Podtrzymując wszechświat - ebook
Podtrzymując wszechświat - ebook
Wszystkim się wydaje, że dobrze znają Libby, dziewczynę kiedyś zwaną „najgrubszą nastolatką w Ameryce”. Nikt jednak nie zadaje sobie trudu, żeby poznać ją tak naprawdę. Po śmierci mamy Libby zajadała się w czterech ścianach swojego domu w towarzystwie załamanego ojca i własnego smutku. Teraz dziewczyna wraca do szkoły, jest gotowa na nowych przyjaciół, miłość, na wszystko, co życie ma jej do zaoferowania.
Wszystkim się wydaje, że dobrze znają Jacka. Owszem, to popularny i lubiany uczeń, ale i osoba, która nauczyła się nie rzucać w oczy. Jack potrafi zaprojektować i zbudować niemal wszystko, ale nie jest w stanie zrozumieć, jak działają trybiki jego własnego mózgu. Nikt nie zna wielkiego sekretu Jacka: chłopak nie rozpoznaje twarzy, nawet rodzeni bracia wyglądają dla niego jak obcy ludzie.
Jack i Libby, połączeni okrutną licealną zabawą, spotykają się na szkolnej terapii. Oboje są wściekli, ale wściekłość powoli zmienia się w zainteresowanie. Odkrywają, że im więcej czasu spędzają ze sobą, tym mniej czują się samotni i niepotrzebni.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8074-633-6 |
Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wiem, że to brzmi jak wymówka, ale mam coś, co się nazywa prozopagnozją, a co oznacza, że nie rozpoznaję twarzy, nawet moich najbliższych. Nawet mamy. Ba, nawet własnej.
Wyobraź sobie, że wchodzisz do pokoju pełnego obcych – ludzi, którzy nic dla Ciebie nie znaczą, ponieważ nie znasz ich imion ani historii. A potem wyobraź sobie, że idziesz do szkoły, pracy albo – co jeszcze gorsze – wracasz do własnego domu, a więc udajesz się w miejsca, w których powinnaś znać każdego człowieka. I że tam też wszyscy wyglądają na obcych.
Tak to właśnie jest w moim przypadku: wchodzę do pomieszczenia – obojętnie jakiego – i nikogo w nim nie znam. Poznaję ludzi po tym, jak chodzą. Po gestach. Po głosie. Po włosach. Uczę się ludzi za pomocą znaków szczególnych. Mówię sobie, że Dusty ma odstające uszy i rudawą fryzurę afro, a potem zapamiętuję te fakty, dzięki czemu łatwiej mi znaleźć mojego młodszego brata. Nie potrafię jednak wyczarować obrazu jego wielkich uszu i włosów, o ile nie stoi tuż przede mną. Zapamiętywanie ludzi jest jak supermoc, którą posiada każdy człowiek oprócz mnie.
Czy zostałem oficjalnie zdiagnozowany? Nie. I nie tylko dlatego, że zapewne coś takiego znacznie przekracza możliwości doktora Blume’a, pediatry w naszym mieście. I nie tylko dlatego, że moi rodzice od kilku lat mają kupę własnych problemów na głowie. A także nie tylko dlatego – o czym Ty akurat wiesz najlepiej – że trzeba unikać bycia dziwadłem. Główny powód jest taki: gdzieś w głębi duszy mam nadzieję, że to nieprawda. Że może to samo przejdzie. Na razie radzę sobie w następujący sposób:
Kiwam głową i uśmiecham się do wszystkich.
Jestem sympatyczny.
Jestem na topie.
Jestem cholernie zabawny.
Jestem duszą każdej imprezy, ale nie piję. Nie mogę ryzykować utraty kontroli (co zdarza się wystarczająco często na trzeźwo).
Zwracam na wszystko uwagę.
Robię, co jest konieczne. Bywam królem idiotów. Wszystko, byle tylko nie stać się ofiarą. Lepiej być myśliwym niż celem polowania.
Nie mówię Ci tego, żeby się usprawiedliwiać za to, co zamierzam zrobić, ale mam nadzieję, że weźmiesz to pod uwagę. To jedyny sposób, żeby powstrzymać moich kumpli przed zrobieniem czegoś jeszcze gorszego, i jedyny sposób, żeby przerwać tę idiotyczną zabawę. Wiedz, że wcale nie chcę nikogo skrzywdzić, chociaż wiem, że to nieuniknione. Ale to nie jest motyw, który mną kieruje.
Z poważaniem,
Jack
PS Jesteś teraz jedyną osobą, która wie, co jest ze mną nie tak.Libby
Gdyby z lampki nocnej wyskoczył teraz dżin, moje trzy życzenia brzmiałyby następująco: żeby żyła moja mama, żeby już nigdy nie zdarzyło się nic złego ani smutnego, żeby należeć do Martin Van Buren High School Damsels, najlepszej drużyny cheerleaderek w trzech sąsiadujących ze sobą stanach.
Ale co zrobić, jeśli nie chcą cię w tej drużynie?
Jest 3.38, to ta pora, w której mój umysł zaczyna latać jak oszalały – zupełnie jak mój kot George, kiedy był mały. Myk, i oto mój umysł wdrapuje się na firanki. Chwilę później zwisa z półki na regale. A potem wkłada łapę do akwarium i zanurza łepetynę w wodzie.
Leżę na łóżku, wpatruję się w ciemność, a mój umysł obija się po pokoju.
A co, jeśli znów zostaniesz uwięziona? Co, jeśli będą musieli zburzyć wejście do stołówki albo łazienki, żeby cię wydostać? Albo jeśli twój tato ponownie się ożeni, a potem umrze, a ty zostaniesz z jego nową żoną i przyrodnim rodzeństwem? Albo jeśli ty umrzesz? Jeżeli się okaże, że niebo nie istnieje i już nigdy nie zobaczysz mamy?
Każę sobie zasnąć. Zamykam oczy i leżę nieruchomo.
Bardzo nieruchomo.
Przez długie minuty.
Każę mojemu umysłowi leżeć razem ze mną, mówię mu: śpij, śpij, śpij.
A jeśli pójdziesz do szkoły i zdasz sobie sprawę, że wszystko się zmieniło i ludzie także? I chociaż będziesz się nie wiem jak starała, nigdy się z nimi nie zrównasz?
Otwieram oczy.
Nazywam się Libby Strout i zapewne o mnie słyszeliście. Najprawdopodobniej oglądaliście nagranie z akcji ratowania mnie z mojego własnego domu. Kiedy ostatnio sprawdzałam, obejrzało je 6 345 981 osób; istnieje spora szansa, że do nich należycie. Trzy lata temu byłam „najgrubszą nastolatką w Ameryce”. W najgorszym momencie ważyłam dwieście dziewięćdziesiąt sześć kilogramów, czyli około dwustu dwudziestu sześciu kilogramów za dużo. Jednak nie zawsze byłam taka gruba. Mówiąc krótko, moja mama zmarła, ja przytyłam, ale nadal tu jestem. I to nie jest wina mojego taty.
Dwa miesiące po tym, jak zostałam uratowana, przeprowadziliśmy się do innej dzielnicy po drugiej stronie miasta. Teraz mogę już sama wychodzić z domu. Schudłam sto trzydzieści siedem kilo, masę dwóch osób z krwi i kości. Zostało mi jeszcze jakieś osiemdziesiąt parę do zrzucenia, ale spoko. Lubię siebie taką, jaka jestem. Przede wszystkim teraz mogę biegać. Jeździć samochodem. Kupować ciuchy w centrum handlowym bez konieczności sprowadzania ich na specjalne zamówienie. Mogę się też okręcać. Nie licząc tego, że pozbyłam się wreszcie strachu o niewydolność jakiegoś narządu, to chyba najlepsza zmiana ze wszystkich.
Jutro będzie mój pierwszy dzień w szkole od czasu piątej klasy. Mój nowy status brzmi „uczennica trzeciej klasy liceum”, co – nie czarujmy się – wygląda znacznie lepiej niż „najgrubsza nastolatka w Ameryce”. Ale i tak jestem PRZERAŻONA.
Czekam na atak paniki.Jack
Caroline Lushamp dzwoni, zanim jeszcze rozlegnie się dźwięk budzika. Wiem, że cokolwiek ma mi do powiedzenia, nie będzie to nic dobrego i wszystko na pewno jest moją winą.
Dzwoni trzykrotnie, ale zostawia tylko jedną wiadomość. Już mam ją wykasować bez odsłuchania, ale może zepsuł jej się samochód i ma problemy? W końcu to dziewczyna, z którą chodzę nieregularnie od czterech lat. (Tak, taką właśnie jesteśmy parą. Zrywamy ze sobą, a potem się schodzimy i wszyscy zakładają, że będziemy razem na wieki).
– Jack, to ja. Wiem, że zrobiliśmy sobie przerwę od siebie, ale to moja kuzynka. KUZYNKA. Rozumiesz? Gratulacje, jeśli to miała być zemsta za to, że z tobą zerwałam, ale naprawdę, kretynie, tym razem przesadziłeś. Jeżeli zobaczysz mnie dzisiaj w klasie, na korytarzu, w stołówce CZY W JAKIMKOLWIEK INNYM MIEJSCU, nie odzywaj się do mnie. A największą przysługę zrobiłbyś mi wtedy, gdybyś poszedł do diabła!
Trzy minuty później dzwoni jej kuzynka. Początkowo wydaje mi się, że płacze, ale potem słyszę głos Caroline w tle. Kuzynka zaczyna krzyczeć, Caroline zaczyna krzyczeć. Usuwam wiadomość.
Dwie minuty później Dave Kaminski przysyła esemesa, ostrzegając, że Reed Young zamierza skopać mi dupę, bo całowałem się z jego dziewczyną. Odpisuję mu, dziękując za ostrzeżenie. Naprawdę jestem mu wdzięczny. Kam ratował mi tyłek znacznie częściej niż ja jemu.
A całe to zamieszanie o dziewczynę, która – powiedzmy sobie szczerze – jest tak podobna do Caroline Lushamp, że przynajmniej na początku sądziłem, że to ona. Czyli Caroline powinna czuć się zaszczycona, bo to tak, jakbym obwieszczał światu, że chcę do niej wrócić, chociaż w pierwszym tygodniu wakacji rzuciła mnie dla Zacha Higginsa.
Zastanawiam się, czy do niej nie napisać, ostatecznie jednak wyłączam telefon i zamykam oczy, żeby się przekonać, czy uda mi się wrócić myślami do lipca. Wtedy miałem na głowie tylko pracę, przeszukiwanie miejscowego złomowiska, tworzenie (zajebistych) projektów w moim (rewelacyjnym) warsztacie i spędzanie czasu z braćmi. Życie byłoby o wiele prostsze, gdyby znów równało się tylko: Jack + złomowisko + rewelacyjny warsztat + zajebiste projekty.
Nie trzeba było leźć na tę imprezę. Nie trzeba było pić. Wiesz dobrze, że nie można ci zaufać. Unikaj alkoholu. Unikaj tłumów. Bo tylko wszystkich wkurzysz.Libby
Jest 6.33 rano, już nie śpię. Stoję przed lustrem. Był taki czas, niecałe dwa lata temu, kiedy nie mogłam, nie chciałam na siebie patrzeć. Zamiast swojego odbicia widziałam skrzywioną twarz Mosesa Hunta, który wrzeszczy na całe boisko:
– Nikt cię nie pokocha, bo jesteś taka gruba!
A potem wszystkie twarze pozostałych czwartoklasistów, którzy na te słowa wybuchnęli śmiechem.
– Jesteś taka wielka, że zasłaniasz księżyc. Wracaj do domu, Flabby Stout², wracaj do swojego pokoju…
Dzisiaj widzę głównie siebie – śliczną granatową sukienkę, tenisówki. Oraz odbicie gigantycznego brudnego kociego kłębka. George wpatruje się we mnie swoimi mądrymi złocistymi oczami, a ja próbuję sobie wyobrazić, co mógłby do mnie powiedzieć. Cztery lata temu zdiagnozowano u niego niewydolność serca. Weterynarz dał mu sześć miesięcy życia. Ja jednak dobrze znam George’a i wiem, że odejdzie wtedy, kiedy uzna, że przyszła pora. Teraz mruga do mnie z łóżka.
Myślę, że w tej chwili kazałby mi oddychać. Więc oddycham. Od pewnego czasu jestem w tym naprawdę dobra.
Spoglądam na swoje dłonie: nie trzęsą się, chociaż paznokcie mam obgryzione do żywego mięsa. Co dziwne, jestem całkiem spokojna, zważywszy na okoliczności. Uświadamiam sobie, że atak paniki jednak nie nadszedł – muszę to uczcić. Włączam jedną ze starych płyt po mamie i zaczynam tańczyć. Najbardziej na świecie kocham taniec i to właśnie zamierzam robić w życiu. Od czasu, kiedy skończyłam dziesięć lat, nie chodzę na lekcje, ale taniec mam w sobie i żaden brak treningów mi tego nie odbierze.
Tłumaczę sobie: może w tym roku uda ci się zgłosić się do Damsels.
Mój umysł zatrzymuje się na ścianie i tkwi tam rozdygotany jak galareta. A jeśli nigdy do tego nie dojdzie? Jeśli umrzesz, zanim w twoim życiu wydarzy się cokolwiek dobrego, cudownego albo pięknego? Przez ostatnie dwa i pół roku martwiłam się tylko o jedno: żeby przeżyć. Każda osoba w moim życiu, łącznie ze mną, skupiała się na jednym: musimy zrobić wszystko, żeby ci się polepszyło. A teraz mi się polepszyło. Co będzie, jeśli sprawię im zawód po tym, jak zainwestowali we mnie tyle czasu i wysiłku?
Tańczę jeszcze intensywniej, żeby stłumić te wszystkie myśli. W końcu tata zaczyna łomotać do drzwi, a chwilę później ukazuje się jego głowa.
– Skarbie, wiesz, że uwielbiam Pat Benatar o poranku, ale pytanie, co powiedzą sąsiedzi.
