Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Pogromca Zła - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 maja 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pogromca Zła - ebook

Młody chłopak niespodziewanie odkrywa w sobie tajemniczą moc, a następnie dostaję szansę od zakonu łowców, aby wstąpić w ich szeregi i walczyć ze splugawionymi czarodziejami. Postanawia porzucić swoje dotychczasowe nikczemne życie i zmierzyć się ze swoim przeznaczeniem.
Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8351-016-3
Rozmiar pliku: 2,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Złodziej

Dom był wielki, składał się z piwnicy, parteru, dwóch pięter i strychu. Na początku zastanawiałem się czy było warto brać to zlecenie, ponieważ moje szanse na odnalezienie tej figurki były znikome, przeszukanie tak wielkiej willi zajmie mi wieki.

— Co ty sobie myślałeś Drake? — Wyszeptałem do siebie. Porywać się na okradanie kupca Tigermana za marne pięćset koron to jak szukanie taniej dziwki w Goldenhall.

Miałem ogromne wątpliwości co do powodzenia mojej misji, ale niestety nie miałem w tym momencie innego wyjścia, musiałem się zawziąć i odnaleźć ten przedmiot. Ucieczka w tej sytuacji nie wchodziła w grę… albo inaczej, mogłem porzucić zadanie, ale wiązało by się to z poważnymi konsekwencjami. Pracowałem u Roberta dość długo i wiedziałem, że za niedotrzymanie kontraktu wymierza karę. O tych, którzy się mu sprzeciwili słuch zaginął, a ja wolałem nie znaleźć się na ich miejscu, zdecydowanie lepiej narazić się najbogatszemu kupcowi w Cnoclee.

— Dobra, skup się Drake. Pomyśl, gdzie się stawia taką drogocenną figurkę? Hmm. Na pewno nie w salonie na parterze — powiedziałem do siebie w myślach — muszę przeszukać górną część domu.

Po chwili zastanowienia ruszyłem w kierunku schodów, prowadzących na piętro. Na pierwszej kondygnacji znajdował się korytarz, a na jego ścianach wisiało pełno obrazów przedstawiających nagie kobiety, widocznie kupiec był amatorem krągłych kształtów (nie to żebym ja nim nie był, ale zdecydowanie wolałem zachwycać się żywym ciałem). Sprawdzałem wszystkie pomieszczenia po kolei, aż w końcu natrafiłem na zamknięte drzwi. Wyciągnąłem swoje wytrychy i przystąpiłem do sforsowania zamka. Po paru chwilach udało mi się otworzyć drzwi, a kiedy je rozwarłem, ujrzałem duże pomieszczenie bogato ozdobione i urządzone. Wszedłem do środka i rozejrzałem się, pokój wypełniały regały pełne ksiąg, na środku stał ogromny stół, a na nim leżała karafka z winem. Na jednej ze ścian wisiał obraz przedstawiający wizerunek Tigermana (widocznie nasz kupiec był narcyzem), pod nim stała dębowa komoda ze złotymi zdobieniami, a na niej poszukiwany przeze mnie przedmiot.

— Mam cię. — Uśmiechnąłem się.

Podszedłem bliżej i ujrzałem jadeitową statuetkę przedstawiającą węża z rozwartą paszczą, w której trzymał białą perłę. Chwyciłem figurkę ostrożnie i schowałem ją do plecaka. W pierwszej chwili pomyślałem, że to kiepskie miejsce na tak cenny przedmiot. Bardzo łatwa zdobycz dla przeciętnego złodzieja (nie uważałem siebie za takiego), lecz włamanie się do pustego domu nie było trudne, nawet zamknięte drzwi nie stanowiły problemu. Wystarczyło je wyrwać z zawiasami, choć to by nie było profesjonalne działanie. Później stwierdziłem, że kupcy są trochę zadufani, oczywiście nie mówię o takich, którzy sprzedają warzywa na targu, ponieważ ich majątek nie jest duży i szanują to, co mają. Chodzi mi o takich, co pławią się w bogactwach i myślą, że są lepsi od innych. Uważają, że nikt nie odważy się ich okraść — a tu proszę, znalazł się taki łotr jak ja. Odważny i śmiały Drake. — Uśmiechnąłem się w myślach.

— Na mnie już czas — pomyślałem — wyszedłem z pomieszczenia i zamknąłem za sobą drzwi, a chwilę później usłyszałem odgłosy z dołu, najwidoczniej właściciel wrócił. Odwróciłem się i przedostałem z powrotem do pokoju, zamykając od środka zamek. Jedyną drogą ucieczki w tej sytuacji było okno, więc bez chwili zastanowienia ruszyłem w jego kierunku. Musiałem jednak zachować ostrożność i nie robić zbędnego hałasu. Przemierzyłem salon idąc na palcach, patrząc jednocześnie pod nogi, aby w nic nie uderzyć. Kiedy dotarłem na miejsce, otworzyłem powoli okiennice i opuściłem się na rękach w dół. Miałem szczęście, że dom był porośnięty bluszczem, bo ułatwiło mi to zejście, co prawda kolce nie sprzyjały w uchwycie, ale gorzej by było, jakbym nie posiadał rękawiczek. Z małymi przeszkodami udało mi się pokonać ścianę i dotrzeć na dół, od razu jak znalazłem się na ziemi zacząłem biec w stronę pobliskiego lasu. Po przebiegnięciu kilku metrów, z oddali było słychać krzyk kupca.

— Dopadnę skurwysyna, który miał czelność mnie okraść! — Biegłem ile sił w nogach i śmiałem się pod nosem.

Po długim nieustającym biegu postanowiłem odpocząć pod drzewem, aby złapać oddech. Wątpiłem w to, że ktoś ruszył moim tropem, ponieważ kupiec nie miał żadnej straży, a poza otwartym oknem, nie zostawiłem żadnych śladów. Wziąłem plecak do rąk i wyjąłem statuetkę, aby jej się lepiej przyjrzeć. Była bardzo dobrze wykonana, z dbałością o najmniejszy szczegół.

— Po co Robertowi coś takiego? — Pomyślałem — nie będzie się nią nawet w stanie pochwalić przed ludźmi. Zresztą nieważne, dla mnie liczyły się tylko pieniądze, które za nią dostanę. Zapakowałem ją i ruszyłem w stronę karczmy, w której byłem umówiony na spotkanie.

Karczma „U cycatej Bessy” (skąd się wzięła nazwa chyba nie muszę tłumaczyć) była obskurna, ale podawali w niej wyśmienite piwo i to odpowiednie miejscem dla takich ludzi jak ja. Nie zaglądali do niej szlachcice ani żadni obywatele wyższych sfer, dlatego byłem tam bezpieczny.

