- promocja
- W empik go
Pogranicznik - ebook
Pogranicznik - ebook
Chłodnej październikowej nocy na szczycie Orlicy zostaje znalezione ciało. Zwłoki półnagiego mężczyzny, porzucone na granicy polsko-czeskiej, są w stanie zaawansowanego rozkładu. Miejscowi policjanci nie mają żadnych śladów poza przedziurawioną czeską monetą z 1900 roku znalezioną w pobliżu zwłok.
W śledztwo angażuje się starsza aspirant Lena Dobrowicz, nowy nabytek orlickiej komendy policji. Gdy ginie kolejna osoba, do sprawy zostaje włączony psycholog kryminalny Oktawian Szakalik. Poznając realia przygranicznej miejscowości, profiler zagłębia się w umysł mordercy, który zostawia sygnały dotyczące kolejnej planowanej zbrodni.
Lena i Oktawian muszą je odczytać, zanim będzie za późno.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66890-58-9 |
Rozmiar pliku: | 2,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
„Wybiła godzina dwudziesta trzydzieści. Trwają prace nad kolejną poprawką ustawy…” – Monotonny głos spikera wypełniał dobrze wyciszone wnętrze wysłużonej hondy. Silnik warczał przyjemnie, a szerokie opony trzymały się pewnie śliskiej nawierzchni. Gęsta mgła spowijała krętą drogę biegnącą przez przerzedzony podgórski las. Światła reflektorów tworzyły refleksy nieprzyjemne dla ludzkiego oka. Kierowca wytężał wzrok, sprawdzając, czy nie zjeżdża na pobocze. Nie znał tej okolicy, więc jechał dwadzieścia kilometrów na godzinę wolniej, niż pozwalało ograniczenie. Zmęczone powieki zaczynały mu ciążyć. Sięgnął po butelkę wody, wypił duży łyk i spojrzał przez lusterko na tylne siedzenie. Wpatrywał się w podskakującą kanapę dłużej, niż powinien. Na drodze przed nim zmaterializowała się zakapturzona postać. Kierowca zareagował natychmiast – ściągnął nogę z gazu i nacisnął hamulec. Pojazd wpadł w poślizg, odbijając się to od jednej, to od drugiej krawędzi jezdni. W końcu auto się zatrzymało, wydając nieprzyjemny dźwięk.
Mężczyzna wysiadł z samochodu. Poczuł ukłucie w klatce piersiowej, które zignorował. Jego oddech przyspieszył, kiedy z niepokojem rozglądał się za nocnym wędrowcem. Mgła nieco opadła, a przenikająca do szpiku kości wilgoć przyprawiała o nieprzyjemny dreszcz. W powietrzu unosił się metaliczny zapach. Kierowca nerwowo starł strużkę krwi spływającą z prawej skroni. Był zamroczony. Przymknął drzwi i ruszył po śladach pozostawionych na jezdni przez hondę. Dostrzegł chłopaka leżącego na ziemi. Z tej odległości nie potrafił ocenić, czy jego serce nadal bije, a płuca doprowadzają tlen do krwiobiegu. Choć miał ochotę krzyknąć, nawet nie otworzył ust, ponieważ bał się, że nie usłyszy żadnej odpowiedzi. Niepewnie ruszył przed siebie.
Przykucnął nad nieznajomym. Drżącą ręką sprawdził puls – żył. Odetchnął z ulgą. Kiedy dziękował Stwórcy za ocalenie życia młodego mężczyzny, poczuł szarpnięcie w okolicy podbrzusza. Zaskoczony zobaczył szerokie ostrze i plamę krwi. Ból zaczynał promieniować. Upadł na mokry asfalt. Leżąc na plecach, instynktownie położył dłoń na ranie. Uciskał ją, by zatamować krwawienie. Mętnym spojrzeniem objął niebo. Wydawało mu się, że mgła zgęstniała. Powoli tracił przytomność. W przebłyskach jasności umysłu pojawiał się wykrzywiony w grymasie uśmiech chłopaka ściskającego w dłoni rękojeść długiego noża kuchennego. Jego oczy przesiąknięte były agresją i szaleństwem. Kierowca wiedział, że nie wygra tej nierównej walki. Nie próbował się bronić, nie próbował uciekać. Czuł, że nic już nie zmieni jego przeznaczenia. Wziął głęboki wdech i zastygł bez ruchu. Nocny zabójca płynnym ruchem przeciął tętnicę szyjną.
Ciszę zakłócił rozpaczliwy krzyk spłoszonego bażanta. Morderca, jakby obudzony z transu, wstał i rozejrzał się dookoła. Reflektory samochodu przygaszone przez opary napływające z pobliskiego lasu przyciągały go hipnotycznie. Stawiając bezszelestne kroki, skierował się w kierunku pojazdu. Miał ochotę wsiąść za kierownicę i popędzić w stronę granicy. Powstrzymał się jednak, karcąc się w duchu, że nie powinien dotykać niczego, co do niego nie należy. Zajrzał do środka, lustrując bacznie wnętrze auta. Koce przykrywały tylne siedzenia, a na podłodze leżały mapy, dokumenty i plastikowe butelki po napojach gazowanych – nic, na co należałoby zwrócić uwagę. Dla pewności otworzył jeszcze bagażnik, by sprawdzić jego zawartość. Pokręcił głową z rozczarowaniem. Pchnął mocno klapę, która pod wpływem jego siły zatrzasnęła się z łoskotem.
Mężczyzna przejrzał się w lusterku, wygładził włosy i otrzepał ubranie. Przetarł nóż wyciągniętą z kieszeni jedwabną chusteczką. Był spokojny, opanowany, a nawet czuł, jakby wielki ciężar spadł mu z piersi. Obrócił się, aby raz jeszcze spojrzeć na to, czego właśnie dokonał. Chciał zapamiętać każdy szczegół, uwiecznić w pamięci wszystkie wrażenia i doznania docierające do jego zmysłów. Uśmiechnął się szeroko, obnażając zęby. Krzyknął z podniecenia. Stał się człowiekiem wyzwolonym od jakichkolwiek zasad moralnych, gotowym na przekraczanie wszelkich granic. Kiedy zanosił się gardłowym śmiechem, para niewielkich oczu zaświeciła w ciemności.1
#LifeSucks
Nasze życie jest warte tyle, na ile wyceniają je inni. Bestialskie zbrodnie zdarzają się każdego dnia, a wybrani stają się ofiarami. Zabójca na podstawie kurewsko chorych powodów podejmuje decyzję, kogo pozbawić marzeń, oddechu, wspomnień. Sprawiedliwą ocenę możemy między bajki włożyć – czasem przypadek skazuje nas na śmierć. A jeśli poszczęściło się nam i mamy okazję powalczyć o duszę z mordercą, musimy liczyć na pełnych cnót policjantów i śledczych, którzy po odrzuceniu własnych problemów, ambicji oraz pogoni za awansem wyrażą gotowość, by nas ocalić. Nie wypracowujemy samodzielnie wartości naszego życia – robią to obcy nam ludzie.
