Podróż przedślubna - ebook
Podróż przedślubna - ebook
Argentyński sportowiec Alejandro du Crozier jedzie do Szkocji na ślub przyjaciela. W samolocie jego uwagę przyciąga piękna, lecz bardzo irytująca kobieta. Wkrótce okazuje się, że jest to Lulu Lachaille, druhna panny młodej. Pan młody prosi Alejandra, by dowiózł Lulu na miejsce. Alejandro nie jest zachwycony perspektywą spędzenia z nią kolejnych czterech godzin. Nieprzewidziane okoliczności sprawiają, że ich podróż znacznie się wydłuża…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-3415-3 |
Rozmiar pliku: | 627 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Alejandro zauważył ją już podczas wchodzenia na pokład samolotu ‒ urocza i kolorowo ubrana. Jej widok od razu osłodził mu nudny dzień. Miała burzę brązowych loków przyciętych na pazia, tak że odsłaniały długą, smukłą szyję wysokiej, szczuplutkiej dziewczyny w zmysłowej sukience pasującej raczej do lat czterdziestych. Usiadła tuż przy toaletach w pierwszym rzędzie, a kiedy ją mijał, uniosła wzrok. Ich spojrzenia się spotkały. Miała śliczną twarz o delikatnych rysach, wielkie brązowe oczy i usta jak pączek róży. Jej źrenice rozszerzyły się, ale zamiast uśmiechnąć się zalotnie, spłoszyła się. Przypominała mu jedną z klaczy, które hodował na ranczo ‒ najpierw zaczepnie domagającą się uwagi, a potem płochliwie uciekającą przy najmniejszej próbie nawiązania kontaktu. Nieśmiałość wcale mu nie przeszkadzała, potrafił sobie z nią poradzić. Tak jak się spodziewał, zerknęła na niego ponownie, tym razem nieco śmielej, a na jej ślicznych usteczkach pojawił się cień uśmiechu. Alejandro uniósł kąciki ust. Wiedział, że wypadło to blado, ale wyszedł z wprawy, tak niewiele miał ostatnio powodów do radości. Dziewczyna zarumieniła się i schowała szybko za ekranem elektronicznego czytnika książek.
Miała go.
Lewie usiadł, a już brązowooka ślicznotka wezwała stewardessę. Z lekkim rozbawieniem obserwował, jak przez następne dwadzieścia minut terroryzowała obsługę niekończącymi się, choć pozornie trywialnymi prośbami: o szklankę wody, o dodatkowy koc, poduszkę… Gdy w końcu zaczęła szeptać coś pospiesznie do ucha udręczonej stewardesy, Alejandro ostatecznie przekonał się, że czar prysł.
‒ Naprawdę nie mogę się przesiąść! ‒ oświadczyła nagle podniesionym głosem, który podrażnił jego uszy mimo jej uroczego francuskiego akcentu. Odłożył tablet. Kiedy zaaferowana stewardesa przechodziła koło niego, zaczepił ją dyskretnie i zapytał o powód zamieszania.
‒ Jeden z pasażerów, starszy pan, ma problem z chodzeniem, chcieliśmy go przesadzić bliżej toalety…
Alejandro chwycił tablet w jedną dłoń, kurtkę w drugą i wstał.
‒ Nie ma problemu, ja się chętnie zamienię.
Zajął swoje nowe miejsce, włączył ponownie tablet i zajął się przeglądaniem doniesień na temat zbliżającego się ślubu jego najbliższego przyjaciela Kaleda, rosyjskiego oligarchy, z rudowłosą byłą tancerka rewiową Gigi. Z tego co zdążył mu powiedzieć Kaled, dziennikarze już ulokowali się wokół szkockiego zamku, gdzie się miała odbyć uroczystość. Alejandro postanowił uniknąć paparazzich, dlatego zamiast prywatnego odrzutowca zdecydował się na zwykły lot liniowy i czterogodzinną przejażdżkę samochodem z lotniska do zamku dzień wcześniej niż reszta gości. Mimo to podejrzewał, że przy tak wielkim zainteresowaniu mediów radosne wydarzenie zamieni się w trudny do zniesienia cyrk. Zniecierpliwiony odłożył tablet i wstał. Nigdy nie potrafił długo usiedzieć w jednym miejscu. Za plecami usłyszał zniecierpliwione chrząkniecie. Odwrócił się i zobaczył… wpatrzone w niego wielkie brązowe oczy. Po raz nie wiadomo który kapryśna ślicznotka szła do toalety. Albo miała chory pęcherz, albo, co bardziej prawdopodobne, chciała na siebie zwrócić uwagę. Rzucił jej chłodne spojrzenie. Chwiała się lekko i miała nieprzytomny wyraz twarzy, zaczął więc podejrzewać, że była już nieźle wstawiona. A może to te idiotyczne obcasy, pomyślał, zerkając na wysokie szpilki ozdobione atłasowymi, turkusowymi kokardami. Spojrzał znów w brązowe oczy i pokręcił lekko głową. Jak to możliwe, że nawet w takim stanie wyglądała czarująco?
‒ Przepraszam pana.
‒ Może powinna pani darować sobie kolejnego drinka? ‒ mruknął.
‒ Słucham?!
‒ Słyszała pani.
Przez chwilę wyglądała na kompletnie zaskoczoną. A potem zmarszczyła swój piegowaty nosek i tupnęła fikuśnym bucikiem. Alejandro musiał się bardzo kontrolować, żeby nie wybuchnąć śmiechem.
‒ Może powinien się pan odsunąć zamiast zaczepiać ludzi?
Zmierzył ją powolnym, oceniającym spojrzeniem. Musiał przyznać, że natura nie poskąpiła jej urody i figury, prawdopodobnie kompensując w ten sposób paskudny charakterek.
‒ Niezła z ciebie aparatka.
‒ Słucham?!
‒ W pierwszej klasie podróżuje dziś czternaście osób, a ty zachowujesz się, jakbyś leciała prywatnym odrzutowcem. Proponuję trochę odpuścić.
‒ Nie wiem, o czym mówisz. ‒ Umknęła wzrokiem w bok. ‒ Odsuń się, proszę.
Dał się sprowokować.
‒ Zmuś mnie.
Otworzyła usta ze zdumienia.
Sam był zaskoczony, zazwyczaj nie drażnił się z kobietami, szczególnie z panienkami, które jeszcze nie dorosły do noszenia wysokich obcasów. Przez chwilę miał wrażenie, że wielkie brązowe oczy wypełnią się łzami, dlatego odsunął się trochę. Niewiele. Dziewczyna westchnęła i odwróciwszy się na pięcie, wróciła na swoje miejsce. Nadąsana niczym księżniczka. Tylko szybkie, przestraszone spojrzenie, które rzuciła przez ramię, jakby chciała sprawdzić, czy za nią nie idzie, nie pasowało do jego wyobrażenia o nowej znajomej. Czyżby pochopnie ją ocenił? Już po kilku minutach dobiegł go spanikowany okrzyk.
‒ Nie, proszę zostawić te rzeczy!
Uśmiechnął się do siebie z satysfakcją. A jednak się nie mylił. Francuska ślicznotka najwyraźniej odzyskała formę i znów uprzykrzała życie wszystkim wokół. Biedny steward, który chciał jedynie uprzątnąć nieco wszystkie rzeczy, które wokół siebie zgromadziła, wysłuchał tyrady wygłoszonej przyciszonym głosem przez małą terrorystkę. Alejandro oparł się wygodnie i wyjął z kieszeni telefon. Miał wiadomość od pana młodego. „Zmiana planów. Czy mógłbyś zabrać z lotniska jedną z druhen? Nazywa się Lulu Lachaille, leci lotem trzysta trzydzieści osiem. Tylko jej nie zgub i obchodź się jak z jajkiem, bo Gigi mnie zabije albo, co gorsza, odwoła ślub”.
W pierwszej chwili miał ochotę odmówić. Wesela postrzegał jako koszmar, a perspektywa spędzenia czterech godzin w samochodzie ze szczebiotliwą druhną wydawała mu się wyjątkowo mało kusząca. Dopóki nie otworzył załącznika zawierającego zdjęcie. Z ekranu telefonu spoglądała na niego lekko nadąsana twarz o wielkich brązowych oczach, otoczona jedwabistymi lokami…
‒ Mój Boże! ‒ Alejandro nie wiedział czy się śmiać, czy płakać.
W tym samym momencie przemknęła obok niego stewardesa ze szklanką wody i blistrem tabletek w dłoni. Oczywiście zatrzymała się przy pobladłej księżniczce.
Ból głowy? Parsknął pogardliwie w duchu. A myślał, że nic gorszego nie może go już dzisiaj spotkać…ROZDZIAŁ DRUGI
Idąc tunelem w stronę hali przylotów Lulu aż się trzęsła ze złości. Zamierzała złożyć oficjalną skargę. Linie lotnicze powinny zapewnić swym pasażerkom bezpieczeństwo podczas lotu, tymczasem nikt nie reagował, gdy ten umięśniony brutal napastował ją w przejściu! Jak śmiał uzurpować sobie prawo do oceniania jej! Choć, z drugiej strony, musiała przyznać, że postronnemu obserwatorowi odmowa zmiany miejsca na rzecz schorowanego staruszka mogła się wydać oburzająca. Widziała pogardliwe spojrzenia rzucane jej ukradkiem przez pozostałych pasażerów pierwszej klasy, ale naprawdę nic nie mogła na to poradzić. Załoga pokładowa została uprzedzona o jej problemie, nie rozumiała więc, dlaczego stewardesa bezmyślnie poprosiła właśnie ją o zmianę miejsca, sprawiając, że z trudem osiągnięty przez Lulu stan relatywnego poczucia bezpieczeństwa natychmiast legł w gruzach. Równie dobrze mogli jej kazać wyskoczyć z samolotu! Kiedy Lulu dotarła do taśmociągu z bagażem, była już emocjonalnym wrakiem. Gdyby posłuchała rady matki i podróżowała w towarzystwie, nie doszłoby do tego, stwierdziła z rezygnacją. Czy skazana była na ciągłe szukanie pomocy u innych ludzi? Przecież była dorosłą kobietą, a nie inwalidką! Powinna się bardziej postarać, jeśli chciała żyć choć trochę bardziej normalnie. Od pół roku pracowała nad sobą, by stać się lepszym człowiekiem. Kiedy sparaliżowana perspektywą utraty najlepszej przyjaciółki i współlokatorki próbowała sabotować jej związek, zrozumiała, że doszła do ściany. Znalazła nową terapeutkę, która prawidłowo zdiagnozowała jej problem. Przynajmniej teraz wiedziała już, że nie jest złym człowiekiem, tylko zmaga się z podstępną chorobą, która czyni z niej sparaliżowaną strachem, zdesperowaną terrorystkę emocjonalną. I postanowiła to zmienić. Zapisała się na kurs kostiumografii i odważyła się pomyśleć o zmianie zawodu. Kochała rewię, ale ile jeszcze lat mogła tańczyć? Samotny lot na ślub przyjaciółki miał być kolejnym krokiem ku niezależności. Przygotowała się do niego dokładnie, ale nie mogła przewidzieć pojawienia się muskularnego macho, który zagrodzi jej drogę do łazienki, gdzie co chwilę wymiotowała z nerwów. Drżącymi dłońmi zdjęła z taśmy swoją walizkę. Gdyby nie ten brutal, wszystko poszłoby o wiele lepiej, denerwowała się, wchodząc do sali przylotów i wzrokiem poszukując pozostałych druhen: Susie i Trixie. Miała dość niezależności i z radością myślała o towarzystwie koleżanek stanowiących mur ochronny pomiędzy nią a resztą świata. Nie sądziła, by była w stanie stawić czoło kolejnym wyzwaniom. Nie dzisiaj.
Dziesięć minut później nadal rozglądała się z rosnącym zdenerwowaniem w poszukiwaniu znajomych twarzy, ale bez rezultatu. W pewnej chwili napierający tłum popchnął ją do tyłu. Straciła równowagę, jednak zamiast na podłodze wylądowała w silnych, niewątpliwie męskich ramionach. Ciepłych i szerokich. Zanim zdołała się odwrócić, żeby podziękować ich właścicielowi, usłyszała jego głos i zamarła. Gbur z samolotu! Uciekaj, przemknęło jej przez myśl. Niestety sparaliżowana strachem nie potrafiła wykonać najmniejszego ruchu. Niby wiedziała, że nic jej nie grozi, znajdowali się przecież w miejscu publicznym, ale to nie agresji fizycznej obawiała się przecież, tylko oceniającego spojrzenia zmrużonych pogardliwie oczu. Odwróciła się i nie wiedzieć czemu, wlepiła wzrok w zmysłowe, mocno zaciśnięte usta. Zauważyła cień zarostu, który zdążył się już pojawić na mocno zarysowanym podbródku. Był naprawdę niezwykle męski… Lulu musiała sobie przypomnieć, że nie lubiła twardzieli. Mierził ją sposób, w jaki rozpychali się i parli do przodu, nie zważając na nikogo. Wzbudzali w niej strach. Ale ten konkretny twardziel wzbudzał w niej jeszcze bardziej przerażające, mniej jednoznaczne emocje, co dodatkowo wytrącało ją z równowagi. Jego ponura twarz magnetyzowała ją ‒ miał piękne oczy w kolorze bursztynu, oliwkową cerę i nieznośnie zasadnicze i piekielnie niebezpiecznie zmysłowe usta… Korciło ją, by zanurzyć palce w jego gęstych, błyszczących włosach opadających niedbale na czoło. Zacisnęła dłonie w pięści. Przecież go nie lubiła! On jej zresztą także. Cóż z tego, że wyglądał jak…Gary Cooper.
‒ Dzień dobry, seniorita. Zdaje się, że na mnie czekasz ‒ oznajmił głosem, który sprawił, że kolana się pod nią ugięły. Ten miękki hiszpański akcent, jęknęła w duchu. W końcu wzięła się w garść.
‒ Nie sądzę ‒ odparła z godnością.
Korciło go, żeby wzruszyć ramionami i odejść. Niestety lojalność wobec Kaleda mu na to nie pozwoliła. Lulu wyglądała na wystraszoną, wyciągnął więc powoli rękę i przedstawił się:
‒ Alejandro du Cozier.
Spojrzała podejrzliwie na jego dłoń, jakby trzymał w niej rewolwer.
‒ Zostaw mnie, proszę, w spokoju. ‒ Odwróciła się gwałtownie.
‒ Nie podrywam cię, seniorita ‒ wyjaśnił z anielską, jak na niego, cierpliwością.
Jej szczupłe, spięte plecy nawet nie drgnęły.
‒ Widzę, że nie dostałaś esemesa, Lulu? ‒ zapytał oschłym tonem.
Tym razem osiągnął zamierzony efekt. Zerknęła na niego znad ramienia. Wyglądała jak spłoszona, ale zaciekawiona łania.
‒ Skąd znasz moje imię?
‒ Mam cię zawieźć do zamku.
Natychmiast wyobraziła sobie, jak, niczym książę, podjeżdża po nią na białym rumaku, a potem mkną razem przez zielone szkockie łąki. Kiedy zdała sobie sprawę, że poniosła ją wyobraźnia, zaczerwieniła się. Lulu wcale nie była romantyczką, w przeciwieństwie do innych tancerek z paryskiej rewii L’Oiseau Bleu, w której tańczyła. Cofnęła się i prawie przewróciła o własny bagaż. Błyskawicznie złapał ją za łokieć i uratował przed upadkiem.
‒ Ostrożnie, ślicznotko ‒ mruknął. Poczuła, jak jego ciepły oddech muska jej ucho. Zaczęła się trząść jak galareta.
‒ Zostaw mnie ‒ bąknęła, zmieszana.
‒ Seniorita ‒ przytrzymał ją mocno w miejscu ‒ jestem Alejandro du Cozier i zostałem poproszony przez Kaleda, żeby cię zawieźć z lotniska do zamku na wesele.
‒ Ale Susie i Trixie miały mnie odebrać z lotniska. Nie mam zwyczaju zadawać się z obcymi mężczyznami… ‒ Znów próbowała wyrwać łokieć z jego żelaznego uścisku.
Alejandro wyjął z kieszeni telefon i podstawił jej pod nos. Zerknęła na ekran, a potem na niego. Wiadomość od Kaleda, no tak, przecież powiedział, że został przez niego wysłany. Tylko dlaczego nadal ją tak mocno trzymał? I tak blisko siebie? Serce biło jej szybko. Za szybko! Jego bursztynowe oczy przeszywały ją na wskroś…
‒ Chyba że wolisz iść do zamku na piechotę? ‒ zapytał, puścił jej rękę i zaczął iść w stronę wyjścia. Nawet się nie odwrócił. Najwyraźniej zakładał, że za nim podąży.
Lulu wpatrywała się w jego oddalające się plecy. Co za cham! Nie zamierzała z nim spędzić czterech godzin w samochodzie!
Złapała rączkę walizki i ruszyła w stronę wyjścia. Przecież mogła wziąć taksówkę. Na szczęście miała pieniądze ‒ najlepszego sprzymierzeńca kobiety w walce z draniami. Właśnie z powodu braku pieniędzy jej matka przez tyle lat nie mogła się uwolnić od tyranizującego ją męża, ojca Lulu. Nawet teraz, gdy już była bezpieczna w związku z cudownym człowiekiem, dbała o to, by na jej własnym koncie nigdy nie zabrakło określonej sumy, dającej jej poczucie niezależności. Lulu, za przykładem matki, także dbała o swoje zabezpieczenie finansowe i dlatego teraz mogła sobie pozwolić, by odmówić gburowatemu dryblasowi.
Jednak kiedy wyszła na zewnątrz, straciła cały animusz. Ze stalowoszarego nieba nad Edynburgiem kropił nieprzyjemny, zimny deszcz, a przed postojem taksówek kłębił się tłum. Lulu westchnęła ciężko i ruszyła w stronę długiej kolejki, świadoma, że z każdym krokiem jej śliczne szpilki z satynowymi kokardami pokrywają się ohydnymi burymi plamami. Była emocjonalnie wykończona, zmarznięta i głodna. Marzyła, by w końcu znaleźć się w ciepłym wnętrzu samochodu, zdjąć przemoknięte szpilki i odpocząć. Zaczęła się wahać ‒ może zbyt pochopnie odrzuciła propozycję Alejandra? Zatopiona w niewesołych myślach dopiero teraz zauważyła, że tuż obok niej, wzdłuż chodnika jedzie pięknie odrestaurowany, stary jaguar w kolorze płomiennej czerwieni.
Szyba po stronie pasażera zjechała w dół.
‒ Wsiadaj! ‒ rozkazał niski głos z miękkim akcentem.