Wszedłem do środka i zatrzymałem się obok drzwi, po czym rozejrzałem dookoła w poszukiwaniu Roberta. Po chwili ujrzałem mężczyznę w szarej koszuli i czarnych spodniach, kolor jego włosów w pewien sposób odzwierciedlał ubiór, ponieważ ulizane, krótko ścięte włosy były czarne jak smoła i przerzedzone sporadyczną siwizną. Obok niego stało dwóch wielkich, umięśnionych i identycznie ubranych mężczyzn. Byli to ochroniarze Roberta niejacy Tug i Fug, bliźniacy o ograniczonym ilorazie inteligencji (do trzaskania ludzi po łbie nie potrzebny był lotny umysł), a jedyne co ich odróżniało to broda. Tug posiadał niewielki zarost, wręcz identyczny jak jego szef Robert, zaś Fug nosił krótką bródkę ściętą w trójkącik.

— Witam Robercie, i was również. — Rzekłem spokojnym tonem.

— Witaj Drake. Zdobyłeś to, o co cię prosiłem? — Zapytał Robert.

— Owszem. — Wyciągnąłem z plecaka figurkę i wręczyłem ją Robertowi.

— Dobrze się spisałeś chłopcze, za twoje trudy należy ci się nagroda. Tug — zwrócił się do jednego z bliźniaków — wypłać proszę naszemu gościowi należną sumę. — Tug sięgnął do kieszeni po sakiewkę wypełnioną monetami i wręczył mi ją.

— Dziękuję. — Zabrałem sakiewkę z ręki bliźniaka i schowałem ją do plecaka.

— To ja ci dziękuję — zwrócił się do mnie Robert — jest piękna, nie uważasz? — Zapytał.

— Owszem, niebywała figurka. Po co ci ona?

— Nie twoja sprawa mały, nie powinieneś się interesować tym, co robię z przedmiotami, które dla mnie zdobywasz. Twoim zadaniem jest tylko kraść, nic poza tym — odparł z oburzeniem — zmykaj już, czekam jeszcze na kogoś ważnego.

— Bywajcie panowie. — Wstałem z krzesła i udałem się w stronę baru. Po dzisiejszych emocjach musiałem się napić piwa i coś zjeść.

— Witam moją przeuroczą karczmarkę Bessy. — Zawołałem radośni.

— Mój mały Drake. — Oberżystka rozłożyła ręce i wtuliła się we mnie. Jej uścisk był tak silny, że nie mogłem przez chwile złapać tchu. Była wysoką kobietą o blond włosach upiętych w niewielki kok, niebieskich oczach i dużych krągłych piersiach (więc uścisk był przyjemny z racji tego, że miałem głowę na wysokości jej biustu). Można tak powiedzieć, że była dla mnie jak matka, opiekowała się mną po stracie rodziców. Dużo jej zawdzięczam. — Gdzie się podziewałeś słoneczko? Jesteś cały brudny i wyglądasz mizernie. Pewnie byś coś zjadł?

— Miałem pewną sprawę do załatwienia i trafiłem do lasu, ot cała historia, szkoda czasu opowiadać. Czy bym coś zjadł? Oczywiście, że tak, jestem głodny jak wilk, ale najpierw napiłbym się piwa, albo od razu dwa. W gardle mi zaschło od tego biegania.

— Już ci służę chłopcze — Bessy sięgnęła po kufel, po czym zanurzyła w drewnianej beczce wypełnionej trunkiem — proszę uprzejmie, na zdrowie. Zaraz wrzucę na ruszt wieprzowinkę.

Bessy nie popierała mojej profesji i zawsze powtarzała, że stać mnie na więcej i powinienem skończyć z pracą u Roberta. Wiem, że chciała dla mnie lepiej, ale nie miałem zamiaru rezygnować ze swojej pracy, lubiłem ją. Pomimo moich sprzeciwień i wybryków, zawsze mnie kochała i wspierała, byłem dla niej jak syn, więc nie miała serca się na mnie gniewać.

— Już niosę strawę! — Zawołała radośnie Bessy i położyła przede mną talerz wypełniony po brzegi pachnącym jedzeniem.

— Dziękuję ci uprzejmie. — Byłem tak potwornie głodny, że od razu zabrałem się do jedzenia.

Talerz opróżniłem w kilka chwil, mięso było dobrze wypieczone, a pyry rozpływały się w ustach. Bessy była urodzoną kucharką.

— Wyśmienite danie Bessy. — Wyrwałem nagle, po czym poczułem zawrót głowy.

— Cieszę się, że smakowało — uśmiechnęła się — nie chcę cię wypraszać, ale widzę, że jesteś zmęczony. Idź odpocząć Drake.

— Dobrze, rzeczywiście ze mną nie najlepiej, czuję jakby rozsadzało mi głowę od środka. — Odparłem i odwróciłem się w stronę wyjścia. Zrobiłem dwa kroki i nagle przed moimi oczami przeleciał sztylet, po czym wbił się w stojący obok mnie drewniany słup.

— Co robisz głupcze! Zabijesz kogoś! — Krzyknęła wściekle Bessy.

— Wybacz Pani, to nie było zamierzone. — Odpowiedział roztrzęsiony młody chłopak.

Zabrałem wbity nóż i powiedziałem do stojącego przerażonego chłopaka — sztylet to wspaniała broń. Jest niewielki, niewinnie wyglądający, a może być postrachem ciężkozbrojnego z toporem. Można nim rzucać, podcinać gardła, ale najważniejsze to wiedzieć jak się z nim obchodzić. Nie sztuką jest nim ciskać na oślep z nadzieją, że trafi się w cel. Należy nad nim zapanować, na przykład tak. — Wykonałem szybki zwrot i rzuciłem nożem. Wbił się on prosto w jabłko, którym zajadał się towarzysz naszego przerażonego miotacza. Kompan upuścił owoc z tkwiącym w nim sztylecie na podłogę. Był osłupiały. W karczmie wszyscy umilkli, było tylko słychać ciężkie oddechy ludzi i szybkie bicie serca dwóch opryszków.

Nagle odezwała się oberżystka.

— Koniec przedstawienia. Wy dwaj wynocha! Nie będziecie mi straszyć klientów i demolować lokalu. Drake, ty też już idź. — Skinąłem tylko głową i wyszedłem.

Banda kretynów, pomyślałem wychodząc. Zabierają się za coś, o czym nie mają bladego pojęcia, przez ich nieudolność mogłem stracić życie. — Drake nie zaprzątaj sobie tym głowy i tak już ją masz pełną — dodałem w myślach. — Moja głowa była jak rozpalona kula trebusza, nie mogłem pojąć co się dzieje. Nigdy dotąd nie spotkałem się z takim dziwnym zjawiskiem zachodzącym w moim ciele — może to przez piwo? — Pomyślałem. — Nie to niemożliwe. Położę się spać i ból powinien ustąpić.

Szedłem już dłuższą chwilę i usłyszałem jakieś kroki za moimi plecami. Ktoś mnie śledził od karczmy. Zatrzymałem się i zapytałem idącego za mną człowieka.

— Czemu za mną idziesz? — Odparłem nie odwracając głowy. Nikt nie odpowiedział, więc ponowiłem pytanie z wyraźnym zdenerwowaniem w głosie.

— Czemu za mną idziesz?!

— Ponieważ chcę ci pomóc. — Odparł nieznajomy.

— Nie potrzebuję żadnej pomocy.

— Owszem, potrzebujesz. Wyczuwam w tobie moc drogi chłopcze i chce ci pomóc nad nią zapanować.

W tym momencie odwróciłem się, gdyż zaciekawiła mnie odpowiedź owej osoby. Szedł za mną dorosły mężczyzna ubrany w granatową szatę, niestety było ciemno i nie widziałem dokładnie twarzy. W dodatku byłem lekko podchmielony i moja ostrość widzenia się zmniejszyła.

— Jaką moc? O czym ty bredzisz człowieku?

— Jest w tobie magia, to przez nią cię boli głowa.

— To niemożliwe, gdyby w moich żyłach płynęła magiczna krew, na pewno bym o tym wiedział. Po prostu za dużo wypiłem. — Zadrwiłem z nieznajomego.

— Nie lekceważ tego. Jeżeli nie zapanujesz nad swoim umysłem ból rozsadzi ci głowę.

— Zabawne. Coś ci się pomyliło człowieku, wybrałeś sobie niewłaściwą osobę — uśmiechnąłem się drwiąco i zrobiłem zwrot na pięcie. — Bywaj! Udanego polowania na naiwniaków — dodałem.

— Nie cofniesz przeznaczenia chłopcze, magia to twoja powinność. Kiedy to zrozumiesz przyjdź do starego młyna, będę cię wyczekiwał.

Nic nie odpowiedziałem, nawet nie dałem żadnego znaku, że mnie to przejęło. Po prostu szedłem koślawym krokiem do domu.

***

Następnego dnia rano ledwo zwlokłem się z łóżka, byłem wykończony po wczorajszym zadaniu, no i oczywiście pobyt w karczmie dał mi się we znaki.

— Drake, wstałeś już? — Zawołała Bessy.

— Tak. Proszę tylko mów trochę ciszej, bo głowa mi pęka.

— Przesadziłeś z alkoholem synku.

— Pewnie tak. Choć ten ból nie wydaje się jakby był spowodowany nadmierną ilością wypitego piwa, w końcu wczoraj spożyłem tylko dwa. Nie pierwszy raz mi się zdarzyło wypić, ale nigdy nie miałem tak silnej migreny. Poza tym, już od południa czułem się dziwnie i głowa mi pulsowała. Może rzeczywiście ten mężczyzna miał rację? — Pomyślałem na głos. Po czym machnąłem ręką.

— Jaki mężczyzna? — Zapytała zaniepokojona Bessy.

— Wiesz, wczoraj spotkałem pewnego człowieka. Twierdził, że chce mi pomóc zapanować nad mocą. Spławiłem go, ponieważ nie posiadam żadnej mocy i to, co mi powiedział uznałem za jakieś brednie. Chociaż coś jest nie tak, ten dziwny ból. — Złapałem się za głowę.

— A jak był ubrany ten mężczyzna? — Ciągła ciekawie Bessy.

— Eh. Było ciemno, więc za bardzo nie widziałem. Pamiętam, że nosił granatową szatę z jakimś symbolem na piersi, na jego plecach widniała lanca, zaś na prawym udzie przypiętą miał małą kuszę. Czemu mnie wypytujesz o tego człowieka?

— Gdyż chyba wiem kim był i obawiam się, że miał rację. Widziałam kogoś takiego wczoraj w oberży, wyszedł zaraz po tobie — na moment zamilkła — oj synku, już myślałam, że cię to ominie. — Odpowiedziała z żalem i usiadła obok mnie.

— Jak to miał rację? O czym ty mówisz?

— Odziedziczyłeś moc po swojej matce. Nie mówiłam ci tego wcześniej, ponieważ myślałam, że cię to ominie. Przeważnie objawia się ona po ukończeniu szesnastu lat, widocznie los tak chciał, że nastąpiło to dwa lata później.

— Jak to możliwe? Przecież moją matkę zabrali do lochu za kradzież. Przynajmniej tak mi powiedziano. Miałem wtedy sześć lat, ale dobrze pamiętam rozmowę mojego ojca ze strażnikiem więziennym. Jest coś, o czym nie wiem?

— Prawda była inna. Owszem, władze zabrali ją do lochów, ale tylko na chwilę. Kolejnego dnia została stracona na stryczku za stosowanie magii.

— Nieee. To niemożliwe. Moja matka nie była czarownicą. — Odpowiedziałem z niedowierzaniem w głosie.

— Owszem. Elisa nie była czarownicą, lecz uzdrowicielką.

— To czemu ją zabito?

— Uznano ją winną otrucia rajcy.

— Przecież skoro była uzdrowicielką jak mogła kogoś otruć?

— Zaraz ci wszystko opowiem. Otóż pewnego dnia bardzo poważnie zachorował rajca miasta na jakąś rzadko spotykaną chorobę, żadne zioła mu nie pomagały. Niestety, nie każdą dolegliwość można leczyć naturalnymi środkami, więc potrzeba była użyć eliksirów, które człowiek bez doświadczenie nie będzie potrafił przyrządzić. Aby go uwarzyć, nie wystarczy tylko receptura, trzeba mieć jakiekolwiek pojęcie na temat alchemii, na przykład: jak odpowiednio zmieszać składniki, do jakiej temperatury należy podgrzać wywar i tak dalej. Poprosili więc twoja matkę o pomoc, wiedzieli, że potrafi wykryć bez trudu co człowiekowi dolega i jako jedyna w Cnoclee zna się na warzeniu. Bez zastanowienia ruszyła do rajcy, aby go czym prędzej zbadać. Po postawieniu diagnozy przedsięwzięła działanie, uwarzyła odpowiednią miksturę i ponownie stawiła się w domu rajcy. Podała mu pierwszą dawkę leku, a kolejne ampułki zostawiła służbie wraz z instrukcjami, jak i kiedy je stosować. Następnego dnia okazało się, że rajca zmarł w wyniku zatrucia, ludzie urzędnika zbadali specyfik i wykryli w nim obecność korzenia mandragory, który jest bardzo trujący. Władze od razu powiązali twoją matkę ze zbrodnią, nie wszczynając nawet śledztwa. Postawili ją przed sądem i skazali na natychmiastową śmierć. Mieszkańcy nie wierzyli w winę Elisy, ponieważ była bardzo dobrą kobietą i nigdy nikogo nie skrzywdziła, jednak te argumenty nic nie wniosły do sprawy, dowody były jednoznaczne. To całe zajście było bardzo podejrzane, uważam, jak zresztą wielu, że ktoś chciał się pozbyć rajcy i upozorował jego śmierć. Najpierw chorobę, a później otrucie. Łatwo coś dosypać do leku, a następnie zrzucić winę na niewinną osobę. Wydaję mi się, że najprawdopodobniej był to zastępca rajcy. Od dawna ostrzył sobie zęby na jego miejsce i rozpowiadał, że nadejdzie jego dzień. Oczywiście były to tylko przypuszczenia, nie miałam na to dowodów, więc nawet nie próbowałam walczyć. Po tej tragedii twój ojciec nie mógł się pozbierać, zaczął pić, robił burdy, a resztę niestety już znasz. Kiedy odszedł, nie mogłam patrzeć na takiego biednego i bezbronnego chłopca, więc przygarnęłam cię pod swój dach. Zawsze pragnęłam takiego życia, aby wychować własne potomstwo, którego niestety nie mogłam mieć. Po kilku latach pokochałam cię jak własnego syna. Wiem jak to brzmi, ale nie myśl sobie o mnie źle. Zaopiekowałam się tobą nie dlatego, żeby zaspokoić swoje pragnienia, ale zrobiłam to abyś dostał lepsze życie. Kochałam Elisę jak siostrę, byłyśmy ze sobą bardzo zżyte, a dla ciebie byłam jak ciotka. Nie wybaczyłabym sobie jakbym cię wtedy zostawiła na pastwę losu. Przepraszam cię chłopcze, że nie opowiedziałam ci tej historii wcześniej, byłeś mały i nie chciałam zranić twoich uczuć. — Bessy rozpłakała się, a ja siedziałem jak wryty.

