Podróże w czasie - ebook
Podróże w czasie - ebook
Błyskotliwa, pouczająca i zabawna opowieść o podróżach w czasie - koncepcji, która fascynuje fizyków i pisarzy od ponad stu lat.
James Gleick proponuje przekraczającą ramy tradycyjnego myślenia wycieczkę po niezwykłej krainie podróży w czasie – od literackich i naukowych narodzin począwszy, na wpływie, jaki wywarły na nasze rozumienie czasu kończąc. Autor zagłębia się w związki fizyki, technologii, filozofii i sztuki z podróżami w czasie i opowiada o kulturowym rozwoju tej idei – od powieści H.G. Wellsa po telewizyjnego Doktora Who, od Prousta po Woody’ego Allena. Przygląda się też niezbyt wyraźnej granicy między science fiction a współczesną fizyką, by dojść do pytania, czym właściwie jest przeżywana przez nas chwila – świat ulotności, w którym teraźniejszość pożera wszystko, a przyszłość nieustannie znika.
“Czysta przyjemność. (…) Istny park rozrywki, pełen swawolnych atrakcji, który James Gleick eksploruje z zaraźliwym zapałem”
“The Wall Street Journal”
„Fascynująca mieszanka filozofii, krytyki literackiej, fizyki i obserwacji kulturowych. (…) Wspaniałe przypomnienie, że najlepiej działającą technologią podróży w czasie jest ta najstarsza: snucie opowieści”.
“The New York Times Book Review”
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8116-371-2 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wehikuł
Jako młody człowiek byłem sceptycznie nastawiony do przyszłości, rozważałem ją jedynie w kategoriach czegoś, co potencjalnie może się zdarzyć albo może się nie zdarzyć i pewnie nigdy się nie zdarzy.
John Banville (2012) (4)
Na końcu pełnego przeciągów korytarza znanego jako XIX wiek stoi mężczyzna i w migoczącym świetle lampy naftowej sprawdza machinę zbudowaną z niklowych prętów oraz kości słoniowej, z brązowymi drążkami i kwarcowymi czopami — przysadziste, paskudne urządzenie, mało jednak konkretne i, choć wyszczególniono szereg elementów, a także wykorzystanych materiałów, niełatwe do wyobrażenia sobie przez biednego czytelnika. Nasz bohater sprawdza śruby, dodaje jeszcze jedną kroplę oliwy i zasiada na siodełku. Ujmuje oburącz dźwignię ruchu. Wybiera się w podróż. A z nim my. Gdy przesuwa dźwignię do ostatniej podziałki, czas zrywa się z cum.
Mężczyzna jest bliżej nieokreślony, niemal pozbawiony rysów — dowiadujemy się jedynie, że ma „szare lśniące oczy”, a jego „twarz (jest) blada zazwyczaj” i niewiele więcej. Nie ma nawet imienia. Jest jedynie Podróżnikiem w Czasie: „tak bowiem wypada go nazwać”(5). Czas i podróż: nikt przedtem nie wpadł na pomysł połączenia tych słów. A wehikuł? Ten twór z siodłem i prętami to nic innego, jak zrodzony z fantazji rower. Jest pomysłem młodego entuzjasty nazwiskiem Wells, który dodał inicjały H.G. ponieważ uznał, iż brzmią poważniej niż Herbert. Rodzina mówi na niego Bertie. Próbuje zostać pisarzem. Jest bardzo nowoczesnym człowiekiem, wyznawcą socjalizmu i wolnej miłości oraz miłośnikiem rowerów1. Jako dumny członek Cyclist’ Touring Club jeździ w tę i z powrotem Doliną Tamizy na czterdziestofuntowcu z ramą z rurek i pompowanymi oponami, delektując się dreszczykiem wywoływanym jazdą nowoczesną maszyną: „Pamięć ruchu utrzymuje się w mięśniach nóg i wydają się kręcić i kręcić”. W którymś momencie czyta reklamę urządzenia o nazwie rower domowy Hackera: stacjonarnej konstrukcji z gumowymi kołami, pozwalającej pedałować w ramach ćwiczenia gimnastycznego, ale bez udawania się gdziekolwiek. Gdziekolwiek w przestrzeni. Koła się jednak kręcą i czas mija.
Zbliżał się początek dwudziestego wieku — data kalendarzowa o apokaliptycznym wydźwięku. Albert Einstein uczęszczał do gimnazjum w Monachium. Dopiero w 1908 roku niemiecki matematyk i fizyk pochodzenia polskiego i żydowskiego, Hermann Minkowski, ogłosi swoją radykalną ideę: „Odtąd przestrzeń jako taka i czas jako taki są skazane na rozpłynięcie się w krainę cieni, a jedynie pewien rodzaj ich połączenia zachowa swój niezależny byt” (6). H.G. Wells wyprzedził go z pomysłem, ale w odróżnieniu od Minkowskiego Wells nie zamierzał wyjaśniać działania Wszechświata. Chciał jedynie stworzyć rozsądnie brzmiącą podstawę narracyjną opowiadania fantastycznego.
Obecnie podróżujemy przez czas łatwo i wygodnie, zarówno w snach, jak i w sztuce. Podróże w czasie wydają się prastarą tradycją, zakorzenioną w dawnych mitologiach, starych jak bogowie i smoki. Z tym, że tak nie jest. Choć starożytni wyobrażali sobie nieśmiertelność, ponowne narodziny i krainy martwych, machiny do podróży w czasie wykraczały poza ich wyobrażenia. Podróż w czasie to fantazje nowożytności. Gdy Wells imaginował sobie w swoim pokoju, oświetlanym światłem srebrnych lamp, wehikuł czasu, wymyślił także nowy sposób myślenia.
Dlaczego nie zrobiono tego wcześniej? Dlaczego nastąpiło to akurat wtedy?
Podróżnik w Czasie zaczyna od naukowego wykładu. (Oby nie okazało się, że to jedynie farmazony...). Zbiera przyjaciół wokół kominka w gabinecie, aby wyjaśnić im, że wszystko, co wiedzą o czasie, jest błędne. Postacie zdają się pochodzić prosto z szuflady ze stereotypami: Lekarz, Psycholog, Redaktor Znanego Dziennika, Dziennikarz, Milczący Gość, Bardzo Młody Człowiek, Burmistrz z Prowincji oraz ulubiony przez wszystkich przeciętny mężczyzna „rudowłosy Filby, człowiek wygadany co się zowie” (5).
„— Zważcie dobrze” — zaczyna dyskusję Podróżnik w Czasie. „Zmuszony bowiem będę przeciwstawić się pewnym powszechnie uznanym pojęciom. Geometria na przykład, której uczyliście się w szkołach, jest oparta na błędnym założeniu” (5). Chodzi oczywiście o geometrię szkolną — euklidesową — z trzema wymiarami, które widać: długością, szerokością i wysokością.
Oczywiście, że wątpią, ale Podróżnik w Czasie postępuje zgodnie z metodą sokratyczną: powala ich logiką. Stawiają słaby opór.
— Wiecie z pewnością, że linia matematyczna, linia o wymiarach zero, nie istnieje w rzeczywistości. Uczyliście się przecież tego? Nie istnieje płaszczyzna matematyczna. Są to pojęcia abstrakcyjne.
— Wszystko to prawda — rzekł Psycholog.
— Nie istnieje także realnie sześcian o wymiarach długości, szerokości i grubości, czyli wysokości.
— Z tym się już nie zgodzę — powiedział Filby. — Wszak bryła może istnieć? Wszystkie ciała materialne...
— Takie jest powszechne mniemanie. Ale poczekaj chwilkę. Czy może istnieć sześcian momentalny?
— Nie rozumiem — rzekł Filby (biedny dureń).
— Czy może istnieć sześcian, który nie trwałby ani jednej chwili?
Filby zamyślił się.
— Oczywiście — ciągnął Podróżnik w Czasie — każde materialne ciało rozciągać się musi w czterech kierunkach i posiadać długość, szerokość, grubość i trwanie (5).
Aha! Czwarty wymiar. Kilku zmyślnych kontynentalnych matematyków wypowiadało się już w taki sposób, jakby euklidesowe trzy wymiary nie obejmowały i nie wyjaśniały wszystkiego. August Möbius stworzył słynną „wstęgę”, czyli płaszczyznę dwuwymiarową, która wkręca się w trzeci wymiar, a zapętlona „butelka” Felixa Kleina implikowała istnienie przestrzeni czterowymiarowej. Gauss, Riemann i Łobaczewski wychodzili, mówiąc górnolotnie, myślami poza sześcian. Dla zajmujących się geometrią matematyków czwarty wymiar był nieznanym kierunkiem przebiegającym prostopadle do wszystkich znanych kierunków. Czy ktokolwiek jest w stanie to sobie zobrazować? Co to za kierunek? Jeszcze w XVII wieku angielski matematyk John Wallis, dostrzegając algebraiczną możliwość istnienia kolejnych wymiarów, określał je mianem „zwyrodnienia natury, mniej prawdopodobnego od Chimery lub centaura” (7). Mimo to matematycy coraz częściej dostrzegali sens stosowania koncepcji nieposiadających znaczenia fizycznego: mogły one być realną siłą w abstrakcyjnym świecie, niekoniecznie opisując cechy rzeczywistości.
Pod wpływem tych matematyków dyrektor szkoły Edwin Abbott Abbott opublikował w 1884 roku żartobliwą powieść Flatlandia czyli Kraina Płaszczaków. Powieść o wielu wymiarach (8), w której dwuwymiarowe stwory próbują się zastanawiać nad istnieniem trzeciego wymiaru, a w 1888 roku Charles Howard Hinton, zięć matematyka i filozofa George’a Boole’a, wymyślił dla czterowymiarowego odpowiednika sześcianu pojęcie hipersześcian, zwany także tessaraktem. Czterowymiarową przestrzeń, zawartą w tym obiekcie, nazwał hiperobjętością. Zaludnił ją hiperstożkami, hiperostrosłupami i hiperkulami. Swoją książkę zatytułował niezbyt skromnie A New Era of Thought (Nowa epoka myślenia) (9). Zasugerował w niej, że tajemniczy, niezbyt widoczny czwarty wymiar może dać odpowiedź na tajemnicę świadomości. „Musimy być istotami czterowymiarowymi, inaczej nie bylibyśmy w stanie myśleć o czwartym wymiarze — argumentował. Warunkiem tworzenia umysłowych modeli świata i nas samych muszą być obecne w naszych mózgach specjalne molekuły. — Może te właśnie molekuły mają zdolność ruchu czterowymiarowego, a ponieważ poruszają się czterowymiarowo, tworzą czterowymiarowe struktury”.
Przez jakiś czas czwarty wymiar służył w wiktoriańskiej Anglii jako słowo-wytrych, magazyn na wszystko, co tajemnicze, niedostrzegalne, duchowe — wszystko, co wydawało się skrywać poza widokiem. W czwartym wymiarze mogło znajdować się niebo — w końcu astronomowie nie byli w stanie znaleźć go za pomocą swoich teleskopów nad naszymi głowami. Czwarty wymiar był tajnym przedziałem dla fantastów i okultystów. „Stoimy w przededniu Czwartego Wymiaru i jest jak jest!” — oświadczył w 1893 roku William T. Stead, demaskatorski dziennikarz, redaktor naczelny „Pall Mall Gazette”. Wyjaśnił on, że można to wyrazić za pomocą wzorów matematycznych, a także sobie wyobrazić („o ile ma się bujną wyobraźnię”), nie da się jednak zobaczyć — na pewno „nie jest do tego zdolny śmiertelnik”. Jest to miejsce „które od czasu do czasu dostrzegamy migawkowo w ramach zjawisk, całkowicie niezrozumiałych dla wszelkich prawideł trójwymiarowej przestrzeni” (10). Na przykład jasnowidztwa i telepatii. Przedłożył swoje sprawozdanie Towarzystwu Badań Parapsychologicznych, by kontynuowało badania. Dziewiętnaście lat później Stead wsiadł na pokład „Titanica” i zginął na morzu.
W porównaniu z tym Wells myślał bardzo trzeźwo i niepokrętnie. Bez jakiegokolwiek mistycyzmu — czwarty wymiar nie jest światem duchów. Nie ma związku z niebem ani piekłem. To czas.
Czym jest czas? Niczym więcej jak kolejnym kierunkiem, ortogonalnym względem pozostałych. Proste, tyle tylko, że nikt nie był w stanie tego dostrzec — do chwili pojawienia się Podróżnika w Czasie. „Jednakże przyrodzona nieudolność naszego ciała... skłania nas do przeoczenia tego faktu — wyjaśnia spokojnie. — Nie ma bowiem żadnej różnicy pomiędzy czasem a którymkolwiek z trzech wymiarów przestrzeni oprócz tej, że nasza świadomość dąży po linii tego właśnie czwartego wymiaru” (5).
Zaskakująco niedługo stwierdzenie to stanie się elementem ortodoksji fizyki teoretycznej.
Skąd wziął się ten pomysł? Wisiał w powietrzu. Znacznie później Wells próbował sobie przypominać:
We wszechświecie, w którym mózg mój żył w r. 1879, nie było takich nonsensów, że czas to przestrzeń lub coś podobnego. Były trzy wymiary, w górę i w dół, z przodu i z tyłu, i na prawo, i na lewo, a o czwartym wymiarze usłyszałem dopiero około r. 1884. Wtedy myślałem, że jest to dowcip (11).
Bardzo dowcipne. Ludzie dziewiętnastowieczni czasami zadawali pytanie: „Czym jest czas?”, do tego w różnych kontekstach. Na przykład, chcąc wyjaśnić Biblię dzieciom. „The Educational Magazine”, rok 1835:
Wers 1. Na początku Bóg stworzył niebo i ziemię (12).
Co znaczy „początek”? Początek czasu.
A czym jest czas? To zmierzona część wieczności.
Każdy jednak wie, czym jest czas. Było tak wtedy i jest tak dziś. Równocześnie nikt nie wie, czym jest czas. Św. Augustyn dostrzegł ten pseudoparadoks w IV wieku i od tego czasu cytuje się go, świadomie albo nie:
Czymże więc jest czas? Jeśli nikt mnie o to nie pyta, wiem. Jeśli pytającemu usiłuję wytłumaczyć, nie wiem2.
Isaac Newton napisał na początku Zasad (14), że każdy wie, czym jest czas, jednak zrobił coś, co miało zmienić to, co wszyscy wiedzieli. Sean Carroll, współczesny fizyk, mówi (ironicznie): „Wszyscy wiedzą, czym jest czas. To coś, co się widzi, patrząc na zegarek”. Powiedział on jednak także: „Czas to naklejka, którą przyklejamy do różnych momentów w życiu świata” (15). Fizycy lubią się bawić w przyklejanie naklejek na zderzaki. John Archibald Wheeler miał ponoć powiedzieć, że „czas to wymyślony przez naturę sposób na zapobieżenie wydarzaniu się wszystkiego naraz”, to samo powiedział jednak Woody Allen, a Wheeler przyznał, że przeczytał to na ścianie męskiej toalety w Teksasie3.
Richard Feynman stwierdził kiedyś: „Czas jest to to, co się dzieje, kiedy nic innego się nie dzieje”, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że to dowcip. „Może najlepiej pogodzić się z faktem, że czas należy prawdopodobnie do tych pojęć, których nie da się zdefiniować (w sensie definicji słownikowej) i powiedzieć sobie, że czas oznacza rzecz dobrze nam znaną, mówi mianowicie, jak długo musimy czekać” (18).
Gdy św. Augustyn kontemplował czas, jedynym, co wiedział, było to, że nie jest on przestrzenią: „A jednak, Panie, uświadamiamy sobie okresy czasu i porównujemy jedne z drugimi, mówiąc, że te są dłuższe, a tamte krótsze”. Mierzymy czas, choć nie mamy zegarów. „Jeśli jednak w taki sposób uświadamiając sobie czas, mierzymy go, czynimy to wobec czasu właśnie teraz przemijającego. Bo czyż można by mierzyć przeszłość, której już nie ma, albo przyszłość, której jeszcze nie ma?” (19). Św. Augustyn czuł, że nie da się mierzyć czegoś, co jeszcze nie istnieje, ani tego, co minęło.
W wielu kulturach — aczkolwiek nie wszystkich — ludzie mówią o przeszłości jak o czymś, co jest za nimi, a przyszłość traktują jako coś, co leży przed nimi. Tak samo to wizualizują, „ zapominając o tym, co za mną, a wytężając siły ku temu, co przede mną, pędzę ku wyznaczonej mecie ”, mówi św. Paweł (20). Wyobrażanie sobie przyszłości albo przeszłości jako „miejsca” oznacza zgodę na analogię. Czy w czasie istnieją „miejsca” tak samo, jak w przestrzeni? Twierdzenie, że tak, oznacza postulat podobieństwa czasu do przestrzeni. Przeszłość to obcy kraj: wszystko robi się tam inaczej. To samo dotyczy przyszłości. Jeżeli czas jest czwartym wymiarem, to dlatego, że jest podobny do pierwszych trzech: można go sobie wyobrazić jako linię, na dodatek mierzalną. Z drugiej strony czas nie jest podobny do przestrzeni. Czwarty wymiar różni się od pozostałych trzech. Wszystko robi się tam inaczej.
Odczuwanie czasu jako czegoś podobnego do przestrzeni wydaje się naturalne. Zachęcają do tego względy językowe. Mamy ograniczoną liczbę słów, a „przed” i „po” muszą spełniać podwójny obowiązek jako przyimki dotyczące zarówno przestrzeni, jak i czasu. „Czas to urojenie ruchu”, powiedział w 1651 roku Thomas Hobbes. Aby liczyć czas, „używamy takiego lub innego ruchu: słońca, wskazówek zegara, piasku w klepsydrze” (21). Newton uważał czas za coś całkowicie odmiennego od przestrzeni — w końcu „przestrzeń pozostaje zawsze taka sama”, podczas gdy „czas płynie równo w odniesieniu do wszystkiego zewnętrznego, który inaczej zwie się trwaniem” — jego matematyka tworzyła jednak w sposób nieunikniony analogię między czasem a przestrzenią (22). Oba zjawiska można narysować na wykresie jako osie. W XIX wieku filozofowie — w szczególności niemieccy — skłaniali się ku traktowaniu czasu i przestrzeni jako amalgamatu. Arthur Schopenhauer napisał w 1813 roku: „Ponieważ w samym czasie wszystko istnieje po sobie, w przestrzeni zaś obok siebie, przedstawienie takie powstaje dopiero dzięki zespoleniu czasu i przestrzeni” (23). Czas jako wymiar zaczyna się wyłaniać z mgły.
Matematycy dostrzegali to, technologia pomagała na swój sposób. Czas stawał się obrazowy, konkretny i przestrzenny dla każdego, kto widział pociągi pokonujące ogromne odległości zgodnie ze spójnym rozkładem — koordynowanym za pomocą telegrafu elektrycznego, który przypinał czas do korkowej tablicy. „Łączenie czasu i przestrzeni może wydawać się dziwne”, wyjaśniał „The Dublin Review”, proszę jednak spojrzeć — oto „całkiem zwykły” rysunek czasoprzestrzeni:
Dzięki temu Podróżnik w Czasie Wellsa może stwierdzić z przekonaniem: „Uczeni wiedzą dobrze, że czas jest jedynie rodzajem przestrzeni. Oto znany powszechnie wykres — zapis pogody. Krzywa, którą pokazuję, ma wskazywać wahania barometru . Z pewnością rtęć nie kreśli tej krzywej w żadnym z wymiarów przestrzeni znanych powszechnie, natomiast kreśli niewątpliwie taką krzywą, która, jak możemy wnioskować, przebiega wzdłuż wymiaru czasu” (5).
W nowym stuleciu wszystko wydawało się nowe, a fizycy i filozofowie patrzyli na Czas (bardzo często pisany dużą literą) nowymi oczami. Dwadzieścia pięć lat po wydaniu Wehikułu czasu filozof „noworealistyczny”, Samuel Alexander, określił to następująco:
Gdyby zapytano mnie o wymienienie najbardziej charakterystycznej cechy myślenia ostatnich dwudziestu pięciu lat, powinienem odpowiedzieć: odkrycie Czasu. Nie mam na myśli, że czekaliśmy aż do teraz, by Czas stał się dla nas czymś znajomym. Mam na myśli, że dopiero teraz zaczęliśmy w naszych spekulacjach traktować czas poważnie i dostrzegać, że w ten lub inny sposób czas stanowi zasadniczej wagi składnik rzeczy (24).
Czym jest czas? Działanie wehikułów czasu ma nam pomóc to zrozumieć.
Wells nie czytał Schopenhauera i introspekcja filozoficzna nie była w jego stylu. Jego pomysły dotyczące czasu inspirowali Darwin i Lyell, odkopywacze podziemnych warstw stanowiących ramy er Ziemi i epok życia. Studiował jako stypendysta zoologię i geologię w Normalnej Szkole Nauk Przyrodniczych oraz Królewskiej Szkole Górniczej i przedmioty te skłoniły go do traktowania historii świata jakby z dużej wysokości, w sposób, przy którym utracone epoki rozwijają się w wielką panoramę „zakrojonej na drobną skalę cywilizacji komunikacji pieszej i konnej i przemysłu ręcznego, które osiągnęły punkt szczytowy w wieku siedemnastym i osiemnastym wskutek zmiany szybkości spowodowanej wynalazkami mechanicznymi”. Niezwykle rozciągnięty czas geologiczny rozrywał istniejące wcześniej poczucie czasu historycznego, w którym na zdrowy rozsądek przyjmowano, że świat ma 6000 lat. Skale były tak różne, że historia człowieka karłowaciała.
„O Ziemio, jakież to widziałaś zmiany!” — pisał Tennyson. „Wzgórza to cienie, które płyną / Zmieniając ciągle kształty, i nic nie trwa” (25). Niedawno pojawiła się nauka zwana archeologią — rabusie grobów i łowcy skarbów w służbie wiedzy. Kopiąc w ziemi, archeologowie odsłaniali ukrytą w niej historię. W Niniwie, w Pompejach, w Troi otwierano drzwi i pojawiały się minione cywilizacje — zamarłe w kamieniu, ale wyglądające jak prawdziwe. Archeologiczne wykopaliska odsłaniały gotowe wykresy, w których czas stanowił widoczny wymiar.
Choć było to mniej oczywiste, ludzie mieli wszędzie wokół siebie warstwy czasu. Pasażerowie ciągniętych przez parowozy pociągów wyglądali przez okna na pola, na których orano za pomocą wołów tak samo jak w średniowieczu, i choć niebo przecinały druty telegrafu, w dalszym ciągu do transportu i bronowania używano koni. Powodowało to nowy rodzaj dezorientacji i dysocjacji. Nazwijmy to „dysonansem czasowym”.
Przede wszystkim jednak nowożytność była nieodwracalna, nieubłagana i niepowtarzalna. Postęp trwał — świetna sprawa, o ile było się technologicznym optymistą. Cykliczny czas, boczne strumienie czasu, wieczna reinkarnacja, koło życia: wszystkie te poglądy stały się romantycznymi mrzonkami dla poetów i przepełnionych nostalgią filozofów.
Normalna Szkoła Nauk Przyrodniczych, przemianowana potem na Królewskie Kolegium Nauk Przyrodniczych, była dobrym miejscem dla H.G., najmłodszego syna sklepikarza i byłej pokojówki. Będąc nastolatkiem, spędził trzy nieszczęśliwe lata jako czeladnik sukiennika. Teraz, w nowym, pięciopiętrowym budynku z windą, studiował biologię elementarną u („w cieniu”) Thomasa H. Huxleya, słynnego darwinisty — którego Wells uważał za potężnego wyzwoliciela intelektualnego odważnie walczącego z klerem i nieukami, ustalającego fakty dotyczące ewolucji z pieczołowicie zbieranych skamienielin i materiału embriologicznego, wypełniającego „wielką układankę” potwierdzającą istnienie drzewa życia. Był to najbardziej wychowawczy rok jego życia: „gramatyka formy i krytyka faktu”. Nie był aż tak bardzo zachwycony kursem z fizyki, z którego później pamiętał niewiele więcej niż własną nieporadność przy próbie zmontowania barometru z kawałków miedzi, drewna i szklanej rurki.
Po ukończeniu Szkoły Normalnej zajmował się nauczaniem w szkole, po czym „dokonał zwrotu ku” (jak sam to określił) dziennikarstwu literackiemu. Znalazł tu ujście dla górnolotnych spekulacji naukowych, jakie sprawiały mu przyjemność w Studenckim Towarzystwie Dyskusyjnym. Esej dla „Fortnightly Review” pod tytułem Ponowne odkrycie jedyności oceniono wspaniale jako „szereg przenikliwych poglądów, które nazywamy marszem myśli ludzkiej” (26). Następny artykuł, zatytułowany Sztywny Wszechświat, został uznany przez znakomitego redaktora naczelnego pisma, Franka Harrisa, za niezrozumiały. Wezwał on dwudziestosześcioletniego autora do swojego biura i wyrzucił manuskrypt do kosza. Sztywny Wszechświat był sztywnym tworem czterowymiarowym — jak blok kamienia. Nie zmieniał się w czasie, bowiem czas miał być w niego wkomponowany.
Czterowymiarowe ramy prowadziły z żelazną konsekwencją do Sztywnego Wszechświata. Jeśli wierzyło się w ówcześnie obowiązujące prawa fizyki — a studenci Szkoły Normalnej w kraju Newtona z pewnością w nie wierzyli — to wiadomo było, że przyszłość musi być bezpośrednią konsekwencją przeszłości. Wells zaprojektował „wykres uniwersalny”, „z którego wyciągano by wszelkie zjawiska za pomocą procesu dedukcji”.
Zaczynało się od eteru jednolicie rozłożonego w nieskończonej ówczesnej przestrzeni, a następnie przesuwano atom. Jeśli istnieje wszechświat sztywny i dotychczas jednolity, charakter wynikającego świata polegałby całkowicie, rozumowałem po linii ściśle materialistycznej, od chyżości tego pierwotnego przesunięcia.
I co wtedy? Chaos!
Poruszenie rozszerzałoby się na zewnątrz, coraz bardziej się komplikując (27).
Edgar Allan Poe, podobnie inspirowany naukowymi spekulacjami, napisał w 1845 roku w opublikowanej w „Broadway Journal” opowieści Potęga słowa: „jak żadna myśl nie ginie, tak każdy czyn wywołuje nieskończony skutek”. Jeden z występujących w niej aniołów wyjaśnia dalej:
Kiedyśmy przebywali na ziemi, na przykład poruszaliśmy ręką i w ten sposób wzbudzaliśmy drganie w atmosferze, która ją otula. Drganie to rozchodziło się, aż każdej cząsteczce ziemskiego powietrza nadało impuls, który odtąd i po wsze czasy ustanowiony został poruszeniem ręki. Naszym matematykom fakt ten dobrze był znany (28).
Myśląc jak prawdziwy matematyk, Poe miał na myśli to, co arcynewtończyk Pierre-Simon, markiz de Laplace, dla którego przeszłość i przyszłość nie były niczym więcej i niczym mniej jak stanami fizykalnymi, sztywno powiązanymi ze sobą za pomocą nieubłaganej mechaniki praw fizyki. Obecny stan Wszechświata (jak napisał w 1814 roku) jest „wynikiem jego przeszłości i przyczyną jego przyszłości”. Oto Sztywny Wszechświat:
Mając do dyspozycji przez chwilę inteligencję, która byłaby w stanie objąć wszystkie siły ożywiające przyrodę oraz odpowiednie pozycje składających się na nie istot, a na dodatek byłaby ona na tyle ogromna, by przekazać te dane do analizy, zawarłaby ona w tym samym wzorze zarówno ruch największych ciał we Wszechświecie, jak i najlżejszego atomu; nic nie byłoby dla niej niepewne, a jej oczy widziałyby zarówno przeszłość, jak i przyszłość (29).
Niektórzy ludzie już wierzyli w istnienie takiej inteligencji — nazywali ją „Bóg”. Nic dla niego nie jest niepewne ani niedostrzegalne. Wątpliwości są czymś dla nas, śmiertelników. Przeszłość, przyszłość — Jego oczy widziałyby wszystko. (Czyżby? A może Bóg poprzestałby na obserwowaniu, jak rozwija się stworzenie. Niebiańskie cnoty mogą obejmować cierpliwość).
To jedno zdanie Laplace’a przetrwało lepiej niż reszta tego, co napisał. Pojawia się raz za razem w filozoficznych rozważaniach następnych dwóch wieków. Gdziekolwiek ktoś zaczyna rozmowę o losie, wolnej woli albo determinizmie, markiz zawsze się pojawia. Jorge Luis Borges wspominał jego „fantazje”, „że obecny stan wszechświata teoretycznie da się sprowadzić do jednej formuły, z której Ktoś mógłby wydedukować całą przyszłość i całą przeszłość” (30).
Podróżnik w Czasie wymyśla „wszechwiedzącego obserwatora”:
Dla wszechwiedzącego obserwatora nie istniałaby zapomniana przeszłość — żaden fragment czasu, który jakby wypadł z istnienia — ani pusta przyszłość rzeczy, które dopiero należy ujawnić.
Postrzegając całą teraźniejszość, wszechwiedzący obserwator tak samo postrzegałby równocześnie całą przeszłość i całą nieuniknioną przyszłość. Dla takiego obserwatora teraźniejszość, przeszłość i przyszłość nie miałyby znaczenia, bowiem cały czas postrzegałby dokładnie to samo.
Widziałby wypełniający przestrzeń i czas Sztywny Wszechświat — wszechświat, w którym wszystko byłoby zawsze takie same4.
„Jeżeli »przeszłość« cokolwiek oznacza — wnioskuje Podróżnik w Czasie — oznaczałaby spojrzenie w określonym kierunku, podczas gdy »przyszłość« oznaczałaby patrzenie w przeciwnym kierunku” (5). Sztywny Wszechświat to więzienie. Jedynie Podróżnik w Czasie jest w stanie się z niego uwolnić.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------
1 Zdefiniował wolną miłość jako „uwolnienie indywidualnego postępowania seksualnego od potępienia społecznego oraz kontroli i kar ze strony prawa”. I „praktykował to niestrudzenie”, jak napisał David Lodge.
2 Quid est ergo tempus? Si nemo ex me quaerat, scio; si quaerenti explicare velim, nescio (13).
3 Wyprzedzając obu o kilka dziesięcioleci, pisarz science fiction Ray Cummings włożył te słowa w usta postaci zwanej Big Business Man, występującej w jego powieści The Girl in the Golden Atom (Dziewczyna w złotym atomie) z 1922 roku (16). Susan Sontag powiedziała potem (cytując „stary greps, o którego autorstwo zawsze podejrzewałam absolwenta filozofii”): „Czas istnieje po to, aby wszystko nie wydarzyło się naraz, a przestrzeń, aby to wszystko nie przydarzyło się tobie” (17).
4 Akapit ten pojawia się we wcześniejszej wersji Wehikułu czasu, publikowanej w odcinkach w „The New Review” (tom 12, s. 100), nie ma go w ostatecznej wersji książki.