objechała budynek i Hunter odetchnął. Baza pogotowia powietrznego prezentowała się o niebo lepiej niż lotnisko Devil's Fork. Oprócz dobrze utrzymanego hangaru znajdowały się tu dwa nowiutkie helikoptery Bell EMS, czekające na wymalowanych lądowiskach, a cały teren wytyczały doskonałe oznakowania świetlne dla startujących i lądujących jednostek.
– Do zobaczenia po powrocie – powiedziała, zatrzymując wóz i otwierając drzwi od strony kierowcy. – Muszę złapać samolot.
– Dzięki za podwiezienie – krzyknął Hunter, gramoląc się z pikapa.
Callie odwróciła się i obdarzyła go kolejnym porażającym uśmiechem.
– O mały włos zapomniałabym cię ostrzec. Uważaj na kawę Mary Lou. Będzie ci ją zachwalała, ale nie wierz jej. – Wykrzywiła się. – Jest obrzydliwa.
Hunter stał i patrzył, jak wolno idzie w stronę helikoptera. Nie wiedział, co takiego w niej jest, ale niepokoiło go to. Przejechała przez miasto, jakby ktoś ich gonił, a teraz zachowywała się jak ktoś, kto ma mnóstwo czasu. Poza tym, kiedy patrzył na jej ciało opięte granatowym uniformem, miał niejasne wrażenie, że coś jest nie tak.
Zniknęła we wnętrzu helikoptera, drzwi się za nią zasunęły i Hunter porzucił swe rozważania. Patrzył, jak Evac II unosi się z lądowiska. Chociaż Emeralda Larson zapewniała go, że dopilnowała, by cały sprzęt był nowoczesny i spełniał wszelkie wymogi stanowe, miał zamiar zamówić nowe uniformy w barwach, które byłyby lepiej rozpoznawalne dla osób korzystających z usług Life Me-devac. Zamierzał też dopilnować, aby wszyscy pracownicy nosili uniformy w odpowiednim rozmiarze.
– Musisz być Hunter O'Banyon, nowy szef firmy.
Hunter usłyszał dochodzący zza jego pleców głos.
Odwrócił się i ujrzał kobietę. Mogła mieć jakieś siedemdziesiąt lat. Miała siwe, falujące włosy, idealnie okrągłą twarz, a na nosie okulary do czytania. Mogłaby z powodzeniem odegrać rolę żony Świętego Mikołaja.
Hunter uśmiechnął się i wyciągnął dłoń.
– Tak, to ja. A pani to zapewne Mary Lou Carson.
– We własnej osobie. – Uśmiechnęła się i stanowczo potrząsnęła jego dłonią. – Chodź do dyspozytorni i odpocznij chwilę. Naleję ci najlepszej kawy na świecie i pokażę firmę.
Hunter wyjął bagaż z pikapa i ruszył za Mary Lou. Z nieba lał się sierpniowy żar. Weszli do klimatyzowanego biura, które mieściło się w hangarze. Kiedy znaleźli się w dyspozytorni, Hunter zaczął się przyglądać zawieszonym na ścianie medalom.
– Należały do pani męża? – spytał przez uprzejmość.
– Niektóre z nich. – Mary Lou udała się w stronę niewielkiej kuchenki znajdującej się po przeciwnej stronie pomieszczenia i zamieszała aromatyczny napój w stojącym na elektrycznym podgrzewaczu dzbanku. – Reszta jest moja.
Wróciła do Huntera i wręczyła mu kubek z kawą, a następnie ruchem dłoni wskazała rząd krzeseł stojących po drugiej stronie obdrapanego drewnianego biurka.
– Siadaj.
– W jakich wojskach pani służyła? – spytał, zajmując miejsce.
– Lester i ja byliśmy zawodowymi żołnierzami w marynarce wojennej. – Podeszła do stojącego obok biurka regału ze sprzętem radiowym, komputerem i kilkoma telefonami i usadowiła się na starym drewnianym krześle, które wyglądało, jakby pochodziło z czasów drugiej wojny światowej. – Lester był mechanikiem lotniczym, a ja byłam pielęgniarką. Zginął w wypadku na pokładzie lotniskowca niedługo przed przejściem na emeryturę.
– Przykro mi. – Hunter zbyt dobrze wiedział, co to znaczy nieoczekiwanie stracić bliską osobę.
– Daj spokój – odparła, zadziwiając go. – Lester umarł, robiąc to, co kochał, podczas pracy przy samolotach myśliwskich. Oby każdy z nas mógł odejść w podobny sposób z tego świata. – Zanim Hunter zdążył cokolwiek powiedzieć, wzruszyła ramionami. – To dlatego zostałam tutaj dyspozytorką. Artretyzm nie pozwolił mi już dłużej na pracę w szpitalu, więc objęłam tę posadę. Kiedy ludzie dzwonią z nagłymi sprawami, czasem rozmawiam z nimi, dopóki nie przybędzie jedna z naszych załóg. To równie satysfakcjonujące jak praca pielęgniarki.
Hunter zastanowił się nad słowami Mary Lou i upił łyk kawy. Poczuł w ustach gorzki smak i zmusił się, by przełknąć płyn. Szybko odstawił kubek na biurko i z trudem opanował drżenie. To, co powiedziała mu Callie o obrzydliwym smaku kawy, było, delikatnie mówiąc, niedopowiedzeniem. Płyn był gęsty niczym syrop i smakował, jakby doprawiono go chininą.
Zakaszlał, uniósł wzrok i spostrzegł, że Mary Lou przygląda mu się z wyczekiwaniem. Mógłby przysiąc, że czeka na pochwały.
– Lubi pani mocną kawę, prawda? – odezwał się, starając się nie wykrzywić ust.
Wzruszyła ramionami.
– Lubię taką kawę, jakich lubię mężczyzn: mocnych i najwyższej jakości.
Smak kawy wywołał szok w organizmie Huntera, ale otwartość tej kobiety dopełniła dzieła. Nic chyba nie wprawiłoby go w większe osłupienie. Nie był w stanie powiedzieć ani słowa i czekał, co Mary Lou dalej powie. Powinna to zaraz zrobić, chyba że źle ją ocenił.
Uśmiechnęła się w sposób, który mówił, że przewidziała jego zaskoczenie.
– Jest kilka rzeczy, które lepiej, żebyś o mnie wiedział od samego początku, Hunt. Nie rzucam słów na wiatr. Mówię to, co myślę, ponieważ mam już tyle lat, że uchodzi mi to na sucho. Poza tym nigdy nie lubiłam owijać w bawełnę.
– Szanuję to. – Hunter nie miał pojęcia, do czego Mary Lou zmierza, ale czuł, że ma coś jeszcze do powiedzenia.
– Cieszę się, że to mówisz, ponieważ to, co ci zaraz powiem, niekoniecznie musi ci się spodobać.
– Zamieniam się w słuch.
– Będę traktować cię tak samo, jak wszystkich tutaj, ponieważ nikt i nic już nie jest w stanie mi zaimponować. Również fakt, że jesteś wnukiem Emeraldy Larson.
Hunter zmarszczył się. Specjalnie prosił Emeraldę, aby nie mówiła o ich pokrewieństwie. Po pierwsze dlatego, że nie miał zamiaru brać na siebie ciężaru spełniania czyichkolwiek oczekiwań, a po drugie dlatego, że nadal nie do końca przyzwyczaił się do faktu, że jest jej wnukiem.
– Jak się dowiedziałaś, że…
– Znamy się z Emeraldą od dawna. Nie zawsze była na szczycie. Kiedy miała kilkanaście lat, sprzedawała napoje w sklepie mojego taty. – Mary Lou uśmiechnęła się. – Była dla mnie niczym starsza siostra i przez wszystkie te lata nie straciłyśmy ze sobą kontaktu.
Hunter nie był szczególnie uradowany faktem, że będzie współpracował z jedną z przyjaciółek babki. Nie podobało mu się, że nie będzie w stanie wykonać kroku bez wiedzy tej manipulantki, Emeraldy.
– Jeżeli boisz się, że będę latała do Emeraldy i donosiła, co robisz, to jesteś w błędzie – odezwała się Mary Lou, zupełnie jakby czytała w jego myślach. – Nie roznoszę plotek. Jeżeli zechce się dowiedzieć, co u ciebie słychać, będzie musiała sama cię o to zapytać.
– Miło mi to słyszeć. – Słusznie czy nie, Hunter wierzył tej kobiecie.
Mary Lou wysączyła resztkę kawy, odstawiła kubek i wstała.
– A teraz, skoro mamy już to z głowy, pokażę ci kwaterę i będziesz mógł się ulokować, a ja skończę dusić wołowinę, którą przygotowuję dla ciebie na kolację. – Wskazała na jego kubek. – Podgrzać ci?
Hunter pospiesznie pokręcił głową.
– Nie jestem wielkim smakoszem kawy. – Nie chciał zranić jej uczuć, ale nie był w stanie przełknąć ani jednej kropli tej gorzkiej mazi.
Mary Lou potrząsnęła głową.