Nie miałem do niej żalu, wychowała mnie, dała schronie i miłość, nie to co mój ojciec. Był skończonym skurwysynem, rodzic nie powinien porzucać dziecka, nawet w obliczu rozpaczy bo współmałżonku. Pamiętam jak przez mgłę, że przychodził do domu pijany, ale wtedy nie byłem świadom dlaczego się tak zachowuje. Pewnego dnia wyszedł i już nie wrócił, wówczas nie wiedziałem co się mu stało, ale teraz kiedy poznałem prawdę, wiem jedno. Nigdy mu tego nie wybaczę. A co do mojej matki, to byłem zaskoczony, że była niegdyś czarodziejką. Chwyciłem Bessy za rękę i odparłem.

— Nie mam do ciebie żalu Bessy, to nie twoja wina tylko mojego ojca. On się poddał, wolał chwycić za flaszkę niż zająć się wychowywaniem dziecka. Zresztą, chędożyć go, to już przedawniona sprawa, niech gnije gdzieś pijany w rynsztoku, nie obchodzi mnie jego los.

— Nie możesz tak mówić o swoim ojcu.

— On już nie jest moim ojcem. Przestał nim być, odkąd mnie porzucił. Proszę zostawmy już ten temat, porozmawiajmy o aktualnej sprawie. — Bessy kiwnęła głową na znak, że się zgadza. — Jeżeli rzeczywiście odziedziczyłem moc po matce, to oznacza, że rodzi się we mnie magia i dlatego rozsadza mi głowę. Muszę czym prędzej udać się z nim spotkać. — Wstałem z łóżka i zacząłem się ubierać. — Cholera. Przewidział to — Dodałem.

— Zaczekaj. Dokąd chcesz jechać? I z kim się spotkać? — Bessy uspokajała mnie starając się dowiedzieć, o co mi chodzi.

— Pamiętasz jak ci opowiadałem, że wczoraj spotkałem dziwnego człowieka, który chciał mi pomóc?

— Ahh tak. Przepraszam cię mój drogi, zupełnie o tym zapomniałam. — Bessy zawiesiła się na chwilę.

— Powiedział, że będzie na mnie czekał w starym młynie.

— Dobrze. Jedź dziecko, tylko uważaj na siebie.

— Umiem o siebie zadbać, ale dziękuję za troskę. — Ucałowałem ją w policzek i zacząłem się pakować. Zabrałem swój sztylet, plecak z jedzeniem i wyszedłem z domu.

Stary młyn znajdował się poza miastem, obok gór, w których ma źródło rzeczka płynąca przez Cnoclee. Na miejsce dotarłem o zachodzie słońca, miałem nadzieję, że zastanę tam tego człowieka. Ukazał się przede mną stary budynek zbudowany z kamienia i dębowych desek. Z jego prawej strony leżało urwane koło, które niegdyś napędzało mechanizm w młynie. Ruszyłem wolnym krokiem w stronę drzwi, aż nagle uderzył mnie silny ból głowy i w tym samym momencie upadłem na ziemię. Tym razem napad migreny był silniejszy niż nad ranem. Nieoczekiwanie zjawił się obok mnie mężczyzna o długich czarnych włosach i koziej bródce.

— Wstań chłopcze. Pomogę ci. — Powiedział łagodnym głosem, po czym spojrzał na mnie, przymknął oczy i wymamrotał coś pod nosem. Poczułem dziwne szmery w głowie, a po chwili ból ustąpił.

— Migrena zniknęła. Ty uśmierzyłeś ból? — Zapytałem.

— Owszem ja, ale sam musisz się nauczyć panować nad swoim umysłem. Wejdźmy do środka, wszystko ci wyjaśnię.

Nieznajomy pomógł mi wstać i obaj ruszyliśmy w stronę młyna. Otworzyliśmy drewniane drzwi, które trzymały się tylko na jednym zardzewiałym zawiasie i weszliśmy do środka. Wnętrze budynku było ohydne, śmierdziało w nim odchodami zwierząt, wszędzie dookoła były pajęczyny, a w powietrzu unosił się kurz. Grzyb na dobre zadomowił się na murach budynku, a korniki zżarły już większość desek. Niegdyś pracował dzień i noc, aby tworzyć mąkę na chleb dla całego miasteczka, teraz stał się schronieniem dla zwierząt, albo podróżnych.

— Dlaczego wybrałeś to miejsce? — Zapytałem.

— Rzadko ktoś tu zagląda, a poza tym, znajduje się z dala od miasta i ciekawskich ludzi.

— Racja. To oznacza, że chcesz ukryć wieść o tym, że posiadam moc przed mieszkańcami?

— Prędzej czy później i tak się dowiedzą. Raczej zależy mi na tym, aby nikt nam nie przeszkadzał. To bardzo drażliwy temat, nie każdy człowiek odpowiednio reaguje na widok maga.

— Dobrze, więc na razie powiedz mi kim jesteś i jak mnie znalazłeś.

— Nazywam się Irving Lynch. Sealgairi z Akademii Draiocht, poszukuję młodych talentów do walki ze spaczonymi. Podróżowałem przez te tereny i zatrzymałem się w karczmie na spoczynek. Przebywając w środku wyczułem magiczną aurę. Na początku nie wiedziałem, kto nią emanuje, ponieważ było za dużo ludzi, ale gdy usłyszałem, że uskarżasz się na ból głowy wiedziałem, iż to ty jesteś tą osobą. Kiedy zaś zobaczyłem twoje umiejętności rzucania nożem, pomyślałem, że byłbyś świetnym łowcą.

Przez chwilę stałem jak osłupiały, nie wiedząc co powiedzieć.

— Sealga..r. Że co?

— Sealgairi. To inaczej łowca. Polujemy na zbłąkanych czarodziejów, których pochłonął mrok. Nazywamy ich Gedra’aid.

— Czyli akademia to fikcja, naprawdę jesteście jakąś sektą. — Odpowiedziałem lekceważąco.

— Akademia istnieje, pomaga takim jak ty zapanować nad mocą, a Sealgairi to nie sekta tylko zakon, który jest jednym z oddziałów uczelni. Jeżeli oswoisz moc i ukończysz egzaminy zaczniesz szkolenie w zakonie.

— Co do zostania łowcą to się jeszcze zastanowię, ale w sprawie oswojenia mocy i pozbycia się bólu głowy nie będę dyskutował.

— Nie naciskam, ale proszę przemyśl moją propozycję, a teraz zdrzemnij się Drake i nabierz sił, ponieważ wyruszymy nazajutrz o brzasku.

— Zaraz, zaraz, skąd wiesz jak mi na imię? — Zapytałem zdziwiony.

— Zapomniałeś? Jestem czarodziejem. — Uśmiechnął się w moją stronę i mrugnął okiem. Nic nie odpowiedziałem tylko położyłem się spać.

Ranek był słoneczny, promienie słońca przebijały się przez dziury w dachu oślepiając moje zaspane oczy. Wstałem i obmyłem twarz wodą z miski stojącej obok posłania, ubrałem się i wyszedłem na zewnątrz. Irving już szykował konie do drogi, rzucił na mnie wzrok i odparł.

— Nareszcie wstałeś. Ileż można spać?

— Daj mi spokój. — Odparłem cynicznie i wsiadłem na konia.

Irving nic nie odpowiedział tylko pokiwał głową, uwiązał juki i energicznie wskoczył na wierzchowca. Ruszyliśmy w drogę, czekał nas jeden dzień wędrówki przez Dolinę Ostrza, to jałowe pustkowie z ostrymi jak brzytwa skałami. Wielu podróżnych straciło tam życie, miałem tylko nadzieję, że uda nam się przejść przez to upiorne miejsce cało. Zresztą w ów czas nie miałem się co martwić, w końcu prowadził mnie wprawny czarownik.

***

Po ciężkich zmaganiach dotarliśmy na gościniec pełny zieleni, jak się później dowiedziałem, owe miejsce było nazywane przez mieszkańców „Zieloną Ścieżką”. Dosyć miałem już tych skał i jałowej ziemi, w końcu można było oddychać czystym powietrzem, a nie kurzem drapiącym w gardło. Teraz tylko marzyłem o sowitym posiłku i gorącej kąpieli. Naszym oczom ukazało się małe miasteczko, przy drodze postawiona była tabliczka z napisem „Witamy w Garrenway”. Budynki rozciągały się po obu stronach drogi, każdy był otoczony niskim płotkiem z furtką. Podjechaliśmy pod karczmę, która nosiła satyryczną nazwę „Gęsi Zad”. Uwiązaliśmy konie i weszliśmy do środka. W karczmie było tłoczno, ale spokojnie. Nikt nie krzyczał, nikt nie wszczynał burd, całkowite przeciwieństwo oberży Bessy. Tam nie było dnia, żeby jakiś pijak nie roztrzaskał butelki na głowie innego pijącego. Znaleźliśmy wolny stolik i usiedliśmy przy nim, po czym zawołałem do karczmarza.

— Dwa kufle piwa i porcje pieczystego!

— Już służę nieznajomy. — Zawołał oberżysta.

— Mów mi Drake, a mój zacny kompan to Irving, urodzony mag.

Nagle zrobiło się cicho. Wszyscy zamarli słysząc słowo mag.

— Trzymaj język na wodzy. — Wyszeptał Irving.

— Dobrze. Przepraszam mistrzu.

— Nie muszą wszyscy dookoła od razu wiedzieć, jaka jest moja profesja. Nie cieszymy się dobrą opinią na tych terenach. Dlatego nałożyłem inny płaszcz, aby ukryć swój symbol.

— Przeprosiłem. Skąd miałem wiedzieć? — Wycedziłem złośliwie.

— Następnym razem zastanów się zanim coś zaczniesz mówić. — Pouczył mnie Irving. — Nie możemy zwracać na siebie zbytnio uwagi. Mogą z tego wyjść kłopoty.

Karczmarz przyniósł nam strawę oraz piwo. Nachylił się nad nami i spokojnie powiedział. — Nie chcemy tu żadnych problemów. To spokojna okolica, a ludzie tu życzliwi, nie wadzą nikomu.

— Rozumiemy. My chcemy tylko zjeść i odpocząć, jutro nas tu nie będzie. — Odezwał się Irving — Aaa i przepraszam za chłopaka, czasem za dużo gada. — Kontynuował.

— Gdzie tu można przenocować? — Zapytałem.

— Na końcu drogi jest domek gościnny „Wróbelek” tam możecie się zatrzymać na noc. — Rzekł oberżysta.

— Dziękujemy.

Karczmarz odwrócił się i odszedł, a my zabraliśmy się za jedzenie. Pieczona gęś była wyśmienita, a piwo miało nieziemski smak. Nigdy moje kubki smakowe nie doświadczyły takiego aromatu. Miało ono bardzo specyficzny posmak drewna, widocznie musiało długo leżakować w dębowych beczkach. Piwowar wykonał świetną robotę.

Po skończonym posiłku zapłaciliśmy karczmarzowi za danie i udaliśmy się do domu gościnnego. Zabraliśmy konie i ruszyliśmy wzdłuż drogi. Po chwili naszym oczom ukazał się domek, nad jego drzwiami wisiała drewniana tabliczka z napisem „Wróbelek”. Był to nieduży drewniany budynek z czerwoną dachówką. Uwiązaliśmy konie obok, a następnie weszliśmy do środka. Naprzeciwko drzwi stała lada, a za nią siedziała młoda dziewczyna w czerwonej sukience i białym gorsecie. Miała kasztanowe włosy i brązowe oczy. Przywitała nas uprzejmie z miłym uśmiechem na twarzy.

— Witajcie w domku gościnnym „Wróbelek”. Czym mogę wam służyć?

— Prosimy o pokój na jedną noc. — Odpowiedział Irving.

— To będzie pięćdziesiąt koron.

— Oczywiście. — Irving wyciągnął z sakiewki monety i podał je dziewczynie.

— Proszę kluczyk. Numer pokoju to cztery.

— Gdzie można zażyć kąpieli. — Zagadnąłem

— W piwnicy mamy łaźnie, zaraz przygotuję wszystko, co trzeba.

— Dziękuję młoda damo. — Uśmiechnąłem się i mrugnąłem okiem do dziewczyny. Na jej twarzy pojawiły się rumieńce, zwiesiła speszona głowę i udała się w stronę zejścia do piwnicy. Zostawiliśmy rzeczy w pokoju i zeszliśmy do łaźni. Czekały tam na nas dwie balie wypełnione ciepłą wodą. Leżakowanie w gorącej wodzie i popijanie przedniego wina po tak wyczerpującej przeprawie przez Dolinę Ostrza było czymś wspaniałym. Brakowało tylko jakiejś pięknej niewiasty, która by mi wymasowała plecy. Były tak strasznie spięte i obolałe. Nie mówię już o moich pośladkach, wytrzaskanych od podskakiwania w siodle. Nie przywykłem do jazdy konno, zawsze wszędzie chodziłem pieszo, oczywiście wydłużało to czas dotarcia na miejsce, ale dzięki temu osiągnąłem wysoki poziom swojej kondycji. Wygrzewając się w bali dużo myślałem o Bessy (pewnie się biedaczka martwi, co prawda wiedziała, że udaję się spotkać z Irvingiem, ale potem nie dałem jej znaku życia), jak również o tej całej szkole i mojej mocy. To było całkiem podejrzane, że spotkałem Irvinga w dzień, w którym pojawiły się te dziwne bóle. Może to rzeczywiście zrządzenie losu? Albo mag mi wszystkiego nie mówi? — Pomyślałem. — Zresztą, nieważne, wszystkiego się dowiem jak dotrę do Draiocht. Może będą tam zajęcia prowadzić jakieś piękne nauczycielki? — Uśmiechnąłem się do własnych myśli. — Po tak intensywnym rozmyślaniu usnąłem w wodzie, spałem tak przez kilka godzin, Irving obudził mnie późnym wieczorem. Kiedy się ocknąłem, woda była już zimna, moje palce u rąk i stóp były całe pomarszczone. Zdecydowanie za długo czasu spędziłem w kąpieli.

— Wstawaj Drake! — Szturchnął mnie za ramię Irving — Leżysz już tu pół dnia, chodź do pokoju, balia nie służy do spania. — Odwrócił się i szybkim krokiem wyszedł z łaźni.

Podniosłem się i owinąłem ręcznikiem. Moje ciało było już wystudzone do takiego stopnia, że dostałem gęsiej skórki, a w dodatku w piwnicy było strasznie zimno. Półnagi udałem się do swojego pokoju. Kiedy przechodziłem przez hol, młoda dziewczyna stojąca za ladą, spojrzała na mnie paradującego w samym ręczniku i od razu dostała wypieków na twarzy. Odwróciła wzrok, aby nie spoglądać na moje gołe ciało. Po jej zachowaniu było widać, że się zawstydziła.

— Życzę dobrej nocy. — Rzekłem do dziewczyny z szerokim uśmiechem. Nie odwracając głowy odparła to samo zawieszonym głosem. Ta młoda dama była bardzo niewinna, nie jedna na jej miejscu byłaby zachwycona widząc mnie w negliżu (no może nie całkiem, miałem przez pas przewinięty ręcznik). Z drugiej strony ceniłem takie kobiety, które nie chędożyły się na prawo i lewo.

Chciałem porozmawiać z dziewczyną, ale pomyślałem, że uczynię to jutro, gdyż w zaistniałej sytuacji będzie jej ciężko wydukać jakiekolwiek słowo. Znalazłem drzwi naszego pokoju i wszedłem do środka. Pomieszczenie było niewielkie, stały w nim dwa pojedyncze łóżka, komoda i nieduży stolik. Na podłodze rozłożone były dwa dywaniki zrobione z jelenich skór. Rozejrzałem się dookoła. Irving już spał w swoim łóżku, chrapiąc przy tym niemiłosiernie. Zrzuciłem z siebie ręcznik, przywdziałem spodnie i położyłem się na posłanie. Próbowałem zasnąć, ale było to bardzo trudne, chrapanie przeszkadzało, a po drugie wyspałem się już wcześniej w balii i nie czułem zmęczenia. Po długim czasie zmagań w końcu mi się udało.

***

Następnego dnia wstałem wcześnie rano, chciałem przed wyruszeniem w dalszą podróż porozmawiać z właścicielką. Ubrałem się i bardzo cicho wyszedłem z pokoju, tak, aby nie obudzić śpiącego Irvinga. Zszedłem po schodach na parter i przemierzyłem krótki korytarz, poczym dotarłem do holu gdzie zauważyłem właścicielkę. Dziewczyna zamiatała podłogę, zgrabnie przy tym ruszając pośladkami, jej żółta sukienka tańczyła razem z nią. Podszedłem do niej ostrożnie, lecz nie za bardzo, aby jej nie wystraszyć. Dziewczyna usłyszała moje wolne kroki i odwróciła się w moją stronę.

— Witajcie Pani. Cudownie dzisiaj wyglądacie. — Na policzkach młodej dziewczyny pojawiły się rumieńce.

— Dziękuję. — Odpowiedziała speszona, z lekkim uśmiechem na twarzy.

— Jak ci na imię moja droga? — Zapytałem.

— Ibbie.

— Ibbie. Jakie anielskie imię. — Rozmarzyłem się na moment. — Ja jestem Drake.

— Miło mi. — Odparła cichutko.

— Nie wstydź się, chcę tylko porozmawiać. — Zawiesiłem się na chwilę. — Przepraszam za wczoraj, nie powinienem tak paradować w samym ręczniku. To zachowanie było trochę nieokrzesane.

— Nic nie szkodzi, po prostu nieczęsto widuje nagi tors takiego przystojnego mężczyzny. — Odpowiedziała łagodnym głosikiem, a jej policzki stały się jeszcze bardziej czerwone, oczy zaś szkliły się niczym diamenty. Można było jej wierzyć na słowo, swoim zachowaniem wskazywała na to, że jeszcze nigdy dotąd nie była z żadnym mężczyzną.

Powiem szczerze, że zaskoczyła mnie swoją odpowiedzią. Niby taka szara myszka, ale odważyła się wyrazić swoją opinię na mój temat. Dla mnie nie było to nic dziwnego, wiele kobiet zachwycało się moim ciałem, lecz nigdy tak szczerze, gdyż dla kurtyzany każdy jest przystojny.

— Jeszcze raz najmocniej przepraszam, jak mogę zrekompensować swoje zachowanie?

