- W empik go
Podwójna omyłka - ebook
Podwójna omyłka - ebook
"Julia de Chaverny była zamężna mniej więcej od sześciu lat, blisko zaś od półszósta roku ogarnęła nie tylko niemożliwość kochania swego męża, ale i trudność zachowania dlań jakiegokolwiek szacunku. Ten mąż to nie był lichy człowiek; nie był też ani dureń, ani głupiec. Może jednak było w nim coś z tego wszystkiego. Sięgając do swoich wspomnień, mogłaby sobie przypomnieć, że niegdyś zdawał się jej miły; ale obecnie nudził ją. Wszystko było w nim dla niej odpychające. Jego sposób jedzenia, picia kawy, mówienia przyprawiał ją o nerwowy skurcz. Widywali się i rozmawiali jedynie przy stole; że jednak jadali z sobą kilka razy na tydzień, to wystarczało, aby podtrzymać wstręt Julii." (fragment)
Kategoria: | Opowiadania |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7991-082-3 |
Rozmiar pliku: | 723 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Julia de Chaverny była zamężna mniej więcej od sześciu lat, blisko zaś od półszósta roku ogarnęła nie tylko niemożliwość kochania swego męża, ale i trudność zachowania dlań jakiegokolwiek szacunku. Ten mąż to nie był lichy człowiek; nie był też ani dureń, ani głupiec. Może jednak było w nim coś z tego wszystkiego. Sięgając do swoich wspomnień, mogłaby sobie przypomnieć, że niegdyś zdawał się jej miły; ale obecnie nudził ją. Wszystko było w nim dla niej odpychające. Jego sposób jedzenia, picia kawy, mówienia przyprawiał ją o nerwowy skurcz. Widywali się i rozmawiali jedynie przy stole; że jednak jadali z sobą kilka razy na tydzień, to wystarczało, aby podtrzymać wstręt Julii.
Co do Chaverny'ego był to dość przystojny mężczyzna, nieco zbyt zażywny jak na swój wiek, rumiany, krwisty. Charakter jego nie był skłonny do owych nieokreślonych niepokojów, które nieraz dręczą ludzi z wyobraźnią. Wierzył święcie, że żona żywi dlań spokojną przyjaźń (był nadto filozofem., aby sądzić, że go kocha tak jak pierwszego dnia po ślubie), i to przeświadczenie nie sprawiało mu ani przyjemności, ani przykrości; tak samo pogodziłby się z przeciwną myślą. Służył kilka lat w kawalerii, ale odziedziczywszy znaczny majątek zbrzydził sobie życie garnizonowe, wziął dymisję i ożenił się. Objaśnić małżeństwo dwojga osób, które nie mają ani jednej wspólnej myśli, może się wydać rzeczą dość trudną. Z jednej strony krewni oraz ci usłużni ludzie, którzy jak Molierowska Frozyna ożeniliby rzeczpospolitą wenecką z sułtanem tureckim, zadali sobie wiele trudu, aby ułożyć sprawy finansowe. Z drugiej strony, Chaverny należał do dobrej rodziny; nie był wówczas zbyt otyły; miał humor, był w każdym znaczeniu tego słowa tym, co się nazywa dobrym chłopcem. Julia widywała go z przyjemnością w domu matki, ponieważ rozśmieszał ją anegdotkami, których dowcip zresztą nie był w dobrym smaku. Lubiła go, bo tańczył z nią na wszystkich balach, bo nigdy nie zbywało mu na argumentach, aby zatrzymać jej matkę do późna, namówić ją na teatr lub przejażdżkę do lasku. Wreszcie Julia uważała go za bohatera, bo miał parę pojedynków, w których znalazł się dzielnie. Ale co rozstrzygnęło o zwycięstwie Chaverny'ego,to opis koczyka, który miał kazać wykonać wedle własnego planu i którym sam miał wozić Julię, gdyby mu się zgodziła oddać rękę.
Po kilku miesiącach małżeństwa wszystkie zalety Chayerny'ego wiele straciły ze swej wartości. Nie tańczył już z żoną, to się rozumie samo przez się. Anegdotki opowiedział już po kilka razy. Obecnie uważał, że bale przeciągają się zbyt długo. Ziewał w teatrze, a obyczaj przebierania się wieczorem zdawał mu się nieznośny. Główną jego wadą było lenistwo; gdyby się starał być miły, może by mu się to udało; ale przymus wydawał mu się męczarnią: miał tę wspólność prawie ze wszystkimi otyłymi ludźmi. „Świat" nudził go, ponieważ jest się tam dobrze przyjętym jedynie w stosunku do starań, jakich się dokłada, aby być miłym. Pospolite uciechy wydawały mu się o wiele ponętniejsze od wszelkiej delikatnej zabawy; aby się wyróżnić w towarzystwie, które mu odpowiadało, potrzebował jedynie krzyczeć głośniej od innych, co mu nie było trudno przy tak silnych płucach. Poza tym miał tę ambicję, że potrafił wypić więcej szampańskiego wina niż przeciętny, człowiek, oraz brał z łatwością na koniu przeszkody na cztery stopy wysokie. Dzięki temu wszystkiemu zażywał sprawiedliwie nabytego szacunku wśród owych trudnych do określenia istot, które nazywają się „złotą młodzieżą", a od których bulwary nasze roją się około piątej po południu. Polowania, majówki, wyścigi, kawalerskie obiadki, kolacyjki oto były jego ulubione rozrywki. Dwadzieścia razy dziennie powiadał, że jest najszczęśliwszy z ludzi; za każdym zaś razem, kiedy Julia to słyszała,wznosiła oczy do nieba, a usteczka jej przybierały wyraz nieopisanej wzgardy. Można pojąć, że osoba młoda, ładna i nie kochająca męża musiała być otoczona bardzo interesownymi hołdami. Ale poza opieką matki, osoby wielce roztropnej, duma Julii - to była jej wada - broniła ją dotąd od pokus świata. Zresztą rozczarowanie małżeńskie, stało się doświadczeniem niezbyt nastrajającym do nowych zapałów. Była dumna z tego, że jest przedmiotem współczucia i że ją wskazują jako wzór rezygnacji. Razem wziąwszy czuła się niemal szczęśliwa, nie kochała nikogo, a mąż zostawiał jej zupełną swobodę. Zalotność jej (a trzeba przyznać lubiła po trosze dowodzić, że mąż jej nie zna skarbu, który posiada), zalotność jej, instynktowna jak u dziecka, łączyła się doskonale z pewnym wzgardliwym chłodem, który jednak nie był pruderią. Wreszcie umiała być miłą dla wszystkich, ale dla wszystkich jednako. Obmowa nie mogła znaleźć na niej najmniejszej plamki.