- W empik go
Podróże na własnej skórze - ebook
Podróże na własnej skórze - ebook
Martyna Skura, zamiast kupować stół do nowego mieszkania w kredycie, spakowała swoje życie w 20 kilogramów bagażu i wyjechała do Gruzji, by pracować na rzecz kobiet i ich praw. Potem ruszyła dalej – do Chin, Tajlandii, Tanzanii, Meksyku, na Fidżi i Malediwy. W ciągu 9 lat odwiedziła 49 krajów. Była wolontariuszką w Gruzji, pracownikiem społecznym w Tajlandii w wiosce zniszczonej przez tsunami, instruktorką nurkowania w Meksyku i na Malediwach. Doświadczyła podróży w taki sposób, w jaki turyści jeżdżący na wakacje nigdy nie będą mieli możliwości.
To osobisty reportaż, który przedstawia inną, czasem ciemniejszą, czasem jaśniejszą stronę podróżowania i mieszkania za granicą. Opowiada o bezpieczeństwie, kobiecości, życiu w obcej kulturze, domu w podróży, który próbujemy zbudować, zdrowiu i jego zagrożeniach, zmieniających się relacjach z przyjaciółmi i rodziną, i o powrotach, które zawsze dyktowane są miłością.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8032-537-1 |
Rozmiar pliku: | 14 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Stałam po kostki w zimnej wodzie lejącej się z bojlera. Stałam i ryczałam jak dziecko. Wręcz zanosiłam się histerycznym płaczem, aż zaczęłam kaszleć i się krztusić. Czułam palące policzki i spływające po nich strugi łez. Nie znajdowałam już siły, by sobie z tym radzić. Wtedy myślałam, że tak właśnie kończy się świat. Nie wyobrażałam sobie następnego dnia. Poprzednie dwa tygodnie w Gruzji w 2011 roku tak dały mi w kość, że nie chciało mi się już rano wstawać. Wraz z otwarciem powiek wiedziałam, że coś się zdarzy. Coś wisiało w powietrzu i tylko czekało na mój moment nieuwagi.
Za oknem świeciło już słońce. Promienie wpadały przez okna mojego mieszkania i oświetlały jego stare pokoje z wysokimi sufitami. Słońce jakby unikało kuchni. Jakby wiedziało, że coś się tam czai.
Zaryczana nie ruszałam się z miejsca. Miałam wrażenie, że moje stopy przyrosły do drewnianej kuchennej podłogi. Miałam już serdecznie dosyć tego mieszkania, tego miasta i kraju. Czułam się bezradna niczym dziecko leżące w kołysce i niemogące się podnieść. Bezradność nigdy nie przychodzi w pojedynkę. Zabiera ze sobą samotność, tworząc z nią wierną, nierozerwalną parę, która nas nie opuszcza. Wydawało mi się, że wszechświat o mnie zapomniał. Stałam w swoim gruzińskim mieszkaniu, w małym miasteczku w kaukaskich górach, sama jak palec. Czy to było moje spełnienie marzeń, realizowanie siebie? Czy na to ciężko pracowałam ostatni rok? Chciałam wracać. Z perspektywy czasu myślę, że nie wróciłam albo dlatego, że nie miałam już siły, albo miałam jej więcej, niż mi się wydawało, i w głębi duszy chciałam jednak zostać.
Gruzja była pierwszym zagranicznym krajem, w którym zamieszkałam. Dość trudne miejsce jak na pierwszą emigrację. Wolontariat w organizacji zajmującej się aktywizacją kobiet miał być nowym doświadczeniem. Po wielu latach pracy w organizacjach pozarządowych, studiach i rutynowym życiu w Polsce zdecydowałam się na zmiany. Metryka nie kłamała. Miałam dwadzieścia pięć lat i nie to chodziło mi po głowie. Chciałam podróżować, robić coś, co ma znaczenie, spełniać się, poznawać ludzi i przeżywać przygody. Chciałam tego, czego pragnęło wiele innych osób.
W końcu swoje marzenia wprowadziłam w czyn. Dwa tygodnie po obronie pracy magisterskiej siedziałam w samolocie i leciałam do Gruzji pomagać kobietom. Poziom mojej naiwności był nieprzeciętny i nierealnie wysoki. Zachłyśnięta ideą nie wiedziałam jeszcze, co mnie czeka. A czekało wiele. Naiwność mnie nie opuszczała.
Każdy krok w nowym miejscu był wyzwaniem, jakbym biegła w maratonie w betonowych butach. Każdy krok wymagał niewiarygodnej ilości wysiłku i pracy.
Po dwóch tygodniach mieszkania z gruzińską rodziną mogłam się w końcu wprowadzić do świeżo wyremontowanego mieszkania. Ściany odmalowane na biało powiększały je optycznie. Wysokie sufity i wielkie okna wpuszczały do pokoi wiele światła. Skromnie urządzone lokum gwarantowało mi pole do popisu i pozwalało na kreatywność w jego urządzeniu.
Oczami wyobraźni widziałam już, jak wieszam na ścianach mapy moich podróży, zdjęcia rodziny i znajomych, jak układam na półkach wszystkie drobiazgi i jak ustawiam kosmetyki na toaletce przy łóżku.
Manana i jej rodzina otoczyli mnie opieką, jakbym była ich własną córką.
W Gruzji zużyty papier toaletowy wrzuca się do kosza na śmieci. Kilka razy zapomniałam o gruzińskim systemie kanalizacji i odruchowo umieszczałam papier w toalecie. Przepis na zapchany sedes gotowy! W tym kraju nie istniała żadna książka telefoniczna ani strona internetowa, na której mogłabym znaleźć numer telefonu i zadzwonić po fachowca. Zawsze musiałam kogoś prosić, a że na początku nikogo nie znałam, nie posługiwałam się językiem gruzińskim, wszystko zajmowało nieproporcjonalnie dużo czasu. Nieocenioną pomocą stała się Marina, moja szefowa trzęsąca całym miasteczkiem. Przez tydzień mieszkałam w mieszkaniu z niedziałającą toaletą. Doświadczenia kontrolowania pęcherza i zwieracza nabyte w Maroku bardzo się przydały.
Po siedmiu dniach powodzi, litrach wylanej na podłogę wody i próbach naprawienia awarii przez pięciu hydraulików znajoma z pracy i jej brat, aby podtrzymać mnie na duchu i wesprzeć, zostali ze mną w mieszkaniu w środku nocy, po kolejnej powodzi. Zastosowali gruzińską metodę wsparcia – kupili alkohol i zagrychę. Wódkę z filiżanek do kawy zapijałam piwem, bo nie miałam w mieszkaniu wody.
Ponoć nieszczęścia chodzą parami. Do mnie przypłynęły lawinowo wraz z powodziami. Gdzieś między wylaną wodą, hydraulikami, zamykanymi i otwieranymi drzwiami zaginął rachunek za prąd, który listonosz wciska w drzwi mieszkania. Niezapłacony rachunek jest równoznaczny z odcięciem prądu następnego dnia. Jeśli nie ma rachunku, nie można go zapłacić. O jego wysokość może zapytać tylko właściciel mieszkania, który niefortunnie mieszkał w Moskwie. Zapas świeczek kościelnych kupionych w sklepie z dewocjonaliami wystarczył na kilka dni.
W środku nocy dopadło mnie poczucie beznadziei. W mieszkaniu w rozsypce nie mogłam nawet umyć zębów. Nie umiałam się z nikim wystarczająco dobrze dogadać, aby zrozumieć, co się dzieje, kto i co robi i czy da się to wszystko jakoś naprawić. Bezradność otuliła całe moje ciało, wniknęła w każdy możliwy zakamarek duszy. Nie mieściło mi się w głowie, że dorosła kobieta, z ukończonymi dwoma kierunkami studiów, niezależna podróżniczka nie potrafiła poradzić sobie z powodzią w mieszkaniu. Przez pierwsze dwa tygodnie pobytu w nowym lokum psuło się więcej niż przez całe moje życie w Polsce. Nic nie działało poprawnie.
Siedem kolejnych dni powodzi później o siódmej rano stałam w kuchni, patrząc, jak rurka od bojlera pęka i woda znowu leje się na podłogę. W zimnej wodzie po kostki ogrzewały mnie moje łzy. Od momentu przeprowadzki do nowego mieszkania minęły dwa tygodnie, ale nie mogłam się tam poczuć bezpiecznie jak w domu.
Tamtego dnia, gdy stałam zapłakana w kuchni, świat się nie skończył. Ani wtedy, ani wówczas, gdy coś się psuło w moim mieszkaniu lub życiu. Podróż i mobilna emigracja nauczyły mnie, że to nigdy nie jest koniec świata. Obudzę się następnego dnia i jakoś to będzie. Powoli, małymi kroczkami, gdzieś mnie to zaprowadzi i czegoś mnie nauczy. Oczywiście brodząc w lodowatej wodzie po posadzce mojej kuchni, nie myślałam o tym, jak właśnie kształtuje się mój charakter i odporność. Dotarło to do mnie kilka krajów później.
Gruzja nauczyła mnie, że najważniejsza jest woda. Nauczyła mnie cierpliwości. Wybierania swoich bitew. Gdy zmagałam się z zaspokojeniem podstawowych potrzeb, takich jak dostęp do wody, a zaraz po niej ogrzewania, na drugi plan schodziły takie luksusy jak internet, nie mówiąc już o wyselekcjonowanych produktach spożywczych. Z perspektywy czasu wydaje mi się, że Gruzja była dla mnie szkołą życia i samodzielności. W żadnym kraju wcześniej ani później nie przeżyłam tyle razy szoku kulturowego, nie doświadczyłam tylu życiowych lekcji. To właśnie w Gruzji doceniłam to, co mam i w jakim miejscu na świecie się urodziłam.
Gruzja była dla mnie wielką szkołą życia, nauczyłam się doceniać podstawowe rzeczy i warunki bytowe.
Z czasem Akhaltsikhe zaczęło ożywiać się kolorami, zieleń zagościła tam na długo. Tak samo jak w moim życiu.
Zima w gruzińskich górach dała mi w kość. Minus 15 za oknem, sypiący śnieg, a ja w wysokim mieszkaniu bez ogrzewania. Kilka miesięcy przeleżałam w łóżku pod śpiworem i kołdrą, obłożona dodatkowo butelkami z wrzątkiem. Nigdy wcześniej ani później tak nie przemarzłam.Zima w Gruzji
Gdy śnieg topniał i robiło się ciepło, pojawiały się powodzie w mieszkaniu. Czy lepiej było żyć w Gruzji zimą? Gdy okna pokrywały się lodem, wiedziałam, że robi się zimno i nadchodzą ciężkie dni gruzińskiej zimy.
W domu rodziców w Polsce w grudniowe wieczory zawijałam się w ciepły, puszysty koc. Kubek parującej herbaty ogrzewał mi dłonie, gdy za oknem padał biały puch i pokrywał czarny las. Te wspomnienia ocieplały mnie podczas gruzińskich mroźnych nocy.
Jedynym źródłem ciepła były dwa elektryczne grzejniki, które nie mogły działać w tym samym czasie. Gdy grzałam wodę na herbatę, musiałam je odłączyć. Instalacja elektryczna nie nadążała za zimnem. Podczas gdy Gruzini gromadzili się wokół pieca na drewno lub gazowego, mnie w kamienicy z wysokimi sufitami miały wystarczyć grzejniki elektryczne.
W szybkiej kalkulacji wyszło, że lepiej zamknąć się w jednym pokoju. W czapce na głowie, rękawiczkach bez palców i grubych skarpetach przesiedziałam w łóżku dwa i pół miesiąca, a później kolejne dwa i pół po przeprowadzce do Kutaisi. Z szafy wyciągnęłam puchowy śpiwór na górskie wyprawy. Clinta poznałam latem – jak znalazł na zimowe wieczory. Najlepsza inwestycja w osobisty grzejnik o temperaturze 36,6.
Magazynowane butelki i baniaki po winie odrodziły się jako termofory. Napełnione wrzątkiem z kranu, lądowały w stopach śpiwora.
– Dziwię się, że w tym czasie nie zmontowaliście jakiegoś dziecka – zaśmiała się Rita, gdy opowiadałam tę historię po latach.
– A chciałoby ci się? Najpierw rozebrać się w tym zimnie. Później spoconym trzeba się znów ubrać, przebrnąć przez mroźny salon do lodowatej łazienki i się rozebrać. Później znów ubrać i zakopać w łóżku. – Aż dostawałam gęsiej skórki na wspomnienie tamtego zimna. – Za dużo zachodu...
Zimowe widoki Gruzji zapierają dech w piersi. Jednak mieszkanie w domu bez ogrzewania niewiele ma wspólnego z zachwytem.Zima w Chinach
W 2012 roku w chińskim mieszkaniu z nieszczelnymi oknami jedyne źródło ciepła stanowiła klimatyzacja nastawiona na trzydzieści stopni. Nigdy nie odczułam nawet promila tej temperatury. Stawałam na łóżku i wyciągałam sine, skostniałe dłonie, aby ogrzać je ciepłym podmuchem powietrza.
Pomarańczowe drzewko świąteczne imitujące choinkę zmarzło po kilku dniach w naszym mieszkaniu. Wkładanie jedzenia do lodówki straciło sens. Kilka razy w nocy znalazłam Clinta w łazience pracującego na laptopie, bo wielkie żarówki w małym pomieszczeniu dawały więcej ciepła niż klimatyzacja.
Do tej pory spinają mi się ramiona, gdy przypomnę sobie tamtą zimę. Za każdym razem opowiadam o tym z humorem, ale pamiętam dokładnie przenikające każdą kość i mięsień zimno. Czy to dlatego teraz wybieram tropikalne wyspy jako miejsca zamieszkania?
Kto powiedział, że w tropikach jest ciepło? W Meksyku marzłam od listopada do lutego.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------