Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • Empik Go W empik go

Poezje. Tom 2 - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
16 stycznia 2025
8,49
849 pkt
punktów Virtualo

Poezje. Tom 2 - ebook

"Poezje" TOM II Kazimierza Przerwy-Tetmajera to fundamentalny zbiór wierszy jednego z najwybitniejszych twórców Młodej Polski, który ukształtował oblicze polskiej poezji przełomu XIX i XX wieku. Tetmajer z mistrzowską precyzją porusza tematy miłości, przemijania i piękna natury, używając języka, który do dziś zachwyca swoją muzycznością i obrazowością. To niezbędna pozycja dla każdego miłośnika poezji, pozwalająca odkryć fundamenty polskiego modernizmu w najczystszej postaci.

Kategoria: Poezja
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8349-073-1
Rozmiar pliku: 1,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WSTĘP

Straciłaś moc — od swoich progów
Ludzkość odtrąca cię niechętnych,
I niemasz dziś już nawet wrogów,
Lecz tylko zimno obojętnych;
Z mórz urodzona, z szumu lasów
Przestałaś już być mową bogów,
A jesteś mową dziś paryasów.
Straciłaś moc — pustym są dźwiękiem
Twe hasła, klątwa twoja głucha,
Nie wzruszasz skargą, ani jękiem,
Westchnienia twego nikt nie słucha;
Nikt się nie poi twoim śpiewem,
W nikim już nie czarujesz ducha,
Nie wznosisz, ni zapalasz gniewem.

Straciłaś moc — jesteś upiorem
Minionej twojej królewskości;
Z bezwładną ręką, z sercem chorem,
Niczem dziś jesteś dla ludzkości.
Nikt dziś już jako za przewodnią
Gwiazdą, nie pójdzie twoim torem;
Przestałaś wodzów być pochodnią.
Dziś co najwyżej bawisz ludzi
Lekceważona i przeżyta.
Młodość się tobą już nie budzi,
Nie potężnieje, ni rozkwita;
Aniś potrzebna tym, co cierpią,
Ani tym, których życie trudzi —
Dziś cię nie wielbią, ale — cierpią.
A jednak, taka odepchnięta
Ręką brutalną i zuchwałą,
Poezyo, niegdyś matko święta
Myśli: jesteś mą duszą całą;
Mą dumą, bo z minionych czasów
Coś królewskiego pozostało
W tobie, ty mowo paryasów.
I tem, żeś tak osamotniona
I tak skazana na zagładę,
Jak limba, co gdzieś w skałach kona

W huczącą patrząc się kaskadę,
Która ją strąci do otchłani:
Tem droższą jesteś mi — i kładę
Całe ci moje życie w dani.POECI IDEALIŚCI

Drogą, gdzie skalne spiętrzyły się ściany,
Gdzie wzrok przeraża ciemna bezdeń fal,
Kędy się groźne włóczą huragany,
A nieraz runie grom z chmur wykrzesany,
Idziem odważnie w nieskończoną dal...
Tłum ludzi pyta: »Dokąd wy dążycie?
Co iść wam każe morzu, skałom wbrew?
Komu niesiecie na ofiarę życie,
Jak niegdyś Bogu skrytemu w błękicie
Ofiarowano z rozkoszą swą krew?«...
Kto Bogiem naszym? Gdzie on?... Waszym oczom
Wpatrzonym w ziemię niewidny ów Bóg —
Nie ku błękitnym wznoście wzrok przeźroczom,
Ale ku myśli niezmiernym roztoczom
I w duszach waszych szukajcie doń dróg...

Ideą zwie się ów Bóg; nasze czoła
I piersi nasze, to dla niego tron;
Kapłanem jego ten być tylko zdoła,
Kto, jako Chrystus w Ogrójcu, zawoła:
»Dla ciebiem gotów na mękę i skon!«...
Jest świat, gdzie Bóg ów z licem wiecznie młodem
W pełen tryumfu w bój wyzywa czas:
Tam to my dążym pielgrzymów pochodem;
Ach! Gdyby dotrzeć przed słońca zachodem,
Swobodną piersią odetchnąć choć raz...
Porwany szałem niejeden wśród drogi,
Stargawszy siły, czołem runie w kurz,
I przeznaczenia klnąc gwieździe złowrogiej,
Chce powstać, wrócić w ciche domu progi — —
Nie wraca kamień z fal bezdennych mórz...
Niebacznie depcąc poprzedników ciała
Stosami ległe wpoprzek naszych dróg,
Idziem; źrenicom przewodniczy chwała,
Jak wielkie słońce, co nad czernią pała
Obłoków dartych przez błyskawic smug.
Dumni, jak greckie półbogi zuchwali,
Wbrew Olimpowi podnoszące dłoń,
Póki się płomień życia w nas nie spali,

Z płonącą skronią dążym dalej, dalej!...
W zimnej mogile chłodzim spiekłą skroń...
Oto już dzień się do zachodu chyli —
Nigdyż u celu nie staniemy bram?
Spoczynku jednej nie mieliśmy chwili,
Czyżbyśmy próżno wciąż naprzód dążyli?...
Zaprawdę próżno — kresu niema nam.
Lot orła znajdzie granice w przestworze,
Delfin napotka w oceanie brzeg,
Grot piorunowy w ziemię się zaorze,
Wolę i dumę zegnie los w pokorze,
Lecz twórczej myśli nieskończony bieg...
Podobni słońcu, co uwiędłe zielę
Kolebką czyni młodych, świeżych ziół:
Jedne osiągłszy, nowe tworzym cele...
W jutra tajemną twarz patrzący śmiele,
Po laur sięgamy dla wyniosłych czół!...CREDO

Jutro?... Nie wierzę, aby lepiej było
I nie zazdroszczę już tej wiary — dzieciom...
Po co się łudzić? Wydarte stuleciom
Posępne, smutne, zimne doświadczenie
Złudzeniom wszelkim na czole wyryło:
»Śmierć i nicestwo«!... zabiło złudzenie...
I tylko dziwna, mistyczna, szalona
Chęć, tą ohydną wstrząsnąć ziemi bryłą,
Świat cały, jak jest, pochwycić w ramiona,
Z posad go dźwignąć i na nowe koła
Jakiebądź rzucić, gdy te, co go toczą
We łzach się pławią i we krwi się broczą;
I tylko głos ten, co nas w noce woła
Z złem walczyć nie przez ufność odrodzenia,
Lecz przez nienawiść ku złemu dla złego,
I żądzę, ssaną z powietrzem, niszczenia:
Jest naszą wiarą. A choć czasem ona
Omdlewa w piersiach, to wnet zmartwychwstawa,

Jako z popiołów Feniks, odrodzona,
I jak kometa błyska ludziom krwawa,
Której płomienie może świat zażegą.
My nienawidzim zła dzisiejszej doby — —
Jutro?... To jutro?... Jutro, marzyciele,
Przeklinać własne swe będziecie próby,
Nowe zło w nowem odkrywając dziele;
Jutro, trawieni nowemi choroby,
Szukać będziecie nowego systemu
Leków i zbawień, a nie mogąc męce
Ulżyć, bezsilni załamiecie ręce,
Bo póki ludziom trwać, póty trwać złemu.
Lecz naprzód, naprzód! Niechaj zbrodnie stare
Ustąpią nowym — nim się te przeżyją —
Ścigajcie marzeń cudną, a czczą marę,
Jak ci ścigali, co dziś w grobach gniją.
Lecz naprzód, naprzód! Łudźcie się, Ikary,
Że potraficie dolecieć do słońca,
W zdobyte niebo wstąpić z człowieczeństwem,
A potem — widźcie, że próżne ofiary,
Że przemoc złego jest wiecznotrwająca,
Zwątpcie, zrozpaczcie i gińcie z przekleństwem!
Bo niczem innem nie jest chód ludzkości,
Tylko przemianą zła wieczyście trwałą;
O Chrystusowej marząc wszechmiłości,
Deptajcie wroga, co was przedtem deptał,
Drżąc, że już rośnie mściciel z jego kości,

Co was obali, jak kłodę zbutwiałą,
I znów was zdepce, gdy już krew wychłeptał.
Brutalna siła, która rządzi światem,
Wybawicielem nie jest, ani katem:
Ślepa i głucha, zimna, obojętna,
Idzie bez celu i niewładnąc, włada,
Niedba, gdzie jakie pozostawi piętna,
Kto pod jej nogą powstaje, kto pada?
Nienawiść dźwignią jest świata — — niech działa
Ta najsilniejsza potęga ludzkości:
Jeśli potrafi i dusze i ciała
Na wskroś przekształcić, zabić w ludziach zwierzę:
Wówczas dopiero w królestwo miłości
Ewangelicznej na ziemi — uwierzę.DUCH

Zda mi się czasem w noc,
Że duch mój idzie przez miasta i sioła
Z płomiennym mieczem nicestwień anioła,
Każdy krok jego jest jako chód burz,
Obala gmachy i pałace w kurz,
Wszystko, co spotka na swej drodze, niszczy,
I nie zostawia nic, prócz martwych zgliszczy.
Ludzkość mu cała klnie,
Przekleństwa ciska mu na głowę hardą,
A on jej zimną odpowiada wzgardą,
I dumny, wyższy nad ten cały tłum,
Idzie, jak wichrów i pożarów szum,
Wszystko, co spotka na swej drodze, niszczy,
I nie zostawia nic, prócz martwych zgliszczy.

Ze snu otrząsam się
I ducha tego o oczach szatańskich,
Chcę spętać, przykuć do turni tatrzańskich,
Lecz on, drwiąc, ręce me odpycha precz,
I swój płomienny w górę wznosząc miecz,
Wszystko, co spotka na swej drodze, niszczy,
I nie zostawia nic, prócz martwych zgliszczy.
I ulec muszę mu,
A on zapala gwiazdę na swej głowie
I pokazuje mi ziemskie pustkowie,
Gdzie zniszczył wszystko: i dobro, i zło —
I miecz odrzuca złoty ogniów rdzą,
I utrudzony po unicestwieniu,
Spoczywa w głuchem, wieczystem milczeniu.KTÓŻ NAM POWRÓCI

Któż nam powróci te lata stracone
Bez wiosennego w wiośnie życia nieba?...
Wołają na nas, że w złą idziem stronę
Precz o świat troskę rzucając powinną,
A czy pytają się nas, co nam trzeba,
I czyśmy mogli obrać drogę inną?
Kto z was policzył te gorzkie godziny
Daremnych pragnień, żrących naszą duszę?
Kto zmierzył smutku naszego głębiny
Bez dna i brzegu? Kto wie, jakie ducha
Niepodległego straszne są katusze,
Gdy zerwać swego nie może łańcucha?
Spójrzcie nam w mózgi — — zgryzły je, strawiły
Wrodzone ludziom daremne pragnienia.

Wołacie na nas: »Jesteśmy bez siły,
Dajcie nam słowa wiary i otuchy« — —
A nam któż daje słowa pocieszenia?
A któż mdlejące nasze wzmacnia duchy?
Któż nam powróci te lata stracone
Bez wiosennego w wiośnie życia nieba?...
Chcecie w nas widzieć dźwignię i obronę,
Żądacie od nas zbawień i pomocy,
Lecz my, z waszego wykarmieni chleba,

Jak wy, nie mamy odwagi i mocy.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij