- W empik go
Pogarda i miłość - ebook
Wydawnictwo:
Data wydania:
1 listopada 2022
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Pogarda i miłość - ebook
Oto piąty tom wielowątkowej opowieści o miłości, zdradzie i pieniądzach. Brzmi prosto? Może. Ale w życiu Ricardo i Sonyi nic nie było i nie jest łatwe. Nawet śmierć…
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8155-674-3 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Słowem wstępu
„Pogarda i miłość” to historia niezwykła. Z całą pewnością nie twierdzę tak dlatego, iż uważam, że jest lepsza od innych, jej podobnych. Jej wartość oceni sam Czytelnik. Niezwykłe jest jednak to, jak mocno wrosła mi w serce; od tworzenia pierwszych rozdziałów minęło już przecież prawie 10 lat! Przez ten okres opowieść ewoluowała, pewnymi rozwiązaniami zaskakując nawet mnie. Prawdą jest stare powiedzenie, że bohaterowie książek tak naprawdę żyją własnym życiem, a nam po prostu pozwalają je opisywać i podglądać.
Zajrzymy więc do świata, gdzie ludzie losy splatają się ze sobą, jednych otaczając ciepłem i radością, a drugim przynosząc jedynie smutek i zagładę. Gdzie czasem zemsta jest ważniejsza od rodziny, a przyjaźń to jedyne, co trzyma nas przy życiu…Rozdział 205
Graciela Gambone wiedziała jedno — jeżeli chce cokolwiek uzyskać, musi zniżyć się do poziomu swojego wroga — ale tylko na pewien krótki okres czasu. Kiedy już otrzyma to, na czym jej zależy, bez trudu pokaże tej dziewczynie, kto tu naprawdę rządzi.
Dlatego teraz ze skruszoną miną stała przed zdumioną Sonyą.
— Czego ode mnie chcesz? — spytała chłodno córka Gregorio. — Przyszłaś powiedzieć mi, ile razów zadałaś Julio razem z Messim?
— Nie, nie zamierzam wspominać dawnych uraz, wręcz przeciwnie, chcę ci podziękować, że nie wniosłaś na mnie oskarżenia.
— Mario zginął i nie zdążył odpokutować za swoje czyny. Za to na ciebie przyjdzie pora, tylko w obecnej chwili nie mam czasu się tym zajmować.
— Prawda, dziecko — domyśliła się Gambone. — Wiem, że jesteś w ciąży i pewnie obawiasz się, czy wszystko pójdzie dobrze.
— Wieści szybko się rozchodzą — stwierdziła Sonya. — Ale masz rację, żywię pewne obawy, jednak nie będę z tobą o nich rozmawiać. Przyznam, że przyjęłam cię tylko z ciekawości.
— I jestem ci wdzięczna za rozmowę — odparła Graciela, nadal mówiąc spokojnym, cichym tonem. — Pamiętasz, kiedy przyszłaś do mojej matki, prosić ją o pomoc, ona ci nie odmówiła.
— Oczywiście! Bo w zamian obiecałam zarówno tobie, jak i przeklętemu Messiemu, istotne korzyści. Tak naprawdę to wy na tym zyskiwaliście.
— A ty nie? Wygrałaś przecież życie dla Ricardo Rodrigueza.
— O proszę, umiesz wymawiać jego imię! — zadrwiła Sonya. — Szkoda, że tak późno, kiedy nic mnie to już nie obchodzi. Możesz sobie mówić na niego, co chcesz.
— Twoja miłość się skończyła? — zdziwiła się córka Dolores. Nie do końca to było po jej myśli.
— Nie będę ci się spowiadać. Czego chcesz, pytam po raz ostatni?
— Przeprosić za wszystko, co ci zrobiłam, chociaż wiem, że to za mało i powiedzieć, że postaram się ci pomóc — chcę zostać twoją przyjaciółką teraz, kiedy obie wkrótce urodzimy dzieci.
— Jesteś bezczelna. Dobrze wiesz, że spodziewasz się dziecka Julio. Mojego Julio! — podkreśliła Santa Maria.
— On już jest niczyj. Tak, wiem, to przeze mnie i przez Messiego. Niestety, czasu już nie cofnę, a mogę uczcić jego pamięć, wspierając cię w tych trudnych chwilach. Powiedz mi, czy ojciec maleństwa nie będzie chciał go zobaczyć? Podobno nie jest z nim najlepiej.
— A niech sobie próbuje. Niczego nie uzyska, poza moją stanowczą odmową. Nie pozwolę skrzywdzić dziecka ani jemu, ani tobie.
— Nie chcę go skrzywdzić! — zaprotestowała Graciela. — Chcę być po twojej stronie! Skoro jestem winna śmierci jednego człowieka, niech uratuję drugiego — a tym drugim będzie twój synek. Albo córka.
— I liczysz, że potem nie pójdę na policję, tak? Nie martw się, póki nie urodzę, kara cię ominie, ale potem…
— Możesz donieść na mnie nawet teraz. Ale pozwól mi się odwiedzać, dbać o siebie i o to malutkie, niewinne dziecko. Czy nikt nigdy nie może u ciebie uzyskać przebaczenia? Wybaczyłaś przecież swojemu przyjacielowi fakt, że cię opuścił, przez pewien czas byliście znowu razem, aż do tego nieszczęsnego rozstania w szpitalu. Wiem, rozumiem, że on był dla ciebie kimś ważnym, a ja jestem nikim, jednakże…
— Celowo użyłaś stwierdzenia „był” — zauważyła celnie Sonya. — Masz jednak rację, był. Jestem po prostu wściekła, kiedy pomyślę, co dla niego zrobiłam, a czym mi odpłacił. Szkłem przy gardle.
— Przecież nie chciał — wtrąciła się Graciela, ryzykując sporo, bo nie miała pojęcia, co się tak naprawdę wydarzyło. Prawdę mówiąc, była zszokowana, bo aż tyle nie wiedziała.
— Może i nie chciał, ale wszystko zaczęło się od tego jego dziecinnego wyjścia ze szpitala. Zachował się jak obrażony dziesięciolatek. A potem już na wszystko było za późno…
Gambone zauważyła, że Sonya ma łzy w oczach, ale nie skomentowała tego faktu na głos. Była to jednak ważna obserwacja — świadczyła przecież o tym, że córka Gregorio nadal czuje coś do swojego wybranka. A w takim razie można łatwo grać na jej uczuciach i wykorzystać do zdobycia Eduardo Abreu.
Rozmowę przerwał telefon od Dolores. Graciela z lekkim niesmakiem odebrała połączenie, nie było jej teraz na rękę zajmowanie się czymkolwiek innym, niż Sonyą — przyszła tutaj przecież po to, by niedługo mieć ją po swojej stronie, a dyskusja z matką niszczyła nastrój, jaki się tworzył.
— Jestem zajęta — stwierdziła krótko i miała zamiar nacisnąć przycisk „Rozłącz”, kiedy Dolores wtrąciła szybko:
— Zaczekaj, córeczko. Mam dla ciebie ważną wiadomość, z której na pewno się ucieszysz. Dzwonili właśnie z więzienia. Antonio de La Vega nie doczekał powrotu na wolność.
— Co się stało? — Graciela ledwo ukryła zadowolenie.
— Znaleziono go martwego na podłodze celi. Zmarł na atak serca. Zdajesz sobie sprawę, że prawdopodobnie dziedziczysz cały jego majątek? Przecież nie zdążył zmienić testamentu przez to aresztowanie za rzekomą pomoc w ucieczce Luisowi.
— Co nie zmienia faktu, że i tak mam zamiar zrobić to, co zamierzam.
— Ale po co? Jeśli naprawdę nam wszystko zapisał, jesteśmy bogate i na pewno znajdzie się ktoś, kto się tobą zainteresuje.
— Ja już zdecydowałam, mamusiu. A teraz wybacz, mam coś do załatwienia.
Rozłączyła się i zwróciła z powrotem do Sonyi:
— Wiem, że chcesz bronić swojego dziecka i według mnie robisz dobrze. Walcz o to, co dla ciebie najlepsze — ja przed momentem straciłam oparcie w swoim mężu. Właśnie mi przekazano, że Antonio umarł w więzieniu.
— Przykro mi — stwierdziła ze współczuciem dziewczyna. — Co prawda nie wierzę, że go kochałaś, jednak…
— Oczywiście, że tak! — wybuchnęła Graciela. — Dawał mi oparcie w trudnych chwilach.
— Chyba finansowe.
— Jako możesz?! — oburzyła się Gambone. — Jestem zrozpaczoną wdową, a ty stroisz sobie ze mnie żarty.
— Wybacz, ale nawet twoje łzy wyglądają sztucznie. Robiłaś w życiu tyle złego, omotałaś tylu mężczyzn, a ja mam teraz uwierzyć, że jest ci smutno? Gdybyś mogła, podrywałabyś nawet mojego Ricardo!
— Twojego? — zdumiała się córka Dolores, z radością zauważając, że Sonya jest zła na samą siebie za te słowa. — Wydawało mi się, że czujesz tylko pogardę, ale widać się pomyliłam. Nadal chcesz go zdobyć, o święta naiwności. Zastanów się jednak, co powiesz dziecku, kiedy spyta, dlaczego jego ojcem jest homoseksualista i facet, który być może będzie chciał je zabić, bo znowu mu coś odbije.
— Odczep się w końcu od niego i ode mnie! — wrzasnęła rozmówczyni. — Mam dosyć wszystkich tych, którzy chcą mi dobrze radzić! Poradzę sobie sama!
— Co się dzieje? — spytał od progu Abreu, który właśnie wszedł. — Czemu krzyczysz?
— Dobrze, że pan przyszedł, panie Eduardo, próbowałam przekonać do siebie Sonyę, przeprosić ją i wesprzeć, ale ona mnie odrzuca. Co gorsza, nie wierzy w moją żałobę po mężu — odpowiedziała Graciela, nim tamta w ogóle otworzyła usta.
— Antonio nie żyje? — zainteresował się pan domu, by zaraz dowiedzieć się, co się wydarzyło.
— I teraz zostałam sama, całkiem sama, matka nie jest już młoda i pewnie też niedługo… — rozszlochała się w końcu Graciela. — Może nie byłam najlepszą żoną, ale… ja jednak kochałam tego faceta! — wrzasnęła nagle, udając całkowitą rozpacz i rzuciła się w ramiona Abreu.
Eduardo nie miał wyjścia, musiał ją objąć, poza tym zawsze serce mu miękło na widok płaczącej kobiety. Owszem, zauważył ogromny niesmak na twarzy Sonyi, ale co miał zrobić, odepchnąć wdowę? Chcąc nie chcąc zaczął ją pocieszać i próbować uspokoić.
— Pan jest taki dla mnie dobry! — Graciela coraz bardziej wczuwała się w rolę. Wychodziło jej to tak naturalnie, że aż sama się zdziwiła. — Nie to, co inni, którzy nie wierzą, że właśnie przeżywam koszmar!
— Koszmar...Chyba spowodowany faktem, że nie jesteś pewna, czy Antonio czasem nie zmienił testamentu! — mruknęła córka Gregorio, ale tak, aby tamta ją usłyszała.
Słowa Sonyi spowodowały tylko większe wycie u potomkini Dolores.
— Proszę cię, przestań! — wtrącił się wreszcie Abreu. — Rozumiem, że jesteś na nią zła, ale w ten sposób niczego nie uzyskamy! — zwrócił uwagę młodszej dziewczynie. — Już dobrze, dobrze, odwiozę cię do domu, zgoda? — skierował się z powrotem ku Gracieli.
— Tak, tak, dziękuję, chociaż tam będzie tak pusto bez mojego męża!
— Przestań udawać, siedzi w więzieniu od pewnego czasu, zdążyłaś się od niego odzwyczaić! — wypaliła Sonya. Miała już dość tej całej szopki.
— Jesteś okrutna! — nakrzyczała na nią Graciela tuż przed opuszczeniem pokoju — oczywiście wraz z Eduardo.
Gabriel Abarca istotnie nauczył się porządnie wiązać krawat. Siedział teraz przy stoliku w restauracji i czekał na Allisson. Polubił ją od samego początku, miał nadzieję, że spisek, jaki zawiązał z Danielem, nie wpłynie negatywnie na tą znajomość. Wystarczył już fakt, że nie mógł się spotkać z dziewczyną przez pewien czas — chociaż nie tylko syn Ramirezów był tego powodem. Gabriel nie był zbyt śmiały w stosunku do kobiet po tym, co wyczyniała z nim Diana i najzwyczajniej w świecie się obawiał. Za bardzo bolało go to, co musiał przecierpieć w poprzednim związku, dlatego też w obecnej chwili po prostu nie planował zostać niczym chłopakiem. Tym bardziej, że sceneria kojarzyła mu się z tym, jak poznał Dianę — to również stało się w restauracji. Oby tym razem spotkanie nie doprowadziło do czegoś złego.
Nie mógł przewidzieć, że Allisson jest powiązana z Sonyą, wdową po Julio, którego bratem był jego najlepszy i jedyny przyjaciel. A to z pewnością spowoduje pewne komplikacje.
Kiedy w końcu przyszła, wstał, by odsunąć dla niej krzesło i pocałował w rękę na przywitanie.
— Jestem ci winien przeprosiny, ale z Danielem znam się już bardzo długo i nie mogłem go opuścić — tłumaczył się potem Abarca.
— Mam nadzieję, że już wszystko u niego w porządku? — spytała kurtuazyjnie córka Monici.
— Jeszcze zostało mu parę spraw, ale na pewno da sobie radę. To mądry chłopak.
— Proszę, proszę, bo zacznę być zazdrosna! — żartowała Allisson. Dobrze się czuła w towarzystwie Gabriela, chociaż dostrzegała w jego oczach coś dziwnego. Nie zamierzała jednak o nic pytać. Może kiedyś sam jej o tym opowie.
— Nie musisz. Należę do ludzi, którzy zauważają piękne kobiety.
— A ja do takich należę?
— O, z całą pewnością. Co zamawiamy, Alli? Zrobiłem się głodny na sam twój widok.
— Powoduję u ciebie odruch głodu? — zdumiała się dziewczyna. — Wyglądam tak smakowicie?
— Owszem — uśmiechnął się Abarca. — Boże, co ja mówię — zreflektował się nagle. — Jestem chyba za bardzo przejęty. Właśnie stwierdziłem, że jesteś jak jakaś kiełbaska.
— W takim razie zamówimy coś z mięsem — dorzuciła ona. — Żebyś potem się na mnie nie rzucił.
Dopiero po chwili zrozumiała, że i jej samej udzielił się wesoły nastrój i rozmowa zaczyna przybierać całkiem nieoczekiwany obrót.
— Poczekam do deseru, nie odmówię sobie wspaniałego kawałka ciasta, dopiero potem zacznę się zastanawiać, czy nie wziąć dokładki. — Gabriel nie pozostał dłużny.
— I to ja miałabym nią być? A skąd wiesz, czy nie smakuję na przykład za kwaśno?
— Umiem ocenić słodycz kobiety patrząc jej w oczy. Ty na przykład przypominasz malinę. Potrafiłabyś osłodzić dzień każdemu ponurakowi, nawet takiemu, jak mój przyjaciel. A w jego wypadku byłoby to bardzo trudne.
— Czemu? Czy jest aż takim pesymistą? — padło z pozoru niewinne pytanie.
— Po tym, co się stało w jego rodzinie, ma prawo rzadko się uśmiechać. Stracił brata zbyt wcześnie, rodzice obdarzają go miłością, ale należą do tych wiecznie zapracowanych i… — przerwał. Co on robi? Przecież zaraz zdradzi cały sekret Daniela!
— Biedak — podsumowała Allisson. — Szkoda, że nie przyszedł z nami, zaprosiłabym swoją przyjaciółkę i na pewno poprawiłby mu się humor.
Właśnie na to wpadła — co by się stało, gdyby znalazła kogoś dla Sonyi? Skoro związek z Ricardo był niemożliwy…
— Wątpię. On w tej chwili zajmuje się tylko jednym, a w tym raczej nikt nie może mu pomóc. Owszem, trochę ma mojego wsparcia, ale większość musi niestety załatwić sam.
— Tym bardziej powinien poznać moją znajomą. To naprawdę sympatyczna osoba i też wiele przeszła. Nie tak dawno zmarł jej chłopak i to w tragicznych okolicznościach, potem przeżyła nieszczęśliwą miłość, a mimo to nadal jest pełna ochoty do walki o szczęście.
— Podziwiam ją. Może jednak wspomnę o niej Danielowi przy następnej okazji. Bo chyba dasz mi szansę ponownie się gdzieś zaprosić?
— O tak, przyprowadzę też Sonyę. Skoro jesteś tutaj od niedawna, pewnie nie słyszałeś o tym, co zdarzyło się w jej rodzinie, ale zapewniam cię — pochodzi z rodu Santa Maria i właśnie dlatego należy do osób wyjątkowych.
Zapadło milczenie gorsze do tego przed burzą. Bo i burza była w tej chwili niczym.
— Powiedziałaś, że twoja koleżanka nazywa się Sonya Santa Maria? — wydusił Gabriel.
— Tak, a o co chodzi? Nie mów, że ją znasz?
Musiała przyznać przed samą sobą, że wystraszyła się reakcji chłopaka. Wyraz jego twarzy nie wróżył nic dobrego.
— Nie, nic, chciałem się tylko upewnić, bo obiło mi się to nazwisko o uszy. Nie pamiętam jednak dokładnie, o co chodziło.
— Pewnie słyszałeś o porwaniu i morderstwie jej pierwszego narzeczonego, Julio Ramireza. Bardzo to przeżyła, ale do tej pory nie załatwiła sprawy na policji. To, co zdarzyło się później, nie pozwoliło jej na to.
— Nie zgłosiła morderstwa?
— Oczywiście, że tak, ale nie wydała nazwisk porywaczy. Martwię się, czy teraz ktokolwiek jej uwierzy. Minęło przecież sporo czasu.
— A co zajęło ją do tego stopnia, że zlekceważyła obowiązek pomszczenia ukochanego?
— Nie wiem, czy mam prawo ci o tym opowiadać… W końcu to jej życie, nie moje. Ale uwierz mi, pasmo nieszczęść szło za tą dziewczyną. Nawet teraz prawdopodobnie będzie walczyć o dziecko z jego ojcem, chociaż tutaj na szczęście z pewnością wygra.
— Walczyć o dziecko? Czy mi się wydaje, czy twoja znajoma nie darzy zbytnim uczuciem tego, z kim zaszła w ciążę?
— To zbyt skomplikowana historia, żeby teraz ci ją opowiadać, ale zaręczam ci, że nie jest tak, jak myślisz. Ona szaleje za tym człowiekiem. Niestety, nigdy nie będą mogli być razem.
— I przez to szaleństwo nie zamierza pozwolić, żeby dziecko miało ojca? Nie znam całej sprawy, ale nie wydaje mi się, żeby darzyła miłością swojego — byłego, jak sądzę — partnera.
Gabriel czuł w tej chwili jedno — niesamowite obrzydzenie do Sonyi. Dobrze, że nie zdradził się niczym przed Alli, ale musi wszystko opowiedzieć Danielowi. A jeżeli okaże się, że i Allisson jest tak samo podła, jak i jej przyjaciółka? Ani trochę nie wierzył w uczucie, jakim rzekomo młoda Santa Maria darzyła swojego wybranka, kimkolwiek by on nie był. Tym bardziej, że sam miał niemiłe doświadczenia z kobietami, które chcą odseparować niemowlę od rodzica. Sam przecież przeżył coś podobnego, tyle, że jego maleństwo nie miało szansy...Nie, nie będzie teraz o tym rozmyślał. Będzie udawał, że nic się nie stało, a wyciągnie z Alli jak najwięcej wiadomości. Wszystko przyda się do zemsty za śmierć Julio — a z tego, co Abarca zdążył się zorientować, nie tylko rodzice byli winni za tą tragedię. Z pewnością i ta Sonya dołożyła swoją cegiełkę do tego, by zmarły Ramirez czuł się za życia samotny i być może nawet była winna faktu, że wpadł w złe towarzystwo.
Pożegnali się niedługo później, Allisson nie zorientowała się, że właśnie naraziła Sonyę na nieprzyjemności, a samą siebie na ochłodzenie stosunków z Gabrielem Abarca. Czasami zbyt szybko oceniamy ludzi po pozorach…
DZIEŃ PÓŹNIEJ
Valeria Guardiola była szczęśliwa. Wszystko szło zgodnie z jej planem. Pod naciskiem jej rozkazów ordynator nie miał prawa się sprzeciwić. Na szczęście znaczyła coś w tym mieście i miała prawo żądać pewnych rzeczy.
Weszła do szpitala pewnym krokiem, ani przez moment nie wierząc, że cokolwiek może zmienić jej założenia. Już za parę minut spotka tego, z kim wiązała tak ogromne nadzieje. Serce waliło jej mocno, próbowała się uspokoić, ale było to trudne. Załatwiła pośpiesznie wszystkie formalności i w końcu stanęła przed wejściem do sali — sama. Nie życzyła sobie obecności nawet doktora Mendietty. To miała być prywatna rozmowa i wiedziała, jak ma ją przeprowadzić. Pchnęła drzwi, otworzyły się szeroko i przekroczyła próg.
W oczach tego, po którego przyjechała, odbiło się zdumienie. Wiedział już, że opuszcza budynek, ale spodziewał się Abreu. Lekarz wspominał tylko, że ktoś po niego przyjedzie. Rodriguez bardzo był ciekaw reakcji Sonyi na jego widok, ale nie zamierzał wycofywać się z jej życia...ani z domu Eduardo tylko po to, żeby sprawić dziewczynie przyjemność. Już nie. Przestał się cofać, poddawać, teraz będzie walczył o samego siebie.
— Kim pani jest? — spytał bez cienia obawy.
— Jak dobrze cię widzieć… — kobieta była wyraźnie wzruszona. — Masz wszystkie rzeczy? Jedziemy do mojego domu.
— Nigdzie się z panią nie wybieram. — Ricardo wstał, patrzył jej prosto w oczy. — Może nie do końca mam sprawny umysł, ale nie pomyliłem pani z tym, kto miał się po mnie zjawić. Pani z pewnością nie jest osobą, na którą czekam.
— Jeśli mówisz o Abreu, to on nie przyjedzie. Nie wie, że wychodzisz ze szpitala.
— Doktor Mendietta obiecał, że go zawiadomi. Jeśli mnie zawiódł, zrobię to sam.
— Nie musisz. Zadzwonimy razem do rezydencji, jak tylko znajdziesz się w domu. W swoim nowym domu, razem ze mną.
— Mówiłem już, że nie ruszę się stąd z kimś obcym.
— Ja nie jestem obca — ciągnęła niezrażona Valeria. — Możesz mnie nie pamiętać, ale ja wiem o tobie wszystko, chociaż nasze drogi rozeszły się na pewien czas. Catalina byłaby taka dumna…
— Catalina? — Rodriguez drgnął. — Co panią łączy z moją matką?Rozdział 206
Oszołomienie, szok, zaskoczenie, a zarazem niedowierzenie stworzyły w sercu i umyśle pacjenta szpitala dla zmęczonych umysłowo — jak to określał doktor Mendietta — niemałą mieszankę. Dopiero potem wkradło się mocne postanowienie, by każdą informację przesiać przez sito, by nie wierzyć tak od razu w to, co wydaje się być pięknym snem. Przecież przyjaźń z Sonyą też z początku zapowiadała się trwale i niezniszczalnie, a teraz niedługo staną po dwóch stronach barykady, walcząc na śmierć i życie. Dlatego też powiedział bez drżenia głosu:
— Musi mi pani to udowodnić. Owszem, wiem, że ktoś taki istniał, ale nie mam pewności, że nie podszywa się pani pod tą osobę.
Valeria usiadła i spojrzała z uśmiechem na Rodrigueza.
— Zawsze waleczny, zawsze pragnący coś osiągnąć, marzący o przyszłości. Nadal taki jesteś, tylko pewne zdarzenia z twego życia nie pozwoliły ci rozwinąć skrzydeł. Ale wciąż możesz zostać kimś wielkim — w społeczeństwie, rzecz jasna, bo wspaniałym człowiekiem już dawno się stałeś. Wiem o tobie wszystko, o poświęceniu, o tym, czym obdarzyłeś córkę Monteverde, o każdym szczególe z twojego życia. Nie byłam na pogrzebie Cataliny, nie pozwoliły mi na to zrządzenia losu, ale tym razem nic nie rozdzieli mnie z jej synem. Mam nadzieję, że opowiesz mi co o nieco o niej. Tak bardzo za nią tęsknię.
— Co nie znaczy, że jest pani moją…
— Ach, prawda, ty nadal mi nie wierzysz. A raczej boisz się uwierzyć. W takim razie muszę przypomnieć ci pewne zdarzenie, o którym wiemy tylko my dwoje. Pamiętasz Nestora?
— Oczywiście, że tak. To był chłopak, na którego zawsze mogłem liczyć. Ledwo tylko jednak nawiązała się między nami przyjaźń, wyjechał daleko razem ze swoimi rodzicami.
— To on namawiał cię do pogłębienia znajomości z Lizette, prawda? Tak bardzo się bałeś, że ona cię odtrąci, a on kombinował, jak was tylko połączyć.
— Biedny, nie wiedział, że pewnego razu odkryję w sobie zupełnie inne skłonności. Nie wyobrażam sobie, co by się stało, gdyby Lizette się we mnie zakochała.
— Szalałeś za nią. Ale nie o niej chciałam mówić, a o nim. Kiedyś zwierzyłeś mi się, że Nestor sam się w niej zakochał. Nie wiedziałeś, co robić, bo nie chciałeś stracić przyjaciela. To wtedy szepnąłeś mi do ucha coś, co zapamiętałam na zawsze: „On jest moim przyjacielem, nie potrafię go skrzywdzić. Przyjaciele są jak piękny sen, jak marzenia, które się spełniły. Trzeba o nich dbać.”
— I spytałem cię, czy dobrze robię, że pozwalam, aby Nestor i Lizette… Tym bardziej, że ona wyraźnie wolała jego.
— Widzę, że zaczynasz kojarzyć — Valeria obdarzyła Ricardo kolejnym promiennym uśmiechem. — Odpowiedziałam ci, że skoro ta dziewczyna oddaje swoje serce Nestorowi, ty powinieneś pozwolić im być szczęśliwym. I tak się stało. Cierpiałeś potem, bo straciłeś ich oboje — marzenia o jej miłości, a przyjaciela razem z jego wyjazdem.
— Ciekawe, czy kiedyś jeszcze spotkał Lizette — zamyślił się Rodriguez. — Niedługo potem moje drogi rozdzieliły się i z nią i z wszystkim, co mnie łączyło z tamtym miejscem. Ojciec dowiedział się, co naprawdę kryje dusza jego syna i…
— Nie mów o złych rzeczach, proszę. Masz wtedy takie smutne oczy… Fakt, że Diego jest idiotą, nie znaczy, że musisz się tym martwić. Ach, prawda, kiedyś musisz porozmawiać z Natalią, ale dopiero, gdy naprawdę staniesz na nogi. A to nastąpi już niedługo, zobaczysz. Narodzi się nowy Ricardo Rodriguez — mój siostrzeniec!
Daniel miał wyjątkowo zły humor, a rozmowa z Gabrielem zepsuła mu go jeszcze bardziej.
— Czy musiałeś zapałać sympatią akurat do przyjaciółki mojej niedoszłej bratowej? Z jednej strony dobrze, że ją poznałeś, ale z drugiej mam nadzieję, że nie zaangażujesz się bardziej w ten związek.
— Nie ma żadnego związku — odparł Abarca z niezbyt szczęśliwą miną. — Zanim się cokolwiek zaczęło, już sobie odpuściłem po ostatnim spotkaniu. Ja to mam szczęście — najpierw Diana, potem koleżanka Sonyi Santa Maria.
— Nie możesz dać po sobie poznać, co naprawdę czujesz. Musisz być moim łącznikiem z nią i z jej przyjaciółeczką. Niestety, widzę, że zamiast walczyć tylko z moimi rodzicami, będzie konieczne też zajęcie się kimś jeszcze.
— Co ty chcesz jej zrobić? — wystraszył się Gabriel.
— Komu? Sonyi? Na pewno nie odpuszczę jej tego, co zrobiła mojemu bratu. Pewnie teraz szuka kolejnego gościa, który nabierze się na jej urodę, czy pieniądze. Z tego, co mi mówisz, już podłapała kogoś, z kim będzie mieć dziecko, a potem maleństwa nawet nie dopuści do ojca.
— Allisson mówiła, że ta Santa Maria bardzo kocha byłego chłopaka, czy kim on tam dla niej jest.
— Bzdury! Kocha go, ale odbiera mu potomka? Pewnie będzie się tłumaczyć, że to dla dobra dziecka, czy coś w tym rodzaju. Rzuciłbym jej w twarz kilka słów, a temu biedakowi tylko współczuję. Jak go kiedyś poznam, powiem mu, żeby się nie dał i nie pozwolił odebrać sobie tego, co mu się urodzi. Całe szczęście, że nie była w ciąży z Julio, bo gdybym się dowiedział, że jednak tak było, a ona pozbyła się płodu, albo coś w tym stylu, chyba bym ją zabił.
— Nie dziwię ci się. Nie zapomnę, co czułem, kiedy Diana obwieściła mi z radosną miną, że spodziewała się mojego dziecka i właśnie je usunęła. Tłumaczyła się młodością, chęcią zakosztowania jeszcze życia i… — Gabrielowi głos się załamał, łzy stanęły w oczach.
— Hej, stary, nie rozklejaj się! — poprosił bezradnie starszy Ramirez. Do tej pory pamiętał dzień, w którym znalazł w swoim pokoju całkowicie pijanego przyjaciela, leżącego na łóżku i bełkoczącego coś o zbrodni i karze. To wtedy Abarca stracił potomka, o którym nawet nie wiedział.
Viviana powoli dochodziła do siebie pod opieką Bolivaresa. Sama była zaskoczona, jak reaguje na jego troskę, ale brakowało jej ciepła, dobrego traktowania, kogoś, kto będzie przy niej w złych chwilach. Niedawno spytał ją, czy nie chciałaby zawiadomić rodziny o tym, co się stało, ale mu odmówiła.
— Muszę sama zająć się swoim życiem. Zanim będę mogła ponownie spojrzeć w oczy mojej córce, minie sporo czasu.
— Naprawdę się zmieniłaś — stwierdził, siadając obok. — Pamiętam, jak dawniej widziałem w tobie dbającą tylko o własne interesy harpię, a teraz dostrzegam dziwne błyski w oczach, gdy mówię o Sonyi.
— A ja dawniej wydrapałabym ci oczy za takie słowa — uśmiechnęła się lekko. — Masz rację, bardzo tęsknię za córką, ale najpierw muszę spełnić to, co sobie obiecałam. Skupię się teraz tylko na tym — i oczywiście na trosce o dziecko.
— Nasz dziecko — dodał Victor. — Wiesz… Dużo ostatnio myślałem na ten temat. Sądzę, że cokolwiek się urodzi, będzie potrzebować obojga rodziców.
— Nie wątpię — odparła rozbawiona Viviana. — Co masz na myśli? Bo jeśli boisz się, że odbiorę ci prawa do widywania go, to nie masz się czym martwić. Uratowałeś mi życie, a więc…
— Nie o tym mówię, zaczekaj, proszę. Ja...Nie wiem, jak zacząć. Wydaje mi się po prostu, że będzie lepiej, jeżeli my… razem… zaopiekujemy się maleństwem.
— O co ci chodzi? — zdziwiła się była żona Santa Marii. — Boisz się, że w mojej sytuacji nie dam rady, czy co? Owszem, nie za bardzo mam gdzie mieszkać, pieniądze mi się kończą, ale obiecuję ci, że zanim się urodzi, wszystko uporządkuję.
— Nie to chcę powiedzieć! — zirytował się sam na siebie Bolivares. — Po prostu chciałbym się tobą zaopiekować — tobą i naszym dzieckiem. Razem. Jako mąż i żona! — wydusił wreszcie, odwracając głowę, by nie patrzeć na kpiący wzrok Viviany — był pewien, że taki będzie.
Zamiast tego poczuł jej rękę i usłyszał słowa:
— Nie zasługuję na ciebie, Victorze. Ale...jeśli uważasz, że możesz dać mi szansę na otoczenie troską zarówno niemowlęcia, jak i kogoś, kto trwa przy mnie, podczas, gdy wszyscy inni się odwrócili, to…
— Chcesz powiedzieć, że się zgadzasz? — nie krył zdumienia lekarz.
— Oczywiście. Jesteś najlepszą partią, o jakiej mogłam marzyć — młody, przystojny, z dobrą pozycją, a do tego ojciec mojego potomka. Poza tym, Victorze...nie kocham cię, to powinno być dla ciebie jasne, ale darzę głębokim uczuciem wdzięczności. A na gorszych podstawach czasem budowano szczęśliwe potem małżeństwa.
— Powiedz mi coś...czy nadal czujesz coś do Felipe Santa Marii? Czy po tym, co ci zrobił, ty go nadal kochasz?
— Nie. Gardzę nim, tak samo, jak on gardzi mną. Ale nie, nie zamierzam zeznawać przeciwko niemu. Chcę mieć ten rozdział całkowicie za sobą.
Jeden, dwa, trzy cztery i kolejne — w szybkim tempie wystukała numer telefonu na swoim aparacie i wcisnęła przycisk „Połącz”. Uśmiechnęła się, a w tym uśmiechu nie było radości, a coś trudnego do opisania, jakby sęp przeobraził się w kobiecą postać i stał teraz w pokoju Maribel Moreni.
— Ty suko — szepnęła sama do siebie, nim uzyskała połączenie. A gdy już to nastąpiło, wysłuchała kilkakrotnych wołań po drugiej stronie, aż wreszcie odezwała się przez chusteczkę:
— Monica Abreu? Zginiesz na własnym ślubie.
Po czym odłożyła słuchawkę. Była zadowolona — nie zapomniała przecież, jak bardzo tamta kobieta skrzywdziła jej brata. Owszem, Gustavo pewnie byłby przeciwny temu, co robiła jego siostra, ale Maribel zamierzała działać po swojemu, krok po kroku. Najpierw załatwi tą damulkę, a potem razem z Raulem zabiorą się za Andreę Monteverde.
Jakby przywołany myślami do pokoju wszedł właśnie syn Gregorio.
— Co cię tak cieszy, kochanie? — podszedł i przytulił ją mocno.
— To, że niedługo dokonasz pomsty i zapomnisz o tej dziwce. A potem będziemy mogli nareszcie być razem bez żadnych ograniczeń.
— Przysięgam ci to! — powiedział żarliwie, ani słowem nie przyznając się, że często zamyka się w pokoju i patrzy na zdjęcie Andrei w niemym pytaniu „Dlaczego?”.
Rodrigo dyszał ciężko, ale wreszcie złapał oddech i mógł spokojnie opowiedzieć chłopakowi, co wiedział o Francisco. Siedzieli właśnie w kryjówce Sergio i rozmawiali na temat interesujący ich obu — to znaczy Gera cierpliwie czekał, aż człowiek w kapturze — bo „Mnich” nadal go nie zdjął — w końcu będzie w stanie cokolwiek powiedzieć.
— Jak więc widzisz, ten mężczyzna skrzywdził zarówno ciebie, jak i mnie. Musimy coś postanowić, coś zrobić, żeby się zemścić. Mnie odebrał jedyną rodzinę, jaką miałem, tobie zabrał ojca — stwierdził potem starszy.
— Ma pan rację. Jednak nie mam pojęcia, jak go znajdziemy. Wiem tylko, że to bydlak bez sumienia.
— To nam nie pomoże — zadumał się Rodrigo. — Alex za dużo mi nie opowiadał, nie zdążyliśmy w sumie wymienić zbyt wiele słów, ale może policja będzie wiedzieć coś więcej. Jest tylko jeden problem — ja się z nimi nie spotkam.
— Domyślam się — w końcu uciekliśmy przed nimi razem, więc i pan ma coś na sumieniu. Nie pytam, o co chodzi. Liczy się tylko fakt, że jesteśmy wspólnikami. Szkoda, że nie ma tu Luisa, on by nam się przydał. Sporo wiedział o Francisco przez znajomość z Sonyą Santa Maria.
— Sonya? — powtórzył „Mnich”. — Skoro znasz jej nazwisko, czemu jej nie spytamy, czy czegoś więcej nie wie?
— A niby jak mam to zrobić? — skrzywił się „Odmieniec”. Jeśli pan nie zauważył, ścigała mnie policja. Uciekłem z sierocińca parę miesięcy temu i zamierzałem spędzić pewien okres na wolności, żeby pomóc takiemu jednemu małemu, a teraz nawet nie wiem, czy żyje.
— A kto ci każe się z nią spotykać oficjalnie? — spytał Rodrigo. — Wydaje mi się, że taki sprytny chłopak na pewno coś wymyśli.
— Widziałem w gazetach, że jej ojciec niedługo bierze ślub — niejaki Carlos Santa Maria bodajże. Zresztą Luis też coś o nim wspominał, bredził, że to również jego ojciec, czy coś takiego.
— Czy w tych gazetach podali miejsce i datę uroczystości?
— Jasne, że tak! — rozświetlił się Sergio. — Myśli pan o rozmowie z nią w trakcie ceremonii?
— Na pewno będzie bardzo duże zamieszanie. Porwiemy ją na pewien czas i pogadamy.
— Porwiemy? I gdzie ją niby ukryjemy?
— Tutaj. Skoro szuka cię policja i do tej pory nie znaleźli, to miejsce będzie idealne.
— A jak zacznie się stawiać? Przecież nie będziemy mieli czasu jej niczego wyjaśnić?
— Powiem ci coś! — stwierdził twardo Rodrigo. — Zrobię wszystko, żeby dowiedzieć się, gdzie jest ten bydlak, Velasquez. Jeśli będzie trzeba, użyję siły podczas porwania. Nie, nie skrzywdzę jej, ale będzie musiała pójść z nami, czy będzie tego chciała, czy nie!
Christian, ten sam, o którego tak martwił się Gera, leżał w szpitalu z maską tlenową na twarzy. Był coraz bledszy, zdawał sobie już sprawę — i to aż za dobrze — że jest bardzo chory, nie mówili mu wszystkiego, ale miał już pewność, że umiera. Obok niego, tuż przy łóżku czuwał Adrian z podkrążonymi oczami, starając się nie pokazać po sobie rozpaczy. Odmawiał jedzenia, picia, snu, byleby tylko móc przez cały czas trwać przy swoim bracie, jak go nazywał. Nie udało się zebrać pieniędzy na operację, wiadomo było, że dni Christiana są policzone i tylko sztucznie przedłuża mu się życie.
Takich zmartwień nie miał Francisco Velasquez, człowiek poszukiwany przez policję i przez kilka osób, które darzyły go szczerą nienawiścią. Popijał właśnie drinka w hotelowej restauracji daleko od miejsca, w którym by się go spodziewano. Uśmiechał się sam do siebie, pewien, że jego kłopoty się skończyły. Udało mu się uspokoić lekarza, który mu wtedy pomógł i w tej chwili nie miał żadnych zmartwień. Ostatnio nawet rozmawiał z doktorem i przypominał mu, jak dobrze się wszystko ułożyło. Owszem, zastanawiał się nad operacją plastyczną, ale jak stwierdził niedawno, był zbyt przywiązany do własnej twarzy, żeby cokolwiek zmieniać.
Przekartkował gazetę i miał zamiar ją odłożyć, kiedy jego wzrok spoczął na pewnym maleńkim ogłoszeniu, którego wcześniej nie zauważył. Zmrużył oczy i przyjrzał mu się dokładniej.
— Co u diabła? — mruknął.
Przeczytał je jeszcze kilkakrotnie, ale nadal brzmiało tak samo:
„Jesteś proszony o kontakt w sprawie mojej skóry. Dermatolog pilnie potrzebny do mojego domu, adres znasz doskonale”
Treść ogłoszenia była dla niego całkowicie jasna — oto coś stało się w Acapulco i musiał tam wracać, a przynajmniej skontaktować się z Vivianą. Umówił się z nią kiedyś, że w razie potrzeby zamieści dokładnie takie ogłoszenie.
Zajrzał szybko do stopki redakcyjnej, po czym wykręcił numer i zaczekał na połączenie.
— Muszę się dowiedzieć, jak długo umieszczacie ogłoszenie na temat dermatologa! — spytał potem nerwowo.
— Od kilku miesięcy, zaraz panu powiem dokładnie, od ilu — otrzymał odpowiedź.
Serce mu zamarło — od kilku miesięcy! Czyli chodziło o coś naprawdę poważnego, a on dopiero dzisiaj to zobaczył! I najgorsze było to, że skoro umieszczano je tak długo, w takim razie Viviana z całą pewnością kazała, by pojawiało się do skutku, czyli do jego odzewu! A przecież niedawno uspakajał byłego wspólnika, że wszystko jest w porządku!
— Cholera! — zaklął, po czym zaczął zamawiać bilet na samolot do Acapulco.
Eduardo Abreu nie zabawił długo w domu Gambone i wrócił do rezydencji szybciej, niż spodziewała się tego Graciela i jej matka. Obie zresztą zamierzały skupić się na tym, jak doprowadzić do szybkiego odczytania testamentu Antonio, który przecież mógł zmienić ich życie. Dlatego na razie nie zajęły się zbytnio gościem, obiecując odbić to sobie później.
Kiedy już przestąpił próg swojego domu, rozejrzał się po nim i westchnął cicho. Monica zabawiała się pewnie z Carlosem, przygotowywali się do ślubu na swój sposób — uprawiając seks i planując podróż poślubną. Santa Maria zachowywał się, jakby całkowicie zatracił się w tej kobiecie, jakby chciał coś z siebie wymazać, oddać się w pełni uczuciu...czy też namiętności. Abreu nie wnikał w ich sprawy, wiedział tylko, że jego była żona nadal się nie zmieniła i z całą pewnością jej obecny kochanek kiedyś to zrozumie. Pozostała mu tylko Allisson, ale ona wróciła zadumana z rozmowy z Abarca i nie za bardzo miała ochotę na jakiekolwiek rozmowy z ojcem. Wyczuwał, że nie było to nic poważnego, ale nie chciał naciskać. Eduardo po raz pierwszy od długiego czasu poczuł się samotny, bardzo samotny i zatęsknił za czyjąś bliskością.
— Pedro! Dobrze, że cię widzę! — zaczepił szofera, który zjawił się jak na zawołanie, chcąc zapytać, czy będzie jeszcze dzisiaj potrzebny. — Co prawda nadal nie powiadomiono mnie ze szpitala, ale spodziewam się, że niedługo to nastąpi. Bądź gotów, nie wątpię, że za kilka chwil będziemy jechać po pana Rodrigueza.
— Bardzo się pan zaangażował w tą sprawę i jestem panu za to wdzięczny — podziękował Velasquez. — Tyle pan zrobił dla niego i dla mnie.
— Może dlatego, że ujrzałem w jego oczach samego siebie? — zamyślił się gospodarz. — Widziałem w nim pragnienie życia, nadzieję, trochę brak wiary w to, że jest coś wart, obawy przed przyszłością, ale i serce. A poza tym ten kpiarski ton, podejście do wszystkiego z humorem, mimo, że tyle przecierpiał… I miłość do Sonyi, bo jakakolwiek by ona nie była, przyjacielska, czy nie, była miłością. Podziwiam go, wiesz? Bo walczył o swoje, bo podbił serce tej dziewczyny, bo tyle razy próbowano go złamać, a on się nie dał. Ja za to zamknąłem się po utracie rodziny wiele lat temu w tej rezydencji i zająłem się opłakiwaniem samego siebie.
— Ale ilu osobom pan pomógł, ile niewinnych istnień wyratował! Już dawno odkupił pan śmierć tamtego chłopaka.
— Dziękuję, Pedro. Jednak nie powinienem pozwolić, by moja córka została gdzieś daleko, w innym kraju i przyjechała mnie poznać dopiero po tak długim okresie. Powinien o nią walczyć dużo wcześniej. Dlatego też nie pozwolę, by maleństwo Ricardo było w tej samej sytuacji — Sonya niech mówi, co chce, ale musi się dobrze zastanowić, nim podejmie jakąkolwiek decyzję w tej sprawie.
— Panie Abreu… On jest moim przyjacielem, ale… — Pedro podrapał się po głowie. — Nie wiem, jak się teraz zachowa, sam chciałbym go widzieć zdrowego, ale może ta dziewczyna trochę ma rację? Jestem całym sercem za tym, żeby się spotkali i wreszcie wszystko sobie wyjaśnili, ale...nie wiem, czy jest już na to gotów.
— Wierzę, że tak, Pedro. A przynajmniej na tyle, żeby dowiedzieć się, czy ich przyjaźń ma jeszcze jakiekolwiek szanse. Dlatego właśnie zamierzam prosić go, by nadal mieszkał tutaj z nami po powrocie ze szpitala. Swoją drogą dziwne, już dawno powinni mnie zawiadomić, jak poszły badania.
— O ile nie pogryzł lekarzy! — rozległ się sarkastyczny ton Sonyi z góry schodów. — Jestem wdzięczna za troskę, ale naprawdę dam sobie radę. A jak dla mnie, pomysł trzymania tutaj kogoś, kto mnie tak skrzywdził, nie ma najmniejszego sensu. To jednak pana dom i ja nie mam nic do powiedzenia. Wiem jedno — jeśli coś stanie się mojemu dziecko, pan za to odpowie!
— Ależ, Sonyu...Może dasz mu możliwość spotkania się z tobą i chociaż przeproszenia za czasy, kiedy… — wtrącił zszokowany Velasquez. Nie takiej reakcji dziewczyny się spodziewał — owszem, może stwardniała ostatnio, ale drwić w ten sposób i na dodatek grozić?
— Przeproszenia? Za próbę poderżnięcia mi gardła? Może w pana towarzystwie, panie Pedro, przeprasza się za usiłowanie zabójstwa, ale w moim otoczeniu coś takiego jest rzeczą niewybaczalną. Rozumiem, że pobyt w więzieniu nauczył pana dziwnych rzeczy, ale…
Ani Abreu, ani jego szofer nie wydobyli z siebie głosu, zanim Sonya nie opuściła salonu, udając się do celu, który znała tylko ona. Dopiero po jej wyjściu z budynku Eduardo odzyskał mowę:
— Ona cierpi, dlatego tak się zachowuje. W jej oczach widziałem tyle bólu…
— Obawiam się, panie Abreu, że ten ból niedługo przerodzi się w nienawiść. A skoro najpierw tak mocno go kochała, a potem miałaby znienawidzić, to zaczynam się obawiać o mojego przyjaciela…
Rozmowę przerwał im dźwięk telefonu. Eduardo odetchnął z ulgą i odebrał połączenie. Przez moment na jego twarzy malowała się nadzieja, by zaraz zmienić się w zdumienie i złość.
— Jak to już wyjechał? Ale z kim? Jaka kobieta? Co? Ciotka? Valeria Guardiola jest jego ciotką?! Nie, nie mogę w to uwierzyć! I pojechał do jej rezydencji? Ma tam zamieszkać? Doktorze Mendietta, umawialiśmy się przecież inaczej! Miał mnie pan zawiadomić i…
Rozeźlony odłożył słuchawkę, potem ze wściekłością poinformował Pedro o tym, co się stało. Ten nie krył zaskoczenia, ale i zadowolenia.
— Czyli nie mamy się czym martwić. Pani Guardiola ma pieniądze i wpływy. Obawiam się, że teraz Sonyi nie pójdzie tak łatwo. Może i ma spore szanse w sądzie, ale z jednym przegra — z miłością.
— Co masz na myśli? — spytał Abreu.
— Zobaczy pan — uśmiechnął się chytrze szofer. — Zapewniam jednak, że w tej chwili Ricardo nie mógł lepiej trafić. Sonya jeszcze pożałuje, że nie wspierała go przez te kilka miesięcy.
Nadszedł dzień ślubu, ten tak bardzo wyczekiwany przez obie kobiety. Zarówno Monica, jak Andrea i miały go brać w tym samym czasie. O ile ten pierwszy był wydarzeniem na tyle ważnym, by informacja o nim widniała na pierwszych stronach praktycznie wszystkich gazet w Acapulco, tak ten drugi potraktowano raczej jako mniejszą sensację i zamieszczono o nim tylko krótką notkę gdzieś pod koniec czasopisma. Co nie zmienia faktu, że obie strony dobrze znały nie tylko porę, ale i miejsce wydarzeń każdej z uroczystości.
Była żona Eduardo zamówiła najlepszą suknię — miała bowiem jeszcze trochę pieniędzy z tych, które zabrała ze sobą, gdy odjeżdżała z Paryża. Nie sądziła wtedy, że zostanie tutaj na długo, ale teraz cieszyła się ze swojej zapobiegawczości. Carlos na pewno z powrotem się wzbogaci, ale na to trzeba czasu — i oczywiście cierpliwości. Wszystko da się załatwić, krok po kroku. A potem to Monica będzie mieć nad wszystkim pieczę, to ona będzie sprawować władzę — Santa Maria jest jak plastelina w jej rękach.
Felipe trochę się krzywił, przymierzając po raz kolejny ślubny garnitur — nie pasował mu nie tyle krój, co sam fakt ubierania czegoś takiego. Owszem, miał zamiar kiedyś to zrobić, ale na Boga, nie z Andreą! To miała być Viviana, mieli razem z jej córką stworzyć rodzinę, przejąć majątek brata i… Pocieszał się tylko myślą, że może jakimś cudem uda mu się przekonać do siebie z powrotem Gregorio, a być może ten stary dziad zapisze mu część majątku. Monteverde trzyma się nieźle, ale ma już swoje lata, tym bardziej, że pewnie nadal cierpi po śmierci Raula. Nawet dobrze, że młody panicz nie żyje, nie będzie konkurencji do spadku po teściu. Oby tylko w ewentualnym zapisie był mniej skąpy, bo jak na razie opłacił ślub córki, jak najbardziej, ale nie w największym kościele w mieście, a jednym z dużych, tak samo orkiestra miała być gorsza i cała reszta.
— Znowu jesteś lepszy — mruknął do siebie Felipe, przypominając sobie, z jakim przepychem urządzono ślub jego brata — bo oczywiście każda z gazet dokładnie opisała, co zostało przygotowane. Ale nie martw się, nadejdzie i mój dzień. Jeszcze odbiorę ci wszystko to, co ci pozostało, spełnię swoje marzenia tak, czy inaczej — może z inną kobietą u boku, ale będę bogaty, a ty przyjdziesz do mnie prosić o jałmużnę.
Wydawałoby się, że główni zainteresowani to Felipe, Andrea, Carlos i Monica. Tylko te cztery osoby miały coś ważnego do zrobienia, reszta miała być tylko świadkami ówczesnych wydarzeń. Nikt wtedy nie wiedział jeszcze, że dwie uroczystości wpłyną na życie ich wszystkich, również Sonyi, Eduardo, Sergio, Rodrigo, Gabriela, Daniela, Francisco i Pedro, poza tym oczywiście Raula, Gregorio, Maribel, Gustavo, Manolo, a nawet Ricardo i jego rodziny. Ba, w sprawę zostaną wplątani również ci, którzy pozornie nie mieli nic wspólnego z wcześniej wymienionymi postaciami. Te dwa zdarzenia wstrząsną opinią publiczną, światem bogatych i biednych oraz nawet sierocińcem. Na razie jednak obie panny młode ubierały suknie ślubne, by wstąpić w święty związek małżeński — niczego nieświadome, niczego nie wiedzące.Rozdział 211
Kiedy przyjęcie przerwano, a Carlos wiernie czuwał przy boku swojej córki, starając się dodać jej otuchy, nim przyjedzie lekarz, przez umysł dziewczyny przelatywały tylko jedne myśli:
— Boże, błagam cię, nie pozwól, żeby to małe dziecko cierpiało w jakiś sposób przez moją głupotę! Wiem, że zrobiłam źle, być może to nawet kara za to, jak traktowałam Ricardo, ale zbyt ostra, zbyt ostra, Panie Boże! Nie powinnam pić tyle alkoholu i nigdy sobie nie wybaczę, jeżeli coś się stanie. Stworzenie, które trzymam pod sercem, jest jedynym, co łączy mnie z moim ukochanym. Tylko ono mi pozostało, tylko ono… i ta wielka miłość, którą czuję do Rodrigueza. Wiem, że nigdy nie będziemy razem, wiem, że nie dane nam będzie stworzyć rodziny, on przecież jest...przecież jest…
Zaczynało się jej kręcić w głowie, czuła się coraz gorzej.
— Tato… — szepnęła. — Jeżeli poronię, odszukaj go. Powiedz mu, proszę, że…
— Nie stracisz dziecka! — mimo woli Santa Maria podniósł głos. Był tak strasznie zdenerwowany, jak wtedy, kiedy rodziła się Sonya, a on myślał, że to jego potomek.
— Posłuchaj mnie… On musi wiedzieć, że wszystko co mówiłam, jest...jest…
Zemdlała, nie skończywszy zdania.
Obudziła się dopiero w szpitalu, jakiś czas później. Przez moment nie rozumiała, gdzie się znajduje, dopiero po kilku chwilach dotarło do niej, czym jest ten budynek. Spojrzała na brzuch i wyczuła, że coś jest nie tak. Był taki płaski, tak straszliwie płaski! A potem pojęła — Bóg jednak ją pokarał, stało się to, czego się najbardziej obawiała. Dziecko! Maleństwa już nie było!
Zaczęła krzyczeć, tak straszliwie krzyczeć i płakać, że słyszano ją chyba w całym Acapulco. Nie obchodziło jej to ani trochę, najważniejsze było to, co umarło, co odeszło wraz ze śmiercią dziecka. Teraz już naprawdę nic jej nie zostało, nie miała niczego, co przypominałoby jej najdroższego na świecie mężczyznę, odrzuciła go od siebie wierząc, że tak będzie lepiej, a teraz…
— Spokojnie, spokojnie! — rozległ się głos jednego z lekarzy, nie widziała nawet twarzy przez mgłę rozpaczy i łez. — Wszystko będzie dobrze, proszę się tylko uspokoić, stres może pani zaszkodzić.
— Pan nic nie rozumie! — wrzeszczała. — Ono umarło, nie żyje i to ja je zabiłam! Moje jedyne, moje kochane, moje…
— Cii, mówiłem, że nerwy mogą być szkodliwe. Szczególnie dla młodych matek — dorzucił z uśmiechem doktor.
— Jakich matek? — wyszlochała. — Ja już nie jestem matką!
— Ależ jest pani i to od dobrego kawałku czasu! Właśnie to usiłuję pani przekazać. Fakt, musieliśmy dokonać małego...nazwijmy to zabiegu, ale dziecku nic się nie stało. To wcześniak, jest słaby, ale sądzę, że da sobie radę.
— Wcześniak? Mam syna? — wyszeptała.
— Dokładnie. Za to panna obok wydaje się być całkiem silna, wydarła się na mnie od razu, jak tylko przyszła na świat.
— Słucham? Jaka panna? — Sonyi tym razem zakręciło się w głowie z zupełnie innego powodu.
— Ma pani dwójkę. Chłopczyka i dziewczynkę. Oboje urodzili się o wiele zbyt wcześnie, ale jeżeli im pomożemy, wszystko będzie dobrze. A teraz proszę odpoczywać, to jednak był dosyć spory wysiłek dla pani.
Doktor wyszedł, a ona opadła z powrotem na łóżko, tym razem z uśmiechem na ustach.
— Dwójka… Córka i syn...To nasze dzieci, kochanie...Musisz je zobaczyć, po prostu musisz...Mamy dwoje dzieci…
Nie byłaby sobą, gdyby potem, już w prawie półśnie, nie dodała:
— A co za tym idzie, podwójne zmienianie pieluch. Nie ma bata, musisz mi pomóc, panie Rodriguez.
Należy dodać, iż Graciela miała szczęście, że nic nie wiedziała o porodzie Sonyi. Inaczej mogłaby wpaść w panikę na tą wiadomość, rozumując, że jej termin jest bliższy, niż się wydaje, a ona nadal nie ma męża.
W międzyczasie Gabriel Abarca chodził w kółko, nie wiedząc, jak odezwać się do Allisson. Doskonale słyszał, iż wie ona, że coś jest nie w porządku i nie za bardzo miał pomysł, jak to wszystko wyjaśnić. W końcu się zdecydował, podszedł do siedzącej na korytarzu szpitala dziewczyny i powiedział:
— Allie...Może to nienajlepszy moment, bo martwisz się o swoją przyjaciółkę, ale…
— Ale co? Chcesz mi wmówić kolejne kłamstwo?
Chłopak przyklęknął przed nią i odparł:
— Nie chcę ci niczego wmawiać, a tym bardziej cię oszukiwać. Zależy mi na naszej znajomości i to naprawdę bardzo. Osoba, z którą rozmawiałem, nie jest moją rodziną, jednakże jest mi bliska. Obawiała się po prostu, że poznam kogoś i zostanę skrzywdzony tak samo, jak zrobiła to Diana.
Na samo wspomnienie tego imienia poczuł pieczenie bólu na języku.
„Pogarda i miłość” to historia niezwykła. Z całą pewnością nie twierdzę tak dlatego, iż uważam, że jest lepsza od innych, jej podobnych. Jej wartość oceni sam Czytelnik. Niezwykłe jest jednak to, jak mocno wrosła mi w serce; od tworzenia pierwszych rozdziałów minęło już przecież prawie 10 lat! Przez ten okres opowieść ewoluowała, pewnymi rozwiązaniami zaskakując nawet mnie. Prawdą jest stare powiedzenie, że bohaterowie książek tak naprawdę żyją własnym życiem, a nam po prostu pozwalają je opisywać i podglądać.
Zajrzymy więc do świata, gdzie ludzie losy splatają się ze sobą, jednych otaczając ciepłem i radością, a drugim przynosząc jedynie smutek i zagładę. Gdzie czasem zemsta jest ważniejsza od rodziny, a przyjaźń to jedyne, co trzyma nas przy życiu…Rozdział 205
Graciela Gambone wiedziała jedno — jeżeli chce cokolwiek uzyskać, musi zniżyć się do poziomu swojego wroga — ale tylko na pewien krótki okres czasu. Kiedy już otrzyma to, na czym jej zależy, bez trudu pokaże tej dziewczynie, kto tu naprawdę rządzi.
Dlatego teraz ze skruszoną miną stała przed zdumioną Sonyą.
— Czego ode mnie chcesz? — spytała chłodno córka Gregorio. — Przyszłaś powiedzieć mi, ile razów zadałaś Julio razem z Messim?
— Nie, nie zamierzam wspominać dawnych uraz, wręcz przeciwnie, chcę ci podziękować, że nie wniosłaś na mnie oskarżenia.
— Mario zginął i nie zdążył odpokutować za swoje czyny. Za to na ciebie przyjdzie pora, tylko w obecnej chwili nie mam czasu się tym zajmować.
— Prawda, dziecko — domyśliła się Gambone. — Wiem, że jesteś w ciąży i pewnie obawiasz się, czy wszystko pójdzie dobrze.
— Wieści szybko się rozchodzą — stwierdziła Sonya. — Ale masz rację, żywię pewne obawy, jednak nie będę z tobą o nich rozmawiać. Przyznam, że przyjęłam cię tylko z ciekawości.
— I jestem ci wdzięczna za rozmowę — odparła Graciela, nadal mówiąc spokojnym, cichym tonem. — Pamiętasz, kiedy przyszłaś do mojej matki, prosić ją o pomoc, ona ci nie odmówiła.
— Oczywiście! Bo w zamian obiecałam zarówno tobie, jak i przeklętemu Messiemu, istotne korzyści. Tak naprawdę to wy na tym zyskiwaliście.
— A ty nie? Wygrałaś przecież życie dla Ricardo Rodrigueza.
— O proszę, umiesz wymawiać jego imię! — zadrwiła Sonya. — Szkoda, że tak późno, kiedy nic mnie to już nie obchodzi. Możesz sobie mówić na niego, co chcesz.
— Twoja miłość się skończyła? — zdziwiła się córka Dolores. Nie do końca to było po jej myśli.
— Nie będę ci się spowiadać. Czego chcesz, pytam po raz ostatni?
— Przeprosić za wszystko, co ci zrobiłam, chociaż wiem, że to za mało i powiedzieć, że postaram się ci pomóc — chcę zostać twoją przyjaciółką teraz, kiedy obie wkrótce urodzimy dzieci.
— Jesteś bezczelna. Dobrze wiesz, że spodziewasz się dziecka Julio. Mojego Julio! — podkreśliła Santa Maria.
— On już jest niczyj. Tak, wiem, to przeze mnie i przez Messiego. Niestety, czasu już nie cofnę, a mogę uczcić jego pamięć, wspierając cię w tych trudnych chwilach. Powiedz mi, czy ojciec maleństwa nie będzie chciał go zobaczyć? Podobno nie jest z nim najlepiej.
— A niech sobie próbuje. Niczego nie uzyska, poza moją stanowczą odmową. Nie pozwolę skrzywdzić dziecka ani jemu, ani tobie.
— Nie chcę go skrzywdzić! — zaprotestowała Graciela. — Chcę być po twojej stronie! Skoro jestem winna śmierci jednego człowieka, niech uratuję drugiego — a tym drugim będzie twój synek. Albo córka.
— I liczysz, że potem nie pójdę na policję, tak? Nie martw się, póki nie urodzę, kara cię ominie, ale potem…
— Możesz donieść na mnie nawet teraz. Ale pozwól mi się odwiedzać, dbać o siebie i o to malutkie, niewinne dziecko. Czy nikt nigdy nie może u ciebie uzyskać przebaczenia? Wybaczyłaś przecież swojemu przyjacielowi fakt, że cię opuścił, przez pewien czas byliście znowu razem, aż do tego nieszczęsnego rozstania w szpitalu. Wiem, rozumiem, że on był dla ciebie kimś ważnym, a ja jestem nikim, jednakże…
— Celowo użyłaś stwierdzenia „był” — zauważyła celnie Sonya. — Masz jednak rację, był. Jestem po prostu wściekła, kiedy pomyślę, co dla niego zrobiłam, a czym mi odpłacił. Szkłem przy gardle.
— Przecież nie chciał — wtrąciła się Graciela, ryzykując sporo, bo nie miała pojęcia, co się tak naprawdę wydarzyło. Prawdę mówiąc, była zszokowana, bo aż tyle nie wiedziała.
— Może i nie chciał, ale wszystko zaczęło się od tego jego dziecinnego wyjścia ze szpitala. Zachował się jak obrażony dziesięciolatek. A potem już na wszystko było za późno…
Gambone zauważyła, że Sonya ma łzy w oczach, ale nie skomentowała tego faktu na głos. Była to jednak ważna obserwacja — świadczyła przecież o tym, że córka Gregorio nadal czuje coś do swojego wybranka. A w takim razie można łatwo grać na jej uczuciach i wykorzystać do zdobycia Eduardo Abreu.
Rozmowę przerwał telefon od Dolores. Graciela z lekkim niesmakiem odebrała połączenie, nie było jej teraz na rękę zajmowanie się czymkolwiek innym, niż Sonyą — przyszła tutaj przecież po to, by niedługo mieć ją po swojej stronie, a dyskusja z matką niszczyła nastrój, jaki się tworzył.
— Jestem zajęta — stwierdziła krótko i miała zamiar nacisnąć przycisk „Rozłącz”, kiedy Dolores wtrąciła szybko:
— Zaczekaj, córeczko. Mam dla ciebie ważną wiadomość, z której na pewno się ucieszysz. Dzwonili właśnie z więzienia. Antonio de La Vega nie doczekał powrotu na wolność.
— Co się stało? — Graciela ledwo ukryła zadowolenie.
— Znaleziono go martwego na podłodze celi. Zmarł na atak serca. Zdajesz sobie sprawę, że prawdopodobnie dziedziczysz cały jego majątek? Przecież nie zdążył zmienić testamentu przez to aresztowanie za rzekomą pomoc w ucieczce Luisowi.
— Co nie zmienia faktu, że i tak mam zamiar zrobić to, co zamierzam.
— Ale po co? Jeśli naprawdę nam wszystko zapisał, jesteśmy bogate i na pewno znajdzie się ktoś, kto się tobą zainteresuje.
— Ja już zdecydowałam, mamusiu. A teraz wybacz, mam coś do załatwienia.
Rozłączyła się i zwróciła z powrotem do Sonyi:
— Wiem, że chcesz bronić swojego dziecka i według mnie robisz dobrze. Walcz o to, co dla ciebie najlepsze — ja przed momentem straciłam oparcie w swoim mężu. Właśnie mi przekazano, że Antonio umarł w więzieniu.
— Przykro mi — stwierdziła ze współczuciem dziewczyna. — Co prawda nie wierzę, że go kochałaś, jednak…
— Oczywiście, że tak! — wybuchnęła Graciela. — Dawał mi oparcie w trudnych chwilach.
— Chyba finansowe.
— Jako możesz?! — oburzyła się Gambone. — Jestem zrozpaczoną wdową, a ty stroisz sobie ze mnie żarty.
— Wybacz, ale nawet twoje łzy wyglądają sztucznie. Robiłaś w życiu tyle złego, omotałaś tylu mężczyzn, a ja mam teraz uwierzyć, że jest ci smutno? Gdybyś mogła, podrywałabyś nawet mojego Ricardo!
— Twojego? — zdumiała się córka Dolores, z radością zauważając, że Sonya jest zła na samą siebie za te słowa. — Wydawało mi się, że czujesz tylko pogardę, ale widać się pomyliłam. Nadal chcesz go zdobyć, o święta naiwności. Zastanów się jednak, co powiesz dziecku, kiedy spyta, dlaczego jego ojcem jest homoseksualista i facet, który być może będzie chciał je zabić, bo znowu mu coś odbije.
— Odczep się w końcu od niego i ode mnie! — wrzasnęła rozmówczyni. — Mam dosyć wszystkich tych, którzy chcą mi dobrze radzić! Poradzę sobie sama!
— Co się dzieje? — spytał od progu Abreu, który właśnie wszedł. — Czemu krzyczysz?
— Dobrze, że pan przyszedł, panie Eduardo, próbowałam przekonać do siebie Sonyę, przeprosić ją i wesprzeć, ale ona mnie odrzuca. Co gorsza, nie wierzy w moją żałobę po mężu — odpowiedziała Graciela, nim tamta w ogóle otworzyła usta.
— Antonio nie żyje? — zainteresował się pan domu, by zaraz dowiedzieć się, co się wydarzyło.
— I teraz zostałam sama, całkiem sama, matka nie jest już młoda i pewnie też niedługo… — rozszlochała się w końcu Graciela. — Może nie byłam najlepszą żoną, ale… ja jednak kochałam tego faceta! — wrzasnęła nagle, udając całkowitą rozpacz i rzuciła się w ramiona Abreu.
Eduardo nie miał wyjścia, musiał ją objąć, poza tym zawsze serce mu miękło na widok płaczącej kobiety. Owszem, zauważył ogromny niesmak na twarzy Sonyi, ale co miał zrobić, odepchnąć wdowę? Chcąc nie chcąc zaczął ją pocieszać i próbować uspokoić.
— Pan jest taki dla mnie dobry! — Graciela coraz bardziej wczuwała się w rolę. Wychodziło jej to tak naturalnie, że aż sama się zdziwiła. — Nie to, co inni, którzy nie wierzą, że właśnie przeżywam koszmar!
— Koszmar...Chyba spowodowany faktem, że nie jesteś pewna, czy Antonio czasem nie zmienił testamentu! — mruknęła córka Gregorio, ale tak, aby tamta ją usłyszała.
Słowa Sonyi spowodowały tylko większe wycie u potomkini Dolores.
— Proszę cię, przestań! — wtrącił się wreszcie Abreu. — Rozumiem, że jesteś na nią zła, ale w ten sposób niczego nie uzyskamy! — zwrócił uwagę młodszej dziewczynie. — Już dobrze, dobrze, odwiozę cię do domu, zgoda? — skierował się z powrotem ku Gracieli.
— Tak, tak, dziękuję, chociaż tam będzie tak pusto bez mojego męża!
— Przestań udawać, siedzi w więzieniu od pewnego czasu, zdążyłaś się od niego odzwyczaić! — wypaliła Sonya. Miała już dość tej całej szopki.
— Jesteś okrutna! — nakrzyczała na nią Graciela tuż przed opuszczeniem pokoju — oczywiście wraz z Eduardo.
Gabriel Abarca istotnie nauczył się porządnie wiązać krawat. Siedział teraz przy stoliku w restauracji i czekał na Allisson. Polubił ją od samego początku, miał nadzieję, że spisek, jaki zawiązał z Danielem, nie wpłynie negatywnie na tą znajomość. Wystarczył już fakt, że nie mógł się spotkać z dziewczyną przez pewien czas — chociaż nie tylko syn Ramirezów był tego powodem. Gabriel nie był zbyt śmiały w stosunku do kobiet po tym, co wyczyniała z nim Diana i najzwyczajniej w świecie się obawiał. Za bardzo bolało go to, co musiał przecierpieć w poprzednim związku, dlatego też w obecnej chwili po prostu nie planował zostać niczym chłopakiem. Tym bardziej, że sceneria kojarzyła mu się z tym, jak poznał Dianę — to również stało się w restauracji. Oby tym razem spotkanie nie doprowadziło do czegoś złego.
Nie mógł przewidzieć, że Allisson jest powiązana z Sonyą, wdową po Julio, którego bratem był jego najlepszy i jedyny przyjaciel. A to z pewnością spowoduje pewne komplikacje.
Kiedy w końcu przyszła, wstał, by odsunąć dla niej krzesło i pocałował w rękę na przywitanie.
— Jestem ci winien przeprosiny, ale z Danielem znam się już bardzo długo i nie mogłem go opuścić — tłumaczył się potem Abarca.
— Mam nadzieję, że już wszystko u niego w porządku? — spytała kurtuazyjnie córka Monici.
— Jeszcze zostało mu parę spraw, ale na pewno da sobie radę. To mądry chłopak.
— Proszę, proszę, bo zacznę być zazdrosna! — żartowała Allisson. Dobrze się czuła w towarzystwie Gabriela, chociaż dostrzegała w jego oczach coś dziwnego. Nie zamierzała jednak o nic pytać. Może kiedyś sam jej o tym opowie.
— Nie musisz. Należę do ludzi, którzy zauważają piękne kobiety.
— A ja do takich należę?
— O, z całą pewnością. Co zamawiamy, Alli? Zrobiłem się głodny na sam twój widok.
— Powoduję u ciebie odruch głodu? — zdumiała się dziewczyna. — Wyglądam tak smakowicie?
— Owszem — uśmiechnął się Abarca. — Boże, co ja mówię — zreflektował się nagle. — Jestem chyba za bardzo przejęty. Właśnie stwierdziłem, że jesteś jak jakaś kiełbaska.
— W takim razie zamówimy coś z mięsem — dorzuciła ona. — Żebyś potem się na mnie nie rzucił.
Dopiero po chwili zrozumiała, że i jej samej udzielił się wesoły nastrój i rozmowa zaczyna przybierać całkiem nieoczekiwany obrót.
— Poczekam do deseru, nie odmówię sobie wspaniałego kawałka ciasta, dopiero potem zacznę się zastanawiać, czy nie wziąć dokładki. — Gabriel nie pozostał dłużny.
— I to ja miałabym nią być? A skąd wiesz, czy nie smakuję na przykład za kwaśno?
— Umiem ocenić słodycz kobiety patrząc jej w oczy. Ty na przykład przypominasz malinę. Potrafiłabyś osłodzić dzień każdemu ponurakowi, nawet takiemu, jak mój przyjaciel. A w jego wypadku byłoby to bardzo trudne.
— Czemu? Czy jest aż takim pesymistą? — padło z pozoru niewinne pytanie.
— Po tym, co się stało w jego rodzinie, ma prawo rzadko się uśmiechać. Stracił brata zbyt wcześnie, rodzice obdarzają go miłością, ale należą do tych wiecznie zapracowanych i… — przerwał. Co on robi? Przecież zaraz zdradzi cały sekret Daniela!
— Biedak — podsumowała Allisson. — Szkoda, że nie przyszedł z nami, zaprosiłabym swoją przyjaciółkę i na pewno poprawiłby mu się humor.
Właśnie na to wpadła — co by się stało, gdyby znalazła kogoś dla Sonyi? Skoro związek z Ricardo był niemożliwy…
— Wątpię. On w tej chwili zajmuje się tylko jednym, a w tym raczej nikt nie może mu pomóc. Owszem, trochę ma mojego wsparcia, ale większość musi niestety załatwić sam.
— Tym bardziej powinien poznać moją znajomą. To naprawdę sympatyczna osoba i też wiele przeszła. Nie tak dawno zmarł jej chłopak i to w tragicznych okolicznościach, potem przeżyła nieszczęśliwą miłość, a mimo to nadal jest pełna ochoty do walki o szczęście.
— Podziwiam ją. Może jednak wspomnę o niej Danielowi przy następnej okazji. Bo chyba dasz mi szansę ponownie się gdzieś zaprosić?
— O tak, przyprowadzę też Sonyę. Skoro jesteś tutaj od niedawna, pewnie nie słyszałeś o tym, co zdarzyło się w jej rodzinie, ale zapewniam cię — pochodzi z rodu Santa Maria i właśnie dlatego należy do osób wyjątkowych.
Zapadło milczenie gorsze do tego przed burzą. Bo i burza była w tej chwili niczym.
— Powiedziałaś, że twoja koleżanka nazywa się Sonya Santa Maria? — wydusił Gabriel.
— Tak, a o co chodzi? Nie mów, że ją znasz?
Musiała przyznać przed samą sobą, że wystraszyła się reakcji chłopaka. Wyraz jego twarzy nie wróżył nic dobrego.
— Nie, nic, chciałem się tylko upewnić, bo obiło mi się to nazwisko o uszy. Nie pamiętam jednak dokładnie, o co chodziło.
— Pewnie słyszałeś o porwaniu i morderstwie jej pierwszego narzeczonego, Julio Ramireza. Bardzo to przeżyła, ale do tej pory nie załatwiła sprawy na policji. To, co zdarzyło się później, nie pozwoliło jej na to.
— Nie zgłosiła morderstwa?
— Oczywiście, że tak, ale nie wydała nazwisk porywaczy. Martwię się, czy teraz ktokolwiek jej uwierzy. Minęło przecież sporo czasu.
— A co zajęło ją do tego stopnia, że zlekceważyła obowiązek pomszczenia ukochanego?
— Nie wiem, czy mam prawo ci o tym opowiadać… W końcu to jej życie, nie moje. Ale uwierz mi, pasmo nieszczęść szło za tą dziewczyną. Nawet teraz prawdopodobnie będzie walczyć o dziecko z jego ojcem, chociaż tutaj na szczęście z pewnością wygra.
— Walczyć o dziecko? Czy mi się wydaje, czy twoja znajoma nie darzy zbytnim uczuciem tego, z kim zaszła w ciążę?
— To zbyt skomplikowana historia, żeby teraz ci ją opowiadać, ale zaręczam ci, że nie jest tak, jak myślisz. Ona szaleje za tym człowiekiem. Niestety, nigdy nie będą mogli być razem.
— I przez to szaleństwo nie zamierza pozwolić, żeby dziecko miało ojca? Nie znam całej sprawy, ale nie wydaje mi się, żeby darzyła miłością swojego — byłego, jak sądzę — partnera.
Gabriel czuł w tej chwili jedno — niesamowite obrzydzenie do Sonyi. Dobrze, że nie zdradził się niczym przed Alli, ale musi wszystko opowiedzieć Danielowi. A jeżeli okaże się, że i Allisson jest tak samo podła, jak i jej przyjaciółka? Ani trochę nie wierzył w uczucie, jakim rzekomo młoda Santa Maria darzyła swojego wybranka, kimkolwiek by on nie był. Tym bardziej, że sam miał niemiłe doświadczenia z kobietami, które chcą odseparować niemowlę od rodzica. Sam przecież przeżył coś podobnego, tyle, że jego maleństwo nie miało szansy...Nie, nie będzie teraz o tym rozmyślał. Będzie udawał, że nic się nie stało, a wyciągnie z Alli jak najwięcej wiadomości. Wszystko przyda się do zemsty za śmierć Julio — a z tego, co Abarca zdążył się zorientować, nie tylko rodzice byli winni za tą tragedię. Z pewnością i ta Sonya dołożyła swoją cegiełkę do tego, by zmarły Ramirez czuł się za życia samotny i być może nawet była winna faktu, że wpadł w złe towarzystwo.
Pożegnali się niedługo później, Allisson nie zorientowała się, że właśnie naraziła Sonyę na nieprzyjemności, a samą siebie na ochłodzenie stosunków z Gabrielem Abarca. Czasami zbyt szybko oceniamy ludzi po pozorach…
DZIEŃ PÓŹNIEJ
Valeria Guardiola była szczęśliwa. Wszystko szło zgodnie z jej planem. Pod naciskiem jej rozkazów ordynator nie miał prawa się sprzeciwić. Na szczęście znaczyła coś w tym mieście i miała prawo żądać pewnych rzeczy.
Weszła do szpitala pewnym krokiem, ani przez moment nie wierząc, że cokolwiek może zmienić jej założenia. Już za parę minut spotka tego, z kim wiązała tak ogromne nadzieje. Serce waliło jej mocno, próbowała się uspokoić, ale było to trudne. Załatwiła pośpiesznie wszystkie formalności i w końcu stanęła przed wejściem do sali — sama. Nie życzyła sobie obecności nawet doktora Mendietty. To miała być prywatna rozmowa i wiedziała, jak ma ją przeprowadzić. Pchnęła drzwi, otworzyły się szeroko i przekroczyła próg.
W oczach tego, po którego przyjechała, odbiło się zdumienie. Wiedział już, że opuszcza budynek, ale spodziewał się Abreu. Lekarz wspominał tylko, że ktoś po niego przyjedzie. Rodriguez bardzo był ciekaw reakcji Sonyi na jego widok, ale nie zamierzał wycofywać się z jej życia...ani z domu Eduardo tylko po to, żeby sprawić dziewczynie przyjemność. Już nie. Przestał się cofać, poddawać, teraz będzie walczył o samego siebie.
— Kim pani jest? — spytał bez cienia obawy.
— Jak dobrze cię widzieć… — kobieta była wyraźnie wzruszona. — Masz wszystkie rzeczy? Jedziemy do mojego domu.
— Nigdzie się z panią nie wybieram. — Ricardo wstał, patrzył jej prosto w oczy. — Może nie do końca mam sprawny umysł, ale nie pomyliłem pani z tym, kto miał się po mnie zjawić. Pani z pewnością nie jest osobą, na którą czekam.
— Jeśli mówisz o Abreu, to on nie przyjedzie. Nie wie, że wychodzisz ze szpitala.
— Doktor Mendietta obiecał, że go zawiadomi. Jeśli mnie zawiódł, zrobię to sam.
— Nie musisz. Zadzwonimy razem do rezydencji, jak tylko znajdziesz się w domu. W swoim nowym domu, razem ze mną.
— Mówiłem już, że nie ruszę się stąd z kimś obcym.
— Ja nie jestem obca — ciągnęła niezrażona Valeria. — Możesz mnie nie pamiętać, ale ja wiem o tobie wszystko, chociaż nasze drogi rozeszły się na pewien czas. Catalina byłaby taka dumna…
— Catalina? — Rodriguez drgnął. — Co panią łączy z moją matką?Rozdział 206
Oszołomienie, szok, zaskoczenie, a zarazem niedowierzenie stworzyły w sercu i umyśle pacjenta szpitala dla zmęczonych umysłowo — jak to określał doktor Mendietta — niemałą mieszankę. Dopiero potem wkradło się mocne postanowienie, by każdą informację przesiać przez sito, by nie wierzyć tak od razu w to, co wydaje się być pięknym snem. Przecież przyjaźń z Sonyą też z początku zapowiadała się trwale i niezniszczalnie, a teraz niedługo staną po dwóch stronach barykady, walcząc na śmierć i życie. Dlatego też powiedział bez drżenia głosu:
— Musi mi pani to udowodnić. Owszem, wiem, że ktoś taki istniał, ale nie mam pewności, że nie podszywa się pani pod tą osobę.
Valeria usiadła i spojrzała z uśmiechem na Rodrigueza.
— Zawsze waleczny, zawsze pragnący coś osiągnąć, marzący o przyszłości. Nadal taki jesteś, tylko pewne zdarzenia z twego życia nie pozwoliły ci rozwinąć skrzydeł. Ale wciąż możesz zostać kimś wielkim — w społeczeństwie, rzecz jasna, bo wspaniałym człowiekiem już dawno się stałeś. Wiem o tobie wszystko, o poświęceniu, o tym, czym obdarzyłeś córkę Monteverde, o każdym szczególe z twojego życia. Nie byłam na pogrzebie Cataliny, nie pozwoliły mi na to zrządzenia losu, ale tym razem nic nie rozdzieli mnie z jej synem. Mam nadzieję, że opowiesz mi co o nieco o niej. Tak bardzo za nią tęsknię.
— Co nie znaczy, że jest pani moją…
— Ach, prawda, ty nadal mi nie wierzysz. A raczej boisz się uwierzyć. W takim razie muszę przypomnieć ci pewne zdarzenie, o którym wiemy tylko my dwoje. Pamiętasz Nestora?
— Oczywiście, że tak. To był chłopak, na którego zawsze mogłem liczyć. Ledwo tylko jednak nawiązała się między nami przyjaźń, wyjechał daleko razem ze swoimi rodzicami.
— To on namawiał cię do pogłębienia znajomości z Lizette, prawda? Tak bardzo się bałeś, że ona cię odtrąci, a on kombinował, jak was tylko połączyć.
— Biedny, nie wiedział, że pewnego razu odkryję w sobie zupełnie inne skłonności. Nie wyobrażam sobie, co by się stało, gdyby Lizette się we mnie zakochała.
— Szalałeś za nią. Ale nie o niej chciałam mówić, a o nim. Kiedyś zwierzyłeś mi się, że Nestor sam się w niej zakochał. Nie wiedziałeś, co robić, bo nie chciałeś stracić przyjaciela. To wtedy szepnąłeś mi do ucha coś, co zapamiętałam na zawsze: „On jest moim przyjacielem, nie potrafię go skrzywdzić. Przyjaciele są jak piękny sen, jak marzenia, które się spełniły. Trzeba o nich dbać.”
— I spytałem cię, czy dobrze robię, że pozwalam, aby Nestor i Lizette… Tym bardziej, że ona wyraźnie wolała jego.
— Widzę, że zaczynasz kojarzyć — Valeria obdarzyła Ricardo kolejnym promiennym uśmiechem. — Odpowiedziałam ci, że skoro ta dziewczyna oddaje swoje serce Nestorowi, ty powinieneś pozwolić im być szczęśliwym. I tak się stało. Cierpiałeś potem, bo straciłeś ich oboje — marzenia o jej miłości, a przyjaciela razem z jego wyjazdem.
— Ciekawe, czy kiedyś jeszcze spotkał Lizette — zamyślił się Rodriguez. — Niedługo potem moje drogi rozdzieliły się i z nią i z wszystkim, co mnie łączyło z tamtym miejscem. Ojciec dowiedział się, co naprawdę kryje dusza jego syna i…
— Nie mów o złych rzeczach, proszę. Masz wtedy takie smutne oczy… Fakt, że Diego jest idiotą, nie znaczy, że musisz się tym martwić. Ach, prawda, kiedyś musisz porozmawiać z Natalią, ale dopiero, gdy naprawdę staniesz na nogi. A to nastąpi już niedługo, zobaczysz. Narodzi się nowy Ricardo Rodriguez — mój siostrzeniec!
Daniel miał wyjątkowo zły humor, a rozmowa z Gabrielem zepsuła mu go jeszcze bardziej.
— Czy musiałeś zapałać sympatią akurat do przyjaciółki mojej niedoszłej bratowej? Z jednej strony dobrze, że ją poznałeś, ale z drugiej mam nadzieję, że nie zaangażujesz się bardziej w ten związek.
— Nie ma żadnego związku — odparł Abarca z niezbyt szczęśliwą miną. — Zanim się cokolwiek zaczęło, już sobie odpuściłem po ostatnim spotkaniu. Ja to mam szczęście — najpierw Diana, potem koleżanka Sonyi Santa Maria.
— Nie możesz dać po sobie poznać, co naprawdę czujesz. Musisz być moim łącznikiem z nią i z jej przyjaciółeczką. Niestety, widzę, że zamiast walczyć tylko z moimi rodzicami, będzie konieczne też zajęcie się kimś jeszcze.
— Co ty chcesz jej zrobić? — wystraszył się Gabriel.
— Komu? Sonyi? Na pewno nie odpuszczę jej tego, co zrobiła mojemu bratu. Pewnie teraz szuka kolejnego gościa, który nabierze się na jej urodę, czy pieniądze. Z tego, co mi mówisz, już podłapała kogoś, z kim będzie mieć dziecko, a potem maleństwa nawet nie dopuści do ojca.
— Allisson mówiła, że ta Santa Maria bardzo kocha byłego chłopaka, czy kim on tam dla niej jest.
— Bzdury! Kocha go, ale odbiera mu potomka? Pewnie będzie się tłumaczyć, że to dla dobra dziecka, czy coś w tym rodzaju. Rzuciłbym jej w twarz kilka słów, a temu biedakowi tylko współczuję. Jak go kiedyś poznam, powiem mu, żeby się nie dał i nie pozwolił odebrać sobie tego, co mu się urodzi. Całe szczęście, że nie była w ciąży z Julio, bo gdybym się dowiedział, że jednak tak było, a ona pozbyła się płodu, albo coś w tym stylu, chyba bym ją zabił.
— Nie dziwię ci się. Nie zapomnę, co czułem, kiedy Diana obwieściła mi z radosną miną, że spodziewała się mojego dziecka i właśnie je usunęła. Tłumaczyła się młodością, chęcią zakosztowania jeszcze życia i… — Gabrielowi głos się załamał, łzy stanęły w oczach.
— Hej, stary, nie rozklejaj się! — poprosił bezradnie starszy Ramirez. Do tej pory pamiętał dzień, w którym znalazł w swoim pokoju całkowicie pijanego przyjaciela, leżącego na łóżku i bełkoczącego coś o zbrodni i karze. To wtedy Abarca stracił potomka, o którym nawet nie wiedział.
Viviana powoli dochodziła do siebie pod opieką Bolivaresa. Sama była zaskoczona, jak reaguje na jego troskę, ale brakowało jej ciepła, dobrego traktowania, kogoś, kto będzie przy niej w złych chwilach. Niedawno spytał ją, czy nie chciałaby zawiadomić rodziny o tym, co się stało, ale mu odmówiła.
— Muszę sama zająć się swoim życiem. Zanim będę mogła ponownie spojrzeć w oczy mojej córce, minie sporo czasu.
— Naprawdę się zmieniłaś — stwierdził, siadając obok. — Pamiętam, jak dawniej widziałem w tobie dbającą tylko o własne interesy harpię, a teraz dostrzegam dziwne błyski w oczach, gdy mówię o Sonyi.
— A ja dawniej wydrapałabym ci oczy za takie słowa — uśmiechnęła się lekko. — Masz rację, bardzo tęsknię za córką, ale najpierw muszę spełnić to, co sobie obiecałam. Skupię się teraz tylko na tym — i oczywiście na trosce o dziecko.
— Nasz dziecko — dodał Victor. — Wiesz… Dużo ostatnio myślałem na ten temat. Sądzę, że cokolwiek się urodzi, będzie potrzebować obojga rodziców.
— Nie wątpię — odparła rozbawiona Viviana. — Co masz na myśli? Bo jeśli boisz się, że odbiorę ci prawa do widywania go, to nie masz się czym martwić. Uratowałeś mi życie, a więc…
— Nie o tym mówię, zaczekaj, proszę. Ja...Nie wiem, jak zacząć. Wydaje mi się po prostu, że będzie lepiej, jeżeli my… razem… zaopiekujemy się maleństwem.
— O co ci chodzi? — zdziwiła się była żona Santa Marii. — Boisz się, że w mojej sytuacji nie dam rady, czy co? Owszem, nie za bardzo mam gdzie mieszkać, pieniądze mi się kończą, ale obiecuję ci, że zanim się urodzi, wszystko uporządkuję.
— Nie to chcę powiedzieć! — zirytował się sam na siebie Bolivares. — Po prostu chciałbym się tobą zaopiekować — tobą i naszym dzieckiem. Razem. Jako mąż i żona! — wydusił wreszcie, odwracając głowę, by nie patrzeć na kpiący wzrok Viviany — był pewien, że taki będzie.
Zamiast tego poczuł jej rękę i usłyszał słowa:
— Nie zasługuję na ciebie, Victorze. Ale...jeśli uważasz, że możesz dać mi szansę na otoczenie troską zarówno niemowlęcia, jak i kogoś, kto trwa przy mnie, podczas, gdy wszyscy inni się odwrócili, to…
— Chcesz powiedzieć, że się zgadzasz? — nie krył zdumienia lekarz.
— Oczywiście. Jesteś najlepszą partią, o jakiej mogłam marzyć — młody, przystojny, z dobrą pozycją, a do tego ojciec mojego potomka. Poza tym, Victorze...nie kocham cię, to powinno być dla ciebie jasne, ale darzę głębokim uczuciem wdzięczności. A na gorszych podstawach czasem budowano szczęśliwe potem małżeństwa.
— Powiedz mi coś...czy nadal czujesz coś do Felipe Santa Marii? Czy po tym, co ci zrobił, ty go nadal kochasz?
— Nie. Gardzę nim, tak samo, jak on gardzi mną. Ale nie, nie zamierzam zeznawać przeciwko niemu. Chcę mieć ten rozdział całkowicie za sobą.
Jeden, dwa, trzy cztery i kolejne — w szybkim tempie wystukała numer telefonu na swoim aparacie i wcisnęła przycisk „Połącz”. Uśmiechnęła się, a w tym uśmiechu nie było radości, a coś trudnego do opisania, jakby sęp przeobraził się w kobiecą postać i stał teraz w pokoju Maribel Moreni.
— Ty suko — szepnęła sama do siebie, nim uzyskała połączenie. A gdy już to nastąpiło, wysłuchała kilkakrotnych wołań po drugiej stronie, aż wreszcie odezwała się przez chusteczkę:
— Monica Abreu? Zginiesz na własnym ślubie.
Po czym odłożyła słuchawkę. Była zadowolona — nie zapomniała przecież, jak bardzo tamta kobieta skrzywdziła jej brata. Owszem, Gustavo pewnie byłby przeciwny temu, co robiła jego siostra, ale Maribel zamierzała działać po swojemu, krok po kroku. Najpierw załatwi tą damulkę, a potem razem z Raulem zabiorą się za Andreę Monteverde.
Jakby przywołany myślami do pokoju wszedł właśnie syn Gregorio.
— Co cię tak cieszy, kochanie? — podszedł i przytulił ją mocno.
— To, że niedługo dokonasz pomsty i zapomnisz o tej dziwce. A potem będziemy mogli nareszcie być razem bez żadnych ograniczeń.
— Przysięgam ci to! — powiedział żarliwie, ani słowem nie przyznając się, że często zamyka się w pokoju i patrzy na zdjęcie Andrei w niemym pytaniu „Dlaczego?”.
Rodrigo dyszał ciężko, ale wreszcie złapał oddech i mógł spokojnie opowiedzieć chłopakowi, co wiedział o Francisco. Siedzieli właśnie w kryjówce Sergio i rozmawiali na temat interesujący ich obu — to znaczy Gera cierpliwie czekał, aż człowiek w kapturze — bo „Mnich” nadal go nie zdjął — w końcu będzie w stanie cokolwiek powiedzieć.
— Jak więc widzisz, ten mężczyzna skrzywdził zarówno ciebie, jak i mnie. Musimy coś postanowić, coś zrobić, żeby się zemścić. Mnie odebrał jedyną rodzinę, jaką miałem, tobie zabrał ojca — stwierdził potem starszy.
— Ma pan rację. Jednak nie mam pojęcia, jak go znajdziemy. Wiem tylko, że to bydlak bez sumienia.
— To nam nie pomoże — zadumał się Rodrigo. — Alex za dużo mi nie opowiadał, nie zdążyliśmy w sumie wymienić zbyt wiele słów, ale może policja będzie wiedzieć coś więcej. Jest tylko jeden problem — ja się z nimi nie spotkam.
— Domyślam się — w końcu uciekliśmy przed nimi razem, więc i pan ma coś na sumieniu. Nie pytam, o co chodzi. Liczy się tylko fakt, że jesteśmy wspólnikami. Szkoda, że nie ma tu Luisa, on by nam się przydał. Sporo wiedział o Francisco przez znajomość z Sonyą Santa Maria.
— Sonya? — powtórzył „Mnich”. — Skoro znasz jej nazwisko, czemu jej nie spytamy, czy czegoś więcej nie wie?
— A niby jak mam to zrobić? — skrzywił się „Odmieniec”. Jeśli pan nie zauważył, ścigała mnie policja. Uciekłem z sierocińca parę miesięcy temu i zamierzałem spędzić pewien okres na wolności, żeby pomóc takiemu jednemu małemu, a teraz nawet nie wiem, czy żyje.
— A kto ci każe się z nią spotykać oficjalnie? — spytał Rodrigo. — Wydaje mi się, że taki sprytny chłopak na pewno coś wymyśli.
— Widziałem w gazetach, że jej ojciec niedługo bierze ślub — niejaki Carlos Santa Maria bodajże. Zresztą Luis też coś o nim wspominał, bredził, że to również jego ojciec, czy coś takiego.
— Czy w tych gazetach podali miejsce i datę uroczystości?
— Jasne, że tak! — rozświetlił się Sergio. — Myśli pan o rozmowie z nią w trakcie ceremonii?
— Na pewno będzie bardzo duże zamieszanie. Porwiemy ją na pewien czas i pogadamy.
— Porwiemy? I gdzie ją niby ukryjemy?
— Tutaj. Skoro szuka cię policja i do tej pory nie znaleźli, to miejsce będzie idealne.
— A jak zacznie się stawiać? Przecież nie będziemy mieli czasu jej niczego wyjaśnić?
— Powiem ci coś! — stwierdził twardo Rodrigo. — Zrobię wszystko, żeby dowiedzieć się, gdzie jest ten bydlak, Velasquez. Jeśli będzie trzeba, użyję siły podczas porwania. Nie, nie skrzywdzę jej, ale będzie musiała pójść z nami, czy będzie tego chciała, czy nie!
Christian, ten sam, o którego tak martwił się Gera, leżał w szpitalu z maską tlenową na twarzy. Był coraz bledszy, zdawał sobie już sprawę — i to aż za dobrze — że jest bardzo chory, nie mówili mu wszystkiego, ale miał już pewność, że umiera. Obok niego, tuż przy łóżku czuwał Adrian z podkrążonymi oczami, starając się nie pokazać po sobie rozpaczy. Odmawiał jedzenia, picia, snu, byleby tylko móc przez cały czas trwać przy swoim bracie, jak go nazywał. Nie udało się zebrać pieniędzy na operację, wiadomo było, że dni Christiana są policzone i tylko sztucznie przedłuża mu się życie.
Takich zmartwień nie miał Francisco Velasquez, człowiek poszukiwany przez policję i przez kilka osób, które darzyły go szczerą nienawiścią. Popijał właśnie drinka w hotelowej restauracji daleko od miejsca, w którym by się go spodziewano. Uśmiechał się sam do siebie, pewien, że jego kłopoty się skończyły. Udało mu się uspokoić lekarza, który mu wtedy pomógł i w tej chwili nie miał żadnych zmartwień. Ostatnio nawet rozmawiał z doktorem i przypominał mu, jak dobrze się wszystko ułożyło. Owszem, zastanawiał się nad operacją plastyczną, ale jak stwierdził niedawno, był zbyt przywiązany do własnej twarzy, żeby cokolwiek zmieniać.
Przekartkował gazetę i miał zamiar ją odłożyć, kiedy jego wzrok spoczął na pewnym maleńkim ogłoszeniu, którego wcześniej nie zauważył. Zmrużył oczy i przyjrzał mu się dokładniej.
— Co u diabła? — mruknął.
Przeczytał je jeszcze kilkakrotnie, ale nadal brzmiało tak samo:
„Jesteś proszony o kontakt w sprawie mojej skóry. Dermatolog pilnie potrzebny do mojego domu, adres znasz doskonale”
Treść ogłoszenia była dla niego całkowicie jasna — oto coś stało się w Acapulco i musiał tam wracać, a przynajmniej skontaktować się z Vivianą. Umówił się z nią kiedyś, że w razie potrzeby zamieści dokładnie takie ogłoszenie.
Zajrzał szybko do stopki redakcyjnej, po czym wykręcił numer i zaczekał na połączenie.
— Muszę się dowiedzieć, jak długo umieszczacie ogłoszenie na temat dermatologa! — spytał potem nerwowo.
— Od kilku miesięcy, zaraz panu powiem dokładnie, od ilu — otrzymał odpowiedź.
Serce mu zamarło — od kilku miesięcy! Czyli chodziło o coś naprawdę poważnego, a on dopiero dzisiaj to zobaczył! I najgorsze było to, że skoro umieszczano je tak długo, w takim razie Viviana z całą pewnością kazała, by pojawiało się do skutku, czyli do jego odzewu! A przecież niedawno uspakajał byłego wspólnika, że wszystko jest w porządku!
— Cholera! — zaklął, po czym zaczął zamawiać bilet na samolot do Acapulco.
Eduardo Abreu nie zabawił długo w domu Gambone i wrócił do rezydencji szybciej, niż spodziewała się tego Graciela i jej matka. Obie zresztą zamierzały skupić się na tym, jak doprowadzić do szybkiego odczytania testamentu Antonio, który przecież mógł zmienić ich życie. Dlatego na razie nie zajęły się zbytnio gościem, obiecując odbić to sobie później.
Kiedy już przestąpił próg swojego domu, rozejrzał się po nim i westchnął cicho. Monica zabawiała się pewnie z Carlosem, przygotowywali się do ślubu na swój sposób — uprawiając seks i planując podróż poślubną. Santa Maria zachowywał się, jakby całkowicie zatracił się w tej kobiecie, jakby chciał coś z siebie wymazać, oddać się w pełni uczuciu...czy też namiętności. Abreu nie wnikał w ich sprawy, wiedział tylko, że jego była żona nadal się nie zmieniła i z całą pewnością jej obecny kochanek kiedyś to zrozumie. Pozostała mu tylko Allisson, ale ona wróciła zadumana z rozmowy z Abarca i nie za bardzo miała ochotę na jakiekolwiek rozmowy z ojcem. Wyczuwał, że nie było to nic poważnego, ale nie chciał naciskać. Eduardo po raz pierwszy od długiego czasu poczuł się samotny, bardzo samotny i zatęsknił za czyjąś bliskością.
— Pedro! Dobrze, że cię widzę! — zaczepił szofera, który zjawił się jak na zawołanie, chcąc zapytać, czy będzie jeszcze dzisiaj potrzebny. — Co prawda nadal nie powiadomiono mnie ze szpitala, ale spodziewam się, że niedługo to nastąpi. Bądź gotów, nie wątpię, że za kilka chwil będziemy jechać po pana Rodrigueza.
— Bardzo się pan zaangażował w tą sprawę i jestem panu za to wdzięczny — podziękował Velasquez. — Tyle pan zrobił dla niego i dla mnie.
— Może dlatego, że ujrzałem w jego oczach samego siebie? — zamyślił się gospodarz. — Widziałem w nim pragnienie życia, nadzieję, trochę brak wiary w to, że jest coś wart, obawy przed przyszłością, ale i serce. A poza tym ten kpiarski ton, podejście do wszystkiego z humorem, mimo, że tyle przecierpiał… I miłość do Sonyi, bo jakakolwiek by ona nie była, przyjacielska, czy nie, była miłością. Podziwiam go, wiesz? Bo walczył o swoje, bo podbił serce tej dziewczyny, bo tyle razy próbowano go złamać, a on się nie dał. Ja za to zamknąłem się po utracie rodziny wiele lat temu w tej rezydencji i zająłem się opłakiwaniem samego siebie.
— Ale ilu osobom pan pomógł, ile niewinnych istnień wyratował! Już dawno odkupił pan śmierć tamtego chłopaka.
— Dziękuję, Pedro. Jednak nie powinienem pozwolić, by moja córka została gdzieś daleko, w innym kraju i przyjechała mnie poznać dopiero po tak długim okresie. Powinien o nią walczyć dużo wcześniej. Dlatego też nie pozwolę, by maleństwo Ricardo było w tej samej sytuacji — Sonya niech mówi, co chce, ale musi się dobrze zastanowić, nim podejmie jakąkolwiek decyzję w tej sprawie.
— Panie Abreu… On jest moim przyjacielem, ale… — Pedro podrapał się po głowie. — Nie wiem, jak się teraz zachowa, sam chciałbym go widzieć zdrowego, ale może ta dziewczyna trochę ma rację? Jestem całym sercem za tym, żeby się spotkali i wreszcie wszystko sobie wyjaśnili, ale...nie wiem, czy jest już na to gotów.
— Wierzę, że tak, Pedro. A przynajmniej na tyle, żeby dowiedzieć się, czy ich przyjaźń ma jeszcze jakiekolwiek szanse. Dlatego właśnie zamierzam prosić go, by nadal mieszkał tutaj z nami po powrocie ze szpitala. Swoją drogą dziwne, już dawno powinni mnie zawiadomić, jak poszły badania.
— O ile nie pogryzł lekarzy! — rozległ się sarkastyczny ton Sonyi z góry schodów. — Jestem wdzięczna za troskę, ale naprawdę dam sobie radę. A jak dla mnie, pomysł trzymania tutaj kogoś, kto mnie tak skrzywdził, nie ma najmniejszego sensu. To jednak pana dom i ja nie mam nic do powiedzenia. Wiem jedno — jeśli coś stanie się mojemu dziecko, pan za to odpowie!
— Ależ, Sonyu...Może dasz mu możliwość spotkania się z tobą i chociaż przeproszenia za czasy, kiedy… — wtrącił zszokowany Velasquez. Nie takiej reakcji dziewczyny się spodziewał — owszem, może stwardniała ostatnio, ale drwić w ten sposób i na dodatek grozić?
— Przeproszenia? Za próbę poderżnięcia mi gardła? Może w pana towarzystwie, panie Pedro, przeprasza się za usiłowanie zabójstwa, ale w moim otoczeniu coś takiego jest rzeczą niewybaczalną. Rozumiem, że pobyt w więzieniu nauczył pana dziwnych rzeczy, ale…
Ani Abreu, ani jego szofer nie wydobyli z siebie głosu, zanim Sonya nie opuściła salonu, udając się do celu, który znała tylko ona. Dopiero po jej wyjściu z budynku Eduardo odzyskał mowę:
— Ona cierpi, dlatego tak się zachowuje. W jej oczach widziałem tyle bólu…
— Obawiam się, panie Abreu, że ten ból niedługo przerodzi się w nienawiść. A skoro najpierw tak mocno go kochała, a potem miałaby znienawidzić, to zaczynam się obawiać o mojego przyjaciela…
Rozmowę przerwał im dźwięk telefonu. Eduardo odetchnął z ulgą i odebrał połączenie. Przez moment na jego twarzy malowała się nadzieja, by zaraz zmienić się w zdumienie i złość.
— Jak to już wyjechał? Ale z kim? Jaka kobieta? Co? Ciotka? Valeria Guardiola jest jego ciotką?! Nie, nie mogę w to uwierzyć! I pojechał do jej rezydencji? Ma tam zamieszkać? Doktorze Mendietta, umawialiśmy się przecież inaczej! Miał mnie pan zawiadomić i…
Rozeźlony odłożył słuchawkę, potem ze wściekłością poinformował Pedro o tym, co się stało. Ten nie krył zaskoczenia, ale i zadowolenia.
— Czyli nie mamy się czym martwić. Pani Guardiola ma pieniądze i wpływy. Obawiam się, że teraz Sonyi nie pójdzie tak łatwo. Może i ma spore szanse w sądzie, ale z jednym przegra — z miłością.
— Co masz na myśli? — spytał Abreu.
— Zobaczy pan — uśmiechnął się chytrze szofer. — Zapewniam jednak, że w tej chwili Ricardo nie mógł lepiej trafić. Sonya jeszcze pożałuje, że nie wspierała go przez te kilka miesięcy.
Nadszedł dzień ślubu, ten tak bardzo wyczekiwany przez obie kobiety. Zarówno Monica, jak Andrea i miały go brać w tym samym czasie. O ile ten pierwszy był wydarzeniem na tyle ważnym, by informacja o nim widniała na pierwszych stronach praktycznie wszystkich gazet w Acapulco, tak ten drugi potraktowano raczej jako mniejszą sensację i zamieszczono o nim tylko krótką notkę gdzieś pod koniec czasopisma. Co nie zmienia faktu, że obie strony dobrze znały nie tylko porę, ale i miejsce wydarzeń każdej z uroczystości.
Była żona Eduardo zamówiła najlepszą suknię — miała bowiem jeszcze trochę pieniędzy z tych, które zabrała ze sobą, gdy odjeżdżała z Paryża. Nie sądziła wtedy, że zostanie tutaj na długo, ale teraz cieszyła się ze swojej zapobiegawczości. Carlos na pewno z powrotem się wzbogaci, ale na to trzeba czasu — i oczywiście cierpliwości. Wszystko da się załatwić, krok po kroku. A potem to Monica będzie mieć nad wszystkim pieczę, to ona będzie sprawować władzę — Santa Maria jest jak plastelina w jej rękach.
Felipe trochę się krzywił, przymierzając po raz kolejny ślubny garnitur — nie pasował mu nie tyle krój, co sam fakt ubierania czegoś takiego. Owszem, miał zamiar kiedyś to zrobić, ale na Boga, nie z Andreą! To miała być Viviana, mieli razem z jej córką stworzyć rodzinę, przejąć majątek brata i… Pocieszał się tylko myślą, że może jakimś cudem uda mu się przekonać do siebie z powrotem Gregorio, a być może ten stary dziad zapisze mu część majątku. Monteverde trzyma się nieźle, ale ma już swoje lata, tym bardziej, że pewnie nadal cierpi po śmierci Raula. Nawet dobrze, że młody panicz nie żyje, nie będzie konkurencji do spadku po teściu. Oby tylko w ewentualnym zapisie był mniej skąpy, bo jak na razie opłacił ślub córki, jak najbardziej, ale nie w największym kościele w mieście, a jednym z dużych, tak samo orkiestra miała być gorsza i cała reszta.
— Znowu jesteś lepszy — mruknął do siebie Felipe, przypominając sobie, z jakim przepychem urządzono ślub jego brata — bo oczywiście każda z gazet dokładnie opisała, co zostało przygotowane. Ale nie martw się, nadejdzie i mój dzień. Jeszcze odbiorę ci wszystko to, co ci pozostało, spełnię swoje marzenia tak, czy inaczej — może z inną kobietą u boku, ale będę bogaty, a ty przyjdziesz do mnie prosić o jałmużnę.
Wydawałoby się, że główni zainteresowani to Felipe, Andrea, Carlos i Monica. Tylko te cztery osoby miały coś ważnego do zrobienia, reszta miała być tylko świadkami ówczesnych wydarzeń. Nikt wtedy nie wiedział jeszcze, że dwie uroczystości wpłyną na życie ich wszystkich, również Sonyi, Eduardo, Sergio, Rodrigo, Gabriela, Daniela, Francisco i Pedro, poza tym oczywiście Raula, Gregorio, Maribel, Gustavo, Manolo, a nawet Ricardo i jego rodziny. Ba, w sprawę zostaną wplątani również ci, którzy pozornie nie mieli nic wspólnego z wcześniej wymienionymi postaciami. Te dwa zdarzenia wstrząsną opinią publiczną, światem bogatych i biednych oraz nawet sierocińcem. Na razie jednak obie panny młode ubierały suknie ślubne, by wstąpić w święty związek małżeński — niczego nieświadome, niczego nie wiedzące.Rozdział 211
Kiedy przyjęcie przerwano, a Carlos wiernie czuwał przy boku swojej córki, starając się dodać jej otuchy, nim przyjedzie lekarz, przez umysł dziewczyny przelatywały tylko jedne myśli:
— Boże, błagam cię, nie pozwól, żeby to małe dziecko cierpiało w jakiś sposób przez moją głupotę! Wiem, że zrobiłam źle, być może to nawet kara za to, jak traktowałam Ricardo, ale zbyt ostra, zbyt ostra, Panie Boże! Nie powinnam pić tyle alkoholu i nigdy sobie nie wybaczę, jeżeli coś się stanie. Stworzenie, które trzymam pod sercem, jest jedynym, co łączy mnie z moim ukochanym. Tylko ono mi pozostało, tylko ono… i ta wielka miłość, którą czuję do Rodrigueza. Wiem, że nigdy nie będziemy razem, wiem, że nie dane nam będzie stworzyć rodziny, on przecież jest...przecież jest…
Zaczynało się jej kręcić w głowie, czuła się coraz gorzej.
— Tato… — szepnęła. — Jeżeli poronię, odszukaj go. Powiedz mu, proszę, że…
— Nie stracisz dziecka! — mimo woli Santa Maria podniósł głos. Był tak strasznie zdenerwowany, jak wtedy, kiedy rodziła się Sonya, a on myślał, że to jego potomek.
— Posłuchaj mnie… On musi wiedzieć, że wszystko co mówiłam, jest...jest…
Zemdlała, nie skończywszy zdania.
Obudziła się dopiero w szpitalu, jakiś czas później. Przez moment nie rozumiała, gdzie się znajduje, dopiero po kilku chwilach dotarło do niej, czym jest ten budynek. Spojrzała na brzuch i wyczuła, że coś jest nie tak. Był taki płaski, tak straszliwie płaski! A potem pojęła — Bóg jednak ją pokarał, stało się to, czego się najbardziej obawiała. Dziecko! Maleństwa już nie było!
Zaczęła krzyczeć, tak straszliwie krzyczeć i płakać, że słyszano ją chyba w całym Acapulco. Nie obchodziło jej to ani trochę, najważniejsze było to, co umarło, co odeszło wraz ze śmiercią dziecka. Teraz już naprawdę nic jej nie zostało, nie miała niczego, co przypominałoby jej najdroższego na świecie mężczyznę, odrzuciła go od siebie wierząc, że tak będzie lepiej, a teraz…
— Spokojnie, spokojnie! — rozległ się głos jednego z lekarzy, nie widziała nawet twarzy przez mgłę rozpaczy i łez. — Wszystko będzie dobrze, proszę się tylko uspokoić, stres może pani zaszkodzić.
— Pan nic nie rozumie! — wrzeszczała. — Ono umarło, nie żyje i to ja je zabiłam! Moje jedyne, moje kochane, moje…
— Cii, mówiłem, że nerwy mogą być szkodliwe. Szczególnie dla młodych matek — dorzucił z uśmiechem doktor.
— Jakich matek? — wyszlochała. — Ja już nie jestem matką!
— Ależ jest pani i to od dobrego kawałku czasu! Właśnie to usiłuję pani przekazać. Fakt, musieliśmy dokonać małego...nazwijmy to zabiegu, ale dziecku nic się nie stało. To wcześniak, jest słaby, ale sądzę, że da sobie radę.
— Wcześniak? Mam syna? — wyszeptała.
— Dokładnie. Za to panna obok wydaje się być całkiem silna, wydarła się na mnie od razu, jak tylko przyszła na świat.
— Słucham? Jaka panna? — Sonyi tym razem zakręciło się w głowie z zupełnie innego powodu.
— Ma pani dwójkę. Chłopczyka i dziewczynkę. Oboje urodzili się o wiele zbyt wcześnie, ale jeżeli im pomożemy, wszystko będzie dobrze. A teraz proszę odpoczywać, to jednak był dosyć spory wysiłek dla pani.
Doktor wyszedł, a ona opadła z powrotem na łóżko, tym razem z uśmiechem na ustach.
— Dwójka… Córka i syn...To nasze dzieci, kochanie...Musisz je zobaczyć, po prostu musisz...Mamy dwoje dzieci…
Nie byłaby sobą, gdyby potem, już w prawie półśnie, nie dodała:
— A co za tym idzie, podwójne zmienianie pieluch. Nie ma bata, musisz mi pomóc, panie Rodriguez.
Należy dodać, iż Graciela miała szczęście, że nic nie wiedziała o porodzie Sonyi. Inaczej mogłaby wpaść w panikę na tą wiadomość, rozumując, że jej termin jest bliższy, niż się wydaje, a ona nadal nie ma męża.
W międzyczasie Gabriel Abarca chodził w kółko, nie wiedząc, jak odezwać się do Allisson. Doskonale słyszał, iż wie ona, że coś jest nie w porządku i nie za bardzo miał pomysł, jak to wszystko wyjaśnić. W końcu się zdecydował, podszedł do siedzącej na korytarzu szpitala dziewczyny i powiedział:
— Allie...Może to nienajlepszy moment, bo martwisz się o swoją przyjaciółkę, ale…
— Ale co? Chcesz mi wmówić kolejne kłamstwo?
Chłopak przyklęknął przed nią i odparł:
— Nie chcę ci niczego wmawiać, a tym bardziej cię oszukiwać. Zależy mi na naszej znajomości i to naprawdę bardzo. Osoba, z którą rozmawiałem, nie jest moją rodziną, jednakże jest mi bliska. Obawiała się po prostu, że poznam kogoś i zostanę skrzywdzony tak samo, jak zrobiła to Diana.
Na samo wspomnienie tego imienia poczuł pieczenie bólu na języku.
więcej..