***
Leśna ścieżka pięła się łagodnie w górę. Choć prowadziła po uczęszczanym szlaku turystycznym, w ciemności nie należała do najłatwiejszych. Śliskie kamienie wyłaniały się znienacka pod stopami, a wiotkie gałązki buczyny smagały policzki i dłonie. Światło latarki co jakiś czas trafiało na lśniące ślepia leśnej zwierzyny, a ta, spłoszona, uciekała do swoich kryjówek. Powietrze przenikały odgłosy pohukiwania oraz poszczekiwania – lisy nawoływały się wzajemnie.
Komisarz Radosza przystanął, sapiąc głośno. Nawet nie udawał, że jego słaba kondycja to chwilowy spadek formy – od dawna nie pokonał drogi dłuższej niż odległość od miejsca parkingowego do drzwi komendy powiatowej. Nikt nie wymagał od niego regularnego treningu, a nawał papierkowej roboty coraz częściej służył za dobrą wymówkę, więc brak ruchu stał się w jego życiu normą. Cieszył się, że policyjnej terenówce udało się wdrapać na wysokość ośmiuset metrów, dzięki czemu uniknął złapania zadyszki na samym początku wędrówki. Otarł pot z czoła i głośno wydmuchał nos. Zwrócił uwagę funkcjonariusza, który wyprzedzał go o kilkanaście metrów.
– Zgłoszenie otrzymaliśmy tuż po dwudziestej pierwszej od niemieckiego turysty maszerującego po górach z plecakiem. Mężczyzna twierdzi, że od razu zadzwonił na numer alarmowy. – Koszycki zrównał się z przełożonym i zwięźle zrelacjonował informacje uzyskane od dyżurnego policjanta. Zaczął przetrząsać kieszenie w poszukiwaniu miętówki. Starał się rzucić palenie, a cukierki zastępowały mu niezdrowy nałóg.
– Gdzie teraz… przebywa? – Komisarz miał trudności ze złapaniem oddechu.
– W pensjonacie pod szczytem. Jutro rusza na szlak, dlatego z samego rana zaproszę go na komendę. Niemiec dobrze mówi po angielsku, więc swobodnie powinienem się z nim dogadać. Jednak myślę, że to ślepy zaułek.
– Chociaż wierzę w… twoją intuicję, Michale, to… zawsze musimy badać wszystkie tropy i…
– Dowody. – Koszycki rozejrzał się dookoła, oświetlając pobliskie drzewa w poszukiwaniu czerwonego oznaczenia pieszego szlaku. – Jeszcze pięćdziesiąt metrów i będziemy na miejscu.
Radosza pokiwał głową, dając młodszemu koledze znać, aby poszedł przodem. Zgrzał się, rozpiął więc kurtkę, a czapkę przesunął na czubek głowy, odsłaniając czoło. W samochodzie rozmawiał przez telefon z prokuratorem. Zawadzki tym razem wykazał się rozsądkiem i postanowił odpuścić sobie osobiste oględziny, więc zabezpieczenie miejsca zdarzenia powinno pójść sprawnie. Technicy zajmą się swoją robotą, a komisarz w przeciągu godziny wróci do ciepłych kapci, pilota i wygodnej skórzanej kanapy. Z biegiem lat osłabł jego entuzjazm do nocnych wypraw, chociaż wciąż angażował się w prowadzone śledztwa. Perspektywa bliskiej emerytury sprawiała, że stał się nieco wygodnicki. Po raz kolejny smarknął w zmiętoloną bawełnianą chusteczkę, wziął głęboki haust powietrza, jakby miał zanurkować, i ruszył przed siebie.
Zbliżając się do szczytu Orlicy, zauważył charakterystyczny obelisk oraz drogowskaz wskazujący górskie szlaki. Zapisane w języku czeskim nazwy pobliskich wzniesień zawsze bawiły Radoszę. Cicho zachichotał pod nosem, udając, że kaszle, aby jego podwładni nie wzięli go za psychopatę. Kto przy zdrowych zmysłach wpada w dobry humor w obecności półnagich zwłok leżących na linii granicznej oddzielającej ziemie polskie od państwa czeskiego? Nawet najbardziej cyniczni i wyrachowani policjanci potrafią zachować powagę w takiej sytuacji.
– Był już lekarz medycyny sądowej? – Radosza obserwował funkcjonariuszkę, która aparatem fotograficznym z lampą błyskową dokumentowała miejsce zdarzenia. Komisarz obszedł ciało dookoła, zwracając uwagę na pozostałości ubioru denata. Podniszczone jeansowe spodnie, skórzany pasek oraz motocyklowa kurtka sugerowały, że ofiara to mężczyzna. Wielkość szkieletu jednak równie dobrze mogła odpowiadać rozmiarom rosłej kobiety.
– Jedzie. – Koszycki rzucił okiem na wyświetlacz telefonu, by sprawdzić, czy nie dostał nowych wiadomości. – Chociaż nic tu po nim, zwłoki wyglądają na kilkuletnie.
– Mhm. – Komisarz zbliżył się do ciała, świecąc latarką na jasne kości. Nie widział zbyt wiele, więc pochylił się nad klatką piersiową. – Jezu! – krzyknął i odskoczył jak oparzony. Potknął się o wystający korzeń, tracąc równowagę. Na szczęście stojący obok aspirant złapał go za ramię, w ostatniej chwili ratując przed upadkiem.
Między podgryzionymi przez zwierzęta żebrami pełzała żmija.
– Oby nie był to zły omen. – Koszycki tupnął nogą, aby przepłoszyć gada. – Nasz martwy kolega szybko zasymilował się z mieszkańcami lasu. Potrzebujemy tutaj antropologa sądowego.
– Za dużo _CSI_, Michale, za dużo. – Komisarz pokręcił głową. – Sukcesem będzie, jak wszystkie przesłane przez nas próbki trafią do laboratorium i nie przepadną w gąszczu pilniejszych spraw. Nie wiem, czy jesteś na bieżąco z tym, co dzieje się w innych jednostkach, ale ci z wojewódzkiej mają pełne ręce roboty. I jeszcze ta afera w…
Koszycki puszczał mimo uszu słowa przełożonego. Doskonale znał mechanizmy i procedury rządzące polską dochodzeniówką, wydziałem kryminalnym i prewencją. Wielokrotnie buntował się przeciwko systemowi, ale jego gorące agitacje i prośby nie przyczyniły się nawet do drobnej poprawy funkcjonowania centralnych jednostek. Irytowało go, kiedy obywatele wieszali psy na policji za nieudolność i brak umiejętności śledczych, a często to góra spowalniała postępy w dochodzeniu. Dowody z czasem znikają, zacierają się, a nawet rozpływają w powietrzu, tracąc subtelną moc mówienia prawdy o tym, co się wydarzyło. Brak natychmiastowego działania to ofiarowanie wolności gwałcicielowi, złodziejowi albo mordercy.
– Zabezpieczcie miejsce zdarzenia, a jak zrobi się już jasno, rozpocznijcie procedurę zbierania śladów biologicznych. – Radosza wydawał polecenia młodemu policjantowi, który wszystko skrzętnie notował w swoim czerwonym notatniku, choć jego mina nie wskazywała na zbyt wysoki poziom inteligencji.
– Szkoda, że nie mamy silnych lamp lub reflektorów, aby oświetlić całą polanę. Podejrzewam, że sprawca celowo porzucił ciało na Orlicy, więc gdybyśmy dokładnie zbadali ślady stóp, wiedzielibyśmy, skąd przyszedł. Albo chociaż poznalibyśmy odcisk podeszwy i rozmiar buta.
Koszycki obszedł denata, wpatrując się w ziemię.
– Kręci się tutaj pełno turystów, śladów będzie wiele, więc to czasochłonny i niewart zachodu trop. Wiem, że podcinam ci skrzydła, ale doświadczenie nauczyło mnie, żeby nie podchodzić zbyt optymistycznie do tego typu spraw. Już samo poznanie tożsamości ofiary będzie graniczyło z cudem.
– Sprawca mógł przyjść szlakiem, chociaż jeśli przyjechał quadem, bez problemu wdrapał się na Orlicę między tamtymi drzewami. Przez cały tydzień nie padało, więc gdy znajdziemy ślady opon, dopasujemy do nich producenta i rodzaj maszyny. – Starszy aspirant nie zamierzał na samym początku rezygnować z rozwikłania zagadki. Motywowała go chęć wymierzenia sprawiedliwości. Rzadko miał okazję zajmować się prawdziwą kryminalną robotą, dlatego tym bardziej chciał przetestować swoją wiedzę zdobytą w szkole policyjnej, zanim śledztwo zostanie zamknięte lub przekazane wyspecjalizowanemu zespołowi z komendy wojewódzkiej. Spojrzał prosto w oczy komendantowi, który głośno westchnął, ale podjął temat:
– W takim razie sprawca musi dobrze znać nasz teren. To miejscowy lub stały bywalec. Albo Czech. Żeby tylko nie wynikło z tego jakieś międzynarodowe nieporozumienie.
– Na razie nie musimy zgłaszać zdarzenia czeskiej policji, większa część zwłok znajduje się po naszej stronie.
– Nie tylko oni będą ciekawi, co tu robiliśmy w nocy. Pamiętaj jeszcze o pogranicznikach…
– Nie wydaje mi się, aby w tej sprawie chodziło o przemyt albo przestępczość zorganizowaną. Dealerzy czy gangsterzy nie zadaliby sobie tyle trudu, aby wyciągać trupa z…
– Z szafy do lasu? Być może, ale niestety nie wymigamy się od przygotowania raportów dla poszczególnych jednostek. Wolałbym uniknąć kaszany na naszym podwórku. – Radosza otarł pot z czoła na myśl o tym, jakie zamieszanie ich czeka, jeśli nie dopilnują papierkowej roboty.
– Zacznijmy od prostszych rzeczy. – Koszycki nie lubił, kiedy komisarz przejmował się wszystkim oprócz tego, co najważniejsze. – Lekarz medycyny sądowej zbada szczątki, określi płeć i wiek ofiary oraz przybliżony czas zgonu. Przepuścimy informacje przez bazę osób zaginionych. Skontaktuję się także z GOPR-em. Może prowadzą jakąś ewidencję zgłoszeń i archiwizują informacje o podejmowanych akcjach ratunkowych. – Starszy aspirant podrapał się za uchem. – Czy mogę stworzyć niewielki zespół do pracy w terenie? Dwie lub trzy osoby przydałyby się do przeczesania okolicy.
– Zgoda, ale działacie w ekspresowym tempie od samego rana. Dopilnuj, aby jeszcze dzisiaj zwłoki zostały przewiezione do kostnicy. Nie potrzebujemy w środku sezonu grzybiarskiego plotek, że w lasach można znaleźć tylko trupiaki.
– Jasne. – Mężczyzna skrzywił się na tę grę słow. Na szczęście w ciemności nie musiał maskować wyrazu twarzy. Wyciągnął rękę przed siebie, a światło latarki odbiło się od czegoś metalowego. Przykucnął i wyciągnął z kieszeni lateksową rękawiczkę. Włożył błyskotkę do przezroczystego woreczka, który podał mu niemrawy funkcjonariusz.
– Jaki skarb znalazłeś, Michale?
– To moneta. Korona czeska z tysiąc dziewięćsetnego roku. Została przedziurkowana. Może pełniła rolę amuletu lub wisiorka.
– Mogła tu leżeć od dawna, turyści to straszni śmieciarze, leśnicy często skarżą się na plastikowe butelki porozrzucane po krzakach, torebki po chipsach i opakowania po batonikach… – Wyczuwając entuzjazm w głosie młodszego kolegi, Radosza po raz kolejny starał się sprowadzić go na ziemię.
– Nie zaszkodzi sprawdzić odcisków palców. – Koszycki wyciągnął z tylnej kieszeni spodni niezmywalny czarny cienkopis i zapisał na foliówce datę oraz miejsce znalezienia dowodu. Następnie podszedł do techników.
– Wrzuć do tej czarnej torby – odezwała się jedna z funkcjonariuszek.
– Jak wam idzie?
– Trudno rozróżnić cokolwiek w tych ciemnościach, więc opracowujemy plan działania, aby niczego nie przeoczyć. Zebraliśmy kilka petów koło śmietnika, pęknięty kijek do nordic walkingu oraz poszarpaną obrożę. Czy to typowe znaleziska na górskim szlaku? Będziecie musieli sami ocenić, zanim prześlę te fanty do analizy do wojewódzkiej. Ostatnie cięcia kosztów nie pozwalają na weryfikowanie wszystkiego, co wpadnie nam w ręce.
– A szkoda. – Na czole Koszyckiego pojawiła się głęboka zmarszczka. Pomimo ciemności techniczka ją wyłapała.
– Co to za mina? Wracamy do podstaw: dedukcji i ciężkiej detektywistycznej pracy! – Uśmiechnęła się, pakując swoje narzędzia do uporządkowanej walizki.
Policjant podrapał się po karku i wrócił do komendanta, który nieumiejętnie klikał w swój dotykowy telefon. Ekran oświetlał jego zapadnięte policzki, zmęczone oczy i rudobrązowy wąs. Koszycki odchrząknął, aby zwrócić na siebie uwagę przełożonego.
– W ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat nie było tutaj zbyt wielu zbrodni, prawda? – zapytał.
– Od kiedy pracujesz w mojej jednostce, Michale? – Radosza oderwał wzrok od komórki i spojrzał na podwładnego. Próbował kupić sobie trochę czasu, aby przeanalizować w pamięci najważniejsze wydarzenia ze swojej porywającej kariery w Orlicach.
– Siedem lat.
– I ile razy widziałeś trupa?
– Niestety uczestniczyłem w trzech takich sprawach. I zawsze dotyczyły śmierci z przyczyn naturalnych.
– No właśnie. Wyobraź sobie, że zawsze tak tutaj było. Żadnych morderstw, gwałtów, nawet zbrodni popełnionych w afekcie. Jak w idyllicznym przyczółku, nie licząc oczywiście kradzieży, przemocy domowej i innych drobnych naruszeń.
Koszycki się zamyślił i po raz kolejny przykucnął koło zwłok. Szukał jakiejś odpowiedzi na nurtujące go pytania. Wiedział, że jeszcze napatrzy się na te stare kości w prosektorium, ale nie mógł oprzeć się wrażeniu, że już na tym etapie śledztwa coś mu umyka. Jakby brakujący puzzel skrył się pod dywanem. Zamknął na chwilę oczy. Chociaż od ponad czternastu godzin był na nogach, nie czuł zmęczenia. Buzująca w jego krwi adrenalina kazała mu biec poza horyzont. Niestety, w tych egipskich ciemnościach nie mógł zrobić zbyt wiele. Podniósł się i spojrzał na przełożonego, który znów zatracił się w swoim smartfonie.
– Komendancie?
– Wszystkich formalności dopełnimy jutro. – Na twarzy Radoszy malowały się zmęczenie i obojętność. Przypominał człowieka, który już odlicza dni do emerytury.
– Nie o to chodzi. Mam pewne… to znaczy…
– Wyrzuć to z siebie, Michale. – Mężczyzna wygasił ekran komórki i schował ją do kieszeni.
Starszemu aspirantowi w końcu udało się pozyskać uwagę przełożonego.
– Intuicja podpowiada mi, że te zwłoki… to pierwszy element większej układanki, która w najbliższych miesiącach da się nam we znaki.
– Obyś nie miał racji, Michale, obyś tym razem się mylił. Nie jesteśmy gotowi na serię zabójstw.
– Podejdziemy do tej sprawy poważnie, zajmując się szczegółowo każdym etapem śledztwa?
Koszycki wnikliwie obserwował komendanta. Na jego czole pojawiły się bruzdy, a brwi opadły na powieki, wyrażając irytację i niezadowolenie.
– Trudne zbrodnie są dla wyspecjalizowanych jednostek, ale… – Radosza czuł, że zaraz usłyszy sprzeciw, więc szybko dokończył zdanie: – Obiecuję, że przetrzymam to całe zamieszanie dla ciebie, jak długo się da. Cudów nie oczekuj, ale dostaniesz swoje pięć minut, aby się wykazać. Jeśli chcesz znać moje zdanie, nie widzę tu spektakularnej okazji do zabawy w _Kryminalnych_, jednak masz moje poparcie. Tylko pamiętaj, by działać dyskretnie, szybko i dokładnie. I licz się z tym, że góra w każdej chwili może przejąć sprawę, więc nie zaprzyjaźniaj się z naszym nowym znajomym.
– Dziękuję, komendancie. – Koszycki osiągnął wszystko, co chciał. W dyplomatyczny sposób postawił na swoim.
– A teraz zbierajmy się z tego lasu. Zwierzyna chce rozpocząć nocne harce.
Jakby w odpowiedzi na słowa Radoszy rozległy się wycie i poszczekiwanie. Od czeskiej granicy zaczęła napływać mgła, której towarzyszyły przenikliwa wilgoć i uczucie osaczenia. Czerwone ślepia zapaliły się tuż za drogowskazem. Uważnie śledziły każdy ruch opuszczających miejsce zbrodni policjantów.
***
Czajnik zagwizdał, lekko podskakując na starej kuchence gazowej. Para buchała na drewniane meble, które choć wysłużone, wciąż prezentowały się nie najgorzej. Na blacie stały dwa kubki, a ich dna szczelnie zakrywała warstwa zmielonej kawy posypana cukrem. Obok samotna posrebrzana łyżeczka opierała się o brzeg małego talerzyka deserowego z piramidą herbatników polanych gorzką czekoladą. W kuchni unosił się zapach przypalonych naleśników z nutą konfitury wiśniowej.
Mężczyzna ubrany w bluzę dresową z kapturem i bokserki z Batmanem niedbale położył widelce na małym stoliku stojącym pod oknem. Przesunął firankę, aby zobaczyć, co dzieje się na zewnątrz. Pobliskie drzewa, trawę i drewniane płotki pokrył srebrzystobiały szron. Pięknie mienił się w promieniach słońca, załamując światło. Na parapet wskoczył bury kot. Przeciągając się leniwie, strącił ceramiczną doniczkę, która z łoskotem spadła na brukowany chodnik. Hałas wystraszył ćwierkające wróble ukryte w pędach powojnika.
– Jeśli masz ochotę na przypalone naleśniki, to są już gotowe. – Mężczyzna ściągnął czajnik z kuchenki i nalał wody do przygotowanych kubków. Nałożył sobie sporą porcję, wziął kawę i rozsiadł się przy stole. Zajął miejsce z widokiem na garaże, bo lubił obserwować, jak jego sąsiedzi (a w szczególności sąsiadki) męczą się ze skrobaniem samochodów.
Z zamyślenia wyrwał go kobiecy głos:
– Nie jestem głodna. Zjem coś po drodze.
– Pamiętaj tylko, że najbliższego Maca otwierają dopiero po dziesiątej.
Spojrzała na niego ze złością. Do tej pory spotykała się z facetami, których nie było stać na sarkazm – to ona miała na niego monopol. Tym razem trafiła na godnego przeciwnika. Zaczynało ją to irytować, ponieważ musiała walczyć o dominację, a nią dzieliła się jedynie w pracy. Sięgnęła po kawę i oparła się o ścianę.
– W miesiącach zimowych macie pewnie mniej roboty, co? – zapytała.
– Niekoniecznie. Kręci się tutaj sporo turystów. Poza sezonem niektóre szlaki są zamknięte, więc czas przeznaczamy na nadrobienie papierkowej roboty, treningi i dodatkowe szkolenia. Regularnie patrolujemy jednak…
– Unia Europejska wiele zmieniła, prawda? – przerwała mu.
Przyglądając się jej uważnie, włożył kawałek naleśnika do ust. Przeżuwał długo. Ich spojrzenia się spotkały. Wiedział, że brak natychmiastowej odpowiedzi zaczyna ją denerwować.
– Nie ma co ukrywać, że Schengen zrewolucjonizowało pogranicze i pracę jednostek strzegących granic. Brak kontroli paszportowej na przejściach w wielu przypadkach jedynie utrudnia wykrycie wwozu nielegalnych towarów. Ale stały monitoring newralgicznych punktów pomaga w utrzymaniu porządku. – Posmarował naleśnika obfitą warstwą konfitury. – Myślę, że przemytnicy zawsze wiedzieli, którędy iść, aby przedostać się bezpiecznie na drugą stronę, to się nigdy nie zmieni.
– Korupcja?
– Nie, dlaczego? – Zmarszczył brwi. – Zauważyłem, że często doszukujesz się oznak braku lojalności lub zdrady.
– Stare przyzwyczajenia. – Wzruszyła ramionami. Ton jej głosu stał się nieco łagodniejszy. – Brałeś udział w jakichś spektakularnych zatrzymaniach?
– W Boboszowie czy Międzylesiu nie raz i nie dwa coś się działo, ale tutaj jest raczej spokojnie. – Sięgnął po kawę, przez chwilę rozkoszując się jej zapachem. – Węszysz za sprawą rodem z filmu akcji?
– Żyjecie tutaj jak w mydlanej bańce, która oddziela was od rzeczywistości. Ale parasol ochronny kiedyś opadnie i będziecie niemile zaskoczeni szarą grozą świata.
– Zdziwiłabyś się, ile razy ta społeczność zmagała się z trudnymi i kryzysowymi sytuacjami. Sielankowy obraz Orlic kształtujący się w twojej wyobraźni to iluzja, doświadczają jej turyści i przyjezdni tacy jak ty. Jednak w przeciwieństwie do nich ciągle czekasz na zrzut bomby atomowej. – Mówił spokojnie, mimo że cyniczne poglądy jego towarzyszki zaczynały go irytować. Delikatnie musnął kobietę łokciem.
– Muszę już iść. – Obudziła się z chwilowego otępienia, odstawiła kubek do zlewu i energicznie wyszła do chłodnego przedpokoju, trzaskając bielonymi drzwiami.
Mężczyzna pokiwał głową, po czym z powrotem usiadł przy oknie. Odsunął firankę, zerkając na podwórko. Podążył wzrokiem za kobietą ubraną w strój do biegania, która truchtem wdrapywała się na najbliższe wzgórze.
***
13 października
Wszędzie widzę to jaskrawe światło odbijające się od powierzchni wypielęgnowanej kości. Ten widok nie pozwala mi zasnąć. Gdy zamykam oczy, blask podąża za mną, doprowadzając mnie do szału. Nie mogę skupić myśli, nie czuję głodu, bólu ani pragnienia. Zmęczenie otępia moje zmysły i jednocześnie je wyostrza. Nie potrafię skoncentrować się na codziennych czynnościach, ale dostrzegam rzeczy, których nie zauważałem. Wydawało mi się, że pokonałem ten szaleńczy stan, odzyskując równowagę. Teraz wiem, że śniłem. Śniłem i nie mogłem się obudzić. Zachłannie łapałem każdy oddech, zamiast oddychać pełną piersią. Przebudziłem się i nie zamierzam znów zasypiać.2
#BlindJustice
Oliwa zawsze sprawiedliwa, na wierzch wypływa? Bzdura. Mroczne sekrety i tajemnice nie wychodzą na światło dzienne bez ingerencji wtajemniczonych osób. To wyrzuty sumienia decydują o wymierzeniu kary za zbrodnie, które umknęły czujnym oczom organów ścigania. Karma nie istnieje, a społeczeństwo kłamie – postępując zgodnie z zasadami, nie otrzymamy gwarancji, że ci, którzy je łamią, poniosą konsekwencje. Życie to ryzyko, zakład z diabłem, walka z żywiołem – stoimy na straconej pozycji. Jesteśmy obłudni aż do szpiku kości i udajemy, że prawo nas ochroni. Zapominamy, że oczy sprawiedliwości przewiązano przepaską. Temida nie widzi, czy człowiek stojący przed jej obliczem posiada duszę. Bo jeśli jej nie ma, staje się zdolny do bestialstwa przekraczającego granice wyobraźni.
***
Para unosząca się z herbaty stojącej na biurku kierowała się w stronę nowoczesnej drukarki, która cicho trzeszcząc, wypluwała kolejne kartki zapisane drobnym drukiem. Stos papieru nie mieścił się w podajniku, więc dokumenty zaczęły wypadać na podłogę. Jeden z dwóch biegłych sądowych współpracujących z policją w Orlicach podszedł do urządzenia i zebrał wydruki do pokaźnej tekturowej teczki. Szybko opisał ją zgodnie z ustaloną procedurą, a następnie odłożył na stół przeznaczony do sekcji zwłok. Rzadko z niego korzystano, dlatego najczęściej pomagał porządkować probówki, formularze, foliowe torebki chroniące dowody przestępstw o niskiej szkodliwości społecznej.
Temperatura w laboratorium była dość wysoka, a brak dopływu świeżego powietrza potęgował duchotę. Gęstą atmosferę przeciął dzwonek telefonu stacjonarnego, który brzęczał ukryty w samym rogu pomieszczenia. Nie spiesząc się, kobieta podeszła do aparatu i podniosła słuchawkę. Przez chwilę w skupieniu słuchała rozmówcy, potakiwała i zapisała coś w notesie, który wyciągnęła z kieszeni białego fartucha. Spojrzała na kolegę – przyglądał się jej z zainteresowaniem. Wskazała ręką na stół. Mężczyzna kiwnął głową ze zrozumieniem – energicznie przeniósł przedmioty zalegające na blacie do sterylnych regałów i metalowych szafek stojących pod ścianą.
– Zabójstwo? – zapytał, gdy koleżanka zakończyła rozmowę.
– Prawdopodobnie. Policja znalazła kości pozbawione tkanek.
Mężczyzna gwizdnął, ciesząc się na myśl o pracy przy niecodziennej sprawie.
– Przyjedzie Chojnacki czy Udoński?
– A ty kogo obstawiasz? Moim zdaniem żaden z nich nic tutaj nie wskóra. Lekarze nie potrafią badać szkieletów. Potrzebujemy archeologa.
– Dobre. – Biegły zachichotał. – Słyszałem, że w Wałbrzychu trwają prace archeologiczne. Przedzwoń do rodziców, może ktoś z tamtejszej ekspedycji potrzebuje dorywczej pracy!
Kobieta uśmiechnęła się lekko. Podeszła do niewielkiej kartoteczki, wyciągnęła kilka pożółkłych kartek i od razu zaczęła wypełniać poszczególne rubryczki – datę, swoje imię oraz nazwisko, opis przygotowania sali laboratoryjnej, spis atestowanych narzędzi. W trakcie sekcji zwłok nie ma czasu na dopełnienie wszystkich formalności, a laborantka zaplanowała już wieczór i nie zamierzała zostawać po godzinach. Jej kolega zajął się sprawdzeniem dyktafonu, wyciągnął pojemnik z białymi lateksowymi rękawiczkami, puste torebki na dowody, odświeżył blat stołu. Co jakiś czas nerwowo zerkał na drzwi. Kiedy akurat odwrócił wzrok, aby odczytać SMS-a, do pomieszczenia wszedł niewysoki lekarz. Chociaż był przygarbiony, miał długi haczykowaty nos, a w jego włosy wkradła się już siwizna, przyciągał uwagę. Emanował zdrową pewnością siebie i spokojem, który potrafił ujarzmić największe pokłady testosteronu oraz agresji. Tuż za nim z łoskotem wjechał wózek z ciemnym foliowym workiem. Dwóch młodych funkcjonariuszy przełożyło ciało na stół, robiąc przy tym tak dużo hałasu, że trudno było wymieniać uprzejmości.
– Miło pana widzieć, doktorze Udoński. Nie najlepszy sposób na spędzenie poranka, co?
– Służba nie… – Patolog wydawał się nieco rozkojarzony. W Orlicach mówiło się, że już dawno stracił swój młodzieńczy zapał, a nagromadzenie problemów osobistych kierowało go w stronę różnych używek. Cały czas miał jednak świeży umysł i ogromną wiedzę praktyczną, więc przymykano oko na jego roztargnienie oraz brak pełnej dyspozycyjności. Małomiasteczkowy lekarz zawsze mógł liczyć na wsparcie społeczności.
– Drużba – dokończył laborant i szybko podał patologowi aromatyczną kawę.
Kiedy Udoński niezdarnie wkładał fartuch za materiałowym parawanem, biegli ostrożnie wyciągnęli zwłoki z foliowego pokrowca. Zrobili kilkadziesiąt zdjęć aparatem cyfrowym, dokumentując ich ogólny stan.
Technika zahipnotyzowała czaszka ofiary, a w szczególności liczne pęknięcia i bruzdy.
– Spójrz. Czy to mogło spowodować…
– To efekt przemocy domowej, upadku ze schodów lub zabawy w wyczynowy sport bez odpowiednich zabezpieczeń. – Udoński pojawił się bezszelestnie przy stole. Fartuch sięgał mu do samych kostek, a czubki butów ledwie spod niego wystawały. – Czaszka to jedna z najbardziej wytrzymałych kości. Te zrosty wskazują, że urazy nie były groźne i w zasadzie zostały zaleczone. Z pewnością nie mają związku ze śmiercią denata. Chociaż precyzyjnie nie uda się określić czasu zgonu, obrażenia czaszki powstały o wiele wcześniej, może nawet w dzieciństwie.
Patolog otworzył swoją torbę, wyjął okulary, szkło powiększające oraz kilka ostrych narzędzi. Wszystko przetarł bawełnianą ściereczką, by nie zanieczyścić zwłok mikrowłóknami lub fragmentami tkanek pobranymi z innych ciał. Laboranci już dawno przestali upominać Udońskiego, aby nie korzystał z własnych skalpeli i pincet – to była walka z wiatrakami. Doktor miał swoje nawyki oraz rytuały. Dopóki przestrzegał najważniejszych procedur przeprowadzania sekcji zwłok, pozwalano mu na jego dziwactwa.
– Zaczynajmy. – Lekarz sięgnął po dyktafon. Włączył go, rozpoczynając dokumentowanie poczynionych obserwacji. – Zwłoki są pozbawione tkanek miękkich. Gładkie kości, niezbyt zniszczone, znajdowały się w środowisku pozbawionym drapieżców i większych owadów przez co najmniej dwadzieścia lat. Na podstawie budowy miednicy oraz czaszki stwierdzam, że ofiarą jest mężczyzna. Niestety, brak uzębienia utrudni określenie wieku, jednak kość barkowa i długość kości udowej sugerują, że denat w chwili śmierci miał około trzydziestu, czterdziestu lat.
Patolog zamilkł. Wziął lupę i sprawdził za jej pomocą, czy kości są porowate lub przejawiają oznaki osteoporozy. Wyjął jedną parę lateksowych rękawiczek z pojemnika znajdującego się tuż koło paliczków prawej ręki ofiary. Przez dwadzieścia minut laboranci w ciszy i skupieniu obserwowali pracę patologa. Kobieta, która miała większe doświadczenie w przeprowadzaniu sekcji zwłok, na bieżąco wypełniała poszczególne rubryczki standardowego raportu. Na razie to, co powiedział doktor, nie było dla niej dużym zaskoczeniem. Fotografując szczątki, zauważyła, że nie przebywały w warunkach sprzyjających szybkiemu rozkładowi, dzięki czemu zachowały się w tak dobrym stanie. Wszystko wskazywało na to, że śmierć nastąpiła kilkadziesiąt lat temu, ale czy można wykluczyć udział osób trzecich? Czy była to śmierć naturalna czy samobójstwo? Tego laborantka nie potrafiła stwierdzić.
Udoński odsunął się od stołu. Wyglądał na nieco zmieszanego. Sięgnął po resztkę kawy, upił łyk i przepłukał nią usta. Wierzył, że w ten sposób kofeina zdecydowanie szybciej przedostanie się do jego krwiobiegu i zacznie pobudzać komórki nerwowe. Ostatniej nocy nie spał najlepiej. Dręczyły go wyrzuty sumienia oraz koszmary. Gdyby wiedział, że orliccy stróże prawa będą potrzebowali jego pomocy, wziąłby coś na bezsenność. Przełknął wymemłany napój.
– Proszę zrobić dokładne zdjęcie ze zbliżeniem na kości okolicy kręgów szyjnych. Mamy dwie prawdopodobne przyczyny śmierci: uduszenie lub powieszenie, na co wskazuje złamana kość gnykowa. Nie można wykluczyć samobójstwa ani morderstwa w afekcie. Ciekawsze obrażenie znajduje się na czwartym lewym żebrze. Można dostrzec ukruszenie kości powstałe na skutek działania ostrego narzędzia. Uszkodzenie jest prawie niedostrzegalne, więc zakładam, że powstało za życia ofiary.
– Czy istnieje możliwość, że żebro uszkodzono pośmiertnie, na przykład po rozłożeniu tkanek miękkich? – dopytała kobieta. Patolog lustrował ją spojrzeniem, zbierając myśli.
– Nie wydaje mi się, aby taki scenariusz był możliwy. Napastnik musiałby operować nożem z laserową precyzją, aby wykonać tak drobny uszczerbek na kości. Bardziej prawdopodobne jest to, że denat uszkodził żebro, uprawiając sport, biorąc udział w bójce lub w wypadku samochodowym. Pasy bezpieczeństwa często powodują tego typu obrażenia, choć zwykle urazy powypadkowe przybierają nieco bardziej drastyczną formę.
Biegła zbliżyła aparat do żebra. Wybrała tryb makro. Nie używała lampy błyskowej – powierzchnia kości odbijała blask sztucznego światła, a powstałe refleksy utrudniały dokumentowanie szczegółów i mikroobrażeń. Kobieta sięgnęła po raport i uzupełniła kilka rubryk. Następnie spojrzała na patologa – z fascynacją gładził paliczki stopy ofiary.
– Znalazł doktor coś niezwykłego?
– Nie. Po prostu nie mogę się nadziwić, w jak dobrym stanie są kości. Mógłbym wysnuć hipotezę, że zostały poddane balsamowaniu, co byłoby dość osobliwe.
– Czyli ktoś trzymał trupa w szafie przez dwadzieścia lat? – Technik skrzywił się z niesmakiem, wyobrażając sobie szkolny szkielet chowany po lekcji biologii do ciemnego zagraconego kantorka.
Udoński zignorował uwagę.
– Z pewnością użyto jakiegoś środka chemicznego spowalniającego proces rozkładu.
– Formalina? – dopytała kobieta.
– Nie sądzę. Ta substancja lepiej nadaje się do utrwalania tkanek miękkich: serca, płuc, wątroby. Myślę, że w tej kwestii należałoby zasięgnąć rady myśliwego lub leśniczego. Obrabianie zwierzęcych trofeów to ich specjalność. – Patolog włożył palce w oczodoły czaszki. Patrzył na nią hipnotycznym wzrokiem przez kilka chwil, po czym dodał: – Pobierzcie próbkę DNA z kręgosłupa. Może zachowała się odrobina szpiku kostnego. Ułatwiłoby to przeprowadzenie dokładnych badań materiału genetycznego.
– Doktorze, laboratorium wojewódzkie nie przyjmie próbek, jeśli…
– Nie podam dokładnej przyczyny zgonu. Może pani podkreślić znaczenie złamanej kości gnykowej w raporcie. Ale sam szkielet jest stary, więc domyślam się, że góra nie zechce nadać wysokiego priorytetu tej sprawie. Nic nie poradzę.
Kobieta pokiwała głową. Może kiedy Radosza zapozna się z ustaleniami Udońskiego, sam schowa tę sprawę na dno szuflady i zasypie ją aktami aktualnych drobnych przestępstw. Do niej należało jedynie dokładne udokumentowanie dowodów, przesłanie ich do odpowiednich jednostek, dopełnienie wszystkich formalności. Mimo to czuła, że po raz pierwszy od dłuższego czasu na stole do sekcji leży ofiara bestialskiej zbrodni, a nie zdesperowany samobójca lub pijaczyna, który poprztykał się z kolegami od wódeczki.
– Czy coś jeszcze może doktor powiedzieć o zwłokach?
– Niestety, nie specjalizuję się w antropologii sądowej. Ciało można przesłać do Zakładu Medycyny Sądowej we Wrocławiu, gdzie dokładnie zbadają je eksperci. Uprzedzając pani pytanie, wiem, że to oznacza dodatkowe koszty, jednak dyrektor instytutu wisi mi przysługę, więc jeśli zajdzie taka potrzeba, mogę poręczyć za naszego nieboszczyka.
– Zasugeruję to komisarzowi. – Kobieta uśmiechnęła się nieśmiało, układając w głowie plan rozmowy z komendantem Radoszą.
– Ależ przez te kości nabrałem ochoty na golonkę! – Patolog z powrotem schował się za parawan.
Biegła skrzywiła się z niesmakiem. Zastanawiała się, jak taka ekscentryczna postać jak Udoński przetrwała w Orlicach.
***
Lena Dobrowicz wpadła z impetem do komisariatu. Minęła dyżurkę, nie zaszczycając powitaniem pełniącego służbę policjanta. Choć nie nosiła munduru i dopiero od kilku miesięcy należała do orlickiej jednostki, większość funkcjonariuszy kojarzyła ją doskonale. Wzbudzała zainteresowanie nie tylko atrakcyjnym wyglądem, ale także bezpośrednim, czasem wręcz bezczelnym zachowaniem. Sprawiała wrażenie szczerej aż do bólu. Potrafiła postawić się komisarzowi Radosze, co nieoczekiwanie spodobało się mężczyźnie, ponieważ zwykle wykłócała się o przydzielenie bardziej wymagających zadań. Dzięki jej feministycznym postawom komendant mógł bez wyrzutów sumienia zarzucić ją najgorszą robotą. Podejmowanie interwencji w pijackich bójkach, doprowadzanie na przesłuchanie łysych typków z przyciemnianych bmw czy sprawy związane z przemocą domową nie stanowiły dla Leny żadnego problemu. Jak narkotyku potrzebowała adrenaliny każdego dnia, inaczej nudziła się niemiłosiernie. Jej twardy charakter, nieokrzesanie i nadpobudliwość kłóciły się z wyobrażeniem funkcjonariuszki policji, które przyjęli orliccy policjanci. Wielu mężczyzn w jej obecności czuło się nieco skrępowanych, co kobieta potrafiła doskonale wykorzystać na swoją korzyść.
Dobrowicz skręciła w korytarz prowadzący do pomieszczenia socjalnego, niewielkiej salki konferencyjnej i pokoju komendanta. Założyła obuwie sportowe, więc poruszała się bezszelestnie po wykafelkowanej posadzce. Machinalnie poprawiła włosy. Nieujarzmione brązowe kosmyki poruszały się dynamicznie, naśladując rytm jej kroków. Zatrzymała się przed drzwiami, które nigdy nie były zamknięte. Jej spojrzenie spotkało się ze zmęczonym wzrokiem Koszyckiego. Starszy aspirant zachęcił ją gestem dłoni, aby do niego podeszła. Zanim dosiadła się do kolegi, zrobiła sobie dużą bezkofeinową kawę. Nie potrzebowała dodatkowego zastrzyku energii, była już wystarczająco pobudzona.
Mężczyzna przez chwilę obracał długopis w dłoni, wpatrując się hipnotycznym wzrokiem w telefon, który leżał na blacie stolika. Analizował przebieg porannej rozmowy z niemieckim turystą – mimo niewielkiej bariery językowej stwierdził, że świadek mówił prawdę. Znalazł ciało, zadzwonił na policję, koniec sprawy. Wątek zamknięty.
– Szukasz ciekawej roboty, Dobrowicz? – Spośród wszystkich policjantów tylko Koszycki zdawał się nie zwracać uwagi na urodę ani doświadczenie Leny zdobyte w dochodzeniówce. Traktował ją jak równą sobie, chociaż czasami z racji dłuższego stażu zachowywał się jak jej przełożony.
– A co, w Orlicach pojawiły się dziwki? Chcesz, żebym udawała pełnoetatową kurwę? – zażartowała.
– To już nie interesuje cię przemyt narkotyków?
– Macie taką sprawę? – Spojrzała na kolegę, który uśmiechnął się powściągliwie i pokręcił głową. – Zakurwiaszczy dowcip! Potrzebujesz czegoś ode mnie czy po prostu próbujesz mi podnieść ciśnienie?
– Uczestniczyłaś kiedyś w dochodzeniu dotyczącym morderstwa?
Tymi słowami przykuł jej uwagę. Zastanawiała się jednak, czy i tym razem się z niej nie nabija.
– Wykonywałam jedynie czynności operacyjne: śledziłam podejrzanych, rozmawiałam ze świadkami zdarzenia, brałam udział w obławie, pracowałam pod przykrywką, upodabniając się do ofiar.
– Byłaś przynętą?
– Tak. W większych jednostkach organizuje się tego typu akcje. To kosztowne, ale niektórzy komendanci mogą sobie pozwolić na takie wydatki – drwiła.
– A co z pracą detektywistyczną?
– A jak myślisz? Nie dokonywałam oględzin miejsca zbrodni, nie zbierałam śladów, nie uczestniczyłam w oficjalnych przesłuchaniach. Najlepsze kąski zabierali dla siebie detektywi i pożal się Boże nieudolny prokurator. – Zbliżyła kubek do ust. – Przestaniesz mnie przesłuchiwać i powiesz, kto został zabity w tej idyllicznej okolicy?
– Wczoraj znaleźliśmy ciało pozbawione tkanek miękkich. – Koszycki spojrzał kobiecie w oczy, które zabłyszczały z podniecenia.
– Zajmujemy się sprawą czy przejmuje ją od nas wojewódzka?
– Działamy. Na razie nie wiadomo, czy w ogóle mamy do czynienia z zabójstwem. Radosza…
– Dał ci tego trupa?
– Lena, wolałbym, żebyś…
Spojrzała na niego i wzruszyła ramionami. Nie lubiła obłudy ani eufemizmów. Gówno zawsze będzie śmierdziało, nieważne, jak się je nazwie.
– W końcu zajmiesz się porządną policyjną robotą i przestaniesz występować w galowym mundurze na dożynkach – powiedziała, przygryzając usta.
Dostrzegł w jej głosie sarkazm, ale miała rację – policjant, chociaż sam zdecydował się na pracę w małej jednostce, marzył o wyzwaniach rodem z amerykańskich filmów sensacyjnych. Ciało znalezione na Orlicy to mogła być szansa jedna na milion.
– Chciałbym, abyś pomogła mi w dochodzeniu.
– Uuu… Czyżby w końcu ktoś dostrzegł moje atuty? – Wyprostowała się i wypięła klatkę piersiową. Starszy aspirant wiedział, że to prowokacja, więc utrzymywał z kobietą kontakt wzrokowy, usilnie powstrzymując się, żeby nie spojrzeć na jej biust. Dobrowicz była wredną policjantką, dzięki czemu doskonale radziła sobie w męskim towarzystwie. Jednak nie wszystkich onieśmielała jej bezceremonialność.
– Do kurwy nędzy, skończ już z tymi żartami. – Koszycki powiedział to tak spokojnie, że trudno było wychwycić złość ukrytą w przekleństwie. – Nie atakuję cię i nigdy nie podważałem twoich kompetencji. Potrzebuję twojego doświadczenia, ale równie dobrze mogę z niego zrezygnować, jeśli nie potrafisz zachować się profesjonalnie. Nie jesteś jedyną policjantką, która pracowała w dużej jednostce.
Nie wydawała się speszona uwagą kolegi, mimo to cofnęła plecy na oparcie i nieco się przygarbiła. Policjant próbował wyczytać coś z jej twarzy, ale niczego nie dostrzegł poza pustką, chłodem i dystansem ziejącym z jej oczu.
– Okej.
– Okej?
– Tak. Jeśli Radosza nie ma nic przeciwko, a… Zresztą nieważne, i tak nie znajdziesz nikogo lepszego ode mnie.
– Zbieraj się. Mamy dokładnie godzinę na obejrzenie miejsca zbrodni.
– A potem co, zniknie? – Zaniosła się donośnym śmiechem.
– Nie. Radosza pourywa nam jaja.
Koszycki wstał, poprawił spodnie oraz marynarkę i wyszedł z pokoju socjalnego. Marzył o papierosie, o smaku nikotyny i zapachu dymu w nozdrzach, ale oparł się pokusie i sięgnął do kieszeni po miętówkę. Słyszał, jak Dobrowicz niespiesznie podąża za nim na policyjny parking. Miał przeczucie, że kobieta w najbliższych tygodniach da mu się we znaki.
***
15 października
Czuję rozdrażnienie. Kłujący ból w mojej głowie nie pozwala mi się skupić. Jestem jak sportowiec, któremu pozwolono wrócić do uprawiania ukochanej dyscypliny – chcę natychmiast rozpocząć trening, wiem, co powinienem robić, ale ciało skostniało, mięśnie obrosły warstwą tłuszczu, a dobra kondycja stała się słodkim wspomnieniem. Pragnę biec, jednak nie mogę, jeszcze nie teraz. Muszę odzyskać formę, by mój powrót był spektakularny.
Mam czas na planowanie. Miliony neuronów wydobywają z podświadomości cząstki mikroinformacji, by zaprezentować w umyśle obraz, który mnie zadowoli. Wyobraźnia nigdy mnie nie zawiodła. Podpowiadała, czym jest prawdziwa rzeczywistość, wskazywała drogę do narkotycznych emocji, dawała impuls, by żyć. Tym razem będzie nieco inaczej – chcę doświadczyć wszystkiego: miłości, złości, nienawiści, strachu, radości, obrzydzenia. Przekroczę granicę, za którą nie znajdę drogi powrotnej.