- W empik go
Poezje - ebook
Poezje - ebook
Józef Baka był późnobarokowym poetą, jezuitą i misjonarzem. Pisał poezje, kazania, panegiryki i hagiografie. Stosował charakterystyczny barokowy styl – wzniosły, ekspresyjny, pełen przesady i wyrafinowanych środków. Wraz ze zmieniającym się stosunkiem do sztuki barokowej w ogóle zmieniała się także recepcja twórczości Baki – od opinii głoszących grafomaństwo, do podkreślania metafizycznego charakteru jego poezji. Obecnie uważany jest za jednego z najwybitniejszych poetów Rzeczypospolitej czasów saskich.
Kategoria: | Poezja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8217-677-3 |
Rozmiar pliku: | 2,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
UWAGI RÓŻNE RZECZY OSTATECZNYCH
DO CZYTELNIKA
1. UWAGA KARY NIEZLICZONEJ GRZECHÓW
2. UWAGA. JEDYNY PROFIT, WSZELKIE ZŁE W SKUTKACH GRZECHOWYCH
3. UWAGA O WIECZNOŚCI
4. O WOLNOŚCI SUMNIENIA
5. ŻĄDZA WIĘKSZEJ CHWAŁY BOSKIEJ
6. UWAGA PORANNA
7. UWAGA WIECZORNA
SUPLIKA POKUTUJĄCEGO
UWAGA NĘDZY LUDZKIEJ
UWAGA SKRUSZONEGO SERCA
SUPLIKA O MIŁOŚĆ BOGA, JEZUSA I MARYI
TEKST O MIŁOŚCI BOSKIEJ
TEKST O NAJŚWIĘTSZYM SAKRAMENCIE PRZY ELEWACJI LUB W PROCESJI
WESTCHNIENIE DO PANA JEZUSA
PIEŚŃ
HYMN DO NAJŚWIĘTSZEJ PANNY LORETAŃSKIEJ
TEKST DO Ś. JANA FRANCISZKA REGISA S. J. MISS.
PIEŚŃ DO N JŚ. PANNY
UWAGI ŚMIERCI NIECHYBNEJ
DO CZYTELNIKA
UWAGA ŚMIERCI WSZYTKIM STANOM SŁUŻĄCA
STARYM UWAGA
MŁODYM UWAGA
BOGACZOM CIEMNYM OŚWIECENIE
PANOM UWAGA
UWAGA DAMOM
RYCERZOM UWAGA
DUCHOWNYM
DWORSKIEJ MŁODZI
PATRIOTOM KORONY POLSKIEJ I WIELKIEGO KSIĘSTWA LITEWSKEGO
CUDZOZIE COM
PANOM DYSYDENTOM
MIASTA OBYWATELOM
NĘDZNYM TU KMIECIOM
UWAGA ZABAWNYM, CZYLI ZATRUDNIONYM CHMIELEM GŁOWOM
RADA WSZYSTKIM STANOM
SUPLIKA WSZYSTKICH STANÓW
TESTAMENT CODZIENNY CHRZEŚCIJANINA
UWAGA PRAWDY Z ROZRYWKĄ
UWAGA NIKCZEMNOŚCI ŚWIATA
RHYTMUS DE VANITATE MUNDIDO CZYTELNIKA
Jeden grzech setnych bied świata jest przyczyną,
Patrz, czytelniku: jak z wielką dusz ruiną!
Atrament żaden na karcie nie wyrazi,
Nie opisze, jak złość grzechowa nas kazi.
O grzechów złości pisząc, pióro tępieje
Na jedne wzmiankę, serce z ręką martwieje.
Umierać, a nie życie ciągnąć, potrzeba
Feralną widząc w grzechu postać Ereba!
Raróg, straszydło grzech i plemię piekielne,
Jaszczur, jaszczurka tym sroższa, że subtelne
Monstrum, padalec, w płaszczyk dobra uwity
Je, gryzie, rani robak sumnienia skryty.
Nocą i we dnie, w domu, tak też w gościnie
Katuje, szarpie, nie da w wesołej minie
Jadła, napoju użyć przy balach, godach.
Ej! nie przebaczy, by w największych wygodach.
Wędrowny kompan, nigdy cię nie odbieży:
Jedzie i płynie, z tobą siedzi i leży.
Choćbyś onego myślił alijenować,
Zelżyć, znieważyć lub ściśle sekwestrować,
Wiernie trzyma się. Jedna mu straszna skrucha,
Oczu łzy, na słów Boskich ciekawość ucha.
Jemu trucizną spowiedź pokorna, odważna
Trudów i krzyżów dla Boga chęć poważna.
Wraz ginie, niknie z serc, z myśłi jak kamfora,
Jak cień od słońca, ponury zmrok wieczora.
Serca kołatać wraz przestaje, turbować
Idzie precz, ani śmie nas więcej weksować.
Każdyż z nas grzechem nad wszystko niech się brzydzi,
Mając w pomocy Boga, niech złość ohydzi.1. Uwaga kary niezliczonej grzechów
Jezus Maryja! co się to dzieje?
Na dno piekielne kwapiąc się śmieję
Śmiechem serdecznym.
Z góry w dół lecąc, lotów nie ściskam.
Na dardy, miecze skwapnie się ciskam,
Zguba w ochocie!
Haki, tortury i kołowroty
Na kratach, resztach wieczne obroty,
Ogniste stosy.
Siarki, żywice, żarzyste spiże
Dość mi miłe, gdy mi grzech serce liże,
Ślepota wieczna!
Śmiechu serdeczny, tyś mi chorobą
Że już po życiu! żywą-ś jest proba,
Rana śmiertelna.
Recepty zmyślić nie trafią leki,
Choćby pożarły setne apteki,
Tu kres nadziei!
Ciężkiś mój grzechu nader w sumnieniu
Nielekka plama z ciebie w imieniu
Z dawna szlachetnym.
Sto herbów sławy nie kontentuje,
Piątno niecnoty gdy pieczętuje.
Złość nie do twarzy!
Choćby cię skrucha stłukła, stłoczyła,
Przecie pamiątka: złość w sercu była!
Skaza na wieki!
Tak są szkodliwe twe brudy, glozy.
Łyka zdarte, jak świeże powrozy
Serce krępują.
Co moment, z pola dzień życia schodzi,
Przecie ma dusza w ekscesach brodzi
Złość z wodą pijąc.
Choć tonie, ginie, „Gwałtu” nie woła,
Moment, jak okręt pędzi wesoła
W piekło styrując.
Oprócz dusz klęski wszędy ruiny
Wałem się sypią, z grzechu przyczyny
Wędrowne kary,
Zań latem upał, tuż srogość mrozów,
Bez koni, wozów dojdą obozów
W szyku stawając.
Tam ludziom szyje podgolą Parki,
Potym nadęte wież, zamków karki
Na łeb strącają.
Wnet się rozbłyszczą w murach wyloty,
Gdy grzech wypali kule i groty
Z pomsty możdżerzów.
Z Marsem w kontr chodzi na bakier z pokojem,
On trzęsie zgodą, on rządzi bojem,
Wietrznik na wszystko.
Niech pakta będą z kim chcąc zawarte,
Wraz dokumenta staną podarte
Za płytkim mieczem.
On trwoży dwory, trzęsie pałace,
Gdy mściwa pomsta we drzwi kołace,
Trwoga w pokojach.
Za stół zasiada, rwie kęsy z gęby,
Dożuć nie dadzą, latając, zęby.
Febra w jelitach.
Choć się wiwaty zaczną po stole,
Kielich z nóg spada, a oschłe wole
Dręczy pragnieniem.
Nie kontentują tam krotofile,
Gdzie się przylepka rozgości niemile,
Wszytko wywrotem.
Niech się sonaty kapel wydadzą,
Lub serenady, gale zgromadzą
Wdzięczne opery,
Niech się wysila metr kapelista,
Zerwie myśl dobrą grzech kompanista
Trenem wewnętrznym.
Latem ogrody, oranżeryje.
Flory, tulipy, róże, lilije
Nie uweselą.
Zimą przejazdki, brygad parady,
W zapust kuliki, miłe szlichtady
Czoło zakwaszą.
Wszędy się wścibi ścisły kolega,
Ból serce ściśnie, gdzie grzech dolega
W parze z frasunkiem.
Próżno myśl suszyć, nic nie rozbije
Melancholiji, póki grzech żyje
W wnętrznym pokoju.
Kto by zamyślał siły stargane
Na betach spowić w sny pożądane
W bezsenne nocy,
Sen o mil tysiąc oczu odbiega,
Gdy na sumnienie trwoga nalega,
Grzech jawny nie śpi.
A któraż grzechu złość zliczy karta?
Gdy i anioła zamienił w czarta
A królów w wołu.
Wielkie, bo w niebie grzechu rodziny,
A pogrzeb w piekle, z pychy ruiny:
Tak zawsze kończy!
Ten łotr i tyran niebo skołatał.
Ani swej dziury wiecznie załatał,
Którą Lucyper
Rozdarł dość twardej buty rogami
W dół na łeb lecąc z adherentami,
Tak profitował.
Dość-że już w grzechach śmiechu, szaleństwa,
Doda łaskawie niebo zwycięstwa,
_Vale_ bez zwrotu.
Boska obraza brzydka maszkara,
W której konwoju plaga i kara:
JEZUS, MARYJA!
Pod cetnarami duszę stroskaną
Złości towarem naładowaną
Na szlakach łaski
W niebo winduje moc nieustanna,
MARYJA, Józef, Joachim, Anna,
JEZUS, MARYJA!2. Uwaga. Jedyny profit, wszelkie złe w skutkach grzechowych
Nota: jak „W pielgrzymstwie świat ten” _etc_.
JEZUS, MARJA! Ach zawrót głowy!
W złym dobra szukać, zamęt gotowy,
Gorycz do smaku!
Kto palcem sięgnął gwiazd bez zamiaru,
Kto w kwasie szukał, w żółci kanaru,
Płonne zamysły.
Prędzej z skał, z opok prysną kanały,
Lody krzes dadzą ogniów zapały
W egipskie nocy.
Dyjaną staną brzydkie poczwary,
Nim złość z dobrocią będzie do pary
Na licach serca.
Żądam usilnie serca pokoju,
A grzech się bierze z Bogiem do boju,
Wabiąc pioruny.
Ten znalazł dobroć w szkaradnym grzechu,
Kto morze zawarł w jednym orzechu,
Lub garścią objął.
Ach, głupstwo moje kroplą napawać
Wielkie pragnienie, a nie ustawać
W żądzach tysiącznych.
Tysiączne skarby lichym fenik em
Ten zakupił, kto słońce z promykiem
W równi postawił.
W jednym morgu niewielkie granice,
Bez krwi żywej martwieją lice,
Trup żywy w oczach.
Cóż bez zbawienia, bez Boskiej łaski?
Miłe mnie wióry i zgniłe trzaski
W skarbie niecnoty.
JEZU, MARYJA! przetrzyj wzrok piaskiem
Bliskiego grobu, złość łudzi blaskiem
Próżnej ozdoby.
Będąc jedyną malarską kretą
Wzrok wabi błotem złota podnietą,
Ciągnie obłudą.
Jak obrzydłego grób tai trupa,
List węże kryje, ropę skorupa,
Tak grzech swe licho.
Głaszcze rozkoszą niby z profitem,
Jak już dogodzi, wraz puszcza z kwitem
Dobra wiecznego.
Nie widząc zdrady w lot złości chwytam,
Pastki, wądoły, gdzie są, nie pytam,
W bród idąc, tonę.
Widzą swą nędzę ciemni ubodzy,
Ja gorszy ślepak w życiu bez wodzy
Silno nie zważam,
Że wyuzdane chuci jak szkapy
Wkrótce rozniosą: piekielne rapy
Już, już otworem.
W ostatniej toni nurtów grzechowych
Serce w areszcie ekscesów nowych
Jęczy bez ulgi.
Leci kamieniem, dna nie dosięże
Dusza, z niebem się wiecznie rozprzęże
W pługu niecnoty.
Smutna godzina na serc zegarze,
Póki w sumnieniu grzech z życiem w parze
Ligi nie zerwie.
Cień złości bije na mym kompasie
Skazując: wkrótce będzie po czasie,
Świta już zachód.
Złość nie zna miary ani strychulca,
Chyba jak dozna fatów hamulca,
Stanie w zapędach.
JEZUS, MARYJA! wszak lament nowy:
Śmierć pod nosem, grób w ziemi gotowy,
Wisi motyka.
Czekam, nim siwa zima mnie zro i,
A śmierć dość rano swe żniwa kosi:
To nie przenika!
Rwie się co moment życia osnowa,
Co grzech, to brama w piekło gotowa
We dnie i w nocy.
Raz złość cieszy, wraz trapi po chwili
Raniąc wnętrzności, jak sztylet szpili,
Śmiercią dobija.
JEZUS, MARYJA! kiedyż przybędzie
Rozum i cnota? złe w sercu wszędzie,
Grzech wnętrznym katem.
Niebo zamyka, piekło otwiera
Łotr wierutny, z cnót, z zasług odziera,
O strato wieczna.
Gwałtem przynagla w tym pisać kwity,
Co Boski zrządził respekt obfity
Z wieków przeciągiem.
Co wieków trudem w niebo zbieramy,
W jednej minucie to utracamy
Z głupiej ochoty.
W grzechu szperamy śmiechu, wesela:
A oto wiecznie z niebem rozdziela
Z stratą łask Boskich.
_Salve_ mu dajem, a on nam _vale_
Hak w serce wbiwszy, od nas odstaje
Z figlów waletą.
O nierozumie zapamiętały!
Gorszyś, twardszyś nad sykulskie skały
Bez łez strumienia.
Jakże już dalej bez wstydu grzeszyć?
A z płaczem własnym figlarza śmieszyć
W zdradzie powabnej.
Wzdrygam się z dzikiem zasiadać wieże,
Drży skóra, widząc pale, pręgierze,
Ze wstydu, bólu.
Fraszką być sądzę wieczną katuszę,
Tam psotą topiąc najdroższą duszę
W śmieszki obracam.
Straszny mnie tygrys, lwy i lamparty.
Z niebem certować, jedyne żarty.
Piorun ni w głowie.
Dość śmiało lecę w czartów paszczęki,
Z grzechu w grzech skacząc nie czuję męki,
O nierozumie!
Lękam się stosów, huty pożarów,
Kłów wilczych, wściekłych psów lub ogarów,
Ba! żab i szczurów.
Brzydzę się wężem, padalców cerą,
Grzech łechce serce chociaż megierą
Nad bazyliszki.
Któż strachów, bólów źrzódłem i matką?
Jeśli nie wina z korzyścią rzadką
Chciwie szukana?
Jedne mnie miłe grzechowe lepy,
Gdzie utajone dzidy, oszczepy
Serca raniące.
JEZUS, MARYJA! gdzie umysł stały?
Na stoły, pale, na puginały
Grzech duszę miota!
Dość-że już głupstwa, dosyć ślepoty,
Dziś już na zawsze inne kłopoty
Z daru Bożego.
Odtąd świat psu brat, grzech kanalija!
Jedna ma miłość JEZUS, MARYJA
Stała na wieki.
Już _vale_ światu, już ciału _vale_,
Przy jednej cnocie trwać żądam stale,
Bóg mi nadzieją.
Precz już swywola na łeb poleci,
Gdy lepszy promyk łask Boskich świeci
W cieniach sumnienia.
Widzę złe, szukam w grzechu swobody
Jak w błocie złota, w słocie pogody,
Pereł w śmiecisku.
Nad blask brylantów, pereł miganie
Bóg klejnot jeden za wszystko stanie:
Bóg mój i wszystko.
Wieczność jest kanak w niebios pierścieniu
Bóg mi koroną będzie w zbawieniu,
Dobro jedyne.
JEZUS, MARYJA! w Tobie nadzieja,
Że mnie uskromisz łotra, złodzieja
Twego honoru.
Mogąc pomścić się, długo cierpiałeś,
A ni na zgubę wieczną skazałeś:
Dajże fryszt łaski.3. Uwaga o wieczności
W pielgrzymstwie świat ten ustawnie krążę,
Nie wiedząc dokąd, atoli dążę
Każdej minuty.
Lata, miesiące, dni i godziny
Mijając dają znać, że terminy
Tuż, tuż zbliżają,
Do których zmierzam, których dojść muszę.
Jednak nie dojdę, chociaż wysuszę
Myśl mą o onych.
W następującej co też wieczności
Czeka mię w onej nieprzeżytości,
Co mam rokować?
BÓG mię upewnia i uczy wiara,
Przykłady twierdzą, nie sen, nie mara,
Wierzyć należy,
Że są dwie drogi do niej nam dane,
Ale na której ja się zostanę,
To utajono:
Szczęśliwość wieczna, trwałe wesele,
Nienasycone aniołów trele
W dziedzictwie nieba.
A nade wszytkie uszczęśliwienia,
Zyski rozkoszy i dobre mienia
BÓG serca metą;
Czy-li też owa, ach! co nie wiecie,
Straszliwa cząstka, przez wiek przeklęcie
Przebywa w piekle,
Zawsze umierać w mękach i głodzie,
Żyć jednak w ogniu także o chłodzie,
Nie mieć nadziei.
A nade wszytkie męczarnia sroga
Utrata Stwórcy własnego, BOGA,
Ach bez rewanżu!
Nieszczęśliwości, kto w cię ugodzi?
Rozum nie zważy, myśl nie dochodzi,
Jakeś nieznośna.
Złorzeczyć Stwórcy i tak wiekować,
Któremu służyć jest to królować,
Stanie feralny!
Przytomność tego i pamięć straty
Dwaj to tyrani bez alternaty
Wiecznie dręczące.
Tych dwóch terminów we mnie uwaga,
Nadzieję bojaźń tuż razem wzmaga,
Umysł utrapienia.
Drżeli od strachu mając w pamięci
I myśląc o tym w swym życiu święci,
Cóż mnie grzesznemu?
Uczynków dobrych świadek, sumnienie,
Cieszyło onych przez utwierdzenie
W dobrej nadziei.
Mnie, gdy przeciwnie przeświadcza, dręczy
Strofuje o złe, katuje, męczy,
W rozpacz wprowadza.
Cóż tak stroskany pocznę w tej mierze?
Izali wdam się w tę, co mię bierze:
Rozpacz i trwogę?
Stój tak myśl sroga, ustąpcie, trwogi,
Chociaż dwoiste wieczności drogi,
Ujdę nieszczęsnej.
Wszak miłosierdzie grzesznemu torem.
Jego się chwycę i tym to wzorem
Idąc nie zmylę.
Krwawe ran znamię JEZUSA w błędzie
Prostować tor mi niechybny będzie
W wiecznej podróży.
Przy krzyżu w drodze na prawo pójdę,
Tej mety, co łotr niechybnie dojdę,
A nie lewicy.
Tylko Ty, JEZU, krwi Twej z szacunku
Nie broń na okup i mnie z szafunku,
Przynajmniej kropli
O tę kropelkę Twoja przyczyna
Niech mi niebronna będzie u Syna,
Matko Najświętsza!
Pełna litości przyjmi wzdychanie,
Synowi oddaj na ubłaganie
Serca boleści,
Któraś pod krzyżem stojąca zniosła,
By ta ofiarą dla mnie przyniosła
Pewność zbawienia.
O to Cię, JEZU, przez Matki łkanie,
O to przez Syna Matki skonanie
Ze łzami proszę.
Patrz glino prochu czy-li źdźbło jedno,
Dokąd twa dąży złość z duszą biedną.
JEZUS, MARYJA.
Niechże twym piaskiem przeczyści oczy,
Wnętrzna ślepota z serca wyskoczy.
MARYJA, Józef. Amen,