-
nowość
-
promocja
Podzwonne - ebook
Podzwonne - ebook
Dwa szkice, składające się na tę książeczkę, dotyczą stosunków polsko-niemieckich od średniowiecza do współczesności. Przy czym przedstawione tu relacje obejmują także Mazurów i Warmiaków – społeczności żyjące najpierw w państwie zakonu krzyżackiego, a potem w Królestwie Pruskim. Ludziom przyzwyczajonym do widzenia w Niemcach „odwiecznego wroga” trudno będzie przyjąć przewodnią ideę tej pracy: że również my, Polacy, nie jesteśmy wobec Niemców bez winy, że ciężkie krzywdy wyrządziliśmy też Warmiakom i Mazurom. Autor rozdrapuje narodowe rany: przedstawia „krainy wymarłych ludów”, nieznane polskiej opinii publicznej.
Andrzej Romanowski (ur. 1951) jest profesorem zwyczajnym w Instytucie Historii PAN, redaktorem naczelnym Polskiego Słownika Biograficznego, emerytowanym profesorem zwyczajnym na Wydziale Polonistyki UJ. W Wydawnictwie Universitas redaguje serię Biblioteka Literatury Pogranicza. Autor szeregu książek naukowych, publicystycznych i eseistycznych. W ostatnich latach wydał: Polska kalejdoskop kultur (2024), Odwieczny PiS, czyli Historia Polski (2023), Pamięć gromadzi prochy (2021, 2022). Z Pawłem Dybiczem opublikował wywiad-rzekę Życie pełne historii (2024).
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
Spis treści
Polska – ojczyzna Niemców
Kraina wymarłych ludów
Indeks nazwisk
| Kategoria: | Esej |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-242-6905-1 |
| Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Breslau, Oppeln, Gleiwitz, Waldenburg, Glatz, Hirschberg, Grünberg in Schlesien, Landsberg, Stettin, Stolp, Kolberg, Osterode, Lyck, Lötzen, Angerburg… Czyli: Wrocław, Opole, Gliwice, Wałbrzych, Kłodzko, Jelenia Góra, Zielona Góra, Gorzów Wielkopolski, Szczecin, Słupsk, Kołobrzeg, Ostróda, Ełk, Giżycko, Węgorzewo… Oto Ziemie Zachodnie i Północne: prawie 40% obecnej Polski. Ziemie Odzyskane. Jeszcze 75 lat temu były to tereny niemieckie.
Można też sięgnąć głębiej. Posen, Gnesen, Kesselberg, Danzig… Oburzymy się: przecież to już na pewno są tereny polskie! W przypadku Poznania i Gniezna to nawet kolebka polskiej państwowości! To prawda, cóż jednak poradzić, że Posen/Poznań to także miasto feldmarszałka Paula Hindenburga, Kesselberg/Jarocin – miasto śpiewaczki Elisabeth Schwarzkopf, a Danzig/Gdańsk – miasto Arthura Schopenhauera i Günthera Grassa?
A oto polski rozbiór Prus – takiego bowiem terminu używała XIX-wieczna historiografia niemiecka. W wyniku pokoju toruńskiego weszły bowiem w roku 1466 w skład Polski miasta założone 200 lat wcześniej przez zakon krzyżacki. Była wśród nich sama stolica państwa, Marienburg (Gród Marii, bezdusznie przekształcony na Malbork), czy Frauenburg (Gród Pani, Castrum Dominae Nostrae, bezdusznie przekształcony na Frombork). Skądinąd dziw, że takich przekształceń dokonali Polacy – ponoć „jedyni obrońcy Maryi”… Reszta Prus, ze stołecznym już teraz Królewcem (Königsberg, Królewska Góra, nazwany tak na cześć króla czeskiego Przemysła Ottokara II), stała się polskim lennem. O ile jednak Gdańsk, a także osada, w miejsce której Krzyżacy założyli Toruń (Thorn), wchodziły niegdyś w skład Polski piastowskiej, to Warmia była terenem nowym, zdobytym przez Krzyżaków na pogańskich Prusach. W każdym razie wszystko to – zarówno Prusy Królewskie, jak i Prusy Książęce – było już w XV wieku niemieckie. Rozpatrywany w takim kontekście udział w roku 1772 Królestwa Pruskiego w pierwszym rozbiorze Polski byłby rewanżem za rozbiór państwa zakonnego dokonany 300 lat wcześniej.
WYJŚCIE Z KOLEIN
Gorszymy się? Ale to tylko w historiografii nacjonalistycznej wszystko jest proste, jasne i czarno-białe. Dzieje ludzkie są skomplikowane, a historyk ma obowiązek spoglądać z różnych punktów widzenia. Zadaniem historyka nie jest jednak wydawanie ocen moralnych – on ma tylko poznać, zrozumieć i zinterpretować źródła. Ale nawet gdy nie jest się historykiem, trzeba umieć zmienić optykę, wyjść z utrwalonych kolein.
Jakie to koleiny? W stosunkach polsko-niemieckich jest ich więcej niż gdziekolwiek. Termin Drang nach Osten (parcie na wschód) do dziś funkcjonuje jako określenie niemieckiego imperializmu, choć odnosił się do średniowiecznej niemieckiej kolonizacji, której Polska (jak też inne kraje) była nie ofiarą, lecz beneficjentem. Warto jednak zwrócić uwagę, że Niemcy widzą też XX-wieczny polski (i słowiański) Drang nach Westen (parcie na zachód). Bo choć w trakcie I wojny światowej armia niemiecka dotarła aż do Kijowa, to przecież szybko musiała się wycofać, i to na tyle daleko, że rządy polskie, po 150 latach, wróciły do Wielkopolski i Pomorza Wschodniego, nawet do skrawka Górnego Śląska, który do Rzeczypospolitej przedrozbiorowej nie należał. Potem zaś, w II wojnie światowej, Niemcy doszli na wschodzie aż do Stalingradu, jednak po przegranej musieli się wycofać znacznie dalej niż kiedykolwiek, Polacy zaś objęli w posiadanie nie tylko cały już Oberschlesien (Śląsk Górny), ale i Niederschlesien (Śląsk Dolny), a także Pommern (Pomorze) i Ostpreussen (Prusy Wschodnie).
Jak każdy naród, jesteśmy gośćmi na swej ziemi. Tereny, które dziś nazywamy Polską, były w przeszłości zasiedlane przez różne, nieznane dziś ludy – w tym, na przestrzeni tysiąca lat, przez plemiona kultury łużyckiej (jedno z nich zbudowało w VIII wieku p.n.e. gród w dzisiejszym Biskupinie). Potem na polskich ziemiach pojawili się Celtowie, jeszcze później germańscy Goci, Gepidowie, Rugiowie, Wandalowie, Burgundowie… Profesor Wojciech Lipoński przypomina w Dziejach kultury europejskiej staroangielski poemat Widsith, którego anonimowy autor pisze o „Gotach wiślańskich”, broniących Wisły przed nacierającymi Hunami. Dopiero w VI wieku, a może i później, przybyli tu Słowianie. Czyżby więc słowiański Drang nach Westen legł u początków naszych pradziejów? Wszystko jest niejasne i wszystko względne. Po ludach, które na naszych ziemiach żyły jeszcze przed Germanami, i nawet jeszcze przed Celtami, pozostała ta właśnie nazwa: Wisła. W XX wieku Szalom Asz powie: „Do mnie Wisła mówi po żydowsku”.
JAK MÓWI WISŁA?
Nie mamy pokory wobec przeszłości. Ani wobec tej dopiero co minionej, ani wobec tej bardzo dawnej. W ogóle nie mamy pokory wobec innych – wszystko mierzymy własną, polską miarą. Jakbyśmy wciąż krzyczeli: „nam się po prostu należało!”. Przyjmijmy więc, choćby tylko tutaj, postawę… przekory. Przyjmijmy ją dla równowagi. Wobec rozplenionego w Polsce prymitywnego antygermanizmu najwyższy przecież czas na przekorę. Polską przeszłość trzeba otworzyć kluczem niemieckim.
Ale czy tylko dla równowagi? Czy tylko ze względu na przekorę? Przyczyna leży głębiej, jest całkowicie, do bólu, merytoryczna. Przecież nikomu tyle nie zawdzięczamy, co Niemcom! Wszak to oni nauczyli nas pisać i czytać. To oni ofiarowali nam swój język: łacinę. Mówię świadomie: swój język, bo w X–XI wieku, gdy Polska się chrzciła, Niemcy pisali niemal wyłącznie po łacinie – czasy państwa Franków, gdy tworzyli także w języku staro-wysoko-niemieckim, odeszły w przeszłość. Oczywiście, nauczycielami słowiańskich Polaków byli także słowiańscy Czesi – świadczy o tym wpływ języka czeskiego na polskie słownictwo kościelne. Ale (wbrew wciąż rozpowszechnionym mitom) Polska nie przyjęła chrześcijaństwa z Czech. Księstwo czeskie nie miało jeszcze wtedy swego biskupstwa (pojawiło się ono w Pradze w roku 973), było też (od roku 929, a ostatecznie od 950) lennem cesarstwa. A już absurdem do kwadratu jest teza, że Mieszko przyjął chrzest z Czech, by nie przyjmować go z Niemiec! Jakkolwiek bowiem patrzyć i bez względu na to, gdzie realnie odbył się chrzest Mieszka (w Magdeburgu? Kwedlinburgu?), chrześcijaństwo przywędrowało do nas zapewne z niemieckiej Ratyzbony. Już w roku 845 do Ratyzbony właśnie, na dwór króla Franków Ludwika Niemca, udało się – prosząc o chrzest – czternastu książąt czeskich. Czy w 120 lat później podążył ich śladem nasz Mieszko?
Średniowiecze nie znało pojęcia etniczności. Cokolwiek mówić o kolejnych wyprawach na polskie ziemie niemieckich margrabiów, królów i cesarzy, trzeba zawsze pamiętać o momencie wejścia Polski do Europy, a to dokonało się przez Niemcy. Czyli na przykład trzeba pamiętać, że książę Mieszko był nazywany „przyjacielem cesarza” (amicus imperatoris). Że ożenił się z czeską Dobrawą, a potem z niemiecką Odą. Że wspólnie z rycerstwem niemieckim wojował w latach 985 i 986 ze słowiańskimi Wieletami. O solidarności etnicznej nie było mowy – decydowała solidarność chrześcijańska w walce z poganami. Z kolei książę Bolesław Chrobry, skądinąd również wyprawiający się w roku 995 wraz z Niemcami na pogańskich Słowian, ożenił syna Mieszka (późniejszego Mieszka II) z Rychezą, wnuczką cesarza Ottona II, siostrzenicą Ottona III. To więc dzięki Niemcom polska rodzina książęca, potem królewska, weszła na salony Europy, w krąg najściślejszej elity christianitatis. Na każdym przecież poziomie – kultury materialnej, promowanej przez Rychezę, i kultury duchowej, szerzonej przez niemieckich zwłaszcza duchownych – Niemcy były naszym nauczycielem i przewodnikiem. Niestety, czasem wbrew nam samym.
Gdyby na polskie dzieje spojrzeć z lotu ptaka, wówczas można by zobaczyć, jak co kilkaset lat pojawia się w Polsce jakiś kolejny PiS i – pod różnymi maskami i z różnymi hasłami – niszczy naszą europejskość. Można współczuć ciężkiej doli poddanych Chrobrego, ponoszących koszty jego imperialistycznej polityki, jednak dokonujące się w czasach Mieszka II i Kazimierza Karola (Odnowiciela) reakcja pogańska, a potem bunt możnych – to przecież był właśnie ówczesny polski sprzeciw wobec Europy: wybór własnej tradycji, własnego barbarzyństwa, manifestacja swoistego konserwatyzmu tamtych czasów. Oczywiście musiało to doprowadzić do chaosu i zaniku władzy centralnej, do rozpadu państwa. I cóż oto się dzieje? Ano znów ratują nas Niemcy: królowa Rycheza, do końca swego długiego życia używająca tytułu „królowa Polski” (Regina Poloniae), cesarz Konrad II, przydzielający wracającemu do kraju jej synowi, Kazimierzowi Karolowi, pięciuset niemieckich rycerzy…
Przykład z XI stulecia nie jest wyjątkiem. W XX wieku Niemcy i Austriacy wydali akt 5 listopada 1916 roku, który stał się początkiem II Rzeczypospolitej (choć formalnie proklamował królestwo). Pocałunek pokoju w Krzyżowej (Kreisau) na Śląsku w roku 1989, wymieniony przez premiera Tadeusza Mazowieckiego i kanclerza Helmuta Kohla, legł u początku III Rzeczypospolitej. Zwłaszcza że zaraz po nim przyszła idea Trójkąta Weimarskiego, łączącego Polskę z Niemcami i Francją, a więc włączająca ją – jak w czasach Ottona III – w dziedzictwo cywilizacyjne Karola Wielkiego. I od tego momentu to znowu Niemcy, i zwłaszcza Niemcy, wciągały Polskę do wspólnot europejskich i do NATO. Miały w tym swój interes – w polityce nic się nie dzieje przeciw interesowi – po doświadczeniach wojennych nie chciały być wschodnią flanką paktu. Rzecz w tym jednak, że interesy Polski i Niemiec nader często bywały zbieżne.