- W empik go
Pogarda i miłość - ebook
Wydawnictwo:
Data wydania:
1 kwietnia 2017
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Pogarda i miłość - ebook
Kiedy ją spotkał, wydawało mu się, że ma wszystko — piękną żonę, córkę i pieniądze. Nie wiedział jednak, że za fasadą miłości i szczęścia kryje się nienawiść, pogarda i fałsz. Może dlatego z początku tak w nią wątpił? A kiedy zrozumiał, co naprawdę czuje, musiał toczyć walkę z góry skazaną na przegraną…
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8104-596-4 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Słowem wstępu
„Pogarda i miłość” to historia niezwykła. Z całą pewnością nie twierdzę tak dlatego, iż uważam, że jest lepsza od innych, jej podobnych. Jej wartość oceni sam Czytelnik. Niezwykłe jest jednak to, jak mocno wrosła mi w serce; od tworzenia pierwszych rozdziałów minęło już przecież prawie 10 lat! Przez ten okres opowieść ewoluowała, pewnymi rozwiązaniami zaskakując nawet mnie. Prawdą jest stare powiedzenie, że bohaterowie książek tak naprawdę żyją własnym życiem, a nam po prostu pozwalają je opisywać i podglądać.
Zajrzymy więc do świata, gdzie ludzie losy splatają się ze sobą, jednych otaczając ciepłem i radością, a drugim przynosząc jedynie smutek i zagładę. Gdzie czasem zemsta jest ważniejsza od rodziny, a przyjaźń to jedyne, co trzyma nas przy życiu…Rozdział 1
Dom. Jednopiętrowy budynek, dosyć szeroki i zdobiony, sprawiający całkiem miłe wrażenie z zewnątrz. Białe ściany, pośrodku wejście oznaczone zdobionymi drzwiami. Od drzwi prowadzą krótkie schody, a wokoło domu znajduje się kilka drzew, tak dobrze widocznych z jego okna. Już tak dawno nie przebywał na zewnątrz…
Jednak w środku, w jego pokoju na piętrze, było równie pięknie. Pomieszczenie nie było może zbyt rozległe, ale odpowiednie dla jego potrzeb. Wygodne łóżko, przy nim stolik z lampką, kilka innych mebli. I książki, które tak lubił. Jedną z nich wręcz pochłaniał, wczoraj musiał przerwać lekturę, bo oczy mu się kleiły. Teraz, jakiś czas po śniadaniu, mógł wrócić do czytania.
— Gdzie ja ją położyłem? — zastanawiał się głośno. Rozejrzał się po pokoju i spostrzegł, że poszukiwany przedmiot znajduje się na nocnym stoliku, tym przy łóżku. Westchnął, ale bez zniecierpliwienia. To w końcu nie tak daleko od okna, przez które przed chwilą wyglądał. Położył ręce na znajdujących się po jego obu stronach kółkach i mocno popchnął. Wózek, na którym siedział, potoczył się powoli we właściwym kierunku. Niedługo miał już książkę w rękach. Otworzył tam, gdzie wczoraj skończył i…
…drzwi do pokoju otworzyły się również. Do środka weszła młoda kobieta o bujnych, długich i lekko zakręconych na końcach długich włosach. Uśmiechała się promiennie do człowieka z książką.
— Witaj, kochanie! Jak się dziś czujesz? — mówiąc to podeszła do niego i musnęła wargami jego policzek w czymś, co mogło przypominać pocałunek. Potem, słuchając jego odpowiedzi, przestawiła wózek z powrotem w stronę okna.
— Całkiem dobrze, skarbie. Czy Sonya jest w domu? — odłożył lekturę na półkę w pobliżu.
— Tutaj będzie ci dużo lepiej — powiedziała kobieta. — Widok na świat i w ogóle. Nie, Sonya już wyszła, spotyka się ze swoim przyjacielem.
— Powiedz jej, żeby do mnie przyszła, jak wróci, dobrze?
— Oczywiście, Carlosie. Jak tylko wróci, przekażę jej. Teraz muszę cię zostawić samego, odkryłam pewien cudowny sklepik w mieście i mam ochotę na małe zakupy.
Za chwilę już jej nie było. Nie miał do niej pretensji o tak krótką wizytę, chciał, by cieszyła się życiem. Była przecież taka młoda i taka piękna! I była jego żoną, żoną Carlosa Santa Maria, od dwóch lat mającego niesprawne nogi. Boże, jak on ją kochał! Ją i ich córkę, Sonyę. Dwa światła w jego życiu. To dla nich się nie poddał, nie załamał po wypadku, to dzięki nim potrafił się jeszcze uśmiechać.
Viviana Santa Maria zeszła po schodach na parter, robiąc to tak wdzięcznie, że siedzący na fotelu młody człowiek o krótkich, ciemnych włosach odstawił kawę na stolik i aż gwizdnął z podziwu.
— Jesteś dziś taka pociągająca, Viviano. Czy coś się stało? Mam nadzieję, że mój braciszek Carlos nie za bardzo cię znudził tym razem?
— Ależ nie, Felipe. Był zadowolony, że w ogóle przyszłam. Cieszy się jak dziecko, kiedy do niego wchodzę.
Felipe Santa Maria wstał i stanął przed bratową. Na jego wargach błąkał się uśmiech.
— Naprawdę dobrze wyglądasz, aż krew się burzy. Może zamiast zakupów masz ochotę na coś innego? — położył dłonie na jej ramionach i lekko się przysunął.
— Nie tym razem, Felipe, mam zamiar dziś poszaleć w sklepie. Spotkamy się wieczorem, dobrze? — odsunęła się ze śmiechem.
— Jak chcesz — nie był zbyt zadowolony z niepowodzenia. — Będę czekał.
Viviana stała już przy drzwiach, kiedy nagle coś jej się przypomniało.
— Mój małżonek prosił, żeby Sonya przyszła do niego, jak wróci. Mógłbyś jej to przekazać?
— Nie będzie zadowolona.
— Wiem i rozumiem ją dobrze. Ale zdajesz sobie sprawę, że od czasu do czasu…
— Niestety — westchnął Felipe. — Dobrze, powiem jej.
Kiedy kobieta wyszła, mężczyzna usiadł znów przy stoliku i pokręcił głową.
— Fascynująca kobieta. I taka gorąca…
Sonya Santa Maria wróciła do domu dwie godziny później, jej matki jeszcze nie było. Już od wejścia otrzymała przykrą wiadomość od wujka:
— Twój ojciec cię prosił.
— Ojciec? — skrzywiła się Sonya. — Ten nudziarz? Wujku, czy naprawdę muszę…
— Zajrzyj do niego na chwilę, twoje kieszonkowe warte jest chyba tych kilku minut poświęcenia, prawda? — powiedział ciepło Felipe. Lubił tą dziewczynę, była tak bardzo podobna w charakterze do niego i do swojej matki. I wszyscy troje mieli wspólną cechę — uważali Carlosa za kogoś, kogo się odwiedza — tak, to dobre słowo — z konieczności… i z pewnych materialnych przyczyn.
— Oj, już dobrze, załatwię to od razu — Sonya chciała to mieć już za sobą. Wyszła na górę i zniknęła z oczu wujka.
Carlos bardzo się ucieszył z odwiedzin córki.
— Jak dobrze, że przyszłaś! Usiądź, opowiedz mi o swoim przyjacielu. Czy to coś poważnego? — w jego głosie brzmiała duma z córki i miłość do niej.
— Naprawdę, nie ma o czym. To tylko zwykły znajomy. A ty jak sobie radzisz? — Sonya nadal stała. W końcu nie spędzi tu za dużo czasu.
— Kiedy jesteście przy mnie, zapominam o chorobie. Ależ, kochanie… Wychodzisz już? — na jego twarzy odbiło się przykre zaskoczenie.
— Tak, ktoś na mnie czeka. Zajrzę później! — wybiegła, byle jak najdalej od tego...nudnego kaleki.
Carlos zamknął oczy. Jak bardzo chciałby wyjść, towarzyszyć swoim bliskim w ich życiu, być z nimi...Ale nie mógł i wiedział, że nigdy to nie będzie możliwe. Dwa lata temu, kiedy wychodził z pewnego budynku, rozpędzony samochód wjechał prosto w niego. Długo walczył o życie, ale dzięki miłości, jaką czuł do Viviany i Sonyi, udało mu się wyzdrowieć. Wyzdrowieć… Poza nogami. Lekarz powiedział mu wprost — „Panie Santa Maria, uszkodzenia są tak rozległe, że nie będzie pan chodził… już do końca życia.”. Nie płakał wtedy, nie rozpaczał. Zamknął się w sobie i rozmyślał, starał się pogodzić z wyrokiem. Teraz już nie cierpiał tak bardzo, odzyskał choć trochę radości życia i tylko czasami w samotne dni tęsknił za dawnymi dniami, kiedy jeszcze był sprawny. Gdyby nie jego rodzina, na pewno by się poddał. Póki miał ich, chciał żyć, chciał istnieć — nawet na wózku.
Rozmyślania przerwał mu dzwonek do drzwi. Ciekawe, kto to przyszedł? Miał nadzieję, że któryś z domowników potem mu wszystko opowie — często ludzie wchodzili i wychodzili z jego domu, a on nawet nie wiedział, kim byli.
Felipe odłożył gazetę na stolik i poszedł otworzyć drzwi. Widok Viviany w czerwonej sukni i obietnica wspólnego wieczoru tak poprawiła mu humor, że nawet nie zaczekał na służbę.
W drzwiach stała młoda dziewczyna. Sądząc po spojrzeniu, bardzo nieśmiała i niepewna. Dojrzał przez ułamek sekundy podziw dla jego sylwetki, jaki odbił się w jej oczach.
— Czy to dom pana Carlosa Santa Maria? — wykrztusiła w końcu.Rozdział 2
Długie, brązowe i kaskadami spadające na ramiona włosy. A do tego te oczy, ogromne, patrzące zielono prosto na Felipe. Tak ufne, lekko przestraszone, ukazujące to, co w duszy. Lekko rozchylone nieświadomie usta, zapraszające do pocałunku. I ten głos, drżący, wywołujący od razu chęć zaopiekowania się właścicielką:
— Ja...przychodzę z ogłoszenia. Nie wiem, czy dobrze trafiłam…
Felipe otrząsnął się z wrażenia, jakie go ogarnęło i odezwał się uprzejmie:
— Tak, zgadza się, to my daliśmy ogłoszenie. Proszę, wejdź, usiądź, zaraz ci opowiem szczegóły.
Dziewczyna weszła, rozglądając się z podziwem po parterze.
— Jaki piękny dom — szepnęła. Potem ostrożnie usiadła naprzeciwko mężczyzny, który zdążył już zająć miejsce przy stoliku.
Gospodarz rozpoczął wprowadzenie:
— Mam na imię Felipe i jestem bratem Carlosa Santa Maria. Jak zapewne wiesz, mój brat, Carlos właśnie, jest niepełnosprawny od dwóch lat. Na zawsze został przykuty do wózka. Opiekujemy się nim, ale on potrzebuje kogoś, kto będzie przy nim wtedy, kiedy my nie będziemy mogli. Stąd nasza oferta w gazecie. Czy masz jakieś doświadczenie w opiece nad chorymi?
— Przez pewien czas pracowałam jako pielęgniarka — wydusiła przybyła. Była wyraźnie onieśmielona człowiekiem, który ją przyjął. Nie spodziewała się takiego domu, takiego bogactwa… i takiego przystojniaka!
— W takim razie świetnie się nadajesz! — Felipe niezauważalnie odetchnął z ulgą. Spadła mu jak z nieba — jednocześnie rozwiąże się problem opieki nad tym idiotą z wózka i on, Felipe, będzie mógł posmakować pocałunków tego zjawiska. Już on wiedział, jak sprawić, by mu uległa. Tym bardziej, że od razu zauważył jej fascynację. — O, dobrze, że jesteś, Viviano — zwrócił się do właśnie wracającej z zakupów żony Carlosa. — Ta pani zgłosiła się z naszego ogłoszenia.
— Tak szybko? — Viviana była przyjemnie zaskoczona. Miała zły humor — w sklepie nie znalazła niczego ciekawego — ale na taką wiadomość nastrój się jej poprawił. Nareszcie ktoś przyszedł w tej sprawie! Wreszcie będzie miała więcej czasu dla siebie! — Pytałeś o referencje?
— Była pielęgniarką, więc świetnie się nadaje.
— Doskonale. Zostałaś przyjęta — powiedziała do dziewczyny wpatrzonej w nią jak w gwiazdę. — Jak masz na imię?
— Andrea...Andrea Orta — odrzekła zapytana.
— Dobrze. Zaprowadzę cię na górę, przedstawię cię mojemu mężowi, a potem zejdziesz na dół, do Clary, ona da ci odpowiednie ubranie i udzieli reszty wskazówek. Zrozumiałaś?
— Tak, proszę pani.
— Chodź ze mną — skinęła łaskawie Viviana.
Obie weszły na górę — dwie kobiety tak od siebie różne — jedna pewna siebie i piękna, druga będąca jednym wielkim strachem, ale posiadająca jakiś cichy urok.
Viviana weszła pierwsza, za nią dreptała Andrea. Carlos coś pisał w notesie, ale na widok żony natychmiast go odłożył. Jego przystojną twarz rozjaśnił ciepły uśmiech.
— Jak się udały zakupy, najdroższa? Widzisz, właśnie zamierzałem stworzyć początek własnej historii, ale nie mam takiego talentu, jak choćby José Camilo Cela. A kim jest ta nieśmiała istota za tobą? — spojrzał na Andreę z uśmiechem.
Zignorowała wypowiedź o próbie napisania własnej powieści przez męża. Cóż ją obchodziła jego pisanina! Niech pisze, co chce, byleby tylko nie nowy testament!
— Kochanie, to jest Andrea. Od dzisiaj dotrzyma ci towarzystwa i będzie się tobą opiekować. Pamiętaj, masz wypełniać każde polecenie Carlosa! — zwróciła się do Andrei. — A teraz idź do Clary i jak skończysz, od razu tutaj wróć!
— Tak, proszę pani — odpowiedziała posłusznie dziewczyna. Zanim wyszła, usłyszała jeszcze zdziwioną wypowiedź człowieka, którym miała się zajmować:
— Dotrzyma mi towarzystwa? Ale...przecież mam was.
— Rozumiesz jednak, skarbie, że nie możemy być przy tobie cały czas. Musisz mieć kogoś, kto będzie przez całą dobę na twoje skinienie. Będzie ci podawał książki i takie tam.
— Nie jestem przecież całkowicie unieruchomiony, mam wózek, a wy doskonale się mną opiekujecie. Naprawdę, nie trzeba było…
— Już dobrze, dobrze, kochanie, nie protestuj — znów to muśnięcie policzka miast pocałunku. — Przyda ci się ktoś do opieki. Wpadnę później — i wyszła.
Clara kończyła instruować dziewczynę.
— Pan Carlos jest bardzo wymagający, jego żona, Viviana, ciągle musiała się nim zajmować. Teraz ty przejmiesz te obowiązki, będziesz spać w pokoju obok, na piętrze. W razie, gdyby pan musiał cię wezwać, w twoim pokoju zainstalowaliśmy odpowiedni dzwonek, ale i tak masz sama sprawdzać, czy nie jesteś potrzebna! Poznasz jeszcze córkę pana, Sonyę. Dla niej też musisz być uprzejma i ją szanować! A teraz idź do siebie i się w to przebierz — rzuciła jej uniform służącej.
Andrea wykonała polecenie, chociaż miała mały kłopot z zawiązaniem fartucha — tak bardzo się bała, że trzęsły się jej ręce. Co prawda Carlos tak miło się do niej uśmiechnął, ale z tego, co już słyszała, wiedziała, że będzie miała ciężką pracę. Owszem, w szpitalu też nie było łatwo, ale teraz czuła, że trafiła na kogoś, kto zauważy każdy jej błąd, kto będzie cały czas ją obserwował, tym bardziej, że — jak usłyszała przed przypadek — w ogóle nie wiedział, że ma przybyć! Pewnie będzie szukał powodu, by ją odprawić! Ale Andrea musi wytrzymać — tak bardzo potrzebowała tej pracy, tak bardzo!
Już przebrana wróciła na piętro i zapukała do drzwi pokoju. Kiedy usłyszała zaproszenie, weszła do środka.
— Pańska żona...pani Viviana prosiła, żebym przyszła jak tylko się przygotuję.
— Dobrze, że już jesteś. Zejdź, proszę, na dół i przynieś mi soku pomarańczowego. Taki dzisiaj gorący dzień.
— Tak, proszę pana.
Po jej wyjściu Carlos pokręcił głową, z uśmiechem myśląc o postępowaniu swojej żony. Tak o niego dbała! Ale też i niepotrzebnie kazała tej dziewczynie przebierać się w strój służącej. Skoro jednak Viviana tak zdecydowała, tak zostanie. Wrócił do pisania.
Viviana zadowolona przeglądała się w lustrze w swoim pokoju, kiedy przyszedł Felipe. Objął ją od tyłu i pocałował w szyję.
— Mmm, cudownie pachniesz. A wydawałaś się taka zdenerwowana, kiedy wróciłaś.
— Bo byłam — poddawała się jego pieszczotom, mrucząc jak kotka. — Ale ta dziewucha poprawiła mi humor. Nareszcie nie będę musiała tak często chodzić na górę. — obróciła się do niego przodem.
— I będziemy mieć więcej czasu dla siebie, tak? — powiedział między jednym pocałunkiem, a drugim.
— Owszem — odrzekła namiętnie. — Więcej czasu tylko dla nas. Zamknij drzwi, Felipe.
Odsunął się od niej tylko na moment, by uczynić to, o co poprosiła, a potem znów wrócił do niej, do jej ciała. Powoli zdjął z niej sukienkę i położył Vivianę na łóżku. Zaczął ją pieścić, a jego podniecenie rosło z każdym jej jękiem.
Andrea Orta przygotowała już sok i mijała pierwszy pokój na piętrze, idąc z powrotem do Carlosa, kiedy wydawało jej się, że coś usłyszała. Zatrzymała się na moment, wydawało jej się, że ktoś jęczał, ale nie był to jęk bólu, a czegoś innego...Jakby...rozkoszy? Potrząsnęła głową. Nie, to niemożliwe. Z tego, co wiedziała, tutaj był pokój pani Viviany, a przecież jej mąż jest u siebie, zresztą w jego stanie chyba…
Dźwięk powtórzył się. Był przytłumiony, dużo cichszy od poprzedniego, ale nadal słyszalny. A jeśli tam coś się stało? Może jednak pani Viviana potrzebuje pomocy? Może powinna tam zajrzeć?Rozdział 3
— Ależ, Felipe! — Viviana niechętnie przerwała pieszczoty. — Ktoś może nas usłyszeć, na przykład ta nowa dziewczyna się pewnie kręci koło Carlosa i…
— Przecież drzwi są zamknięte, nikt się nie zorientuje, że to my — tłumaczył mężczyzna, ale posłusznie położył się obok, zniechęcony.
— Lepiej uważajmy, skarbie. Pieniądze twojego brata są warte ostrożności. Jeszcze brakuje nam, by nas wyrzucił z domu.
— Ech, Viviano, Viviano… Powiedz mi, dlaczego — kiedy to mówił, gładził ją po nagim ramieniu — nasz ojciec przed śmiercią był taki głupi i to jemu zapisał dom i większą część majątku.
— Wiesz, jaki miał do ciebie stosunek. Gdyby Carlos się tobą nie zaopiekował, gdyby nie pozwolił ci tu mieszkać…
— Cii, moja królowo — położył jej palec na wargach. — Cii, nie mówmy o tym. Spotkamy się, jak wszyscy zasną?
— Oczywiście, Felipe. A teraz już idź — odprawiła go gestem godnym księżniczki, ale w oczach migotał żart. — Tylko pilnuj, żeby nikt cię nie widział, jak będziesz stąd wychodził.
— Jak każesz, pani — odwdzięczył się jej tym samym tonem. Nacisnął klamkę i wyszedł na korytarz.
W międzyczasie Andrea stoczyła krótką walką z samą sobą. Nie, na pewno wszystko jest w porządku, zresztą nie będzie pierwszego dnia wtrącać się w nieswoje sprawy. Przyjechała tu do opieki nad panem Carlosem i tylko tym się zajmie. Zanim Felipe skończył rozmowę z Vivianą, Andrea już była w pokoju swojego podopiecznego i stawiała sok na stoliku.
— Tutaj będzie dobrze. Czy jeszcze coś panu przynieść?
— Dziękuję, to wszystko. Ale mam prośbę, Andrea. Czy mogłabyś na chwilkę zostać ze mną? Chciałbym trochę z tobą porozmawiać, w końcu masz ze mną wytrzymywać przez większą część dnia — zażartował. — Usiądź na tym krześle — wskazał jej.
— Porozmawiać? Ale ja… — jednak usiadła, spłoszona. Pamiętała, że ma wypełniać każde jego polecenie. — Ja nie jestem interesująca…
— Pozwól mnie się o tym przekonać — przekonywał ją. — Opowiedz mi, dlaczego przyjęłaś tą pracę, skąd pochodzisz.
— Z małej wioski pod Acapulco. Wychowałam się razem z mamą i z bratem, Juanem. Po jej śmierci Juan i ja zdecydowaliśmy, że poszukamy pracy. Przyjechałam do Acapulco i znalazłam ją w szpitalu, z którego musiałam odejść po pewnym czasie. Bardzo się ucieszyłam, gdy zobaczyłam pańskie ogłoszenie… — umilkła. Przecież to nie on je umieścił, on o niczym nie wiedział!
Zauważył to. Zrozumiał, o czym myśli i spostrzegł też, że na wspomnienie pracy w szpitalu posmutniała.
— Moja rodzina zrobiła mi niespodziankę, to prawda, ale całkiem miłą, muszę przyznać. Wspominałaś o szpitalu — dlaczego musiałaś stamtąd odejść? Czy...coś się stało?
— Ja… wolałabym o tym nie mówić. Proszę mi wybaczyć — serce jej waliło. A miała mu się nie sprzeciwiać!
— Rozumiem — zamyślił się. — W porządku, zachowaj to dla siebie. A twój brat? Jak mu się powiodło?
— Juan? On został szoferem u jakiejś rodziny o trudnym nazwisku.
— Ach, czyli też mu się udało, to dobrze. Andrea...mam dziwne wrażenie, że ty się mnie boisz. Ja naprawdę nie gryzę, nie musisz się niczego obawiać. Tylko czasem chciałbym z kimś porozmawiać, kiedy czuję się najbardziej samotny.
— Samotny? Pan? — prawie wykrzyknęła. — Przecież ma pan kochającą żonę, córkę i brata!
Człowiek, który większość czasu spędza na wózku inwalidzkim, bardzo szybko nauczy się zauważać pewne rzeczy. Jest dużo bardziej wrażliwy i spostrzegawczy. W przypadku Carlosa nie sprawdzało się to w temacie jego rodziny, ale od razu dostrzegł zauroczenie dziewczyny.
— Chyba ich wszystkich bardzo polubiłaś, prawda? A szczególnie Felipe?
Nie odpowiedziała. Bała się nawet na niego spojrzeć, tak bardzo się zawstydziła. Owszem, Felipe jej się podobał, ale tylko jako ktoś w rodzaju aktora z telewizji, nawet przez myśl jej nie przeszło cokolwiek więcej.
— Mój braciszek niejednej potrafi zawrócić w głowie. Na szczęście moja żona mu się oparła i wybrała mnie. To taka cudowna kobieta — rozmarzył się, na chwilę zapomniał o istnieniu Andrei. Za moment jednak wrócił do rzeczywistości.
— Przepraszam, ale kiedy mówię o Vivianie...Możesz odejść, jeśli chcesz, zamierzam teraz zająć się pisaniem — sięgnął po notes leżący na pobliskiej półce. Przedmiot był blisko, ale tak nieszczęśliwie ułożony, że Carlos nie dosięgnął go dłonią do końca i zamiast podnieść, zrzucił na podłogę.
— Co za niezdara ze mnie… — zaczął, by po chwili mieć już notes w rękach. To Andrea błyskawicznie mu go podała.
— Bardzo dziękuję — kolejny uśmiech właściciela domu.
Ich palce zetknęły się na ułamek sekundy. Dosłownie chwilę, ale zdążył poczuć ciepło skóry Andrei. Jak dawno nikt nie dotykał jego rąk, nie rozmawiał z nim tak długo! Owszem, pomagano mu przy pewnych czynnościach, jak choćby ułożenie się do łóżka, kiedy czuł się słabiej, ale to było zupełnie co innego. Viviana ledwo dotykała wargami policzka Carlosa, kiedy się witali, Sonya nie robiła nawet tego. Ze zdumieniem zauważył, że brakuje mu bliskości drugiego człowieka — nie takiej, jak w miłości fizycznej, ale zwyczajnej — uścisku dłoni, serdeczności, poczucia, że kogoś interesują jego słowa...Viviana nawet nie mieszkała z nim w jednym pokoju od czasu wypadku, podobno po to, by było mu wygodniej…
Otrząsnął się szybko. O czym on myśli? Ma przecież tak wspaniałą rodzinę, dbają o niego i kochają!
Andrea zrozumiała, że coś się wydarzyło, ale nie wiedziała, co dokładnie. Wpatrywała się tylko w nagle posmutniałe oblicze Carlosa. Jednak za parę sekund znów widniał na nim uśmiech.
— Mam pomysł — nieświadomie starał się zatrzymać tą dziewczynę przy sobie jak najdłużej. — Może chcesz rzucić okiem na moje nędzne dziełka i powiedzieć, co o nich myślisz?
— Ja...nie znam się na literaturze.
— Literaturze? — roześmiał się. — To przesada nazywać to coś literaturą. Możesz śmiało czytać, tylko proszę, bądź szczera!
Zrobiła, co jej kazał. Usiadła z powrotem na krześle naprzeciwko Carlosa i zatopiła się w lekturze. Pismo było wyraźne, eleganckie, bardzo jej się spodobało. A sama treść! Po prostu zapomniała, gdzie się znajduje i nie przerywała, aż nie zobaczyła ze zdumieniem, że świat, w jakim była przez te kilka minut, istnieje tylko na papierze, a ona właśnie przeczytała ostatnią z zapisanych stron.
— Ma pan prawdziwy talent — powiedziała z zapałem. — Ale...to nie jest dokończone.
— Wiem. Obiecuję ci, że doprowadzę wszystko do końca. Jeśli chcesz, możesz przychodzić do mnie czytać kolejne rozdziały.
— Oczywiście, że chcę! — wyrzekła impulsywnie. — To było… takie piękne.
Cisnęło mu się na usta „Jak ty”, ale ugryzł się w język. Polubił tą dziewczynę, bez dwóch zdań!
Kiedy wyszła, z większym, niż do tej pory zapałem zabrał się do pisania. Ktoś w ogóle przeczytał jego twórczość i stwierdził, że jest wspaniała! Postukał długopisem w notes ze słowami:
— Hm, to może wątek Paula rozwinąć, a Manueli zakończyć…
Viviana rozmawiała z Felipe i Sonyą w salonie, kiedy służąca podała jej telefon.
— Do pani. Jakiś mężczyzna.
Kobieta spojrzała zdumiona na Clarę, ale chwyciła słuchawkę.
— Słucham?
Po drugiej stronie odezwał się męski, głęboki głos.
— Witaj, Viviano Santa Maria. Chcę ci powiedzieć, że właśnie wróciłem do Acapulco..i do twojego życia. Nie uważasz, że czas powiedzieć jej prawdę?Rozdział 4
Zbladła, ale tylko na chwilę, nie mogła przecież zdradzić się przed rodziną, że coś było nie tak. Felipe zmrużył oczy, ale o nic nie pytał, słuchał uważnie.
— Milczysz, Viviano, czyżbyś nie była zadowolona z mojego telefonu? A może nie jesteś sama i nie możesz teraz rozmawiać? — głos drążył jej serce i duszę.
— Tak, zgadza się, jestem zajęta — spróbowała dać mu znać, co się dzieje.
— Rozumiem, czyli jednak ktoś jest w pobliżu. Zadzwonię później, musimy się spotkać. Pamiętaj, że dla mnie czas już nadszedł, nie chcę dłużej czekać!
Odłożył słuchawkę. Kobieta jeszcze chwilę patrzyła tępo przed siebie, dopiero głos szwagra wyrwał ją z zamyślenia.
— Niepomyślne wieści?
— Nie, nie, wszystko w porządku. To… znajomy.
— Rozumiem — Felipe sięgnął po orzeszka. — Sonya, idź do ojca, sprawdź, jak się sprawuje ta dziewczyna do opieki nad nim.
— Ale wujku...Myślałam, że skoro ona tu jest, to ja nie będę już musiała…
— Idź, córeczko — Viviana zrozumiała intencje Felipe. — Zobacz, co się dzieje i wróć do nas.
Sonya westchnęła z rozpaczą, ale udała się na górę.
— A teraz opowiadaj — brat Carlosa nie chciał dłużej czekać. — Póki ona nie wróci. Kto to był?
— Gregorio — szepnęła Viviana.
— Ten Gregorio? — Felipe przypomniał sobie człowieka, o którym bratowa mu kiedyś opowiadała. — Gregorio Monteverde, z którym ty…
— Ciszej, na miłość boską! Bo jeszcze Sonya usłyszy!
— Nie sądzę, by była tym zmartwiona — sucho odparł Felipe. — Ale jak chcesz. Czego chciał?
— Prawdy. Felipe, boję się! Co będzie, jeśli on coś powie?
— Nie martw się — objął ją ramieniem, widział, że Viviana jest bliska płaczu. — Zadbam o to, by milczał. Na szczęście ma taki stosunek do Carlosa, co i my.
— I właśnie tego się obawiam! Może chcieć mu dopiec, a wtedy…
— Będzie trzymał język za zębami, obiecuję ci. Carlos o niczym się nie dowie. A jeśli tak, to będzie ostatnia rzecz, jaką zrobi w życiu.
Spojrzała na niego zaskoczona.
— Ostatnia rzecz? O czym ty mówisz? Czyżbyś…?
— Droga Viviano. Gregorio, ty i ja znamy prawdę. Nikt więcej jej nie pozna, gdyż to bardzo by nam zaszkodziło. A dla utrzymania przy sobie majątku… i ciebie — pocałował ją w usta — jestem gotów zabić nawet własnego brata. I wiem, że ty tylko byś mi w tym pomogła.
— Nie mylisz się, skarbie — odszepnęła. — Dla ciebie wszystko.
— I dla majątku.
— I dla majątku — zgodziła się.
Gregorio Monteverde z zadowoleniem przyjął reakcję Viviany. Była zdenerwowana, a to świadczyło o tym, że nikomu nic o nim nie powiedziała. A przynajmniej nie Carlosowi, temu kalece — o tak, Monteverde zdążył po powrocie wywiedzieć się o losy Viviany i wiedział już, że jej mąż dwa lata temu uległ wypadkowi. Szczerze mówiąc, był trochę zaskoczony, że taka kobieta została z człowiekiem do końca życia skazanym na łaskę innych, ale kiedy przeliczył majątek Santa Maria, zrozumiał.
— Moja przebiegła lisico, jesteś sprytniejsza, niż myślałem. Trzymasz się tego tępaka po to, by nie stracić dostępu do jego fortuny. Teraz pewnie martwisz się, czy nie zdradzę naszej wspólnej tajemnicy, bo wtedy Santa Maria na pewno nie chciałby cię więcej znać. Ale nie martw się, Viviano — nie zamierzam tego zrobić. Jeżeli dobrze oceniłem naszą wspólną znajomą, możemy jej bezpiecznie zdradzić ten sekret. Chętnie ją poznam po tylu latach.
Sonya cicho zapukała do pokoju ojca. Miała nadzieję, że zasnął — albo zemdlał, umarł, czy co tam innego mógł zrobić taki kretyn — i nie usłyszy jej pukania. Na próżno jednak — Carlos nie spał i żył w w miarę dobrym — jak na jego stan — zdrowiu i zaprosił ją do środka.
— Moja córeczka! — rozpromienił się od razu. — Wejdź, wejdź, może znajdziesz chwilkę dla swojego starego ojca?
Ani trochę nie bawiły ją jego żarty, ale musiała uśmiechnąć się z przymusem.
— Nie jesteś stary, tato. Mama pyta, jak się sprawuje Andrea.
— Bardzo dobrze, kochanie. Dba o twojego ojca, jak tylko może. Uwierzysz, że nawet przeczytała mój fragment powieści?
— Piszesz powieść? — zapytała niechętnie. Boże, co za nuda, o czym ona ma z nim rozmawiać?
— Masz rację, nie miałem ci kiedy powiedzieć, jakoś ostatnio mało rozmawialiśmy. Zajrzyj do tamtego notesu, powiedz, jak ci się podoba.
— Może kiedy indziej, tato. Wychodzę do kina po obiedzie. Tobie posiłek poda Clara, jak zwykle.
— Ciągle gdzieś wychodzisz. Ale nie, to nie był wyrzut — tym razem zauważył jej minę. — Dobrze, że się bawisz. Wiesz co? Powiedz Clarze, żeby obiad przyniosła mi Andrea, dobrze?
— Andrea? To ta nowa służąca?
— Ona nie jest służącą. Twoja mama sprowadziła ją tu, by się mną opiekowała.
— Bronisz jej? — zdziwiła się córka. — Przecież to zwykła… — zmitygowała się. Nie może dać poznać, co naprawdę myśli!
— Zwykła co? Dokończ, proszę. — głos Carlosa nagle stwardniał. Nigdy w życiu nie krzyczał na córkę, był dla niej wręcz za dobry, ale wyczuł, że chciała powiedzieć coś bardzo nieprzyjemnego.
— Zwykła...dziewczyna — wymyśliła naprędce. — Naprawdę, nie miałam nic złego na myśli. Zdziwiłam się, że stajesz po stronie kogoś, kogo znasz zaledwie parę godzin.
— Każdemu należy się szacunek, Sonya. Ale nie bądź na mnie zła. Wiesz, jak bardzo cię kocham.
— Tak, tato, wiem. Wybacz, muszę już naprawdę iść, bo się spóźnię. Julio będzie na mnie czekał.
— Julio? To ten, z którym spotkałaś się już rano? Może kiedyś mi go przedstawisz?
— Dobrze, tato.
Odwróciła się w stronę drzwi, by wyjść — ile już tu czasu zmarnowała! — ale drogę zatarasowała jej młoda kobieta.
— Chciałam sprawdzić, czy pan czegoś nie… o, przepraszam!
Na widok Sonyi Andrea uczyniła ruch, jakby pragnęła wyjść, ale Carlos ją powstrzymał.
— Chyba czytasz w moich myślach, Andreo! Przed chwilą prosiłem moją córkę, żeby powiedziała Clarze, że to ty masz mi dzisiaj przynieść obiad na górę. A ty się zjawiasz! Przekażesz moją prośbę Clarze? A przy okazji — Sonyu, to jest Andrea, o której ci mówiłem.
— Dzień dobry panience! Tak, oczywiście, panie Santa Maria — udało się wypowiedzieć Andrei. Instynktownie oceniła Sonyę jako pustą lalkę, było w jej postaci coś odpychającego. Zawstydziła się własnych rozważań, ale wrażenie nie zniknęło.
— Przynajmniej jesteś dobrze wychowana! — mruknęła córka Carlosa i pospiesznie opuściła pokój. To samo zrobiła Andrea, by przekazać polecenie służbie.
Carlos został sam. Jak zwykle. Sam — ze swoją rozpoczętą powieścią. I — chociaż nie zdawał sobie z tego sprawy — tylko to dzieło było jego jedynym prawdziwym przyjacielem. Tam się spełniał, zapominał o chorobie, o wszystkim, tam dzielił, stwarzał, nawet niszczył — kształtował wyimaginowany świat dokładnie według własnego pomysłu. I nawet fakt, że od wypadku każdy posiłek jadał sam, w tym pokoju, nie mącił jego szczęścia, kiedy mógł znów ująć długopis w rękę.
— Słucham? — Viviana przez przypadek usłyszała, co Andrea mówi do Clary i weszła jej w słowo. — Mój mąż kazał ci przynieść sobie obiad? Masz zastąpić Clarę? A cóż to za nowe porządki?
— To pan Carlos… — próbowała się bronić dziewczyna.
— Pan Santa Maria, moja droga! Pan Santa Maria! Sama mu to zaniosę! — chwyciła talerz z takim rozmachem, że mało nie wyrzuciła posiłku na podłogę. Była zdenerwowana podwójnie — przyszłym spotkaniem z Gregorio i tym, co właśnie usłyszała. Niech ta idiotka nie zbliża się za bardzo do jej męża, bo jeszcze kiedyś otworzy mu oczy na to, co się dzieje w jego domu, a wtedy będą przegrani — ona, Sonya i Felipe.
Carlos był zaskoczony widokiem żony z jedzeniem — sam nie wiedział, czy go to ucieszyło — bo do niego przyszła — czy zasmucony, że to jednak nie Andrea. Ale coś go jednak rozbawiło:
— Nigdy bym nie przypuszczał, że przyniesiesz mi danie! Słodko wyglądasz z tym talerzem!
— Och, daj spokój. Ta nowa dziewczyna, kretynka, nie potrafiła nawet przynieść ci obiadu i ja musiałam to zrobić — kłamała w żywe oczy. — Inaczej cały sos by rozlała.
— Andrea? Nie wierzę. Na pewno była po prostu zdenerwowana.
— Mam nadzieję, bo inaczej ją wyrzucę — Viviana kontynuowała przemowę. Postawiła talerz na stoliku, po czym przysunęła wózek z mężem tak, aby mógł zacząć jeść. Zrobiła to jednak bardzo nieudolnie — telefon od Monteverde naprawdę wytrącił ją z równowagi — i mocno uderzyła wózkiem w stolik, aż talerz się zatrząsł. Prawa łydka męża też ucierpiała. Na szczęście w nieszczęściu Carlos nie miał czucia w nogach, bo inaczej zwinąłby się z bólu.
— Boże, przepraszam! Mam nadzieję, że nic ci nie zrobiłam? To przez tą idiotkę, wybacz mi, proszę! — w oczach miała autentyczne łzy.
— Nic się nie stało, kochanie. Ale nie przejmuj się tak, to tylko obiad, nie warto. Na pewno Andrea się poprawi. Nie chciałbym, żebyś się tak denerwowała.
— Masz rację. Ale przez nią bym cię skrzywdziła! Zapłaci mi za to!
— Nie, nie zaczekaj. Daj jej szansę. Przecież to jej pierwszy dzień.
Naprawdę nie chciał, żeby Andrea odeszła. Czuł się przy niej taki… potrzebny!
— Dobrze, kochanie, dla ciebie wszystko. Jak zjesz, zadzwoń po nią, niech odniesie talerz.
Po wyjściu żony Carlos zabrał się w końcu za stygnący obiad. Przy okazji rozmyślał nad kolejnym rozdziałem swojej powieści. Nagle wpadł na pomysł, który bardzo przypadł mu do gustu.
— Już wiem! — powiedział głośno. — Tak, tak właśnie napiszę! Andrei na pewno się spodoba.
Zamarł z widelcem w ręku. Andrei? Dlaczego o niej mówi? Chciał powiedzieć „Sonyi”, jego córce, to przecież jej miał niedługo pokazać swoje dzieło. Wrócił do przerwanego posiłku.Rozdział 5
Viviana wściekła zeszła na dół. Felipe czekał już na nią przy zastawionym stole. Obok niego siedziała Sonya. Randka z Julio była tylko wymówką.
— Widzę, że tym razem mój braciszek zaszedł ci za skórę — odezwał się Felipe. — Co zrobił?
— To nie on. To Andrea. Wyobraź sobie, że Carlos wymyślił, iż to ona ma zanieść mu obiad. Musiałam ją utemperować. Nie życzę sobie, żeby się zaprzyjaźniali! — zajęła miejsce przy nim.
Szwagier popatrzył na nią ze zdziwieniem.
— Przecież po to ją zatrudniłaś. Miała mu usługiwać.
— Zgadza się! Ale zauważyłam, że bardzo ją polubił i to już pierwszego dnia.
— Mamo? — odezwała się córka. — Czy ty jesteś zazdrosna o ojca?
— Zazdrosna? O tego nieudacznika, który nie zrobi kroku bez pomocy? Oboje wiemy, dlaczego jeszcze z nim wytrzymujemy — bo jest właścicielem domu i majątku. Musi zostać pod naszym wpływem do końca życia!
— Skoro musimy go znosić póki żyje, to dlaczego nie skrócić tego okresu? — Sonya wykazała się zimną logiką. — Chyba spisał testament?
Felipe popatrzył na Vivianę. Potem powiedział powoli:
— Droga bratowa, twoja córka podsunęła nam bardzo interesujący pomysł, nie sądzisz? Ułatwiłoby to nam tak wiele rzeczy. Dostęp do pieniędzy i czegoś jeszcze — uśmiechnął się porozumiewawczo.
— Chcecie… zabić Carlosa?
— Zabić? Cóż za mocne słowo — Felipe ujął jej dłoń. — Nikogo nie zabijemy. Tylko upewnimy się, czy spisał odpowiedni testament, a jeśli nie, to go do tego nakłonimy. A potem, kiedy już to zrobi, wtedy...niepełnosprawni są tacy bezradni… ulegają tylu wypadkom… Znajdziemy też winnego, a raczej winną — bo kto ma się nim opiekować?
— Andrea Orta — szepnęła bez tchu Viviana.
— Właśnie. Pozbędziemy się ciężaru w postaci mojego braciszka i od razu mamy kogoś, na kogo zrzucimy winę. Co ty na to?
— Ale… jak sprawdzimy, czy nie zmienił testamentu?
— Któreś z nas musi się tego dowiedzieć. Raczej nie ty, bo mógłby zacząć coś podejrzewać. Sonyu?
— Zrobię wszystko, jeśli tylko dzięki temu będę miała spokój od tego kaleki. Dziś wypytywał mnie o Julio, nie chcę, by mieszał się w moje życie!
— Zatem załatwione — powiedział Felipe.
— Jak zamierzasz to zrobić? — Viviana chciała znać szczegóły.
— Jeszcze nie jestem całkowicie pewien, ale powiedzmy, że mam już pewien pomysł. Będziemy oboje bezpieczni, kiedy Carlos umrze.
Zrozumiała. Dawał jej do zrozumienia, że wtedy Gregorio nie będzie miał szans wygadać się przed jej mężem z ich wspólnej tajemnicy. Zresztą czemu miałby to robić? Kiedy Viviana ostatnio go widziała, był przecież taki miły… i czuły.
— Pamiętaj tylko, by zrobić to dobrze. Ma zginąć, ma zdechnąć. Nie chcę opiekować się jeszcze większym kaleką, niż jest do tej pory — co by było, gdybym na przykład musiała zmieniać mu pościel, boby się zmoczył!
Felipe się skrzywił, zresztą Sonya również.
— A czy ja cię kiedykolwiek zawiodłem? Sam też nie wyobrażam sobie ciebie w roli pielęgniarki zajmującej się żywym trupem. Nie martw się, jego dni są już policzone.
Na twarze żony i córki Carlosa Santa Maria wypłynęły uśmiechy triumfu. Nareszcie, nareszcie pozbędą się tego kaleki!
Po scenie, jaką urządziła jej Viviana, Andrea z płaczem pobiegła do swojego pokoju. Tam rzuciła się na łóżko i wybuchnęła głośnym, już nie powstrzymywanym szlochem. Przecież to sam pan Carlos — znów pomyślała o nim po imieniu, musi z tym skończyć! — prosił, by przyniosła mu obiad! Najpierw niemiła uwaga Sonyi o wychowaniu, potem wrzaski Viviany, którą tak podziwiała! A przecież Andrea nie zrobiła im nic złego!
Te smutne rozmyślania przerwał jej dzwonek. Wiedziała, że pan domu ją wzywa, zapewne po to, by odniosła talerz do kuchni. Tak bardzo potrzebowała teraz spokoju i samotności, ale nie mogła przecież nie wypełnić swoich obowiązków. Otarła łzy i udając, że nic się nie stało, poszła do pokoju pana Santa Maria.
Carlos faktycznie już zjadł i czekał na Andreę. Już od wejścia zauważył, że coś jest nie tak.
— Czy mi się wydaje, czy płakałaś? Masz całe czerwone oczy. Chodzi o tą sprawę z moją żoną?
— To...to była moja wina — nie chciała kłamać, skoro i tak zauważył ślady łez. — Pańska żona pewnie mnie wyrzuci.
— Nie mów tak! Po prostu się denerwujesz, ale wszystko będzie dobrze, zobaczysz. A nawet, gdybyś rozlała ten sos, nic by się nie stało, Clara by to wytarła, albo nawet ty. To tylko zwykła plama.
— Sos? Jaki sos? — zdziwiła się Andrea. — Pani Viviana była zła, że to ja mam zanieść panu posiłek, a nie Clara.
Carlos zmarszczył brwi.
— Nie rozumiem. Mnie powiedziała co innego. Podobno bała się, że rozlejesz sos i zniszczysz danie, czy coś takiego. Ponieważ prosiłem, by się tak nie denerwowała, bo na pewno się poprawisz, pozwoliła, byś to ty odniosła talerz z powrotem do kuchni. I oto jesteś — zakończył z uśmiechem.
— Ale...to nieprawda! — Andrea nie nauczyła się jeszcze, że mieszka w domu pełnym kłamstw i obłudy i ufnie zaprzeczyła. Pan Carlos — znów to samo! Kiedy ona w końcu się nauczy nazywać go panem Santa Maria? — na pewno jej uwierzy, wydaje się być taki...sympatyczny! — Nakrzyczała na mnie, że to Clara powinna pójść, a nie ja.
— Chwileczkę. To, co mówisz, jest bardzo dziwne. Zdajesz sobie sprawę, że zarzucasz mojej żonie kłamstwo? — w jego głosie wibrowały zalążki gniewu. Nikt, nawet ta dziewczyna, nie będzie oskarżać jego Viviany!
— Nie wiem, czemu tak powiedziała, ale…
Nagle przerwała. W drzwiach stała Sonya. Szła właśnie do ojca, by rozpocząć plan matki i wujka polegający na dowiedzeniu się, czy aby na pewno testament pozostał w niezmienionej formie. Zauważyła, że Andrea znów zaczyna płakać, ojciec jest niezadowolony, a atmosfera zgęstniała.
— Co tu się dzieje? Czemu ta dziewczyna płacze? Czy czymś ci się naraziła, tato?
— Nic takiego, Sonyu. Drobne nieporozumienie — zaczynał się uspokajać. Przecież w sumie nic się nie dzieje, może to faktycznie jakieś nieporozumienie?
— Przecież widzę, że to nieprawda, ona zaraz się rozryczy! Gadaj, co zrobiłaś mojemu ojcu? — podskoczyła do Andrei i zaczęła ją szarpać. — I nawet nie odniosłaś jego talerza, na co ty sobie pozwalasz?!
Andrea całkowicie się roztrzęsła, zaczęła szlochać coraz bardziej, Carlos patrzył na tą scenę zdziwiony postępowaniem córki, aż uznał, że musi wkroczyć.
— Sonya! Natychmiast przestań! Co w ciebie wstąpiło? Ona nic nie zrobiła!
Opanowała się w sekundzie. Ojciec nie może stracić do niej zaufania! Ale tak dobrze było wyszarpać tą dziewczynę!
— Masz rację, tato. Przepraszam. Po prostu nie zniosłabym, gdyby ktoś cię skrzywdził. Wybacz mi i ty — zwróciła się do Andrei, która starała się powstrzymać łzy.
— Panienko, to panienka miała rację. To moja wina. Nie nadaję się do tej pracy. Nikt nie jest ze mnie zadowolony. Będzie lepiej, jak odejdę.
Podeszła do wózka i powiedziała do Carlosa:
— Błagam o wybaczenie. Zawiodłam pana i pańską rodzinę. A pan jest taki dobry! Przeproszę jeszcze panią Vivianę i opuszczę ten dom na zawsze.
Santa Maria zaniemówił. Nie spodziewał się, że z tak drobnej sprawy wyniknie taka awantura. Przypomniał sobie, jak dziewczyna potrafiła o niego zadbać przez te kilka godzin, jakie tu spędziła i nagle zrozumiał, że potrzebuje jej towarzystwa. Nie miał nic złego na myśli, chciał mieć po prostu przy sobie kogoś, z kim mógłby rozmawiać, dzielić się swoim dziełem, opowiadać o tym, co czuje...Przyjaciela. Przy niej odczuwał jakieś dziwne ciepło w sercu, od dawna już nie czuł niczego takiego…
— Andrea, zostań. Proszę.
Spojrzała na niego, potem na jego córkę, patrzącą na nią dziwnie, jakby… z pogardą? Nie potrafiła wykrztusić ani słowa.
— Zostań — powtórzył. — Potrzebuję cię.Rozdział 9
„Chcę być sam!”. Wykrzyczał te słowa kilka godzin temu i faktycznie był sam przez ten czas. Nikt go nie nachodził, miał spokój i mógł w samotności pomyśleć nad tym, co zrobił. Wyrzucił Andreę, dziewczynę, która tak bardzo go zawiodła! Przecież tyle razy prosił, by nie oskarżała jego żony! Czyż ona nie widzi, jaka Viviana jest dobra? Mogła od niego odejść, mogła związać się z innym mężczyzną, ale wybrała jego, została, mimo, iż Carlos już nigdy nie odzyska władzy w nogach. Cóż z tego, że siedział dwa lata w tym pokoju, skoro powinien być wdzięczny, że nadal ma ją za żonę? Owszem, przyjemnie, bardzo przyjemnie było, kiedy Andrea umilała mu czas, ale nie miała prawa tak traktować najcudowniejszej istoty na ziemi!
Łzy? Otarł policzek. On płacze? Czy aż tak bardzo go zraniła? Aż tak przywiązał się do tej kobiety, że teraz cierpi, gdy okazała się zwykłą łowczynią fortun? Że jej uśmiech był oszustwem, a ciepłe słowa nic nie warte? Dotyk ręki dotykiem zła? A on, Carlos Santa Maria, czy zasługuje tylko na pogardę i towarzystwo takich, jak Andrea Orta?
Zupełnie zapomniał o zachowaniu żony w dniu, kiedy przyszedł Gregorio Monteverde. Miał ją potem o to zapytać, ale teraz nie przestawał myśleć o swojej byłej opiekunce i zadawać sobie pytanie „Dlaczego?”. Bardzo bolesne i smutne pytanie. Był taki zawiedziony! A wydawało mu się, że znalazł kogoś bliskiego, że odszukał bratnią duszę, że…
Andrea w międzyczasie ściskała słuchawkę automatu na rogu ulicy. Już wykręciła numer i czekała na połączenie. Nie miała innego wyjścia, musiała porozumieć się z bratem. W końcu ktoś odebrał telefon.
— Słucham, dom pana Monteverde.
Dziewczyna o mało nie wypuściła z ręki słuchawki. Jak to? Przecież Juan miał pracować jako szofer u państwa Bisbal de La Bisbal, czy jakoś tak! Brnęła jednak dalej:
— Czy pracuje u państwa Juan Orta? Jestem jego siostrą i potrzebuję z nim porozmawiać.
— Owszem, zaraz poproszę naszego szofera do telefonu.
A więc jednak! To nie pomyłka!
Juan na wieść o tym, kto do niego dzwoni, zjawił się w ciągu niespełna minuty:
— Andrea? Czy coś się stało? Znalazłaś już pracę?
— Tak, wszystko ci opowiem, ale musimy się spotkać. Stało się...coś strasznego — Miała na myśli potraktowanie jej przez Carlosa. — Ale powiedz mi, dlaczego pracujesz tutaj, skoro miałeś pracować u państwa Bisbal de La Bisbal?
Juan westchnął głośno.
— Kiedy ostatnio dzwoniłem do ciebie do wioski, jeszcze przed twoim wyjazdem, powiedziałem ci, że państwo Bisbal de La Bisbal nie mają już miejsca dla szofera, ale polecili mnie znajomym jakichś swoich znajomych i tak dalej, więc trafiłem tutaj. Musiałaś coś pokręcić. Przyjedź do mnie, porozmawiamy, tutaj jest całkiem przyjemnie, nikt nie będzie robił trudności, pan Gregorio na pewno to zrozumie.
Pan Gregorio! Więc już na pewno jej brat jest szoferem w domu śmiertelnego wroga Carlosa Santa Maria!
— Podaj mi adres — powiedziała zrezygnowana.
Kiedy zbliżała się do domu Monteverde, nie czuła wyrzutów sumienia. W jej duszy zaczęło się rodzić coś bardzo dziwnego. Nie było to pragnienie zemsty, broń Boże, ale skoro Carlos zachował się tak podle, to może...może i wina Gregorio Monteverde była wyimaginowana, albo jeszcze gorzej — może Carlos sobie na zachowanie Gregorio — cokolwiek on zrobił — zasłużył?
Juan przyjął ją bardzo serdecznie i zaprowadził do pokoju, gdzie mieszkał. Od dziecka bardzo się kochali, Juan wyjechał pierwszy, miał „przetrzeć szlaki”, po jego telefonie, że znalazł pracę, przyszła kolej na wyjazd Andrei. Teraz właśnie opowiadała mu, jak skończyła się jej przygoda w roli opiekunki dla chorego.
Młody chłopak o czarnych, średniej długości włosach i przystojnej, łagodnej twarzy, skorej do śmiechu, tym razem zacisnął zęby.
— Jak ten bydlak cię potraktował! Jak śmiecia! Może ma jakieś porachunki, albo coś i ktoś chciał go zabić, a on zwalił na ciebie! Albo wózek faktycznie się ześlizgnął, ewentualnie był jeszcze inny powód, kto go tam wie! I wiesz, co jest najlepsze? Że to ja przywiozłem pana Monteverde do domu Santa Marii, tylko nie wiedziałem, że ty tam pracujesz!
— Gdybyś wiedział… — Nie była pewna, co akurat by się zdarzyło, ale świadomość, że jej brat był tak blisko...Interesowało ją też coś innego w tej wypowiedzi:
— Naprawdę tak sądzisz? Uważasz, że pan Santa Maria to zły człowiek?
— A jaki ma być? Zobacz, jak cię potraktował! Jak nędznik! Byłaś przy nim, w przeciwieństwie do jego żony, która życzy mu chyba jak najgorzej! Ta parka nieźle się dobrała!
— Ty też zauważyłeś?
— Co znowu? — Juan był wściekły na Carlosa.
— Jak to co? Że Viviana wcale nie jest taka, za jaką on ją bierze.
— Siostrzyczko, przecież to od razu widać! Ona coś kombinuje, zresztą mam wrażenie, że jego brat i córeczka też są intrygujący! Najważniejsze, żebyś już nigdy tam nie wróciła, poproszę pana Monteverde, żebyś zaczęła tu pracę, może jako pokojówka, co ty na to?
— Muszę ci wpierw o czymś powiedzieć. Twój pan jest wrogiem pana Santa Maria i ja go znam osobiście.
— Co? Ile masz dla mnie jeszcze niespodzianek?
Usłyszał historię o wizycie Monteverde w rezydencji.
— Wiesz, co ja myślę? Że to Santa Maria w jakiś sposób skrzywdził mojego pana i ten teraz ma do niego uraz. Z tego, co widzę, to ten Carlos jest podły, a Monteverde tylko się bronił. Ja też bym nienawidził, jakby ktoś mnie skrzywdził, jeśli mam rację, to nie dziwię się mojemu panu!
— Carlos Santa Maria podły? Nie mogę w to uwierzyć. Widziałam w jego oczach takie ciepło…
— A gdzie było to ciepło, kiedy cię wyrzucał? Idziemy do pana Monteverde, niech on coś poradzi.
Za kilka minut stali już przed właścicielem domu. Gregorio poznał Andreę bez trudu, dobrze się bawił słuchając opowieści Juana, jak to Carlos Santa Maria skrzywdził jego siostrę.
— Przekonałaś się, że jest on złym człowiekiem! Na szczęście nie nastawał na twoją cześć, skończyło się tylko na wielkiej awanturze.
— Nastawał na moją cześć? On nigdy by tego nie zrobił…
— Nigdy nic nie wiadomo. On jest do wszystkiego zdolny. Ale proszę się nie martwić, Juan to dobry pracownik, a skoro to on cię poleca, to nie ma problemu — jeśli chcesz, możesz zacząć pracować od zaraz.
Zgodziła się, bo przecież nie miała innego wyjścia. Znów wprowadzono ją w tajniki domu, tym razem wystąpi w charakterze pokojówki. Przynajmniej będzie blisko brata.
Minęło kilka dni. Andrei było dobrze, nie miała zbyt dużo pracy, nikt jej nie poniżał i nie poganiał, Monteverde był z niej zadowolony. Powoli odzyskiwała spokój, zapominając o złych zdarzeniach z przeszłości.
Któregoś dnia czyściła fotografię młodego mężczyzny o miłym uśmiechu i jasnych blond włosach. Później zapytała o nią Juana:
— Kim jest człowiek z fotografii stojącej na biurku w gabinecie pana Monteverde?
— Ten młody, tak? To jego syn, Raul. Wyjechał w podróż, ale wróci niedługo, wtedy go poznasz.
— Wygląda bardzo sympatycznie.
— Tylko się w nim nie zakochaj — żartował Juan. Cieszył się, że siostra wraca do równowagi.
„Nie zakochaj”. O nie, po opuszczeniu domu Santa Marii nie zamierzała się w nikim zakochiwać. Jej rodzącego się uczucia do Felipe nie można było jeszcze nazwać miłością, poza tym zauroczenie już dawno zgasło, razem z wyjściem z tamtego domu. Nie chciała mieć już nic wspólnego z mieszkańcami tego strasznego miejsca!
Książki. Często je czyściła, Gregorio lubił je ustawiać na półkach. Inna sprawa, czy równie często je czytał, sądząc po ilości kurzu, jaki je pokrywał, robił to dość rzadko, ale Andrea zajmowała się nimi z przyjemnością. Dziś kończyła odkurzać jedną z bardziej brudnych półek i ustawiać pozycje na właściwych miejscach, kiedy zorientowała się, że trzyma w rękach pozycję autorstwa José Camilo Cela. Zamarła w jednej chwili. Kiedyż to pierwszy raz usłyszała to nazwisko i w czyich ustach?
„Widzisz, właśnie zamierzałem stworzyć początek własnej historii, ale nie mam takiego talentu, jak choćby José Camilo Cela.”
To były pierwsze słowa, jakie usłyszała od Carlosa Santa Maria. Zwracał się do Viviany, ale Andrea przy tym była, tuż po tym zauważył ją i zapytał o nią żonę. I pierwszy raz się uśmiechnął do Andrei… Pierwszy z tak wielu, tak często to robił w jej obecności. Nieświadomie zaczęła gładzić okładkę książki.
— Dlaczego to zrobiłeś, Carlosie? Dlaczego oceniłeś tak nisko, przecież wiesz, że nigdy nie zrobiłabym ci nic złego, że dbałam o ciebie, jak o kogoś bliskiego? Bo i byłeś mi bliski, bo miałam w tobie przyjaciela, bo tak bardzo lubiłam twoje towarzystwo...ciebie…
Przed oczami stanęła jej jego twarz, kiedy cieszył się z ich pierwszej wyprawy do ogrodu. A potem scena, kiedy zajmowała się nim podczas wizyty Monteverde i jej własne słowa:
„Musi pan żyć długo, jest pan jak… jak słońce w deszczowy dzień, potrafi się pan tak pięknie uśmiechnąć…”.
Słońce w deszczowy dzień. Wspomnienia zaczęły przepływać przez umysł jak obrazki jakiegoś filmu. Kiedyś zetknęły się ich palce, wiedziała, że coś poczuł, jakąś nić porozumienia. Nie przywiązała wtedy do tego uwagi, ale teraz przeszedł ją dreszcz. Carlos...Jej Carlos, oddany jej pod opiekę...Jej Carlos Santa Maria. Zamknęła oczy. Cicho wyszeptała jego imię. A potem przyszło olśnienie, przerażające, a zarazem takie słodkie:
— Kocham cię. Niezależnie od tego, co mi zrobiłeś i tego, że już nigdy się nie spotkamy, kocham cię, Carlosie Santa Maria. Kocham cię.
„Pogarda i miłość” to historia niezwykła. Z całą pewnością nie twierdzę tak dlatego, iż uważam, że jest lepsza od innych, jej podobnych. Jej wartość oceni sam Czytelnik. Niezwykłe jest jednak to, jak mocno wrosła mi w serce; od tworzenia pierwszych rozdziałów minęło już przecież prawie 10 lat! Przez ten okres opowieść ewoluowała, pewnymi rozwiązaniami zaskakując nawet mnie. Prawdą jest stare powiedzenie, że bohaterowie książek tak naprawdę żyją własnym życiem, a nam po prostu pozwalają je opisywać i podglądać.
Zajrzymy więc do świata, gdzie ludzie losy splatają się ze sobą, jednych otaczając ciepłem i radością, a drugim przynosząc jedynie smutek i zagładę. Gdzie czasem zemsta jest ważniejsza od rodziny, a przyjaźń to jedyne, co trzyma nas przy życiu…Rozdział 1
Dom. Jednopiętrowy budynek, dosyć szeroki i zdobiony, sprawiający całkiem miłe wrażenie z zewnątrz. Białe ściany, pośrodku wejście oznaczone zdobionymi drzwiami. Od drzwi prowadzą krótkie schody, a wokoło domu znajduje się kilka drzew, tak dobrze widocznych z jego okna. Już tak dawno nie przebywał na zewnątrz…
Jednak w środku, w jego pokoju na piętrze, było równie pięknie. Pomieszczenie nie było może zbyt rozległe, ale odpowiednie dla jego potrzeb. Wygodne łóżko, przy nim stolik z lampką, kilka innych mebli. I książki, które tak lubił. Jedną z nich wręcz pochłaniał, wczoraj musiał przerwać lekturę, bo oczy mu się kleiły. Teraz, jakiś czas po śniadaniu, mógł wrócić do czytania.
— Gdzie ja ją położyłem? — zastanawiał się głośno. Rozejrzał się po pokoju i spostrzegł, że poszukiwany przedmiot znajduje się na nocnym stoliku, tym przy łóżku. Westchnął, ale bez zniecierpliwienia. To w końcu nie tak daleko od okna, przez które przed chwilą wyglądał. Położył ręce na znajdujących się po jego obu stronach kółkach i mocno popchnął. Wózek, na którym siedział, potoczył się powoli we właściwym kierunku. Niedługo miał już książkę w rękach. Otworzył tam, gdzie wczoraj skończył i…
…drzwi do pokoju otworzyły się również. Do środka weszła młoda kobieta o bujnych, długich i lekko zakręconych na końcach długich włosach. Uśmiechała się promiennie do człowieka z książką.
— Witaj, kochanie! Jak się dziś czujesz? — mówiąc to podeszła do niego i musnęła wargami jego policzek w czymś, co mogło przypominać pocałunek. Potem, słuchając jego odpowiedzi, przestawiła wózek z powrotem w stronę okna.
— Całkiem dobrze, skarbie. Czy Sonya jest w domu? — odłożył lekturę na półkę w pobliżu.
— Tutaj będzie ci dużo lepiej — powiedziała kobieta. — Widok na świat i w ogóle. Nie, Sonya już wyszła, spotyka się ze swoim przyjacielem.
— Powiedz jej, żeby do mnie przyszła, jak wróci, dobrze?
— Oczywiście, Carlosie. Jak tylko wróci, przekażę jej. Teraz muszę cię zostawić samego, odkryłam pewien cudowny sklepik w mieście i mam ochotę na małe zakupy.
Za chwilę już jej nie było. Nie miał do niej pretensji o tak krótką wizytę, chciał, by cieszyła się życiem. Była przecież taka młoda i taka piękna! I była jego żoną, żoną Carlosa Santa Maria, od dwóch lat mającego niesprawne nogi. Boże, jak on ją kochał! Ją i ich córkę, Sonyę. Dwa światła w jego życiu. To dla nich się nie poddał, nie załamał po wypadku, to dzięki nim potrafił się jeszcze uśmiechać.
Viviana Santa Maria zeszła po schodach na parter, robiąc to tak wdzięcznie, że siedzący na fotelu młody człowiek o krótkich, ciemnych włosach odstawił kawę na stolik i aż gwizdnął z podziwu.
— Jesteś dziś taka pociągająca, Viviano. Czy coś się stało? Mam nadzieję, że mój braciszek Carlos nie za bardzo cię znudził tym razem?
— Ależ nie, Felipe. Był zadowolony, że w ogóle przyszłam. Cieszy się jak dziecko, kiedy do niego wchodzę.
Felipe Santa Maria wstał i stanął przed bratową. Na jego wargach błąkał się uśmiech.
— Naprawdę dobrze wyglądasz, aż krew się burzy. Może zamiast zakupów masz ochotę na coś innego? — położył dłonie na jej ramionach i lekko się przysunął.
— Nie tym razem, Felipe, mam zamiar dziś poszaleć w sklepie. Spotkamy się wieczorem, dobrze? — odsunęła się ze śmiechem.
— Jak chcesz — nie był zbyt zadowolony z niepowodzenia. — Będę czekał.
Viviana stała już przy drzwiach, kiedy nagle coś jej się przypomniało.
— Mój małżonek prosił, żeby Sonya przyszła do niego, jak wróci. Mógłbyś jej to przekazać?
— Nie będzie zadowolona.
— Wiem i rozumiem ją dobrze. Ale zdajesz sobie sprawę, że od czasu do czasu…
— Niestety — westchnął Felipe. — Dobrze, powiem jej.
Kiedy kobieta wyszła, mężczyzna usiadł znów przy stoliku i pokręcił głową.
— Fascynująca kobieta. I taka gorąca…
Sonya Santa Maria wróciła do domu dwie godziny później, jej matki jeszcze nie było. Już od wejścia otrzymała przykrą wiadomość od wujka:
— Twój ojciec cię prosił.
— Ojciec? — skrzywiła się Sonya. — Ten nudziarz? Wujku, czy naprawdę muszę…
— Zajrzyj do niego na chwilę, twoje kieszonkowe warte jest chyba tych kilku minut poświęcenia, prawda? — powiedział ciepło Felipe. Lubił tą dziewczynę, była tak bardzo podobna w charakterze do niego i do swojej matki. I wszyscy troje mieli wspólną cechę — uważali Carlosa za kogoś, kogo się odwiedza — tak, to dobre słowo — z konieczności… i z pewnych materialnych przyczyn.
— Oj, już dobrze, załatwię to od razu — Sonya chciała to mieć już za sobą. Wyszła na górę i zniknęła z oczu wujka.
Carlos bardzo się ucieszył z odwiedzin córki.
— Jak dobrze, że przyszłaś! Usiądź, opowiedz mi o swoim przyjacielu. Czy to coś poważnego? — w jego głosie brzmiała duma z córki i miłość do niej.
— Naprawdę, nie ma o czym. To tylko zwykły znajomy. A ty jak sobie radzisz? — Sonya nadal stała. W końcu nie spędzi tu za dużo czasu.
— Kiedy jesteście przy mnie, zapominam o chorobie. Ależ, kochanie… Wychodzisz już? — na jego twarzy odbiło się przykre zaskoczenie.
— Tak, ktoś na mnie czeka. Zajrzę później! — wybiegła, byle jak najdalej od tego...nudnego kaleki.
Carlos zamknął oczy. Jak bardzo chciałby wyjść, towarzyszyć swoim bliskim w ich życiu, być z nimi...Ale nie mógł i wiedział, że nigdy to nie będzie możliwe. Dwa lata temu, kiedy wychodził z pewnego budynku, rozpędzony samochód wjechał prosto w niego. Długo walczył o życie, ale dzięki miłości, jaką czuł do Viviany i Sonyi, udało mu się wyzdrowieć. Wyzdrowieć… Poza nogami. Lekarz powiedział mu wprost — „Panie Santa Maria, uszkodzenia są tak rozległe, że nie będzie pan chodził… już do końca życia.”. Nie płakał wtedy, nie rozpaczał. Zamknął się w sobie i rozmyślał, starał się pogodzić z wyrokiem. Teraz już nie cierpiał tak bardzo, odzyskał choć trochę radości życia i tylko czasami w samotne dni tęsknił za dawnymi dniami, kiedy jeszcze był sprawny. Gdyby nie jego rodzina, na pewno by się poddał. Póki miał ich, chciał żyć, chciał istnieć — nawet na wózku.
Rozmyślania przerwał mu dzwonek do drzwi. Ciekawe, kto to przyszedł? Miał nadzieję, że któryś z domowników potem mu wszystko opowie — często ludzie wchodzili i wychodzili z jego domu, a on nawet nie wiedział, kim byli.
Felipe odłożył gazetę na stolik i poszedł otworzyć drzwi. Widok Viviany w czerwonej sukni i obietnica wspólnego wieczoru tak poprawiła mu humor, że nawet nie zaczekał na służbę.
W drzwiach stała młoda dziewczyna. Sądząc po spojrzeniu, bardzo nieśmiała i niepewna. Dojrzał przez ułamek sekundy podziw dla jego sylwetki, jaki odbił się w jej oczach.
— Czy to dom pana Carlosa Santa Maria? — wykrztusiła w końcu.Rozdział 2
Długie, brązowe i kaskadami spadające na ramiona włosy. A do tego te oczy, ogromne, patrzące zielono prosto na Felipe. Tak ufne, lekko przestraszone, ukazujące to, co w duszy. Lekko rozchylone nieświadomie usta, zapraszające do pocałunku. I ten głos, drżący, wywołujący od razu chęć zaopiekowania się właścicielką:
— Ja...przychodzę z ogłoszenia. Nie wiem, czy dobrze trafiłam…
Felipe otrząsnął się z wrażenia, jakie go ogarnęło i odezwał się uprzejmie:
— Tak, zgadza się, to my daliśmy ogłoszenie. Proszę, wejdź, usiądź, zaraz ci opowiem szczegóły.
Dziewczyna weszła, rozglądając się z podziwem po parterze.
— Jaki piękny dom — szepnęła. Potem ostrożnie usiadła naprzeciwko mężczyzny, który zdążył już zająć miejsce przy stoliku.
Gospodarz rozpoczął wprowadzenie:
— Mam na imię Felipe i jestem bratem Carlosa Santa Maria. Jak zapewne wiesz, mój brat, Carlos właśnie, jest niepełnosprawny od dwóch lat. Na zawsze został przykuty do wózka. Opiekujemy się nim, ale on potrzebuje kogoś, kto będzie przy nim wtedy, kiedy my nie będziemy mogli. Stąd nasza oferta w gazecie. Czy masz jakieś doświadczenie w opiece nad chorymi?
— Przez pewien czas pracowałam jako pielęgniarka — wydusiła przybyła. Była wyraźnie onieśmielona człowiekiem, który ją przyjął. Nie spodziewała się takiego domu, takiego bogactwa… i takiego przystojniaka!
— W takim razie świetnie się nadajesz! — Felipe niezauważalnie odetchnął z ulgą. Spadła mu jak z nieba — jednocześnie rozwiąże się problem opieki nad tym idiotą z wózka i on, Felipe, będzie mógł posmakować pocałunków tego zjawiska. Już on wiedział, jak sprawić, by mu uległa. Tym bardziej, że od razu zauważył jej fascynację. — O, dobrze, że jesteś, Viviano — zwrócił się do właśnie wracającej z zakupów żony Carlosa. — Ta pani zgłosiła się z naszego ogłoszenia.
— Tak szybko? — Viviana była przyjemnie zaskoczona. Miała zły humor — w sklepie nie znalazła niczego ciekawego — ale na taką wiadomość nastrój się jej poprawił. Nareszcie ktoś przyszedł w tej sprawie! Wreszcie będzie miała więcej czasu dla siebie! — Pytałeś o referencje?
— Była pielęgniarką, więc świetnie się nadaje.
— Doskonale. Zostałaś przyjęta — powiedziała do dziewczyny wpatrzonej w nią jak w gwiazdę. — Jak masz na imię?
— Andrea...Andrea Orta — odrzekła zapytana.
— Dobrze. Zaprowadzę cię na górę, przedstawię cię mojemu mężowi, a potem zejdziesz na dół, do Clary, ona da ci odpowiednie ubranie i udzieli reszty wskazówek. Zrozumiałaś?
— Tak, proszę pani.
— Chodź ze mną — skinęła łaskawie Viviana.
Obie weszły na górę — dwie kobiety tak od siebie różne — jedna pewna siebie i piękna, druga będąca jednym wielkim strachem, ale posiadająca jakiś cichy urok.
Viviana weszła pierwsza, za nią dreptała Andrea. Carlos coś pisał w notesie, ale na widok żony natychmiast go odłożył. Jego przystojną twarz rozjaśnił ciepły uśmiech.
— Jak się udały zakupy, najdroższa? Widzisz, właśnie zamierzałem stworzyć początek własnej historii, ale nie mam takiego talentu, jak choćby José Camilo Cela. A kim jest ta nieśmiała istota za tobą? — spojrzał na Andreę z uśmiechem.
Zignorowała wypowiedź o próbie napisania własnej powieści przez męża. Cóż ją obchodziła jego pisanina! Niech pisze, co chce, byleby tylko nie nowy testament!
— Kochanie, to jest Andrea. Od dzisiaj dotrzyma ci towarzystwa i będzie się tobą opiekować. Pamiętaj, masz wypełniać każde polecenie Carlosa! — zwróciła się do Andrei. — A teraz idź do Clary i jak skończysz, od razu tutaj wróć!
— Tak, proszę pani — odpowiedziała posłusznie dziewczyna. Zanim wyszła, usłyszała jeszcze zdziwioną wypowiedź człowieka, którym miała się zajmować:
— Dotrzyma mi towarzystwa? Ale...przecież mam was.
— Rozumiesz jednak, skarbie, że nie możemy być przy tobie cały czas. Musisz mieć kogoś, kto będzie przez całą dobę na twoje skinienie. Będzie ci podawał książki i takie tam.
— Nie jestem przecież całkowicie unieruchomiony, mam wózek, a wy doskonale się mną opiekujecie. Naprawdę, nie trzeba było…
— Już dobrze, dobrze, kochanie, nie protestuj — znów to muśnięcie policzka miast pocałunku. — Przyda ci się ktoś do opieki. Wpadnę później — i wyszła.
Clara kończyła instruować dziewczynę.
— Pan Carlos jest bardzo wymagający, jego żona, Viviana, ciągle musiała się nim zajmować. Teraz ty przejmiesz te obowiązki, będziesz spać w pokoju obok, na piętrze. W razie, gdyby pan musiał cię wezwać, w twoim pokoju zainstalowaliśmy odpowiedni dzwonek, ale i tak masz sama sprawdzać, czy nie jesteś potrzebna! Poznasz jeszcze córkę pana, Sonyę. Dla niej też musisz być uprzejma i ją szanować! A teraz idź do siebie i się w to przebierz — rzuciła jej uniform służącej.
Andrea wykonała polecenie, chociaż miała mały kłopot z zawiązaniem fartucha — tak bardzo się bała, że trzęsły się jej ręce. Co prawda Carlos tak miło się do niej uśmiechnął, ale z tego, co już słyszała, wiedziała, że będzie miała ciężką pracę. Owszem, w szpitalu też nie było łatwo, ale teraz czuła, że trafiła na kogoś, kto zauważy każdy jej błąd, kto będzie cały czas ją obserwował, tym bardziej, że — jak usłyszała przed przypadek — w ogóle nie wiedział, że ma przybyć! Pewnie będzie szukał powodu, by ją odprawić! Ale Andrea musi wytrzymać — tak bardzo potrzebowała tej pracy, tak bardzo!
Już przebrana wróciła na piętro i zapukała do drzwi pokoju. Kiedy usłyszała zaproszenie, weszła do środka.
— Pańska żona...pani Viviana prosiła, żebym przyszła jak tylko się przygotuję.
— Dobrze, że już jesteś. Zejdź, proszę, na dół i przynieś mi soku pomarańczowego. Taki dzisiaj gorący dzień.
— Tak, proszę pana.
Po jej wyjściu Carlos pokręcił głową, z uśmiechem myśląc o postępowaniu swojej żony. Tak o niego dbała! Ale też i niepotrzebnie kazała tej dziewczynie przebierać się w strój służącej. Skoro jednak Viviana tak zdecydowała, tak zostanie. Wrócił do pisania.
Viviana zadowolona przeglądała się w lustrze w swoim pokoju, kiedy przyszedł Felipe. Objął ją od tyłu i pocałował w szyję.
— Mmm, cudownie pachniesz. A wydawałaś się taka zdenerwowana, kiedy wróciłaś.
— Bo byłam — poddawała się jego pieszczotom, mrucząc jak kotka. — Ale ta dziewucha poprawiła mi humor. Nareszcie nie będę musiała tak często chodzić na górę. — obróciła się do niego przodem.
— I będziemy mieć więcej czasu dla siebie, tak? — powiedział między jednym pocałunkiem, a drugim.
— Owszem — odrzekła namiętnie. — Więcej czasu tylko dla nas. Zamknij drzwi, Felipe.
Odsunął się od niej tylko na moment, by uczynić to, o co poprosiła, a potem znów wrócił do niej, do jej ciała. Powoli zdjął z niej sukienkę i położył Vivianę na łóżku. Zaczął ją pieścić, a jego podniecenie rosło z każdym jej jękiem.
Andrea Orta przygotowała już sok i mijała pierwszy pokój na piętrze, idąc z powrotem do Carlosa, kiedy wydawało jej się, że coś usłyszała. Zatrzymała się na moment, wydawało jej się, że ktoś jęczał, ale nie był to jęk bólu, a czegoś innego...Jakby...rozkoszy? Potrząsnęła głową. Nie, to niemożliwe. Z tego, co wiedziała, tutaj był pokój pani Viviany, a przecież jej mąż jest u siebie, zresztą w jego stanie chyba…
Dźwięk powtórzył się. Był przytłumiony, dużo cichszy od poprzedniego, ale nadal słyszalny. A jeśli tam coś się stało? Może jednak pani Viviana potrzebuje pomocy? Może powinna tam zajrzeć?Rozdział 3
— Ależ, Felipe! — Viviana niechętnie przerwała pieszczoty. — Ktoś może nas usłyszeć, na przykład ta nowa dziewczyna się pewnie kręci koło Carlosa i…
— Przecież drzwi są zamknięte, nikt się nie zorientuje, że to my — tłumaczył mężczyzna, ale posłusznie położył się obok, zniechęcony.
— Lepiej uważajmy, skarbie. Pieniądze twojego brata są warte ostrożności. Jeszcze brakuje nam, by nas wyrzucił z domu.
— Ech, Viviano, Viviano… Powiedz mi, dlaczego — kiedy to mówił, gładził ją po nagim ramieniu — nasz ojciec przed śmiercią był taki głupi i to jemu zapisał dom i większą część majątku.
— Wiesz, jaki miał do ciebie stosunek. Gdyby Carlos się tobą nie zaopiekował, gdyby nie pozwolił ci tu mieszkać…
— Cii, moja królowo — położył jej palec na wargach. — Cii, nie mówmy o tym. Spotkamy się, jak wszyscy zasną?
— Oczywiście, Felipe. A teraz już idź — odprawiła go gestem godnym księżniczki, ale w oczach migotał żart. — Tylko pilnuj, żeby nikt cię nie widział, jak będziesz stąd wychodził.
— Jak każesz, pani — odwdzięczył się jej tym samym tonem. Nacisnął klamkę i wyszedł na korytarz.
W międzyczasie Andrea stoczyła krótką walką z samą sobą. Nie, na pewno wszystko jest w porządku, zresztą nie będzie pierwszego dnia wtrącać się w nieswoje sprawy. Przyjechała tu do opieki nad panem Carlosem i tylko tym się zajmie. Zanim Felipe skończył rozmowę z Vivianą, Andrea już była w pokoju swojego podopiecznego i stawiała sok na stoliku.
— Tutaj będzie dobrze. Czy jeszcze coś panu przynieść?
— Dziękuję, to wszystko. Ale mam prośbę, Andrea. Czy mogłabyś na chwilkę zostać ze mną? Chciałbym trochę z tobą porozmawiać, w końcu masz ze mną wytrzymywać przez większą część dnia — zażartował. — Usiądź na tym krześle — wskazał jej.
— Porozmawiać? Ale ja… — jednak usiadła, spłoszona. Pamiętała, że ma wypełniać każde jego polecenie. — Ja nie jestem interesująca…
— Pozwól mnie się o tym przekonać — przekonywał ją. — Opowiedz mi, dlaczego przyjęłaś tą pracę, skąd pochodzisz.
— Z małej wioski pod Acapulco. Wychowałam się razem z mamą i z bratem, Juanem. Po jej śmierci Juan i ja zdecydowaliśmy, że poszukamy pracy. Przyjechałam do Acapulco i znalazłam ją w szpitalu, z którego musiałam odejść po pewnym czasie. Bardzo się ucieszyłam, gdy zobaczyłam pańskie ogłoszenie… — umilkła. Przecież to nie on je umieścił, on o niczym nie wiedział!
Zauważył to. Zrozumiał, o czym myśli i spostrzegł też, że na wspomnienie pracy w szpitalu posmutniała.
— Moja rodzina zrobiła mi niespodziankę, to prawda, ale całkiem miłą, muszę przyznać. Wspominałaś o szpitalu — dlaczego musiałaś stamtąd odejść? Czy...coś się stało?
— Ja… wolałabym o tym nie mówić. Proszę mi wybaczyć — serce jej waliło. A miała mu się nie sprzeciwiać!
— Rozumiem — zamyślił się. — W porządku, zachowaj to dla siebie. A twój brat? Jak mu się powiodło?
— Juan? On został szoferem u jakiejś rodziny o trudnym nazwisku.
— Ach, czyli też mu się udało, to dobrze. Andrea...mam dziwne wrażenie, że ty się mnie boisz. Ja naprawdę nie gryzę, nie musisz się niczego obawiać. Tylko czasem chciałbym z kimś porozmawiać, kiedy czuję się najbardziej samotny.
— Samotny? Pan? — prawie wykrzyknęła. — Przecież ma pan kochającą żonę, córkę i brata!
Człowiek, który większość czasu spędza na wózku inwalidzkim, bardzo szybko nauczy się zauważać pewne rzeczy. Jest dużo bardziej wrażliwy i spostrzegawczy. W przypadku Carlosa nie sprawdzało się to w temacie jego rodziny, ale od razu dostrzegł zauroczenie dziewczyny.
— Chyba ich wszystkich bardzo polubiłaś, prawda? A szczególnie Felipe?
Nie odpowiedziała. Bała się nawet na niego spojrzeć, tak bardzo się zawstydziła. Owszem, Felipe jej się podobał, ale tylko jako ktoś w rodzaju aktora z telewizji, nawet przez myśl jej nie przeszło cokolwiek więcej.
— Mój braciszek niejednej potrafi zawrócić w głowie. Na szczęście moja żona mu się oparła i wybrała mnie. To taka cudowna kobieta — rozmarzył się, na chwilę zapomniał o istnieniu Andrei. Za moment jednak wrócił do rzeczywistości.
— Przepraszam, ale kiedy mówię o Vivianie...Możesz odejść, jeśli chcesz, zamierzam teraz zająć się pisaniem — sięgnął po notes leżący na pobliskiej półce. Przedmiot był blisko, ale tak nieszczęśliwie ułożony, że Carlos nie dosięgnął go dłonią do końca i zamiast podnieść, zrzucił na podłogę.
— Co za niezdara ze mnie… — zaczął, by po chwili mieć już notes w rękach. To Andrea błyskawicznie mu go podała.
— Bardzo dziękuję — kolejny uśmiech właściciela domu.
Ich palce zetknęły się na ułamek sekundy. Dosłownie chwilę, ale zdążył poczuć ciepło skóry Andrei. Jak dawno nikt nie dotykał jego rąk, nie rozmawiał z nim tak długo! Owszem, pomagano mu przy pewnych czynnościach, jak choćby ułożenie się do łóżka, kiedy czuł się słabiej, ale to było zupełnie co innego. Viviana ledwo dotykała wargami policzka Carlosa, kiedy się witali, Sonya nie robiła nawet tego. Ze zdumieniem zauważył, że brakuje mu bliskości drugiego człowieka — nie takiej, jak w miłości fizycznej, ale zwyczajnej — uścisku dłoni, serdeczności, poczucia, że kogoś interesują jego słowa...Viviana nawet nie mieszkała z nim w jednym pokoju od czasu wypadku, podobno po to, by było mu wygodniej…
Otrząsnął się szybko. O czym on myśli? Ma przecież tak wspaniałą rodzinę, dbają o niego i kochają!
Andrea zrozumiała, że coś się wydarzyło, ale nie wiedziała, co dokładnie. Wpatrywała się tylko w nagle posmutniałe oblicze Carlosa. Jednak za parę sekund znów widniał na nim uśmiech.
— Mam pomysł — nieświadomie starał się zatrzymać tą dziewczynę przy sobie jak najdłużej. — Może chcesz rzucić okiem na moje nędzne dziełka i powiedzieć, co o nich myślisz?
— Ja...nie znam się na literaturze.
— Literaturze? — roześmiał się. — To przesada nazywać to coś literaturą. Możesz śmiało czytać, tylko proszę, bądź szczera!
Zrobiła, co jej kazał. Usiadła z powrotem na krześle naprzeciwko Carlosa i zatopiła się w lekturze. Pismo było wyraźne, eleganckie, bardzo jej się spodobało. A sama treść! Po prostu zapomniała, gdzie się znajduje i nie przerywała, aż nie zobaczyła ze zdumieniem, że świat, w jakim była przez te kilka minut, istnieje tylko na papierze, a ona właśnie przeczytała ostatnią z zapisanych stron.
— Ma pan prawdziwy talent — powiedziała z zapałem. — Ale...to nie jest dokończone.
— Wiem. Obiecuję ci, że doprowadzę wszystko do końca. Jeśli chcesz, możesz przychodzić do mnie czytać kolejne rozdziały.
— Oczywiście, że chcę! — wyrzekła impulsywnie. — To było… takie piękne.
Cisnęło mu się na usta „Jak ty”, ale ugryzł się w język. Polubił tą dziewczynę, bez dwóch zdań!
Kiedy wyszła, z większym, niż do tej pory zapałem zabrał się do pisania. Ktoś w ogóle przeczytał jego twórczość i stwierdził, że jest wspaniała! Postukał długopisem w notes ze słowami:
— Hm, to może wątek Paula rozwinąć, a Manueli zakończyć…
Viviana rozmawiała z Felipe i Sonyą w salonie, kiedy służąca podała jej telefon.
— Do pani. Jakiś mężczyzna.
Kobieta spojrzała zdumiona na Clarę, ale chwyciła słuchawkę.
— Słucham?
Po drugiej stronie odezwał się męski, głęboki głos.
— Witaj, Viviano Santa Maria. Chcę ci powiedzieć, że właśnie wróciłem do Acapulco..i do twojego życia. Nie uważasz, że czas powiedzieć jej prawdę?Rozdział 4
Zbladła, ale tylko na chwilę, nie mogła przecież zdradzić się przed rodziną, że coś było nie tak. Felipe zmrużył oczy, ale o nic nie pytał, słuchał uważnie.
— Milczysz, Viviano, czyżbyś nie była zadowolona z mojego telefonu? A może nie jesteś sama i nie możesz teraz rozmawiać? — głos drążył jej serce i duszę.
— Tak, zgadza się, jestem zajęta — spróbowała dać mu znać, co się dzieje.
— Rozumiem, czyli jednak ktoś jest w pobliżu. Zadzwonię później, musimy się spotkać. Pamiętaj, że dla mnie czas już nadszedł, nie chcę dłużej czekać!
Odłożył słuchawkę. Kobieta jeszcze chwilę patrzyła tępo przed siebie, dopiero głos szwagra wyrwał ją z zamyślenia.
— Niepomyślne wieści?
— Nie, nie, wszystko w porządku. To… znajomy.
— Rozumiem — Felipe sięgnął po orzeszka. — Sonya, idź do ojca, sprawdź, jak się sprawuje ta dziewczyna do opieki nad nim.
— Ale wujku...Myślałam, że skoro ona tu jest, to ja nie będę już musiała…
— Idź, córeczko — Viviana zrozumiała intencje Felipe. — Zobacz, co się dzieje i wróć do nas.
Sonya westchnęła z rozpaczą, ale udała się na górę.
— A teraz opowiadaj — brat Carlosa nie chciał dłużej czekać. — Póki ona nie wróci. Kto to był?
— Gregorio — szepnęła Viviana.
— Ten Gregorio? — Felipe przypomniał sobie człowieka, o którym bratowa mu kiedyś opowiadała. — Gregorio Monteverde, z którym ty…
— Ciszej, na miłość boską! Bo jeszcze Sonya usłyszy!
— Nie sądzę, by była tym zmartwiona — sucho odparł Felipe. — Ale jak chcesz. Czego chciał?
— Prawdy. Felipe, boję się! Co będzie, jeśli on coś powie?
— Nie martw się — objął ją ramieniem, widział, że Viviana jest bliska płaczu. — Zadbam o to, by milczał. Na szczęście ma taki stosunek do Carlosa, co i my.
— I właśnie tego się obawiam! Może chcieć mu dopiec, a wtedy…
— Będzie trzymał język za zębami, obiecuję ci. Carlos o niczym się nie dowie. A jeśli tak, to będzie ostatnia rzecz, jaką zrobi w życiu.
Spojrzała na niego zaskoczona.
— Ostatnia rzecz? O czym ty mówisz? Czyżbyś…?
— Droga Viviano. Gregorio, ty i ja znamy prawdę. Nikt więcej jej nie pozna, gdyż to bardzo by nam zaszkodziło. A dla utrzymania przy sobie majątku… i ciebie — pocałował ją w usta — jestem gotów zabić nawet własnego brata. I wiem, że ty tylko byś mi w tym pomogła.
— Nie mylisz się, skarbie — odszepnęła. — Dla ciebie wszystko.
— I dla majątku.
— I dla majątku — zgodziła się.
Gregorio Monteverde z zadowoleniem przyjął reakcję Viviany. Była zdenerwowana, a to świadczyło o tym, że nikomu nic o nim nie powiedziała. A przynajmniej nie Carlosowi, temu kalece — o tak, Monteverde zdążył po powrocie wywiedzieć się o losy Viviany i wiedział już, że jej mąż dwa lata temu uległ wypadkowi. Szczerze mówiąc, był trochę zaskoczony, że taka kobieta została z człowiekiem do końca życia skazanym na łaskę innych, ale kiedy przeliczył majątek Santa Maria, zrozumiał.
— Moja przebiegła lisico, jesteś sprytniejsza, niż myślałem. Trzymasz się tego tępaka po to, by nie stracić dostępu do jego fortuny. Teraz pewnie martwisz się, czy nie zdradzę naszej wspólnej tajemnicy, bo wtedy Santa Maria na pewno nie chciałby cię więcej znać. Ale nie martw się, Viviano — nie zamierzam tego zrobić. Jeżeli dobrze oceniłem naszą wspólną znajomą, możemy jej bezpiecznie zdradzić ten sekret. Chętnie ją poznam po tylu latach.
Sonya cicho zapukała do pokoju ojca. Miała nadzieję, że zasnął — albo zemdlał, umarł, czy co tam innego mógł zrobić taki kretyn — i nie usłyszy jej pukania. Na próżno jednak — Carlos nie spał i żył w w miarę dobrym — jak na jego stan — zdrowiu i zaprosił ją do środka.
— Moja córeczka! — rozpromienił się od razu. — Wejdź, wejdź, może znajdziesz chwilkę dla swojego starego ojca?
Ani trochę nie bawiły ją jego żarty, ale musiała uśmiechnąć się z przymusem.
— Nie jesteś stary, tato. Mama pyta, jak się sprawuje Andrea.
— Bardzo dobrze, kochanie. Dba o twojego ojca, jak tylko może. Uwierzysz, że nawet przeczytała mój fragment powieści?
— Piszesz powieść? — zapytała niechętnie. Boże, co za nuda, o czym ona ma z nim rozmawiać?
— Masz rację, nie miałem ci kiedy powiedzieć, jakoś ostatnio mało rozmawialiśmy. Zajrzyj do tamtego notesu, powiedz, jak ci się podoba.
— Może kiedy indziej, tato. Wychodzę do kina po obiedzie. Tobie posiłek poda Clara, jak zwykle.
— Ciągle gdzieś wychodzisz. Ale nie, to nie był wyrzut — tym razem zauważył jej minę. — Dobrze, że się bawisz. Wiesz co? Powiedz Clarze, żeby obiad przyniosła mi Andrea, dobrze?
— Andrea? To ta nowa służąca?
— Ona nie jest służącą. Twoja mama sprowadziła ją tu, by się mną opiekowała.
— Bronisz jej? — zdziwiła się córka. — Przecież to zwykła… — zmitygowała się. Nie może dać poznać, co naprawdę myśli!
— Zwykła co? Dokończ, proszę. — głos Carlosa nagle stwardniał. Nigdy w życiu nie krzyczał na córkę, był dla niej wręcz za dobry, ale wyczuł, że chciała powiedzieć coś bardzo nieprzyjemnego.
— Zwykła...dziewczyna — wymyśliła naprędce. — Naprawdę, nie miałam nic złego na myśli. Zdziwiłam się, że stajesz po stronie kogoś, kogo znasz zaledwie parę godzin.
— Każdemu należy się szacunek, Sonya. Ale nie bądź na mnie zła. Wiesz, jak bardzo cię kocham.
— Tak, tato, wiem. Wybacz, muszę już naprawdę iść, bo się spóźnię. Julio będzie na mnie czekał.
— Julio? To ten, z którym spotkałaś się już rano? Może kiedyś mi go przedstawisz?
— Dobrze, tato.
Odwróciła się w stronę drzwi, by wyjść — ile już tu czasu zmarnowała! — ale drogę zatarasowała jej młoda kobieta.
— Chciałam sprawdzić, czy pan czegoś nie… o, przepraszam!
Na widok Sonyi Andrea uczyniła ruch, jakby pragnęła wyjść, ale Carlos ją powstrzymał.
— Chyba czytasz w moich myślach, Andreo! Przed chwilą prosiłem moją córkę, żeby powiedziała Clarze, że to ty masz mi dzisiaj przynieść obiad na górę. A ty się zjawiasz! Przekażesz moją prośbę Clarze? A przy okazji — Sonyu, to jest Andrea, o której ci mówiłem.
— Dzień dobry panience! Tak, oczywiście, panie Santa Maria — udało się wypowiedzieć Andrei. Instynktownie oceniła Sonyę jako pustą lalkę, było w jej postaci coś odpychającego. Zawstydziła się własnych rozważań, ale wrażenie nie zniknęło.
— Przynajmniej jesteś dobrze wychowana! — mruknęła córka Carlosa i pospiesznie opuściła pokój. To samo zrobiła Andrea, by przekazać polecenie służbie.
Carlos został sam. Jak zwykle. Sam — ze swoją rozpoczętą powieścią. I — chociaż nie zdawał sobie z tego sprawy — tylko to dzieło było jego jedynym prawdziwym przyjacielem. Tam się spełniał, zapominał o chorobie, o wszystkim, tam dzielił, stwarzał, nawet niszczył — kształtował wyimaginowany świat dokładnie według własnego pomysłu. I nawet fakt, że od wypadku każdy posiłek jadał sam, w tym pokoju, nie mącił jego szczęścia, kiedy mógł znów ująć długopis w rękę.
— Słucham? — Viviana przez przypadek usłyszała, co Andrea mówi do Clary i weszła jej w słowo. — Mój mąż kazał ci przynieść sobie obiad? Masz zastąpić Clarę? A cóż to za nowe porządki?
— To pan Carlos… — próbowała się bronić dziewczyna.
— Pan Santa Maria, moja droga! Pan Santa Maria! Sama mu to zaniosę! — chwyciła talerz z takim rozmachem, że mało nie wyrzuciła posiłku na podłogę. Była zdenerwowana podwójnie — przyszłym spotkaniem z Gregorio i tym, co właśnie usłyszała. Niech ta idiotka nie zbliża się za bardzo do jej męża, bo jeszcze kiedyś otworzy mu oczy na to, co się dzieje w jego domu, a wtedy będą przegrani — ona, Sonya i Felipe.
Carlos był zaskoczony widokiem żony z jedzeniem — sam nie wiedział, czy go to ucieszyło — bo do niego przyszła — czy zasmucony, że to jednak nie Andrea. Ale coś go jednak rozbawiło:
— Nigdy bym nie przypuszczał, że przyniesiesz mi danie! Słodko wyglądasz z tym talerzem!
— Och, daj spokój. Ta nowa dziewczyna, kretynka, nie potrafiła nawet przynieść ci obiadu i ja musiałam to zrobić — kłamała w żywe oczy. — Inaczej cały sos by rozlała.
— Andrea? Nie wierzę. Na pewno była po prostu zdenerwowana.
— Mam nadzieję, bo inaczej ją wyrzucę — Viviana kontynuowała przemowę. Postawiła talerz na stoliku, po czym przysunęła wózek z mężem tak, aby mógł zacząć jeść. Zrobiła to jednak bardzo nieudolnie — telefon od Monteverde naprawdę wytrącił ją z równowagi — i mocno uderzyła wózkiem w stolik, aż talerz się zatrząsł. Prawa łydka męża też ucierpiała. Na szczęście w nieszczęściu Carlos nie miał czucia w nogach, bo inaczej zwinąłby się z bólu.
— Boże, przepraszam! Mam nadzieję, że nic ci nie zrobiłam? To przez tą idiotkę, wybacz mi, proszę! — w oczach miała autentyczne łzy.
— Nic się nie stało, kochanie. Ale nie przejmuj się tak, to tylko obiad, nie warto. Na pewno Andrea się poprawi. Nie chciałbym, żebyś się tak denerwowała.
— Masz rację. Ale przez nią bym cię skrzywdziła! Zapłaci mi za to!
— Nie, nie zaczekaj. Daj jej szansę. Przecież to jej pierwszy dzień.
Naprawdę nie chciał, żeby Andrea odeszła. Czuł się przy niej taki… potrzebny!
— Dobrze, kochanie, dla ciebie wszystko. Jak zjesz, zadzwoń po nią, niech odniesie talerz.
Po wyjściu żony Carlos zabrał się w końcu za stygnący obiad. Przy okazji rozmyślał nad kolejnym rozdziałem swojej powieści. Nagle wpadł na pomysł, który bardzo przypadł mu do gustu.
— Już wiem! — powiedział głośno. — Tak, tak właśnie napiszę! Andrei na pewno się spodoba.
Zamarł z widelcem w ręku. Andrei? Dlaczego o niej mówi? Chciał powiedzieć „Sonyi”, jego córce, to przecież jej miał niedługo pokazać swoje dzieło. Wrócił do przerwanego posiłku.Rozdział 5
Viviana wściekła zeszła na dół. Felipe czekał już na nią przy zastawionym stole. Obok niego siedziała Sonya. Randka z Julio była tylko wymówką.
— Widzę, że tym razem mój braciszek zaszedł ci za skórę — odezwał się Felipe. — Co zrobił?
— To nie on. To Andrea. Wyobraź sobie, że Carlos wymyślił, iż to ona ma zanieść mu obiad. Musiałam ją utemperować. Nie życzę sobie, żeby się zaprzyjaźniali! — zajęła miejsce przy nim.
Szwagier popatrzył na nią ze zdziwieniem.
— Przecież po to ją zatrudniłaś. Miała mu usługiwać.
— Zgadza się! Ale zauważyłam, że bardzo ją polubił i to już pierwszego dnia.
— Mamo? — odezwała się córka. — Czy ty jesteś zazdrosna o ojca?
— Zazdrosna? O tego nieudacznika, który nie zrobi kroku bez pomocy? Oboje wiemy, dlaczego jeszcze z nim wytrzymujemy — bo jest właścicielem domu i majątku. Musi zostać pod naszym wpływem do końca życia!
— Skoro musimy go znosić póki żyje, to dlaczego nie skrócić tego okresu? — Sonya wykazała się zimną logiką. — Chyba spisał testament?
Felipe popatrzył na Vivianę. Potem powiedział powoli:
— Droga bratowa, twoja córka podsunęła nam bardzo interesujący pomysł, nie sądzisz? Ułatwiłoby to nam tak wiele rzeczy. Dostęp do pieniędzy i czegoś jeszcze — uśmiechnął się porozumiewawczo.
— Chcecie… zabić Carlosa?
— Zabić? Cóż za mocne słowo — Felipe ujął jej dłoń. — Nikogo nie zabijemy. Tylko upewnimy się, czy spisał odpowiedni testament, a jeśli nie, to go do tego nakłonimy. A potem, kiedy już to zrobi, wtedy...niepełnosprawni są tacy bezradni… ulegają tylu wypadkom… Znajdziemy też winnego, a raczej winną — bo kto ma się nim opiekować?
— Andrea Orta — szepnęła bez tchu Viviana.
— Właśnie. Pozbędziemy się ciężaru w postaci mojego braciszka i od razu mamy kogoś, na kogo zrzucimy winę. Co ty na to?
— Ale… jak sprawdzimy, czy nie zmienił testamentu?
— Któreś z nas musi się tego dowiedzieć. Raczej nie ty, bo mógłby zacząć coś podejrzewać. Sonyu?
— Zrobię wszystko, jeśli tylko dzięki temu będę miała spokój od tego kaleki. Dziś wypytywał mnie o Julio, nie chcę, by mieszał się w moje życie!
— Zatem załatwione — powiedział Felipe.
— Jak zamierzasz to zrobić? — Viviana chciała znać szczegóły.
— Jeszcze nie jestem całkowicie pewien, ale powiedzmy, że mam już pewien pomysł. Będziemy oboje bezpieczni, kiedy Carlos umrze.
Zrozumiała. Dawał jej do zrozumienia, że wtedy Gregorio nie będzie miał szans wygadać się przed jej mężem z ich wspólnej tajemnicy. Zresztą czemu miałby to robić? Kiedy Viviana ostatnio go widziała, był przecież taki miły… i czuły.
— Pamiętaj tylko, by zrobić to dobrze. Ma zginąć, ma zdechnąć. Nie chcę opiekować się jeszcze większym kaleką, niż jest do tej pory — co by było, gdybym na przykład musiała zmieniać mu pościel, boby się zmoczył!
Felipe się skrzywił, zresztą Sonya również.
— A czy ja cię kiedykolwiek zawiodłem? Sam też nie wyobrażam sobie ciebie w roli pielęgniarki zajmującej się żywym trupem. Nie martw się, jego dni są już policzone.
Na twarze żony i córki Carlosa Santa Maria wypłynęły uśmiechy triumfu. Nareszcie, nareszcie pozbędą się tego kaleki!
Po scenie, jaką urządziła jej Viviana, Andrea z płaczem pobiegła do swojego pokoju. Tam rzuciła się na łóżko i wybuchnęła głośnym, już nie powstrzymywanym szlochem. Przecież to sam pan Carlos — znów pomyślała o nim po imieniu, musi z tym skończyć! — prosił, by przyniosła mu obiad! Najpierw niemiła uwaga Sonyi o wychowaniu, potem wrzaski Viviany, którą tak podziwiała! A przecież Andrea nie zrobiła im nic złego!
Te smutne rozmyślania przerwał jej dzwonek. Wiedziała, że pan domu ją wzywa, zapewne po to, by odniosła talerz do kuchni. Tak bardzo potrzebowała teraz spokoju i samotności, ale nie mogła przecież nie wypełnić swoich obowiązków. Otarła łzy i udając, że nic się nie stało, poszła do pokoju pana Santa Maria.
Carlos faktycznie już zjadł i czekał na Andreę. Już od wejścia zauważył, że coś jest nie tak.
— Czy mi się wydaje, czy płakałaś? Masz całe czerwone oczy. Chodzi o tą sprawę z moją żoną?
— To...to była moja wina — nie chciała kłamać, skoro i tak zauważył ślady łez. — Pańska żona pewnie mnie wyrzuci.
— Nie mów tak! Po prostu się denerwujesz, ale wszystko będzie dobrze, zobaczysz. A nawet, gdybyś rozlała ten sos, nic by się nie stało, Clara by to wytarła, albo nawet ty. To tylko zwykła plama.
— Sos? Jaki sos? — zdziwiła się Andrea. — Pani Viviana była zła, że to ja mam zanieść panu posiłek, a nie Clara.
Carlos zmarszczył brwi.
— Nie rozumiem. Mnie powiedziała co innego. Podobno bała się, że rozlejesz sos i zniszczysz danie, czy coś takiego. Ponieważ prosiłem, by się tak nie denerwowała, bo na pewno się poprawisz, pozwoliła, byś to ty odniosła talerz z powrotem do kuchni. I oto jesteś — zakończył z uśmiechem.