— Naprawdę nic się nie stało, ale jeżeli chcesz się odwdzięczyć, to będzie mi bardzo miło jak raczysz ze mną spożyć śniadanie. Nie lubię jadać sama.

— Ależ oczywiście Ibbie, z ogromną przyjemnością.

Udaliśmy się do jadalni. Była niewielka, mieściła dwa stoły, a przy każdym ustawione sześć krzeseł. Jeden z nich był nakryty beżowym obrusem z wzorami, a na nim ułożone było jedzenie: patera z owocami, karafka z czerwonym wytrawnym winem, taca ze smażonym udźcem jagnięcym w sosie grzybowym. Zapach smakołyków był nieziemski. Jak ona zdążyła to wszystko przygotować, musiała gotować przez noc. — Pomyślałem.

— To jest przepyszne. — Wziąłem jeden kęs mięsa.

— Cieszę się, że ci smakuje. — Uśmiechnęła się serdecznie. — To specjalność mojej mamy.

— W takim razie proszę jej pogratulować talentu.

— Niestety, to niemożliwe… — chlipnęła nosem — rok temu zmarła.

— Przykro mi. — Przełknąłem ciężko wielki kawał mięsa — również straciłem matkę, wiem co to za ból.

— Nie jest mi łatwo, ale jakoś muszę żyć. Nie smućmy się, cieszmy się chwilą. — Podniosła kieliszek z winem i dodała. — Wznieśmy toast za spotkanie.

— Za spotkanie — stuknęliśmy się kieliszkami. Zdziwiła mnie jej nagła zmiana, ale nie narzekałem, ponieważ bardzo mi to odpowiadało.

— Skąd pochodzisz? — Zapytała

— Z Cnoclee

— To bardzo daleko. Co cię sprowadza do Garrenway?

— Razem z moim towarzyszem Irvingiem zmierzamy do Akademii Draiocht. — Ibbie wytrzeszczyła oczy.

— To znaczy, że jesteś czarodziejem? — Wyszeptała.

— Jeszcze nie. Irving prowadzi mnie dopiero na nauki.

— Musicie uważać, tu nie lubią czarodziei.

— Niestety zdążyłem się już o tym przekonać w karczmie.

— Z tym miasteczkiem wiąże się bardzo smutna historia, lecz… — Urwała

— Spokojnie Ibbie. — Chwyciłem dziewczynę za rękę — nie musisz opowiadać, jeżeli sprawia ci to ból.

— Lepiej już idź. — Puściła moją rękę i uciekła.

— Poczekaj Ibbie! — Zawołałem — porozmawiajmy!

Ibbie wybiegając wpadła na Irvinga, chciałem za nią pobiec, ale czarodziej mnie zatrzymał.

— Zostaw ją chłopcze. — Irving chwycił mnie za ramię i przytrzymał.

— Dlaczego uciekła? Wcale nie nalegałem. — Powiedziałem do siebie na głos.

— Nie zrozumiesz tego, może i nie znam tej dziewczyny, ale historię tego miejsca owszem. Chodź, musimy ruszać.

— Zaczekaj jeszcze chwilę. — Wyrwałem się z uścisku Irvinga i pobiegłem szukać Ibbie.

Dziewczyna siedziała w kuchni i płakała. Podszedłem do niej ostrożnie i usiadłem obok.

— Nie płacz moja droga Ibbie. Nie musisz się mnie obawiać, nie skrzywdzę cię. Nie wiem co się tu wydarzyło i nie chcę wiedzieć. To, co zostało zapisane na kartach historii powinno zostać w przeszłości, nie możemy się cofać tylko iść na przód. Moje życie też nie było usłane fiołkami, ojciec był kanalią, porzucił mnie i pokochał flaszkę, stałem się dla niego nikim. Matki praktycznie nie znałem, została zabrana jak miałem sześć lat i dopiero trzy dni temu dowiedziałem się prawdy na jej temat. Wieść o tym, że zginęła tragicznie mną wstrząsnęła, ale po chwili pomyślałem, że widocznie tak musiało się stać. Nawet za nią nie tęsknię, może dlatego, że jej nie znałem?, albo dlatego, że uznałem Bessy za matkę i się do niej przywiązałem? To ona mnie wychowała, nikogo poza nią nie mam. Także widzisz, życie jest brutalne, rzuca nam kłody pod nogi, a my musimy je przeskakiwać. Nie chciałem wywlekać wydarzeń z przeszłości na światło dzienne, chciałem po prostu miło spędzić czas z piękną dziewczyną, której uroda zapiera dech w piersiach. — Otarłem łzy z policzków dziewczyny i uniosłem jej głowę. Spojrzała na mnie swoimi brązowymi oczami.

— Przepraszam cię za to zajście, ale przypomniałam sobie te straszne wydarzenia i rozpacz wzięła górę, czasem ta samotność mnie dobija — chlipnęła. — Muszę jednak przyznać, że te kilka chwil z tobą przy śniadaniu, były najwspanialsze od bardzo dawna, zazwyczaj jadam w samotności i wielce mnie to smuci — w oczach Ibbie ponownie pojawiły się łzy — znam cię zaledwie parę godzin, ale po naszej rozmowie, poznałam się na tobie, coś wewnątrz mnie mówi mi… — przerwała — że będzie z ciebie dobry czarodziej — otarła łzy.

— Miło mi to słyszeć, ale jeszcze nie wiadomo czy nim zostanę. — Wydaję mi się, że miała coś innego na myśli kiedy się zająknęła, ale nie miała na tyle odwagi aby to powiedzieć… Zresztą nieważne.

— Miej trochę więcej wiary — uśmiechnęła się. -Zobaczymy się jeszcze? — Dodała.

— Nie jestem tego w stanie stwierdzić, ale będę o tobie pamiętał.

— W takim razie ruszaj Drake, tylko postaraj się nie zbłądzić.

— Do zobaczenia Ibbie. — Pożegnałem się z dziewczyną, przytuliłem ją i wyszedłem z kuchni.

Irving czekał na mnie przed drzwiami wejściowymi.

— Wszystko w porządku chłopcze?

— Owszem. — Odpowiedziałem krótko.

— W takim razie w drogę. — Wskoczył na swoją klacz.

Nasze konie były napojone i gotowe do drogi, myśl o tym, że znowu mną wytrzęsie na rumaku doprowadzała mnie do szału.

— Jak daleko jest do akademii? — Zapytałem wiercąc się w siodle.

— Akademia znajduje się na małej wyspie Islonley, tu niedaleko w porcie czeka na nas statek.

— Ooo. To coś nowego. Jeszcze nigdy nie płynąłem statkiem. — Odpowiedziałem z zachwytem. — Mam nadzieję, że nie mam choroby morskiej. — Podrapałem się po głowie.

