Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Podróż do Cesarstwa Marokańskiego 1791 - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Podróż do Cesarstwa Marokańskiego 1791 - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 251 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

2 lip­ca 1791.

Rano, zbu­dziw­szy się, uj­rza­łem Te­tu­an – mia­sto od­le­głe o milę od mo­rza, po­ło­żo­ne w miej­scu, gdzie pa­smo Ni­skie­go Atla­su roz­stę­pu­je się, od­sła­nia­jąc wi­dok na ma­low­ni­cze do­li­ny. Roz­le­gła ich prze­strzeń peł­na jest świa­tła, co spra­wia, że góry po­grą­żo­ne w cie­niu wy­glą­da­ją jesz­cze bar­dziej po­sęp­nie i dzi­ko.

Więc jed­nak za­czy­nam pro­wa­dzić dzien­nik po­dró­ży! Nie mia­łem za­mia­ru go pi­sać, ale ule­gam nie­od­par­tej po­trze­bie, któ­rą od­czu­wa­ją wszy­scy po­dróż­ni­cy. Już w sta­ro­żyt­no­ści za­uwa­żo­no, że nie za­chwy­ca nas naj­pięk­niej­szy na­wet za­ką­tek świa­ta, kie­dy nie mamy przy so­bie ni­ko­go, komu by moż­na po­wie­dzieć: Spójrz, co za pięk­na oko­li­ca! Je­że­li kie­dy­kol­wiek ogło­szę ten dzien­nik, bę­dzie to do­wo­dzi­ło, że i ja ule­głem ta­kiej wła­śnie po­trze­bie. Je­stem zresz­tą pierw­szym cu­dzo­ziem­cem, któ­ry przy­by­wa do tego kra­ju po pro­stu jako po­dróż­nik, i są­dzę, że przy­najm­niej z tej przy­czy­ny opis mo­jej po­dró­ży może oka­zać się zaj­mu­ją­cy.

Te­goż dnia.

Wy­lą­do­wa­łem koło uj­ścia dość sze­ro­kiej rze­ki; do­stęp od stro­ny mo­rza jest w tym miej­scu nie­zbyt bez­piecz­ny. Piasz­czy­ste, po­ro­śnię­te wrzo­sem po­brze­że ob­sie­dli gdzie­nieg­dzie ry­ba­cy; nie­co da­lej – bez oba­wy przed Ak­te­ona­mi – ką­pie się gro­ma­da Mu­rzy­nek. Przy­wie­dzio­no mi osioł­ka; za chwi­lę ob­ju­czę go tor­bą po­dróż­ną i wo­recz­kiem z pia­stra­mi, gdyż resz­tę mo­je­go do­byt­ku po­wie­rzy­łem cel­ni­kom, któ­rzy na ca­łym świe­cie są na­tu­ral­ny­mi i od­wiecz­ny­mi wro­ga­mi po­dróż­nych. Mu­szę jed­nak­że do­dać, że choć od­da­łem tu­tej­szym cel­ni­kom swój ogrom­ny ba­gaż bez żad­ne­go po­kwi­to­wa­nia, zu­peł­nie się o nie­go nie lę­kam.

Te­goż dnia.

Po­sze­dłem w ślad za osioł­kiem wzdłuż brze­gów rze­ki i po pół go­dzi­nie przy­by­li­śmy do ko­mo­ry cel­nej przy­po­mi­na­ją­cej do złu­dze­nia bu­dy­nek ko­mo­ry, jaki wi­dzia­łem w An­da­lu­zji w po­bli­żu Am­ba­re­adors. Ko­mo­ra wy­glą­da zu­peł­nie przy­zwo­icie; to samo da się po­wie­dzieć o są­sied­nim ka­mien­nym most­ku i o po­bli­skim for­cie, wy­po­sa­żo­nym w sześć ar­mat. Po prze­ciw­nej stro­nie rze­ki roz­cią­ga się wio­ska; jej cha­ty przy­wio­dły mi na myśl dom­ki, któ­re oglą­da­łem na egip­skich pła­sko­rzeź­bach prze­cho­wy­wa­nych na Ka­pi­to­lu. Po­dob­nie jak na owych pła­sko­rzeź­bach da­chy chat ob­sia­dło tu mnó­stwo bo­cia­nów – przez całe ży­cie nie wi­dzia­łem ich tyle, co w tej wio­sce. Do chat pro­wa­dzą wej­ścia tak ni­skie, że tyl­ko peł­znąc na brzu­chu moż­na do­stać się do środ­ka, a wy­gląd wnętrz jest dzi­ki i ta­hi­tań­ski.