— Ale...to nieprawda! — Andrea nie nauczyła się jeszcze, że mieszka w domu pełnym kłamstw i obłudy i ufnie zaprzeczyła. Pan Carlos — znów to samo! Kiedy ona w końcu się nauczy nazywać go panem Santa Maria? — na pewno jej uwierzy, wydaje się być taki...sympatyczny! — Nakrzyczała na mnie, że to Clara powinna pójść, a nie ja.
— Chwileczkę. To, co mówisz, jest bardzo dziwne. Zdajesz sobie sprawę, że zarzucasz mojej żonie kłamstwo? — w jego głosie wibrowały zalążki gniewu. Nikt, nawet ta dziewczyna, nie będzie oskarżać jego Viviany!
— Nie wiem, czemu tak powiedziała, ale…
Nagle przerwała. W drzwiach stała Sonya. Szła właśnie do ojca, by rozpocząć plan matki i wujka polegający na dowiedzeniu się, czy aby na pewno testament pozostał w niezmienionej formie. Zauważyła, że Andrea znów zaczyna płakać, ojciec jest niezadowolony, a atmosfera zgęstniała.
— Co tu się dzieje? Czemu ta dziewczyna płacze? Czy czymś ci się naraziła, tato?
— Nic takiego, Sonyu. Drobne nieporozumienie — zaczynał się uspokajać. Przecież w sumie nic się nie dzieje, może to faktycznie jakieś nieporozumienie?
— Przecież widzę, że to nieprawda, ona zaraz się rozryczy! Gadaj, co zrobiłaś mojemu ojcu? — podskoczyła do Andrei i zaczęła ją szarpać. — I nawet nie odniosłaś jego talerza, na co ty sobie pozwalasz?!
Andrea całkowicie się roztrzęsła, zaczęła szlochać coraz bardziej, Carlos patrzył na tą scenę zdziwiony postępowaniem córki, aż uznał, że musi wkroczyć.
— Sonya! Natychmiast przestań! Co w ciebie wstąpiło? Ona nic nie zrobiła!
Opanowała się w sekundzie. Ojciec nie może stracić do niej zaufania! Ale tak dobrze było wyszarpać tą dziewczynę!
— Masz rację, tato. Przepraszam. Po prostu nie zniosłabym, gdyby ktoś cię skrzywdził. Wybacz mi i ty — zwróciła się do Andrei, która starała się powstrzymać łzy.
— Panienko, to panienka miała rację. To moja wina. Nie nadaję się do tej pracy. Nikt nie jest ze mnie zadowolony. Będzie lepiej, jak odejdę.
Podeszła do wózka i powiedziała do Carlosa:
— Błagam o wybaczenie. Zawiodłam pana i pańską rodzinę. A pan jest taki dobry! Przeproszę jeszcze panią Vivianę i opuszczę ten dom na zawsze.
Santa Maria zaniemówił. Nie spodziewał się, że z tak drobnej sprawy wyniknie taka awantura. Przypomniał sobie, jak dziewczyna potrafiła o niego zadbać przez te kilka godzin, jakie tu spędziła i nagle zrozumiał, że potrzebuje jej towarzystwa. Nie miał nic złego na myśli, chciał mieć po prostu przy sobie kogoś, z kim mógłby rozmawiać, dzielić się swoim dziełem, opowiadać o tym, co czuje...Przyjaciela. Przy niej odczuwał jakieś dziwne ciepło w sercu, od dawna już nie czuł niczego takiego…
— Andrea, zostań. Proszę.
Spojrzała na niego, potem na jego córkę, patrzącą na nią dziwnie, jakby… z pogardą? Nie potrafiła wykrztusić ani słowa.
— Zostań — powtórzył. — Potrzebuję cię.Rozdział 9
„Chcę być sam!”. Wykrzyczał te słowa kilka godzin temu i faktycznie był sam przez ten czas. Nikt go nie nachodził, miał spokój i mógł w samotności pomyśleć nad tym, co zrobił. Wyrzucił Andreę, dziewczynę, która tak bardzo go zawiodła! Przecież tyle razy prosił, by nie oskarżała jego żony! Czyż ona nie widzi, jaka Viviana jest dobra? Mogła od niego odejść, mogła związać się z innym mężczyzną, ale wybrała jego, została, mimo, iż Carlos już nigdy nie odzyska władzy w nogach. Cóż z tego, że siedział dwa lata w tym pokoju, skoro powinien być wdzięczny, że nadal ma ją za żonę? Owszem, przyjemnie, bardzo przyjemnie było, kiedy Andrea umilała mu czas, ale nie miała prawa tak traktować najcudowniejszej istoty na ziemi!
Łzy? Otarł policzek. On płacze? Czy aż tak bardzo go zraniła? Aż tak przywiązał się do tej kobiety, że teraz cierpi, gdy okazała się zwykłą łowczynią fortun? Że jej uśmiech był oszustwem, a ciepłe słowa nic nie warte? Dotyk ręki dotykiem zła? A on, Carlos Santa Maria, czy zasługuje tylko na pogardę i towarzystwo takich, jak Andrea Orta?
Zupełnie zapomniał o zachowaniu żony w dniu, kiedy przyszedł Gregorio Monteverde. Miał ją potem o to zapytać, ale teraz nie przestawał myśleć o swojej byłej opiekunce i zadawać sobie pytanie „Dlaczego?”. Bardzo bolesne i smutne pytanie. Był taki zawiedziony! A wydawało mu się, że znalazł kogoś bliskiego, że odszukał bratnią duszę, że…
Andrea w międzyczasie ściskała słuchawkę automatu na rogu ulicy. Już wykręciła numer i czekała na połączenie. Nie miała innego wyjścia, musiała porozumieć się z bratem. W końcu ktoś odebrał telefon.
— Słucham, dom pana Monteverde.
Dziewczyna o mało nie wypuściła z ręki słuchawki. Jak to? Przecież Juan miał pracować jako szofer u państwa Bisbal de La Bisbal, czy jakoś tak! Brnęła jednak dalej:
— Czy pracuje u państwa Juan Orta? Jestem jego siostrą i potrzebuję z nim porozmawiać.
— Owszem, zaraz poproszę naszego szofera do telefonu.
A więc jednak! To nie pomyłka!
Juan na wieść o tym, kto do niego dzwoni, zjawił się w ciągu niespełna minuty:
— Andrea? Czy coś się stało? Znalazłaś już pracę?
— Tak, wszystko ci opowiem, ale musimy się spotkać. Stało się...coś strasznego — Miała na myśli potraktowanie jej przez Carlosa. — Ale powiedz mi, dlaczego pracujesz tutaj, skoro miałeś pracować u państwa Bisbal de La Bisbal?
Juan westchnął głośno.
— Kiedy ostatnio dzwoniłem do ciebie do wioski, jeszcze przed twoim wyjazdem, powiedziałem ci, że państwo Bisbal de La Bisbal nie mają już miejsca dla szofera, ale polecili mnie znajomym jakichś swoich znajomych i tak dalej, więc trafiłem tutaj. Musiałaś coś pokręcić. Przyjedź do mnie, porozmawiamy, tutaj jest całkiem przyjemnie, nikt nie będzie robił trudności, pan Gregorio na pewno to zrozumie.
Pan Gregorio! Więc już na pewno jej brat jest szoferem w domu śmiertelnego wroga Carlosa Santa Maria!
— Podaj mi adres — powiedziała zrezygnowana.
Kiedy zbliżała się do domu Monteverde, nie czuła wyrzutów sumienia. W jej duszy zaczęło się rodzić coś bardzo dziwnego. Nie było to pragnienie zemsty, broń Boże, ale skoro Carlos zachował się tak podle, to może...może i wina Gregorio Monteverde była wyimaginowana, albo jeszcze gorzej — może Carlos sobie na zachowanie Gregorio — cokolwiek on zrobił — zasłużył?
Juan przyjął ją bardzo serdecznie i zaprowadził do pokoju, gdzie mieszkał. Od dziecka bardzo się kochali, Juan wyjechał pierwszy, miał „przetrzeć szlaki”, po jego telefonie, że znalazł pracę, przyszła kolej na wyjazd Andrei. Teraz właśnie opowiadała mu, jak skończyła się jej przygoda w roli opiekunki dla chorego.
Młody chłopak o czarnych, średniej długości włosach i przystojnej, łagodnej twarzy, skorej do śmiechu, tym razem zacisnął zęby.
— Jak ten bydlak cię potraktował! Jak śmiecia! Może ma jakieś porachunki, albo coś i ktoś chciał go zabić, a on zwalił na ciebie! Albo wózek faktycznie się ześlizgnął, ewentualnie był jeszcze inny powód, kto go tam wie! I wiesz, co jest najlepsze? Że to ja przywiozłem pana Monteverde do domu Santa Marii, tylko nie wiedziałem, że ty tam pracujesz!
— Gdybyś wiedział… — Nie była pewna, co akurat by się zdarzyło, ale świadomość, że jej brat był tak blisko...Interesowało ją też coś innego w tej wypowiedzi:
— Naprawdę tak sądzisz? Uważasz, że pan Santa Maria to zły człowiek?
— A jaki ma być? Zobacz, jak cię potraktował! Jak nędznik! Byłaś przy nim, w przeciwieństwie do jego żony, która życzy mu chyba jak najgorzej! Ta parka nieźle się dobrała!
— Ty też zauważyłeś?
— Co znowu? — Juan był wściekły na Carlosa.
— Jak to co? Że Viviana wcale nie jest taka, za jaką on ją bierze.
— Siostrzyczko, przecież to od razu widać! Ona coś kombinuje, zresztą mam wrażenie, że jego brat i córeczka też są intrygujący! Najważniejsze, żebyś już nigdy tam nie wróciła, poproszę pana Monteverde, żebyś zaczęła tu pracę, może jako pokojówka, co ty na to?
— Muszę ci wpierw o czymś powiedzieć. Twój pan jest wrogiem pana Santa Maria i ja go znam osobiście.
— Co? Ile masz dla mnie jeszcze niespodzianek?
Usłyszał historię o wizycie Monteverde w rezydencji.
— Wiesz, co ja myślę? Że to Santa Maria w jakiś sposób skrzywdził mojego pana i ten teraz ma do niego uraz. Z tego, co widzę, to ten Carlos jest podły, a Monteverde tylko się bronił. Ja też bym nienawidził, jakby ktoś mnie skrzywdził, jeśli mam rację, to nie dziwię się mojemu panu!
— Carlos Santa Maria podły? Nie mogę w to uwierzyć. Widziałam w jego oczach takie ciepło…
— A gdzie było to ciepło, kiedy cię wyrzucał? Idziemy do pana Monteverde, niech on coś poradzi.
Za kilka minut stali już przed właścicielem domu. Gregorio poznał Andreę bez trudu, dobrze się bawił słuchając opowieści Juana, jak to Carlos Santa Maria skrzywdził jego siostrę.
— Przekonałaś się, że jest on złym człowiekiem! Na szczęście nie nastawał na twoją cześć, skończyło się tylko na wielkiej awanturze.
— Nastawał na moją cześć? On nigdy by tego nie zrobił…
— Nigdy nic nie wiadomo. On jest do wszystkiego zdolny. Ale proszę się nie martwić, Juan to dobry pracownik, a skoro to on cię poleca, to nie ma problemu — jeśli chcesz, możesz zacząć pracować od zaraz.
Zgodziła się, bo przecież nie miała innego wyjścia. Znów wprowadzono ją w tajniki domu, tym razem wystąpi w charakterze pokojówki. Przynajmniej będzie blisko brata.
Minęło kilka dni. Andrei było dobrze, nie miała zbyt dużo pracy, nikt jej nie poniżał i nie poganiał, Monteverde był z niej zadowolony. Powoli odzyskiwała spokój, zapominając o złych zdarzeniach z przeszłości.
Któregoś dnia czyściła fotografię młodego mężczyzny o miłym uśmiechu i jasnych blond włosach. Później zapytała o nią Juana:
— Kim jest człowiek z fotografii stojącej na biurku w gabinecie pana Monteverde?
— Ten młody, tak? To jego syn, Raul. Wyjechał w podróż, ale wróci niedługo, wtedy go poznasz.
— Wygląda bardzo sympatycznie.
— Tylko się w nim nie zakochaj — żartował Juan. Cieszył się, że siostra wraca do równowagi.
„Nie zakochaj”. O nie, po opuszczeniu domu Santa Marii nie zamierzała się w nikim zakochiwać. Jej rodzącego się uczucia do Felipe nie można było jeszcze nazwać miłością, poza tym zauroczenie już dawno zgasło, razem z wyjściem z tamtego domu. Nie chciała mieć już nic wspólnego z mieszkańcami tego strasznego miejsca!
Książki. Często je czyściła, Gregorio lubił je ustawiać na półkach. Inna sprawa, czy równie często je czytał, sądząc po ilości kurzu, jaki je pokrywał, robił to dość rzadko, ale Andrea zajmowała się nimi z przyjemnością. Dziś kończyła odkurzać jedną z bardziej brudnych półek i ustawiać pozycje na właściwych miejscach, kiedy zorientowała się, że trzyma w rękach pozycję autorstwa José Camilo Cela. Zamarła w jednej chwili. Kiedyż to pierwszy raz usłyszała to nazwisko i w czyich ustach?
„Widzisz, właśnie zamierzałem stworzyć początek własnej historii, ale nie mam takiego talentu, jak choćby José Camilo Cela.”
To były pierwsze słowa, jakie usłyszała od Carlosa Santa Maria. Zwracał się do Viviany, ale Andrea przy tym była, tuż po tym zauważył ją i zapytał o nią żonę. I pierwszy raz się uśmiechnął do Andrei… Pierwszy z tak wielu, tak często to robił w jej obecności. Nieświadomie zaczęła gładzić okładkę książki.
— Dlaczego to zrobiłeś, Carlosie? Dlaczego oceniłeś tak nisko, przecież wiesz, że nigdy nie zrobiłabym ci nic złego, że dbałam o ciebie, jak o kogoś bliskiego? Bo i byłeś mi bliski, bo miałam w tobie przyjaciela, bo tak bardzo lubiłam twoje towarzystwo...ciebie…
Przed oczami stanęła jej jego twarz, kiedy cieszył się z ich pierwszej wyprawy do ogrodu. A potem scena, kiedy zajmowała się nim podczas wizyty Monteverde i jej własne słowa:
„Musi pan żyć długo, jest pan jak… jak słońce w deszczowy dzień, potrafi się pan tak pięknie uśmiechnąć…”.
Słońce w deszczowy dzień. Wspomnienia zaczęły przepływać przez umysł jak obrazki jakiegoś filmu. Kiedyś zetknęły się ich palce, wiedziała, że coś poczuł, jakąś nić porozumienia. Nie przywiązała wtedy do tego uwagi, ale teraz przeszedł ją dreszcz. Carlos...Jej Carlos, oddany jej pod opiekę...Jej Carlos Santa Maria. Zamknęła oczy. Cicho wyszeptała jego imię. A potem przyszło olśnienie, przerażające, a zarazem takie słodkie:
— Kocham cię. Niezależnie od tego, co mi zrobiłeś i tego, że już nigdy się nie spotkamy, kocham cię, Carlosie Santa Maria. Kocham cię.
więcej..