- W empik go
Podróż do Turek i Egiptu 1784 - ebook
Podróż do Turek i Egiptu 1784 - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 215 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
9 kwietnia 1784. Z osady Bukowaja.
Wczoraj koło Mirgorodu wyjechaliśmy z granic polskich; dziś znajdujemy się wśród kraju, w którym niegdyś mieszkali Kozacy zaporoscy. Nie mogłem się od żalu wstrzymać nad tym wojennym narodem, zniesionym przez jeden ukaz carowej moskiewskiej. Byli to zapewne niewygodni sąsiedzi, lecz społeczeństwo tych bezżennych flibustierów stanowiło ciekawe, a może i, jedyne w swoim rodzaju zjawisko. Osadzono na ich miejsce Moskali i Wołochów, których rozrzucone domy wsi porządnych wciąż jeszcze nie tworzą.
Gromada kóz dzikich przez więcej niż godzinę biegła za nami, przypatrując się nam z ciekawością, nie dając jednak przybliżyć się do siebie. W tymże kraju przy ujściu rzeki Boh znajdują się dzikie konie, których jakoby uśmierzyć niepodobna. Widzisz, że listy moje biorą kształt opowiadania; rad bym, aby Cię tyle interesowały, żebyś mi przez wzgląd ten podróż moją wybaczyła.
11 kwietnia. Z Chersonii.
Przybywam do Chersonu z tym ukontentowaniem, które człowiek czuje, kiedy długo podróżując przez pustynie, znajduje na koniec miejsce zamieszkane, albowiem ludność miasta tego, choć mocno przez zarazę zmniejszona, dość jednak jest znaczna, zwłaszcza że w dzień świąteczny wszyscy mieszkańcy powychodzili z domów. Pijaństwo nawet pospólstwa moskiewskiego przydaje obrazowi temu życia. Wiele statków wychodzi stąd do Oczakowa, skąd naładowane popłyną do Carogrodu. Następny mój list w państwach cesarza tureckiego pisany już będzie.LIST DRUGI
19 kwietnia. Z osady Głubokaja.
Dziś rano puściliśmy się na morze. Przyjaciele nasi odprowadzili mię aż do portu i żegnali znakami póty, pókiśmy ich tylko zoczyć mogli. Wkrótce potem weszliśmy w labirynt wysp, który niegdyś czajkom kozackim służył za schronienie. Widzieliśmy z daleka żyzne nadbrzeża, gdzie wznosiły się już wsie i znaczne domy – w kraju, w którym przed kilku laty ujrzeć można było tylko namioty i trzody: O szóstej przybliżyliśmy się do wnijścia limanu: tak się nazywa golf, gdzie Dniepr wpada, czy raczej sama ta rzeka, mająca w tym miejscu szerokości więcej niż mil trzy. Niezręczność sternika naszego, który zapomniał okrętowi potrzebnej dać wagi, i nadzwyczajna jego nieznajomość miejsc i obrotów morskich przymusiły nas schronić się do osady Głubokaja, gdzie mi dano na mieszkanie ziemiankę, czyli podziemną chatkę. Winszuję sobie jednak, że w niej jestem, gdyż wiatr się wzmaga i wały limanu toczące się nad moim schronieniem sprawiłyby mi noc dość niespokojną, gdybym podróż mą dalej odprawiał.
21 kwietnia. Ze Stanisławowa.
Nie mogłem wczoraj rano wyjechać, bo majtkowie nasi nie umieli korzystać z wiatru, wieczorem zaś dlatego, że byli pijani. Dziś na koniec wypłynęliśmy z pomyślnym wiatrem i w czas dość pogodny. Po dwóch godzinach żeglugi zachmurzyło się i wiatr, dmąc raz urywkami, drugi raz ze szturmem, bliską obiecywał burzę. Majtkowie chcieli dalej płynąć, alem ich przymusił udać się do Stanisławowa. Na dobre nam to wyszło, bo zaledwie wysiedliśmy na ląd, wiatr tak się wzmocnił, iż rzucał nam na twarz piasek, a nawet i żwir tak silnie, że ledwie postępować mogliśmy; słowem, był to huragan, czyli szturm. Z wielkim trudem dotarliśmy do pierwszych domów wioski.
25 kwietnia. Z Oczakowa.
Dwudziestego drugiego przybyłem do Oczakowa; chciałem stanąć w mieście, alem więcej w tym znalazł trudności, niżelim się spodziewał: napełnione jest teraz żołnierstwem świeżo przybyłym z Azji, któremu wiele daje się wolności, dlatego żeby nie powróciło do domów. Basza, chcąc zapobiec kłótniom, zakazał cudzoziemcom wychodzić z dolnej części miasta, gdzie jest port i magazyny – tam też się kończą wszystkie moje przechadzki. Trawię czas w kafenhauzie, gdzie widuję wielu Turków, którzy tytoń palą i nic nie mówią. Przychodzą czasem i Tatarowie przybyli z Krymu; łatwo ich można poznać po ich fizjonomii. Turcy pogardzają nimi; dali tego dowód, zakazując janczarom noszenia kołpaków, które są narodowym tatarskim nakryciem głowy.LIST TRZECI
2 maja. Na morzu.
Korzystając z wiatru, który się zerwał od północnego wschodu, wyszliśmy z Limanu. Bystry kręt wód w tym miejscu przejście to niebezpiecznym czyni nie mogliśmy o tym wątpić, widząc na brzegu ady (czyli wyspy) dwa statki, które się tam rozbiły w tenże sam dzień, kiedym się tak ostrożnie schronił do Stanisławowa. Płynęliśmy mierząc nieustannie głębokość wody. Na koniec szczęśliwieśmy się stamtąd wydobyli, wiatr się wzmógł i wkrótce ziemia z oczu naszych zniknęła. Przyznam Ci się, że nie bez ukontentowania znalazłem się na otwartym morzu. Jednostajne widowisko nieba i wody, które tylu zasmuca podróżnych, nie sprawia na mnie podobnego skutku; przeciwnie, widok tego nieograniczonego przestworu jak gdyby zapala maginację i żywą wzbudza w niej chęć przebiegania onego. Wszystko podoba mi się w tym żywiole, nawet jego niestałość. Lubię myśleć sobie, że łatwo pomieszać on może wszystkie podróży mej ułożenia i że jedno uderzenie wiatru może mię zanieść albo na nieznane prawie Gurielu i Mingrelii brzegi, albo też do dzikich Abchazów. Może myśli te zdadzą Ci się pustymi, lecz ja lubię tak Ci je przekładać, jak mi przychodzą do głowy. Jeden tylko projekt, którego się mocno trzymam, to ten, żebym Cię tej zimy oglądał.
9 maja. Na morzu.
Żegluga nasza na Morzu Czarnym była długa i przykra; przez trzy dni kołatani byliśmy ustawicznymi szturmami, które raptownie jeden po drugim następując, nie zostawiały nam i chwili spoczynku. Gdy jeden, miotając długo mały nasz statek, dalej niósł swoje zapędy, a chmura czarna, z zapalonego odrywając się nieba, obiecywała nam drugi, częstokroć punkt czarny, zaledwie nad horyzontem wzniesiony, groził nam trzecim, który wkrótce do nas przybywał. Przez cały ten czas więcej mieliśmy przykrości aniżeli niebezpieczeństwa, oprócz razu jednego, gdy wiatr chwycił nas za wszystkie rozszerzone żagle: wtenczas niezręczność i tchórzostwo majtków moskiewskich, ledwie nas nie przyprawiły o zgubę.
Po tych burzach nastąpiły cisze długie i nudne, które równie jak i wiry sprowadziły nas z naszej drogi i przywiodły do tego, żeśmy tylko po jednej szklance wody na dzień dostawali, co tym przykrzej było, że upał był nieznośny i że wskutek braku wody do gotowania pokarmów całym naszym pożywieniem był suchar, który pragnienie bardziej jeszcze powiększał. Mimo oszczędności mieliśmy sucharów tylko na półtora dnia, kiedyśmy spostrzegli wnijście do cieśniny Carogrodu. Jużeśmy w nią weszli; wody Euksynu ciągną nas powoli między brzegiem Europy i Azji. Niebezpieczeństwa, utrudzenia, nudy – wszystko już zapomniane.
11 maja. Z Büjük Derę.
Przybyliśmy wczoraj do Büjük Dere, wsi nader przyjemnej, złożonej z domów samych Franków. Dragoman, u którego mieszkam, chce, żebym się tu zatrzymał przez dni kilka, nim pojadę do Carogrodu, ale wątpię bardzo, żebym miał tę cierpliwość.