- W empik go
Podróże do piekieł - ebook
Podróże do piekieł - ebook
Bolesław Miciński (1911–1943) był polskim eseistą, poetą oraz filozofem. Jego nowatorskie eseje i szkice filozoficzne ukazały się w tomach pt. „Podróże do piekieł” (1937) oraz „Portret Kanta i trzy eseje o wojnie” (1947). Miciński wypracował własny, oryginalny styl formułowania myśli, a filozoficzne zagadnienia traktował nie jako przedmiot naukowy, ale temat artystyczny.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8292-015-4 |
Rozmiar pliku: | 2,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
_Musisz daleko, daleko, wędrując stopą strudzoną,_
_Aż przyjdziesz do ludzi takowych, których wzrok nigdy na ziemi_
_Morskich nie widział fal... a ręka ich soli przenigdy_
_Do strawy nie sypie, a oni nie znają, co spławne są statki,_
_Bo nigdy nie oglądali czerwono-lśniących kadłubów_
_Szerokożaglich naw... ni wioseł, które skrzydłami_
_Są dla pierzchliwych korabiów!... Lecz ninie tobie wyjawię_
_Znak nieomylny, widomy, iżbyś go zaś nie przepomniał:_
_Jeśli na drodze swej zdybiesz_ _takiego jak ty wędrownika,_
_A on, ujrzawszy cię, stanie, spojrzy i powie, iż niesiesz_
_Łopatę na mocnych ramionach: wtedy ci stanąć konieczno_
_I w ziem_ _osadzić sążniste_ _wiosło i wbić je tam silnie...”_
(Proroctwo Tejrezjasza. Homer, _Odyseja_, Ks. XI: _W państwie umarłych_, tłum. J. Wittlin)1
Kiedy Julian Apostata, wróg chrystianizmu, ruszył w roku 363 na podbój Persji, aby po tryumfalnym – jak przypuszczał – powrocie, zniszczyć ostatecznie młody i skołatany wewnętrznymi walkami Kościół, nie przypuszczał zapewne, że modlitwa jego „szkolnego kolegi”, świętego Bazylego, wytrąci mu berło z martwej dłoni. Oto, jak mówi legenda, gdy św. Bazyli w trwodze o losy Kościoła, modlił się przed obrazem Matki Bożej, u stóp której klęczał pięknie wymalowany św. Merkuriusz z włócznią, obraz zaćmił się, a po chwili św. Merkuriusz powrócił, składając u stóp Madonny zakrwawioną włócznię. Wtedy już było wiadome – mówi kronika – że cesarz Julian poległ.
Dziwnym zbiegiem okoliczności ów święty z obrazka nosił imię posłannika bogów Hermesa-Merkuriusza. Mknąc z włócznią ponad morzem, podobny był zapewne do Hermesa takiego, jakim go nam przedstawił Homer w piątej księdze _Odysei_:
...i ponad morzem przechodził,
Prując tuż nad otchłanią, jako ta mewa rybitwa
Co nad strasznemi zatoki zwełnionych, słonych bałwanów
Ryby poławia – więc nieraz skrzydła swe w fali ubroczy.
Chrześcijański Hermes zmienił tylko posoch na włócznię. Tak to „_psychopompos_”, który według tradycji starożytnej prowadził dusze do Hadesu, odprowadził cesarza Juliana, ostatniego sługę bogów do chrześcijańskiego już piekła. Mocna musiała być modlitwa Bazylego, bo św. Merkuriusz zapewne tak samo jak za dawnych czasów, niechętnie ruszał w drogę („nie bardzo iść mu się chciało, bo i któż by chciał z dobrej woli się włóczyć po tych wodnistych i słonych pustkowiach?”). W jednym punkcie jednakże zbiegły się upodobania świętego Bazylego i cesarza Odstępcy. Punktem stycznym był Homer. W liście do Grzegorza z Nazjansu, święty Bazyli, sławiąc urok swego klasztornego zacisza, pisze: „Piękne ono jak wyspa Kalipso”. To wspomnienie Homera prześwieca przez pismo świętobliwego Ojca jak słońce przez liście na wyspie pięknej Nimfy. Św. Bazyli nie mógł zapomnieć Ogigii.
Tu, na tajemniczej wyspie, wśród szumiących heksametrów _Odysei_, podali sobie ręce wrogowie: Ojciec Kościoła i cesarz Odstępca.2
_Odyseja_, jak każdy zresztą utwór literacki, jest zespołem schematów aktualizowanych w zależności od indywidualnego nastawienia czytelnika i ogólnej struktury epoki. Porywczy Alcybiades spoliczkował pewnego retora za to tylko, że czcigodny bakałarz nie „trzymał na składzie” przygód mądrego Odyseusza. Lukian z Samosaty, niezrównany plotkarz i subtelny ironista, który dotarł do piekła, żeglując we wnętrznościach wieloryba, parodiował Homera, zarzucał mu... blagę i bez szczególnego nabożeństwa odnosił się do bogów _Iliady_. Kto w bogów nie wierzy, niech nie czyta Homera – gromił Julian Apostata duchownych galilejskich; „jest rzeczą absurdalną, aby ci, którzy komentują jego dzieła, gardzili równocześnie bogami, których on sławi”.
Julian nie przypuszczał zapewne, że po latach wielu Imc. X. Fr.D.L.M. Fénelon Arcybiskup Kambrejski zanudzać będzie małego Delfina _Wędrówkami Telemacha_, aby młody adept homeryckiego kultu w „cnotę rósł jako kwiat, który wiosna buynie rozwija, aby polubił rozumu słodkie zabawy, aby miał w sercu Achillesa odwagę, nie przeymując srogości, aby był rozważny, dobry, łaskawy, dla ludzi przychylny”. Tak prawił mądry biskup; zefiry wstrzymywały swe łagodne powiewania, rozwijały się kwiaty niewzruszane od wilgotnych akwilonów, strumyki bieg swój wstrzymywały spokojny, echo powtarzało jego słowa pobliskim górom... królewicz spał, ale satyry i fauny nastawiały uszów kończastych i cieszyły się słowami dobrego kapłana, który – jak wieść niesie – przez sen nawet recytował Homera. Nie przypuszczał też Julian zapewne, że _abbé_ Fraguier w roku 1714 złoży śluby publiczne, iż rok pobożnego żywota poświęci wyłącznie Homerowi, aby móc w skupieniu ducha, dzień w dzień pochłaniać tysiąc heksametrów dla zachowania dobrego smaku. Ale nie kto inny właśnie jak Boileau zarzucał Homerowi „_la bassesse du style_”: „Jam tu nie przyszedł gwoli Trojan – mówi Achilles Homera – bo mi nigdy nie brali _ni wołów ni koni_”. Zdanie to zalatuje oborą i dlatego to Racine przekształcił skargi Achillesa zgodnie z wymaganiami „_style noble_”:
Et jamais dans Larisse un lâche ravisseur
Me vint-il enlever _ou ma femme ou ma soeur_!
Innymi oczyma patrzył na Homera romantyk: „Chaos, niebo, ziemia, Geo i Ceto, Jupiter, bóg bogów, Agamemnon, król królów, ludy, stada, świątynie, miasta, oblężenia, żniwa, ocean; Diomedes walczący, Ulisses błądzący; cyklopy, pigmeje, karta geograficzna z koroną bogów na Olimpie; tu i ówdzie ogniste jamy, poprzez które przeziera Ereb; kapłani, dziewice, matki, niemowlęta przerażone pióropuszami, pies, który pamięta, wielkie słowa padające z gęstwiny białych bród, Wulkan błazen wyżyn, Tersytes błazen nizin, dwa aspekty małżeństwa przewidziane na wieki i uosobione w postaciach Heleny i Penelopy; Styks, Los, pięta Achillesa, bez której Los byłby zwyciężony przez Styks; potwory, bohaterowie, ludzie; tysiąc perspektyw podpatrzonych w mgłach antycznego świata; ten bezmiar – to Homer”.
Tak grzmiał Victor Hugo, który na swoje szczęście rozminął się w czasie z porywczym Alcybiadesem. Grzmiał wielkim głosem. Drgnął Delfin uśpiony na wyspach szczęśliwych łagodnym śpiewem makolągwy, struchlałe satyry strzygły niespokojnie kończastymi uszami. Szła burza romantyzmu; teatralne błyskawice rozświetliły tekturowy Olimp i zgasły, stłumione kurtyną czasu.
Ta wielość perspektyw zawartych w _Odysei_ poprzez analizę różnorodnych interpretacji i odczuć pozwala wniknąć w ducha epoki. Romantycy żyli „zmysłem chaosu” i dlatego to Słowacki nadał Achillesowi rysy Shakespeare’owskich bohaterów, a Hefajstosa nazywał „duchem elementarnym”. Ośrodkiem zainteresowań klasyków francuskich były walory formalne i zagadnienia na wskroś estetyczne. Współczesny czytelnik aktualizuje raczej walory treściowe i heroiczną „Es-durową” tonację Homera.
Dramatyczna nadbudowa wzniesiona nad _Odyseją_ obnaża zawarte w niej idee tragizmu i odsłania równocześnie spiętrzone trudności i konflikty naszego czasu.3
Arystoteles nazwał _Iliadę_ epopeją czynu a _Odyseję_ epopeją cierpienia. Określenie to lokalizuje _Odyseję_ w świecie bezruchu. Cierpienie bowiem należy do bezczasowego i nieruchomego świata wartości, z którego wyłączone są aktywność i tragizm. Tragiczność i czyn uwikłane są w wzajemnych zależnościach: ich wspólnym łożyskiem jest czas, forma zdarzeń i ruchu, czas, w którym coś się dzieje, kształtuje i zamiera, czas, w którym działanie dojrzewa, rozwija się i niszczeje. I dlatego w głębokim ujęciu Maxa Schelera tragiczność nie jest wcale czymś specyficznie ludzkim, ale zjawiskiem uniwersalnym. Indywidualne zdarzenia tragiczne odsłaniają tylko trwałe, z samą istotą świata dane czynniki, związki i siły, które leżąc ponad wolnością człowieka prowadzą go z nieuchronną koniecznością do nieuniknionej i niezawinionej katastrofy, do unicestwienia wartości, planów, zamysłów i pragnień.
Spoza tragicznych zdarzeń wyłania się z głębokiej perspektywy świat jako właściwy i oddalony przedmiot tragiczności, podobny do skały dźwigniętej z dna oceanu rękami gniewnego Posejdona, do skały, którą opływa szumiący nurt heksametrów _Odysei_. Ta epopeja tragiczności jest, podobnie jak _Iliada_, epopeją czynu. Nie można ich przeciwstawiać, tak jak nie można np. przeciwstawiać _Krytyki Czystego Rozumu_ jako zespołu zdań – _Krytyce Rozumu Praktycznego_ jako zbiorowi rozumowań: zdanie jest konstytutywnym składnikiem rozumowania, tak jak czyn jest koniecznym elementem tragizmu.4
W znanym obrazie Timantesa przedstawiającym ofiarowanie Ifigenii starożytny malarz przesłonił zbolałą twarz Agamemnona. Wydano o tym wiele bystrych sądów. Pliniusz mówił o rezygnacji malarza, który zwątpił, czy potrafi nadać ojcu wyraz twarzy dość boleściwy. Valerius Maximus widział w tym nieudolność sztuki. Lessing chwalił szlachetny umiar: „Timantes znał granice, jakie Gracje nakładają na jego sztukę. Wiedział, że rozpacz, przypadająca Agamemnonowi jako ojcu, objawia się wykrzywieniami, szpetnymi zawsze”.
W istocie – jak się zdaje – Timantes rąbkiem płaszcza zastąpił tragiczną maskę, którą teatr grecki przesłonił twarz bohaterów. Tragiczność bowiem jest zjawiskiem uniwersalnym, obiektywnym, a więc niezależnym od uczuć i ich wyrazu, od łez, przelotnych uśmiechów i bruzd, które żłobi na twarzach ludzkich.
„Tragiczność – mówi Scheler – to cecha zdarzeń, losów i charakterów, którą jako ich cechę spostrzegamy i naocznie chwytamy, która w nich ma swoje siedlisko – to ciężkie, mroźne tchnienie, które z rzeczy samych wychodzi, to mroczna poświata, która je otacza i w której zdaje się nam przebłyskać pewna szczególna własność świata, nie zaś naszego »ja«, jego uczuć lub przeżyć współczucia czy strachu”.
Romantyzm odsłonił twarz Agamemnona: twórczość romantyczna jest tylko projekcją odczucia tragiczności i podobnie jak badania psychologiczne ukazuje uwikłanego w tragicznym zdarzeniu człowieka: nie mówi o tym, czym tragiczność jest, ale o tym, jak tragiczność działa i dlatego przypomina krajobraz zdeptany burzą – zmącone rozlewiska wód i gałęzie ugiętych wiatrem drzew mówią o ślepej potędze rozpętanych sił przyrody i ze skutków pozwalają wnosić o przyczynie.
Klasycyzm przesłania twarz człowieka i obnaża czystą, obiektywną ideę tragizmu. Jej „mroczna poświata” niezałamana w pryzmacie osobowości ślizga się po maskach tragicznych, modeluje niezmienny wykrój ust, leży plamą cienia w głęboko żłobionych oczodołach i połyskuje odbita w szumiącym morzu _Odysei_.
Homer tkaniną heksametrów przesłonił twarz jak Agamemnon w scenie ofiarowania Ifigenii; nie umiemy odtworzyć jego rysów i tu ma swoje źródło tak zwana kwestia homerycka, której ośrodkiem jest problematyczne „istnienie” poety. Oto nas wreszcie uwolniono od jego imienia – wołał Goethe olśniony odkryciem Wolffa, dla którego Homer był tworem fantazji i wcieleniem epiki ludowej.
_Qui s’imaginera que ce poème si parfait n’avait jamais été composé par un effort du genie d’un grand poète_ – pytał Fénelon, który posłużył się istnieniem Homera dla wykazania istnienia Boga. _Obiektywizm Homera jest jedynym uzasadnieniem kwestii homeryckiej_. Nie można jej tłumaczyć ubóstwem materiału historycznego; starożytni wiedzieli o Homerze tyle co i my: urodziła go nimfa z bogiem rzeki Melesem, a w dobie wojen trojańskich Homer był wielbłądem, jak uporczywie twierdzili zwolennicy pitagorejskiej wędrówki dusz. Historia nic nam nie mówi o Homerze – pisał Lukian z Samosaty – możemy go chwalić tylko na podstawie jego dzieł. Gdybyśmy jednak tyle właśnie o Słowackim wiedzieli, że go zrodziła rusałka, gdyby Ikwa jak wzburzony Skamander wystąpiła z brzegów, spłukując ślady jego stóp, gdyby góra królowej Bony strugami lawy zalała Krzemieniec jak Wezuwiusz Pompeję, gdyby z twórczości Słowackiego ocalała jedna tylko kartka wydarta z _Beniowskiego_ – mogłaby już powstać bogata literatura biograficzna. Z niechybną precyzją odtworzono by jego życiorys, jego profil, jego Sally, jego samotność, smutek i dumę. Między Homerem a jego dziełem leży przepaść taka, jak między Bogiem a stworzeniem. Ale Grecy nie znali ani „_creatio ex nihilo_” ani „_creatio continua_”. Homer jak Demiurg Platona zlepił świat z odwiecznie istniejącej materii i jak bogowie Epikura nie wtrącał się w losy szaleńców.
„Czyż takiej pracy warci biedni śmiertelnicy
Co raz piękni jak liście, kiedy się rozwiną,
To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.