Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Podróże i polityka - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Podróże i polityka - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 439 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

KIL­KA DNI W HOL­LAN­DYI

1 Grud­nia 1868.

Nie py­taj czy­tel­ni­ku, po co, i dla cze­go w tej spóź­nio­nej po­rze roku od­by­wam po­dróż po kra­ju, któ­ry przy­najm­niej z krów swo­ich zna­nym ci być musi. Po­zbądź się na chwi­lę tej zwy­kłej a tak u nas roz­po­wszech­nio­nej cie­ka­wo­ści; wznieś się pod tym wzglę­dem nad po­ziom, użycz mi kil­ka chwil uwa­gi i po­zwól opo­wie­dzieć, co zo­ba­czę i usły­szę. Je­że­li jed­nak ofia­ra tej bez­u­ży­tecz­nej cie­ka­wo­ści jest dla cie­bie za przy­krą, zo­sta­wiam ci, we­dle stop­nia two­je­go dow­ci­pu, wro­dzo­nej do­myśl­no­ści, zło­śli­wo­ści, roz­mi­ło­wa­nia w ob­mo­wie lub mi­ło­ści chrze­ści­jań­skiej, wol­ność do­cie­ka­nia, od­ga­dy­wa­nia i od­naj­dy­wa­nia przy­czyn i po­wo­dów tej wy­ciecz­ki. Wie­rzaj mi jed­nak, że szko­da cza­su i atła­su.

Wiem, wiem do­sko­na­le, że wiel­ka mniej­szość na­szej pu­blicz­no­ści ku­pu­je książ­ki; że mniej­szość tej mniej­szo­ści roz­ci­na kart­ki, a że do­pie­ro tej mniej­szo­ści mniej­szość czy­ta te roz­cię­te kart­ki. Ostat­nia ta mniej­szość to owo małe gro­no czy­ta­ją­cych, któ­re sta­no­wi dziś u nas praw­dzi­wą, na­der nie­licz­ną ary­sto­kra­cyę. Kre­śląc więc te kart­ki nie łu­dzę się, wiem że dla na­der nie­licz­nej pu­blicz­no­ści pi­szę bo – dla czy­ta­ją­cej; a na­wet, pi­szę je dla nie­rów­nie jesz­cze mniej­szej, bo je­dy­nie dla cie­bie ko­cha­ny, wy­jąt­ko­wy czy­tel­ni­ku, któ­ry nie bę­dziesz do­cie­kał po­wo­dów mo­jej wy­ciecz­ki i któ­ry ro­zu­miesz to co czy­tasz.

Na Ber­lin i Min­den, pu­ści­łem się do Hol­lan­dyi. Wy­je­chaw­szy oko­ło 7 z rana z Ber­li­na, sta­ną­łem oko­ło 3 w Min­den, do­kąd je­dy­nie do­sta­je się bi­le­ty. Tu za­czy­na się West­fa­lia zna­na ze swo­ich szy­nek, gło­śna w świe­cie z wiel­kie­go trak­ta­tu a któ­ra przez przy­łą­cze­nie Ha­no­we­ru do Prus ze­spo­li­ła się geo­gra­ficz­nie z tem pań­stwem, bę­dąc już przed­tem po­li­tycz­nie z niem złą­czo­ną. Je­cha­łem w słod­kiej na­dziei, że oko­ło 10 wie­czór sta­nę w Ro­ter­da­mie, aż tu w Min­den dają mi bi­let tyl­ko do Sal­zen­ber­gen oświad­cza­jąc, że ten po­ciąg nie do­cho­dzi do Ro­ter­da­mu. Sal­zen­ber­gen to wio­ska na gra­ni­cy. Poj­miesz miły czy­tel­ni­ku, nie po­wiem moją roz­pacz, ale moją przy­krość. Otu­lo­ny, w złem uspo­so­bie­niu, jadę da­lej przy­słu­chu­jąc się roz­mo­wie dwóch oby­wa­te­li Pół­noc­ne­go Związ­ku Nie­miec­kie­go, któ­rzy w tym sa­mym sie­dzie­li wa­go­nie. Na przy­stan­ku ofia­ro­wa­no nam dzien­ni­ki, moi to­wa­rzy­sze ode­pchnę­li je z po­gar­dą, lecz gdy uj­rze­li Kla­dra­dat­scha, rzu­ci­li się na nie­go z mło­do­cia­nym za­pa­łem. Od tej chwi­li nasz wa­gon brzmiał od­gło­sem, nie­usta­ją­ce­go, sil­ne­go, ru­basz­ne­go i szcze­re­go ger­mań­skie­go śmie­chu. Kla­dra­datsch to alfa i ome­ga za­ba­wy i lek­ko­ści dla oby­wa­te­li Pół­noc­ne­go Związ­ku, któ­rzy tę mają nad in­ne­mi na­ro­da­mi wyż­szość, że kie­dy my wszy­scy go­ni­my za wszel­kie­go ro­dza­ju za­ba­wa­mi, oni prze­sta­ją na Kla­dra­dat­schu.

Za­le­d­wie mi­nę­li­śmy je­den przy­sta­nek, aż tu po­ciąg za­trzy­mu­je się zno­wu. Co ta­kie­go? py­tam."To Księ­stwo Lip­pe Biic­ke­burg" od­po­wia­da mi, du­sząc się od śmie­chu, je­den z roz­we­se­lo­nych do wy­so­kie­go stop­nia to­wa­rzy­szy. W sa­mej rze­czy po­ciąg sta­nął w tem mi­kro­sko­pie­zne­in pań­stwie, oszczę­dzo­nem, nie wiem dla­cze­go, przez Pru­sy, a sta­nął dla tego, że pa­nu­ją­cy ksią­żę dał przy­zwo­le­nie na ko­lej, tyl­ko pod wa­run­kiem, że wszyst­kie po­cią­gi bez wy­jąt­ku, za­trzy­my­wać się będą w jego pań­stwie; ostroż­ność wca­le nie zby­tecz­na za­uwa­żyw­szy roz­le­głość tego pań­stwa, ale zna­mio­nu­ją­ca za­ra­zem wy­bor­nie, czem były owe księ­stwa nie­miec­kie, i jaką sta­wia­ły prze­szko­dę roz­wo­jo­wi prze­my­słu i wszel­kie­mu po­stę­po­wi. To do­go­ry­wa­ją­ce dziś pod po­tęż­ną opie­ką pań­stew­ko, roz­we­se­li­ło w rów­nym stop­niu jak Kla­dra­datsch mo­ich to­wa­rzy­szy, i w sa­mej rze­czy, wy­glą­da ono jak­by kart­ka wy­rwa­na z hu­mo­ry­stycz­ne­go pi­sma.

Chcąc za­się­gnąć ję­zy­ka, zwró­ci­łem roz­mo­wę na Hol­lan­dyę. Nie­ma lep­sze­go spo­so­bu, zwłasz­cza w wa­go­nie, jak uda­wać nie­uka, jesz­cze więk­sze­go, niż się jest w rze­czy­wi­sto­ści; prze­ko­na­łem się nie­raz że to naj­lep­szy śro­dek oży­wie­nia roz­mo­wy. Bliź­ni sie­dzą­cy na­prze­ciw, wi­dząc że dużo wię­cej wie i umie od cie­bie, za­pa­la się, jego mi­łość wła­sna za­czy­na dzia­łać, i choć­by był głup­szym od cie­bie, wy­do­by­wa ze sie­bie ty­siąc rze­czy, o któ­rych sam przed­tem nie wie­dział. Jest to spo­sób opar­ty na psy­cho­lo­gicz­nej zna­jo­mo­ści czło­wie­ka, któ­ry zwy­kle w niż­szo­ści bliź­nie­go naj­więk­szą znaj­du­je przy­jem­ność; za­le­cam ci go ko­cha­ny czy­tel­ni­ku; bo przy nim mo­żesz się do­wie­dzieć wie­lu rze­czy, za­ra­zem na­ucza­ją­co zba­dać ludz­ką isto­tę. Otóż moi Niem­cy roz­po­czę­li cały wy­kład o Hol­lan­dyi. Uczą mnie z za­pa­łem rze­czy któ­re wie­dzia­łem, pra­wią ogól­ni­ki, któ­re ty­siąc razy sły­sza­łem, lecz wkoń­cu zdra­dza­ją się i wi­dzę w nich, nie­zmy­ślo­ną chęć wcie­le­nia tego kra­ju do wiel­kiej oj­czy­zny nie­miec­kiej. Pierw­szą tego wska­zów­ką jest spo­sób po­gar­dli­wy, ja­kim ci przy­szli pa­no­wie świa­ta, wy­ra­ża­ją się o tym kra­iku, o kro­wach, se­rze, tu­li­pa­nach i wszyst­kich in­nych wy­łącz­nie hol­len­der­skich rze­czach. Kie­dyś, mó­wią, było to coś, ale dziś! Dziś oczy­wi­ście ten kraj po­wi­nien­by od­żyć no­wem, in­nem wznio­ślej­szem ży­ciem; han­del za­pew­ne ist­nie­je tam jesz­cze, ale to już nie to co daw­niej; a ko­niec ro­zu­mo­wa­nia, że ten kra­ik zby­tecz­nym jest na świe­cie, jak Lip­pe Büc­ke­burg zby­tecz­nym jest w Niem­czech, a po­wód, że Niem­com pół­noc­nym, po­trzeb­ne jest mo­rze pół­noc­ne. Przed roz­sta­niem się, roz­mo­wa zwró­ci­ła się na same Niem­cy. Wszy­scy tu za­do­wo­le­ni z obec­ne­go sta­nu rze­czy, z wy­jąt­kiem szlach­ty w Ha­no­we­rze, Bi­smarck wiel­ki czło­wiek, je­den cień tyl­ko na ob­ra­zie, po­dat­ki za wy­so­kie. Bę­dąc w Hol­sch­ty­nie od­par­łem, w tym kra­ju nie­daw­no oswo­bo­dzo­nym, prze­ko­na­łem się, że i tam na­wet jest nie­za­do­wo­le­nie z tego po­wo­du. "O mój pa­nie, od­rzekł na to naj­we­sel­szy z mo­ich to­wa­rzy­szy, tam­ci skar­żyć się nie mogą, praw­da że pła­cą znacz­ne po­dat­ki, ale za to wol­no im te­raz po nie­miec­ku śpie­wać". Wtem po­ciąg się za­trzy­mał. Niem­cy wy­sie­dli, zo­sta­wia­jąc mnie po­grą­żo­ne­go w roz­my­śla­niu nad py­ta­niem: Czy do­sta­tecz­nem jest dla szczę­ścia na­ro­dów, żeby im wol­no było śpie­wać we wła­snym ję­zy­ku – choć­by cien­ko?

Zo­stał się w wa­go­nie ze mną tyl­ko je­den oby­wa­tel Pół­noc­ne­go Związ­ku, któ­ry wsiadł był na po­przed­nim przy­stan­ku. Ko­ły­sząc się jesz­cze na­dzie­ją, że wie­czo­rem sta­nę w Ro­ter­da­mie… do­py­tu­ję się raz po raz czy w sa­mej rze­czy po­ciąg nie idzie da­lej jak do Sal­zen­ber­gen, jed­ni za­pew­nia­ją mnie że nie, dru­dzy twier­dzą że wpraw­dzie nie do­cho­dzi do Ro­ter­da­mu, ale prze­kra­cza gra­ni­cę hol­len­der­ską. Cze­piam się tego jak de­ski zba­wie­nia, wy­obra­ża­jąc so­bie, że w Hol­lan­dyi lep­szy będę miał noc­leg niż w West­fa­lii; w Sal­zen­ber­gen, mó­wią mi, noc­leg nie­go­dzi­wy. Re­inen, do któ­re­go do­jeż­dża­my, jest ostat­niem miej­scem w któ­rem no­co­wać moż­na, je­że­li po­ciąg nie do­cho­dzi do ja­kie­go hol­len­der­skie­go mia­sta. Trze­ba więc ko­niecz­nie wziąść po­sta­no­wie­nie i to pręd­ko. I tu nowy Ham­let, nie wiem co po­cząć i wa­ham się. W Re­inen trak­tier­nik za­pew­nia mnie że po­ciąg nie idzie da­lej jak do Sal­zen­ber­gen, prze­ciw­nie kon­duk­tor pod no­sem mówi, że mogę w Hol­lan­dyi no­co­wać. Tu znów ham­le­tow­ska po­dejrz­li­wość szep­cze mi do ucha, że trak­tier­nik tyl­ko we wła­snej spra­wie prze­ma­wia, że kon­duk­tor cał­kiem obo­jęt­ny, mówi praw­dę. Sia­dam więc do wa­go­nu aż tu na wiel­ki wstyd mo­jej ham­le­tow­skiej po­dejrz­li­wo­ści, kon­duk­tor gdy już po­ciąg ru­szył, otwie­ra drzwicz­ki i oświad­cza mi z naj­więk­szym spo­ko­jem że się po­my­lił, że w tej po­rze roku po­ciąg nie idzie da­lej i że będę mu­siał no­co­wać jak Bóg da w Sal­zen­ber­gen. Tu już ist­ny gniew ogar­nia mnie i wy­bu­cha wo­bec sie­dzą­ce­go spo­koj­nie to­wa­rzy­sza. Nie­miec wzru­szo­ny wi­dać moją przy­go­dą, prze­ry­wa mil­cze­nie i za­czy­na mnie po­cie­szać. Sal­zen­ber­gen wpraw­dzie, mówi, to wio­ska, ale jest tam wy­god­na go­spo­da, on zna do­brze go­spo­da­rzy, będą mie­li pie­czę na­de­mną; go­spo­darz do­da­je, kre­tyn ale go­spo­dy­ni ni­cze­go i go­ścin­na. Jesz­cze nie ochło­ną­łem z gnie­wu aż tu sły­szę Sal­zen­ber­gen eine Mi­nu­te, że­gnam mo­je­go to­wa­rzy­sza, któ­ry da­lej je­chał w in­nym kie­run­ku, i któ­ry że­gna­jąc mnie na­wza­jem, do­da­je "Ży­czę do­brej za­ba­wy". Do­pie­ro po chwi­li zro­zu­mia­łem co to mia­ło zna­czyć i wznio­słem się do szczy­tu do­bre­go sma­ku i lek­ko­ści na ja­kie zdo­być się mógł oby­wa­tel Pół­noc­ne­go Związ­ku.

Przy­byw­szy do za­le­co­nej go­spo­dy za­sta­łem w sa­mej rze­czy głup­ko­wa­te­go go­spo­da­rza, ale owej go­spo­dy­ni tak za­chwa­lo­nej nie uj­rza­łem, a dla spo­koj­no­ści zbyt trwoż­li­wych czy­tel­ni­ków, oświad­czam że jej wca­le nie wi­dzia­łem i że po­zo­sta­ła ona dla mnie ide­ałem w naj­zu­peł­niej­szem tego sło­wa zna­cze­niu. Owa go­spo­da w Sal­zen­ber­gen, któ­rą mnie tak – po dro­dze stra­szy­li, ucho­dzić może tak­że za ide­ał w po­rów­na­niu z wiel­ką więk­szo­ścią na­szych. Wy­pi­łem her­ba­tę z szyn­ką west­fal­ską i se­rem hol­len­der­skim, stra­wa em­ble­ma­tycz­na na gra­ni­cach dwóch kra­jów, prze­spa­łem się w ogrza­nym po­ko­ju, obu­dzo­no mnie na czas, zja­dłem śnia­da­nie, i to wszyst­ko za ta­la­ra. Kła­dę na­cisk na obu­dze­nie na czas, gdyż przy­po­mi­na­ni so­bie, że w Czę­sto­cho­wie słu­żą­cy go­spo­dy speł­nia­jąc dane wie­czór po­le­ce­nie: obu­dził mnie z wy­bor­ne­go snu na to, aby oświad­czyć mi, że po­ciąg, któ­rym mia­łem od­je­chać – od­szedł. Niech przy­kład go­spo­dy w Sal­zen­ber­gen po­słu­ży za na­ukę dla wszyst­kich te­raź­niej­szych i przy­szłych pol­skich obe­rży­stów, któ­rzy nie­go­dzi­wie ob­słu­gu­ją go­ści, lecz za to do­sko­na­le im pła­cić każą.

Nie­wąt­pli­wie więc zły ob­ra­łem z Ber­li­na po­ciąg i dla two­jej na­uki, za­cny czy­tel­ni­ku, prze­strze­gam cię, że je­że­li kie­dy ze­chcesz je­chać do Hol­lan­dyi, czy to dla za­kup­na krów, czy też tyl­ko dla zwie­dze­nia tego kra­ju, któ­ry tak z po­wo­du swo­jej świet­nej prze­szło­ści, jak i spo­koj­nej a szczę­śli­wej te­raź­niej­szo­ści wart jest zwie­dze­nia, po­wi­nie­neś wziąść w Ber­li­nie po­ciąg, któ­ry o 7 wie­czór wy­cho­dzi do Mag­de­bur­ga, tym bo­wiem ja­dąc całą noc, sta­niesz w Ro­ter­da­mie na dru­gi dzień

o je­dy­na­stej z rana.

Koń­cząc po po­sił­ku cy­ga­ro, wsze­dłem do głów­nej izby, za­sta­łem tam głup­ko­wa­te­go go­spo­da­rza, wę­dru­ją­ce­go ogrod­ni­ka Hol­len­dra i pru­skie­go wo­ja­ka. Roz­po­czę­ła, się mię­dzy­na­ro­do­wa roz­mo­wa; obe­rży­sta twier­dził, że mnie prę­dzej zro­zu­mie­ją w Hol­lan­dyi po fran­cu­sku jak po nie­miec­ku, na to po­wstał Pru­sak i z obu­rze­niem wy­rzu­cał go­spo­da­rzo­wi, że nie wie, co mówi, że się cał­kiem myli, bo w Hol­lan­dyi wszy­scy ro­zu­mie­ją i mó­wią po nie­miec­ku a pra­wie nikt po fran­cu­sku; w za­pa­le swo­im od­wo­ły­wał się do ogrod­ni­ka i do­da­wał "Prze­cież i pan mó­wisz po nie­miec­ku" na co Hol­len­der nie­śmia­ło od­po­wie­dział, że wpraw­dzie mówi po nie­miec­ku, ale ła­ma­ną niem­czy­zną, i że hol­len­der­ski ję­zyk zu­peł­nie jest róż­ny od nie­miec­kie­go. Pru­sak z ta­kim za­pa­łem i z taką siłą do­wo­dził i po­pie­rał swo­je zda­nie, że i w jego sło­wach czuć było za­bor­cze za­mia­ry opar­te na za­sa­dzie na­ro­do­wo­ści i aglo­me­ra­tów; a ta roz­mo­wa była dla mnie jak­by ob­ra­zem owe­go przy­szłe­go kon­gre­su, na któ­rym peł­no­moc­nik pru­ski do­wo­dzić bę­dzie, że na mocy no­we­go pra­wa pu­blicz­ne­go, Niem­cy mają po­słan­nic­two i obo­wią­zek przy­łą­cze­nia i wcie­le­nia Hol­lan­dyi. Po­sze­dłem spać z smut­nem prze­czu­ciem o przy­szło­ści kra­ju, któ­re­go gra­ni­cę rano prze­kro­czyć mia­łem.

2 Grud­nia.

Nie upły­nę­ło pół go­dzi­ny od chwi­li jak po­ciąg ru­szył z Sal­zen­ber­gen, kie­dy mi oświad­czo­no, że je­ste­śmy na gra­ni­cy hol­len­der­skiej. Już po wzię­ciu kon­duk­to­rów i urzęd­ni­ków, po­znać mo­głem że opu­ści­łem wiel­ką oj­czy­znę nie­miec­ką, wzię­cie to i skład­niej­sze i grzecz­niej­sze, przy­po­mnia­ło mi Bel­gię, i dało uczuć wy­raź­nie, że nie mam już do czy­nie­nia z uprzy­wi­le­jo­wa­ny­mi ludź­mi, któ­rych Bóg stwo­rzył na pa­nów świa­ta i któ­rzy po­sia­da­ją w wy­so­kim stop­niu Selb­st­be­wus­st­se­in swo­jej wyż­szo­ści nad resz­tą stwo­rze­nia. Prze­pa­trze­nie pa­kun­ków na ko­mo­rze od­by­ło się pręd­ko i w spo­sób uprzej­my, po­ciąg ru­szył i za chwi­lę by­li­śmy w Hol­lan­dyi. Nie po­są­dzisz mnie czy­tel­ni­ku o za­miar nu­dze­nia cię wszyst­ki­mi zna­ny­mi o tym kra­ju szcze­gó­ła­mi; zdam ci tyl­ko stop­nio­wo spra­wę z tego, co tu wi­dzieć i sły­szeć będę tak, abyś mógł mieć wy­obra­że­nie o dzi­siej­szym jego sta­nie, i na­resz­cie, je­że­li mi się uda, aże­by cię za­chę­cić do ty­go­dnio­wej wy­ciecz­ki w te stro­ny. Przedew­szyst­kiem więc nie będę się zby­tecz­nie roz­wo­dził nad kra­jo­bra­zem i czy­sto­ścią hol­len­der­ską, w dwóch sło­wach ci to przed­sta­wię: wi­dzisz tu wię­cej wody jak zie­mi, wię­cej czy­sto­ści jak bru­dów na kra­kow­skim Kaź­mie­rzu. Za­le­d­wie prze­je­cha­łeś gra­ni­cę, już za­raz spo­strze­gasz pew­ną róż­ni­cę, pew­ną od­ręb­ność, od­skok jed­nak nie jest tak wiel­ki aże­by tu nic a nic nie było nie­miec­kie­go, prze­ciw­nie bądź co bądź czuć po­kre­wień­stwo i cy­wi­li­za­cyę po­dob­ną do nie­miec­kiej, ale nie­rów­nie we­sel­szą. Na pierw­szy rzut oka Hol­len­der wy­glą­da jak wy­ką­pa­ny Nie­miec, a Hol­lan­dya jak­by wy­my­te i od – świe­żo­ne Niem­cy. Ja­dąc jed­nak da­lej i roz­pa­tru­jąc się, do­strze­gasz ogrom­nej róż­ni­cy i na­po­ty­kasz na wszyst­kie wa­run­ki zu­peł­nie sa­mo­ist­ne­go i od­ręb­ne­go ży­cia, nie tyl­ko od Nie­miec ale od ca­łej Eu­ro­py; i dla­te­go wła­śnie Hol­lan­dya jak wia­do­mo a son ca­chet. Cze­go przedew­szyst­kiem nie czu­jesz już prze­je­chaw­szy gra­ni­cę, oto przy­szłych pa­nów świa­ta, po­wie­trze ota­cza­ją­ce cię tu nie rów­nie lżej­sze jak w Pół­noc­nym Związ­ku. Co zaś dziw­niej­sze i do zro­zu­mie­nia trud­niej­sze to, że nie­ma tu naj­mniej­sze­go śla­du ani w oby­cza­jach ani w uczu­ciach na­ro­do­wych, owej daw­nej wiel­ko­ści, owe­go sta­no­wi­ska, któ­re Ni­der­lan­dy zaj­mo­wa­ły nie­gdyś w spra­wach świa­ta. Hol­lan­dya żyje tyl­ko swo­jem dzi­siej­szem ży­ciem, któ­re jej zu­peł­nie wy­star­cza, nie cho­ru­je na tę­sk­no­tę prze­szło­ści. W pierw­szej chwi­li wy­da­wać się to może jak­by upa­dek, jak­by zrze­cze­nie się, lecz rze­czy­wi­ście jest to tyl­ko ob­jaw i do­wód i wy­so­kie­go wy­kształ­ce­nia po­li­tycz­ne­go i zdro­we­go ro­zu­mu, któ­re­mi ten na­ród się od­zna­cza, są to wła­ści­we Hol­len­drom trzeź­wość i prak­tycz­ność, któ­re im mó­wią że aby żyć bez­piecz­nie na świe­cie, trze­ba gdy za­bie­rać nie moż­na, umieć po­prze­stać na swo­jem.

Jak wia­do­mo Hol­len­drzy zdo­by­li swój kraj nie­tyl­ko na Hisz­pa­nach i Fran­cu­zach, ale przedew­szyst­kiem na mo­rzu. Do­ko­na­li tego za po­mo­cą nie­zli­czo­nej licz­by ka­na­łów i ka­na­li­ków, któ­re cały kraj prze­rzy­na­ją, osu­sza­ją, orzeź­wia­ją, są dro­ga­mi a na­da­ją mu wła­ści­we i od­ręb­ne pięt­no, je­dy­ne w ca­łym świe­cie. Po­mię­dzy temi ka­na­ła­mi naj­pysz­niej­sze pa­stwi­ska, na tych pa­stwi­skach słyn­ne kro­wy, wszę­dzie peł­no to mły­nów, to wia­tra­ków, jed­ne ład­niej­sze i zgrab­niej­sze od dru­gich, to Cam­pa­nia hol­len­der­ska, oto Hol­lan­dya. Kro­wy, owe mle­ko­daj­ne kro­wy, pasą się na tych prze­pysz­nych pa­stwi­skach dzień i noc i do­pie­ro na zimę, któ­ra bar­dzo póź­no się za­czy­na, wra­ca­ją do obo­ry; okry­te są też de­ra­mi jak u nas ko­nie. To trzy­ma­nie by­dła całe lato na pa­stwi­skach użyź­nia je zna­mie­ni­cie zda­niem tu­tej­szych go­spo­da­rzy. Ja­dąc parę go­dzin wśród ta­kie­go kra­jo­bra­zu sta­ną­łem w Utrech­cie. Robi to jed­nak pew­ne wra­że­nie usły­szeć znie­nac­ka: "Utrecht, pięć mi­nut"; ale tu co krok cze­ka­ją po­dróż­ne­go ta­kie dzie­jo­we nie­spo­dzian­ki. Na tej ma­łej prze­strze­ni tyle wiel­kich od­by­ło się rze­czy, tyle nie­po­spo­li­tych do­ko­na­no czy­nów, że ten kraj wy­da­je się jak­by słow­nik hi­sto­rycz­ny. Nie będę jed­nak dro­bia­zgo­wo spi­sy­wał tych wspo­mnień prze­szło­ści, nie po­wiem jak wy­glą­da kom­na­ta, w któ­rej pod­pi­sa­no sław­ną prze­ciw Hisz­pa­nom unię utrechc­ką, ani ta w któ­rej zgo­dzo­no się na za­war­cie po­ko­ju, co ura­to­wał chy­lą­cą się po­tę­gę Lu­dwi­ka XIV-go. Wię­cej pod tym wzglę­dem do­wie się każ­dy z pa­mięt­ni­ków mar­gra­bie­go Tor­cy jak z ra­tu­szo­wej sali w Utrech­cie. Utrecht jest dziś ład­nem, we­so­łem mia­stem, nie­rów­nie za­pew­nie ład­niej­szem jak było w chwi­li, w któ­rej peł­no­moc­ni­cy wszyst­kich państw eu­ro­pej­skich ze­bra­li się w niem, jak­by dla uzna­nia wiel­kie­go wów­czas w świe­cie sta­no­wi­ska Ni­der­lan­dów. Oko­ło po­łu­dnia za­trzy­mał się po­ciąg w Ro­ter­da­mie. Ro­ter­dam jest jed­nem z głów­niej­szych miast Hol­lan­dyi i z każ­dym dniem wzra­sta w po­tę­gę i bo­gac­two i sta­je się pierw­szem tu­tej­szem ogni­skiem han­dlo­wem. Współ­za­wod­ni­czy już na­wet z Am­ster­da­mem, któ­ry, jak twier­dzą, bę­dzie mu­siał nie­ba­wem ustą­pić mu pierw­szeń­stwa. Ro­ter­dam po­ło­żo­ny nad Meu­zą, któ­rą tu Ma­as­sem na­zy­wa­ją, ma wiel­ki wy­god­ny port i nie­zli­czo­ną licz­bę ma­łych por­tów stwo­rzo­nych ka­na­ła­mi, któ­re we wszyst­kich kie­run­kach prze­rzy­na­ją mia­sto. Rów­nie jak Cam­pa­nia ho­len­der­ska, tak i pierw­sze mia­sto, w któ­rem się dłu­żej za­trzy­ma­łem, robi po­dróż­ne­mu wra­że­nie nie­spo­dzian­ki; to zno­wu coś no­we­go, zu­peł­nie in­ne­go i od­mien­ne­go od wszyst­kich miast eu­ro­pej­skich. Domy, każ­dy ma­lo­wa­ny inną far­bą, wy­da­ją się jak­by z kart, zgrab­ne, lek­kie, skład­ne, ką­pią się w ka­na­łach. Ruch tu znacz­ny, ruch lu­dzi i stat­ków, ło­dzi i ba­tów, a w wiel­kim por­cie okrę­tów. Ro­ter­dam ma już sto dwa­dzie­ścia ty­się­cy lud­no­ści. Ruch tu­tej­szy jest czy­sto han­dlo­wym, nie spo­ty­kasz tu lu­dzi prze­cha­dza­ją­cych się, kto idzie, idzie z pew­no­ścią za ja­kąś spra­wą.

Na wstę­pie do­wie­dzia­łem się rze­czy nie­sły­cha­nej; przed kil­ku dnia­mi były za­miesz­ki, pra­wie re­wo­lu­cya w Ro­ter­da­mie! Co lep­sze, to że umy­sły jesz­cze wzbu­rzo­ne i że roz­ru­chy mogą się po­wtó­rzyć szcze­gól­niej w dzień św. Mi­ko­ła­ja, któ­ry jest w Hol­lan­dyi wy­jąt­ko­wym, po­świę­co­nym za­ba­wie i tłum­nym ze­bra­niom. Co za ra­dość spo­tkać się z re­wo­lu­cyą – w Ro­ter­da­mie!! Lecz nie­ste­ty oba­wiam się, że moja na­dzie­ja zo­sta­nie za­wie­dzio­ną i że nie uj­rzę ani dzi­siej­szych Hol­len­drów jako bo­ha­te­rów, ani na­czel­ni­ka po­li­cyi jako księ­cia Alby!

Jak wia­do­mo Ni­der­lan­dy po­wsta­ły z wol­ne­go związ­ku róż­nych pro­win­cyj, i dziś jesz­cze, po­mi­mo ode­rwa­nia się nie­któ­rych a ze­spo­le­nia resz­ty pod wła­dzą kró­lew­ską, znać tu związ­ko­wy po­czą­tek pań­stwo­wy; dziś jesz­cze Hol­lan­dya jest fe­de­ra­cyą i naj­wol­niej­szym w świe­cie kra­jem. Spra­wy miej­sco­we każ­dej pro­win­cyi, któ­rych jest siedm, za­ła­twia sejm pro­win­cy­onal­ny, spra­wy miast za­ła­twia­ją rady miej­skie, któ­re acz­kol­wiek nie mają w świe­cie tego sta­no­wi­ska co daw­niej, jed­nak w ży­ciu we­wnętrz­nem Hol­lan­dyi, prze­waż­ne zaj­mu­ją miej­sca i uży­wa­ją naj­zu­peł­niej­sze­go sa­mo­rzą­du. Je­stem więc w kra­ju praw­dzi­we­go sa­mo­rzą­du, o któ­rym tyle pi­szą na­sze dzien­ni­ki i to w spo­sób tak zaj­mu­ją­cy, że nie­ba­wem ode­chce się nam go zu­peł­nie. Tu jed­nak czu­je się i wi­dzi za­raz, że sa­mo­rząd nie jest ani sztucz­ny, ani na po­kaz; jest on przy­zwy­cza­je­niem, oby­cza­jem. Sa­mo­rząd, to tu zwy­kłe, co­dzien­ne ży­cie, któ­re ni­ko­go nie mę­czy, nie nu­dzi, ni­ko­mu nie prze­szka­dza w jego za­trud­nie­niach i roz­ryw­kach, ani też nie za­tru­wa do­mo­we­go po – ży­cia, przedew­szyst­kiem nie nie­cier­pli­wi ni­ko­go jak na­szych pre­ze­sów i vice-pre­ze­sów rad po­wia­to­wych, ze­bra­nia tych­że lub wy­dzia­łów. Nie czuć tu żad­ne­go wy­si­le­nia aby się sa­mym rzą­dzić. Wie­ki prze­la­ły na dzi­siej­sze po­ko­le­nie dar sa­mo­rzą­du; wiel­kie on tu ma zna­cze­nie i jest nie­za­prze­cze­nie pod­sta­wą gra­ni­to­wą tej nie­sły­cha­nej wol­no­ści, któ­rej Hol­lan­dya uży­wa; lecz nikt tu już o nim ani mówi, ani pi­sze, ani roz­pra­wia. Cały ustrój tak do­sko­na­le jest urzą­dzo­ny, że wszyst­ko tu do­słow­nie idzie jak w ze­gar­ku i nig­dy nic nie za­kłó­ca zwy­kłe­go try­bu ży­cia po­li­tycz­ne­go. To też owe za­miesz­ki w Ro­ter­da­mie, to praw­dzi­we zja­wi­sko, to rzecz nie­sły­cha­na. Py­ta­łem się o przy­czy­nę wzbu­rze­nia. Oto rada miej­ska, dla do­ko­na­nia nie­któ­rych ro­bót pu­blicz­nych, uchwa­li­ła nowy po­da­tek do­ty­czą­cy szcze­gól­niej ja­rzyn wpro­wa­dzo­nych do Ro­ter­da­mu; to opo­dat­ko­wa­nie do­ty­ka wię­cej niż­szą i uboż­szą war­stwę niż bo­gat­szą; to pierw­sze za­rze­wie, pierw­szy po­czą­tek nie­za­do­wo­le­nia. Po­sta­wa mniej­szo­ści w ra­dzie, prze­ciw­nej temu opo­dat­ko­wa­niu, przy­czy­ni­ła się do po­więk­sze­nia w lu­dzie nie­chę­ci; do tego do­mie­sza­ło się owo ogól­ne dziś co­raz wi­docz­niej­sze w ca­łej Eu­ro­pie uspo­so­bie­nie wy­wro­to­we i nie­na­wiść do ka­pi­ta­łu oraz lu­dzi ży­ją­cych z nie­go; na­resz­cie jak wszę­dzie tak i tu zna­leź­li się pod­że­ga­cze, prze­wód­cy, i oto go­to­wa re­wo­lu­cya, ziem­no­wod­na, do po­ło­wy miej­sco­wa, do po­ło­wy wszech­świa­to­wa. Wzbu­rzo­ne tłu­my za­czę­ły się gro­ma­dzić i prze­bie­gać po mie­ście, ich nie­na­wiść zwró­ci­ła się głów­nie prze­ciw po­li­cyi; wy­tłu­czo­no wszyst­kie szy­by w gma­chu po­li­cyj­nym, lżo­no po­li­cy­an­tów, ude­rzo­no na­stęp­nie na dom bur­mi­strza, któ­re­go chcia­no po­wie­sić; tłu­my przy­bie­ra­ły po­sta­wę co­raz groź­niej­szą, na spo­sób pa­ry­ski wy­ry­wa­no ka­mie­nie z bru­ku i rzu­ca­no nimi w okna. Nie obe­szło się bez zajść tra­gi­ko­micz­nych, tłum w za­pa­le po­my­lił się i chcąc rzu­cić się na dom któ­re­goś z rad­nych, ude­rzył na dom sta­rej spo­koj­nej wdo­wy, po­wy­bi­jał wszyst­kie szy­by i na­ba­wił ją wiel­kie­go stra­chu, ze stra­chu cięż­kiej cho­ro­by. Po­li­cya ude­rzy­ła kil­ka razy na tłu­my, ra­ni­ła kil­ku lu­dzi, lecz za­miesz­ki nie usta­wa­ły; dano więc znać te­le­gra­fem do Hagi i w go­dzi­nę woj­sko przy­by­ło ko­le­ją że­la­zną. Na tę wia­do­mość zmie­ni­ła się po­stać rze­czy i wszyst­ko dziw­nie pręd­ko się uspo­ko­iło, tem prę­dzej, że od wie­lu lat nie wi­dzia­no w Ro­ter­da­mie woj­ska. Wszę­dzie więc ta­li­zma­nem dla uspo­ko­je­nia roz­ru­chów są ba­gne­ty. W sa­mej rze­czy zu­peł­nie to co in­ne­go igrać po uli­cach wol­ne­go Ro­ter­da­mu, wal­czyć z po­li­cyą uzbro­jo­ną w tępe pa­ła­sze, wy­bi­jać okna bur­mi­strzo­wi i wy­stra­szo­nej wdo­wie, a sta­nąć na­prze­ciw ba­gne­tów i ka­ra­bi­nów igli­co­wych, w któ­re woj­sko tu­tej­sze już jest uzbro­jo­ne.I dla­te­go to oba­wiam się, że po­zba­wio­nym będę przy­jem­no­ści spo­tka­nia się z re­wo­lu­cyą w Ro­ter­da­mie, bo woj­sko tu jesz­cze stoi, i rząd ma za­miar po­zo­sta­wić je dłu­żej. Ale co dziw­ne, to że po­tem wszyst­kiem rada miej­ska, jak­kol­wiek zwy­cię­ży­ła, od­stą­pi­ła od swej my­śli, przy­najm­niej od­ro­czy­ła jej wy­ko­na­nie. To ustęp­stwo jest nie­po­ję­tem dla mnie zja­wi­skiem, któ­re tu jed­nak czę­sto się zda­rza, a któ­re zna­mio­nu­je tu­tej­szy sto­su­nek więk­szo­ści do mniej­szo­ści, nad któ­rym będę miał za­pew­ne spo­sob­ność póź­niej się za­sta­no­wić. Ro­zu­mie się samo przez się, gdyż jest to zwy­kłem na­stęp­stwem ustęp­stwa, że lud wca­le nie­za­do­wo­lo­ny oka­zu­je wciąż chęć do za­bu­rzeń i nie­na­wiść do bur­mi­strza i po­li­cyi.

Jest tu w tym sa­mym gma­chu co te­atr hol­len­der­ski ope­ra nie­miec­ka, wi­dać że się jej Hol­len­drzy nie boją. Ope­ra ta utrzy­my­wa­na jest kosz­tem naj­bo­gat­szych oby­wa­te­li Ro­ter­da­mu, któ­rzy nie oba­wia­ją się wca­le ucho­dzić za złych pa­try­otów dla tego, że wolą mieć nie­złą ope­rę nie­miec­ką, niż li­chą byle hol­len­der­ską. W te­atrze sie­dzia­łem przy­pad­ko­wo przy zna­jo­mym, ma­jęt­nym i może naj­obrot­niej­szym z tu­tej­szych prze­my­słow­ców. On to urzą­dził zwią­zek stat­ka­mi pa­ro­we­mi wprost mię­dzy Ro­ter­da­mem a Pe­ters­bur­giem, za co do­stał od cara ja­kiś me­dal, któ­re­go wstą­żecz­kę nosi przy gu­zi­ku. Po­mię­dzy ak­ta­mi żwa­wa szła roz­mo­wa o Hol­lan­dyi. Ile razy tu­taj przy­bie­ra ona zna­mię po­li­tycz­ne, tyle razy roz­po­czy­na się od sto­sun­ku Hol­lan­dyi do Prus lub się na nim koń­czy; coś wi­docz­nie z tej stro­ny gro­zi, jest tu pod tym wzglę­dem ja­kieś złe prze­czu­cie. Mój zna­jo­my, któ­ry jest ma­jo­rem w mi­li­cyi, nie prze­czył, że stam­tąd gro­zi nie­bez­pie­czeń­stwo, ale z całą dziel­no­ścią daw­nych Ni­der­land­czy­ków za­pew­niał mnie o nie­na­wi­ści do Pru­sa­ków, a obu­rze­niu ja­kie na myśl ich pa­no­wa­nia po­wsta­ją w ser­cu każ­de­go Hol­len­dra. "Wi­dzia­łeś pan już część na­sze­go kra­ju, więc mo­żesz sam osą­dzić, że nie­ła­two­by go zdo­być, mamy za­wsze w ręku nasz wiel­ki śro­dek, za­la­nie kra­ju wodą, a rę­czę że i te­raz go­to­wi je­ste­śmy użyć go prze­ciw Pru­sa­kom". "Ale ta­kie za­la­nie, za­uwa­ży­łem, nisz­czy kraj i musi być wstręt­ne lud­no­ści". "Nie­za­wod­nie, ale tak­że użyź­nia zie­mię, a co waż­niej­sza, woda ście­ka, nie­przy­ja­ciel by po­zo­stał". Ucie­szy­ło mnie to zda­nie przy­po­mi­na­ją­ce daw­ną wa­lecz­ność i wy­trwa­łość Ni­der­land­czy­ków, daw­ne ich wal­ki o wol­ność i nie­pod­le­głość. My­ślę jed­nak, że Hol­len­drzy łu­dzą się mnie­ma­jąc, że dziś jesz­cze obro­nić­by się zdo­ła­li za­la­niem kra­ju. Wszel­kie­go ro­dza­ju wy­na­laz­ki tak są wy­do­sko­na­lo­ne, że wał­ka z ży­wio­ła­mi wiel­ce jest uła­twio­ną. Bez­pie­czeń­stwo Hol­lan­dyi tak jak nie­mal wszyst­kich ma­łych państw, po­le­ga na współ­za­wod­nic­twie mo­carstw, nie na wła­snych si­łach. Jed­nak nie­za­prze­cze­nie zdo­by­cie Hol­lan­dyi przed­sta­wia­ło­by i dziś nie­ma­łe trud­no­ści; Hol­len­drzy mo­gli­by z po­wo­du to­po­gra­ficz­ne­go po­ło­że­nia kra­ju, prze­dłu­żyć nie­co opór i do­cze­kać się ob­cej po­mo­cy; kraj ten prze­rżnię­ty ka­na­ła­mi, przed­sta­wiał­by nie­ma­łe nie­do­god­no­ści dla wiel­kiej ar­mii wkra­cza­ją­cej nie­go; nie­ma tu moż­li­wo­ści roz­wi­nię­cia znacz­nych sił woj­sko­wych, wpraw­dzie te­raz już są bite po kra­ju dro­gi, ale na­der wąz­kie i idą­ce za­wsze mię­dzy dwo­ma ka­na­ła­mi; trud­no bar­dzo pro­wa­dzić po nich ar­ma­ty szcze­gól­niej więk­sze, a z sto­sun­ko­wo rnniej­sze­mi si­ła­mi moż­na przez ja­kiś czas, sku­tecz­ny sta­wić na­jaz­do­wi opór. Czy­by go prze­dłu­żyć moż­na pra­wie w nie­skoń­czo­ność jak daw­niej, o tem wąt­pię; lecz to pew­ne, że zdo­by­cie Hol­lan­dyi nie by­ło­by tak bar­dzo ła­twem, i że pod wzglę­dem od­por­nym, przed­sta­wia ona nie­za­prze­czo­ną siłę. Do­daj­my, że jak tu twier­dzą, cała lud­ność po­wsta­ła­by na wi­dok nie­przy­ja­cie­la.

Z roz­licz­nych ko­lo­nii i za­mor­skich po­sia­dło­ści, któ­re były wła­sno­ścią Ni­der­lan­dów i któ­re sta­no­wi­ły praw­dzi­we ich bo­gac­two i wyż­szość nad wie­lu pań­stwa­mi, po­zo­sta­ły im tyl­ko trzy więk­sze wy­spy a z tych naj­smacz­niej­szą jest Jawa. I dziś jesz­cze jest ona głów­nem źró­dłem bo­gac­twa tego kra­ju i jest naj­waż­niej­szą tu spra­wą go­spo­dar­czą oraz po­li­tycz­ną. Wy­spa ta jest wła­sno­ścią pań­stwa, do­chód z niej czy­sty za­pi­sa­ny jest zwy­kle w bu­dże­cie w wy­so­ko­ści dwu­dzie­stu mi­lio­nów flo­re­nów. Rząd jed­nak nie trud­ni się sam wy­zy­skiem, lecz po­wie­rza go pod bar­dzo dla sie­bie ko­rzyst­ny­mi wa­run­ka­mi, To­wa­rzy­stwu han­dlo­we­mu So­cie­te de com­mer­ce, któ­re po­nie­kąd za­ję­ło miej­sce daw­nej sław­nej Kom­pa­nii in­dyj­skiej. To­wa­rzy­stwo han­dlo­we pła­ci rzą­do­wi dzier­żaw­ne za upra­wę cu­kru, kawy i her­ba­ty i obo­wią­za­ne jest do­star­czać rzą­do­wi pew­ną ich ilość po zni­żo­nej ce­nie. Jawa nie­tyl­ko jest źró­dłem bo­gac­twa dla pań­stwa, tak­że dla oby­wa­te­li. Kto­kol­wiek chce zro­bić więk­szy ma­ją­tek, je­dzie do Jawy z na­ra­że­niem ży­cia, gdyż pa­nu­ją­ce tam go­rącz­ki są na­der dla Eu­ro­pej­czy­ków nie­bez­piecz­ne. W sa­mej sto­li­cy w Ba­ta­wii nie­po­dob­na miesz­kać; po­cząw­szy od po­łu­dnia po­wie­trze jest za­bi­ja­ją­ce, i tyl­ko w ran­nych go­dzi­nach mogą Eu­ro­pej­czy­cy tam prze­by­wać, resz­tę dnia mu­szą prze­pę­dzać w głę­bi kra­ju. Mój zna­jo­my po­ka­zy­wał mi po lo­żach zna­ko­mi­to­ści pie­nięż­ne zbo­ga­co­ne w Ja­wie; są to naj­ma­jęt­niej­si w tym za­moż­nym kra­ju lu­dzie, w któ­rym jed­nak prze­wa­ża­ją śred­nie ma­jąt­ki, mię­dzy pięć kroć a mi­lio­nem flo­re­nów. Jest tu licz­na war­stwa spe­ku­lan­tów, któ­ra ma znacz­ne do­cho­dy, nie po­sia­da­jąc jed­nak od­po­wied­nie­go im ma­jąt­ku. Naj­więk­sze ko­rzy­ści cią­gną domy ko­mi­so­we. Przy nie­za­prze­czo­nych wy­go­dach ży­cia na pól an­giel­skich, na pół fran­cu­skich, wi­dać tu przedew­szyst­kiem wiel­ką oszczęd­ność bez cie­nia skąp­stwa. Wszę­dzie dziś ro­bią go­rącz­ko­wo pie­nią­dze i rów­nie go­rącz­ko­wo wy­da­ją je; tu ro­bią ma­jąt­ki spo­koj­nie i spo­koj­nie jak naj­mniej wy­da­ją pie­nię­dzy. Po­dob­no Am­ster­dam sta­no­wi wy­ją­tek i tam jest na wy­so­ką ska­lę gra na gieł­dzie.

Wra­ca­łem z te­atru pod wpły­wem tych wszyst­kich dla mnie no­wych rze­czy, któ­re tu za­raz na wstę­pie spo­strze­głem i usły­sza­łem, gdy wtem ja­kiś dziw­ny dźwięk prze­rwał moje roz­my­śla­nie; było to ude­rze­nie go­dzi­ny, lecz tu na­wet ze­ga­ry nie wy­bi­ja­ją cza­su jak wszę­dzie, do każ­de­go kwan­dran­sa, do każ­dej go­dzi­ny, do­da­na jest jed­na i ta sama śpiew­ka, ja­kiś ku­rant, któ­ry trwa parę mi­nut; dziw­ne to robi wra­że­nie, nie­co za­baw­ne, bo wy­da­je się jak­by za­baw­ka dla dzie­ci, jak­by gra­ją­ca ta­ba­kier­ka. Ten spo­sób wy­bi­ja­nia go­dzin jest po­wszech­ny w ca­łej Hol­lan­dyi. Opo­wia­da­no mi, że w Ro­ter­da­mie po­sta­wio­no wnio­sek w ra­dzie miej­skiej znie­sie­nia tych ze­ga­rów o ku­ran­tach, gdyż po­cią­ga­ją za sobą kosz­ta, lecz więk­szość sprze­ci­wi­ła się temu, tak te ze­ga­ry sta­ły się na­ro­do­wy­mi i swoj­ski­mi, i słusz­nie bar­dzo uczy­ni­ła, gdyż jest to jed­na wła­ści­wość wię­cej, w tym tak nie­po­dob­nym do in­nych kra­jów kra­iku.

Prze­ko­na­łem się, że pru­ski woj­sko­wy w Sal­zen­ber­gen miał prze­cież słusz­ność; wpraw­dzie w wyż­szych war­stwach, te­raz szcze­gól­niej, bar­dzo roz­po­wszech­nio­ny jest ję­zyk fran­cu­ski, lecz po uli­cach gdy py­tasz o dro­gę, prę­dzej zro­zu­mie­ją cię po nie­miec­ku. Co się ty­czy ję­zy­ka hol­len­der­skie­go, to za­praw­dę nie znam dla cu­dzo­ziem­ca bar­dziej nie­cier­pli­wią­ce­go, skła­da się bo­wiem z wy­ra­zów, któ­re jed­ne mają brzmie­nia nie­miec­kie, dru­gie an­giel­skie, lecz tak jed­nę jak dru­gie, zu­peł­nie co in­ne­go zna­czą po hol­len­der­sku jak po nie­miec­ku, lub po an­giel­sku.

Jed­nak bądź co bądź, jest tu coś nie­miec­kie­go, coś co przy­po­mi­na po­kre­wień­stwo ger­mań­skie i co dać może go­to­wy po­zór przy­łą­cze­nia tego kra­ju do wiel­kiej nie­miec­kiej oj­czy­zny, na za­sa­dzie aglo­me­ra­tów, na owej za­sa­dzie na­ro­do­wo­ści, po­sta­wio­nej przez Na­po­le­ona III-go, lecz prze­isto­czo­nej i za­sto­so­wa­nej przez hr. Bi­smarc­ka i pana Kat­ko­wa. Zno­wu więc za­sną­łem z smut­nem prze­czu­ciem o przy­szło­ści tego dziś tak szczę­śli­we­go i tak god­ne­go szczę­ścia kra­ju.

3-go Grud­nia.

Wy­bra­li­śmy się dziś z moim przy­ja­cie­lem An­gli­kiem do Hagi, do któ­rej je­dzie się z Ro­ter­da­mu ko­le­ją trzy kwan­dran­se. Hol­lan­dya prze­rznię­ta jest ko­le­ja­mi, po któ­rych co go­dzi­na pę­dzą po­cią­gi oso­bo­we za­wsze peł­ne, czę­sto prze­peł­nio­ne, daje to naj­lep­sze wy­obra­że­nie o ru­chu, ży­ciu i han­dlu tego kra­ju. Niż­sza zaś Hol­lan­dya oko­lo­na jest ko­le­ją, któ­ra idzie z Ro­ter­da­niu przez Hagę, Le­idę i Har­lem do Am­ster­da­mu, z Am­ster­da­mu przez Utrecht wra­ca znów do Ro­ter­da­mu, tak że w kil­ku go­dzi­nach moż­na ob­je­chać głów­ne mia­sta i naj­wię­cej zaj­mu­ją­ce tu­tej­sze miej­sco­wo­ści. Po­dróż więc po Hol­lan­dyi od­być moż­na rze­czy­wi­ście w jed­nym dniu; jed­nak ty­dzień za­le­d­wie wy­star­czy, aby zwie­dzić wszyst­ko co god­ne wi­dze­nia.

W wa­go­nie, do któ­re­go we­szli­śmy, sie­dzia­ło kil­ku zna­jo­mych mo­je­go przy­ja­cie­la, mię­dzy tymi dy­rek­tor pocz­ty z Ro­ter­da­mu; jest to we­so­ły Hol­len­der, któ­ry bę­dąc żo­na­tym czę­sto jeź­dzi do Hagi, jak twier­dzi, dla zda­wa­nia spra­woz­dań swo­je­mu prze­ło­żo­ne­mu, mi­ni­stro­wi skar­bu, jak zaś po­są­dza go mój przy­ja­ciel, czło­wiek z zmy­słem spo­strze­gaw­czym i pew­nym do­bro­dusz­nym spry­tem, dla zu­peł­nie in­nych po­wo­dów, nie tyle pocz­to­wych jak pół­świa­to­wych. Nie wiem dla­cze­go nasz dy­rek­tor uczul się obo­wią­za­nym roz­po­cząć z nami roz­mo­wę po­li­tycz­ną, do któ­rej wszy­scy sie­dzą­cy w wa­go­nie przy­łą­czy­li się. Ży­wio­ło­wo zno­wu roz­mo­wa zwró­ci­ła się na­tych­miast do sto­sun­ku Hol­lan­dyi do Nie­miec pół­noc­nych. Prze­rwa­łem ten zna­ny mi już od gra­ni­cy przed­miot py­ta­niem, co my­ślą w Hol­lan­dyi o za­mie­rzo­nym związ­ku woj­sko­wym i han­dlo­wym z Fran­cyą, od­po­wie­dzia­no mi jed­no­gło­śnie, że nie wie­rzą tu w ist­nie­nie żad­nych pod tym wzglę­dem ukła­dów, że wszyst­ko co o tem pi­sa­ły i pi­szą dzien­ni­ki, jest czy­stym wy­my­słem i za­koń­czo­no rów­nie jed­no­gło­śnem oświad­cze­niem, że Hol­lan­dya nie chce ani w ten ani w ów spo­sób być po­łą­czo­ną z Niem­ca­mi albo z Fran­cyą, lecz że chce po­zo­stać tem czem jest, wol­ną, nie­pod­le­głą i neu­tral­ną. Bar­dzo to pięk­nie brzmia­ło i je­że­li się nie mylę, jest to uczu­cie gó­ru­ją­ce dziś jesz­cze w na­ro­dzie, jest to jesz­cze wy­raz jego prze­ko­nań. Gdy jed­nak ogól­na roz­mo­wa uci­szy­ła się; zwró­ci­łem uwa­gę dy­rek­to­ra pocz­ty na wi­docz­ne nie­bez­pie­czeń­stwo gro­żą­ce ze stro­ny Nie­miec i za­uwa­ży­łem, że przy­mie­rze z Fran­cyą, mo­gło­by po­nie­kąd za­sło­nić Hol­lan­dyę "nie­bez­pie­czeń­stwo to jest o tyle więk­sze, że ma­cie wi­docz­nie roz­licz­ne z Niem­ca­mi po­do­bień­stwa" "i że, do­dał dy­rek­tor, dziś już za­la­ni je­ste­śmy Niem­ca­mi, któ­rych pan wszę­dzie tu na­po­tkasz w kan­to­rach, w skle­pach, w go­spo­dach". A więc od­po­wie­dzia­łem, praw­dzi­we, wiel­kie nie­bez­pie­czeń­stwo gro­zi wam nie ze stro­ny Fran­cyi, ale Nie­miec, i nie łudź­cie się, Niem­cy nie tyl­ko was przy­łą­czą do sie­bie, ale was tak­że wy­na­ro­do­wią i wy­prą, jak to czy­nią z Po­la­ka­mi w W. Ks. Po­znań­skiem, co tu nie­rów­nie im ła­twiej pój­dzie z po­wo­du tego sa­me­go po­cho­dze­nia i nie­ja­kie­go po­do­bień­stwa ję­zy­ków; stra­ci­cie więc nie­tyl­ko nie­pod­le­głość ale i na­ro­do­wość. "Bez­wąt­pie­nia" od­rzekł z wiel­kiem mo­jem za­dzi­wie­niem we­so­ły dy­rek­tor, lecz wy­znam panu, że cho­ciaż go­tów je­stem wy­lać ostat­nią kro­plę krwi, gdy­by tu Pru­sa­cy we­szli, to jed­nak mnie­mam że dla szczę­ścia lu­dów szcze­gól­niej dla roz­wo­ju prze­my­słu i han­dlu, dla in­te­re­sów les af­fa­ires nie może być nic ko­rzyst­niej­sze­go jak utwo­rze­nie wiel­kich państw i zla­nie się z nie­mi mniej­szych". Pierw­szy raz usły­sza­łem tu tę nutę, ude­rzy­ła o moje uszy jak roz­dź­więk. A więc mój we­so­ły dy­rek­tor pocz­ty wy­zna­wał re­li­gię aglo­me­ra­tów! Tak to pew­ne lek­ko­myśl­nie z wy­so­ka gło­szo­ne za­sa­dy, skrzy­wia­ją su­mie­nia i wy­obra­że­nia i po­wo­li roz­sze­rza­jąc się, za­tru­wa­ją po­wie­trze, tak to go­rącz­ka in­te­re­sów zwich­nę­ła dziś pra­wie wszę­dzie naj­zdrow­sze i naj­prost­sze po­ję­cia i pro­wa­dzi nie­unik­nie­nie do wiel­kie­go prze­wro­tu du­cho­we­go, któ­re­go wy­ra­zem bę­dzie prze­wrot po­li­tycz­ny. Świat się ko­smo­po­li­ty­zu­je, bo oj­czy­zną dla wszyst­kich sta­ły się – in­te­re­sa les af­fa­ires.

Po­ciąg za­trzy­mał się w Delft, gdzie nie­gdyś tak ład­ne ro­bio­no fa­jan­se, gdzie zwy­kle prze­miesz­ki­wał i gdzie zgi­nął ów wiel­ki Wil­helm mil­czą­cy, któ­re­mu wdzięcz­na oj­czy­zna prze­pysz­ny wy­sta­wi­ła tu gro­bo­wiec.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: