Poezje wyszeptane - ebook
Autor pisze o życiu teraźniejszym często korzystając ze wspomnień dotyczących jego dzieciństwa w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych dwudziestego wieku.
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Poezja |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8440-106-4 |
| Rozmiar pliku: | 2,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
ULICE OBLODZONE 2023 02 21 / 28
Ludzie pokonujący ulice oblodzone
Chodniki śniegiem zasypane
Przejścia nie odśnieżone
Zwałami bryi zabarykadowane
Służby jak zwykle zaskoczone
O zimie najwidoczniej nie pamiętają
Gminy powszechnie zadłużone
Jak to dzisiaj wszystko w nosie mają
Przechodnie jak na łyżwach się poruszają
Ostrożnie by upadku nie zaliczyć
Gdzie ci co przetargi wygrywają
Tylko na siebie można liczyć
Ostatecznie zima jest co roku
Więc dlaczego nie pamiętają
By posypać drogi po zmroku
Chodniki takoż oczyszczając
Politycy na każdym władzy poziomie
Tylko pianę zbyteczną wciąż biją
Wszyscy są mocni w dziobie
Choć tak jak my tutaj też żyją
Jak mały płatek śniegu
Potrafi życie ludziom uprzykrzyć
Spowolnić karierowiczów w biegu
Niekompetentnych upokorzyć
Kilka miesięcy tradycyjnie
Z małym śniegu opadem
Przewidywanym intuicyjnie
Tarmoszący się z transportu rozkładem
Miłośnicy letniego ogumienia
Kontroli nad trakcją nie mając
Pijane sprawiają wrażenia
W skrajnej głupocie trwając
Sople lodowe z rynien zwisają
Często kilku metrowe
Przechodniom zagrażają
Lawiny ciężkie dachowe
Na szczęście zima lada dzień odpłynie
Pewnie szybko ją zapomnimy
Wiosna lato jesień przeminie
I znowu lekcji na przyszłość nie odrobimy
JAN JÓZEF ŁOZIŃSKI
PUNKT WIDZENIA 2023 02 21 / 28
Od wszech czasów wiadomo
Że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia
I tym razem to udowodniono
W wersji spacerowego spojrzenia
Jeden świerk tuż przy drodze
Cały szyszkami obsypany
Ale dwa pnie na jednej nodze
Widok dość rzadko spotykany
Jak od południa spojrzysz
Tylko jeden pień widzisz
Jak spojrzenie z zachodu dołożysz
Rozdwojeniem jaźni się dziwisz
Drugi pień pasierbem zwany
Niczym druga osobowość
Tak jak człowiek schorowany
Który wspomnienia i marzenia w sobie gości
Obydwa pnie jakby wyrównane
Różnią się tylko szyszek ilością
Te południowe gęściej obsypane
Chełpiące się nasion mnogością
Ten po północnej stronie
Skromniej w te atrybuty zdobiony
Widać słońce w południowej koronie
Ma bardziej promień skupiony
Nieco dalej w podobnej scenerii
Innego gatunku choć też świerkowego
Dłuższe igły pewnie dla galanterii
Doznały losu identycznego
Tylko tu już szczyty oba obumierają
Strasząc swych czubków łysiną
Igły powoli z gałęzi zrzucają
Objawiając światu że giną
Drzewa jak ludzie chorują
Często młodzieńczych lat niedożywając
Szkodniki i zanieczyszczenia je redukują
Powoli żywicę z nich wypijając
Ludzie tuż obok przechodzą
Nieszczęścia drzewa niedostrzegając
Wzrokiem za pojazdami wodzą
Uwagi na nieszczęśnika nie zwracając
JAN JÓZEF ŁOZIŃSKI
KUCHENNE GADANIE 2023 02 18 / 28
Fasola się wszem przechwalała
Nad bobem i grochem mając przewagę
Po kim to ona się nie wspinała
Swoimi strąkami przyciągając uwagę
Tu po płocie pchało ja zaciekawienie
Tam po tyczkach specjalnie ustawionych
Różnych zawijasów tworzenie
Zawsze w jedną stronę skręconych
Jakież to ona ma nasiona
Różnych wielkości kolorowych kwiatów
Jakże w świecie jest rozpowszechniona
W ileż się wciela kulinarnych smaków
Bób ją zgasił jednym spostrzeżeniem
Mając już dość jej przechwałek
Zawstydził pyszałka poniżeniem
Wskazując krzaczasty kawałek
A zwykła fasola przy mnie się chowa
Widać do skarlenia stworzona
Czy to na ziarno czy szparagowa
Jego nie dogania a już zakończona
Fasola swe wywody zakończyła
Cicho w woreczku się chowając
Do światowej dyskusji temat otworzyła
Pole do popisu wreszcie innym dając
Teraz już zwykle bez wywyższania
Ten i ów się wypowiadał
Dając innym szansę swojego poznania
Cały magazynek kuchenny się rozgadał
Kto z kim najlepszą parą będzie
Kto komu dodaje siły
I tak trwało to kuchenne przyjęcie
Aż się nasiona kompleksów pozbyły
Po cóż te wszystkie dyrdymały
Kiedy i tak trafią do gara
Czy kształt duży czy mały
Ugotowanie w zupie to nie kara
Posłużą za pokarm ludziom zgłodniałym
Nie ważne skąd mając pochodzenie
Prostym daniom czy doskonałym
Kulinarnej kultury tworzenie
JAN JÓZEF ŁOZIŃSKI
KAPUŚNIAKI 2023 02 18
Zwykłe pierogi a tyle zachodu
Tak wiele przygotowań i czasu
Smak kapuśniaków za młodu
O co tyle rzekomo hałasu
Ba to nie sztuka byle co zrobić
Z jakiejś mąki czy kapusty
Trzeba arcydzieło stworzyć
By smak dania trafiał w wyszukane gusty
Zaczynając od głąba zwykłego
Najlepiej by nie był chemicznie goniony
Trzeba wiele kunsztu ogrodniczego
Rzekłbym że smak to bardziej złożony
Gdy nasz głąb do zbioru dotrwa
Trzeba go pieszczotliwie poszatkować
Musi to niestety potrwać
Zanim będziemy mogli jej posmakować
Ważne by w kamionce była
Lub starej beczce dębowej
By swym tempem się kisiła
W smacznej kompanii przyprawowej
Ciasto też ważna sprawa
Mąka najlepsza tortowa
Teraz może zaczynać się zabawa
Zagniatająco stolnicowa
\
Farsz z dodatkami lub bez gotowany
W wykrawane placki się chowa
Najczęściej palcami zagniatany
I pierwsza sztuka już gotowa
Jak takich kilka tuzinów zrobimy
Wodę możemy zagotować
We wrzątku pierożki topimy
Jak wypłyną można wyjmować
Niby takie proste czynności
Łatwo ozorem się mieli
Zdarzają się kulinarne niedogodności
Powód by inni z nas się śmieli
Źle zrobione lub rozgotowane
Każdemu się przydarzyć mogą
Ale jeśli udane ze smakiem zjadane
Z uśmiechem na twarzy nie z trwogą
JAN JÓZEF ŁOZIŃSKI
ROZMOWY Z MATKĄ NATRĄ 2020 05 06 / 2023 03 02
Różnie jestem przez ludzi postrzegany
Gdy przemierzam ulice miejscowe
Pewnie przez jednych jako roztrzepany
Dla innych to schorzenie umysłowe
Bo jak zrozumieć kogoś takiego
Jako dziwaka nienormalnego
Kto mówi do psa swojego
Pozdrawia także zwierzaka cudzego
Zagada do kota zdziczałego
Gołębie słowem ciepłym pozdrawia
Przytuli głowę do drzewa starego
Połamane gałęzie poprawia
Z kwiatami zamieni słów kilka
Dla szczeniaka znajdzie czas
Dla jaszczurki też chwilka
Do jabłonki zagadnie nie raz
Takie moje dziwne zachowanie
Dla większości niezrozumiałe
Starych wierzeń roztrząsanie
Szeptuszeniem nazywałem
Czasy techniki nam nastały
Kto dziś się w czasie rozpływa
Szacunek tradycje postradały
Kto nowoczesność na pojedynek wyzywa
Dziś tylko komórki i laptopy
Bzdury za wyrocznię uznane
Najczęściej z tego kłopoty
Awantury i gary niepozmywane
Tu gierka tam polityka
Radio karmiące banałami
Odległy świat się potyka
Z naszymi szarymi komórkami
Nadmiar zbędnych informacji
Do fotela nas przykuwa
Sportowych czy innych rewelacji
A czas niestety ciągle zasuwa
Gdzie to realne na naturę spojrzenie
Życie z nią w zgodzie
Politykierów obietnicami zwodzenie
Opamiętaj się wreszcie otumaniony narodzie
JAN JÓZEF ŁOZIŃSKI
PO BURZY 2020 07 20 / 2023 03 04
Od południa słońce się przebija
Pomiędzy horyzontem a chmur nawisem
Powoli burza swój spektakl zwija
Kończony grzmotów odległym bisem
Na widok promieni świat się raduje
Resztki wody z siebie otrząsając
Owad śmiałym lotem wędruje
Kwiatu do zapylenia szukając
Uśmiech raźniej maluję lica
Dzieci radośnie skaczących po kałużach
Już prawie wyschła ulica
Wróble rozrabiają w różach
Lekki odpar tuż ponad ziemią
Resztki wilgoci ku górze unosi
Na gałęzi Cukrówki drzemią
Kos dżdżownicę grubą tarmosi
Życie powoli swoje tory zmienia
O ulewie zapominając
Słońce rozświetla nowe zdarzenia
O ciepłą oprawę spektaklu dbając
Kot ziewa się przeciągając
Futro z namaszczeniem liżąc
Ptaki chowają się cienia szukając
Ktoś się śmieje ulicą idąc
Mrówki zgubiony cukierek napotkały
Rychło posiłki ściągając
Słodycz do gniazda transportowały
Po drodze się prześcigając
Na trawie jeszcze perliły się krople
Niczym błyskotki magiczne
Błoto i trawy potworzyły groble
Spiętrzające potoki uliczne
Fontanny wody w górę tryskały
Ludzi i chodniki ochlapując
Kiedy koła samochodów w nie trafiały
Przechodniów niezmiernie irytując
Parasole już dawno pozamykane
Teraz jako balast niesione
Kurtki i kaptury pozdejmowane
Od razu miny rozweselone
JAN JÓZEF ŁOZIŃSKI
POGOŻELISKO 2020 05 24
Młodej trawy zieleń szmaragdowa
Pogorzelisko zaczyna pokrywać
Czerń okopconych pni smołowa
Powoli zaczyna odżywać
Wielkie puszczy areały
Pożoga onegdaj zniszczyła
Ginął zwierz młody i stary
Młodników też nie szczędziła
Sterczały potężne kikuty okopcone
Drzew mocarnych starych i młodych
Czasami wewnętrznie wypalone
Często jednak już wywróconych
Dołem resztki konarów
I gałęzi niedopalonych
Z ognia niecnych zamiarów
Drzew w męczarniach utraconych
Wokół smród spalenizny
Swe wonie roznosi drażniące
Młode rośliny w odzyskiwaniu ojcowizny
Ku słońcu swe wątłe łodyżki prężące
Każdy krok pyłem ujawniany
Słońcem i kurzem znaczony
Srebrzystych drobinek wzbijany
Oddechu ciężkiego dręczony
Czy zwierz to tamtędy przechodzi
Czy wina to człowieka
Duch lasu wciąż dowodzi
Że na wielkie zmiany czeka
Może od nowa las tu zasadzi
A może kwietne łąki założy
Może do pól uprawnych doprowadzi
Lub osadę tutaj stworzy
Wędrowiec ten kraj przemierzając
Nagle przez ducha nawiedzony
Wytyczne bezgłośnie objawiając
Pomysłem został zauroczony
Wokoło się rozglądający
Ujrzał oczyma wyobraźni
Łan zboża falujący
Miast zgliszcz na jaźni
JAN JÓZEF ŁOZIŃSKI
ŚWIEŻE LISTKI 2023 03 04
Świeże listki zielone w ornament składane
Kwiatu niepozornego białe drobiny
Niczym kokardki w zieleni pozawieszane
Koniczyny pod nogami się ścieliły
Nie ma plewy ni pośladu
Cała wieś nie trzyma się składu
Kury poślad by pozjadały
Nasienie chwastu wyeliminowały
Obkaszanie dojrzewającego łanu
Potem snopowiązałką koszenie
Stawianie snopków do składu
Na wietrze słońcu suszenie
Potem na fury ładowanie
Żyta Pszenicy Owsa Jęczmienia
Precyzyjne i równe układanie
Pole w ściernisko się zamienia
Konie ciężkie fury ciągnące
Furmani obok idący
Do stodół w spiekocie dążące
Ktoś z tyłu na wszystko baczący
Na sąsieki snopy zrzucane
Ktoś z wozu widłami podaje
Znów równo pod rząd układane
Złota ściana słomy powstaje
Łyk czegoś do picia ożywczego
Twarzy i rąk wodą ochlapanie
Kawałek ogórka małosolnego
Kromka chleba ze smalcem na podjadanie
I już s powrotem konie ruszają
By pogodę odpowiednią wykorzystać
Wyścigi z deszczem trwają
By wszystkie zbiory pod dach pozyskać
Konie nierzadko pianą pokryte
Ludzie słomą twardą pokłuci
Kilometry drogi odbyte
Już nigdy ten czas nie powróci
Wozy ciężarne po kamieniach terkoczące
Skrzypiąc i trzeszcząc się przemieszczają
Niczym okręty do doku wpływające
Cenny ładunek w stodołach pozostawiają
JAN JÓZEF ŁOZIŃSKI
OCZEKIWANIE 2020 06 20
Deszcz bezustannie się lejący
Paraliż w podróży zaprowadzający
Kałużę błocka na trakcie czyniący
Waśliwość pomiędzy podróżnych wikłający
Mężowie nerwowo na zewnątrz zerkają
Chcąc już wyruszyć bo droga daleka
Dosyć siedzenia w bezczynności mają
Ten drzemie a tamten wciąż narzeka
Krople bębnią o gonty drewniane
Chlupią w kałużę nurka dając
Tłuką melodie nostalgicznie zaspane
W stróżki i strugi wzbierając
Kropierze na konie narzucone
Choć trochę przed deszczem chroniące
Smętne oczy w nieboskłon wpatrzone
Słoneczną tarczę do powrotu zaklinające
Strugi deszczu po zadach spływające
Woły flegmatyczne zewsząd zalewają
Powoli kopyta w błocie tonące
Suchego skrawka podłoża szukają
Wozy z towarem płachtami okryte
Na dalszą jazdę czekają uśpione
Kałużami wzbierają drogi poryte
Czekając na nogi obolałe i zmęczone
Już południe a oni uwięzieni
Drogi ni metra nie pokonawszy
Ciągłością opadów zaniepokojeni
Piją nerwowo do gąsiora się dobrawszy
To na rozgrzewkę i dla kurażu
Miód pitny w gardła wlewają
By ująć z duszy ciężar blamażu
Tylko spoglądają i na słońce czekają
Wreszcie ptaki odzywać się zaczynają
Ciemne chmurzyska lekko jaśnieją
Krople deszczu delikatniejsze się stają
Przebłyski na niebie nadzieją widnieją
Wróbel zmoknięty na parapecie przysiada
Piórka z nadmiaru wody otrząsając
Coś przy okazji po swojemu gada
Zapewne zmianę pogody zapowiadając
Potem odfruwa nie wiedzieć kędy
Odprowadzany podróżnych oczyma
Pewnie posłuży do nowej legendy
Kiedy na popas się wyprawa zatrzyma
Ktoś w ciemnym kącie lekko pochrapuje
Inny coś struga nożem w sęku
Tamten swych sił w fujarce próbuje
Ogólnie brak tu kobiecego wdzięku
Ten coś przeplata używając rzemienia
Ów ceruje jakieś opończe
Tamten coś nuci z rozrzewnienia
W koncie popiskują psy gończe
Wstają by wyjść na werandy dyle
To znów się kręcą miejsca nie znajdując
Raz ku przodowi idą raz zostają w tyle
Bezradnie poprawy pogody wypatrując
Ogień wesoło tańczy w palenisku
Radość i ciepło wokół rozsiewając
Uśmiech wywoła na zarośniętym pysku
Do pozytywnego myślenia zmuszając
Zawsze po deszczu słońce wychodzi
Choćby nie wiem jak długo padało
Cierpliwych ciepłem nagrodzi
Błogosławiących że powrócić się udało
Stary Woźnica słoninę kraje
Małymi porcjami połeć odcinając
Pomiędzy siedzących paseczki rozdaje
Wędzonki aromat wokół roztaczając
JAN JÓZEF ŁOZIŃSKI
DZIĘKUJĘ 2020 05 24 / 2023 03 05
Dziękuję Menniczkowi za monety znajdowane
Szczęśliwie bo wcale nie szukane
Dziękuję Venie za słowa wyszeptane
Tak czule w me ucho wkładane
Dziękuję Leśnemu Dziadkowi za dary zbierane
Za te piękne grzyby odnajdywane
Za owoce sercem lasu wybarwiane
Za wspaniałe widoki oczom ukazywane
Dziękuję kwiatom za piękne kwitnienie
Za zapach odbierany serca drżeniem
Za bujne pod mą ręką wyrastanie
Za zaufania mej osobie okazanie
Dziękuję pszczołom za ich zapylanie
Za nektaru i spadzi żmudne zdobywanie
Za ciężkich przeciwności przezwyciężanie
Za łagodności żądłem mym dłoniom omijanie
Jest tyle rzeczy pomijanych
Naszemu wzrokowi umykających
Małych cudów niedostrzeganych
Do dzisiejszych standardów niepasujących
Czasami grzyby w lesie podeptane
O nieuwadze czy głupocie świadczące
Śmieci pośród drzew porozrzucane
Wzrok nasz dogłębnie kujące
Dzięki tym którzy chcą czytać
Moje Poezję Wyszeptane
Próbuje świat myślami przenikać
Ale obrazy zbyt często zamazane
Czasy paniki i zakłamania
Testu człowieczeństwa i inteligencji
Prawdy w obłudzie odnajdywania
Do stada baranów tendencji
Dzięki przodkom za język rodowy
Słowiański tak urozmaicony
Za ten bonus taki baśniowy
Ciepły i taki ukwiecony
Dużo by pisać czy gadać
By wszystkie wyczerpać tematy
Trzeba się z życiem dalej zmagać
Na spacer chce wyjść kudłaty
JAN JÓZEF ŁOZIŃSKI
KURKI KURECZKI 2023 03 07 / 08
Pokłóciły się wróble z kurami
O to kiedy wiosna przyjdzie
Całe podwórko rozbrzmiewa krzykami
Na czyje racja wyjdzie
Kury stwierdziły że te są głupie
I jako małe takież mózgi mają
I zaczęła się awantura w grupie
Jedne drugim się odwzajemniają
Wróblom sekundowały Mazurki
Wiadomo że wzajem spokrewnione
Kaczki zaś wspierały kurki
Tylko gęsi jadły odosobnione
Indyki też nie dyskutowały
Amorami własnymi zajęte
Dzikie gołębie ziarnka podkradały
Jak zawsze ostrożne i przejęte
Kot najwidoczniej zobowiązany
Swoją przynależnością do podwórka
Chciał nie chciał zdeterminowany
Sięgnął po wróble piórka
Rozgonił całe zgromadzenie
Z wrzaskiem się unoszące
Domowe szybko opadły na ziemię
A dzikie szybko odfruwające
Sroka na gruszy krzyczała
Że gwałt rozbójniczy się dzieje
Lecz gromada kur już zajadała
Wiedząc że sroki to złodzieje
Białe gołębie domowe
W drób nielotny się wmieszały
Poświadczyć widać gotowe
Że stronę kolorowych kur trzymały
Tu złote ziarno rozsypane
Tam stracone pióra lecące
Jak codzień sceny odgrywane
Czy pada deszcz czy świeci słońce
Tyle z tych awantur nauki
Że gdy kury w garach lądowały
Po kolei co do sztuki
To wróble wciąż doskonale się miały
JAN JÓZEF ŁOZIŃSKI
DOMEK WINEM OPLECIONY 2023 03 07
Domek stary winem opleciony
Z dala od dróg utartych
W gąszczu krzewów zagubiony
Kilka kamieni przez czas wytartych
Trawa na nich się rozpanoszyła
Prawie całą ścieżkę okupując
Dziurawa rynna się przekrzywiła
Podstawiony garnek oszukując
Kiedyś wodę do niego kierowała
Za starych czasów dobrych
Ale kiedy obejma się obluzowała
Wpada doń kilka kropli drobnych
Brak tu ręki ogrodnika
Bo ogród bardzo zaniedbany
Najwidoczniej z tego wynika
Że stary domek jest niezamieszkały
Tynk dziurawy łat liszajami
Kamienie w murze ukazuje
Na remont oczekujący latami
Trzmiele dziurami prowokuje
Jakąś najwidoczniej tu mieszka rodzina
Gniazdo w murze posiadając
Wątłej nici pajęczyna
Tkwiła obok na nieszczęśnika czekając
Przy murze mrówczy kopczyk
Kolejnych lokatorów afiszuje
Nagle jakiś złowieszczy syk
Zagrożenie nam oznajmuje
Błysk łuski i dźwięk paraliżuje
Cóż tutaj robi żmija
Najwidoczniej też tutaj poluje
W miejscu które ludzkość omija
Dobry to znak choć niebezpieczny
Wedle starych przykazań ludowych
Kiedyś warunek wręcz konieczny
Stawianie domu według wskazówek wężowych
Gad powoli się oddala
W kierunku lasu niedalekiego
Skrzypnięciem okiennica przyzwala
Na wejście do domku wiejskiego
JAN JÓZEF ŁOZIŃSKI
DARY LEŚNEGO 2023 03 07
Tradycyjnie do lasu się wybierając
Zawsze coś słodkiego zabieram
Jako prezent Dziadkowi dając
Przychylność sobie wywieram
Najczęściej są to cukierki
Czasami jakieś ciasteczka
Jemu słodycz moje papierki
By udana była wycieczka
Zawsze półgłosem pozdrawiam
Gospodarzowi się kłaniając
Ktoś powie gusła odprawiam
Do średniowiecza się cofając
Ano każdy w co chce wierzy
Ważne by innym nie szkodzić
Człowiek z własnym losem się mierzy
Choćby za nienormalnego uchodzić
Grzyby nosić koszami
Czy choćby nieco w wiaderku
Jagody zbierać garściami
Czy szyszki przy świerku
Omijać zdradliwe zapadliny
By nogi nie uszkodzić
Nie mieć na twarzy pajęczyny
Węże z daleka obchodzić
Trafiać na słodkie jeżyny
Czy poziomkowe polany
Na sok zrywać maliny
Skarb Leśnego wciąż szukany
Jedni tylko niejadalne znajdują
Drudzy mają niebywałego farta
Pełnymi koszami irytują
Rywalizacja trwa zażarta
Ci odsprzedają tamci wekują
Kasę czy zapasy zyskując
Czasami daleko podróżują
Hobby w lesie odnajdując
Dary czasami już nadjedzone
A nawet zepsute robaczywe
Ważne że zapasy poczynione
I gesty nie fałszywe
JAN JÓZEF ŁOZIŃSKI
PIĄTEK TRZYNASTEGO 2023 03 10
Uczepili się piątku nie wiedzieć czemu
Czarna łatkę mu przykleili
Tak samo jak kotu czarnemu
Diabelskie moce dołożyli
Trzynaste piętro jak zadżumione
Trzynasta dzielnica wynaturzona
Trzynastki ze zgrozą pomijane
Trzynastka niestety pogardzona
W dzienniku trzynastkę miałem
Zawsze uniku od szkoły szukając
I pewnie dlatego z pustego zeszytu czytałem
Lekcji zadanych nie odrabiając
Czarna koza diabelska
Czarna owca też zdeskrytowana
Biel to kolorystyka anielska
Zawsze prawa i zalecana
Kot ci ulicę przebiegnie
Trzeba obejść lub poczekać
Aż przejdzie kto nie wierzy w brednie
I nie będzie na czarnego narzekać
Dla mnie osobiście to szczęście
Radość na twarzy okazana
Nieznanej przyczyny nadejście
Może nawet przygoda wyczekiwana
Czarny charakter też potępiony
Za diabła wręcz uznawany
Liczbą sześćdziesiąt sześć oznaczony
Za wzór podłości wytykany
Bardzo lubimy zabobony
I pogardę bliźniemu okazywać
Choć niby człek wykształcony
Ciemnotę stadną przyzywać
Zmierzamy ku własnemu upodleniu
Im więcej wiemy tym gorzej
Podążamy ku zezwięrzęceniu
W aureoli pseudo bożej
Kolor czarny tak potępiony
Nie odzwierciedla tego wszystkiego
W postaci sutann jest uwieczniony
Jednak w odróżnieniu od białego
JAN JÓZEF ŁOZIŃSKI
POGODOWA KRATKA 2023 03 11
Wczoraj tak pięknie było
Słońce nawet czasami świeciło
A dziś niestety się zachmurzyło
I śniegiem mokrym w twarze rzuciło
Pewnie poduchy wytrzepują
Do wiosny się szykując
Śmieci zaległe w kontach odnajdują
Z przechowywania ich rezygnując
Z pierzyn piórka opadają
W deszcz na ziemi się przemieniając
Podmuchy wichury je porywają
W przechodniów złośliwie ciskając
Tu wirują tam opadają
Ciśnieniu najwidoczniej podlegając
Prędzej czy później na ziemię padają
W nicość się rozpływając
A pantomima wciąż się odgrywa
Kolejne fale aktorów zsyłając
Wiatr w konarach złe moce przyzywa
Nie wiedzieć kogo udając
Tu o parapet stuknie cicho
Czy szybę złośliwie zmoczy
Wredny ten dzień jak licho
Jakoś zbyt wolno się toczy
Już południowa prawie pora
A zmiany żadnej nie widać jeszcze
Zimowa wszak to jeszcze zmora
I ciśnie wicher jak kleszcze
Za kołnierz wodę wlewając
Głowy za grzechy zmywając
Za włosy ludzi poszarpując
Znowu śniegiem w oczy rzucając
To siąpi to przestaje ranek cały
To się nasila to ustaje
Nawet ptaszyska się pochowały
A słońcu się pojawić nie udaje
Kiedy słońce zza chmur wychodzi
Nawet na chwilę się objawiając
Kilka minut po niebie brodzi
W radosnych twarzach się odbijając
JAN JÓZEF ŁOZIŃSKI
NIEDZIELNE POPOŁUDNIE 2023 03 12
Rzeka po opadach przybrała
Niosąc wody wezbrane
Głośno się odgrażała
Że łąki będą zalane
Słońce jej nie słuchało
Jasnością las zalewając
Całkiem przyjemnie grzało
Radość w serca wlewając
Wietrzyk był nieco nadgorliwy
Pszczołom w lotach przeszkadzając
Nawet rzekłbym uciążliwy
Owady w ulach trzymając
Tylko nieliczne się decydowały
Wody zapewne szukając
Ciężkie warunki pokonywały
Powoli od ula się oddalając
Stare zeschłe liście szeleściły
Buty nieznośnie zaczepiając
Wyglądały jakby się żaliły
Na wiosnę cierpliwie czekając
Trawy się wiatrowi poddawały
W tańcu dając się prowadzić
W narkotycznym wirze się kłaniały
Nie mogąc nic na wodzireja poradzić
Na rzece ptaka nie uświadczysz
W powietrzu też nic nie lata
Nawet wron nie wypatrzysz
Pewnie wietrzysko je do ziemi przygniata
Pochowały się w ciszy
Piórka swoje oszczędzając
Człek nic konkretnego nie słyszy
Odniesienia jakiegoś szukając
Spokój na drodze panuje
Obiadowa to pora świąteczną
Tylko naród pszczeli pracuje
Tradycją swoją odwieczną
Znów się na przyrodzie skupiłem
Jej małą chwilę uwieczniając
Skończyłem pisać i się zamyśliłem
Niczego na później nie zostawiając
JAN JÓZEF ŁOZIŃSKI
DZIWNE PODEJŚCIE 2023 03 12
Dziwne podejście do życia
Pisarze w swych strofach okazują
Tyle aspektów jest do odkrycia
A oni wciąż koloryzują
Myśl mnie nurtuje na spacerze
Czasami stanę gdzieś coś zapiszę
Lub sen myśl odbierze
Bądź pomysł zakłóca ciszę
O wszystkim można pisać
Do tematu powracać wiele razy
Sytuację gniewem podsycać
Tej samej postaci nadawać wiele twarzy
Jedno niebo a pomysłów krocie
Na chmur kolory czy kształty
Ich widok odbijający się w błocie
Krople deszczu odciskające na nich gwałty
Uderzają obraz rozbijając
Falami wzajem się kotłując
Raz za razem widok odmieniając
Swoim widokiem człeka dołując
Kwiaty podobnie się mają
Barwą i aromatem przyciągając
I nagle ot tak sobie przekwitają
O poprzednim pięknie zapominając
Z ludźmi też tak bywa
Jedni się nam objawiają
Nowych twarzy ciągle przybywa
Starzy znajomi często ubywają
Piszesz o przyrodniczych sprawach
Do polityki się nie mieszając
O tym co piszczy w trawach
Efektu końcowego nie znając
Może komuś to pisanie pomoże
W smutku odnaleźć ukojenie
Zapomni na chwilę o doktorze
Uśmiechem zatuszuje zmęczenie
Życie tak szybko przemija
Często wyboru nam nie zostawiając
Nasze plany w puch rozbija
W nos się nam naśmiewając
JAN JÓZEF ŁOZIŃSKI
DOMOWY 2023 02 25 / 2023 03 12
Jest taki ktoś bliski choć nie znany
Ktoś kto szczęście rozdaje garściami
Gdzieś w mysiej dziurze schowany
Kto strzeże domu przed nieszczęściami
Domowy duszek Domowym zwany
Ktoś kto ma wszystko na głowie
W dobie nowoczesności odtrącany
Choć szeptem coś podpowie
Kiedyś niezmiernie szanowany
W podaniach różnych rozsławiony
Teraz niestety zapomniany
Siedzi za piecem zgaszony
Dziś inteligentna automatyka
Życiem domu niby kieruje
Czasami Chochlik coś styka
I to czy tamto psuje
Tu baterie już się wylały
Tam brakuje jedynie styku
Upodobania nam się zmieniały
Tradycję stawiając w zaniku
Teraz duszek zwierzęcą postać przyjmuje
W postaci kota czy psa mieszkając
Czasami na skrzydłach przylatuje
W papużki czy kanarka się zmieniając
Jako Wodnik w akwarium pomieszkuje
Czy jako jakaś jaszczurka
Do współczesności się adoptuje
Spogląda oczyma szczurka
Tyle możliwości mają skrzaty
Zwykłe życie obok naszego
Nowe gadżety i szmaty
A odrobina tęsknoty do starego
Im bardziej się starych czasów wypieramy
Odcinając się od zabobonów
Tym bardziej samotność odczuwamy
Brak radosnych kolorów
Szarość nas szybciej dopada
Choroby i inne zgryzoty
A Domowy na poduszce przy nas siada
Próbując odganiać nasze kłopoty
JAN JÓZEF ŁOZIŃSKI
SZNURY GĘSI 2023 02 20 / 2023 03 12
Sznury gęsi wiatrem porozrywane
Po kilka czy sztuk kilkanaście
Wichurą ku jezioru pchane
Wystraszone rozkrzyczane
Tu tuzin tam dziesiątka zaledwie
A tam ptak pogubiony strachem
Słychać je nocą jak i we dnie
Lecące nad wioską i lasem
Żuraw samotny w locie się żalił
Zapewne towarzystwa szukając
Krzycząc szybko się oddalił
Ku południowi zmierzając
Czy to młody partnera nawołuje
A może stary owdowiały
Nie wierzy że rodzinę odbuduje
Rozgoryczony i oszalały
Para łabędzi przeleciała
Kierując się na jeziora
Świstem skrzydeł uwagę zwracała
Choć południowa była pora
Wszyscy przechodnie głowy podnosili
Husarią powietrzną zaciekawieni
Lot olbrzymów śledzili
Może nawet obrazem urzeczeni
Trochę beznadziejnej pogody
Obserwacje ptaków przerwały
Ludzie pokonujący ulice oblodzone
Chodniki śniegiem zasypane
Przejścia nie odśnieżone
Zwałami bryi zabarykadowane
Służby jak zwykle zaskoczone
O zimie najwidoczniej nie pamiętają
Gminy powszechnie zadłużone
Jak to dzisiaj wszystko w nosie mają
Przechodnie jak na łyżwach się poruszają
Ostrożnie by upadku nie zaliczyć
Gdzie ci co przetargi wygrywają
Tylko na siebie można liczyć
Ostatecznie zima jest co roku
Więc dlaczego nie pamiętają
By posypać drogi po zmroku
Chodniki takoż oczyszczając
Politycy na każdym władzy poziomie
Tylko pianę zbyteczną wciąż biją
Wszyscy są mocni w dziobie
Choć tak jak my tutaj też żyją
Jak mały płatek śniegu
Potrafi życie ludziom uprzykrzyć
Spowolnić karierowiczów w biegu
Niekompetentnych upokorzyć
Kilka miesięcy tradycyjnie
Z małym śniegu opadem
Przewidywanym intuicyjnie
Tarmoszący się z transportu rozkładem
Miłośnicy letniego ogumienia
Kontroli nad trakcją nie mając
Pijane sprawiają wrażenia
W skrajnej głupocie trwając
Sople lodowe z rynien zwisają
Często kilku metrowe
Przechodniom zagrażają
Lawiny ciężkie dachowe
Na szczęście zima lada dzień odpłynie
Pewnie szybko ją zapomnimy
Wiosna lato jesień przeminie
I znowu lekcji na przyszłość nie odrobimy
JAN JÓZEF ŁOZIŃSKI
PUNKT WIDZENIA 2023 02 21 / 28
Od wszech czasów wiadomo
Że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia
I tym razem to udowodniono
W wersji spacerowego spojrzenia
Jeden świerk tuż przy drodze
Cały szyszkami obsypany
Ale dwa pnie na jednej nodze
Widok dość rzadko spotykany
Jak od południa spojrzysz
Tylko jeden pień widzisz
Jak spojrzenie z zachodu dołożysz
Rozdwojeniem jaźni się dziwisz
Drugi pień pasierbem zwany
Niczym druga osobowość
Tak jak człowiek schorowany
Który wspomnienia i marzenia w sobie gości
Obydwa pnie jakby wyrównane
Różnią się tylko szyszek ilością
Te południowe gęściej obsypane
Chełpiące się nasion mnogością
Ten po północnej stronie
Skromniej w te atrybuty zdobiony
Widać słońce w południowej koronie
Ma bardziej promień skupiony
Nieco dalej w podobnej scenerii
Innego gatunku choć też świerkowego
Dłuższe igły pewnie dla galanterii
Doznały losu identycznego
Tylko tu już szczyty oba obumierają
Strasząc swych czubków łysiną
Igły powoli z gałęzi zrzucają
Objawiając światu że giną
Drzewa jak ludzie chorują
Często młodzieńczych lat niedożywając
Szkodniki i zanieczyszczenia je redukują
Powoli żywicę z nich wypijając
Ludzie tuż obok przechodzą
Nieszczęścia drzewa niedostrzegając
Wzrokiem za pojazdami wodzą
Uwagi na nieszczęśnika nie zwracając
JAN JÓZEF ŁOZIŃSKI
KUCHENNE GADANIE 2023 02 18 / 28
Fasola się wszem przechwalała
Nad bobem i grochem mając przewagę
Po kim to ona się nie wspinała
Swoimi strąkami przyciągając uwagę
Tu po płocie pchało ja zaciekawienie
Tam po tyczkach specjalnie ustawionych
Różnych zawijasów tworzenie
Zawsze w jedną stronę skręconych
Jakież to ona ma nasiona
Różnych wielkości kolorowych kwiatów
Jakże w świecie jest rozpowszechniona
W ileż się wciela kulinarnych smaków
Bób ją zgasił jednym spostrzeżeniem
Mając już dość jej przechwałek
Zawstydził pyszałka poniżeniem
Wskazując krzaczasty kawałek
A zwykła fasola przy mnie się chowa
Widać do skarlenia stworzona
Czy to na ziarno czy szparagowa
Jego nie dogania a już zakończona
Fasola swe wywody zakończyła
Cicho w woreczku się chowając
Do światowej dyskusji temat otworzyła
Pole do popisu wreszcie innym dając
Teraz już zwykle bez wywyższania
Ten i ów się wypowiadał
Dając innym szansę swojego poznania
Cały magazynek kuchenny się rozgadał
Kto z kim najlepszą parą będzie
Kto komu dodaje siły
I tak trwało to kuchenne przyjęcie
Aż się nasiona kompleksów pozbyły
Po cóż te wszystkie dyrdymały
Kiedy i tak trafią do gara
Czy kształt duży czy mały
Ugotowanie w zupie to nie kara
Posłużą za pokarm ludziom zgłodniałym
Nie ważne skąd mając pochodzenie
Prostym daniom czy doskonałym
Kulinarnej kultury tworzenie
JAN JÓZEF ŁOZIŃSKI
KAPUŚNIAKI 2023 02 18
Zwykłe pierogi a tyle zachodu
Tak wiele przygotowań i czasu
Smak kapuśniaków za młodu
O co tyle rzekomo hałasu
Ba to nie sztuka byle co zrobić
Z jakiejś mąki czy kapusty
Trzeba arcydzieło stworzyć
By smak dania trafiał w wyszukane gusty
Zaczynając od głąba zwykłego
Najlepiej by nie był chemicznie goniony
Trzeba wiele kunsztu ogrodniczego
Rzekłbym że smak to bardziej złożony
Gdy nasz głąb do zbioru dotrwa
Trzeba go pieszczotliwie poszatkować
Musi to niestety potrwać
Zanim będziemy mogli jej posmakować
Ważne by w kamionce była
Lub starej beczce dębowej
By swym tempem się kisiła
W smacznej kompanii przyprawowej
Ciasto też ważna sprawa
Mąka najlepsza tortowa
Teraz może zaczynać się zabawa
Zagniatająco stolnicowa
\
Farsz z dodatkami lub bez gotowany
W wykrawane placki się chowa
Najczęściej palcami zagniatany
I pierwsza sztuka już gotowa
Jak takich kilka tuzinów zrobimy
Wodę możemy zagotować
We wrzątku pierożki topimy
Jak wypłyną można wyjmować
Niby takie proste czynności
Łatwo ozorem się mieli
Zdarzają się kulinarne niedogodności
Powód by inni z nas się śmieli
Źle zrobione lub rozgotowane
Każdemu się przydarzyć mogą
Ale jeśli udane ze smakiem zjadane
Z uśmiechem na twarzy nie z trwogą
JAN JÓZEF ŁOZIŃSKI
ROZMOWY Z MATKĄ NATRĄ 2020 05 06 / 2023 03 02
Różnie jestem przez ludzi postrzegany
Gdy przemierzam ulice miejscowe
Pewnie przez jednych jako roztrzepany
Dla innych to schorzenie umysłowe
Bo jak zrozumieć kogoś takiego
Jako dziwaka nienormalnego
Kto mówi do psa swojego
Pozdrawia także zwierzaka cudzego
Zagada do kota zdziczałego
Gołębie słowem ciepłym pozdrawia
Przytuli głowę do drzewa starego
Połamane gałęzie poprawia
Z kwiatami zamieni słów kilka
Dla szczeniaka znajdzie czas
Dla jaszczurki też chwilka
Do jabłonki zagadnie nie raz
Takie moje dziwne zachowanie
Dla większości niezrozumiałe
Starych wierzeń roztrząsanie
Szeptuszeniem nazywałem
Czasy techniki nam nastały
Kto dziś się w czasie rozpływa
Szacunek tradycje postradały
Kto nowoczesność na pojedynek wyzywa
Dziś tylko komórki i laptopy
Bzdury za wyrocznię uznane
Najczęściej z tego kłopoty
Awantury i gary niepozmywane
Tu gierka tam polityka
Radio karmiące banałami
Odległy świat się potyka
Z naszymi szarymi komórkami
Nadmiar zbędnych informacji
Do fotela nas przykuwa
Sportowych czy innych rewelacji
A czas niestety ciągle zasuwa
Gdzie to realne na naturę spojrzenie
Życie z nią w zgodzie
Politykierów obietnicami zwodzenie
Opamiętaj się wreszcie otumaniony narodzie
JAN JÓZEF ŁOZIŃSKI
PO BURZY 2020 07 20 / 2023 03 04
Od południa słońce się przebija
Pomiędzy horyzontem a chmur nawisem
Powoli burza swój spektakl zwija
Kończony grzmotów odległym bisem
Na widok promieni świat się raduje
Resztki wody z siebie otrząsając
Owad śmiałym lotem wędruje
Kwiatu do zapylenia szukając
Uśmiech raźniej maluję lica
Dzieci radośnie skaczących po kałużach
Już prawie wyschła ulica
Wróble rozrabiają w różach
Lekki odpar tuż ponad ziemią
Resztki wilgoci ku górze unosi
Na gałęzi Cukrówki drzemią
Kos dżdżownicę grubą tarmosi
Życie powoli swoje tory zmienia
O ulewie zapominając
Słońce rozświetla nowe zdarzenia
O ciepłą oprawę spektaklu dbając
Kot ziewa się przeciągając
Futro z namaszczeniem liżąc
Ptaki chowają się cienia szukając
Ktoś się śmieje ulicą idąc
Mrówki zgubiony cukierek napotkały
Rychło posiłki ściągając
Słodycz do gniazda transportowały
Po drodze się prześcigając
Na trawie jeszcze perliły się krople
Niczym błyskotki magiczne
Błoto i trawy potworzyły groble
Spiętrzające potoki uliczne
Fontanny wody w górę tryskały
Ludzi i chodniki ochlapując
Kiedy koła samochodów w nie trafiały
Przechodniów niezmiernie irytując
Parasole już dawno pozamykane
Teraz jako balast niesione
Kurtki i kaptury pozdejmowane
Od razu miny rozweselone
JAN JÓZEF ŁOZIŃSKI
POGOŻELISKO 2020 05 24
Młodej trawy zieleń szmaragdowa
Pogorzelisko zaczyna pokrywać
Czerń okopconych pni smołowa
Powoli zaczyna odżywać
Wielkie puszczy areały
Pożoga onegdaj zniszczyła
Ginął zwierz młody i stary
Młodników też nie szczędziła
Sterczały potężne kikuty okopcone
Drzew mocarnych starych i młodych
Czasami wewnętrznie wypalone
Często jednak już wywróconych
Dołem resztki konarów
I gałęzi niedopalonych
Z ognia niecnych zamiarów
Drzew w męczarniach utraconych
Wokół smród spalenizny
Swe wonie roznosi drażniące
Młode rośliny w odzyskiwaniu ojcowizny
Ku słońcu swe wątłe łodyżki prężące
Każdy krok pyłem ujawniany
Słońcem i kurzem znaczony
Srebrzystych drobinek wzbijany
Oddechu ciężkiego dręczony
Czy zwierz to tamtędy przechodzi
Czy wina to człowieka
Duch lasu wciąż dowodzi
Że na wielkie zmiany czeka
Może od nowa las tu zasadzi
A może kwietne łąki założy
Może do pól uprawnych doprowadzi
Lub osadę tutaj stworzy
Wędrowiec ten kraj przemierzając
Nagle przez ducha nawiedzony
Wytyczne bezgłośnie objawiając
Pomysłem został zauroczony
Wokoło się rozglądający
Ujrzał oczyma wyobraźni
Łan zboża falujący
Miast zgliszcz na jaźni
JAN JÓZEF ŁOZIŃSKI
ŚWIEŻE LISTKI 2023 03 04
Świeże listki zielone w ornament składane
Kwiatu niepozornego białe drobiny
Niczym kokardki w zieleni pozawieszane
Koniczyny pod nogami się ścieliły
Nie ma plewy ni pośladu
Cała wieś nie trzyma się składu
Kury poślad by pozjadały
Nasienie chwastu wyeliminowały
Obkaszanie dojrzewającego łanu
Potem snopowiązałką koszenie
Stawianie snopków do składu
Na wietrze słońcu suszenie
Potem na fury ładowanie
Żyta Pszenicy Owsa Jęczmienia
Precyzyjne i równe układanie
Pole w ściernisko się zamienia
Konie ciężkie fury ciągnące
Furmani obok idący
Do stodół w spiekocie dążące
Ktoś z tyłu na wszystko baczący
Na sąsieki snopy zrzucane
Ktoś z wozu widłami podaje
Znów równo pod rząd układane
Złota ściana słomy powstaje
Łyk czegoś do picia ożywczego
Twarzy i rąk wodą ochlapanie
Kawałek ogórka małosolnego
Kromka chleba ze smalcem na podjadanie
I już s powrotem konie ruszają
By pogodę odpowiednią wykorzystać
Wyścigi z deszczem trwają
By wszystkie zbiory pod dach pozyskać
Konie nierzadko pianą pokryte
Ludzie słomą twardą pokłuci
Kilometry drogi odbyte
Już nigdy ten czas nie powróci
Wozy ciężarne po kamieniach terkoczące
Skrzypiąc i trzeszcząc się przemieszczają
Niczym okręty do doku wpływające
Cenny ładunek w stodołach pozostawiają
JAN JÓZEF ŁOZIŃSKI
OCZEKIWANIE 2020 06 20
Deszcz bezustannie się lejący
Paraliż w podróży zaprowadzający
Kałużę błocka na trakcie czyniący
Waśliwość pomiędzy podróżnych wikłający
Mężowie nerwowo na zewnątrz zerkają
Chcąc już wyruszyć bo droga daleka
Dosyć siedzenia w bezczynności mają
Ten drzemie a tamten wciąż narzeka
Krople bębnią o gonty drewniane
Chlupią w kałużę nurka dając
Tłuką melodie nostalgicznie zaspane
W stróżki i strugi wzbierając
Kropierze na konie narzucone
Choć trochę przed deszczem chroniące
Smętne oczy w nieboskłon wpatrzone
Słoneczną tarczę do powrotu zaklinające
Strugi deszczu po zadach spływające
Woły flegmatyczne zewsząd zalewają
Powoli kopyta w błocie tonące
Suchego skrawka podłoża szukają
Wozy z towarem płachtami okryte
Na dalszą jazdę czekają uśpione
Kałużami wzbierają drogi poryte
Czekając na nogi obolałe i zmęczone
Już południe a oni uwięzieni
Drogi ni metra nie pokonawszy
Ciągłością opadów zaniepokojeni
Piją nerwowo do gąsiora się dobrawszy
To na rozgrzewkę i dla kurażu
Miód pitny w gardła wlewają
By ująć z duszy ciężar blamażu
Tylko spoglądają i na słońce czekają
Wreszcie ptaki odzywać się zaczynają
Ciemne chmurzyska lekko jaśnieją
Krople deszczu delikatniejsze się stają
Przebłyski na niebie nadzieją widnieją
Wróbel zmoknięty na parapecie przysiada
Piórka z nadmiaru wody otrząsając
Coś przy okazji po swojemu gada
Zapewne zmianę pogody zapowiadając
Potem odfruwa nie wiedzieć kędy
Odprowadzany podróżnych oczyma
Pewnie posłuży do nowej legendy
Kiedy na popas się wyprawa zatrzyma
Ktoś w ciemnym kącie lekko pochrapuje
Inny coś struga nożem w sęku
Tamten swych sił w fujarce próbuje
Ogólnie brak tu kobiecego wdzięku
Ten coś przeplata używając rzemienia
Ów ceruje jakieś opończe
Tamten coś nuci z rozrzewnienia
W koncie popiskują psy gończe
Wstają by wyjść na werandy dyle
To znów się kręcą miejsca nie znajdując
Raz ku przodowi idą raz zostają w tyle
Bezradnie poprawy pogody wypatrując
Ogień wesoło tańczy w palenisku
Radość i ciepło wokół rozsiewając
Uśmiech wywoła na zarośniętym pysku
Do pozytywnego myślenia zmuszając
Zawsze po deszczu słońce wychodzi
Choćby nie wiem jak długo padało
Cierpliwych ciepłem nagrodzi
Błogosławiących że powrócić się udało
Stary Woźnica słoninę kraje
Małymi porcjami połeć odcinając
Pomiędzy siedzących paseczki rozdaje
Wędzonki aromat wokół roztaczając
JAN JÓZEF ŁOZIŃSKI
DZIĘKUJĘ 2020 05 24 / 2023 03 05
Dziękuję Menniczkowi za monety znajdowane
Szczęśliwie bo wcale nie szukane
Dziękuję Venie za słowa wyszeptane
Tak czule w me ucho wkładane
Dziękuję Leśnemu Dziadkowi za dary zbierane
Za te piękne grzyby odnajdywane
Za owoce sercem lasu wybarwiane
Za wspaniałe widoki oczom ukazywane
Dziękuję kwiatom za piękne kwitnienie
Za zapach odbierany serca drżeniem
Za bujne pod mą ręką wyrastanie
Za zaufania mej osobie okazanie
Dziękuję pszczołom za ich zapylanie
Za nektaru i spadzi żmudne zdobywanie
Za ciężkich przeciwności przezwyciężanie
Za łagodności żądłem mym dłoniom omijanie
Jest tyle rzeczy pomijanych
Naszemu wzrokowi umykających
Małych cudów niedostrzeganych
Do dzisiejszych standardów niepasujących
Czasami grzyby w lesie podeptane
O nieuwadze czy głupocie świadczące
Śmieci pośród drzew porozrzucane
Wzrok nasz dogłębnie kujące
Dzięki tym którzy chcą czytać
Moje Poezję Wyszeptane
Próbuje świat myślami przenikać
Ale obrazy zbyt często zamazane
Czasy paniki i zakłamania
Testu człowieczeństwa i inteligencji
Prawdy w obłudzie odnajdywania
Do stada baranów tendencji
Dzięki przodkom za język rodowy
Słowiański tak urozmaicony
Za ten bonus taki baśniowy
Ciepły i taki ukwiecony
Dużo by pisać czy gadać
By wszystkie wyczerpać tematy
Trzeba się z życiem dalej zmagać
Na spacer chce wyjść kudłaty
JAN JÓZEF ŁOZIŃSKI
KURKI KURECZKI 2023 03 07 / 08
Pokłóciły się wróble z kurami
O to kiedy wiosna przyjdzie
Całe podwórko rozbrzmiewa krzykami
Na czyje racja wyjdzie
Kury stwierdziły że te są głupie
I jako małe takież mózgi mają
I zaczęła się awantura w grupie
Jedne drugim się odwzajemniają
Wróblom sekundowały Mazurki
Wiadomo że wzajem spokrewnione
Kaczki zaś wspierały kurki
Tylko gęsi jadły odosobnione
Indyki też nie dyskutowały
Amorami własnymi zajęte
Dzikie gołębie ziarnka podkradały
Jak zawsze ostrożne i przejęte
Kot najwidoczniej zobowiązany
Swoją przynależnością do podwórka
Chciał nie chciał zdeterminowany
Sięgnął po wróble piórka
Rozgonił całe zgromadzenie
Z wrzaskiem się unoszące
Domowe szybko opadły na ziemię
A dzikie szybko odfruwające
Sroka na gruszy krzyczała
Że gwałt rozbójniczy się dzieje
Lecz gromada kur już zajadała
Wiedząc że sroki to złodzieje
Białe gołębie domowe
W drób nielotny się wmieszały
Poświadczyć widać gotowe
Że stronę kolorowych kur trzymały
Tu złote ziarno rozsypane
Tam stracone pióra lecące
Jak codzień sceny odgrywane
Czy pada deszcz czy świeci słońce
Tyle z tych awantur nauki
Że gdy kury w garach lądowały
Po kolei co do sztuki
To wróble wciąż doskonale się miały
JAN JÓZEF ŁOZIŃSKI
DOMEK WINEM OPLECIONY 2023 03 07
Domek stary winem opleciony
Z dala od dróg utartych
W gąszczu krzewów zagubiony
Kilka kamieni przez czas wytartych
Trawa na nich się rozpanoszyła
Prawie całą ścieżkę okupując
Dziurawa rynna się przekrzywiła
Podstawiony garnek oszukując
Kiedyś wodę do niego kierowała
Za starych czasów dobrych
Ale kiedy obejma się obluzowała
Wpada doń kilka kropli drobnych
Brak tu ręki ogrodnika
Bo ogród bardzo zaniedbany
Najwidoczniej z tego wynika
Że stary domek jest niezamieszkały
Tynk dziurawy łat liszajami
Kamienie w murze ukazuje
Na remont oczekujący latami
Trzmiele dziurami prowokuje
Jakąś najwidoczniej tu mieszka rodzina
Gniazdo w murze posiadając
Wątłej nici pajęczyna
Tkwiła obok na nieszczęśnika czekając
Przy murze mrówczy kopczyk
Kolejnych lokatorów afiszuje
Nagle jakiś złowieszczy syk
Zagrożenie nam oznajmuje
Błysk łuski i dźwięk paraliżuje
Cóż tutaj robi żmija
Najwidoczniej też tutaj poluje
W miejscu które ludzkość omija
Dobry to znak choć niebezpieczny
Wedle starych przykazań ludowych
Kiedyś warunek wręcz konieczny
Stawianie domu według wskazówek wężowych
Gad powoli się oddala
W kierunku lasu niedalekiego
Skrzypnięciem okiennica przyzwala
Na wejście do domku wiejskiego
JAN JÓZEF ŁOZIŃSKI
DARY LEŚNEGO 2023 03 07
Tradycyjnie do lasu się wybierając
Zawsze coś słodkiego zabieram
Jako prezent Dziadkowi dając
Przychylność sobie wywieram
Najczęściej są to cukierki
Czasami jakieś ciasteczka
Jemu słodycz moje papierki
By udana była wycieczka
Zawsze półgłosem pozdrawiam
Gospodarzowi się kłaniając
Ktoś powie gusła odprawiam
Do średniowiecza się cofając
Ano każdy w co chce wierzy
Ważne by innym nie szkodzić
Człowiek z własnym losem się mierzy
Choćby za nienormalnego uchodzić
Grzyby nosić koszami
Czy choćby nieco w wiaderku
Jagody zbierać garściami
Czy szyszki przy świerku
Omijać zdradliwe zapadliny
By nogi nie uszkodzić
Nie mieć na twarzy pajęczyny
Węże z daleka obchodzić
Trafiać na słodkie jeżyny
Czy poziomkowe polany
Na sok zrywać maliny
Skarb Leśnego wciąż szukany
Jedni tylko niejadalne znajdują
Drudzy mają niebywałego farta
Pełnymi koszami irytują
Rywalizacja trwa zażarta
Ci odsprzedają tamci wekują
Kasę czy zapasy zyskując
Czasami daleko podróżują
Hobby w lesie odnajdując
Dary czasami już nadjedzone
A nawet zepsute robaczywe
Ważne że zapasy poczynione
I gesty nie fałszywe
JAN JÓZEF ŁOZIŃSKI
PIĄTEK TRZYNASTEGO 2023 03 10
Uczepili się piątku nie wiedzieć czemu
Czarna łatkę mu przykleili
Tak samo jak kotu czarnemu
Diabelskie moce dołożyli
Trzynaste piętro jak zadżumione
Trzynasta dzielnica wynaturzona
Trzynastki ze zgrozą pomijane
Trzynastka niestety pogardzona
W dzienniku trzynastkę miałem
Zawsze uniku od szkoły szukając
I pewnie dlatego z pustego zeszytu czytałem
Lekcji zadanych nie odrabiając
Czarna koza diabelska
Czarna owca też zdeskrytowana
Biel to kolorystyka anielska
Zawsze prawa i zalecana
Kot ci ulicę przebiegnie
Trzeba obejść lub poczekać
Aż przejdzie kto nie wierzy w brednie
I nie będzie na czarnego narzekać
Dla mnie osobiście to szczęście
Radość na twarzy okazana
Nieznanej przyczyny nadejście
Może nawet przygoda wyczekiwana
Czarny charakter też potępiony
Za diabła wręcz uznawany
Liczbą sześćdziesiąt sześć oznaczony
Za wzór podłości wytykany
Bardzo lubimy zabobony
I pogardę bliźniemu okazywać
Choć niby człek wykształcony
Ciemnotę stadną przyzywać
Zmierzamy ku własnemu upodleniu
Im więcej wiemy tym gorzej
Podążamy ku zezwięrzęceniu
W aureoli pseudo bożej
Kolor czarny tak potępiony
Nie odzwierciedla tego wszystkiego
W postaci sutann jest uwieczniony
Jednak w odróżnieniu od białego
JAN JÓZEF ŁOZIŃSKI
POGODOWA KRATKA 2023 03 11
Wczoraj tak pięknie było
Słońce nawet czasami świeciło
A dziś niestety się zachmurzyło
I śniegiem mokrym w twarze rzuciło
Pewnie poduchy wytrzepują
Do wiosny się szykując
Śmieci zaległe w kontach odnajdują
Z przechowywania ich rezygnując
Z pierzyn piórka opadają
W deszcz na ziemi się przemieniając
Podmuchy wichury je porywają
W przechodniów złośliwie ciskając
Tu wirują tam opadają
Ciśnieniu najwidoczniej podlegając
Prędzej czy później na ziemię padają
W nicość się rozpływając
A pantomima wciąż się odgrywa
Kolejne fale aktorów zsyłając
Wiatr w konarach złe moce przyzywa
Nie wiedzieć kogo udając
Tu o parapet stuknie cicho
Czy szybę złośliwie zmoczy
Wredny ten dzień jak licho
Jakoś zbyt wolno się toczy
Już południowa prawie pora
A zmiany żadnej nie widać jeszcze
Zimowa wszak to jeszcze zmora
I ciśnie wicher jak kleszcze
Za kołnierz wodę wlewając
Głowy za grzechy zmywając
Za włosy ludzi poszarpując
Znowu śniegiem w oczy rzucając
To siąpi to przestaje ranek cały
To się nasila to ustaje
Nawet ptaszyska się pochowały
A słońcu się pojawić nie udaje
Kiedy słońce zza chmur wychodzi
Nawet na chwilę się objawiając
Kilka minut po niebie brodzi
W radosnych twarzach się odbijając
JAN JÓZEF ŁOZIŃSKI
NIEDZIELNE POPOŁUDNIE 2023 03 12
Rzeka po opadach przybrała
Niosąc wody wezbrane
Głośno się odgrażała
Że łąki będą zalane
Słońce jej nie słuchało
Jasnością las zalewając
Całkiem przyjemnie grzało
Radość w serca wlewając
Wietrzyk był nieco nadgorliwy
Pszczołom w lotach przeszkadzając
Nawet rzekłbym uciążliwy
Owady w ulach trzymając
Tylko nieliczne się decydowały
Wody zapewne szukając
Ciężkie warunki pokonywały
Powoli od ula się oddalając
Stare zeschłe liście szeleściły
Buty nieznośnie zaczepiając
Wyglądały jakby się żaliły
Na wiosnę cierpliwie czekając
Trawy się wiatrowi poddawały
W tańcu dając się prowadzić
W narkotycznym wirze się kłaniały
Nie mogąc nic na wodzireja poradzić
Na rzece ptaka nie uświadczysz
W powietrzu też nic nie lata
Nawet wron nie wypatrzysz
Pewnie wietrzysko je do ziemi przygniata
Pochowały się w ciszy
Piórka swoje oszczędzając
Człek nic konkretnego nie słyszy
Odniesienia jakiegoś szukając
Spokój na drodze panuje
Obiadowa to pora świąteczną
Tylko naród pszczeli pracuje
Tradycją swoją odwieczną
Znów się na przyrodzie skupiłem
Jej małą chwilę uwieczniając
Skończyłem pisać i się zamyśliłem
Niczego na później nie zostawiając
JAN JÓZEF ŁOZIŃSKI
DZIWNE PODEJŚCIE 2023 03 12
Dziwne podejście do życia
Pisarze w swych strofach okazują
Tyle aspektów jest do odkrycia
A oni wciąż koloryzują
Myśl mnie nurtuje na spacerze
Czasami stanę gdzieś coś zapiszę
Lub sen myśl odbierze
Bądź pomysł zakłóca ciszę
O wszystkim można pisać
Do tematu powracać wiele razy
Sytuację gniewem podsycać
Tej samej postaci nadawać wiele twarzy
Jedno niebo a pomysłów krocie
Na chmur kolory czy kształty
Ich widok odbijający się w błocie
Krople deszczu odciskające na nich gwałty
Uderzają obraz rozbijając
Falami wzajem się kotłując
Raz za razem widok odmieniając
Swoim widokiem człeka dołując
Kwiaty podobnie się mają
Barwą i aromatem przyciągając
I nagle ot tak sobie przekwitają
O poprzednim pięknie zapominając
Z ludźmi też tak bywa
Jedni się nam objawiają
Nowych twarzy ciągle przybywa
Starzy znajomi często ubywają
Piszesz o przyrodniczych sprawach
Do polityki się nie mieszając
O tym co piszczy w trawach
Efektu końcowego nie znając
Może komuś to pisanie pomoże
W smutku odnaleźć ukojenie
Zapomni na chwilę o doktorze
Uśmiechem zatuszuje zmęczenie
Życie tak szybko przemija
Często wyboru nam nie zostawiając
Nasze plany w puch rozbija
W nos się nam naśmiewając
JAN JÓZEF ŁOZIŃSKI
DOMOWY 2023 02 25 / 2023 03 12
Jest taki ktoś bliski choć nie znany
Ktoś kto szczęście rozdaje garściami
Gdzieś w mysiej dziurze schowany
Kto strzeże domu przed nieszczęściami
Domowy duszek Domowym zwany
Ktoś kto ma wszystko na głowie
W dobie nowoczesności odtrącany
Choć szeptem coś podpowie
Kiedyś niezmiernie szanowany
W podaniach różnych rozsławiony
Teraz niestety zapomniany
Siedzi za piecem zgaszony
Dziś inteligentna automatyka
Życiem domu niby kieruje
Czasami Chochlik coś styka
I to czy tamto psuje
Tu baterie już się wylały
Tam brakuje jedynie styku
Upodobania nam się zmieniały
Tradycję stawiając w zaniku
Teraz duszek zwierzęcą postać przyjmuje
W postaci kota czy psa mieszkając
Czasami na skrzydłach przylatuje
W papużki czy kanarka się zmieniając
Jako Wodnik w akwarium pomieszkuje
Czy jako jakaś jaszczurka
Do współczesności się adoptuje
Spogląda oczyma szczurka
Tyle możliwości mają skrzaty
Zwykłe życie obok naszego
Nowe gadżety i szmaty
A odrobina tęsknoty do starego
Im bardziej się starych czasów wypieramy
Odcinając się od zabobonów
Tym bardziej samotność odczuwamy
Brak radosnych kolorów
Szarość nas szybciej dopada
Choroby i inne zgryzoty
A Domowy na poduszce przy nas siada
Próbując odganiać nasze kłopoty
JAN JÓZEF ŁOZIŃSKI
SZNURY GĘSI 2023 02 20 / 2023 03 12
Sznury gęsi wiatrem porozrywane
Po kilka czy sztuk kilkanaście
Wichurą ku jezioru pchane
Wystraszone rozkrzyczane
Tu tuzin tam dziesiątka zaledwie
A tam ptak pogubiony strachem
Słychać je nocą jak i we dnie
Lecące nad wioską i lasem
Żuraw samotny w locie się żalił
Zapewne towarzystwa szukając
Krzycząc szybko się oddalił
Ku południowi zmierzając
Czy to młody partnera nawołuje
A może stary owdowiały
Nie wierzy że rodzinę odbuduje
Rozgoryczony i oszalały
Para łabędzi przeleciała
Kierując się na jeziora
Świstem skrzydeł uwagę zwracała
Choć południowa była pora
Wszyscy przechodnie głowy podnosili
Husarią powietrzną zaciekawieni
Lot olbrzymów śledzili
Może nawet obrazem urzeczeni
Trochę beznadziejnej pogody
Obserwacje ptaków przerwały
więcej..