Te­goż dnia.

Kaid, po­wia­do­mio­ny o moim przy­by­ciu, przy­słał przed ko­mo­rę cel­ną muły z dwo­ma kon­ny­mi straż­ni­ka­mi. Całą milę je­cha­li­śmy wśród te­re­nów upraw­nych; wła­śnie koń­czo­no żni­wa i pola peł­ne były by­dła. Mnó­stwo wie­śnia­ków zaj­mo­wa­ło się zbie­ra­niem kło­sów, wśród nich wie­le ko­biet, ale po­wie­dzia­no mi, że są bez wy­jąt­ku sta­re i brzyd­kie, gdyż mło­de i ład­ne skie­ro­wa­no do przy­jem­niej­szych za­trud­nień. Pod­je­chaw­szy bli­żej, mo­głem się na­ocz­nie prze­ko­nać, że pra­cu­ją­ce ko­bie­ty rze­czy­wi­ście na­le­żą do pierw­szej z wy­mie­nio­nych ka­te­go­rii.

Tuż przed mia­stem roz­po­ście­ra­ją się ogro­dy owo­co­we. Je­cha­li­śmy sta­rą, za­nie­dba­ną uli­cą, po czym wkro­czy­li­śmy do mia­sta przez bra­mę, ozdo­bio­ną fon­tan­ną, w pięk­nym sty­lu arab­skim. Wą­skie ulicz­ki Te­tu­anu bie­gną wśród do­mów, któ­re od fron­tu nie mają okien, tyl­ko ma­leń­kie furt­ki. Prze­jeż­dża­jąc pod przy­sion­ka­mi paru me­cze­tów, mo­głem rzu­cić ukrad­ko­we spoj­rze­nie do wnę­trza bu­dow­li. Wy­da­ły mi się wier­nym na­śla­dow­nic­twem pię­cio­bocz­ne­go me­cze­tu Kor­do­wy. Lud­ność tu­tej­sza oka­zu­je cu­dzo­ziem­com wie­le życz­li­wo­ści i nie do­strze­ga się z jej stro­ny naj­mniej­szych oznak nie­chę­ci.

Za­je­cha­łem do ka­ida. Ubra­ny z wiel­ką pro­sto­tą, sie­dział przy­kuc­nię­ty na dy­wa­nie w za­kąt­ku ogro­du wa­rzyw­ne­go. W kil­ku sło­wach oznaj­mił mi, że je­stem mile wi­dzia­ny i ni­cze­go mi nie za­brak­nie, a je­śli taka bę­dzie wola Nie­bios, uj­rzę ob­li­cze suł­ta­na. Na­stęp­nie po­le­cił za­pro­wa­dzić mię do prze­zna­czo­ne­go mi domu.

Te­goż dnia.

Kaid przy­słał mle­ko, dak­ty­le, jaj­ka i kury. Z po­da­run­kiem przy­był mło­dy czło­wiek o uj­mu­ją­cej po­wierz­chow­no­ści, któ­ry po­zdro­wił mię bar­dzo uprzej­mie.

Od­wie­dzi­ło mię po­tem wie­le osób, wśród nich wi­ce­kon­sul an­giel­ski – sta­ry, si­wo­bro­dy Maur, wła­da­ją­cy naj­czyst­szą an­gielsz­czy­zną jak swo­im oj­czy­stym ję­zy­kiem. Go­ści­łem rów­nież in­ne­go Mau­ra, któ­ry nie­daw­no w Kon­stan­ty­no­po­lu wi­dział się z na­szym am­ba­sa­do­rem.

Kaid przy­słał z za­py­ta­niem o moje na­zwi­sko, po­nie­waż za­mie­rza nie­zwłocz­nie na­pi­sać do ce­sa­rza i po­wia­do­mić go o moim przy­by­ciu.

Tak mi­nął pierw­szy dzień mo­jej trze­ciej po­dró­ży do Afry­ki. Opi­sa­łem szcze­gó­ło­wo jego prze­bieg, po­nie­waż mo­ment przy­by­cia na miej­sce nie jest rze­czą bła­hą: wy­wie­ra zwy­kle sil­niej­sze wra­że­nie, niż moż­na się spo­dzie­wać i jest się w sta­nie wy­ra­zić. Od­sy­łam w tym wzglę­dzie do po­cząt­ku dzie­ła Vol­neya; jego opis po­dró­ży sta­no­wi ar­cy­dzie­ło spo­strze­żeń i sty­lu.

3 lip­ca. W Te­tu­anie.

Uda­ło mi się urzą­dzić dość wy­god­nie, jed­nak­że nie w domu wy­zna­czo­nym mi przez ka­ida, lecz u mo­je­go tłu­ma­cza, Żyda Sa­mu­ela Ser­fa­tie­go. Zmia­na miesz­ka­nia kosz­to­wa­ła mnie dużo za­cho­dów. Mu­sia­łem uciec się do wie­lu wy­szu­ka­nych uspra­wie­dli­wień, aże­by kaid nie od­niósł wra­że­nia, że prze­kła­dam wła­sne upodo­ba­nia nad jego wy­bór. Na szczę­ście wy­brną­łem jak na­le­ży z draż­li­wej sy­tu­acji.

Te­raz miesz­kam w ma­łym bel­we­de­rze, skąd wi­dok roz­ta­cza się do wy­bo­ru: na rów­ni­nę lub na góry, na mo­rze lub na ta­ra­sy do­mów łą­czą­ce się ze sobą i two­rzą­ce jak­by dru­gie mia­sto, po­ło­żo­ne po­wy­żej pierw­sze­go. Całe są­siedz­two mo­je­go domu skła­da się z Ży­dów, jed­nak­że na bar­dziej od­le­głych ta­ra­sach moż­na z ła­two­ścią do­strzec ko­bie­ty ma­ho­me­tań­skie, wy­róż­nia­ją­ce się po­wiew­ny­mi i na pół prze­zro­czy­sty­mi sza­ta­mi. Dłuż­sze przy­glą­da­nie się im by­ło­by jed­nak nie­bez­piecz­ne, gdyż nie­unik­nio­nym skut­kiem ta­kie­go zu­chwal­stwa bywa śmierć lub ob­rze­za­nie.

Te­goż dnia.

Od­wie­dził mnie na­czel­nik ko­mo­ry cel­nej Mo­ham­med el-Pro­we, oso­bi­stość znacz­nie bar­dziej po­wa­ża­na tu od ka­ida; mia­łem doń li­sty po­le­ca­ją­ce. Oświad­czył mi, że cel­ni­cy tyl­ko otwo­rzy­li i za­mknę­li na po­wrót moje ku­fry, for­mal­ność ta była jed­nak nie­zbęd­na, pod­da­ją się jej na­wet sy­no­wie suł­ta­na.

Za­mie­rza­łem od­wdzię­czyć się za do­zna­ne grzecz­no­ści, ale uprze­dzo­no mnie, że le­piej uczy­nię, wstrzy­mu­jąc się do ju­tra, pa­nu­je tu bo­wiem prze­ko­na­nie, że oso­by wy­so­kie­go sta­nu ła­two się mę­czą i po­trze­bu­ją wie­lu dni, by wy­po­cząć. Po­go­dzi­łem się chęt­nie z tą ety­kie­tą i nie omiesz­kam się do niej za­sto­so­wać.

Te­goż dnia.

Cie­ka­wość przy­wio­dła kil­ka mło­dych Mu­rzy­nek i Mau­re­ta­nek pod mój ta­ras, ale spło­szo­ne od­da­li­ły się wnet z wiel­kim po­śpie­chem.

Te­goż dnia.

Kaid po­le­cił mi oznaj­mić, że uwa­ża za sto­sow­ne, by ku­rier, któ­re­go za­mie­rza wy­słać, za­brał ze sobą list, jaki mam do ce­sa­rza. Przy spo­sob­no­ści do­wie­dzia­łem się, iż ku­rier, któ­ry miał wy­ru­szyć w dro­gę wczo­raj, jest jesz­cze w Te­tu­anie; trze­ba mi bę­dzie przy­zwy­cza­ić się do tej po­wol­no­ści albo w ogó­le zre­zy­gno­wać z po­dró­ży do kra­ju ma­ho­me­tan, któ­rym cał­ko­wi­cie obca jest nie­cier­pli­wość – wada jak­że zna­mien­na dla Eu­ro­py, a nie­mal nie zna­na w in­nych czę­ściach świa­ta.

Rze­czo­ny list do ce­sa­rza dał mi Sidi Mo­ham­med Bin-Otman, am­ba­sa­dor ma­ro­kań­ski w Hisz­pa­nii, je­den z naj­uczeń­szych lu­dzi, ja­kich wy­dał is­lam, a za­ra­zem je­dy­ny ma­ho­me­ta­nin, o któ­rym zda­rza­ło mi się z ust współ­wy­znaw­ców sły­szeć same po­chwa­ły. Spę­dza­łem z nim wie­czo­ry pod­czas po­by­tu w Ma­dry­cie, a jego tłu­macz po­tra­fił się tak do­sto­so­wać do toku na­szych roz­mów, że od­no­si­łem wra­że­nie, jak gdy­by­śmy mó­wi­li tym sa­mym ję­zy­kiem, i dzię­ki temu Bin-Otman mógł mię ba­wić dłu­gi­mi po­wie­ścia­mi we wschod­nim sty­lu, któ­re może kie­dyś w przy­szło­ści ogło­szę. Pan Chénier utrzy­mu­ję, że Mau­ro­wie nie­zdol­ni są do przy­jaź­ni, a prze­cież je­że­li żal Bin-Otma­na przy na­szym roz­sta­niu nie był szcze­ry, to nie ma szcze­ro­ści na świe­cie; nie było w tym zresz­tą ni­cze­go wy­jąt­ko­we­go. Zbli­ży­ła nas ze sobą przede wszyst­kim zgod­ność na­szych upodo­bań, a łą­czą­ca nas więź za­cie­śni­ła się w spo­sób zu­peł­nie na­tu­ral­ny tym moc­niej, że prze­by­wa­li­śmy w kra­ju, gdzie obaj czu­li­śmy się obco.

Nie ośmie­li­łem się pro­sić Bin-Otma­na o prze­tłu­ma­cze­nie li­stu do ce­sa­rza, kie­dy go odeń otrzy­ma­łem; do­pie­ro przy­byw­szy do Ma­la­gi, po­le­ci­łem do­ko­nać prze­kła­du za­miesz­ka­łe­mu tam Try­po­li­tań­czy­ko­wi na­zwi­skiem Ha­med Ho­dża. Ogła­sza­jąc ten list mu­szę wy­ja­śnić, że uży­ty w nim ty­tuł Ja-Sidi ozna­cza wład­cę i jest tym sa­mym ty­tu­łem, któ­rym Ara­bo­wie ob­da­rzy­li Cyda, uzna­jąc go za wład­cę wład­ców. Ty­tuł zaś emir al-mu­mi­nin – „ksią­żę wier­nych” (czy­li ten, któ­ry hi­sto­ry­cy wy­praw krzy­żo­wych prze­krę­ci­li na „mi­ra­mo­lin”, a póź­niej Gal­land tłu­ma­czył jako „com­man­deur des croy­ans”) do­wo­dzi, że ce­sarz Ma­ro­ka ro­ści dość wy­raź­ne pre­ten­sje do ka­li­fa­tu. Wład­ca ten nosi po­nad­to inne jesz­cze ty­tu­ły re­li­gij­ne, jak np. "słu­ga Boży” itp. Je­dy­nym jed­nak ty­tu­łem uży­wa­nym prze­zeń obec­nie jest ty­tuł suł­tan el-Gharb – „suł­tan Za­cho­du”, po­nie­waż kraj jego jest ze wszyst­kich kra­jów za­miesz­ki­wa­nych przez ma­ho­me­tan naj­bar­dziej wy­su­nię­ty na za­chód. Mar­mo­lin, król Ghar­bu, słyn­ny dzię­ki swej na­rze­czo­nej – to wła­śnie emir al-mu­mi­nin, suł­tan el-Gharb, a po­nie­waż na­rze­czo­na była cór­ką suł­ta­na Egip­tu, mu­sia­ła ja­dąc doń prze­być całą Ber­be­rię; nic dziw­ne­go, że przy­da­rzy­ło się jej po dro­dze kil­ka przy­gód z kor­sa­rza­mi.

Mu­szę na ko­niec za­zna­czyć, że na­zwa „Bu­lu­nia”, któ­rą Bin-Otman na­da­je Pol­sce, wy­wo­dzi się stąd, że Ara­bo­wie nie zna­ją gło­ski „p” i za­stę­pu­ją ją za­wsze gło­ską „b”, po dru­gie zaś stąd, że nie wy­ma­wia­ją sa­mo­gło­ski „o”, wy­jąw­szy pew­ne do­syć rzad­kie przy­pad­ki, o któ­rych de­cy­du­je tyl­ko zwy­czaj.

A oto ów list:

W imię Chwa­ła

Naj­mi­ło­sier­niej­sze­go. Pro­ro­ko­wi.

J

a-Sidi, emir al-mu­mi­nin! Pa­dam twa­rzą na zie­mię, któ­rą dep­czą Two­je sto­py!

Czło­wiek, któ­ry do­rę­czy ten list Wa­szej Wy­so­ko­ści, jest miesz­kań­cem Bu­lu­nii, kra­ju bar­dzo od nas od­le­głe­go, le­żą­ce­go w po­bli­żu Mo­skwy. Jest on jed­nym z naj­znacz­niej­szych lu­dzi

w swej oj­czyź­nie, a je­dy­nym ce­lem jego po­dró­ży jest od­dać po­kłon Wa­szej Wy­so­ko­ści. Ża­den czło­wiek z owej od­le­głej kra­iny nie od­wie­dził do­tąd Za­cho­du: Bóg za­cho­wał to zda­rze­nie na po­czą­tek Two­je­go peł­ne­go chwa­ły pa­no­wa­nia.

Na­pi­sał ten list Mo­ham­med Bin-Otman, je­den z Tal­bej­czy­ków, któ­re­go po­wo­ła­niem jest gło­sze­nie Two­jej woli, o wład­co.

Mu­szę tu za­uwa­żyć, że po­wyż­szy list nie nosi zna­mion tego, co po­wszech­nie zwa­ne jest sty­lem wschod­nim, styl wschod­ni bo­wiem nie jest wła­ści­wie sty­lem Ara­bów, a przy­najm­niej nie był nim w pierw­szych wie­kach ich ery, kie­dy to Ara­bo­wie lu­bo­wa­li się w wie­śnia­czej pro­sto­cie i w mni­szej po­ko­rze, co zde­cy­do­wa­nie od­róż­nia­ło ich od roz­mi­ło­wa­nych w prze­py­chu wład­ców Per­sji i In­dii.

Do­daj­my, iż ce­sar­stwo ma­ro­kań­skie jest w świe­cie is­la­mu je­dy­nym, gdzie dwór kró­lew­ski za­cho­wał praw­dzi­wie arab­skie oby­cza­je, bez naj­mniej­szej przy­miesz­ki tu­rec­czy­zny, bę­dąc pod tym wzglę­dem na­wet bar­dziej nie­ska­zi­tel­nym od dwo­rów ima­mów Ma­ska­tu i Sany.

4 lip­ca.

Po­sła­łem do ka­ida z za­py­ta­niem, o któ­rej go­dzi­nie może mnie przy­jąć. Wy­zna­czył mi porę po­łu­dnia. Na­tych­miast po­le­ci­łem przy­go­to­wać prze­zna­czo­ny dlań po­da­ru­nek i owi­ną­łem go w czte­ry je­dwab­ne chu­s­ty, za­wią­zaw­szy każ­dą ro­ga­mi na krzyż, zgod­nie z kra­jo­wym zwy­cza­jem. Jest to sta­ry zwy­czaj arab­ski, opis jego moż­na zna­leźć w ba­śni o cu­dow­nej lam­pie, gdy mat­ka Ala­dy­na wy­bie­ra się do suł­ta­na, by za­nieść mu w da­rze ru­bi­ny i szma­rag­dy zna­le­zio­ne w gro­cie. Ale po­wra­cam do mo­ich je­dwab­nych chust:

Pierw­sza za­wie­ra czte­ry łok­cie cien­kie­go suk­na bar­wy ka­wo­wej.

Dru­ga – czte­ry łok­cie suk­na błę­kit­ne­go.

Trze­cia – dwa­na­ście łok­ci płót­na bre­toń­skie­go. Czwar­ta – czte­ry gło­wy cu­kru, każ­da o wa­dze dwóch fun­tów, i czte­ry pusz­ki her­ba­ty, każ­da o wa­dze pół fun­ta. Nad­mie­nić na­le­ży, że her­ba­tę i cu­kier za­wie­rać musi każ­dy po­da­ru­nek, nie­za­leż­nie od swej war­to­ści.

Te­goż dnia.

Kaid przy­jął mnie z więk­szy­mi ce­re­mo­nia­mi niż za pierw­szym ra­zem, w swo­im miesz­ka­niu, któ­re­go urzą­dze­nie wy­da­ło mi się bar­dzo przy­jem­ne. Pa­nu­je tam miły chłód, a co do czy­sto­ści, to nie ży­czył­bym so­bie więk­szej we wła­snym domu, gdy­by kli­mat nasz po­zwa­lał umiesz­czać sa­lo­ny na świe­żym po­wie­trzu, wśród wo­do­try­sków i ście­żek bru­ko­wa­nych fa­jan­so­wy­mi ka­fel­ka­mi. Styl domu ka­ida nie jest zbyt wy­szu­ka­ny, wsze­la­ko wier­nie na­śla­du­je styl gre­nadz­kiej Al­ham­bry.

Kaid po­pro­sił mnie, bym usiadł obok nie­go, i oświad­czył, że po­da­ru­nek mój spra­wił mu przy­jem­ność i że to ra­czej on po­wi­nien by mi coś ofia­ro­wać, po­nie­waż przy­by­łem z tak da­le­ka, by po­znać jego kraj.

– Jed­nak­że – do­dał – kraj nasz nie­po­dob­ny jest do kra­jów Wscho­du, gdzie pa­szo­wie po­sia­da­ją wszyst­ko, a lud nic. U nas, prze­ciw­nie, każ­dy coś po­sia­da. Nie uj­rzysz tu rów­nież, by wiel­ko­rząd­com pro­win­cji od­da­wa­no prze­sad­ne hoł­dy; pod tym wzglę­dem je­ste­śmy na­der skru­pu­lat­ny­mi wy­znaw­ca­mi przy­ka­za­nia, we­dle któ­re­go wszy­scy ma­ho­me­ta­nie są rów­ni.

Wstęp ten przy­padł mi do gu­stu, roz­mo­wa oży­wi­ła się. Mó­wi­li­śmy o po­dró­żach, kaid od­był ich wie­le po ca­łym kra­ju. Oka­zy­wa­łem mu za­cie­ka­wie­nie: po­uczać, wy­ja­śniać – to roz­ko­sze mi­ło­ści wła­snej. Kaid od­dał się im z za­pa­łem i po­su­nął się w swej uprzej­mo­ści tak da­le­ko, że po­dyk­to­wał mi mar­szru­tę po­dró­ży z Ma­ro­ka do Su­kas­sy: jest to wiel­ki szlak, któ­ry wszyst­kie ludy Afry­ki Za­chod­niej prze­by­wa­ją co­rocz­nie w okre­sie Mew­lul, czy­li Ma­łe­go Baj­ra­mu.

Na­stęp­nie po­da­no her­ba­tę, kawę, a dla mnie faj­kę, po­nie­waż kaid do­wie­dział się, że palę; pa­le­nie jest tu nie­zbyt roz­po­wszech­nio­ne. Pe­wien miesz­ka­niec wy­spy Dżer­by, któ­ry od­wie­dził nie­gdyś Ben­de­ry, opo­wia­dał o Pol­sce i o na­szej ro­dzi­nie, wy­ra­ża­jąc się o niej bar­dzo po­chleb­nie. Roz­ma­wia­li­śmy wie­le o woj­nie tu­rec­kiej i przy­szłym po­ko­ju; spra­wy te wzbu­dza­ją tu na ogół znacz­ne za­in­te­re­so­wa­nie.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: