- W empik go
Podróżniczki. Dziewczyny, które nie znały granic - ebook
Podróżniczki. Dziewczyny, które nie znały granic - ebook
Kim była pierwsza polska podróżniczka? Która Polka handlowała niewolnikami, a która samotnie opłynęła kulę ziemską? Zapraszamy w fascynującą podróż wraz z niezwykłymi kobietami! Bohaterkami tej książki są Polki-podróżniczki, które miały odwagę wyruszyć w nieznane i przekraczać granice: geograficzne, społeczne, a także swoje własne. Jarosław Molenda, znany pisarz, publicysta i podróżnik, przedstawia czternaście wybitnych kobiecych osobowości, począwszy od Świętosławy, pierwszej polskiej księżniczki, która na arenę dziejową wdarła się przebojem, przez m.in. Dorotę Falak, Ewę Felińską, Narcyzę Żmichowską, Ewę Dzieduszycką, aż po Elżbietę Dzikowską. Najnowsza książka wydawnictwa Lira zabierze Cię na wspólną wędrówkę z dziewczynami, które nie znały granic. Pasjonujące losy polskich podróżniczek to nie tylko ich własne przygody, to także historia turystyki i podróżowania.
Autor - JAROSŁAW MOLENDA – to pisarz, publicysta, niestrudzony globtroter, który dotarł na cztery kontynenty, autor ponad trzydziestu książek popularno-naukowych o tematyce podróżniczej i historycznej, dziennikarz magazynu podróżniczego „Dookoła Świata”. W 2015 roku został odznaczony przez Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej Srebrnym Krzyżem Zasługi za upowszechnianie kultury i propagowanie historii. W 2016 roku Minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego przyznał mu Honorową Odznakę „Zasłużony dla Kultury Polskiej”. „Podróżniczki. Dziewczyny, które nie znały granic” to pierwszy tytuł Autora wydany nakładem Liry.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-65838-31-5 |
Rozmiar pliku: | 2,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Podróżowanie jest jedną z najstarszych i najsilniejszych ludzkich pasji: może to atawizm pranomadów, może towarzyszący człowiekowi stale egzystencjalny niepokój gna go z miejsca na miejsce, może wreszcie decyduje o tym kulturowe dziedzictwo starych mitów z Biblii i z Odysei rodem. Ludzie podróżowali „od zawsze”, ale dopiero w drugiej połowie XIX wieku znacząco zwiększył się zasięg przestrzenny tych wojaży.
Szczególnym symptomem epoki romantyzmu, zwłaszcza w naszej kulturze, było wytworzenie się pewnej odmiany podróży, którą moglibyśmy nazwać „podróżowaniem z konieczności”. W jego efekcie relacje lub chociaż listy z drogi pisały te kobiety, które zostały przez okoliczności polityczne wciągnięte w tragiczne koła historii. Owe podróże z konieczności znaczyły szlaki dalekich zesłań, niekiedy najbardziej niezwykłe trakty emigracyjnej tułaczki¹.
Powody wojaży i emigracji były bardzo różne, gdyż — obok indywidualnych planów — u ich podłoża leżała przede wszystkim specyfika polskich układów polityczno-społeczno-gospodarczych, stwarzających okoliczności, które przyczyniały się do podjęcia decyzji o wyjeździe. Proces ten szczególnie wyraźnie zaznaczył się w wieku XIX. Niektóre Polki opuszczały kraj z konieczności, w obawie przed represjami politycznymi, bądź po prostu z potrzeby i chęci znalezienia lepszych warunków egzystencji.
Wiele porzucało rodzinne pielesze, chcąc zobaczyć dalekie kraje i spotkać się z ludźmi o innej kulturze. Nie brakowało też takich, które prowadziły badania w różnych dziedzinach, uczestnicząc w ekspedycjach naukowych o charakterze geograficznym, geologicznym czy botanicznym. Poprzez owe podróże, a następnie włączanie się w rozmaite zajęcia, nasze rodaczki niejednokrotnie bardzo aktywnie uczestniczyły w rozwoju cywilizacyjno-kulturalnym wielu społeczeństw pozaeuropejskich.
Nie wszystkim jednak się to podobało. Powszechną i modną — szczególnie w XVIII stuleciu — skłonność Polaków do zagranicznych wędrówek potępiał Jean Claude Hippolyte Méhée de La Touche, redaktor „Gazette de Varsovie” i autor między innymi Histoire de la prétendue révolution de Pologne: „Biegać po świecie przez próżność, dla pychy, wozić się ze swem nieuctwem i niezaradnością, rujnować się za granicą, nabierając tylko złych nałogów i śmieszności, oszukiwać i psuć kogo się spotka — to cel i skutki tych włóczęg, które Polacy zowią podróżami”² .
Z drugiej strony, w czasach, gdy w Europie pojawiła się kolej i podróżowanie stało się szybsze i wygodniejsze, te częste wyjazdy polskiej arystokracji zyskały miano czegoś prawie zwyczajnego. Przykładowo od 1856 roku, gdy z Tarnowa odjeżdżały pociągi do Krakowa, podróż do Wiednia trwała jedynie dziewiętnaście godzin³ . Imponujący rozwój środków komunikacji — zwłaszcza kolei i żeglugi — sprzyjał coraz bardziej masowemu podejmowaniu bliższych i dalszych wędrówek.
Powtórzmy raz jeszcze: podróżowano dla pieniędzy, w interesach czy po prostu „za chlebem”. Podróżowano dla nauki, z chęci poznania, z powodów rodzinnych i religijnych. Podróżowano dla przyjemności — by mile spędzić wolny czas. Szczególnie fascynujące były podróże egzotyczne, których celem był między innymi Orient. Ten zapał do podróżowania od samego początku był także udziałem kobiet. Kobiety, podobnie jak mężczyźni, podróżowały powodowane aspiracjami zawodowymi czy politycznymi (na przykład udając się na międzynarodowe spotkania kobiet), a także w związku z potrzebami rodzinnymi lub towarzyskimi⁴ .
Zgodnie z normami obyczajowymi XVIII i XIX wieku kobietom nie wolno było podróżować, a już z pewnością nie samotnie. Tym, które mimo to wyjeżdżały, przypisywano wygórowane mniemanie o sobie. Warszawskie periodyki z uporem opisywały zdarzenia mające świadczyć o tym, jak niebezpieczne i niepożądane było dla kobiet udawanie się w podróż bez opieki mężczyzny czy choćby liczniejszego damskiego towarzystwa⁵ .
Jak zauważa Marek Olkuśnik w eseju Kobieta w podróży na przełomie XIX i XX wieku. Między próbą emancypacji a presją „podwójnej moralności”, niezależna, samodzielna kobieta traktowana była z niechęcią, politowaniem, zatroskanym współczuciem. Winna była raczej, wedle upowszechnianej opinii, korzystać z kolei pod opieką — najlepiej męża. Chroniłoby ją to przed niebezpieczeństwami i pokusami oraz pozwalałoby na zachowanie nad nią ścisłej kontroli. Ogólnie rzecz ujmując, prasa nie była przychylna samodzielnie peregrynującym paniom.
Często przedstawiano je jako zarozumiałe, przemądrzałe, niepotrafiące skromnie i z umiarem znaleźć się w jakże nietypowej dla nich sytuacji. Przedsiębranie samotnego wojażu koleją wzbudzało ironiczne komentarze lub słabo skrywane drwiny. Jeszcze w 1908 roku zdumienie i dezaprobatę wzbudzał wojaż dwudziestu trzech turystek ze Stanów Zjednoczonych, przemierzających Europę. Polski periodyk kąśliwie stwierdzał: „Panie podróżują same, jak przystało na Amerykanki, które mogą śmiało obchodzić się bez mężczyzn — naturalnie tylko w podróży”⁶ .
Samotna podróżna postrzegana była jako łatwa ofiara rozmaitych niegodziwości. Padała ofiarą oszustwa i kradzieży lub odurzona narkotykiem bywała doszczętnie ograbiana. Naturalnie pokrzywdzonej i bezradnej z pomocą spieszyć musiał mężczyzna — mąż lub syn poszkodowanej. W grę wchodzić także mogły i dużo groźniejsze niebezpieczeństwa. Jak donosił poważny „Tygodnik Mód i Powieści”, pewna osiemnastolatka przesiadająca się na stacji w Skierniewicach o mało nie padła ofiarą uwodzicielskich a niecnych zapałów pracownika kolei⁷ .
Na przekór wszystkiemu upodobanie do podróżowania upowszechniało się. Zarezerwowane początkowo dla mężczyzn i kręgów mieszczańskich, przyswajane było kolejno przez kobiety i warstwy niższe. Przeciwko tezie, która uznaje podróżowanie kobiet wyłącznie za część charakterystycznego dla nowoczesnych społeczeństw procesu emancypacji i socjalizacji, przemawia fakt, że niegdyś kobiety podróżowały również same i nadal tak podróżują.ROZDZIAŁ I Świętosława (ok. 970 – po 1016)
Chociaż w średniowieczu Europa drżała ze strachu przed wikingami, Słowianie zarówno w handlu, jak i w żegludze bałtyckiej, a także w korsarstwie nie pozostawali w tyle za swymi skandynawskimi sąsiadami. Zdaniem wybitnego znawcy, Gerarda Labudy, państwo polskie, które w latach 960–970 rozpostarło swoje wpływy między Wisłą a Odrą, odegrało nawet pewną rolę w stabilizacji politycznej królestw skandynawskich.
Stało się to za sprawą małżeństwa króla szwedzkiego Eryka z córką Mieszka I, która w późnych źródłach nordyckich z XII i XIII wieku występuje pod imieniem Sygrydy-Syryty. Żadna inna żyjąca w X wieku Piastówna nie zrobiła w polskiej historiografii tak zawrotnej kariery jak ona — matka królów, gwarantka polsko-skandynawskich sojuszy, krzewicielka chrześcijaństwa wśród wikingów, która wpłynęła na wczesnośredniowieczną historię prawie całej Europy Północnej.
O dziwo, postać tej niezwykłej kobiety, z którą związana jest historia Szwecji, Danii, Anglii i Norwegii, zagubiła się w otchłani polskiego średniowiecza. Ta bezimienna siostra Bolesława Chrobrego była pierwszą Polką, która niemal dokładnie tysiąc lat temu zasiadała de iure na angielskim tronie jako legalna małżonka Swena Widłobrodego, króla Danii i Anglii (druga polska królowa w historii Wielkiej Brytanii — także tylko de iure — to Maria Klementyna Sobieska).
Bohaterka niniejszego szkicu, dziś najczęściej zwana Świętosławą, to jedna z najbardziej tajemniczych kobiet w dziejach tych krajów. Zadziwiające, że w polskich średniowiecznych kronikach ani słowem nie wspomniano o Świętosławie. Dlaczego, skoro była tak prominentną postacią, jak chce ją widzieć część badaczy? A może szkopuł tkwi w tym, że nie ma pewności, czy w ogóle… istniała?
Niewiele jest bowiem pewnych informacji biograficznych na jej temat: zachowały się tylko cztery odosobnione wzmianki w trzech jedenastowiecznych dziełach, którymi były: Kronika Thietmara, anonimowego autora Dzieje króla Kanuta albo Pochwała królowej Emmy oraz Adama z Bremy Czyny biskupów kościoła hamburskiego. Współcześni historycy uzupełniają obraz Piastówny, precyzując pewne dane chronologiczne i genealogiczne na podstawie powyższych źródeł.
Tradycyjne przekazy o Świętosławie spisane w sagach dają do myślenia. Pierwszy wniosek, jaki się nasuwa, jest taki, że musiała być postacią wybitną, inne bowiem nie stają się legendami. Posiłkując się sagami islandzkimi jako źródłami historycznymi, trzeba pamiętać o tym, że nie powstawały one dla zaspokojenia ciekawości historyków, lecz ku uciesze słuchaczy. Były więc w dowolny sposób przerabiane, zmieniane i dostosowywane do bieżących potrzeb i gustów.
Najstarszą udokumentowaną na piśmie jest Saga o Olafie Tryggvasonie, autorstwa Oddra Snorrasona. Spisana po łacinie około 1180 roku, przełożona została na język islandzki i w tej formie, w kilku różnych wersjach, przetrwała do naszych czasów. Tłem wspomnianej sagi, a według kroniki Adama z Bremy — także przyczyną ślubu Sygrydy-Świętosławy z Erykiem, był konflikt pomiędzy państwami duńskim a szwedzkim.
W sojuszu z Polską Szwecja dostrzegała korzyści w walce z Duńczykami oraz ewentualnie w eliminowaniu niesprzyjających Erykowi wpływów Jomsborga (legendarna osada wikingów, w granicach dzisiejszego Wolina). Jedynie w sojuszu ze Szwecją, skierowanym przeciwko Danii, mogli z kolei widzieć Piastowie możliwość usunięcia wpływów duńskich z Pomorza. Sagi mówią jednak, że podobno Mieszkówna miała w życiu jedną wielką miłość, a był nią Olaf Tryggvason, królewicz norweski, opiewany przez jej współczesnych sagnamadów, czyli twórców sag.
Po śmierci ojca, który zginął z rąk mordercy, Tryggvason musiał uchodzić z kraju i przez długi czas błąkał się na obczyźnie. Zawitał nawet na dwór ruski księcia nowogrodzkiego, który wyposażył go w okręty, a także do Poznania — na dwór Mieszka I. Wówczas też poznała go Świętosława. Pochodzenie jego nie było jednak jednoznaczne, gdyż odnaleziono go jako niewolnika na statku estońskiego kupca.
Wyróżniał się wprawdzie wypalonym na plecach znakiem runicznym Haralda Pięknowłosego, ale Harald mógł nim znaczyć równie dobrze królewskie dzieci, jak i królewską służbę. Olaf uważał się jednak za spadkobiercę tronu norweskiego i usiłował dla swej sprawy pozyskać możnych protektorów. Być może książę Polski wiązał z nim pewne nadzieje polityczne, niemniej małżeństwo córki z królem szwedzkim wydawało mu się inwestycją z całą pewnością bardziej korzystną. Świętosława wyjechała zatem do Szwecji i poślubiła Eryka.
Przyszły małżonek Świętosławy był wprawdzie w wieku jej ojca i cieszył się opinią człowieka szalonego, ale takie drobiazgi nie miały w polityce żadnego znaczenia. Nie miał także znaczenia fakt, że Świętosława kochała się w młodym Norwegu. Nie tylko zresztą w tamtych czasach romantyczna natura któregokolwiek władcy nie miała nic do rzeczy. Ostatecznie Piastówna została wydana więc za Eryka, króla Szwecji, oczywiście wyłącznie ze względów politycznych.
Słowianki były pożądanym towarem dla skandynawskich władców. Taka ładna, „zagraniczna” żona była symbolem prestiżu i bogactwa. Podobna moda panowała również w innych europejskich dynastiach, także wśród Piastów, którzy chętnie żenili się z Czeszkami czy Węgierkami. Polskie księżniczki były dobrymi partiami, a szczególnie obszernie rozpisywano się o córkach konunga^(I) Burysława, jak to ma miejsce w Sadze o Jomswikingach z XIII wieku: „Najstarsza miała na imię Astrid i była najpiękniejszą i najbystrzejszą z kobiet. Druga to Gunhilda, trzecia to Geira, która została poślubiona Olafowi Tryggvasonowi”¹.
O małżeństwie Eryka z córką Mieszka informuje przekaz Adama Bremeńskiego, pochodzący z XI wieku: „Eryk, król szwedzki, zawarł przymierze z przepotężnym królem Polski, Bolesławem. Bolesław dał w małżeństwo córkę albo swą siostrę”². Urodziła mu syna Olafa i córkę Holmfrydę i zgodnie z życzeniami ojca nakłoniła go do wyprawy przeciwko Duńczykom. W wojnie tej Eryk odniósł zwycięstwo i uzyskał przydomek Segersäll, czyli Zawsze Zwycięski.
Wiktoria ta nie wyszła mu jednak na dobre, ponieważ nasiliły się u niego objawy obłędu. Twierdził, że nordycki bóg Odyn wymaga od niego, aby złożył mu w ofierze swego syna Olafa. Ochrzczona Świętosława nie wierzyła jednak w nordyckich bogów i chroniąc syna, kazała otruć jego ojca. Aby nadać temu morderstwu boski charakter, podpaliła dwór i świątynię w Uppsali. Opowiadano zatem, że doszło do rozgrywki pomiędzy bogiem Thorem a bogiem Odynem, z których pierwszy zabił Eryka, drugi zaś w odwecie spalił świątynię rywala³.
To ona po śmierci Eryka około 995 roku zaczęła sprawować regencję w imieniu nieletniego syna, odrzucając każdą ofertę matrymonialną. Ba, gdy przybyli do niej król Harald Grenske — lokalny norweski władca, ojciec Olafa Świętego — oraz konung Vissavald z Gardariki, znany też jako Wsiewołod z Rusi — by prosić ją o rękę, podjęła ich ucztą, spoiła, po czym kazała podłożyć ogień pod dwór, dzięki czemu spaliła ich żywcem. Miał to być sygnał, by nie ośmielano się więcej uderzać do niej w konkury. Prawdziwa Walkiria o słowiańskim charakterku…
Podobnie te wydarzenia przedstawia Oddr Snorrason w Sadze o Olafie Tryggvasonie, choć zgodnie z jego przekazem Sygryda nie owdowiała, ale rozwiodła się z mężem: „Wedle tego, co mówią niektórzy ludzie, przyczyną rozwodu były jej duma i żądza władzy, czego król nie zamierzał dłużej znosić. Inni twierdzą, że to ona go już nie chciała, ponieważ wedle prawa istniejącego w tym kraju, gdy mąż umarł wcześniej, żonę grzebano w kopcu wraz z nim”⁴.
Przy okazji mamy wytłumaczenie jej przydomka, który pochodzi od trudnego charakteru. „Storrada” znaczy właśnie dumna, wyniosła czy pyszna, ale może też określać osobę ambitną, o „wielkich zamiarach”. Obaj sagnamadowie — Snorri Sturluson i Oddr — są natomiast zgodni, że Sygryda odrzucała zaloty mniej znacznych konungów, aż zakochał się w niej znany już nam Olaf Tryggvason. Zrękowiny nie przebiegły jednak łatwo, o czym też opowiadają sagi.
Najpierw Olaf wysłał jej pierścień, który tylko z pozoru wyglądał na złoty i drogocenny, a w rzeczywistości okazał się jedynie pozłacany, co rozwścieczyło Sygrydę. Po jakimś czasie królowa dała się jednak obłaskawić. Gdy już miano podjąć decyzję o ślubie, Sygryda odmówiła przyjęcia chrztu — choć historyczna córka Mieszka musiała być chrześcijanką — czym z kolei rozwścieczyła króla, który uderzył ją w twarz rękawiczką. Zaręczyny zostały zerwane, a obrażona władczyni poprzysięgła niedoszłemu mężowi zemstę⁵.
Według innej wersji zostawszy wdową, Świętosława przypomniała sobie o Olafie Tryggvasonie. Uważany niegdyś za samozwańca, w ciągu kilku lat zyskał nie tylko sławę nieustraszonego żeglarza, ale także przy pomocy swoich wikingów dwukrotnie najeżdżał Anglię: najpierw w 991, później w 994 roku, wymuszając ogromne okupy na anglosaskim królu Ethelredzie II. W czasie drugiej wyprawy Olaf przyjął chrzest. Do Norwegii wrócił w 995 roku, gdzie zagarnął dla siebie tron jako następca zamordowanego jarla^(II) Hakona.
Nic zatem nie stało na przeszkodzie, aby owdowiała królowa Szwecji poślubiła króla Norwegii. Olaf zmienił się wszakże nie do poznania. Owładnięty był ambicjami politycznymi i zażądał tronu szwedzkiego, co było równoznaczne z odsunięciem młodego Olafa od dziedziczenia. Kiedy spotkał się z odmową, usiłował porwać regentkę. Przecenił wszakże swoje siły. Najazd Norwegów został odparty⁶.
Odrzucona kobieta potrafi być mściwa, zwłaszcza gdy niedoszły amant czyha na dobro jej dziecka. Tradycja skandynawska jest zgodna, że po Olafie po rękę Sygrydy zgłosił się Swen Widłobrody, który był już żonaty z Gunhildą, córką króla Burysława, i właśnie owdowiał. Sygryda zgodziła się na ślub, a zaraz po nim zaczęła podjudzać męża do wojny ze swoim nowym wrogiem — Olafem Tryggvasonem.
Czy Świętosława istotnie stała za koalicją królów, którzy sprzysięgli się przeciw niemu? Faktem jest, że miał przeciw sobie wszystkich: Swena, króla Danii, który był mężem Sygrydy, Olafa, króla Szwecji, syna Świętosławy, i Swena, zięcia Sygrydy. Mimo to próbował najechać Danię w roku 1000, ale 9 września tego roku poniósł śmierć w bitwie pod Svold, która przeszła do historii pod nazwą Bitwy Trzech Królów.
Wikingowie, którzy nie mogli pogodzić się ze śmiercią swojego przywódcy, opowiadali wprawdzie, iż uszedł on z pola bitwy, schronił się za granicą i poślubił tam księżniczkę Tyrę. Rozeszły się pogłoski, jakoby widziano go w Jerozolimie. Wierzono, że powróci, aby pomścić swoją klęskę. Olaf nie pojawił się już jednak na historycznej scenie, ale odniesione zwycięstwo i Świętosławie nie przyniosło radości.
Zrozumiała, że przegrała swoją jedyną miłość. Swena nie darzyła żadnym uczuciem i chociaż urodziła mu synów: Haralda i Kanuta, myślami była zawsze przy innym. Czy to obojętność żony rozwścieczyła do tego stopnia króla Danii, iż postanowił wygnać ją ze swego królestwa, czy może w grę wchodziły inne względy? Tego nie wiemy. Thietmar konstatuje tylko lakonicznie:
„Ponieważ nikt nie zdoła pojąć ani osobliwości owej północnej krainy, które w przedziwnej postaci sama natura tam roztacza, ani też okrutnych czynów tamtejszego ludu, przeto pominę je i tylko w paru słowach wspomnę o owym jaszczurczym pomiocie, czyli o synach owego Swena — prześladowcy. Urodziła mu ich córka księcia Mieszka, siostra jego syna i następcy, Bolesława. Wygnana przez męża na długi okres czasu, wiele musiała ona znosić wraz z innymi przykrości”⁷.
Ten „jaszczurczy pomiot” to dwaj kolejni duńscy królowie: Harald II Svensson i Kanut II Wielki. Ci mieli jeszcze dwie siostry: Estrydę, która dzięki małżeństwu z możnym duńskim i earlem wschodniej Anglii Ulfem Thorgilssonem została później założycielką kolejnej duńskiej dynastii Estridsenów, oraz Świętosławę Młodszą, wspomnianą w księdze liturgicznej Liber vitae katedry New Minster w Winchester, gdzie figuruje wzmianka: Santslaue soror Cnutis regis nostri⁸, czyli „Świętosława, siostra króla naszego Kanuta”.
Jak wspomniano, małżeństwo ich rodziców nie było szczęśliwe. Być może rzeczywiście królowa nie umiała ukryć swej rozpaczy po śmierci Trygvasona. Być może Swen domyślał się, że wyszła za niego jedynie po to, by zemścić się na Olafie. W ten czy inny sposób naraziła się mężowi, skoro została przezeń wygnana. A może po bitwie pod Svold skończyła się jej rola jako zwornika sojuszu duńsko-szwedzkiego przeciwko Norwegii?
Jak przypuszcza znawca tematyki Jakub Morawiec, nie jest wykluczone, iż małżeństwo wdowy po Eryku ze Swenem Widłobrodym, potwierdzające sojusz z królem Danii, miało służyć umocnieniu pozycji Olafa Skötkonunga w Szwecji i zawarte zostało właśnie z inicjatywy jego matki. Rola, jaką prawdopodobnie córka Mieszka odegrała w wydarzeniach z roku 995, pozwala także lepiej zrozumieć powody, jakie mogły skłonić Swena Widłobrodego, tuż po roku 1000, do wygnania żony.
Źródła milczą na ten temat, wydaje się jednak, iż można zaryzykować pewną hipotezę. Zgodnie z nią w znaczącej mierze o oddaleniu przez Swena wdowy po Eryku zadecydowały jej starania o utrzymanie swojej wysokiej pozycji i próby wpływania przez nią na polityczne posunięcia jej drugiego męża. Podobnie mogło być z decyzją jej syna, w wyniku której po jej powrocie z Polski wyruszyła do Anglii nowa duńska wyprawa, na czele której stanął Kanut. Pomimo milczenia źródeł w tej sprawie nie można wykluczyć przypuszczenia, iż oba te wydarzenia były ze sobą ściśle powiązane⁹.
Wypędzenie żony przez Swena nie wpłynęło na pogorszenie stosunków polsko-duńskich, ponieważ ekspansja Danii skierowana była w tym czasie na Anglię, a Polska toczyła wojny z cesarstwem. Ważniejsze, że nawet w średniowieczu Sygrydy raczej nie wiązano z Polską. Za Piastównę uważał ją Adam z Bremy, ale jego relację trudno traktować poważnie, bo mieszał wszystkie możliwe fakty związane z Polską, a o pokrewieństwie pomiędzy żoną Eryka i Bolesławem Chrobrym wspomniał wyłącznie w komentarzu na marginesie księgi¹⁰.
Polityczne znaczenie małżeństwa Sygrydy-Świętosławy było być może mniejsze od zamierzonego. Daleko bardziej istotne natomiast były wpływy, jakie małżeństwo to wywarło na proces chrystianizacji Szwecji, gdzie najpierw osiadła wygnana, korzystając z gościny swego syna, Olafa Skötkonunga. Później pojawiła się na dworze brata, Bolesława Chrobrego. Jak twierdzi anonimowy autor Gesta Cnutonis regis, spisanych według relacji królowej Emmy, żony Kanuta, przed śmiercią Swena świekra była na wygnaniu w „Slavii”, a po śmierci Swena Widłobrodego jego synowie, Kanut i Harald, „podążyli do kraju Słowian i przywiedli z powrotem swoją matkę, która tam przebywała”¹¹.
Jest rzeczą pewną, że córka Mieszka w latach swego zamążpójścia musiała być chrześcijanką i to niezależnie od tego, czy była córką Dobrawy Przemyślidki, czy też — co jest zresztą mało prawdopodobne — jednej z jej pogańskich poprzedniczek. W przypisywanej Oddrowi Snorrasonowi Sadze o Ingwarze z końca XII wieku jej autor podał, że Eryk oddalił Sygrydę, „bo nie dało się z nią wytrzymać”, ale pozwolił jej zatrzymać dobra na Gotlandii, o czym inne sagi nie wspominają. Na wyspie tej rzeczywiście znajdowały się dobra zwane „Sighridha leff”.
Niepewne jest nie tylko pochodzenie, lecz także imię księżniczki. Nie podaje go kronika Adama z Bremy. Późniejsze źródła nazywają ją Sygrydą lub Syrytą. W skandynawskich sagach żona Eryka nazywana jest także imieniem Astrydy lub Storrady. Niektórzy historycy skandynawscy przypuszczają, że pod tymi imionami kryją się dwie żony Eryka, z których pierwszą była Sygryda Storrada, z którą Eryk się rozwiódł, a drugą Syryta, córka Mieszka. Poglądy te opierają się jednak głównie na sagach skandynawskich, co do których nie można mieć pewności, że zawierają przekaz historyczny, a do tego część z nich pozostaje w sprzeczności z tymi hipotezami¹².
Interpretowanie sag, zwłaszcza jeśli chodzi o zawarte w nich informacje polityczne, to rzecz niebywale trudna, ponieważ najwcześniejsze skandynawskie relacje o Sygrydzie zostały spisane około dwustu lat po jej śmierci. Skandynawowie kochali swoją przeszłość i w ustnych opowieściach przekazywali sobie dzieje swoich rodów z pokolenia na pokolenie. Ale nawet ta ich szczera miłość do historii nie mogła uchronić przekazów przed zniekształceniami i przekłamaniami. W efekcie sagi są dosyć chaotyczne, a niektóre historyczne postacie zostały ze sobą scalone, tak jak na przykład konung Wendlandu (państwa Polan) Burysław (Búrislefr), którego pierwowzorami byli zarówno Mieszko I, jak i Bolesław Chrobry.
Podobnie miała się sprawa z Sygrydą, której wizerunek mógł powstać z połączenia kilku księżniczek. Z taką tezą wystąpił Rafał Prinke. Jego zdaniem Piastówna była córką nie Dobrawy, lecz Ody, co oznacza późniejszą datę jej urodzin. Ponadto uznał on odnoszone dotychczas do niej informacje Adama z Bremy za zupełnie niewiarygodne i w rezultacie odrzucił tezę o jej małżeństwie z Erykiem Zwycięskim, a tym samym o jej pokrewieństwie z Olafem Skötkonungiem. Prinke uznał, że przekazy Thietmara i Adama z Bremy, wbrew temu, co sądzono dotychczas, odnoszą się do dwóch różnych osób.
Bzdurą jest po pierwsze imię Świętosławy. Nie pada w żadnym źródle, a upowszechniło się w literaturze właściwie tylko dlatego że… dobrze brzmi. Oparto je na mało przekonującej i dawno obalonej dedukcji. Otóż w Liber vitae opactwa New Minster w Winchester z XI wieku pojawia się wzmianka o siostrze Kanuta Wielkiego, syna Swena Widłobrodego i owej tajemniczej córki Mieszka — o imieniu Santslaue, która według części historyków została tak nazwana po matce. To właśnie z tego łacińskiego źródła językoznawcy odszyfrowali pierwotną, słowiańską formę imienia córki Mieszka I — Świętosława.
Ale jest to jedynie hipoteza, nie pewnik. Wprawdzie zdarzało się, że córka dostawała imię po matce, na przykład gdy ta zmarła w połogu. Zwykle jednak tak się nie działo i jeśli w ogóle przekazywano imię żeńskie, to było to imię którejś z przodkiń matki, często po prostu jej rodzicielki, a więc babki dziecka. Innymi słowy, fakt, że córka Mieszkówny nosiła imię Świętosława, wskazuje raczej, jakiego imienia jej matka prawdopodobnie nie nosiła¹³.
Po kim imię otrzymała Świętosława, siostra Kanuta? Jako że znamy imiona Dobrawy i Ody, czyli jej potencjalnych matecznych babek, prawdopodobnie wzorem dla imienia kobiety z winchesterskiej Liber vitae było imię jej macierzystej prababki, a ojczystej babki Gunhildy, a więc — mówiąc prościej — matki Mieszka I. Problem sięga jednak znacznie głębiej. W zachowanych tekstach z epoki jako małżonki Eryka i Swena pojawiają się dwie panie: Sygryda i Gunhilda. Eryk Zwycięski wprawdzie poślubił kobietę o imieniu Sygryda, ale… nie miała ona nic wspólnego z Polską.
Przy tym imię Sygryda nie stanowi żadnego dowodu na poparcie tezy o skandynawskim pochodzeniu, gdyż w średniowieczu było rzeczą zwyczajną, że księżniczka, wychodząc za mąż poza ojczyzną, przybierała drugie imię, brzmiące bardziej swojsko dla nowych poddanych. Tak na przykład wnuczka jednej z Piastówien, Priska, biorąc za męża Bizantyjczyka, przybrała imię Irena, a Anna Rurykowiczówna, kiedy wyszła za króla Francji, zaczęła się mienić Agnieszką¹⁴.
Jako pewnik przyjąć trzeba, że Mieszkówna była żoną Swena Widłobrodego i matką jego synów Kanuta oraz Haralda. Fakty te poświadczają niezależnie od siebie Thietmar i Gesta Cnutonis, a potwierdza także zapis w Liber vitae (bo imię Świętosława mogła dostać tylko córka Słowianki). W oczywisty sposób kojarzy się to z opisanym w sagach islandzkich małżeństwem Swena z Gunhildą, córką wendlandzkiego (czyli słowiańskiego) króla Burysława.
Na przeszkodzie utożsamieniu Gunhildy ze słowiańską matką Kanuta staje jednak przekaz Adama Bremeńskiego, wedle którego matką tą miała być dopiero wdowa po Eryku Zwycięskim. Jej imię (w formie Syryta) podał znacznie później zależny od Adama Sakso Gramatyk, który mógł je zaczerpnąć ze znanej sobie tradycji islandzkiej.
Czy jednak relacja Adama jest wiarygodna? Z tekstu kroniki wynika, że Adam nie znał dokładnie stosunków rodzinnych Swena Widłobrodego, pomija bowiem zupełnym milczeniem jego drugiego syna, Haralda, rodzonego wuja Estrydsena, również króla Danii. Ba, zaprzecza sam sobie, gdyż Kanuta i Olafa Skötkonunga nazywa w pewnym miejscu braćmi rodzonymi, chociaż skądinąd uważał ich tylko za braci przyrodnich¹⁵.
Mamy więc do czynienia z sytuacją współistnienia wielu wykluczających się wzajemnie hipotez. Wywody poświęcone Sygrydzie można w skrócie ująć następująco: zachowały się bezpośrednio wiadomości o jej imieniu i przydomku, które nosiła w Skandynawii; nie jest natomiast znane jej pierwotne imię słowiańskie. Dalsze jej losy też pozostają osnute tajemnicą — prawdopodobnie przeniosła się za synem do Anglii.
Znawca problemu Kazimierz Jasiński, analizując przekaz Thietmara, przedstawił wiarygodne przesłanki, przemawiające za tym, że córka Mieszka I wciąż żyła w latach 1016–1017. Jak wskazał bowiem wspomniany badacz, Thietmar umieścił wiadomość o niej w księdze siódmej swojej kroniki, we fragmentach, które powstały w 1017 roku, nie wspominając przy tym o jej śmierci. Można zatem przyjąć, że Piastówna mogła być świadkiem kampanii Kanuta w Anglii w latach 1015–1016¹⁶.
Wskazówką mogą być też losy jej obu znanych córek, znajdujących się przecież pod matczyną opieką — obu związanych z Anglią. Ostatnim śladem jej istnienia jest skaldyczny wiersz w języku islandzkim, Liðsmannaflokkr, spisany około 1017 roku, a przedstawiający w poetyckiej formie podbój Anglii przez Kanuta Wielkiego, który związał się z Aelgifą, byłą kochanką pokonanego króla Ethelreda, matką jego dziewięciorga nieślubnych dzieci.
Chociaż Aelgifą urodziła mu synów Svenda i Harolda Zająconogiego, oddalił ją, być może za namową Świętosławy, i zaślubił wdowę po Ethelredzie — Emmę. Małżeństwo z nią spowodowało, że w Kanucie zaszła zasadnicza zmiana. Poczuł się nagle Anglikiem i zaczął utożsamiać się z podbitym narodem. Odesłał do domu swoją drużynę i postanowił zostać w Anglii na stałe.
Kanut był człowiekiem bezwzględnym i okrutnym. Poróżniwszy się na przykład ze swoim przyjacielem Eadrikiem z Mercji, któremu zawdzięczał między innymi angielską koronę, bez wahania rozkazał go ściąć. Dzieci podbitego króla Anglosasów wysłał do Polski z poleceniem, aby tam zostały zabite. Bolesław Chrobry nie miał wszakże w sobie normańskiego okrucieństwa i prośby tej nie wypełnił.
Nieznany narrator zwraca się w Liðsmannaflokkr do bezimiennej „Pani”, przed którą zapewne poemat miał być wygłoszony. Jakub Morawiec, specjalista w dziedzinie sag i poezji skaldów, dopatruje się w niej właśnie Świętosławy, niewątpliwie obeznanej z poezją skaldyczną z czasów długoletniego pobytu w Szwecji i Danii. Swój poemat skald kończy symbolicznie: „teraz, gdy ciężkie walki ostatnio zostały stoczone, możemy osiąść, pani, w pięknym Londynie”¹⁷.
Świętosława nie pojawiła się już więcej na arenie historii. Umarła prawdopodobnie w latach dwudziestych XI wieku i pochowano ją zapewne w Londynie. Być może doszła ją jeszcze wiadomość o śmierci jej synów: króla Danii Haralda w 1018 roku i króla Szwecji Olafa w 1022 roku. Może była świadkiem objęcia przez Kanuta tronu duńskiego po bracie, a także podbicia przezeń Sambii, Norwegii i Marchii Szlezwickiej, co czyniło go najpotężniejszym władcą północnej Europy.
Nie dożyła jednak z pewnością radosnego momentu, kiedy jej wnuczka Gunhilda zaślubiła cesarskiego syna. Niedane jej było także widzieć, jak mąż wnuczki Henryk III podporządkowuje sobie papiestwo ani też jak jej prawnuk Henryk IV korzy się w Canossie przed Grzegorzem VII. Nie przypuszczała także zapewne, że jej praprawnuk Henryk V rozpocznie krwawe wojny z jej stryjecznym praprawnukiem, księciem Polski Bolesławem Krzywoustym.
Dziś bardzo trudno orzec, ile prawdy kryje się w skandynawskich sagach, choć wydaje się bardzo prawdopodobne, że Eryk Zwycięski oraz Swen Widłobrody rzeczywiście ożenili się z Piastównami albo tylko z jedną z nich, której imienia wciąż nie możemy być pewni. Mimo to jej barwny życiorys, zrekonstruowany przez historyków i publicystów, działa na naszą wyobraźnię, a może i trochę łechce nasze imperialne zapędy.
Czyż nie jest miło mieć w gronie swych przodków tak wielką Polkę, której dane było żyć i uczestniczyć w trzech różnych kręgach kulturowych: rodzimym słowiańskim, później normańskim, a na koniec anglosaskim, który przechowywał i przekazywał szczątki najstarszego dziedzictwa europejskiego, ocalałego z pobojowiska po upadku Imperium Romanum?ROZDZIAŁ II Dorota Falak (ok. 1630–1674)
Wiek XVII nie należał do kobiet, szczególnie ubogich, więc tym niezwyklejsze wydają się kariery tych, które przekraczały nie tylko granice państwowe, lecz także obyczajowe. Szczególnie na styku świata chrześcijan i islamu, gdzie dominującym argumentem w ewentualnym sporze była wyłącznie siła. Czasami jednak wystarczały spryt i zaradność, czego dowodem jest niezwykła życiowa kariera niejakiej Doroty Falak.
Jej wspomnienia w języku niemieckim Aus meine Leben (dosłownie „Z mojego życia”) przechowywane są w Bibliotece Narodowej w Budapeszcie. Te niezwykłe losy opisał historyk Wojciech Sulewski w książce Konterfekty dziwnych Polaków¹. Opowiedział o niej po raz pierwszy w programie Ryszarda Badowskiego z cyklu „Klub sześciu kontynentów” poświęconym niezwykłym przygodom naszych rodaków w krainach wschodnich.
O młodości bohaterki wiadomo niewiele. Przyszła na świat około 1630 roku w jednej z podopolskich wiosek — Tarzymiechy. Pańszczyźniani chłopi, których chatę spaliły niedawno wojska szwedzkie, mieli z niemowlęciem mnóstwo kłopotu. Na Śląsku panował głód, szalała nawałnica wojny trzydziestoletniej. Szwedzi, idąc z pomocą czeskim protestantom, puścili z dymem sławetne miasto Racibórz i okoliczne wioski, a to, co oparło się płomieniom, zniszczyła później ręka katolickich żołnierzy Habsburgów.
Ludzie padali jak muchy, ponieważ — jakby mało było wojen — wybuchła zaraza, docierając aż pod Ostrawę, Cieszyn i Oświęcim. Prawdę mówiąc, matka dziewczynki, której nadano imię Dorota, nie wierzyła nawet w to, że uda się jej utrzymać dziecko przy życiu. W latach wojny trzydziestoletniej pozostało na ziemiach cesarskich bardzo mało dzieci, a zdarzały się nawet i takie wsie — jak zapisał kronikarz — w których nie było słychać w ogóle płaczu dziecka.
Nasza Dorotka odziedziczyła silne geny. Ta mała twardzielka była wręcz idealnym przykładem sloganu: „co cię nie zabije, to cię wzmocni”. W dodatku od dziecka wykazywała upodobanie do nieprzejmowania się konwenansami. Zaczęła pobierać nauki w wiejskiej szkółce parafialnej u miejscowego proboszcza, który nauczył ją czytać i pisać, udostępnił nawet posiadane księgi, a wszystko w imię miłości bliźniego i za posługi różnej natury. Jakiej? To pozostaje tajemnicą…
Rychło podpadła miejscowym dewotkom, których — pomimo upływu kilkuset lat — wciąż mnóstwo nie tylko w polskich wsiach. Dziewczyna potrafiąca czytać i trwoniąca czas na studiowanie ksiąg sama prosiła się o kłopoty. Kumoszki zaczęły podjudzać, by Dorotę wyświęcić ze wsi, inne domagały się nawet, aby dziewczynę spławić w stawie, a wtedy niezawodnie objawi się jej związek z diabłem, który nie pozwoli swojej oblubienicy pójść pod wodę.
Dorota wolała zrejterować, wszak były to przecież czasy, gdy nad Śląskiem unosił się jęk żywcem palonych na stosach kobiet, które posądzono o czary. Ucieczka okazała się nie taka prosta — najpierw musiała uzyskać zgodę na opuszczenie wsi od swego pana. Była wszak poddaną śląskiego Szkopa — von Kloesego. Na szczęście i on wykazywał upodobanie do wdzięków niewieścich oraz do srebra. Dorota wylądowała w jego łożnicy, gdzie pokazała, jakie nauki pobrała od proboszcza.
Do taktu miłosnych uniesień zagrały brzęczące talary. W ten sposób jeden męski organ stwardniał, drugi udało się jej rozmiękczyć. Pan von Kloese zezwolił, aby pojechała na służbę do cesarskiego miasta Opola. Tam rozpoczęła pracę u jednego z miejscowych cyrulików, który okazał się na tyle nieostrożny, że pozwolił dziewczynie „zaglądać” w swoje pilnie strzeżone tajemnice. Niekiedy się nią wręcz wyręczał, chwaląc sobie takiego oddanego dniem i nocą pomocnika (cokolwiek to znaczy).
Z biegiem czasu coraz częściej zdarzało się, że — prócz prostych posług — Dorota brała udział w „lekowaniu” chorych. Była przecież bardzo bystra i „sposobna”, szybko poznała tajemnice ziół, „sposoby na gorączki”, ale nade wszystko interesowała ją chirurgia. Wykorzystywała każdą okazję, by zapoznać się z treścią medycznych woluminów wydawanych w cesarskich miastach Wiedeń, Linz i Wrocław.
W owym czasie ludzie wyróżniający się ponad miarę dość łatwo padali ofiarą podejrzliwych sąsiadów. Nie inaczej było w Opolu, które po dwu wielkich pożarach z trudem powracało do życia. Panna wykazująca grzeszną skłonność do ksiąg znowu się doigrała. Bogobojni mieszczanie donieśli na nią do lokalnych dominikanów. Do jej drzwi zapukali ponurzy panowie w habitach, którzy zaciągnęli ją do ciemnego lochu. I tak Dorota poznała, co znaczy „gościnność” Świętej Inkwizycji.
W oświetlonej pochodniami piwnicy zajął się nią specjalista od zeznań, który był nie tylko obrzydliwym karłem, lecz także prawdopodobnie sadystą i zboczeńcem. Zaczął zatem rozmowę z Dorotą od pozbawienia jej odzienia i powieszenia nagiej za ręce na żelaznych hakach zamocowanych u sufitu. Potem pachoł w czarnym kaftanie zaczął chłostać delikwentkę biczem, a mnich zadawał pytania, mające udowodnić diabelską inspirację medycznych zainteresowań badanej.
Dorota kolejny raz wykorzystała swój wrodzony spryt, okazując uległość. Udobruchała inkwizytora, posłusznie przyjmując chłostę na swą zgrabną pupę, czym wprawiła karła w ekstazę. W nagrodę nie wydał polecenia pozbawienia jej piersi czy wypalenia piętna. Ba, w swej łaskawości zdiagnozował jej przypadek jako niewiasty niemal wyleczonej ze skłonności do niestosownej wiedzy, ordynując tylko dziesięć dni leżenia krzyżem w kościele, a potem przebywanie w celi — i to w klasztorze — do końca jej żywota.
Był to przejaw niespotykanej wielkoduszności. Trudno powiedzieć, co zaszło w celi przesłuchań, ale z całą pewnością miało to ogromny wpływ na seksualność naszej bohaterki. Niektórzy podejrzewają, że przy okazji w dziewczynie rozbudziła się uśpiona do tej pory skłonność do batogów i łańcuchów. Falak jednak ani myślała dotrzymać wymuszonych torturami obietnic. W kilka dni po opuszczeniu piwnicy Świętej Inkwizycji uciekła z Opola, wykorzystując niedopatrzenie, gdyż dyby, w które zakuwano jej co noc nogi, były zbyt luźne.
Zgubiwszy pościg przedstawicieli Inkwizycji, dotarła do Krakowa. Tam z kolei dołączyła do ormiańskich kupców, podejmując się obowiązku kucharzenia uczestnikom karawany. Szybko też awansowała na nałożnicę naczelnika taboru. W ten sposób zawędrowała aż do stolicy Mołdawii Jassy, po drodze parając się — poza gotowaniem — leczeniem podróżnych. Tereny te znajdowały się wtedy pod panowaniem tureckim, jak zresztą spora część Bałkanów.
Wkrótce całe miasto znało medyczkę z Lechistanu, która potrafiła zaradzić w przypadłościach stanowiących wyzwanie dla miejscowych medyków. Zaczęto wzywać ją na hospodarski dwór. Gdy w 1673 roku opuszczała Jassy, zrażona zdzierstwami hospodarskich urzędników, była już w całym tego słowa znaczeniu bogatą kobietą, która zyskała przydomek al-hakima, czyli mądra. Jej celem stały się Węgry i Peszt, stanowiący duży ośrodek administracyjno-wojskowy imperium osmańskiego.
Falak rozpoczęła zaraz intensywną praktykę lekarską. Nad Dunajem kurowała skutecznie oficerów janczarskich, wyleczyła ze złośliwej gorączki „armatniego” agę, odebrała skomplikowany poród od małżonki kontrolera przewozów na Dunaju. Uratowany mąż i ojciec polecił ją — jako świetną lekarkę — samemu Ibrahimowi, paszy Budy, co stanie się momentem przełomowym w życiu naszej bohaterki.
W maju 1674 roku pojawił się niespodziewanie w domu al-hakimy dziesiętnik janczarów i upewniwszy się, że lekarka wyznaje już słuszną wiarę, wezwał ją na dwór Ibrahima. Okazało się, że ulubiony synek paszy uległ ciężkiemu poparzeniu i nikt nie potrafił przynieść ulgi cierpiącemu dziecku. Dorota wzięła się energicznie za kurowanie chłopca i wkrótce potomek Ibrahima wrócił do zdrowia. Lekarce udało się nawet nie dopuścić do pozostania na twarzy malca blizn po oparzeniach, co okaże się szczytowym osiągnięciem medycznego kunsztu Doroty Falak².
Z dnia na dzień stała się przyjaciółką seraskiera tureckiej armii — jednego z najpotężniejszych ludzi nie tylko na Węgrzech, ale ze znacznymi wpływami na dworze w Stambule. Pasza okazał się bardzo hojny dla al-hakimy, obsypując ją złotem, a ponadto ofiarowując równie cenny specjalny „patent” (ferman), który zezwalał na handel niewolnikami. Był to proceder przynoszący znaczne profity nie tylko w granicach imperium osmańskiego. Niewolnictwo nie jest oczywiście wymysłem islamu, tylko spuścizną historyczną poprzednich epok. Bazary, na których handlowano ludźmi, nie dziwiły miejscowych, szokowały jedynie Europejczyków.
„Jest drugi bezestan — wspominał jeden z naszych rodaków — gdzie ludzie przedawają, które stoją na wielbłądziech, na mulech, na oślech i na koniech, często przywożą zwłaszcza białogłowy, dzieci, a mężczyzny dorośli pieszo w łańcuszkach jednego za drugim zamknionego pędzą, i gdy do przedania albo kupowania ich przychodzi, tedy je nago oględują utrumque sexum, jeśli jakiej wady nie mają, jako u nas bydło, quoties toties, na co żałość wielka patrzeć. Owa może zaraz przedać więźnie ile ich kto ma, także kupić ile potrzeba, bo tego zewsząd ustawicznie przywodzą wiele, z Moskwy, z ziem ruskich, z Węgier, także ze Włoch i z Hiszpanii, co na morzu pobiera, albo tamtech brzegach gdzie armata turecka dochodzi”³.
Kupienie dobrego niewolnika, także kobiety, z której właściciel miał być zadowolony, było przedsięwzięciem trudniejszym niż nabycie choćby dobrej szkapy. Takiego przynajmniej zdania był perski autor Kejkawus żyjący w ostatnim ćwierćwieczu XI wieku: „Handlowanie ludźmi jest wielką umiejętnością. Większość uważa, że kupowanie niewolników przypomina każdy inny zakup. Oni nie wiedzą, że do tego konieczna jest filozofia”⁴. Dla udowodnienia swej tezy Kejkawus opublikował traktat Rady dla kupujących niewolników zawierający mnóstwo konkretnych porad. Musiała to być cenna pozycja, gdyż w pierwszej połowie XV wieku została przetłumaczona na język turecki.
Nic dziwnego, że pani Dorota z dużym zadowoleniem przyjęła wypisany na pięknym zielonkawym pergaminie dokument. Już w Jassach obserwowała długie karawany brańców z Ukrainy pędzonych przez Tatarów na południe. W Budzie zawitała na specjalne targowisko, gdzie wystawiano na sprzedaż żywy towar sprowadzany z rubieży imperium. Także na dworze Ibrahima pełno było niewolników i niewolnic, a jedna z sióstr paszy posiadała pięknego Włocha, śpiewaka, którego tunezyjscy korsarze porwali gdzieś na wybrzeżach Sycylii.
Przyjmując ferman, Dorota była pewna, że w końcu dorobi się majątku, którego nie mogła jej zapewnić nawet najpomyślniejsza praktyka lekarska. W czerwcu 1675 roku zaprzężone do karety dobre nadcisańskie konie zawiozły Dorotę Falak w stronę miasta Kapuwar. Eskortowało ją kilku budziackich Tatarów, doświadczonych łowców i handlarzy niewolników, których przydzielił jej pasza Ibrahim. Mieli za zadanie nie tylko ją strzec, lecz także wspomóc w nowym, nieznanym jeszcze procederze.
Falak kupiła od Tatarów dziesięć kobiet, za które spodziewała się dostać dużo piastrów na rynkach Turcji. Wybierała starannie dziewczyny odznaczające się „posturą tuczną”, gdyż takich właśnie poszukiwano na rynkach Turcji, zarówno do haremów, jak i do prac w ogrodach czy na polach. Ładna niewolnica traktowana była jako miły prezent ofiarowywany przy różnych okazjach. Istniały specjalne podręczniki małżeńskie, w których podawano — niejednokrotnie sprzeczne ze sobą — recepty na piękność i atrakcyjny wygląd ciała. W jednym z nich czytamy:
„Ponieważ mężczyzna lubi, żeby kobieta była gruba i bujna, gdyż wówczas wchodząc w nią odczuwa przyjemność, jakiej nie odczuwa przy chudej, tzn. wątłej kobiecie, wymieniamy tutaj potrawy, które sprawiają, że kobieta wątła utyje, jej ciało stanie się jędrne, cera nabierze zdrowych kolorów, a mąż będzie ją darzył łaską, jeżeli nie przestanie ich spożywać”⁵.
Sprzedawane na targu dziewczyny nie mogły być muzułmankami. Pozbawienie wolności muzułmanki było czynem karalnym. Dziewczęta przebywające w osmańskich haremach pochodziły z krajów ościennych imperium osmańskiego, z trzech kontynentów: Europy, Azji i Afryki. Nie brakowało Słowianek, także dziewcząt z kresów Rzeczypospolitej, ale największe wzięcie miały te pochodzące z Kaukazu. Podobno wynikało to z przekonania, że wywodzą się one od walecznych Amazonek mieszkających nad brzegiem Morza Czarnego.
Pisząc o niewolnictwie, należy wspomnieć o handlowaniu dziewczętami polskimi. Jeszcze w XVIII wieku proceder ten był uprawiany na szeroką skalę na pograniczu polsko-tureckim. Przez Kamieniec i Chocim wędrowali handlarze ormiańscy bądź żydowscy, wywożąc niewolnice z Polski do Stambułu, gdzie cieszyły się wielkim wzięciem. Ba, to Polki były ulubionym tematem twórczości tureckiego poety Enderumiego Fazuliego:
„Wszystkie kobiety nic nie znaczą wobec Polek — zachwycał się. Spojrzenie ich roznieca w sercu nawet pustelnika płomień żądzy, a sploty włosów stają się dla niego przepaską, zamiast pustelniczego pasa. Niewiasty Lechistanu to istoty całkiem wyjątkowe: lica ich piękne jak róża, kibić wyniosła jak cyprys, kiedy idą, postawa ich pełna wdzięku, kiedy mówią — usta ich pełne słodyczy. Każda z nich w sztuce kochania jest mistrzynią, duszę swą oddaje przyjacielowi, którego pozyskała dla siebie”⁶.
Falak wystarczyło funduszy, aby zakupić jeszcze czterech mężczyzn, wśród których znaleźli się rzemieślnicy, a nawet przystojny kadet armii cesarskiej. Przedsiębiorcza Dorota przewiozła swój towar Dunajem nad Morze Egejskie. W mieście Erdemit powitał ją typowy dla bliskowschodnich portów zgiełk. Przy nadbrzeżu cumowały przytulone do siebie wojenne galery sułtańskiego namiestnika z Egiptu, które uszły tam przed zwycięską flotą Wenecjan. W mieście kłębił się różnobarwny tłum, ale mimo to bladolice austriackie dziewczyny natychmiast wpadły w oko oficerom z egipskich galer i trafiły do ich haremów.
Słowo „harem” pochodzi od arabskiego haram, co oznacza „zabronione”, „zastrzeżone”. Święte miejsca islamu okolic Mekki i Medyny są haram dla niewiernych, czyli giaurów. Termin ów zrobił światową karierę jako określenie wydzielonej dla kobiet, dzieci i żeńskiej służby części domu, do której nie miał wstępu żaden obcy mężczyzna. Wbrew arabskiemu pochodzeniu nazwy „harem” instytucja ta, w znaczeniu miejsca zamieszkania kobiet strzeżonych przez eunuchów, nie była wymysłem Arabów ani islamu.
Pozytywny stosunek islamu do życia erotycznego znalazł odbicie w książkach omawiających szczegółowo przyjemności erotyczne zgodne z naukami Proroka. Odpowiednikiem staroindyjskiej Kamasutry jest dla cywilizacji muzułmańskiej Ogród woniejący dla wytchnienia umysłu tuniskiego pisarza z pierwszej połowy XVI wieku — Szejcha Nefzauiego. Autor opisuje przymioty urody, jakimi Wszechpotężny, ku radości mężczyzn, wyposażył kobiety: „szyję z podwójnym podbródkiem, falujące piersi, zaokrąglony brzuch z godnym podziwu pępkiem i fałdami wydobywającymi jego piękno, wspaniały tyłek i uda podtrzymujące te wszystkie cudowności”⁷.
Arabski tekst z XIV wieku tak opisuje kształty pewnej śpiewaczki:
„Wówczas uniosła szaty aż po szyję i wyglądała jak srebrzysta gałązka złociście rozjaśniona refleksami wody, drżąca nad jakąś wydmą piaszczystą; jej piersi były jak róże, zakończone dwoma owocami granatów lub dwoma puzderkami z kości słoniowej, które rosły w dłoni tego, kto je poruszał; smukła kibić, poniżej której kołysały się bujne biodra , okrągły pępek tak piękny, że moja fantazja nie potrafi sprostać jego opisowi, a poniżej przycupnięty zajączek lub też czoło zdradzieckiego lwa i rozkoszne uda, sprężyste łydki pod strażą obręczy bransolet, a także drobne stopy”⁸.
W najgorszej sytuacji były czarne niewolnice, które na czas transportu nie tylko wiązano, lecz także kneblowano. Przybywały na rynek niewolników wystraszone, zmaltretowane i często zapłakane. Każdy zbliżający się biały człowiek był dla nich wrogiem. Można je było kupić za parę groszy albo wymienić za kilka domowych sprzętów. Ponieważ sprzedawano je najtaniej, wędrowały do ludzi niezbyt zamożnych. Niechętnie uczyły się tureckiego i nie chciały przyjąć wiary muzułmańskiej, utarło się więc powiedzenie: „Rozum czterdziestu mądrych Murzynek nie wypełni pestki figowej”⁹.
Sułtańscy marynarze kupili również wystawionych na sprzedaż rzemieślników z przeznaczeniem do pracy w należących do mameluków warsztatach Kairu. Przy okazji al-hakima dowiedziała się, że za białe kobiety i mężczyzn dostanie olbrzymie pieniądze daleko na południu — w egipskich i sudańskich portach nad Morzem Czerwonym. Wieści o takim popycie zadziałały na wyobraźnię awanturnicy.