Ściszam muzykę, jednak nie przestaję tańczyć. Kiedy piosenka dobiega końca, biorę marker i ozdabiam jeden but. „Przez całe nasze życie coś gdzieś na nas czeka i nawet jeśli jest to coś złego i my wiemy, że to jest coś złego, to cóż wówczas możemy zrobić? Trudno przecież przestać żyć”³. (To Truman Capote, _Z zimną krwią_). A potem wyjmuję szminkę, którą dostałam od babci na urodziny, pochylam się do lustra i maluję usta na czerwono.Jack
Słyszę szum wody pod prysznicem i głosy na dole. Zakrywam twarz poduszką, ale jest już za późno – obudziłem się.
Włączam telefon i piszę esemesy: najpierw do Caroline, potem do Kama i Reeda Younga. Wszystkim tłumaczę, że strasznie się upiłem (przesadzam), było bardzo ciemno (prawda) i nie pamiętam niczego, ponieważ nie dość, że byłem pijany, to jeszcze zestresowany.
W mojej rodzinie jest ostatnio gówniana sytuacja, o czym nie chcę chwilowo rozmawiać, więc jeśli możesz mi wybaczyć, na zawsze pozostanę Twoim dłużnikiem.
To o gównianej sytuacji jest akurat szczere.
Do wiadomości adresowanej do Caroline dorzucam jeszcze parę komplementów i prośbę, by przeprosiła w moim imieniu kuzynkę. Piszę, że wolę nie robić tego osobiście, żeby jeszcze bardziej wszystkiego nie zagmatwać, a poza tym nie chcę psuć tego, co jest między nami. Chociaż to Caroline ze mną zerwała, chociaż nie spotykamy się od czerwca, kajam się jak głupi. To cena, jaką przychodzi mi zapłacić za próbę uszczęśliwienia wszystkich dookoła.
Zwlekam się z łóżka i idę do łazienki. Marzy mi się długi, gorący prysznic, ale świat ma dla mnie tylko wąską strużkę ciepłej wody, a potem kaskadę lodowatości. Sześćdziesiąt sekund później – bo tylko tyle jestem w stanie wytrzymać – wychodzę, wycieram się i staję przed lustrem.
A więc tak wyglądam.
Zawsze to myślę, gdy widzę swoje odbicie. Ale nie: „Cholera, to ja”. Raczej: „Hm. No dobrze. Co my tu mamy?”. Przysuwam się bliżej, próbuję złożyć elementy mojej twarzy w całość.
Chłopak w lustrze nie jest brzydki – wysokie kości policzkowe, silnie zarysowana szczęka, kąciki ust lekko uniesione, jakby właśnie opowiedział kawał. To coś graniczącego z przystojnością. Przechyla głowę do tyłu i spogląda spod półprzymkniętych powiek, jakby zwykle na wszystkich patrzył z góry. Jakby był inteligentny i doskonale sobie z tego zdawał sprawę. W którymś momencie uświadamiam sobie, że tak naprawdę wygląda jak kretyn. Nie licząc może oczu. Są zbyt poważne, podkrążone, jakby miał problemy ze snem. Ma na sobie tę samą koszulkę z Supermanem, którą nosi od początku lata.
Co znaczą te usta (jak u mamy) w połączeniu z tym nosem (też jak u mamy) i tymi oczami (połączenie oczu obojga rodziców)? Mam brwi ciemniejsze od włosów, ale i tak są jaśniejsze niż brwi taty. Moja skóra ma średniobrązowy kolor, nie taki ciemny jak skóra mamy, ale i nie jasny jak karnacja taty.
Jeszcze jedna rzecz zupełnie tu nie pasuje: włosy. Mam potężną lwią grzywę afro, która sprawia wrażenie, jakby robiła, co jej się żywnie podoba. Jeśli ten chłopak w lustrze jest taki jak ja, z pewnością wszystko sobie kalkuluje. Nawet jeśli nie daje rady zapanować nad fryzurą, nie bez powodu zapuścił włosy: zrobił to, żeby zawsze mógł z łatwością siebie odnaleźć.
W połączeniu tych wszystkich elementów na twarzy jest coś, co pozwala ludziom się rozpoznawać. Coś, co sprawia, że mówią: „O, to Jack Masselin”.
– Czym się wyróżniasz? – pytam swoje odbicie. Chodzi mi o coś prawdziwego, nie o to gigantyczne afro na głowie. Wpadam w zadumę, ale przerywa mi wyraźne parsknięcie, a potem coś chudego przemyka mi za plecami. To chyba mój brat Marcus.
– Mam na imię Jack i jestem taki śliczny – śpiewa, zbiegając po schodach.PIĘĆ NAJBARDZIEJ ZAWSTYDZAJĄCYCH RZECZY W MOIM ŻYCIU
PIĘĆ NAJBARDZIEJ
ZAWSTYDZAJĄCYCH
RZECZY W MOIM ŻYCIU
Jack Masselin
1. Kiedy mama przyszła mnie odebrać z przedszkola (po wizycie u fryzjera), a ja przed nauczycielką, wszystkimi dziećmi i rodzicami, a także dyrektorką oskarżyłem ją, że chce mnie porwać.
2. Kiedy włączyłem się do gry w nogę w Reynolds Park i przez cały czas podawałem piłkę do drużyny przeciwnej, ustanawiając tym samym rekord w kategorii „najbardziej katastrofalny i poniżający debiut stulecia”.
3. Kiedy chodziłem na rehabilitację do naszego szkolnego fizjoterapeuty ze względu na kontuzję barku i spotkanego w supermarkecie faceta wziąłem za mojego trenera koszykówki i powiedziałem mu, że przydałby mi się jeszcze jeden masaż. Jak się okazało, to był pan Temple, szef mojej mamy.
4. Kiedy zalecałem się do Jesselle Villegas, po czym się okazało, że to pani Arbulata, która przyszła do naszej klasy na zastępstwo.
5. Kiedy całowałem się z Caroline Lushamp, a to była jej kuzynka.Libby
Nie mam prawa jazdy, więc do szkoły zawozi mnie tata. Jedną z rzeczy, jakich nie mogę się doczekać w tym roku szkolnym, jest szkolny kurs na prawko. Czekam, aż tata obdarzy mnie jakąś mądrością, złotą radą albo motywującą przemową, ale on zdobywa się tylko na dwa krótkie zdania:
– Dasz radę, Libbs. Będę na ciebie czekał, kiedy to się skończy.
W jego ustach brzmi to złowieszczo, jak początkowa scena w horrorze. Tata się uśmiecha – to z kolei uśmiech, którego na pewno uczą na filmikach instruktażowych dla rodziców. Nerwowy uśmiech osoby, która kąciki ust ma przyklejone taśmą do policzków. Też się uśmiecham.
Co, jeśli utknę za ławką? Albo będę musiała siedzieć w stołówce sama i nikt się do mnie nie odezwie do końca roku?
Mój tata to duży, przystojny facet. Sól tej ziemi. Jest mądry (zajmuje się bezpieczeństwem komputerowym w dużej firmie informatycznej). Ma miękkie serce. Kiedy uwolnili mnie z naszego domu, przeżył naprawdę ciężkie chwile. Dla mnie to było okropne, ale dla niego chyba jeszcze gorsze, zwłaszcza że oskarżano go o zaniedbanie i znęcanie się nade mną. Dziennikarze nie wyobrażali sobie, jak mógł doprowadzić mnie do takiego stanu. Nie mieli jednak pojęcia o lekarzach, do których mnie zabierał, o dietach, jakie próbował mi wdrożyć, choć przecież przez cały czas opłakiwał zmarłą żonę. Nie widzieli jedzenia, które chowałam przed nim pod łóżkiem i w zakamarkach szafy. Nie mogli przypuszczać, że jeśli raz sobie coś postanowię, nic mnie od tego nie odwiedzie. A ja postanowiłam, że będę jadła.
Początkowo nie chciałam rozmawiać z dziennikarzami, ale w którymś momencie stwierdziłam, że czas pokazać światu, że mam się dobrze, a mój tata nie jest czarnym charakterem, jakim go zrobili. Że nie ładuje we mnie ciastek i cukierków, żeby mnie od siebie uzależnić, jak to było w przypadku sióstr z _Przekleństw niewinności_. Tak więc wbrew życzeniom taty udzieliłam jednego wywiadu stacji z Chicago, a wywiad okrążył pół Ziemi.
Mój cały świat runął, gdy miałam dziesięć lat. Zmarła moja mama, co było wystarczającą tragedią, a zaraz potem stałam się ofiarą rówieśników. Wcześnie zaczęłam dojrzewać i nagle miałam wrażenie, że moje ciało jest dla mnie za duże. Nie zrzucam tym samym winy na kolegów, w końcu byliśmy tylko dziećmi. Chcę tylko podkreślić, że w grę wchodziło kilka czynników – prześladowania połączone z utratą najważniejszej osoby w życiu, a do tego ataki paniki za każdym razem, gdy wychodziłam z domu. I przez cały ten czas mój tata stał za mną murem.
– Wiedziałeś, że Pauline Potter, najcięższa kobieta na świecie, schudła czterdzieści pięć kilogramów dzięki maratonowi seksu?
– Żadnego seksu do trzydziestego roku życia! – grozi mi tata. Zobaczymy. W końcu cuda się zdarzają. Być może jeden z tych dzieciaków, które mnie wyzywały na boisku, w końcu dojrzał i zrozumiał swój błąd. Może nawet wyrósł na sympatyczną osobę. Albo na jeszcze gorszą. Każda książka, którą czytam, i każdy oglądany przeze mnie film dają czytelny przekaz: szkoła średnia to najgorsze doświadczenie w życiu każdego człowieka.
A jeśli niechcący kogoś skrytykuję i zostanę Pyskatą Grubaską? Albo jakaś chudzinka przygarnie mnie do siebie z najlepszymi intencjami i zostanę Grubą Przyjaciółką? Albo szybko stanie się jasne, że nauka w domu przygotowała mnie do gimnazjum, a nie do trzeciej klasy liceum i jestem zbyt głupia, żeby cokolwiek zrozumieć?
– Masz tylko przeżyć dzisiejszy dzień, Libbs. Jeśli się okaże, że to katastrofa, wrócimy do nauki w domu. Daj mi tylko jeden dzień. A właściwie nie dawaj go mnie – daj go samej sobie.
Mówię sobie: „Tylko dzisiaj”. Powtarzam: „O tym właśnie marzyłaś, kiedy za bardzo się bałaś, żeby wyjść z domu. O tym marzyłaś, gdy przez sześć miesięcy leżałaś przykuta do łóżka. Tego chciałaś – wyjść na świat, jak wszyscy inni. Było potrzeba dwa i pół roku obozów odchudzających, psychologów, terapeutów, lekarzy i trenerów osobowości, żeby cię do tego przygotować. W ciągu ostatnich dwóch i pół roku robiłaś dziesięć tysięcy kroków dziennie. Wszystkie prowadziły do tej chwili”.
Nie umiem prowadzić samochodu.
Nigdy nie byłam na tańcach.
Opuściłam całe gimnazjum.
Nigdy nie miałam chłopaka, chociaż kiedyś całowałam się z takim jednym na obozie odchudzającym. Ma na imię Robbie i właśnie powtarza ostatnią klasę szkoły średniej gdzieś w Iowa. Nie licząc mojej mamy, nigdy nie miałam prawdziwych przyjaciół – oprócz tych, których sobie wymyśliłam: trzech braci mieszkających naprzeciwko mojego dawnego domu. Nazwałam ich Dean, Sam i Castiel, bo chodzili do prywatnej szkoły, a nie znałam ich prawdziwych imion. Udawałam, że są moimi kolegami.
Tata wygląda na tak zdenerwowanego i pełnego nadziei, że biorę plecak i wysiadam. Staję na chodniku przed szkołą, wymijają mnie ludzie.
A co, jeśli spóźnię się na lekcje, bo będę za wolno chodziła, zostanę za karę po lekcjach, gdzie spotkam jedynych chłopaków, jacy zwrócą na mnie uwagę – nieudaczników i młodych bandytów – po czym zakocham się w jednym z nich, zajdę w ciążę, rzucę naukę i zamieszkam z tatą do końca życia, a przynajmniej do czasu, kiedy moje dziecko skończy osiemnaście lat?
Już prawie wracam do samochodu, ale tata ma taką nadzieję wypisaną na twarzy, że rezygnuję.
– Dasz radę – mówi, tym razem głośniej, i przysięgam – pokazuje mi uniesiony kciuk.
Dlatego właśnie mieszam się z tłumem i pozwalam mu się unosić aż do wejścia. Tam muszę poczekać na swoją kolej, otworzyć plecak, żeby strażnik mógł go sprawdzić, i przejść przez bramkę. Wychodzę na korytarz, który rozgałęzia się na wszystkie możliwe kierunki, jestem popychana i potrącana. Może gdzieś w tej szkole znajduje się chłopak, w którym się zakocham. Może jeden z tych tutaj skradnie mi serce. Jestem Pauline Potter ze szkoły Martin Van Buren. Reszty nadwagi pozbędę się dzięki ciągłemu seksowi. Przyglądam się mijającym mnie chłopakom. Może to będzie ten? Albo tamten? Na tym polega piękno tego świata. W tej chwili ci chłopcy nic dla mnie nie znaczą, ale wkrótce się poznamy i nasze życie ulegnie zmianie.
– Rusz się, gruba dupo – mówi ktoś. Czuję ukłucie, jakby ktoś potraktował mnie szpilką, jakby świat próbował przekłuć mój entuzjazm tak, jak się przekłuwa balon. Ruszam przed siebie. Moje rozmiary mają przynajmniej ten plus, że z łatwością toruję sobie drogę.Jack
Nie tylko włosy są częścią mojego wizerunku, także samochód. To odnowiony land rover z 1968 roku, kupiliśmy go z Marcusem od starego wujka. Początkowo był wykorzystywany do pracy na farmie, potem przez jakieś czterdzieści lat już tylko rdzewiał. Obecnie to po części jeep, po części quad i w stu procentach zajebisty wóz.
Marcus siedzi na miejscu pasażera i się wkurza.
– Dupek – marudzi. Po cichu, do szyby. Niestety dla mnie, miesiąc temu dostał prawko.
– Jesteś słodki. Mam nadzieję, że liceum nie odbierze ci tego chłopięcego uroku. Będziesz mógł jeździć za rok, kiedy wyjadę na studia.
Jeśli pójdę na studia. Jeśli stąd wyjadę.
Marcus pokazuje mi środkowy palec. Nasz młodszy brat Dusty siedzi z tyłu i kopie w siedzenie.
– Przestańcie się kłócić.
– A kto tu się kłóci, młody?
– Gadacie jak mama i tata. Podgłośnij muzykę.
Jeszcze dwa lata temu moi rodzice całkiem dobrze się ze sobą dogadywali. Potem jednak tata zachorował na nowotwór. Tydzień przed diagnozą odkryłem, że zdradza mamę. On nie wie, że ja wiem, ja nie jestem pewien, czy mama zdaje sobie z tego sprawę. Czasami się nad tym zastanawiam. Teraz jest zdrowy, ale to wszystko nie było łatwe, zwłaszcza dla Dusty’ego, który ma dopiero dziesięć lat.
Daję głośniej, leci akurat stary kawałek: _SexyBack_ Justina Timberlake’a. Wkraczam w moją bezpieczną strefę. Mam takie cztery piosenki, które chciałbym słyszeć za każdym razem, gdy wchodzę do jakiegoś pomieszczenia. To jedna z nich.
* * *
Podjeżdżamy pod podstawówkę, Dusty wyskakuje, wybiegam za nim, zabierając kluczyki, żeby Marcus nie mógł mi odjechać.
Tego lata Dusty zaczął nosić torebkę. Nikt nic o tym nie mówi – ani rodzice, ani Marcus. Dusty jest już w połowie korytarza, kiedy go w końcu doganiam. Nie mogę spuszczać z niego wzroku, w przeciwnym razie go zgubię. Ma najciemniejszą karnację z nas trzech i włosy w kolorze miedzianym. Stoją na wszystkie strony, tak jak moje. Teoretycznie rzecz biorąc, mama jest w połowie Afroamerykanką, w połowie Kreolką z Luizjany, a tata jest biały i ma żydowskie pochodzenie. Dusty odziedziczył kolor skóry po mamie, za to Marcus jest biały jak śnieg. A ja? Ja jestem Jack Masselin, cokolwiek to oznacza.
– Nie chcę się spóźnić – mówi Dusty.
– Nie spóźnisz się. Ja tylko chciałem… Jesteś pewien tej torebki, młody?
– Podoba mi się. Wszystko się do niej mieści.
– Mnie też się podoba, to zajebista torebka. Ale nie jestem pewien, czy inni podzielą nasze zdanie. Możesz spotkać dzieciaki, które tak ci będą jej zazdrościć, że zaczną się wyśmiewać. – Widzę około dziesięciu potencjalnych kandydatów. Właśnie nas wymijają.
– Nie będą mi zazdrościć. Pomyślą, że jestem dziwny.
– Nie chciałbym, żeby ktoś ci dokuczał.
– Jeśli chcę nosić torebkę, to będę ją nosić. Nie przestanę tylko dlatego, że im się to nie podoba.
W tym momencie ten chudy dzieciak z wielkimi uszami jest moim bohaterem. Patrzę, jak odchodzi, wyprostowany, z podniesioną głową. Chciałbym iść za nim krok w krok i pilnować, żeby nic mu się nie stało.SIEDEM POTENCJALNYCH ZAWODÓW DLA OSÓB Z PROZOPAGNOZJĄ
SIEDEM POTENCJALNYCH ZAWODÓW
DLA OSÓB Z PROZOPAGNOZJĄ
Jack Masselin
1. Pasterz (zakładając, że nierozpoznawanie twarzy nie dotyczy także psów i owiec).
2. Pracownik pobierający opłaty na autostradzie (zakładając, że nikt znajomy tamtędy nie jeździ).
3. Gwiazda rocka/członek boysbandu/gracz NBA lub coś w tym stylu (ludzie spodziewają się gigantycznego ego, więc nikt nie będzie zdziwiony, że go nie pamiętasz).
4. Pisarz (najbardziej zalecany zawód dla osób z zaburzeniami lękowymi).
5. Osoba wyprowadzająca lub tresująca psy (patrz punkt pierwszy).
6. Pracownik zakładu pogrzebowego balsamujący zwłoki (tylko że mógłbym je pomylić).
7. Pustelnik (idealna praca, choć kiepskie zarobki).Libby
Toruję sobie drogę do pierwszej sali, gdzie siadam jak najbliżej drzwi. To na wypadek, gdybym jednak chciała uciec. Ledwo się mieszczę w ławce. Mam wilgotne plecy, serce mi łomocze. Nikt tego jednak nie zauważa, a przynajmniej mam taką nadzieję, bo chyba nie ma nic gorszego niż łatka tłustej, spoconej dziewczyny. Klasa powoli się zapełnia, niektórzy się na mnie gapią. Parę osób śmieje się pod nosem. Nie rozpoznaję nikogo z wcześniejszych lat.
Szkoła jest taka, jak się spodziewałam, a nawet bardziej. Po pierwsze, chodzi do niej około dwóch tysięcy osób, więc panuje tu niezły chaos. Po drugie, nikt nie wygląda jak idealni i wypielęgnowani aktorzy z seriali o szkołach średnich. Prawdziwi nastolatkowie nie mają dwudziestu pięciu lat. Jedni zmagają się z pryszczami i przetłuszczającymi się włosami, inni mają piękną cerę i włosy, widać wszystkie możliwe rozmiary i kształty. Wolę taką prawdziwą wersję nastolatków, nie telewizyjną, chociaż w tej chwili czuję się jak aktorka odgrywająca swoją rolę. Jestem rybą wyjętą z wody, nową uczennicą w wielkiej szkole.
Jak to się skończy?
Uznaję, że po prostu jestem czystą kartką. Zaczynam od nowa. Cokolwiek się zdarzyło, gdy miałam jedenaście, dwanaście, trzynaście lat, teraz już nie istnieje. Jestem inna. Oni też są inni, przynajmniej z zewnątrz. Może nie będą pamiętać, kim byłam. Nie zamierzam im tego przypominać.
Patrzę im prosto w oczy i uśmiecham się do nich typowym uśmiechem mojego taty: podnosząc delikatnie kąciki ust. To dla nich zaskoczenie. Parę osób odpowiada uśmiechem, a siedzący obok chłopak wyciąga rękę.
– Mick.
– Libby.
– Przyjechałem z Kopenhagi. To wymiana międzynarodowa. – Mimo kruczoczarnych włosów przypomina wikinga. – Jesteś z Amos?
Mam ochotę powiedzieć: „Ja też jestem z wymiany. Przyjechałam z Australii. Jestem z Francji”. Ale jedyni chłopcy, z którymi rozmawiałam w ciągu ostatnich pięciu lat, to byli moi towarzysze z obozów odchudzających, więc tylko kiwam głową.
Mick mówi, że początkowo nie był pewien, czy tu przyjechać, ale w końcu uznał, że poznanie samego serca Stanów będzie ciekawym doświadczeniem. Zobaczy, „jak żyje większość Amerykanów”. Cokolwiek to znaczy.
– Co ci się najbardziej podoba w Indianie? – udaje mi się z siebie wydusić.
– To, że potem wracam do domu.
Wybucha śmiechem, więc i ja się śmieję. W tej samej chwili do klasy wchodzą dwie dziewczyny i ich wzrok natychmiast pada na mnie. Jedna szepcze coś do drugiej, siadają przed nami. Jest w nich coś znajomego, czego nie potrafię niczemu przyporządkować. Może znałam je wcześniej. Czuję mrowienie na skórze, znowu pojawia się ten strach rodem z horroru. Zerkam na sufit, sprawdzam, czy przypadkiem za chwilę nie spadnie mi na głowę fortepian. Bo wiem, że jakiś atak musi nastąpić. Zawsze następuje.
Tłumaczę sobie, że muszę dać szansę Mickowi, tym dziewczynom, całemu dzisiejszemu dniu, a przede wszystkim – sobie. W końcu straciłam mamę, zajadłam się niemal na śmierć, żeby mnie wyciągnąć z domu, trzeba było zburzyć ścianę, a wszystkiemu przyglądały się całe Stany, przeszłam przez reżimy ćwiczeniowe, niezliczone diety, obozy odchudzające, stałam się powodem powszechnego rozczarowania i adresatką nienawistnych maili od zupełnie obcych ludzi.
To obrzydliwe, że można się aż tak zapuścić, to obrzydliwe, że twój ojciec nic z tym nie zrobił. Mam nadzieję, że przeżyjesz i wyprostujesz to wszystko z Bogiem. Ludzie głodują na całym świecie, wstyd, że ty tyle jesz, podczas gdy inni nie mają co do garnka włożyć.
Tak więc pytam was, co może mnie spotkać takiego w szkole średniej, co jeszcze dotąd mnie nie spotkało?Jack
Wjeżdżamy na parking i zajmujemy ostatnie wolne miejsce w pierwszym rzędzie samochodów. Mamy jeszcze minutkę do rozpoczęcia lekcji. Marcus upuszcza telefon, pochyla się, a kiedy się podnosi, jest tak, jakby był zupełnie nową osobą. Jakby rysunek na znikopisie mojego mózgu został wymazany i teraz muszę zaczynać od początku:
Kudłaty łeb + szpiczasta broda + dwuipółmetrowe żyrafie nogi = Marcus.
Land rover się zatrzymuje, a on od razu wyskakuje na zewnątrz i woła swoich kumpli. Chcę powiedzieć: „Zaczekaj na mnie. Nie zostawiaj mnie samego”. Chciałbym chwycić go za rękę i trzymać, żeby mi nie uciekł. Zamiast tego wbijam w niego wzrok i nie mrugam, bo boję się, że wtedy zniknie. Ale on wtapia się w tłum i idzie do szkoły jak członek wielkiego stada.
W świecie zwierząt istnieją zabawne nazwy grup osobników. Kolonia bobrów. Kierdel owiec. Klan hien. I moje ulubione: litwa kawek. Jak można by nazwać tę grupę? Horda nastolatków? Sfora uczniów? Dla zabawy lustruję twarze, szukając mojego brata. Równie dobrze mógłbym jednak próbować znaleźć ulubionego niedźwiadka polarnego w całej ich gromadzie.
Siedzę przez trzydzieści sekund, napawając się samotnością. 30. 29. 28. 27…
W ciągu tych trzydziestu sekund myślę o wszystkim, o czym nie pozwolę sobie myśleć przez następne osiem godzin. Ta śpiewka zawsze zaczyna się tak samo:
Mam spierdolony umysł…Libby
Dwadzieścia minut po rozpoczęciu lekcji nikt się na mnie nie gapi. Nasza nauczycielka, pani Belk, cały czas opowiada, a ja jak dotąd za wszystkim nadążam. Mick szepcze błyskotliwe komentarze, żeby mnie rozbawić, a tym samym staje się moim najlepszym kumplem albo potencjalnym chłopakiem, albo gościem, który pomoże mi zrzucić resztę kilogramów za pomocą seksu.
To twoje miejsce tak samo jak ich. Nikt cię nie zna. Nikogo nie obchodzisz. Dasz radę, dziewczyno. Nie uważaj siebie za nie wiadomo co, dasz radę, myślę sobie.
A potem śmieję się z tego, co powiedział Mick, i coś wylatuje mi z nosa i ląduje na jego zeszycie.
– Proszę o spokój – mówi pani Belk. I dalej nawija. Wbijam w nią wzrok, ale nadal widzę Micka kątem oka. Nie jestem pewna, czy zauważył, czym w niego strzeliłam, ale boję się popatrzeć. Błagam, nie zauważ tego.
Mick dalej szepcze, jakby nic się nie stało, jakby świat wcale nie miał się za chwilę skończyć, ale ja chciałabym jedynie zamknąć oczy i umrzeć. Nie tak to sobie wyobrażałam, gdy leżałam wczoraj wieczorem w łóżku i wizualizowałam mój wielki powrót do świata nastolatków.
Może Mick uzna, że to jakaś dziwna amerykańska tradycja. Taki zwyczaj witania cudzoziemców.
Przez resztę lekcji skupiam się na tym, co mówi pani Belk. Wzrok mam wbity przed siebie.
* * *
Kiedy dzwoni dzwonek, te dwie jakby znajome dziewczyny odwracają się i na mnie patrzą. Wtedy poznaję, że to Caroline Lushamp i Kendra Wu, które znam od pierwszej klasy. Po tym, jak wynieśli mnie z domu, prasa przeprowadziła z nimi wywiad, określając je mianem „bliskich koleżanek tej chorej nastolatki”. Kiedy widziałam je na żywo po raz ostatni, Caroline była niezbyt atrakcyjną jedenastolatką, noszącą dzień w dzień ten sam szalik Harry’ego Pottera, bez względu na temperaturę. Pamiętam jeszcze, że jako kilkulatka przeprowadziła się do Amos z Waszyngtonu i że miała kompleksy na punkcie swoich stóp i bardzo długich, zawiniętych jak u papugi palców u nóg. Z kolei Kendra wypisywała na dżinsach różne teksty z książek i codziennie płakała z jakiegoś powodu: chłopaków, deszczu, zadań domowych.
Oczywiście Caroline ma teraz dwa i pół metra wzrostu i wygląda jak modelka reklamująca szampony. Włożyła spódniczkę i obcisłą kurteczkę, jakby chodziła do prywatnej szkoły. Kendra, której uśmiech przypomina tatuaż, ubrała się na czarno. Jest na tyle ładna, że mogłaby zostać hostessą w Applebee’s po drugiej stronie miasta.
– Już cię gdzieś widziałam – stwierdza Caroline.
– Ciągle to słyszę.
Gapi się na mnie, wiem, że próbuje umiejscowić mnie w czasie.
– Pomogę ci. Wszyscy mnie mylą z Jennifer Lawrence, a nawet nie jesteśmy rodziną.
Jej brwi strzelają do góry jak gumki recepturki.
– Wiem, wiem. Trudno w to uwierzyć, ale sprawdziłam dwa razy na portalu z genealogią nazwisk.
– Ty jesteś tą dziewczyną, która nie mogła wyjść z domu. Straż pożarna musiała zburzyć ścianę, pamiętasz? – zwraca się do Kendry. – Byłyśmy w telewizji.
Nie: „Jesteś Libby Strout, którą znałyśmy od pierwszej klasy”, tylko „dziewczyną, która została uwięziona we własnym domu, i dzięki niej trafiłyśmy do wiadomości”.
Wszystkiemu przysłuchuje się Mick z Kopenhagi.
– Znów masz na myśli Jennifer Lawrence – mówię.
– Co u ciebie? – Głos Caroline nabiera delikatnego, pełnego litości brzmienia. – Tak się martwiłam. Nie wyobrażam sobie, przez co przeszłaś. O matko, ale ty schudłaś! Prawda, Kendra?
Kendra teoretycznie nadal się uśmiecha, ale górna część jej twarzy krzywi się przy tym i marszczy.
– Prawda.
– Ślicznie wyglądasz.
– Masz ładne włosy – dodaje Kendra z tym uśmiecho-grymasem.
Jedną z najgorszych rzeczy, jakie śliczna dziewczyna może powiedzieć grubej dziewczynie, jest to, że wygląda ślicznie. Albo że ma ładne włosy. Zdaję sobie sprawę, że wrzucanie wszystkich ślicznych dziewczyn do jednego worka jest tak samo bezsensowne jak wrzucanie do jednego worka wszystkich grubych, orientuję się też, że można być grubym i ładnym (heloł!), ale z doświadczenia wiem, że kiedy takie laski jak Caroline Lushamp i Kendra Wu mówią coś takiego, w rzeczywistości mają na myśli coś zupełnie innego. To komplementy z litości. Czuję, że moja dusza obumiera po kawałku. Mick z Kopenhagi wstaje i bez słowa wychodzi z klasy.Jack
Caroline Lushamp to osoba, którą chyba mogę nazwać moją dziewczyną. Kiedy zakochałem się w niej po raz pierwszy, była bardzo inteligentna, ale się tym nie chwaliła – chwalenie się przyszło później. Siedziała wtedy cicho na lekcjach i chłonęła wszystko jak gąbka. Kiedy wszyscy poszli już spać, dzwoniliśmy do siebie, a ona opowiadała mi o swoim dniu – co widziała, co myślała. Niekiedy potrafiliśmy przegadać całą noc.
Obecna Caroline jest wysoka i obłędna, ale tym, co ją najbardziej wyróżnia, jest to, że tłumy się przed nią rozstępują. Caroline cholernie wszystkich onieśmiela, nawet nauczycieli, ponieważ teraz wyraża głośno swoje zdanie – zawsze! – i mówi prawdę w oczy. Głównym powodem naszego przerywanego związku jest historia. Dawna Caroline musi tkwić gdzieś w tej nowej, nawet jeśli jej nie widać. Nowa Caroline zjawiła się bez ostrzeżenia w okolicach drugiej klasy. Spodziewam się, że stara może wrócić w każdej chwili. Drugi powód to to, że łatwo ją rozpoznać.
Skręcam w mój najbardziej znienawidzony korytarz, ten prowadzący obok biblioteki, na którym znajduje się szafka Caroline. W pierwszej klasie pomagałem w bibliotece i teraz, jeśli wpadnę na którąś bibliotekarkę, ta zaraz się ze mną wita i pyta o rodzinę, a ja nie wiem, z kim rozmawiam.
Gdy idę, ludzie mówią mi „cześć”, a to też katastrofa. Specjalnie kroczę dumnie, uśmiecham się półgębkiem do każdego, udając luzaka. Najwidoczniej jednak kogoś pominąłem, bo słyszę:
– Co za kutas.
Szkoła średnia to bardzo kapryśny ląd – tego się nauczyłem na samym początku. W jednej chwili jesteś lubiany, w następnej stajesz się wyrzutkiem społecznym. Zapytajcie Luke’a Revisa, jego historia powinna służyć wszystkim ku przestrodze. Luke był królem naszego rocznika w pierwszej, a potem ktoś się dowiedział, że jego ojciec siedzi w więzieniu. Teraz Luke też siedzi, i raczej nie chcecie wiedzieć za co.
W tej chwili na korytarzu aż się roi od jego potencjalnych następców. Ktoś ciska jakimś kolesiem o szafki. Inny właśnie się potknął o czyjąś podstawioną nogę, wpada na kogoś, ten go popycha, więc chłopak leci dalej, odbija się jak ludzka piłka. Jedna dziewczyna daje swojej koleżance taką zjebkę, że tamta odwraca się zapłakana. Jeszcze inna chodzi po szkole z wielką szkarłatną literą „A” zwisającą z pleców. Wszyscy się śmieją pod nosem, tylko Hester Prynne⁴ nie ma pojęcia o kawale. Na każdą jedną roześmianą osobę na korytarzu przypada pięć przestraszonych albo nieszczęśliwych.
Próbuję wyobrazić sobie, jak by to było, gdyby wszyscy znali prawdę – mogliby podejść, ukraść mi komórkę albo samochód, a potem wrócić i udawać, że pomagają w poszukiwaniach. Jeden chłopak mógłby podszyć się pod drugiego albo dziewczyna pod dziewczynę i byłoby to doprawdy cholernie śmieszne. Dla wszystkich oprócz mnie.
Miałbym ochotę iść nieprzerwanie aż do drzwi, a potem uciec stąd raz na zawsze.
– Zaczekaj, Mass – słyszę, więc przyspieszam. – Mass!
Ja pierniczę. Odwal się ode mnie, kimkolwiek jesteś.
– Mass! Mass! Stój, ty debilu!
Facet podbiega do mnie, jest mniej więcej mojego wzrostu, raczej przysadzisty. Ma brązowe włosy i nijaką koszulkę. Zerkam na jego plecak, książkę, którą trzyma w ręku, buty – cokolwiek, co dałoby mi jakąkolwiek wskazówkę co do jego tożsamości. W tym czasie on do mnie gada.
– Słuch sobie powinieneś zbadać – mówi.
– Sorry. Umówiłem się z Caroline – odpowiadam. Jeśli ją zna, powinien przyjąć wyjaśnienie.
– Cholera. – Czyli ją zna. Jeśli chodzi o Caroline Lushamp, większość ludzi dzieli się na dwa obozy: tych, którzy ją uwielbiają, oraz tych, którzy się jej boją. – Nic dziwnego, że jesteś myślami gdzie indziej. – Mówi to w taki sposób, że od razu przypisuję go do obozu przerażonych. – Ale uznałem, że będziesz chciał mi to powiedzieć osobiście.
To kolejny koszmar – podają za mało szczegółów, żebym mógł kontynuować.
– Że co będę chciał powiedzieć? – pytam.
– Żartujesz czy co? – Zatrzymuje się na środku korytarza, jego policzki oblewają się rumieńcem. – To moja dziewczyna. Masz szczęście, że cię nie sprałem!
Czyli najprawdopodobniej to Reed Young, ale oczywiście istnieje cień szansy, że to jednak ktoś inny. Postanawiam nie wchodzić w detale, a jednocześnie być bardzo konkretny.
– Masz rację z tym szczęściem. Nie myśl, że tego nie doceniam. Jestem twoim dłużnikiem.
– Fakt. Jesteś.
Słyszę zbliżające się głosy, głośne, grzmiące, coś jak tłum rebeliantów plądrujący biedną wieś. Ludzie się rozstępują, a wtedy widzę dwóch gości rozmiarów boiska do piłki nożnej.
– Jak tam, Mass? – pytają. – Podobno świetnie się bawiłeś na imprezie – dodają i wybuchają histerycznym śmiechem.
Chociaż ich nie poznaję, wiem, że to zapewne moi kumple. Jeden z nich uderza ramieniem jakiegoś przemykającego ukradkiem biedaka, a potem mówi mu, żeby lepiej uważał, jak chodzi.
– Trochę szacunku, facet – zwracam się do boiska do piłki nożnej. A potem kiwam głową Reedowi. – Dobry z ciebie kumpel – mówię mu, co nie do końca jest prawdą, ale z drugiej strony od pierwszej klasy gramy w jednej drużynie w kosza.
– Dalej mam ochotę skopać ci tyłek, więc lepiej, żeby to się już nie powtórzyło.
– Nigdy.
Mój rozmówca zerka w stronę biblioteki. Przy szafkach znajdujących się naprzeciwko wejścia stoi dziewczyna i rozmawia przez telefon.
– Powodzenia, Mass – mówi, a jego ciałem wstrząsa dreszcz. – Nie chciałbym być teraz w twojej skórze – dodaje i czmycha w przeciwległym kierunku z moimi monstrualnymi kumplami depczącymi mu po piętach.
Podchodzę do dziewczyny, widzę jasne oczy na tle ciemnej karnacji i pieprzyk, który maluje sobie przy prawej brwi, chociaż wszyscy wiedzą, że nie jest prawdziwy.
Uciekaj, póki możesz.
Dziewczyna podnosi wzrok.
– Naprawdę? – prycha. Tak, to Caroline. Nie czeka na odpowiedź, odwraca się na pięcie i rusza do biblioteki. Widzę siedzące za biurkiem bibliotekarki, które tylko czekają, aż wejdę, żeby zrobić ze mnie kretyna.
Chwytam ją za rękę i okręcam. Chociaż wcale tego nie chcę, przyciągam ją do siebie i całuję zapamiętale.
– To właśnie powinienem był zrobić w sobotę – mówię, gdy wypuszczam ją z objęć. – To właśnie powinienem był robić przez całe lato.
Piętą achillesową Caroline są komedie romantyczne i romanse z wampirami w roli głównej. Chciałaby żyć w świecie, w którym seksowny facet łapie dziewczynę i całuje ją gorąco, ponieważ jest tak ogarnięty miłością i pożądaniem, że nie potrafi się opanować. Więc dotykam jej twarzy, odsuwam włosy za ucho, uważając, by nie popsuć jej fryzury, bo to tylko pogorszy sytuację. Nie wiedzieć czemu kontakt wzrokowy jest dla mnie z zasady trudny, wobec czego skupiam się na jej ustach.
– Jesteś piękna – rzucam półgłosem.
Ostrożnie, facet. Naprawdę tego chcesz? Już przez to przechodziłeś. Jesteś pewien, że interesuje cię powtórka?
A jednak jakaś część mnie jej potrzebuje. Nie cierpię tego.
Wyczuwam, że mięknie. Na tyle, na ile znam Caroline, to najlepszy prezent, jaki mógłbym jej podarować – możliwość wybaczenia komuś. Nie uśmiecha się – ostatnio rzadko to robi – ale jej wzrok wędruje ku posadzce i koncentruje się na jakimś niewidocznym punkcie. Kąciki jej ust opadają. Zastanawia się.
– Jesteś straszny, Jack – mówi w końcu. – Nie wiem nawet, dlaczego z tobą rozmawiam. – W wolnym tłumaczeniu znaczy to: „Ja też cię kocham”.
– A co z Zachem?
– Zerwałam z nim dwa tygodnie temu.
I tak właśnie znów jesteśmy razem.
Chwyta mnie za rękę, idziemy szkolnym korytarzem, a moje serce bije ciut szybciej i ogarnia mnie poczucie, że teraz jestem bezpieczny. Nie zdając sobie z tego sprawy, Caroline będzie moim przewodnikiem. Powie mi, kto jest kim. Jesteśmy Caroline i Jackiem, Jackiem i Caroline. Dopóki z nią jestem, nic mi nie grozi, nic mi nie grozi, nic mi nie grozi.Libby
Pan Dominguez twierdzi, że gdyby nie prowadził kursu prawa jazdy, z pewnością zajmowałby się przejmowaniem samochodów. Ale nie od ludzi, których nie stać na zapłacenie rat, nie – on zabierałby auta złym kierowcom i jak Robin Hood dawałby je sierotom albo dobrym kierowcom, których nie stać na własne cztery kółka. Trudno powiedzieć, czy mówi poważnie, ponieważ to człowiek całkowicie pozbawiony poczucia humoru i wiecznie wściekły.
A przy tym to najseksowniejszy facet na świecie.
– W wielu szkołach zrezygnowano z kursu na prawo jazdy. Wysyłają uczniów gdzieś na zajęcia… – To „gdzieś” w jego ustach brzmi jak jakieś straszne i mroczne miejsce. – My was uczymy, ponieważ nam zależy.
A potem pokazuje nam film, na którym dochodzi do karambolu i samochody osobowe zostają wepchnięte pod ciężarówki. Na początku taki jeden chłopak, Travis Kearns, wybucha śmiechem, ale potem wydusza tylko „o cholera” i więcej już nic nie mówi. Dziesięć minut później nawet Bailey Bishop się nie uśmiecha, a Monique Benton musi wyjść do toalety, żeby zwymiotować.
Kiedy wychodzi, pan Dominguez pyta:
– Ktoś jeszcze? – Zupełnie jakby Monique wyszła z klasy na znak protestu, a nie wypadła, trzymając się za żołądek. – Statystycznie rzecz biorąc, zginiecie w wypadku samochodowym przed ukończeniem dwudziestego pierwszego roku życia. Jestem tu po to, żeby temu zapobiec.
Czuję mrowienie na skórze. Mam wrażenie, że jesteśmy przygotowywani do bitwy, coś jakby Haymitch przygotowywał Katniss.
– Ojej – mówi Bailey z drugiego końca klasy, co w jej wykonaniu jest równoważne z „ja pierdolę!”. Wszyscy zzielenieli na twarzy – oprócz mnie.
To dlatego, że w takich chwilach jak ta, kiedy ludzka głowa kula się po autostradzie, ja dobrze wiem, jaką rolę chciałabym grać w tej klasie i w całej szkole. Nie zamierzam zaliczać się do statystyk, od początku mojego życia walczę ze statystyką. Nie będę jednym z tych kierowców, których zmiażdży tir. Chcę być dziewczyną, która może wszystko. Która zdaje test i zostaje przyjęta do drużyny Damsels.
Unoszę rękę. Pan Dominguez kiwa głową w moją stronę, a wtedy ciarki przechodzą mi po plecach.
– Kiedy zaczniemy jeździć? – pytam.
– Kiedy będziecie gotowi.Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
1. Harper Lee, _Zabić drozda_, przeł. Zofia Kierszys, Warszawa 1971. Wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki.
2. Gra słów: Libby Strout – Flabby Stout. _Flabby_ – ang. sflaczały, _stout_ – ang. przysadzisty, korpulentny.
3. Truman Capote, _Z zimną krwią_, przeł. Krzysztof Filip Rudolf, Poznań, Dom Wydawniczy Rebis, 2005.
4. Nawiązanie do bohaterki _Szkarłatnej litery_ N. Hawthorne’a. Kobieta zdradziła męża i musiała nosić znak hańby, szkarłatną literę „A”.