- W empik go
Podróże do wielu odległych narodów świata - ebook
Podróże do wielu odległych narodów świata - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 496 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Autor mówi nieco o sobie, swej rodzinie, a także o tym, co początkowo skłaniało go do podróży. Po rozbiciu okrętu płynie, ratując życie, dociera bezpiecznie do brzegów krainy Lilliput, zostaje pojmany i uprowadzony w głąb kraju.
Ojciec mój miał niewielką posiadłość w Nottinghamshirg; byłem trzecim z jego pięciu synów. Gdy ukończyłem lat czternaście, wysłał mnie do Emanuel College w Cambridge i pozostawałem tam przez trzy lata przykładając się pilnie do nauki. Koszta utrzymania (choć miałem bardzo skromne wsparcie z domu) okazały się jednak zbyt wielkie w porównaniu z tak małą fortuną, zostałem więc uczniem pana Jamesa Batesa, znanego londyńskiego lekarza, u którego przebywałem przez lat cztery, przeznaczając otrzymywane od ojca niewielkie sumy na naukę nawigacji i innych działów matematyki, użytecznych tym, którzy pragną odbywać podróże; gdyż zawsze wierzyłem, że prędzej czy później taki właśnie los mi przypadnie. Opuściwszy pana Batesa udałem się do ojca i dzięki pomocy jego, mego stryja Johna i kilku innych krewnych, zebrałem czterdzieści funtów, uzyskawszy obietnicę dodatkowych trzydziestu funtów rocznie na utrzymanie w Lejdzie, gdzie przez następne dwa lata i siedem miesięcy studiowałem naukę medyczną wierząc, że będzie mi użyteczna podczas długich podróży.
Wkrótce po powrocie z Lejdy mój dobry mistrz pan Bates zarekomendował mnie jako lekarza na pokład Jaskółki, dowodzonej przez Kapitana Abrahama Pannella, u którego pozostawałem przez trzy i pół roku, odbywszy w tym czasie jedną lub dwie podróże do Lewantu i innych okolic. Po powrocie postanowiłem osiąść na stałe w Londynie, do czego zachęcił mnie mistrz mój, pan Bates, poleciwszy licznym pacjentom. Wynająłem więc część niewielkiego domu w Old Jury; a gdy poradzono mi, bym zmienił stan, poślubiłem panną Mary Burton, drugą córkę pana Edmonda Burtona, pończosznika z ulicy Newgate; a wniosła mi ona czterysta funtów wiana.
Lecz gdy mój dobry mistrz Bates zmarł w dwa lata później i pozostało mi niewielu przyjaciół, fortuna moja zaczęła chylić się ku upadkowi z winy sumienia, które znieść nie mogło naśladowania nikczemnych praktyk stosowanych przez zbyt wielu ludzi mego rzemiosła. Tak więc, po naradzie z żoną i kilku znajomymi, postanowiłem znów wyruszyć na morze. Byłem kolejno lekarzem na dwu okrętach i odbyłem w ciągu lat sześciu liczne podróż! do Wschodnich i Zachodnich Indii, co pozwoliło mi powiększyć nieco mój majątek. Mając zawsze pod ręką wielką ilość książek, spędzałem wolne godziny na czytaniu najlepszych autorów starożytnych i współczesnych, a gdy schodziłem na brzeg, przypatrywałem się obyczajom i usposobieniu owych ludów, a także uczyłem się ich mowy, co przychodziło mi z największą łatwością, dzięki doskonałej pamięci.
Ostatnia z owych podróży nie okazała się nazbyt szczęśliwa, więc znużony morzem zapragnąłem pozostać w domu z żoną i rodziną. Przeniosłem się z Old Jury na Fetter Lane, a stamtąd do Wapping, mając nadzieję uzyskania praktyki wśród żeglarzy. Rachuby moje zawiodły jednak. Po trzech latach oczekiwania na polepszenie spraw przyjąłem korzystną propozycję dowódcy Antylopy, kapitana Williama Pricharda, gotującego się do podróży na Morza Południowe. Czwartego maja 1699 podnieśliśmy żagle w Bristolu i początkowo podróż nasza przebiegała bardzo pomyślnie.
Są pewne przyczyny, dla których nie byłoby rzeczą właściwą trudzenie Czytelnika szczegółami naszych przygód na owych Morzach; dość będzie, jeśli powiadomię go, że płynąc stamtąd ku Indiom Wschodnim zostaliśmy zagnani gwałtowną burzą na północny zachód od Ziemi Van Diemena. Wykonawszy pomiar stwierdziliśmy, że znajdujemy się na 30 stopniu i 2 minucie szerokości południowej. Dwunastu ludzi załogi zmarło osłabionych nadmierną pracą i złym pożywieniem, a pozostali byli bardzo wyczerpani. Dzień piątego listopada, który przypada w owych stronach na początek lata, był niezwykle mglisty, nim więc żeglarze dostrzegli skałę nie dalej niż o pół kabla przed dziobem, wichura pognała nas wprost na nią i okręt natychmiast przełamał się na pół. Sześciu z załogi, a wśród nich ja, spuściwszy łódź walczyło, by odbić od skały i okrętu. Według mego obliczenia wiosłowaliśmy około trzech mil, lecz ustaliśmy wreszcie, bowiem już na okręcie uszły z nas wszystkie niemal siły. Powierzyliśmy się więc łasce bałwanów, a gdy minęło pół godziny, niespodziany północny podmuch przewrócił łódź. Co przydarzyło się mym towarzyszom w łodzi i tym, którym udało się ujść na skałę, a także pozostałym na okręcie, nie umiem rzec; lecz sądzę, że wszyscy przepadli. Jeśli o mnie mowa, płynąłem gnany wichrem i falą tam, dokąd los kazał. Choć często opuszczałem nogi, nie dotknąłem jednak dna; lecz gdy byłem już niemal zgubiony i niezdolny do dalszego zmagania, natrafiłem wreszcie na grunt; a równocześnie wichura poczęła słabnąć. Pochyłość dna była tak nieznaczna, że przeszedłem niemal milę, nim dotarłem do brzegu, a jak przypuszczałem, dochodziła wówczas ósma wieczór. Później przeszedłem jeszcze pół mili, lecz nie odkryłem śladu zabudowań lub mieszkańców; być może tak osłabłem, że nie byłem w stanie ich dostrzec. Straszliwe wyczerpanie, upał, a także gorzałka, której pół kwaterki wychyliłem przed opuszczeniem okrętu, sprawiły, że odczułem przemożną senność. Położyłem się na niezwykle krótkiej, miękkiej trawie i usnąłem głębiej niż kiedykolwiek, odkąd sięga moja pamięć. Musiałem zapewne spać ponad dziewięć godzin, świtało bowiem właśnie, gdy się ocknąłem. Próbowałem powstać, lecz nie mogłem się poruszyć. Leżąc na wznak odkryłem, że ramiona moje i nogi są mocno przytwierdzone z dwu stron do ziemi, a me długie, gęste włosy umocowano podobnie. Wyczuwałem także pewną ilość cienkich więzów opasujących ciało pod pachami i biegnących w dół, aż ku udom. Mogłem spoglądać jedynie w górę, a że" słońce zaczęło przygrzewać, światło raziło mnie w oczy. Słyszałem wokół siebie pomieszane głosy, lecz w położeniu, w jakim się znajdowałem, nie mogłem ujrzeć niczego prócz nieba. Po pewnym czasie uczułem, że coś żywego porusza się na mej lewej nodze, a później, wstąpiwszy ostrożnie na pierś, podchodzi niemal do podbródka; wówczas zniżając oczy na tyle, na ile się dało, dostrzegłem, że jest to istota ludzka, wysoka na niespełna sześć cali; trzymała ona w rękach łuk i strzałę, a kołczan miała przerzucony przez plecy. W tej samej chwili poczułem, że co najmniej czterdzieści (jak przypuszczałem) podobnych istot postępuje za pierwszą. Wpadłem w tak nadzwyczajne zdumienie i ryknąłem tak głośno, że wszyscy w trwodze rzucili się do ucieczki; a niektórzy, jak mi później doniesiono, uczynili sobie krzywdę skoczywszy z mego boku na ziemię. Powrócili jednak wkrótce i jeden z nich, który odważył się podejść tak blisko, że ujrzał całe moje oblicze, uniósł w podziwie ramiona i oczy, wołając cienkim, lecz wyraźnym głosem Hekinah Degul. Inni powtórzyli te słowa kilkakrotnie, lecz nie wiedziałem wówczas, co one oznaczają. Chciałbym, aby Czytelnik uwierzył, że leżałem w ciągu całego tego czasu pełen obawy. Wreszcie, próbując się uwolnić, zdołałem rozerwać cienkie więzy i wyrwać kołki, które przytrzymywały mą lewą rękę przy ziemi, a uniósłszy ją ku twarzy odkryłem sposób, jakiego użyli, by mnie spętać. W tej samej chwili szarpnąłem gwałtownie głową, co było połączone z niezwykłym bólem, dało mi jednak możność rozluźnienia sznureczków pętających włosy po lewej stronie i pozwoliło odwrócić głowę o dwa cale. Lecz stworzenia te umknęły ponownie, nim mogłem je pochwycić; wybuchł przy tym wielki, choć niezwykle przenikliwy wrzask, a gdy ucichł, jeden z nich zakrzyknął donośnie Tolgo Phonac i po chwili uczułem ponad sto strzał, które ugodziły mnie w lewą dłoń, kłując jak podobna ilość igieł; prócz tego wystrzelili drugą salwę w powietrze, jak my to czynimy w Europie podczas bombardowania; z tych część spadła, jak przypuszczam, na me ciało (nie czułem ich), a część na twarz, którą natychmiast zakryłem lewą dłonią. Gdy owa ulewa strzał minęła, opadłem jęcząc z bólu, lecz uniosłem się zaraz, chcąc zerwać więzy, a wówczas wypuścili następną salwę, gęstszą niż pierwsza; niektórzy próbowali nawet wbić włócznie w me boki, lecz szczęśliwym zbiegiem okoliczności miałem na sobie skórzany kaftan, którego nie mogli przebić. Pomyślałem więc, że najroztropniej będzie leżeć nieruchomo i czekać nadejścia nocy, gdy mając już wolną rękę, będę mógł się cały wyswobodzić; a skoro mowa o tubylcach, miałem przyczynę przypuszczać, że gdyby pozostali okazali się równie rośli jak ci, których widzę, będę mógł stawić czoło najpotężniejszym armiom, jakie zechcą przeciwko mnie rzucić. Los postanowił jednak inaczej. Ludzie ci, gdy dostrzegli, że znieruchomiałem, zaprzestali wypuszczania strzał, a z narastającego zgiełku poznałem, że liczba ich wzrosła. W odległości około czterdziestu jardów od mego prawego ucha słyszałem przez ponad godziną stuk, jak gdyby podjęto tam jakąś pracę. Gdy odwróciłem głowę w owym kierunku na tyle, na ile pozwalały mi sznurki i kołki, ujrzałem półtorej stopy ponad ziemią platformę zdolną unieść trzech lub czterech tubylców; wspartych o nią było kilka drabin i stamtąd właśnie ktoś będący, jak się wydawało, znamienitym człowiekiem, wygłosił długie przemówienie, z którego nie pojąłem ani jednej sylaby. Lecz winienem wspomnieć, że nim owa najważniejsza persona rozpoczęła przemowę, zawołała trzykrotnie Langro Dehul san (te i poprzednie słowa zostały mi powtórzone i wyjaśnione). Na to zbliżyło się natychmiast około pięćdziesięciu tubylców, którzy przecięli sznurki krępujące lewą stronę mej głowy, co dało mi swobodę obrócenia jej w prawo i przyjrzenia się zarówno osobie jak i ruchom mówiącego. Był to człowiek, jak mogłem osądzić, w średnim wieku i przewyższał wzrostem trzech pozostałych towarzyszy, z których jeden był paziem podtrzymującym tren jego sukni i zdawał się nieco dłuższy niż mój środkowy palec; dwaj inni zaś stali po bokach mówcy podtrzymując go. Odegrał on doskonale rolę oratora i udało mi się pojąć, że wiele okruchów jego przemówienia stanowią groźby, a inne pełne są przyrzeczeń, litości i współczucia. Odpowiedziałem w kilku słowach, lecz w sposób najbardziej uległy, unosząc lewe ramię i oczy ku słońcu, jak gdybym brał je za świadka; a konając niemal z głodu, gdyż jadłem po raz ostatni na kilka godzili przed opuszczeniem okrętu, uczułem w sobie tak przemożne wołanie natury, że nie mogłem powstrzymać zniecierpliwienia (być może przeciw ścisłym zasadom przyzwoitości) i począłem raz po raz wkładać palce do ust na znak, że pragnę się posilić. Hurgo (gdyż tak, jak się później dowiedziałem, nazywają oni wielkich panów) pojął mnie doskonale. Zstąpił z platformy i rozkazał przystawić do mych boków liczne drabiny. Wspięło się na nie ponad stu tubylców i ruszyło ku mym ustom z wyładowanymi po brzegi koszami, które zostały napełnione i wysłane z rozkazu Króla, gdy tylko otrzymał pierwszą wieść o mnie. Dostrzegłem, że znajdowało się,- tam mięso różnych zwierząt, lecz nie umiałem odróżnić ich kierując się smakiem. Były tam łopatki, udźce i combry, jak gdyby baranie, doskonale przyrządzone, lecz drobniejsze niż skrzydło skowronka. Brałem ich do ust po dwa lub trzy na raz wraz z trzema bochenkami chleba, nie większymi niż kule muszkietów. Podawali mi je tak szybko, jak mogli, okazując tysiączne oznaki zdumienia i podziwu dla mego ogromu i apetytu. Następnie ukazałem, że chcę pić. Patrząc na mnie, gdy jadłem, pojęli, że niewielka ilość trunku mnie nie zadowoli, więc będąc ludem wielce przemyślnym, dźwignęli z niezwykłą zręcznością jedną z największych beczek, jakie mieli, potoczyli ją ku mej ręce i odbili pokrywę. Wypiłem jej zawartość jednym haustem, ca przyszło mi tym łatwiej, że mieściła niecałe pół kwaterki czegoś, co smakowało jak słabe wino burgundzkie, lecz było o wiele wyborniejsze. Przynieśli mi drugą beczkę, którą wychyliłem w podobny sposób, ukazując, że chcę jeszcze, lecz nie mieli już więcej. Gdy dokonałem tych rzeczy cudownych, zaczęli wznosić radosne okrzyki i tańczyć na mej piersi, powtarzając wielokrotnie to, co rzekli na początku: Hekinah Degul. Nakazali mi gestami, abym strącił z siebie owe beczki, lecz wcześniej uprzedzili stojących w dole, by usunęli się; wołali przy tym głośno Borach Mivola, a gdy ujrzeli obie beczki wznoszące się w powietrze, zabrzmiał powszechny okrzyk Hekinah Degul. Wyznaję, że gdy tak przesuwali się tam i na powrót po mym ciele, kusiło mnie, by pochwycić trzydziestu lub czterdziestu znajdujących się w moim zasięgu i cisnąć nimi o ziemię. Lecz wspomnienie tego, co odczułem, a co zapewne nie było największą krzywdą, jaką mogli mi wyrządzić, połączone z nadzieją, jaką dawało mi okazywanie im czci (gdyż taka była przyczyna mego uległego zachowania), wkrótce wygnały ze mnie owe urojenia. Prócz tego uznałem, że wiąże mnie powinność gościa wobec ludzi postępujących ze mną tak szczodrze i wspaniałomyślnie. Nie mogłem się nadziwić nieustraszoności owych maleńkich śmiertelników, którzy nie bacząc na to, że jedna z mych rąk była wolna, odważyli się wspiąć na me ciało i chodzić po nim nie drżąc na widok tak olbrzymiego stworzenia, jakim musiałem się im wydawać. Po pewnym czasie, gdy stwierdzili, że nie proszę już o więcej jadła, pojawiła się przede mną osoba wysokiej godności przysłana przez Jego Cesarski Majestat. Ekscelencja, wstąpiwszy na kostkę mej prawej nogi, ruszył w kierunku twarzy wiodąc dwunastu ludzi orszaku. Ukazawszy listy uwierzytelniające, opatrzone Monarszą Pieczęcią, którą przybliżył do mych oczu, przemawiał przez dziesięć minut bez jakichkolwiek oznak gniewu, lecz dobitnie i stanowczo, często wskazując przed siebie, gdzie, jak się później przekonałem, w odległości mniej więcej pół mili leżała stolica; gdyż Jego Majestat wraz z Radą postanowili, że tam należy mnie doprowadzić. Odpowiedziałem kilku słowami, których nie pojęto, i przyłożyłem wolną rękę do drugiej (lecz nad głową Jego Ekscelencji, lękając się, by nie skrzywdzić go lub kogoś z jego orszaku) na znak, że pragnę wolności. Jak się wydawało, pojął to dość dobrze, gdyż potrząsnął głową z niezadowoleniem i wyciągnął rękę ukazując, że muszę zostać zawieziony jako więzień. Wykonał jednak kilka innych gestów dając mi do zrozumienia, że będę miał dość jadła i napojów, a także, że będą bardzo dobrze obchodzili się ze mną. Pomyślałem wówczas ponownie o zerwaniu więzów, lecz czując nadal ból opuchniętej twarzy i rąk, który sprawiały tkwiące w nich jeszcze liczne strzały, a także widząc, że liczba mych nieprzyjaciół wzrosła, począłem dawać znaki, że mogą czynić ze mną, co zechcą. Dostrzegłszy to, Hurgo i jego orszak wycofali się z oznakami uprzejmości i widocznym zadowoleniem. Wkrótce dobiegł mnie chóralny okrzyk, w którym powtarzały się często słowa Peplom Selan, a równocześnie wielkie mrowie ludzi po mej lewej stronie rozluźniło sznurki do tego stopnia, że udało mi się obrócić w prawo i ulżyć sobie, oddając wody przyrodzone w wielkiej obfitości, ku ogromnemu zadziwieniu owych istot, które zgadując z mych poruszeń, co zamierzam uczynić, rozbiegły się w lewo i w prawo dla uniknięcia gwałtownej ulewy, wypadającej ze mnie z takim szumem, i gwałtownością. Lecz nim to nastąpiło, namaszczono mi twarz i obie ręce miło pachnącym balsamem, który w ciągu kilku minut usunął cały ból pozostały po strzałach. Owe okoliczności, wraz z wielce pożywnym jadłem i napitkiem, sprawiły, że ogarnęła mnie senność. Jak mnie później zapewniono, spałem około ośmiu godzin; nic dziwnego zresztą, gdyż na rozkaz Cesarza lekarze ich umieścili środek nasenny w beczkach z winem.
Można przypuścić, że gdy tylko odkryto mnie śpiącego na ziemi po wyjściu na ląd, Cesarz dowiedział się o tym wcześnie przez umyślnego posłańca i postanowił wraz z Radą, że należy mnie spętać w sposób, jaki opisałem (co uczyniono nocą podczas mego snu), a także że trzeba wysłać dla mnie wielką ilość jadła i przygotować machinę dla przewiezienia mnie do stolicy.
Postanowienie to może wydawać się wielce zuchwałe i niebezpieczne, a pewien jestem, że w podobnej potrzebie nie naśladowałby go żaden z europejskich książąt; moim zdaniem jednak było to niezwykle roztropne i dalekowzroczne. Przypuśćmy bowiem, że lud ów zechciałby zgładzić mnie we śnie włóczniami i strzałami; z pewnością obudziłoby mnie pierwsze bolesne ukłucie, które tak dalece mogłoby rozjątrzyć mą wściekłość i wzmóc siły, że zerwałbym więzy, którymi mnie spętano; a wówczas, nie będąc zdolnymi do obrony, nie mogliby oczekiwać litości.
Ludzie ci są znakomitymi matematykami i osiągnęli wielką doskonałość w mechanice, ośmieleni i zachęcani przez Cesarza, sławnego opiekuna nauk. Władca ów ma liczne machiny na kołach dla przewozu drzew i innych wielkich ciężarów. Swe największe okręty wojenne, mierzące czasem nawet dziewięć stóp długości, buduje często w lasach, gdzie rosną odpowiednie drzewa, a później każe owymi wehikułami przewozić je na brzeg morza odległego o trzysta lub czterysta jardów. Pięciuset cieślom i budowniczym rozkazano, by niezwłocznie rozpoczęli pracę nad największą z machin, jaką dotąd zbudowali. Była to drewniana rama uniesiona trzy cale nad ziemią, siedem stóp długa i cztery szeroka, poruszająca się na dwudziestu dwu kołach. Okrzyk, który usłyszałem, powstał na widok zbliżania się tego wehikułu, a jak można sądzić, wyruszył on w cztery godziny po mym wyjściu na brzeg. Ustawiono go równolegle do miejsca, gdzie leżałem. Lecz największą trudność stanowiło uniesienie mnie i ułożenie na owym pojeździe. Aby to uczynić, wbito osiemdziesiąt słupów na stopę wysokich, a bardzo silne liny o grubości naszego sznurka do opakowań przytwierdzono hakami do licznych bandaży, którymi robotnicy otoczyli mą szyję, ręce, ciało i nogi. Dziewięciuset krzepkich mężczyzn zajęło się przeciąganiem tych sznurków przez bloki umocowane na palach. I tak w niecałe trzy godziny uniesiono mnie i złożono na owej machinie, a później spętano mocno. O wszystkim tym dowiedziałem się z opowiadania, gdyż dzięki sile potężnego leku wsypanego do mego trunku leżałem podczas wszystkich tych działań pogrążony w głębokim śnie. Piętnaście setek najroślejszych koni cesarskich, wysokich na około cztery i pół cala, zatrudniono, by przyciągnąć mnie do stolicy odległej, jak już rzekłem, o pół mili.
Mniej więcej w cztery godziny po rozpoczęciu naszej podróży przebudziłem się na skutek pewnego zabawnego wydarzenia; albowiem gdy zatrzymano na chwilę pojazd dla naprawienia czegoś, dwóch czy trzech młodych tubylców zapragnęło zobaczyć, jak wyglądam we śnie; wspięli się oni na ową machinę i przybliżyli z wielką ostrożnością do mej twarzy; wówczas jeden z nich, oficer gwardii, wsunął głęboko w moje lewe nozdrze swą krótką włócznię, która połaskotała mnie w nos jak źdźbło trawy i zmusiła do gwałtownego kichnięcia: wówczas umknęli niepostrzeżenie i minęły trzy tygodnie, nim dowiedziałem się, co było przyczyną mego tak nagłego ocknięcia. Przez całą pozostałą część dnia trwała nasza długa podróż, a na noc zatrzymaliśmy się; z obu stron pilnowało mnie po pięciuset strażników, połowa z nich trzymała pochodnie, a druga łuki i strzały w gotowości, aby zabić mnie, jeśli zechcę się poruszyć. Następnego ranka o świcie podjęliśmy marsz i w południe zbliżyliśmy się do stolicy na odległość dwustu jardów. Cesarz wraz z całym dworem wyszedł na nasze spotkanie, lecz najwyżsi dowódcy nie mogli w żaden sposób ścierpieć, by osoba Jego Majestatu wystawiona została na niebezpieczeństwo wstępując na me ciało.
Pojazd zatrzymał się w miejscu, gdzie stała starożytna świątynia, uznawana za największą w całym królestwie, lecz że została przed kilku laty splamiona popełnionym w niej wyrodnym morderstwem, gorliwość owego ludu uznała ją za zbezczeszczoną i przeznaczono ją do publicznego, świeckiego użytku, usunąwszy uprzednio wszelkie ozdoby i sprzęty. Postanowiono, że w tej właśnie budowli mam zamieszkać. Jej wielkie wychodzące na północ wrota wysokie były na cztery, a szerokie na dwie stopy i mogłem się przez nie z łatwością przecisnąć. Po obu stronach owych wrót znajdowały się pojedyncze niewielkie okna, odległe o sześć stóp od ziemi. Do okna znajdującego się po lewej stronie kowale królewscy uczepili dziewięćdziesiąt jeden łańcuchów, zbliżonych grubością i długością do tych, na których zwisają zegarki europejskich dam, a przytwierdzono je do mej lewej nogi zatrzaskując trzydzieści sześć kłódek. Na wprost owej świątyni, po przeciwnej stronie wielkiego gościńca, znajdowała się w odległości dwudziestu stóp wieża, wysoka co najmniej na pięć stóp. Na nią właśnie wstąpił Cesarz w towarzystwie wielu najczcigodniejszych panów dworskich, aby zyskać sposobność obejrzenia mnie, jak mi powiedziano, gdyż sam nie mogłem ich dostrzec. Obliczono, że ponad sto tysięcy mieszkańców opuściło miasto w tym samym celu, a pomimo rozstawienia straży chwilami nie mniej niż dziesięć tysięcy ich przebywało na mym ciele wspiąwszy się po drabinkach. Lecz wkrótce ukazało się obwieszczenie zabraniające tego pod karą śmierci. Gdy robotnicy stwierdzili, że wyrwanie się na wolność jest dla mnie niemożliwe, przecięli wszystkie krępujące mnie sznury; po czym powstałem w usposobieniu bardziej melancholijnym niż kiedykolwiek. Zgiełk, jaki wybuchł, i zdumienie tych ludzi, gdy ujrzeli mnie powstającego i przechadzającego się, były nie do opisania. Łańcuchy pętające mą lewą nogę miały około dwu jardów długości i umożliwiały mi nie tylko swobodne poruszanie się tam i na powrót w półkolu, lecz że przytwierdzono je w odległości tylko czterech cali od wielkich wrót, pozwalały wpełznąć do wnętrza świątyni i wyciągnąć się w jej głębi.ROZDZIAŁ II
Cesarz Lilliputu w otoczeniu licznych dostojników przybywa by ujrzeć uwięzionego Autora. Opis osoby i szat Cesarza. Wyznaczono uczonych, aby nauczyli Autora ich mowy. Zdobywa on łaskę dzięki swemu łagodnemu usposobieniu. Kieszenie jego zostają przeszukane; odbierają mu rapier i pistolety.
Gdy stanąłem na nogi, rozejrzałem się i muszę wyznać, że nigdy dotąd nie oglądałem tak zajmującego widoku. Cała otaczająca mnie kraina zdawała się nieskończonym ogrodem, okolone opłotkami pola, mające w większości około czterdziestu stóp kwadratowych, przypominały kwietniki. Były one przeplecione lasami o powierzchni mniej więcej jednej czwartej akra, a jak mogłem osądzić, najwyższe drzewa wznosiły się na wysokość około siedmiu stóp. Przyjrzałem się miastu leżącemu po mej lewej ręce; wyglądało ono jak gród wymalowany na scenie teatralnej.
Od kilku już godzin odczuwałem niezwykły nacisk konieczności naturalnych, w czym nie było niczego dziwnego, gdyż niemal dwa dni minęły, odkąd wypróżniłem się po raz ostatni. Popadłem więc w wielkie pomieszanie, rozdarty między nagleniem ciała a wstydem. Najlepszym sposobem, który udało mi się wymyśleć, było wpełznięcie do mego domostwa, co też uczyniłem. Zamknąwszy za sobą wrota posunąłem się tak daleko, jak na to pozwalała długość łańcucha, i ciało me pozbyło się owego uciążliwego brzemienia. Lecz tylko raz splamiłem się tak nieczystym postępkiem, a mogę jedynie żywić nadzieję, że nieuprzedzony Czytelnik przyzna mi nieco słuszności, gdy bezstronnie i po dojrzałym namyśle rozważy mą sprawę i rozterkę, w jakiej się znajdowałem. Od owego czasu zawsze, tuż po przebudzeniu, załatwiałem tę rzecz na zewnątrz, oddalając się na całą długość łańcucha, a każdego ranka, nim nadeszli widzowie, troszczono się o to, by owa niemiła substancja została wywieziona na taczkach przez dwu służących, którym to zlecono. Nie pozostawałbym tak długo przy tej sprawie, która na pierwszy rzut oka może wydać się niezbyt istotna, gdybym nie sądził, że w oczach świata konieczne jest oczyszczenie mego charakteru z zarzutu nieczystości, który moi potwarcy lubią stawiać przy tej i innych sposobnościach.
Po zakończeniu owej przygody wyszedłem ponownie z mego domstwa pragnąc odetchnąć świeżym powietrzem. Cesarz, zstąpiwszy już z wieży, zbliżał się konno w moją stronę, co mogło go drogo kosztować, gdyż zwierzę, choć bardzo dobrze ujeżdżone, lecz zupełnie nie nawykłe do podobnego widoku, który musiał mu się wydawać ruchomą górą, stanęło dęba: lecz Władca ów będąc bardzo dobrym jeźdźcem wytrwał w siodle, póki nie podbiegli pachołkowie i nie chwycili za uzdę, aby Jego Majestat mógł zsiąść. Gdy zeskoczył, obejrzał mnie z wielkim podziwem, lecz trzymał się poza zasięgiem mych łańcuchów. Rozkazał swym stojącym już w pogotowiu kucharzom i szafarzom, aby podano mi jadło i napitek, które pchnęli w mą stronę na pojazdach zaopatrzonych w koła, dzięki czemu mogły się ku mnie przybliżyć. Chwytałem owe pojazdy i wkrótce opróżniłem je wszystkie; dwadzieścia wypełnionych było mięsiwem, a dziesięć napojami. Każdy z tych pierwszych zawierał dwa lub trzy obfite kęsy, a napój z dziesięciu glinianych naczyń zlałem do wnętrza jednego pojazdu i wychyliłem duszkiem, podobnie postępując z pozostałymi. W pewnym oddaleniu zasiadła Cesarzowa wraz z młodymi książętami i księżniczkami krwi w otoczeniu orszaku wielu dam, lecz po przygodzie Cesarza z koniem powstali wszyscy i zbliżyli się do jego Osoby, którą teraz opiszę. Niemal na całą szerokość mego paznokcia przewyższa on wzrostem swych dworzan, co wystarcza, by budzić grozę w patrzących. Rysy jego są wyraziste i męskie, o austriackiej wardze i orlim nosie, cerę ma oliwkową, postawę prostą, ciało i członki o słusznych proporcjach, ruchy wdzięczne i zachowanie pełne majestatu. Nie był już wówczas młodzieńcem, mając ukończonych dwadzieścia osiem i trzy czwarte roku, a od siedmiu lat panując wielce szczęśliwie i zwycięsko. Chcąc mu się lepiej przyjrzeć ległem na boku, aby twarz moja znajdowała się na wysokości jego twarzy, gdy stał tak w odległości trzech jardów ode mnie; od tego czasu jednak trzymałem go wielokrotnie w dłoni i dlatego opis mój nie może być niezgodny z prawdą. Szaty jego były proste i zwykłe, na modłę pośrednią między strojem azjatyckim a europejskim, lecz głowę zdobił lekki złoty hełm, przybrany klejnotami i piórem na szczycie. W dłoni dzierżył obnażony miecz, by móc bronić się, gdybym rozerwał kajdany; miecz ów mierzył niemal trzy cale długości, a złota pochwa i głowica wysadzane były gęsto diamentami. Głos miał wysoki i przenikliwy, lecz mówił jasno i wyraźnie, tak że słyszałem go dobrze, nawet stojąc. Odzienie wszystkich dam i dworzan było tak wspaniałe, że miejsce, gdzie się znajdowali, przypominało rozpostartą na ziemi spódnicę wyszywaną w złote i srebrne wzory. Jego Cesarski Majestat przemawiał do mnie raz po raz, a ja odpowiadałem mu bez zwłoki, lecz żaden z nas nie mógł pojąć ani sylaby z tego, co mówił drugi. Obecnych tam było wielu jego kapłanów i prawników (jak mogłem mniemać z ich szat), którym rozkazano zwracać się do mnie, a ja przemawiałem do nich we wszystkich językach, których liznąłem choć trochę: po holendersku, niemiecku, łacinie, francusku, hiszpańsku, włosku i w Lingua Franca, lecz bez skutku. Po mniej więcej dwu godzinach dwór odszedł i pozostałem pod silną strażą, która miała zapobiegać natarczywości, a zapewne i złośliwości motłochu cisnącego się niecierpliwie i pragnącego znaleźć tak blisko mnie, jak zezwalała obawa; niektórzy byli tak zuchwali, że wypuścili strzały w mym kierunku, gdy siedziałem przed drzwiami mego domostwa; a jedna z nich omal nie ugodziła mnie w lewe oko. Lecz pułkownik kazał schwytać sześciu prowodyrów i wydawało mu się, że najwłaściwszą karą będzie oddanie ich związanych w moje ręce, co żołnierze wykonali z jego wolą, popychając ich ku mnie drzewcami włóczni. Ująłem ich wszystkich w prawą dłoń, pięciu wsunąłem do kieszeni surduta i udałem, że szóstego pragnę pożreć żywcem. Biedak piszczał przeraźliwie, a pułkownik i jego oficerowie wpadli w wielkie przygnębienie, które wzrosło jeszcze, gdy ujrzeli, że wyjmuję podręczny nożyk; lecz wkrótce sprawiłem, że wyzbyli się trwogi, gdyż spoglądając bez gniewu przeciąłem wnet jego więzy i postawiłem go ostrożnie na ziemi, by mógł natychmiast uciec. Z pozostałymi postąpiłem podobnie, wyjmując ich kolejno z kieszeni; dostrzegłem przy tym, że zarówno lud jak żołnierze wzruszeni byli tą oznaką mej łagodności, co zostało przekazane dworowi i przedstawiło mnie w wielce korzystnym świetle.
Z nastaniem nocy wszedłem z pewnym trudem do mego domostwa, gdzie ległem na ziemi, co powtarzało się przez mniej więcej dwa tygodnie, póki Cesarz nie wydał rozkazu, aby przygotowano mi łoże. Przywieziono wówczas na wozach sześćset łóżek o zwykłych wymiarach i wzięto się do pracy wewnątrz domu; sto pięćdziesiąt zszytych z sobą sienników wystarczyło na długość i szerokość, po czym ułożono ich cztery warstwy, co nie w pełni chroniło mnie przed twardą podłogą z wygładzonego kamienia. Stosując podobne obliczenie zaopatrzono mnie w poduszki, koce i prześcieradła, dość znośne dla kogoś, kto jak ja musiał tak długo cierpieć niewygody.
W miarę jak wieść o mym pojawieniu się biegła przez królestwo, przybywała coraz większa liczba bogatych, rozpróżniaczonych lub ciekawych ludzi, pragnących mnie ujrzeć; wsie niemal opustoszały i nastąpiłby zapewne wielki upadek gospodarstw i uprawy roli, gdyby Jego Cesarski Majestat wielu obwieszczeniami i urzędowymi nakazami nie zapobiegł tym stratom. Rozkazał, aby ci, którzy mnie już ujrzeli, powrócili do domów, i zabronił każdemu, kto nie miał zezwolenia dworu, zbliżyć się do mego domostwa bardziej niż na pięćdziesiąt jardów. Z kar za wykroczenie przeciw owym zakazom sekretarze stanu czerpali wysokie zyski.
W tymże czasie Cesarz często zwoływał Radę dla postanowienia, jak należy ze mną postąpić. Pewien mój przyjaciel, człowiek wielkiego znaczenia, dopuszczony do tajemnicy na równi z innymi, zapewnił mnie później, że dwór miał wiele trudności w związku ze mną. Panowała obawa, że mogę się wyrwać z pęt, a także, że żywienie mnie będzie niezwykle kosztowne i może sprowadzić głód. Pragnęli mnie zamorzyć głodem lub co najmniej porazić me ręce i twarz zatrutymi strzałami, które wkrótce by mnie unieszkodliwiły; lecz z kolei musieli wziąć pod rozwagę, że cuchnący zaduch tak olbrzymich zwłok może spowodować w stolicy zarazę, która najprawdopodobniej ogarnie całe królestwo. W czasie trwania owych rozważań do drzwi sali posiedzeń podeszło kilku oficerów; a gdy wpuszczono dwu z nich, zdali oni sprawę z mego postępowania wobec sześciu przestępców, o których wyżej wspomniałem. Odbiło się to przychylnym echem w sercu Jego Majestatu i całej Rady, wydano więc cesarskie polecenie nakazujące wszystkim wsiom w obrębie dziewięciuset jardów naokół miasta, aby dostarczały każdego ranka sześć byków, czterdzieści owiec i inne wiktuały dla wyżywienia mnie, wraz ze stosowną ilością chleba, wina i innych napojów, a na pokrycie owych wydatków Jego Majestat wydał asygnaty ze swego skarbca. Albowiem władca ów żyje głównie z własnych dóbr, rzadko i jedynie w nadzwyczajnych okolicznościach ściągając podatki od swych poddanych, którzy mają obowiązek na koszt własny towarzyszyć mu w wojnach. Postanowiono, że sześciuset ludzi krzątać się będzie wokół mych potrzeb, dano im żołd i rozbito dla nich namioty, ustawione dla większej wygody po obu stronach mych drzwi. Rozkazano również, aby trzystu krawców uszyło mi szaty na modłę noszonych w tej krainie; a także, aby sześciu największych uczonych Jego Majestatu przystąpiło do pracy nad wyuczeniem mnie ich mowy, i wreszcie, aby konie Cesarza, dostojników i oddziałów gwardii wykonywały ćwiczenia w mej obecności, co pomoże im przywyknąć do mnie. Przystąpiono bez zwłoki do wykonania wszystkich tych rozkazów i po mniej więcej trzech tygodniach poczyniłem wielkie postępy w pojmowaniu ich języka. W ciągu owego czasu Cesarz zaszczycał mnie częstymi odwiedzinami i był łaskaw wspomagać mych mistrzów podczas nauki. Poczęliśmy już jako tako porozumiewać się z sobą. Pierwsze słowa, jakich się nauczyłem, posłużyły mi do wyrażenia prośby o zwrócenie wolności; a powtarzałem mu ją co dnia na klęczkach. Odpowiedź jego, o ile dobrze ją pojąłem, brzmiała, że musi to być sprawa czasu, nie do rozstrzygnięcia bez wypowiedzenia się Rady, a prócz tego, muszę najpierw Lumos Kelmin pesso desmar lon Emposo; to znaczy, poprzysiąc pokój Jemu i Jego Królestwu. Mimo to obchodzić się ze mną będą z całą pobłażliwością. Poradził mi także, abym cierpliwością i wstrzemięźliwym zachowaniem zdobył uznanie Jego i poddanych. Pragnął, bym nie miał mu za złe, jeśli rozkaże kilku czcigodnym urzędnikom przeszukać mnie, gdyż najprawdopodobniej noszę przy sobie różne rodzaje oręża, będące z pewnością wielce niebezpiecznymi przedmiotami, jeśli odpowiadają ogromowi mej postaci. Odparłem, że wola Jego Majestatu będzie spełniona, gdyż gotów jestem rozebrać się przed nim i wypróżnić me kieszenie. Wypowiedziałem to po części słowami, a po części gestami. Odpowiedział, że na mocy ustaw królestwa muszę być przeszukany przez dwu jego oficerów, on zaś wiedząc, że nie da się tego wykonać bez mej zgody i pomocy, a mając już ustalony sąd o mej wspaniałomyślności i prawości, powierza mym rękom los tych osób. Gdy będę opuszczał tę krainę, wszystko, cokolwiek mi odbiorą, zostanie zwrócone lub zapłacone w wysokości, którą określę. Wziąłem obu oficerów w dłonie i włożyłem ich najpierw do kieszeni surduta, a później kolejno do wszystkich pozostałych, prócz obu sekretnych kieszonek w spodniach i jeszcze jednej, ukrytej, do której przeszukania nie chciałem dopuścić, mając w niej nieco podręcznych rzeczy o pewnym znaczeniu dla mnie, lecz dla nikogo innego. W jednej z sekretnych kieszonek znajdował się srebrny zegarek, a w drugiej niewielka ilość złota w sakiewce. Panowie ci, zaopatrzeni w pióro, atrament i papier, sporządzili dokładny spis wszystkiego, co dostrzegli, a gdy to uczynili, poprosili mnie o postawienie ich na ziemi, aby mogli oddać go Cesarzowi. Ów spis przełożyłem później na angielski i brzmi on dosłownie tak, jak go przedstawiam:
Imprimis, w prawej kieszeni surduta Wielkiego Człowieka Góry (gdyż tak tłumaczę słowa Quinbus Flestrin), po najdokładniejszym przeszukaniu znaleźliśmy jedynie rozległy kawał szorstkiego sukna wielkości kobierca w sali tronowej Jego Majestatu. W lewej kieszeni ujrzeliśmy ogromny srebrny kufer nakryty wiekiem z tegoż metalu; wieka tego przeszukujący nie mogli unieść. Zażądaliśmy, aby zostało uniesione, i jeden z nas, wstąpiwszy do kufra, znalazł się po kolana w pyle, którego część wzniósłszy się ku naszym twarzom, zmusiła nas obu do powtarzającego się raz po raz kichania. W prawej kieszeni kamizelki znaleźliśmy gruby plik białych cienkich substancji, złożonych płasko na grubość mniej więcej trzech ludzi i związanych mocno liną. Pokryte były one czarnymi znakami, o których sądzimy pokornie, że stanowią pismo, o literach niemal dwukrotnie większych niż dłoń każdego z nas. W lewej kieszeni znajdowała się machina, z której grzbietu wystawało dwadzieścia długich słupów przypominających ogrodzenie siedziby Jego Majestatu. Przypuszczamy, że z pomocą owej machiny Człowiek Góra czesze swą głowę, nie trapiliśmy go jednak nieustannymi pytaniami, znajdując, że pojmuje nas jedynie z największym trudem. W wielkiej kieszeni okrycia jego środka (tak tłumaczę słowo Ranfu-lo, którym określali me spodnie) ujrzeliśmy wydrążoną żelazną kolumnę, długości mniej więcej ciała ludzkiego, przytwierdzoną do mocnego kawałka drewna, większego niż ona sama. Z jednej strony owej kolumny wystawały wielkie kawały żelaza pokryte rytymi dziwacznymi wzorami, o których nie umiemy niczego powiedzieć. W lewej kieszeni spoczywała machina podobnego rodzaju. W mniejszej kieszeni po prawej stronie znajdowały się liczne płaskie krążki z białego i czerwonego metalu o różnej grubości; niektóre z białego metalu przypominającego srebro były tak wielkie i ciężkie, że towarzysz mój i ja tylko z trudem zdołaliśmy je dźwignąć. W lewej kieszeni były dwie czarne kolumny o nieregularnym kształcie; jedynie z trudem mogliśmy sięgnąć ich wierzchołka stojąc na dnie jego kieszeni. Jedna z nich ukryta była w pokrowcu i wydawała się jednolita, lecz górny kraniec drugiej zdawał się pokryty jakąś białą substancją. Wewnątrz każdej z nich tkwiła wielka stalowa płyta. Na nasze żądanie ukazał on je nam, gdyż osądziliśmy, że mogą to być niebezpieczne narzędzia. Wyciągnął je z pokrowców i oświadczył, że w swej krainie golił zwykle brodę jedną z nich, a kroił mięso drugą. Były tam także dwie kieszenie, do których nie mogliśmy wejść: nazwał je sekretnymi kieszonkami, a stanowiły je dwa nacięcia na krawędzi okrycia jego środka, ściśle przylegające do brzucha. Z prawej sekretnej kieszonki zwisał ogromny srebrny łańcuch uczepiony do ukrytej na jej dnie zadziwiającej machiny. Zażądaliśmy, aby wyciągnął to, co znajduje się u drugiego końca łańcucha, i okazało się, że jest to przedmiot kolisty, po części srebrny, a po części uczyniony z przeźroczystego metalu: na owej przeźroczystej stronie ujrzeliśmy dziwne figury (w krąg) nakreślone i wydawało nam się, że możemy ich dotknąć, lecz odkryliśmy, że palce nasze po – wstrzymał ów odbijający światło metal. Gdy przyłożył ową machinę do naszych uszu, wydawała ona z siebie nieustanny łoskot jak młyn wodny. Sądzimy, że albo jest to jakieś nie znane dotąd zwierzę, albo bóg, któremu oddaje on cześć: lecz skłaniamy się ku drugiemu z owych przypuszczeń, gdyż zapewnił nas (jeśli pojęliśmy go dobrze, albowiem wyraża się wielce niedoskonale), że rzadko czyni cokolwiek bez zasięgnięcia jego rady. Nazwał go swą wyrocznią i rzekł, że wskazuje mu on czas wszelkich czynności jego życia. Z lewej sekretnej kieszonki wyjął sieć wielką niemal jak rybacka, lecz obmyśloną tak, że zamyka się i otwiera jak sakiewka służąc mu do podobnego celu: znaleźliśmy w niej kilka masywnych kręgów żółtego metalu, które jeśli uczynione są z prawdziwego złota, posiadać muszą niesłychaną wartość.
Przeszukując gorliwie na rozkaz Twego Majestatu wszystkie jego kieszenie, ujrzeliśmy, że otoczył biodra pasem ze skóry olbrzymiego zwierzęcia. Z pasa owego zwisa u lewego boku miecz o długości pięciu ludzi, a u prawego wór lub torba o dwu przegrodach zdolnych pomieścić trzech poddanych Twego Majestatu. W jednej z owych przegród znajdowały się liczne kule z niezwykle ciężkiego metalu, wielkości mniej więcej naszych głów i wymagające mocarnej dłoni, która by je uniosła. Druga przegroda zawierała mnóstwo czarnych ziaren, lecz niewielkich i niezbyt ciężkich, gdyż mogliśmy unieść ich około pięćdziesięciu w zagłębieniu dłoni.
Jest to dokładny spis tego, co znaleźliśmy przy Człowieku Górze, który postępował wobec nas z wielką uprzejmością i uszanowaniem stosownym do poleceń Twego Majestatu. Podpisano i opatrzono pieczęcią czwartego dnia w osiemdziesiątym dziewiątym miesiącu pomyślnego panowania Twego Majestatu.
Clefrcn Frelock, Marsi Frelock.
Gdy spis ów został odczytany Cesarzowi, nakazał mi on, bym oddał szereg poszczególnych przedmiotów. Najpierw zażądał mej krótkiej zakrzywionej szabli, którą podałem wraz z pochwą. Równocześnie rozkazał trzem tysiącom wyborowych żołnierzy (towarzyszących mu wówczas), aby oto – czyli mnie z dala ze strzałami na napiętych cięciwach łuków; lecz nie dostrzegłem tego, gdyż oczy me wpatrzone były w Jego Majestat. Później zapragnął, abym wyciągnął z pochwy szablę, która choć nieco zardzewiała w wodzie morskiej, zalśniła pełnym blaskiem niemal na całej długości. Uczyniłem to i w tejże chwili wszyscy żołnierze wydali okrzyk zdumienia i trwogi, słońce świeciło bowiem jasno i gdy począłem wymachiwać trzymaną w dłoni szablą, odblask olśnił ich oczy. Jego Majestat, który jest władcą wielkiego ducha, był mniej wystraszony, niźli mogłem przypuszczać. Nakazał mi wsunąć szablę na powrót do pochwy i odrzucić ją, tak lekko jak zdołam, na sześć stóp od krańca mych łańcuchów. Następną rzeczą, jakiej zażądał, była jedna z dwu wydrążonych kolumn, przez co rozumiał me pistolety. Wyciągnąłem pistolet i na jego życzenie wyjaśniłem mu, jak umiałem, przeznaczenie tego narzędzia; a nabiwszy go jedynie prochem, który dzięki szczelności mego woreczka nie zamókł w morzu (kłopot, którego wszyscy roztropni żeglarze starają się uniknąć), ostrzegłem najpierw Cesarza, aby nie strwożył się, a później wypaliłem w powietrze. Oszołomiło ich to znacznie bardziej niż widok mej krzywej szabli. Setki runęły, jak gdyby rażone śmiertelnie, a nawet Cesarz, choć wytrwał stojąc, nie mógł ochłonąć przez czas pewien. Oddałem oba pistolety, podobnie jak to uczyniłem z szablą, a za nimi poszedł worek z prochem i kule; błagałem przy tym, aby worek trzymano z dala od ognia, gdyż mógł zapłonąć od najmniejszej iskry i wysadzić cesarski pałac w powietrze. Oddałem także zegarek, gdy wielce zaciekawiony Cesarz zapragnął go ujrzeć i rozkazał dwu swym najroślejszym gwardzistom, aby dźwignęli go na ramionach przesunąwszy palik przez ucho, podobnie jak to robi służba w angielskich browarach przenosząc beczki z piwem. Zadziwił go nieustanny hałas i ruch minutowej wskazówki, który dostrzegał z łatwością, gdyż wzrok mają oni ostrzejszy niż my. Zapytał, co sądzą o tym stojący wokół uczeni, lecz zdania ich były podzielone i sprzeczne, jak to Czytelnik łatwo pojmie bez mego powtarzania; choć szczerze mówiąc, 'niedokładnie ich pojmowałem. Później oddałem me srebrne i miedziane pieniądze, sakiewkę z dziewięcioma wielkimi i kilku mniejszymi sztukami złota, nóż i brzytwę, grzebień i srebrną tabakierkę, chustkę i dziennik podróży. Moja krzywa szabla, pistolety i worek z prochem zostały przewiezione wozami do składów Jego Majestatu; lecz zwrócono mi pozostałe należące do mnie przedmioty.
Jak już rzekłem, miałem ukrytą kieszeń, która uszła ich poszukiwaniom, a znajdowały się w niej okulary (których używam czasem, gdyż mam słaby wzrok), kieszonkowa perspektywa i kilka innych przydatnych drobiazgów, które nie miały żadnego znaczenia dla Cesarza, więc honor nie nakazywał mi ich ujawnić, gdyż mogły zagubić się lub zostać zniszczone, jeśli odważę się wypuścić je spod mej pieczy.