— Ależ z ciebie zrzęda Drake. — Irving spojrzał na mnie i pokiwał głową ze zrezygnowaniem.

— Proszę mnie nie obrażać. — Odburknąłem.

— Przepraszam wielmożnego jaśnie pana. — Wycedził Irving.

Spojrzałem na Irvinga marszcząc brwi ze złości, po czym zacząłem się śmiać. Przez moment czarodziej patrzył na mnie jak na kretyna, a po chwili sam zaczął rechotać.

— Chyybaa się doggadamy. — Wybełkotałem nie przestając się śmiać.

— Ale pamiętaj. To ja tu wydaję rozkazy. — Irving nagle spoważniał.

— Tak jest sir Irvingu. — Uśmiech nie schodził mi z twarzy.

— Dobrze, ale teraz na poważnie. Pamiętaj, żeby zawsze słuchać swoich przełożonych, instruktorzy strasznie nie lubią jak się im przeszkadza. Wykonuj ich polecenia wedle określonych reguł, nigdy nie wychodź przed szereg, bo może się to na tobie zemścić.

— Rozumiem. A ty, czego nauczasz w akademii?

— Niczego.

— Jak to niczego? To oznacza, że nie jesteś mentorem?

— Ja po prostu poluję na Gedra’aid, albo szukam takich młodych talentów jak ty. — Wyjaśnił — resztę przemilczmy.

— Dobrze. — Kiwnąłem do niego głową i zamilkłem.

Przed południem dotarliśmy do portu, był przy nim zacumowany wielki statek (dla mnie wydawał się ogromny, ponieważ nigdy dotąd nie widziałem okrętu), nie potrafię go opisać, gdyż nie wiem, jak się nazywają poszczególne jego części. Jedyne co wiedziałem to, że każdy z nich posiada imię, nasz nosił pieszczotliwą nazwę „Myszka”, choć moim zdaniem nie pasowała ona do tak wielkiego gabarytu, ale cóż, nie mnie to oceniać. Zsiedliśmy z koni i zaprowadziliśmy je do sąsiedniej stajni prowadzonej przez młodego, ciemnowłosego chłopaka. Irving podszedł do właściciela i wręczył mu jakąś monetę szepcząc coś przy tym, chłopak kiwnął głową do niego porozumiewawczo, po czym chwycił za lejce i zaprowadził nasze konie do stajni.

— Załatwione. Będą tu bezpiecznie czekać do momentu, kiedy się po nie zgłosimy. Teraz chodź, bo nam statek ucieknie.

Wraz z Irvingiem weszliśmy na molo, on sam poszedł do kapitana statku, a mi kazał czekać. Kapitan był w sile wieku, miał długą siwą brodę splecioną w warkoczyk, przez jego twarz biegła paskudna blizna. Po chwili rozmowy Irvinga z siwobrodym, czarodziej zawołał mnie abym pakował się na statek. Zabrałem więc plecak i wszedłem na pokład. Przemiły kwatermistrz o imieniu Neil zaprowadził nas do kajuty, która znajdowała się pod pokładem. Śmierdziało tam okropnie rybami i solą morską, moje nozdrza niestety musiały do tego przywyknąć. Kajuta była bardzo ciasna, posiadała dwa hamaki uczepione bardzo blisko siebie. Postanowiłem od razu się położyć, aby przespać całą podróż, bujanie statku na falach nie napawało mnie entuzjazmem.

Po paru godzinach obudził mnie Irving, gdyż zbliżaliśmy się do Islonley.

— Obudź się Drake, za moment będziemy na miejscu. — Szturchnął mnie Irving.

— Już wstaję. — Przeciągnąłem się.

— Zanim zejdziemy z pokładu zadam ci pytanie.

— Zamieniam się w słuch.

— Zastanawiałeś się już nad moją ofertą? Poddasz się szkoleniu Sealgairi?

— Dalej podtrzymuje, że jeszcze nie wiem, czy zostanę łowcą, ale nie ukrywam, iż dodatkowe szkolenie się przyda.

— Nie bądź cyniczny, to nie jest szkoła fechtunku tylko poważny zakon.

— Nie jestem cyniczny, po prostu stwierdzam fakt. To, że ukończę szkolenie i przyłączę się do zakonu nie zmusza mnie, abym wypełniał jego misję.

— Owszem, nie zmusimy cię do tego, ale będziemy zawiedzeni twoim postanowieniem, jest to strata czasu i wysiłku naszych mentorów, a przede wszystkim obrazą imienia braci. Jeżeli w trakcie pełnienia funkcji łowcy, zdecydujesz, że nie chcesz dalej wypełniać naszej misji, uszanujemy to, nie wydajemy kary za dobrowolne zrezygnowanie z szaty, więc nie musisz się obawiać, iż będziesz ścigany. Jednak w przypadku, gdy porzucisz misję bez kontaktu z nami, staniesz się renegatem i zostanie na ciebie wydany wyrok. Zostaniesz pozbawiony broni, symbolu i do końca życia będziesz zniesławiony. Bracia szanują się nawzajem i kiedy spotykają na drodze renegata niezbyt przychylnie na niego spoglądają.

— Dobrze, więc podejmę się szkolenia. –Westchnąłem.

— Nie musisz robić tego z przymusu, ani by mi się podporządkować. Ma to być twoja śmiała i szczera decyzja.

— Ciężko mi będzie porzucić swoje dotychczasowe życie, chociaż z czasem może bardziej się przekonam do swojej nowej ścieżki. Co za paradoks? Złodziej walczący ze złem. — Zaśmiałem się.

— Czasem nawet najgorszy łotr staje się kimś lepszym. — Skomentował.

— Czyli jestem najgorszym łotrem? — Obruszyłem się.

— Nie bierz tego do siebie, stwierdziłem tak ogólnie. — Irving poklepał mnie po ramieniu.

— No ja myślę. — Pokiwałem mu przed nosem palcem wskazującym, po czym się uśmiechnąłem.

— Jeszcze będziesz zadowolony ze swojej decyzji, tylko jeszcze o tym nie wiesz.

— Przekonamy się. — Odparłem i wstałem z hamaka.Nihon — (z jap.) Japonia

Przeszywanica — Gruby, pikowany kaftan zakładany pod zbroję.

Napierśnik — Element zbroi chroniący klatkę piersiową.

Naręczaki — Część zbroi płytowej, służąca do ochrony ręki od ramienia do dłoń.

Fartuch — Element zbroi płytowej chroniący brzuch i biodra.

Nagolenniki — Część zbroi, służąca do ochrony nóg.

Naramienniki — Górna część naręczaków.

Kałkan — Lekka, okrągła tarcza, pochodząca ze wschodu.

Sejmitar — Rodzaj szabli używanej na Bliskim Wchodzie.

Scheisse — (z j. niem.) gówno.

Danke — (z j.niem.) dziękuję.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: