- W empik go
Podróż schizofrenii - ebook
Podróż schizofrenii - ebook
„Podróż schizofrenii” wprowadza nas w niepowtarzalną historię jednej z najbardziej niezwykłych chorób współczesności.
To ciepła i urokliwa opowieść o chorobie, która nie ma końca. Uczy, jak ją zrozumieć, zaakceptować, a w konsekwencji pokonać.
Maryna, cierpiąca na schizofrenię studentka politechniki, w kolejnym rzucie choroby odbywa niezwykłą podróż w głąb własnej jaźni. Pozornie bezcelowa wyprawa dla Czytelnika okaże się mistycznym spotkaniem z aniołami, zwierzętami i ludźmi. Jednocześnie opowieść jest pełna humoru. Poznajemy tragikomiczne perypetie Maryny, borykającej się z uciążliwościami życia i choroby.
Powieść fascynuje i wprowadza czytelnika w świat, którego chorzy nie chcą opuścić. Książka polecana jest osobom, które chcą zrozumieć fenomen choroby, ale również tym, którzy chcą przeżyć coś nowego, niepowtarzalnego, wzruszającego, a jednocześnie przerażającego.
– To jesteś aniołem? – zapytała.
– Tak, jestem aniołem. Moja rodzina zeszła na ziemię z nieba, gdy świat się opamiętał i zamalował przyrodzenia aniołom i bogom w Kaplicy Sykstyńskiej.
– Ale anieli nie mają rodzin.
– Ależ moja droga, Bóg jest miłością i nie zabrania aniołom się zakochać, więc jesteśmy tu na ziemi i pomagamy ludziom naszą wiarą. Możemy też przebywać w niebie, po prostu idziemy do kościoła i tam znikamy. Budzimy się w niebie i tam też zostajemy, jak długo chcemy. A później tą samą drogą wracamy.
– Skąd mam wiedzieć, że ty istniejesz naprawdę? – zastanawiała się Maryna.
– To bardzo proste, po prostu wiem o tobie wszystko i cię chronię.
Gabriela Przystupa – urodzona w 1983 roku w Lubartowie, certyfikowany trener, inżynier ochrony środowiska, absolwentka Politechniki Lubelskiej. Jej zainteresowania to przede wszystkim przyroda i psychologia.
Kategoria: | Powieść |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7942-647-8 |
Rozmiar pliku: | 895 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Maryna wstała jak zwykle spóźniona i jak zawsze w nadzwyczaj pogodnym nastroju. Gdyby inni brali neuroleptyk, a do tego studiowali i pracowali na słuchawce, to dopiero by zasypiali, pomyślała. Szybki rzut oka na siebie w lustrze, szybka kąpiel, malowanie niezwykle delikatne. Odwieczne pytanie: co na siebie włożyć, i szybciutko na uczelnię. Dopiero w drodze na przystanek mogła zebrać myśli. Dziś tylko trzy godziny na Politechnice Wrocławskiej. Najpierw mechanika płynów, a następnie wodociągi i kanalizacje. Ni w pięć, ni w dziewięć ten mój kierunek, pomyślała. Wołałabym coś humanistycznego, ale nie stać mnie na studia społeczne, a przynajmniej nie było mnie stać na początku. Teraz, gdy mam stwierdzoną schizofrenię prostą, Państwowy Fundusz Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych płaci za studia, ale na trzecim roku szkoda rzucać. Trochę to wszystko pokręcone, pomyślała. Ale co się odwlecze, to nie uciecze. Jeszcze przyjdzie czas na spełnianie marzeń.
Nadjeżdżający miejski autobus wyrwał ją z zamyślenia i wtedy zobaczyła, jak wiele osób stoi na przystanku i patrzy na nią, gdy tak balansuje niezwykle blisko jezdni. Szybki powrót do rzeczywistości i tej natrętnej myśli: „Paweł cię nie kocha”.
O Boże, dlaczego to mnie tak dręczy, pomyślała. To już tyle lat, przecież już dawno o nim zapomniałam… Ale w końcu z jakiegoś powodu trzeba brać to stypendium dla osób niepełnosprawnych. W autobusie kontrola biletowa. Maryna na szczęście miała bilet. No i ten Wrocław – to piękne miasto, pomyślała.
Na uczelni podeszła do jednej z grupek stojącej obok drzwi do laboratorium.
– Co tam w akademiku, Maryna? – zapytał Jasiek.
– Wczoraj był alarm przeciwpożarowy dwa razy. A ty co porabiałeś? – chciała wiedzieć Maryna.
– Ja piłem na umór.
– To dlaczego nie zadzwoniłeś do mnie?
– Bo ty nie pijesz.
– Mówiłam ci tyle razy, że jestem chora i nie mogę pić.
– Wiem, ale kto nie pije, ten donosi.
– Chętnie bym spędziła ten wieczór z wami. Co na to poradzę, że jestem chora.
– Wiem, wiem, na żartach się nie znasz.
– Łysol idzie! – krzyknął ktoś z tyłu.
– Janek, przestanę cię lubić, jak będziesz taki podły – dodała jeszcze Maryna.
Po godzinie zegarowej wszyscy byli jak śnięci. Na następne pół godziny udali się do barku na uczelni. Ktoś zaczął temat egzaminów w tym semestrze. Było ich aż trzy.
– Cholera, jak tu się przygotować!? – narzekał Władek.
W tym momencie do Maryny zadzwonił telefon. Na wyświetlaczu pojawiła się nazwa fundacji pomagającej ludziom z chorobami psychicznymi. Maryna wzięła telefon i odeszła na bok, tak aby cała ta zbieranina jej nie słyszała.
– Dzień dobry pani Maryno, tu fundacja „Nowy Start”. Piotrek dziś przechodzi na lżejszy oddział. Jest załamany, stwierdzili u niego schizofrenię paranoidalną. Może by pani przyszła i z nim porozmawiała? Tak dobrze pani sobie radzi.
– Oczywiście, że przyjdę – zapewniła natychmiast Maryna. – Mam nadzieję, że będę mogła mu jakoś pomóc.
– A o której godzinie można się pani spodziewać?
– Będę około 15.00.
– Będziemy czekać.
– Maryna Drzewiecka – ktoś krzyknął – wracaj tu do nas!
– OK, już idę.
– Maryna, zrobiłaś projekt z kanalizacji? – ktoś inny chciał wiedzieć.
– Tak, już dawno – odpowiedziała.
– No i to jest dziewczyna! Pomożesz mniej zdolnym kolegom?
– Tak pewnie.
– To co pijecie? Bo ja rum z herbatą – odezwał się Janek.
– Ten jak zwykle. Powiedz prawdę, czy tobie przez gardło by przeszła sama herbata w barze? – skomentował ktoś.
– Szczerze? Nie. To niezły skecz by był, jak student idzie do barmana i nie może mu przejść przez gardło sama herbata, w końcu krztusi się i mówi: no to herbata z rumem – zaśmiewał się Janek.
– Jeszcze dwie godziny zegarowe – słychać było narzekania. – Jak my to zniesiemy?
– Nie wiem – odpowiedziała smętnie Maryna.
– A to dopiero początek złego… Pod koniec stycznia się zacznie: egzaminy i zaliczenia.
W tej chwili barman przyniósł wszystkim zamówione przekąski i drinki. Przez jakiś czas wszyscy jedli i pili, nie rozmawiając. Następnie wszyscy oprócz Maryny już na lekkim rauszu udali się na pozostałe zajęcia.
Po zajęciach Maryna niezwłocznie udała się na przystanek autobusowy, aby sprawdzić, jak dojechać na ulicę Piotrkowską, tam gdzie przebywał Piotrek. Na miejscu szybko znalazła odpowiedni budynek i weszła na pierwsze piętro spacerkiem. Udała się na recepcję i wyjaśniła:
– Nazywam się Maryna Drzewiecka, zostałam skierowana tutaj przez instytut na rozmowę z Piotrkiem.
– A tak, pani Maryna. Piotrek leży na sali numer 4 i jest całkowicie załamany. To właśnie jemu mogłaby pani pomóc.
– Ze mną się komuś udało, to i mi się może uda go pocieszyć. Najważniejsze, żeby brał leki.
– Nie zatrzymuję już pani dłużej.
Maryna szybkim krokiem ruszyła przez korytarz. Weszła do sali z pewnym wahaniem.
– Cześć Piotrek, nazywam się Maryna i wiem od pań psycholożek, że masz stwierdzoną tę samą chorobę, co ja. Przyszłam do ciebie, żeby ci powiedzieć, że to nie koniec świata, że z tą chorobą też da się żyć. Ja zachorowałam w 2006 roku i jestem w reemisji, dzięki Bogu już trzy lata. Na razie jestem tu dla ciebie taką grupą wsparcia. Właściwie nie wiem, jak to nazwać. Grupa wsparcia to bardziej osoby zaraz po rzucie i psycholog, a ja jestem osobą, która normalnie żyje po chorobie pośród społeczeństwa i dobrze sobie radzi. Przyszłam ci powiedzieć, że ty też tak możesz.
W tym momencie weszła pani psycholog Anna Bergman.
– Dzień dobry, pani Maryno – przywitała się.
– Dzień dobry, pani Anno – odpowiedziała Maryna.
– To panie się znają? – zdziwił się Piotrek.
– Tak, jasne – potwierdziła Maryna. – Obie działamy w tej samej fundacji.
– Pani Maryno, może zaczniemy od tego, kiedy stwierdzono u pani schizofrenię – przeszła do rzeczy pani Anna.
– Jak już mówiłam Piotrkowi, było to w 2006 roku. Zaczęło się od tego… właściwie nie wiem, kiedy to się zaczęło, zawsze stałam obok wszystkich. Zaczęło się od tego, że nie mogłam powiedzieć wszystkiego, co chciałam, stałam jak słup soli, wszyscy mnie pomijali, a z czasem przyzwyczaili się do tego, że nic nie mówię. Później coraz bardziej zaczęłam wchodzić w świat fantazji, magii oraz bajek, zaczęłam poszukiwać sensu w symbolach. Zaczęłam dzielić słowa na kawałki i w ten sposób rozstrzygać, co one znaczą. Zaczęłam czytać Biblię i myśleć, że będzie koniec świata. Poza tym chodziłam bez celu po mieście, dojście do jakiegoś sklepu było dla mnie równoznaczne z ocaleniem ludzkości od końca świata.
– Dziękuję pani Maryno za to wyznanie – podsumowała pani Anna. – Piotrek, czy widzisz jakieś podobieństwa między wami?
– Tak, niestety ja też ganiałem po mieście, jak teraz widzę, bez celu. To straszne, jak ja teraz będę żył, nie wyobrażam sobie mojej dalszej egzystencji… A czy ty masz rentę?
– Nie, żyję ze stypendium i pracuję na słuchawce w ankietach – odparła zgodnie z prawdą Maryna.
– A powiedz mi, jak się dogadujesz z kolegami? – chciał wiedzieć Piotrek.
– Normalnie, to znaczy wiadomo, nie piję, nie palę i tyle, pozostałe rzeczy mogę robić tak samo jak pozostali: studiuję, chodzę do kina, teatru, czytam książki, w wolnym czasie chodzę na tańce, uwielbiam muzykę. No i raz dziennie biorę psychotrop: Zolafren 5 mg rano. A ty co bierzesz?
– Weź mi nie przypominaj o tych psychotropach.
– Jak masz się oswoić z myślą, że jesteś chory, jeśli nie chcesz o tym mówić?
– No dobra, biorę Zolafren 10 mg.
– To normalne, jesteś większej postury niż ja, więc dali ci więcej leku. A u ciebie jak to się zaczęło?
– Ja całkiem ześwirowałem, zacząłem krzyczeć, że wszyscy są kosmitami i wszystkich trzeba pozabijać, bo kradną nam powietrze. Chciałem zabić własną matkę, do śmierci będę się tego wstydził. Oni wszyscy mnie teraz odwiedzają. A mnie jest tak strasznie wstyd za siebie. Mówią, że mi wybaczą, jeśli będę brał leki. No to biorę. Wszyscy u mnie się obwiniają o to, że zachorowałem, chociaż ja z kolei im mówię, że nie wiadomo, skąd ta choroba się bierze. Ale dzięki Bogu są leki.
– A dlaczego się oskarżają?
– Mój ojciec to nieleczony alkoholik, pije na umór, musimy w domu pieniądze przed nim chować, bo wszystko przepija. Wszystko, jak według słów Jurija Tynianowa: „Jeszcze w czwartek się piło. I to jak się piło! A teraz krzyczał w dzień i w nocy, i ochrypł, teraz dogorywał”. Wiesz, mój stary to taki poeta, tylko głowa nie ta. Często zachwyca się Miłoszem. No wiesz:
„Panie Boże, lubiłem dżem truskawkowy
I ciemną słodycz kobiecego ciała.
Jak też wódkę mrożoną (…)”.
– To przykre, co mówisz. Ale też znam cytat… z Dostojewskiego: „I osądzi wszystkich sprawiedliwie, i przebaczy dobrym i złym, wyniosłym i pokornym… A gdy już skończy ze wszystkimi, naonczas przemówi i do nas: «Chodźcie i wy! – powie. – Chodźcie, pijaniuteńcy! Chodźcie, słabiutcy! Chodźcie, zasromani!». I my wszyscy przyjdziemy, nie wstydząc się, i staniemy przed Nim. A On powie: «Świnie jesteście! Na obraz i podobieństwo bestii; ale chodźcie i wy też!»”.
– Ale to prawdziwe – zadumał się Piotrek i dodał po chwili: – Może teraz uda się go namówić na kurację antyalkoholową. A u ciebie jak w domu?
– Moi rodzice są normalni. Wyjechałam z domu, gdy miałam 15 lat. Mieszkałam w bursie, mam dużo znajomych, ale jak już mówiłam, nie mogłam się wysławiać. Poza tym obwiniałam się o wszystko, co powiedziałam, rozważałam każde słowo, dlatego później już nie mówiłam w ogóle. Teraz, jak widzisz, usta mi się nie zamykają. A pamiętasz pierwsze niepokojące objawy u siebie?
– Tak, myśli, że wszyscy mnie śledzą, że muszę od nich uciekać, a później odkrycie, że oni są kosmitami. Prosiłem kierowców autobusów, żeby mnie brali na gapę, że niby zabrakło mi na bilet, i jeździłem po Polsce. Jakieś myśli, a później głosy mówiły mi, gdzie mam jechać, i o dziwo zawsze zgodnie z rozkładem jazdy. A ty, oprócz tego, że nic nie mówiłaś, to co się jeszcze działo? – dopytywał Piotrek.
– Oprócz tego, co powiedziałam, to zaczęłam, a właściwie uczyniłam takie śluby, że nie będę ściągać. Wiesz, jestem na studiach technicznych, tu nie sposób się wszystkiego nauczyć, ale ja to brałam bardzo serio, że ja muszę tak postąpić. Poza tym nie dawałam sobie żadnej taryfy ulgowej, wszystko musiałam robić na glanc, wiesz, to było takie niedostosowanie. Później spotkało się to z brakiem akceptacji ze strony moich znajomych, zaczęli ode mnie stronić, a to spowodowało, że czułam się odrzucona przez środowisko. I coraz bardziej wchodziłam w świat urojony. Zaczęłam myśleć, żeby wstąpić do zakonu. Ale jednocześnie kochałam się w chłopakach. Teraz myślę, że ten zakon to była taka ucieczka od świata.
– A teraz już spasowałaś?
– Tak, teraz się dogaduje jako tako z otoczeniem.
– Widzę, pani Maryno – przerwała pani Anna – że na panią zawsze można liczyć, ponieważ Piotrek po raz pierwszy od dawna się uśmiechnął.
– Taka laska w zakonie, niejeden ksiądz by zrzucił sutannę – zażartował Piotrek.
– Dziękuję – odparła z uśmiechem Maryna. – Myślę, że to był komplement. Wiesz, najważniejsze to myśleć kategoriami chemii i fizyki oraz przyjętych norm moralnych.
– To całkiem łebskie – podsumował. – I uważać na ludzi, którym los zabrał wszystko – nie mają już nic do stracenia.
– Leki, leki, rozdają leki! – krzyczał ktoś na korytarzu.
Pani psycholog wstała.
– Pani Maryno, dziękuję za przyjście – powiedziała. – Myślę, że panu Piotrkowi będzie teraz łatwiej. Zaczynają rozdawanie leków, więc już nie będziemy przeszkadzać panu Piotrkowi.
Obie udały się szybkim krokiem w kierunku drzwi gabinetu psychologów. Pani Anna sprawnym ruchem wyciągnęła klucz od drzwi i przekręciła go w zamku.
– Może coś do picia przed wyjściem? – zaproponowała.
– Tak, poproszę herbatę, jeśli można.
– Ależ proszę.
Po chwili obie siedziały już przy stole i miło gawędziły.
– Co pani myśli o Piotrku? – zapytała Maryna.
– Teraz jest w dobrej reemisji. Jak będzie brać leki, to do śmierci może się to więcej nie powtórzyć. Wie pani, jak skuteczne są dzisiejsze medykamenty.
– Tak, wiem, sama dzięki nim żyję.
– A jak tam pani sesja?
– O dobrze, zrobiłam już ściągi, więc nie będę świętsza od papieża, projekty też dobrze i w ogóle jakoś to wszystko się poukładało.
– To dobrze. To, co panią spotkało, to wielkie nieszczęście i trauma. Zazwyczaj ludzie żyją jak pani dzisiaj, więc niech pani korzysta z każdej chwili życia. I pamięta dobre chwile, przecież było ich sporo w pani życiu.
– O! Już po 18.00. Powinnam uciekać. Muszę na jutro jeszcze przygotować opis techniczny projektu. Do widzenia.
– Do widzenia i wszystkiego dobrego.Rozdział 2
Maryna znowu obudziła się lekko spóźniona. To już kolejny dzień, czwartek, pomyślała. O Boże, znowu ta myśl: „Paweł cię nie kocha”, ale wczoraj był sukces, bo w głowie powtórzyło się to raptem z sześć razy. Następnie jak zwykle lekki prysznic, śniadanie i szybkie malowanie – niezwykle delikatne. Później biegiem na przystanek autobusowy. I znowu westchnienie: „Wrocław to piękne miasto”. Dzisiaj miała z kolei same zajęcia projektowe – projekt ze stacji pomp i wodociągów oraz kanalizacji, a następnie wizyta u Janka, bo przecież jeden z projektów robią razem. Janek to dobry chłopak, pomyślała. Poza tym, że chce ją rozpić i uwieść jak każdą dziewczynę, bo to straszny pies na baby, to jest OK. Dziś autobus przyjechał jak w zegarku. Spojrzała, a tam jedna znajoma twarz. Był to Kazik, który czasami jeździł tą linią. Znała go z poprzednich lat, razem byli na roku, dopóki – jak sama o sobie mówi – nie zaczęła świrować z uczeniem się danych technicznych na pamięć. Kazik był już na piątym roku i kończył pisanie pracy magistrackiej. Była to praca badawcza, więc robił najpierw doświadczenia, a później opisywał resztę. Miał się bronić w październikowym terminie. Był chłopakiem bardzo zaradnym i myślącym. Jak tylko zobaczył Marynę, natychmiast podszedł i zapytał ją, jak się miewa.
– Wszystko OK – powiedziała Maryna. – A u ciebie jak tam?
– Wiesz, jak to jest z pracą magisterska – w weekendy praca, a w tygodniu jeszcze mamy zajęcia.
– A co tam u Patrycji? Chyba planowaliście jakieś poważne kroki? – nie mogła powstrzymać ciekawości Maryna.
– Co ty? Rozstaliśmy się. Choć może jeszcze kiedyś z nią zacznę, ale na razie musiałem z nią skończyć. Wiesz, na dłuższy czas to ona jest nie do życia.
– A dlaczego? – zaśmiała się Maryna.
– Ponieważ jest niezwykle apodyktyczna.
– Trudne słowo. To chyba znaczy, że chce rządzić.
– Mniej więcej. Wiesz, z nią od początku było coś nie tak. Zawsze chciała, żebym został wykładowcą. Ona też do tego dążyła, ale zabrakło jej na ten moment 0,4 punktu ze średniej. I wtedy usłyszałem, że gdybym był wykładowcą… to znaczy… Zresztą to nie jest rozmowa na autobus. Musimy się kiedyś spotkać i pogadać. Wiesz, ty naprawdę jesteś spoko. Wiesz, jak z nią zaczynałem, to przez chwilę myślałem o tobie. Później znikłaś gdzieś w szpitalach. A teraz nawet nie wiem, jak tam z twoim zdrowiem.
– Jak w Chinach: jako tako.
– Na co ty tak naprawdę byłaś chora?
– Wiesz, to rozmowa nie na autobus.
– Przepraszam, masz rację.
– To na kiedy się umawiamy?
– Może w sobotę o 15.00?
– OK, w sobotę, w barze, dyskotece, ale nie o 15.00, tylko o 21.00, i nie chce słyszeć odmowy.
– OK.
– O! Dojechaliśmy na nasz wydział. Odprowadzę cię na laboratorium. W której sali masz zajęcia?
– W 15a w nowym budynku.
Pod salą pożegnali się uśmiechem i oboje powiedzieli niemal równocześnie:
– To do soboty.
Maryna na laboratorium czuła się jak ryba w wodzie. Zawsze miała jakiś szósty zmysł do obliczeń projektowych, ale to nic dziwnego, przecież od dawna pociągały ją statystyka i socjologia. Pierwsze zajęcia ze stacji pomp upłynęły dość śmiesznie, a to za sprawą naprawdę miłego prowadzącego, który jak z rękawa sypał dowcipami o „inżynierach z Bożej łaski”, po których przyszło mu poprawiać. Przez następne piętnaście minut na korytarzu zaczęła zastanawiać się nad Kazikiem, i co mu powiedzieć o swojej chorobie. Zaczęcie od prawdy, to znaczy powiedzenie: „Wiesz, Kazik, jestem schizofreniczką i około sześciu miesięcy spędziłam w szpitalu psychiatrycznym”, jest jak wyrok. Z drugiej strony pamiętała doskonale radę psycholożki, że jeśli to coś poważnego, to należy mu się prawda jak psu buda. I tak kiedyś się dowie. Ale z drugiej strony – gdybym miała problemy z boreliozą, to przecież nie musiałabym mu mówić o czymś takim, rozważała. Co tu zrobić? Oficjalna wersja to problemy z boreliozą, z którą schizofrenia jest niekiedy mylona, bo daje takie same objawy.
– Maryna, nie śpij! – wrzasnął Janek, stając tuż obok niej.
– Nie śpię, tylko myślę.
– Hej! Słuchajcie, Maryna, nasza Marynia myśli o… myśli o… myśli o…
– Na pewno nie o rympu rympu, ani o piciu, ale ty zapewne tylko o tym.
– Ty to wiesz, jak popsuć atmosferę. Coś takiego nie przeszło mi przez myśl. Oczywiście myślałem o projekcie robionym tylko przeze mnie i przez ciebie.
– Aaa… dzisiaj po zajęciach. Ale wcześniej idziemy na stołówkę, bo będę głodna.
– OK. To o kim myślałaś, moje ty kochanie? Pogadam z tym chłopakiem, będzie ci łatwiej. Po co jakieś podchody, podejdę i z grubej rury…
– Idź, Janek, i mnie nie denerwuj!
– Według życzenia.
Coś miała właśnie powiedzieć, gdy w jej głowie pojawiła się myśl: „Paweł cię, Maryna, naprawdę bardzo kocha”. Lekkie westchnięcie i kolejna myśl: takie życie i dobrze, że ta schiza przynosi tylko takie konsekwencje. Tylko ta pamięć o wielkiej miłości i Pawle, a właściwie nie miłości, ale jakimś rodzaju zadużenia, które trwało już jakiś czas temu. Przedtem już dawno zapomniała o tym chłopaku, ale nie jej mózg, który codziennie przypominał o istnieniu tegoż osobnika. Teraz nawet by go nie poznała. Tylko ta myśl, która męczy i dręczy. Ale to może się kiedyś skończy. Będę brała leki i wszystko się skończy, myślała czasami, pocieszając się tym.
Reszta zajęć upłynęła jej w podobnym nastroju. Po projekcie z kanalizacji Janek już czekał na Marynę. Oboje poszli na stołówkę. W pewnym momencie Janek wyciągnął bukiecik róż z liścikiem: „Dla najładniejszej techny na roku”.
– Wiesz, twoje piersi wygrały – powiedział Janek.
– Jesteś okropny, naprawdę okropny.
– Wiem, ale może nauczysz mnie, jak być tak czarującym jak ty.
– Jesteś niemożliwy. Chcesz stać się kobietą?
– Haaa, to ty jesteś okropna! Poczekaj, jak to przemyślę. Dla ciebie to i może bym się zmienił.
– Jakbyś się zmienił, to już na pewno nie dla mnie. No to już tutaj jest stołówka.
Niedługo potem oboje byli po porcji solidnych pierogów z okrasą.
– No to idziemy do mnie – oznajmił Janek. – Jeszcze tylko kupię w kiosku gazetę.
Po kilku godzinach siedzenia nad projektem u Janka oboje byli wyczerpani, ale zrobili całość. Janek odprowadził Marynę na przystanek. Było już dobrze po zmroku, gdy nadjechał trolejbus.
– No to do zobaczenia – powiedział Janek.
– No to cześć.
Po powrocie do akademika Maryna przywitała się ze wszystkimi gośćmi swojej współlokatorki, po czym zrobiła sobie kolację i ją zjadła. Goście Agnieszki to fajni ludzie, pomyślała, sami psycholodzy. Na szczęście nie domyślają się, że mają przypadek kliniczny w pokoju. A rozmowa toczyła się właśnie o praktykach psychologicznych. Agnieszka perorowała:
– Wiecie, ja na pewno nie dogadałabym się z kimś chorym i nie próbujcie mi wmawiać, że to tacy sami ludzie po reemisji. Ja po prostu tak tego nie widzę. Taki człowiek nigdy się dla mnie nie wyleczy. Zawsze będzie miał powracające myśli, natręctwa lub coś takiego. Ja po ukończeniu studiów mogę się zajmować wyłącznie reklamą. To jest dobrze płatne i w ogóle tylko tam się widzę.
– A ja uważam, że byłabyś świetna, jeśli chodzi o dogadywanie się z ludźmi chorymi. Spróbuj, przekonaj się, a później będziesz mówić – wtrąciła się Maryna.
– Ja myślę tak samo – powiedział Michał. – Wczoraj byłem w psychiatryku i wiecie co? Było OK. Ale byłem na oddziale rehabilitacyjnym, więc wszyscy byli w reemisji, mieli drobnego doła, że tak zachorowali, ale poza tym to OK. To jest tak jak z każdą chorobą. Poważny stan to taki, który był długo nieleczony, czyli początki zawsze są mało groźne. Żeby się doprowadzić do stanu klinicznego, trzeba trochę pochorować, więc spokojnie, w szpitalu na rehabilitacji jest OK.
– Tak, to prawda. Gorzej jest na ostrych oddziałach – powiedziała Ewa. – Myślę, że to jest tak, jak głosi stara prawda: „Czasami trzeba niektóre sprawy obrócić w żart, bo inaczej można wylądować w psychiatryku”. Tylko, cholibka, niektórzy są za poważni.
Ja to mam szczęście, pomyślała Maryna, mieszkam w pokoju w akademiku z psycholożką i ciągle przebywam z jej znajomymi. Kiedyś im powiem, że to ja jestem po psychiatryku. Albo im nie powiem – niech żyją w niewiedzy.
Tymczasem rozmowa się rozwinęła.
– Ach te praktyki! Ja to będę w poradni pracować – powiedział Jerzyk.
W tym momencie do Maryny zadzwonił telefon. To była mama.
– Cześć mamo – powiedziała Maryna, wychodząc z pokoju.
– Cześć! Jak się masz? Jak tam zdrowie?
– OK – powiedziała Maryna.
– A jak tam zaliczenia i egzaminy?
– W porządku, już zaczęłam się uczyć.
– Wiesz co? Oglądałam taki program o egzorcystach i o osobach, które podejrzewano, że są chore psychicznie, a tymczasem okazało się, że były opętane. Może znajdź go sobie w Internecie.
– Mamo, ja nie jestem opętana, to choroba.
– Wiem, ale może sobie obejrzysz, modlitwy nigdy dość. Ty nie jesteś głupia, przecież kończysz studia.
– Mamo, choroba psychiczna nie ma nic wspólnego z poziomem inteligencji.
– Wiem, córeczko, ale obejrzyj sobie ten program.
– No dobrze, obejrzę dla twojego świętego spokoju. A co tam słychać w domu?
– Twój brat się żeni.
– No nareszcie. Z Kasią, tak?
– Nie, z jakąś dziewczyną ze wschodu Polski. Ona jest prawosławna. To naprawdę fajnie, będziemy mieli podwójne święta.
– A co z Kasią?
– A co ma być? Będzie musiała sobie znaleźć kogoś innego.
– Bardzo mi przykro, że nie zostanie moją szwagierką. W końcu tyle na niego czekała, całe jego studia.
– No cóż, najważniejsze, żeby byli szczęśliwi. Wiesz, córeczko, na siłę nic nie trzeba, bo się i tak rozwali.
– Wiem. A co tam jeszcze słychać w okolicy?
– Wieśka mnie zaatakowała. Powiedziała, że bierzesz rentę od głupoty, a studiujesz.
– Ja nie biorę renty, a studiuję, bo mam tyle zapału i chęci do nauki. A ty co jej powiedziałaś?
– Że jak zazdrości, to żeby też poszła do szpitala na pół roku, i że nie bierzesz renty. A swoją drogą to mogłabyś coś zakombinować i pójść na tę komisję.
– Wiesz, mamo, jak nie będę brała renty, tylko będę radzić sobie jak zdrowe osoby, to może więcej nie zachoruję, może tak będzie. Kombinowanie nigdy mi nie wychodziło, ale pomyślę, mamuś, a teraz muszę kończyć.
– No tak, pewnie masz dużo nauki.
– Tak, trochę tego jest, a poza tym muszę się jeszcze oprać.
Po godzinie prania była już 11.00 w nocy. Maryna siadła przed komputerem i przypomniała sobie, co obiecała mamie. Wpisała w wyszukiwarkę: egzorcyzmy. Zaraz w jednej z pierwszych linijek ukazało się imię Anneliese z Niemiec. Krótki film, jaki obejrzała o tej dziewczynie, bardzo ją zasmucił, a jednocześnie zastanowił, czy z teologicznego punktu widzenia Matka Boska mogła ją poprosić o to, żeby w jej sercu zamieszkały diabły, czy to całe objawienie nie było jakimś diabelskim zagraniem, bo przecież wszyscy księża mówią, że ciało człowieka jest świątynią Ducha Świętego. W to, że ta dziewczyna była święta, nie wątpiła, jak również w to, że to, co ją spotkało, było mistyczne. Później natknęła się jeszcze na stronę, na której przeczytała o egzorcyzmach innych osób i przypadkach z kanonu kościelnego. Nagle coś się jej przypomniało. Pomyślała chwilę. Rzeczywiście, przecież tuż przed jej zachorowaniem podeszły do niej dwie dziewczyny i powiedziały, że straci niejeden rok na studiach i zachoruje, i tak się stało. Później one zaraz odeszły z uczelni, bo obroniły tytuł inżyniera. A ta strona o egzorcyzmach… Może warto do nich napisać, pomyślała, a leki i tak będę brać. Jak pomyślała, tak zrobiła.