Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Podrobiony uśmiech - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
5 sierpnia 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Podrobiony uśmiech - ebook

Twórczość autorki niniejszego tomiku oscyluje wokół trudnych wątków, na przykład śmierci, niespełnionej miłości, szaleństwa, samotności wśród tłumu. Autorka porusza tutaj tematy, których na co dzień staramy się unikać. Wiersze przekonują Czytelnika do refleksji nad sobą i światem. Odbiorca może się na moment zatrzymać i głębiej zastanowić nad tym, kim jest i co go otacza.

Kategoria: Poezja
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8351-549-6
Rozmiar pliku: 2,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ucałujmy pustkę

jestem rozgrzaną myślą

jestem kwiatem

co nie potrzebuje wody

aby dalej śnić

moja przyszłość przypomina niebo

osierocone przez gwiazdę

kojarzy się z samotnością

na której nikomu nie zależy

w tobie moja niepewność

znalazła uosobienie

ponad szczyty wzniosła się

zubożała wolność

nienasycona tutejszym porankiem

zanim zapłonie pierwsza łza

a życie ocknie się

w nieznanych objęciach

wypłyniemy między utracone archipelagi

między góry lodowe

pewnego razu

rozpozna mnie noc

złoży głowę na moich kolanach

i oddali się wraz z dalszym sensem

z pokutą do jakiej wstyd

się przyznać

złóżmy do modlitwy serca

ucałujmy pustkę

wybaczmy naiwnościsen wiosenny

pośród twoich przerażonych myśli

znajduję tę w której objęciach

śpi mi się najcieplej

z róży twoich warg

wyłuskuję skromny odłamek strachu

aby nie dzieliło nas od Boga

zbyt wiele naiwnych modlitw

pewnego razu upadnę

po raz ostatni

aby wstać i odzyskać stracone szczęście

niezaspokojony spokój

czerstwą wolność

pośród kłamliwych wyobrażeń

tkwi jedyna łza

która pozostawi na skórze

kilka wypielęgnowanych blizn

kilka koślawych pocałunków

przemińmy bez wspomnień

bez nieprzemijających ran

ukaż mojemu ciału kilka słów

które nie zastąpią dotyku

w przepaść runęło ostatnie niebo

wiara zapadła w sen wiosennybez zbędnych ceregieli

odżywa w nas głód

spazm zapożyczony

z niewinnej wyprawy po szczęście

odradza się łagodna cisza

zastępuje strach miłością

zamieniłam się na łzy

z Bogiem

rozrzuciłam po okolicy

smutne spojrzenia wymierzone

w martwy punkt

zamyśliwszy się

nad bezsensownym czasem

zbieram po sobie okruchy powietrza

skazy oddechu

tkwiące w moich słowach

wątła jest twoja dusza

wątlejsza od serca

w którym kiedyś mieściła się

cała katedra

modlitwa pozbawiona skrupułów

przyszpilona do nieba

płomykami łez

konam bez pożegnania

bez zbędnych ceregielianioł marnotrawny

wydzieram sobie pióra

jestem twoim aniołem

marnotrawnym

pozbawiam się nadziei

nie martwię o blizny

w mojej głowie krzątają się

nieznane myśli

wypełnia mnie pustka zadana

twoim oddechem

odkąd zalęgła się we mnie

twoja obecność

od kiedy przychodzą mi do głowy

same wynaturzone myśli

marnuję łzy

na przypadkowe westchnienia

odblask zbyt trudnych kłamstw

rozdziera wieczność

na mniejsze porcje

zadurzyłam się w twoim jutrze

którego odprysk pozostał

na moich ustach

uważaj na nieznajome słowa

na zbyteczne prawdy noszące

twoje ciałożar pustki

wszystko co martwe

przeminęło bez echa

każdy drobny ślad nie zostaje

na zawsze

nigdy nie pozostawia blizn

w twoim spojrzeniu czają się

przepastne łzy

wylane całkiem przypadkowo

lecz zachłannie

przeżuwam dokładnie

resztkę smutku

bawię się światłem które napotkałam

podczas snu

zanim postanowisz wznieść

we mnie mroczny piedestał

dla swoich zmysłów

zanim napotkasz tu osamotnioną noc

przywdziej łagodne

bicie serca

przymierz uśmiech kupiony

na targu

po latach negocjacji

smutek krąży wraz z krwią

w moich skroniach

czuję na sobie żar pustki

rychły powrót samozadowoleniazwierciadło sumienia

zanim się obudzę

pokochaj za mnie cały świat

dopóki płynie we mnie nadzieja

cieszę się kłamstwem

delektuję nadzieją

obawiam się że echo

przechytrzy krzyk

że światło ulegnie cieniom

popatrz choć raz zwierciadło

swojego sumienia

odnajdź w nim pustkę

która do nikogo nie należy

która pozostanie tu

choć my odejdziemy

na drugą stronę raju

od zawsze pragnęłam zasnąć

z piętnem samotności na ustach

z różą w sercu

z namiętnością pod powiekami

pośród martwych proroctw

odszukałam takie

które pada z ust miłości

przynosi tylko obawę i lęk

zmartwychwstanę jak zwykle

o tej samej porzewysypisko ciał

przyjdź

wróć najprędzej

zza tej zniszczonej płachty snu

odważ się otworzyć

przed nadzieją

na której urodzaj nie można narzekać

oszukałam mój wczorajszy dzień

wyrzekłam się powszedniego ciała

wstań

poczuj całym sobą

dreszcz mojego istnienia

spazm który nie kojarzy się

z pokorą i złudzeniami

moje myśli suszą się na sznurze

zobojętniała przyszłość jest proroctwem

tylko grafomańskim

kolejne złe słowa odklejają się

od języka

wtórne szaleństwo nadaje się

na wysypisko ciał

między zmyślnymi przywidzeniami

rozgościła się jutrzenka

zapomniałam gdzie się zaczął

mój ostateczny pacierz

zmyślona zbyt pochopnie

nieprzekonana do urojeń

żywię się odpryskami nieba

dedykuję sobie niedokończone epitafiumaktualny regulamin

odkąd odnalazłam cię

w moim dzisiejszym śnie

świat stał się jakby lżejszy

jakby niebo uchyliło błękitną powiekę

odkąd zapoznałam się

z aktualnym regulaminem

wzniesiono nietrwały piedestał

dla mojej melancholii

pękają we mnie kolejne myśli

ku przestrzeni chyli się

zdradziecka wyniosłość

nie chcę żeby świt kojarzył się nam

z początkiem autobiografii

ze łzami na których deficyt

wciąż cierpię

pewnego dnia odnalazłam

w twoim sercu srebrzystą tęczę

oswoiłam i obiecałam

że jeszcze tu wrócę

nie opłaca się pragnąć

kiedy niebo chyli się ku upadkowi

kiedy gaśnie we mnie

jeszcze jeden zmierzch

to niemożliwe

czas jak zwykle płynie

pod własny prąd

nieprzyzwyczajona do gwiazd

odchodzę za granicę uśmiechu

chowam się za ścianą

która chroni mnie

przed życiemspłonęło słońce

zbliżasz się do mnie

z każdą kolejną dekadą

przychodzisz choć światło

wciąż zagarnia martwe cienie

lecz wiem

odzyskam wiarę w jutrzejszą rzeczywistość

zrozumiem ból dręczący mnie

niby niegrzeczna cisza

odkąd oszukałam

moją najserdeczniejszą twarz

do moich nóg rzuciła się dalsza droga

powitało mnie nowe niebo

nieznana dotąd ziemia

poprzez życie płyną moje łzy

gubią swą przyczynę

pośród prądów rzeki

przechytrzona przez nadmiar powietrza

poszukuję gwiazd

w twoich smutkach

odnajduję godzinę z której nic już

nie zostało

wchłania się mój ostatni krzyk

na powierzchnię wypływa

ironiczne spojrzenie prosto w lustro

cieszę się że księżyc przepadł

bez wieści

słońce spłonęło doszczętniefurtka do piekła

odpuść sobie

wszystkie winy innych

sprzedaj smutek za garść sennych łez

pokaż się publicznie

z uśmiechem wykradzionym

tutejszemu pustelnikowi

zanurzona po szyję w cielesności

okłamana przez najbliższych

wrogów

szukam zawzięcie haustu

świeżego poranka

spijam cnotę z rozchełstanych ust

cienka skóra przyobleka

twoją duszę

niemrawe pocałunki żłobią serce

zamykam za sobą furtkę

do piekła

powstaję z przestrzeni

usiłuję wymacać pierworodny wiatr

pokaleczona przez światło

szukam schronienia

pośród zmysłowych nocy

pośród utyskiwań na naiwny losnad wyraz uroczyście

spleśniała moja najukochańsza myśl

obumarła we mnie czułość

naniesiona na mój spokój

twoją ręką

odblask szeptu niesie się echem

poprzez wygony

szuka swojej obecności tam

gdzie nie widziano ostatnio

ani jednego człowieka

krew w moich żyłach

płynie nad wyraz uroczyście

życie próbuje przedostać się

do krwiobiegu

i to wszystko stanie się

zwątpieniem

dla jakiego warto przyśnić

kilka nowych poranków

parę nieśmiałych spojrzeń

prosto w lustro

nie chcę żeby lęk

powstrzymywał mnie od samotności

wystarczy kilka gorzkich chwil

aby cień zalągł się

w ogrodzie słońca

gdzie czekają zakazane owoceszaleńcy

to co objawia się szaleńcom

takim jak ty i ja

jest światłem ale powleczonym

cienką warstwą cienia

to co wciąż bredzi na złość

wypadkom stanowi ból

nie do pokonania

proszę przyjdź zanim świat zawiruje

wbrew cudzym spojrzeniom

zanim obcość urojeń odnajdzie się

pomiędzy słowami

całkiem przypadkiem

urosła we mnie wiosna

cieniolubna jak twoje serce

rozgościłam się

po tej drugiej stronie życia

miłość dopisała postscriptum

pod moim listem pożegnalnym

urodzona zbyt pochopnie

kocham się w twojej czułości

w gwiazdach zasadzonych tu

twoim smutkiem

czy to co płonie w naszych żyłach

jest piętnem wolności

a może mrok odebrał nam

serdeczne sny bez których

nie sposób spokojnie byćczas i odrodzenie

czy pamiętasz nasze pierwsze gwiazdy

czy wciąż rozumiesz uderzenia serca

które nam wtedy towarzyszyły

łzy jak zwykle mają smak namiętności

kojarzący się ze światłem

w dziecięcym sumieniu

nasze splecione westchnienia

są wiosennym wiatrem

przynoszącym samotnym czas i odrodzenie

powróćmy pośpiesznie

do tych stron

gdzie samotność i odwaga

trzymają się za ręce

życie współgra z prawdą

czy jestem tutaj

abyś zmuszał mnie do pokuty

za życie którego nie popełniłam

czy odnalazłam twoje jutro

aby namalować na ścianie dalszy ciąg

tej tęsknoty

to co niewybaczalne zawsze będzie

tylko niedokończonym wyznaniem

potrzebą której nie możesz uśmierzyćskąd nie ma powrotu

czy wierzysz we wszystkie moje kłamstwa

czy zaczynasz każde jutro

od końca

przyłóż pocałunek tutaj

do tej blizny

z którą tak ciężko mi się rozstać

jakiej tak ciężko wyrzec

powiedz

czy zasługuję na strach

który dedykujesz temu światu

przyziemne prawdy są tylko preludium

do ciekawszej puenty

do snów za jakimi podążam

niby za ciepłolubnym cieniem

wywyższona ponad ludzkie winy

spokrewniona z nadzieją

tulę twarz do twoich łez

przyglądam się przestrzeni

w sercu

rozczarowana nowym życiem

szukam upustu dla wyobraźni

dla chwili tak podobnej do ciszy

zasypiam

potulnie osuwam się w przepaść

skąd nie ma powrotu

skąd nie ma pomocyuskrzydlone zwycięstwo

zatrzymaj się na moment

w moim sercu

poznaj prawdę

która tu na ciebie czeka

zbliż się do moich snów

do myśli z którymi czasem

tak trudno wytrzymać

tak ciężko zrozumieć

nie chcę tańczyć

choć linia jest bardzo wątła

na granicy wszechświata czeka raj

w którego świetle pragnę

widzieć twoje niepojęte spojrzenie

piękna miłość wypełnia łzy

bujne jak pierwsze krople

letniego deszczu

przepastne jak cisza w naszych myślach

piękno tego piekła

objawia się smutkiem

tylko czarnym

i mającym niewiele do powiedzenia

uskrzydlone zwycięstwo

to tylko mrzonka

za którą warto podążyć

na drugą stronę samotności

za krawędź ucieleśnieniapłaczę o świcie

w twoim sercu brzmi

światło jakiego pragnę

od kilku pokoleń

pośród myśli szemra wiekuistość

wybieram prostszą drogę

do czyśćca

łaskawe są przywidzenia

jeszcze trudniejsze od ciszy

która rozgościła się na dobre

w modlitwach

czy zdążyłeś zapomnieć

jak wiele łez przelaliśmy

zanim dotarliśmy do sedna

tej nikczemnej wyprawy

po cierpienie

krwawią we mnie myśli

pożyczone od ciebie

samotność otula się

świeżo zebranymi gwiazdami

niech nikt nie dziwi się temu

że nieobecność naszych pragnień

to nie ucieczka przed sobą

tylko przed czasem

co wciąż nie chce dostać zadyszki

nie chce zrozumieć dożywocia

pogłaskaj moją duszę

ucałuj prosto w serce

wybrnie ze mnie godzina

dla jakiej wciąż płaczę

o świciesamotność dla wszystkich

kiedyś samotność należała

do wszystkich

dziś jest mrzonką

o której marzą najsilniejsi

chciałabym od czasu do czasu

tak po prostu zrozumieć łzy

które przelał Bóg

które płyną choć czas zapomniał

ile słów potrzeba

aby wskrzesić myśli

zamiast próbować obudzić

wieczność

zamiast śnić o ciemności

kołyszę się na fali własnej melancholii

pośród złudzeń

którym nie zależy

na jeszcze jednym zachodzie słońca

na ostatniej w tych stronach

pokornej samotności

przepełnia mnie

przeludniona pustka

tłamsi mnie przejrzysta gwiazda

sycę ją moim błękitnym oddechem

łzami bez początku i końca

zanim uwierzymy Bogu

że wciąż puka do okna

w sypialni

przebudzimy się w objęciach konstelacji

pośród czczych mąk

które paraliżują strach

odbierają światło nadzieiprzerost ciszy

chciałabym zrozumieć przerost

twojej ciszy

chciałabym udać się poza granice

wyobraźni gdzie swój dom ma

twoja melancholia

cokół na którym tkwi głupota

ze wszystkich stron świata

ze wszystkich pór roku

kruszeje w palcach samotności

ubliża moim snom

poczętym przez przypadek

chciałabym zrozumieć los

ale Bóg wymyślił dla mnie

inny rozkład jazdy

wiem że twoje nieśmiałe łzy

wypełniają puste dłonie

chronią przed lękiem od którego roi się

pod powiekami

odkąd moje ciało

pękło na pół

zrozumiałam obojętność

tymczasowej duszy

zaznajomiłam się z powietrzem

którego tutaj pod dostatkiemdożywotni sen

jest takie światło

które zrozumieć mogą

opuszczeni przez życie

jest takie cierpienie

którego słów nie pojmują najwyżsi

odwróci się jeszcze los

myśli ruszą z prądem czasu

planeta wypadnie z krwiobiegu

ulatnia się moja srebrzysta melancholia

przepełnia mnie żal

za tym co wątłe a wciąż obecne

serce kpi sobie

z własnego pustkowia

duszę przepełnia spazm

z jakim przyszło mi się urodzić

bezcielesność jutrzejszego pożegnania

rozprasza strach

przywierający do suchych ust

tak okrutnie daleki ciałem

nie chcę kołysać cię

do dożywotniego snu

nie chcę marzyć pod prąd wyobraźni

nie mogę lśnić

jak nieskromna łza

jak cokół na którym wystawiono

moje cudzołóstwosterty bólu

bezimienny poemat rodzi się

bez zbędnych słów

ciało oględnie docenione

kłębi się pod sklepieniem katedry

nastręcza się miłości

która mogłaby przynieść więcej światła

ból

całe sterty bólu są zbyt znikome

zbyt zachłanne

aby przynieść kilka spopielałych łez

toczących się z hukiem

przez twoje sumienie

pomiędzy uśmiechami gwiazd

portret twojego szczęścia płonie

wraz z przedawkowanym słońcem

wierność uzupełnia braki

w myślach

to ciało

to samo ciało przybywa z odsieczą

jego zmysły odmawiają posłuszeństwa

wstyd mi kolejnego poranka

żałuję że wieczność jest

taka łatwowierna

moja ciszo

wróć zanim przekrzyczy cię naiwność

przebudzisz się w nieznanych ramionach

pragnę

aby twoje łzy były także mojeucieczka przed oddechem

zanim przybędziesz

poczuj z całych sił

ten jeden jedyny poemat

zadedykowany zbyt pośpiesznie

dla moich smutnych słów

zanim spojrzysz w moją stronę

ucałuj ścianę u stóp

uratuj przed obojętnością

która przepełnia pełną kolekcję zmysłów

syci mnie tanim powietrzem

przez szpary w powiekach

sączy się namiętność

wyłania dotyk

który urozmaici wieczność

uśmierzy zbyt ubogi uśmiech

pewnego razu o zachodzie księżyca

do naszych słów wtargnie

upojna ballada

i obezwładni nasz niepokój

cudzołóstwo z jakim stale się zmagam

wciąż odrzucam

smutku wydrążony w skale pamięci

nie przyznawaj się do winy

nie uciekaj

przed własnym oddechemodblaski kłamstwa

pamiętasz

jak pewnego dnia

napotkaliśmy dziewiczą noc

pamiętasz jak miłość przetoczyła się

przez nasze serca

jak wykradła najciekawsze słowa

oddech wymyka się dłoniom

odblaski kłamstwa czają się

w szparze w ustach

wzdłuż linii życia płyną spojrzenia

drążące niepodważalny szlak

skojarzone z prawdą

dla jakiej można potulnie przeżyć to

co zostało nam z życia

obejmuję sercem namiętność

rozkoszuję się niewinnością

tak boleśnie naiwną

łza za łzą

szczęście za szczęściem

nic nie wabi nas abyśmy opuszczali

tę plastikową klatkę

ten piedestał

kamień węgielny

a gdy smutek osiądzie niby kurz

na sercu

pękną kajdany

światło przepłoszy cień pod powiekami

wszystko co rozrzutne

to tylko miłość

na jaką nikt nie liczy

nikt się nie spodziewaucieleśnienie

rumiany skąpany w dziewiczej rosie

poranek objawił się

naszej nadziei

światło którego nie sposób zobaczyć

niesie ciszę

przed wołaniem o pomoc

nie ma takich papierowych snów

które mogły spłonąć

w twoich dłoniach

opuścić pustelnię i przechytrzyć czas

zwyciężyć nadaremne smutki

wszystko co boleśnie jutrzejsze

to tylko zapętlony los

ucieczka przed nadmiarem życia

czy wskrzeszoną pamięcią

nie sposób jest ograbić żal

z naleciałości gwiazd

z namiętnych powitań

i jeszcze ciekawszych pożegnań

dziś moja nostalgia rodzi się

z przyjemności

z modlitw zadanych zbyt pochopnie

ze zderzeń pocałunków

dzwonią we mnie słowa

szukające ucieleśnienia

sprzedane po wyjątkowo niskiej ceniepod skórą melancholii

boli mnie wieczność

która odejdzie

wraz z zachodem słońca

dokucza mi twoja wszechmoc

wyprowadzona z równowagi

przez niechętne sny

kocham się

w niedokończonych rozmowach

z własnym oddechem

uciekam przed morderczym powietrzem

słowem nie do pary

zderzają się łzy

ciało sprzeciwia się duszy

nie chcę odejść kiedy smutek

przybiera niewłaściwe formy

kiedy szukam po omacku

krynicy smutku

puste poranki sprzedają czas

co wtargnął tutaj przez przypadek

zaplątał się we własny oddech

odszedł bez skazy w sercu

dławię się złudzeniem rozkoszuję piętnem

niesionym przez zielony wiatr

zanim doczekam się samotności

zanim ból okaże się kłamstwem

wstań i pochyl się

nad moimi zmysłami

odszukaj obojętność

pod skórą melancholii

łza dogania krnąbrną łzę

smutek poddaje się obcości niebaPrzegadane myśli

Nie wracasz, mimo że zliczyłam

wszystkie gwiazdy,

mimo że przełknęłam tysiące łez.

Nie ma cię, choć przyświeca mi

uśmiech poranka.

Jeszcze do niedawna tęskniłam

za samotnością — teraz mam jej aż nadto.

Znów zniknąłeś gdzieś za rogiem,

tam, gdzie błąkają się zagubione dusze.

Zabrałeś całą moją pokorę,

wszelkie pokłady naiwności,

lecz znów popełniłam literówkę

w życiorysie, znów skłamałam

w autobiografii.

Dokucza mi twój brak łez, brak myśli,

które mogłyby uśmierzyć mój strach.

Doskwiera mi moje ciało,

rzucone poza margines światła.

I wiem, że wrócisz, cały

w obcych oddechach, z dymem papierosowym

wplątanym we włosy.

I będzie tak, jak zawsze — po cichu,

bez zbędnych ceregieli,

pomimo przegadanych myśli.Wskrzesić Boga

Przymierzam zwiewną sukienkę, utkaną

z gwiazd najwyższej jakości.

Zakładam srebrny uśmiech, dostatecznie

wypielęgnowany i zadbany.

Lecz cóż z tego, skoro w przepaść

runęła ostatnia martwa gwiazda?

Cóż, jeśli przepełnia mnie trujący smutek,

pragnący odrobiny ukojenia

pod postacią zmyślonych łez?

Moje ciało, porzucone przez duszę,

wciąż wypatruje odrobiny świeżego nieba,

wciąż ugania się za światłem,

którego jeszcze wczoraj było tutaj

pod dostatkiem.

Tęskniłam, tak boleśnie brakowało mi

gwiazd w twoim spojrzeniu,

tak potrzebowałam złudzenia,

by zastąpiło mi ciszę po tobie.

Spętana własnym cieniem,

obezwładniona niczym krępy czas,

usiłuję odgadnąć ciąg dalszy

mojej przeszłości.

Wznoszę się ponad słońce, by zobaczyć,

jak wiele łez potrzeba, by wskrzesić

Boga, by pocałować życie na powitanie.Natarczywy oddech

Przybyłeś pewnego dnia, odziany

w najczystsze słowa, w eleganckie gesty.

Widziałam pośród twoich myśli

ten jeden okruch nadziei,

którym nie chcesz się dzielić,

wolisz zachować dla siebie.

Cóż z obojętności, skoro u mych stóp

kwitną najpiękniejsze obłoki?

Słońce nuci nam modlitwę,

która nie uśmierzy świeżych ran,

nie naprawi przerwy w życiorysie.

Wierzę, że ból przemija wraz z nocą.

Wierzę, że jest w nas dość senności,

aby nasze czułości poszły grzecznie spać.

Pewnego razu obudzę się

w moim osobistym świecie,

zaprowadzę cię tam, gdzie gwiazdy

szukają schronienia, gdzie smutek

nie ma dla siebie miejsca.

Otulam się własnymi ramionami,

przełykam kolejną gwiazdę,

próbuję powstrzymać się

od natarczywego oddechu,

z którym mi nie do twarzy.Jak dawniej

Moja dusza zgubiła gdzieś po drodze

swoje najdroższe ciało.

Moje sny znalazły wreszcie adresata.

Sądziłam, że najpiękniejsze łzy

rodzą się po drugiej stronie światła —

myliłam się.

Sądziłam, że północne niebo

jest dostatecznie stare, żeby zbyt wiele

od niego nie wymagać.

Pogrążona w twoim czarnym spojrzeniu

czekam, aż chwila przyniesie

odrobinę wieczności,

skrawek obojętności, byśmy mogli

pokornie domagać się jutrzejszego dnia.

Ufam twoim dłoniom, zwracam

zaufanie ciszy, która pada zamiast krzyku.

Zamknęłam za sobą okno,

otworzyłam na oścież drzwi.

Wiem, oddaliły nas myśli,

zbyt skomplikowane,

aby przeistoczyły się w słowa.

Skrzywdziły nas wyobrażenia, zraniły grzechy,

których nigdy nie pożałujemy.

Będzie tak, jak dawniej —

bez zbędnych ceregieli.Maleńka samotność

Byłam najurodziwszym kwiatem

w twoim ogrodzie.

Byłam najpiękniejszym powietrzem,

które wdychałeś z rozkoszą.

Tak, przypominałam gwiazdę

na piedestale samotności.

Wiedziałam jednak, nie wystarczy myśli,

nie wygram walki z życiem.

Kwiat zwiądł od nadmiaru łez,

powietrze stało się nagle ciężkie,

gwiazda runęła w przepaść.

Nie pozostało nic,

co pozwoliłoby mi pielęgnować

wieczność, dbać o czas, troszczyć się

o czarnooką nadzieję.

Znienacka zabrakło mi przeszłości,

zbrakło słów, którymi mogłabym

sycić ciało, karmić wiarę,

że pewnego poranka wszystkie pory roku

rozpoczną się jednocześnie,

że zjednoczą strony świata.

Na własne oczy zobaczę smutek

przyklejony do twoich ust,

ujrzę maleńką samotność

w twoich ojcowskich ramionach.Zamknięte ciało

Wznieśliśmy tron dla naszej miłości.

Zbudowaliśmy mur, by chronił

samotność przed światem i czasem.

Wszystko wyglądało idealnie,

elementy pasowały do siebie.

Sądziłam, że na długo wystarczy łez,

które mogłyby zamienić szczęście

w ciekawską melancholię,

przemienić strach w najczulszy dotyk.

Upłynie wiele dekad, mogących podarować

nam rozkoszne światło, wręczyć krztynę

bólu dla zaostrzenia smaku.

Lecz stało się inaczej.

Ktoś strącił miłość z tronu i zajął jej miejsce.

Ktoś wzburzył mur i wystawił nas

na pośmiewisko.

Wszystko nagle przestało istnieć,

jakby przepaliła się żarówka słońca,

jakby noc ograbiła nas z poranka.

Będzie nam dane ruszyć poboczem,

wiodącym na skróty

do publicznego czyśćca.

Odnajdziemy tam spokój, bezpieczeństwo

i oczyszczenie, które dadzą nam

pozłacaną tęczę, piękne łzy,

usta przejęte smutkiem,

ciało zamknięte na teraźniejszość.Zapanowało piękno

Wzniosłam sobie niebo

z twoich najpiękniejszych spojrzeń.

Zbudowałam najcudowniejsze pałace

z uśmiechu czającego się

na najprawdziwszych ustach.

Zapanowało piękno, jakiego nikt tutejszy

nigdy nie widział na oczy.

Odrodził się czas, z góry przeklęty

przez życie, ale jakże samotny i wierny.

Sądziłam, że nikt nie skrzywdzi

naszych myśli, że pozostaniemy tutaj

na zawsze, zakochani

z wzajemnością w cieniach, urzeczeni

srebrzystymi oczami Boga.

Los jednak wiedział swoje.

Samotność przewróciła się na drugi bok.

Rozpętała się cisza,

narodzona przez burzę.

Zaczęłam wspominać miłość,

która do nikogo nie należała.

Wraz z końcem tego poematu, trawionego

przez nowotwór złośliwy, kończy się

moje epitafium, kresu dobiega

modlitwa narzucona ustom.Uchylone drzwi

Szukałam cię przez tyle tysiącleci,

lecz wciąż wymykałeś się

moim snom.

Wypatrywałam między drzewami,

pośród łąk, lecz twoje piękno

nie chciało nadejść.

Bałam się wielokrotnie, że moja dusza

obumrze, że autobiografia przeistoczy

w niewesołą bajkę bez morału —

pewnego poranka ominęło mnie serce,

opuścił błogosławiony bezczas.

Usiłowałam zliczyć piegi

na policzkach świata,

próbowałam udowodnić, że można

marzyć po kryjomu — pękła nagle tarcza

tutejszego zegara, w bezkres odeszły

zburzone godziny.

Sekunda pogania sekundę, brak mi

twoich złudzeń.

Pragnęłam odzyskać uśmiech,

spojrzeć w twarz Boga, ale światło

rozpleniło się pod powiekami,

cień wtargnął przez uchylone drzwi.Ręka brata

Czekałam cierpliwie na powrót gwiazd.

Wypatrywałam posłusznie twoich łez,

skazanych na ból.

Od samego wstępu wiedziałam,

że jątrzy się w tobie serce,

popiół miłości osiada na wargach.

Samo preludium przyniosło

smutne pocałunki, spojrzenia prosto w ciszę.

Lecz ja wiedziałam…

Spodziewałam się smutku

i kolokwialnych łez; czekałam,

aż wszechświat napadnie na mnie

z przerysowanym uśmiechem.

Dziś, zamiast modlitwy, odmawiam

serdecznie tabliczkę mnożenia,

kołyszę na fali beznadziejności.

Chcę nadać nazwisko twojej duszy,

chcę przekonać się, ile obecnie

oznacza życie.

Łzy płyną ciurkiem, obraca się

we mnie namiętność.

Zanim przepadnę, uratuję cię

przed swoim kłamstwem,

przed złością zasianą ręką brata.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: