Pogrzebany olbrzym - ebook
Pogrzebany olbrzym - ebook
Laureat Literackiej Nagrody Nobla 2017
Pierwsza po dziesięciu latach literackiego milczenia, niecierpliwie wyczekiwana, powieść autora OKRUCHÓW DNIA i podwójnego laureata NAGRODY BOOKERA. Uniwersalna przypowieść o sile pamięci, zemście, miłości i wojnie
Po odejściu Rzymian Brytania popada w ruinę. Na szczęście ich zniknięcie oznacza też kres wojen, który do tej pory pustoszyły kraj.
Axl i Beatrice, para starszych Brytów, wyrusza w podróż przez mglistą, deszczową krainę z nadzieją na odnalezienie syna, którego nie widzieli od lat. Spodziewają się, że będą musieli stawić czoła niebezpieczeństwom, rzeczom dziwnym, a nawet nie z tego świata, ale nie wiedzą, że podróż ujawni też mroczna stronę ich związku, odsłoni sekrety, które utonęły w niepamięci…
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7985-262-8 |
Rozmiar pliku: | 566 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Owiana tajemnicą, głęboko poruszająca uniwersalna przypowieść o potędze pamięci, miłości, zdradzie, okrucieństwie i przebaczaniu. I o pewnej podróży, której nie można odkładać…
Axl i Beatrice, para starszych Brytów, wyrusza w świat z nadzieją na odnalezienie syna. Wędrują przez kraj, w którym do niedawna trwała wojna, a ślady poczynań króla Artura i jego rycerzy są wciąż obecne. Niezmordowanie zmierzają do celu. Spodziewają się, że będą musieli stawić czoła niebezpieczeństwom, rzeczom dziwnym, nawet nie z tego świata, ale nie wiedzą, że podróż ujawni sekrety, które utonęły w niepamięci.Rozdział pierwszy
Długo moglibyście tu szukać krętych dróg i sielskich łąk, z których zasłynęła później Anglia. Zamiast nich całymi milami ciągnęła się spustoszona, nieuprawna ziemia; tu i tam skaliste wzgórza i posępne wrzosowiska przecinała nieudeptana ścieżka. Większość pozostawionych przez Rzymian dróg uległa już wówczas zniszczeniu i pozarastała, często bezpowrotnie. Nad moczarami i rzekami unosiły się lodowate opary, w których świetnie czuły się ogry, wciąż zamieszkujące te ziemie. Mieszkający w pobliżu ludzie – można się zastanawiać, jak wielka desperacja skłoniła ich do osiedlania się w tak ponurych miejscach – bali się z pewnością tych stworzeń, których posapywanie słychać było na długo przed tym, nim z mgły wyłoniły się ich zniekształcone postaci. Pojawienie się owych monstrualnych stworów nikogo jednak nie dziwiło. Spotkanie z nimi traktowano jako jedną z bolączek dnia powszedniego, a w tamtych czasach nie brakowało przecież zmartwień. Jak wyżywić się z nieurodzajnej ziemi, jak nie zużyć zbyt szybko całego drewna na opał, jak uchronić się przed zarazą, która w jeden dzień mogła uśmiercić tuzin świń i sprawić, że na policzkach dzieci pojawiały się zielone plamy?
Zresztą ogry nie były takie złe, pod warunkiem że się ich nie prowokowało. Trzeba było pogodzić się z tym, że co jakiś czas, zapewne w wyniku niejasnych zatargów, do których dochodziło w ich szeregach, jedna z tych bestii wpadała do wioski okrutnie rozzłoszczona i chociaż ludzie pokrzykiwali i wymachiwali bronią, siała popłoch i zniszczenie, raniąc każdego, kto nie dość szybko zszedł jej z drogi. Albo że czasami jakiś ogr porywał dziecko i znikał z nim we mgle. Ludzie tamtej epoki musieli podchodzić do takich wydarzeń z filozoficznym dystansem.
W jednym z takich miejsc, w cieniu urwistych pagórków na skraju mokradeł, żyła para starszych ludzi, Axl i Beatrice. Być może nie były to ich pełne imiona, ale tak właśnie dla ułatwienia będziemy ich dalej nazywać. Mógłbym powiedzieć, że para wiodła samotne życie, lecz w tamtych czasach niewielu ludzi było „samotnych” zgodnie z naszym rozumieniem tego słowa. Szukając ciepła i bezpieczeństwa, wieśniacy gnieździli się w ziemiankach, niejednokrotnie wydrążonych głęboko w zboczu góry i połączonych ze sobą tunelami i osłoniętymi korytarzami. Nasza starsza para mieszkała w obrębie takiej właśnie rozległej podziemnej kolonii – słowo „budowla” byłoby tutaj nieco na wyrost – razem z mniej więcej sześćdziesięcioma innymi wieśniakami. Gdyby ktoś wyszedł z tej kolonii i przez dwadzieścia minut obchodził wzgórze, dotarłby do następnej osady, która na pierwszy rzut oka nie różniła się niczym od poprzedniej. Sami mieszkańcy dostrzegliby jednak z pewnością wiele odmiennych szczegółów, zarówno tych, z których byli dumni, jak i tych, których się wstydzili.
Nie chciałbym sugerować, że tak właśnie wyglądała w owych dniach cała Brytania; że w czasach, kiedy gdzie indziej na świecie rozkwitały wielkie cywilizacje, my tkwiliśmy jeszcze w epoce żelaza. Gdybyście mogli przemierzać swobodnie kraj, z pewnością trafilibyście na zamki, w których zabawiano się przy dźwiękach muzyki, wykwintnie ucztowano i uprawiano sporty, lub klasztory, gdzie zakonnicy ślęczeli nad księgami. Ale nie ma się co łudzić. Nawet dosiadając silnego wierzchowca i przy dobrej pogodzie, można było wędrować całymi dniami i ani razu nie dostrzec wyłaniającego się spomiędzy drzew zamku czy klasztoru. Najczęściej trafilibyście do osad podobnych do tej, którą przed chwilą opisałem, i jeśli nie mielibyście podarków w postaci jedzenia lub odzieży albo nie bylibyście po zęby uzbrojeni, nie wiadomo, z jakim spotkalibyście się przyjęciem. Przykro mi, że odmalowuję taki obraz naszego kraju w tamtej epoce, lecz tak to wyglądało.
Wracając do Axla i Beatrice. Jak już wspomniałem, starsza para mieszkała na obrzeżach kolonii, w miejscu, gdzie nie byli zbyt dobrze chronieni przed żywiołami i prawie nie czerpali korzyści z ognia płonącego w Wielkiej Izbie, w której wszyscy zbierali się wieczorami. Niewykluczone, że wcześniej zajmowali kwaterę bliżej ognia i mieszkali razem ze swoimi dziećmi. Dokładnie takie myśli przychodziły do głowy Axlowi, kiedy przed świtem leżał godzinami obok pogrążonej we śnie żony i serce ściskało mu niedające zasnąć poczucie jakiejś nienazwanej straty.
Być może dlatego właśnie tej nocy wstał z posłania, wymknął się po cichu na zewnątrz i siadł na starej spaczonej ławce przy wejściu do kolonii, by zaczekać na pierwszy brzask. Była wiosna, lecz od ziemi ciągnął ziąb, nawet gdy Axl otulił się szczelniej płaszczem Beatrice, który zabrał, wychodząc na zewnątrz. Mimo to był tak bardzo zatopiony w rozmyślaniach, że kiedy zdał sobie sprawę, że zmarzł do szpiku kości, na niebie zgasły już wszystkie gwiazdy, na horyzoncie pojawiła się jasna smuga, a z mroku dobiegły pierwsze głosy ptaków.
Powoli wstał z ławki, żałując, że tak się zasiedział. Choć cieszył się dobrym zdrowiem, długo nie mógł pozbyć się ostatniego przeziębienia. Teraz też czuł strzykanie w nogach, ale wracając do środka, był zadowolony z siebie; tego ranka zdołał bowiem przypomnieć sobie wiele rzeczy, które od pewnego czasu mu umykały. Co więcej, miał wrażenie, że jest bliski powzięcia pewnej zasadniczej decyzji – takiej, która była odkładana zdecydowanie zbyt długo – i czując, jak wypełnia go radość, chciał jak najrychlej podzielić się nią z żoną.
W podziemnych korytarzach było nadal zupełnie ciemno i w drodze do drzwi swojej izby Axl musiał obmacywać ściany. Wiele takich „drzwi” w obrębie kolonii było w rzeczywistości sklepionymi przejściami, jedynie z symbolicznym progiem. Zdaniem mieszkańców, tego rodzaju otwarta przestrzeń pozwalała im zachować prywatność, a jednocześnie korzystali z ciepła dochodzącego z Wielkiej Izby i pomniejszych palenisk, które tliły się wewnątrz kolonii. Izba Axla i Beatrice, położona daleko od jakiegokolwiek paleniska, miała jednak coś, co można by uznać za autentyczne drzwi: dużą drewnianą ramę wypełnioną splecionymi gałązkami, pędami dzikiego wina i łodygami ostów. Każdy wchodzący musiał ją odstawiać na bok, ale chroniła Axla i Beatrice przed chłodnymi przeciągami. On obyłby się co prawda świetnie bez tych drzwi, jednak dla niej z czasem stały się przedmiotem szczególnej dumy. Po powrocie do izby często zastawał żonę w trakcie wyciągania z ramy zeschniętych gałązek i zastępowania ich świeżymi, zebranymi w ciągu dnia.
Starając się robić jak najmniej hałasu, Axl przesunął owego ranka ramę na tyle, na ile było to potrzebne, by wcisnąć się do środka. Światło brzasku sączyło się przez niewielkie szpary w zewnętrznej ścianie. Dostrzegał już przed sobą własną dłoń oraz niewyraźny zarys leżącej na posłaniu z darni Beatrice, która wciąż spała smacznie pod grubymi derkami.
Kusiło go, by zbudzić żonę, miał bowiem silne przekonanie, że jeśli porozmawia z nią już teraz, wszelkie opory, jakie mógł żywić przed podjęciem decyzji, zostaną ostatecznie przełamane. Ponieważ jednak do chwili, gdy budzili się sąsiedzi i zaczynał roboczy dzień, zostało trochę czasu, przycupnął na niskim zydlu w rogu izby i siedział na nim, okutany w płaszcz żony.
Zastanawiał się, jak gęsta będzie mgła tego ranka i czy kiedy się rozjaśni, zobaczy jej strzępy sączące się przez szpary w ścianie. Potem jednak przestało go to interesować i wrócił myślami do tego, co zajmowało go przed chwilą. Czy zawsze żyli w ten sposób, na peryferiach tej społeczności? Czy też kiedyś wyglądało to zupełnie inaczej? Wcześniej, na dworze, wróciły do niego luźne okruchy pamięci: przypomniał sobie chwilę, gdy szedł głównym korytarzem ich kolonii, obejmując ramieniem jedno ze swoich dzieci i uginając lekko kolana, nie tak jak teraz, ze względu na podeszły wiek, lecz by nie zaczepić w półmroku głową o belki sufitu. Dziecko chyba coś do niego powiedziało, coś zabawnego, bo oboje głośno się zaśmiewali. Teraz jednak, podobnie jak i wcześniej, nie potrafił zatrzymać tych okruchów na dłużej i im bardziej starał się skupić, tym bardziej się rozmywały. Być może były to tylko starcze przywidzenia. Być może Bóg nigdy nie obdarzył ich dziećmi.
Może was dziwić, dlaczego Axl nie zwrócił się do sąsiadów, by pomogli mu rozjaśnić mroki niepamięci, nie było to jednak takie proste, jak może się wydawać. W tej społeczności rzadko bowiem dyskutowano o tym, co działo się dawniej. Nie twierdzę, że był to temat tabu. Mam na myśli to, że przeszłość skrywała się chwilami we mgle tak samo gęstej jak ta, która wisiała nad moczarami. Wieśniakom nie przychodziło po prostu do głowy, by zastanawiać się nad przeszłością – nawet tą zupełnie niedawną.
Weźmy choćby to, co dręczyło Axla od pewnego czasu: był przekonany, że jeszcze nie tak dawno żyła wśród nich kobieta z długimi rudymi włosami i że pełniła ona ważną funkcję w ich społeczności. Za każdym razem, gdy ktoś się zranił albo zachorował, posyłano natychmiast po rudą kobietę, tak biegłą w uzdrawianiu. Teraz jednak zaginął po niej wszelki ślad i nikt najwyraźniej nie przejmował się tym, co się stało, nikt w ogóle nie żałował, że jej zabrakło. Kiedy pewnego ranka Axl wspomniał o niej trzem sąsiadom, z którymi rozkopywał zmarzniętą ziemię, ich reakcja świadczyła, że naprawdę nie mają pojęcia, o czym mówi. Jeden z nich przerwał nawet robotę, usiłując coś sobie przypomnieć, lecz w końcu pokręcił głową.
– To musiało być dawno temu – powiedział.
– Ja też nie przypominam sobie w ogóle tej kobiety – rzekła Beatrice, gdy pewnej nocy poruszył z nią ten temat. – Może wyśniłeś ją sobie, by zaspokoić jakieś swoje potrzeby, Axl, choć masz przecież przy sobie żonę, i to taką, która nosi się bardziej prosto od ciebie.
To było ubiegłej jesieni, gdy leżeli obok siebie na łóżku w kompletnej ciemności, słuchając kropel deszczu bębniących o ściany.
– To prawda, że prawie w ogóle się nie postarzałaś przez te wszystkie lata – przyznał Axl. – Ale ta kobieta wcale mi się nie przyśniła i ty też przypomniałabyś ją sobie, gdybyś tylko chwilę się zastanowiła. Zaledwie przed miesiącem zapukała do naszych drzwi, zacna dusza, i zapytała, czy czegoś nam nie przynieść. Na pewno to pamiętasz.
– Dlaczego miałaby nam coś przynosić? Była z nami w jakiś sposób spokrewniona?
– Nie sądzę, księżniczko. Była po prostu miła. Na pewno pamiętasz. Często do nas zaglądała. Pytała, czy nie jest nam zimno i czy nie jesteśmy głodni.
– Ciekawi mnie, Axl, jaki miała interes, żeby tak nas wyróżniać?
– Też mnie to wtedy intrygowało, księżniczko. Pamiętam, jak myślałem, że ta kobieta opiekuje się chorymi, a przecież oboje jesteśmy tak samo zdrowi jak każdy w tej wiosce. Może krążą pogłoski o zbliżającej się zarazie i przychodzi, żeby nas doglądać? Okazało się jednak, że nie wybuchła żadna zaraza, a ona była po prostu miła. Teraz, kiedy o niej rozmawiamy, przypominam sobie nawet więcej. Stała tu i mówiła, żebyśmy nie przejmowali się dziećmi, które z nas dworują. Tak było. A potem wszelki ślad po niej zaginął.
– Ta ruda nie tylko jest postacią z twego snu, Axl, ale musiała być głupia, skoro przejmowała się dziećmi i ich zabawami.
– To samo sobie wówczas pomyślałem, księżniczko. Co nam mogą szkodzić dzieci, które muszą się przecież czymś zająć, kiedy na dworze jest brzydka pogoda? Powiedziałem jej, że nie przywiązujemy do tego znaczenia, ale tak czy owak, miała na względzie nasze dobro. Pamiętam też, jak mówiła, że to nie w porządku, że musimy spędzać noce bez świeczki.
– Jeśli ta istota współczuła nam z powodu braku świeczki, to przynajmniej raz miała rację – odparła Beatrice. – To jawna zniewaga, że zabrania nam się palić świeczkę w noce takie jak ta, mimo że ręce nie drżą nam bardziej niż innym. Podczas gdy są tacy, co noc w noc upijają się cydrem albo mają dzieci, które biegają jak szalone po izbie. Ale to nie im, a nam odebrano świeczkę i choć leżysz tuż przy mnie, Axl, prawie cię nie widzę.
– Nikt nie miał zamiaru nas znieważać, księżniczko. Tak po prostu zawsze postępowano i na tym koniec.
– Powiem ci, że nie tylko kobieta z twego snu dziwi się, że odebrano nam świeczkę. Wczoraj, a może to było przedwczoraj, mijałam kobiety nad rzeką i jestem pewna, że kiedy zdawało im się, że jestem zbyt daleko, by je słyszeć, jedna z nich ubolewała, że taka porządna para jak my musi co noc siedzieć po ciemku.
– Powtarzam ci, księżniczko: ona nie jest kobietą z mego snu. Wszyscy znali ją tutaj jeszcze przed miesiącem i każdy miał dla niej dobre słowo. Dlaczego wszyscy, łącznie z tobą, zapominają, że kiedykolwiek żyła?
Przypominając sobie tego wiosennego ranka tamtą rozmowę, Axl gotów był prawie przyznać, że mylił się co do rudej kobiety. Był w końcu mężczyzną w podeszłym wieku i mogło mu się coś poplątać. Z drugiej strony historia z kobietą stanowiła tylko jeden z całego szeregu podobnych zagadkowych epizodów. Frustrowało go, że nie może sobie w tej chwili przypomnieć zbyt wielu, ale było ich więcej, co do tego nie miał wątpliwości. Weźmy choćby na przykład incydent dotyczący Marty.
Marta, dziewięcio- albo dziesięcioletnia dziewczynka, zawsze cieszyła się opinią nieustraszonej. Jej żądzy przygód nie zdołała powściągnąć żadna mrożąca krew w żyłach opowieść o tym, co może się przytrafić wałęsającym się dzieciom. Dlatego gdy pewnego wieczoru rozeszła się wiadomość o zaginięciu Marty, wszyscy, zaniepokojeni, oderwali się od swoich zajęć. Do zmierzchu została mniej niż godzina, gęstniała mgła i na zboczach słychać było wilki. Przez dłuższy czas w całej osadzie rozbrzmiewały nawołujące dziewczynkę głosy. Wieśniacy przemierzali korytarze, przeszukując wszystkie izby mieszkalne, składziki i miejsca pod belkami sufitów, każdą kryjówkę, w której mogło się schować figlarne dziecko.
I nagle w trakcie całego tego rozgardiaszu z pastwisk na wzgórzach wrócili dwaj pasterze i zaczęli grzać się przy ogniu w Wielkiej Izbie. I kiedy tam siedzieli, jeden z nich powiedział, że dzień wcześniej widzieli strzyżyka-orła, który zatoczył nad ich głowami jeden, drugi, a potem trzeci krąg. Nie może być mowy o pomyłce, stwierdził pasterz, to był na pewno strzyżyk-orzeł. Wiadomość rozeszła się szybko po osadzie i wkrótce przy ogniu zebrał się tłum ludzi pragnących wysłuchać pasterzy. Dołączył do nich nawet Axl, bo pojawienie się w ich kraju strzyżyka-orła było rzeczywiście czymś nadzwyczajnym. Strzyżykom-orłom przypisywano szczególne właściwości, w tym zdolność odstraszania wilków, i powiadano, że dzięki tym ptakom wilki zupełnie zniknęły z innych części kraju.
Z początku pasterzy pilnie wypytywano i kazano im po wielekroć powtarzać swoją opowieść. Po jakimś czasie wśród słuchaczy zaczął się szerzyć sceptycyzm. Ktoś wskazał, że wiele już było podobnych doniesień i za każdym razem okazały się niepotwierdzone. Ktoś inny przypomniał, że nie dalej jak zeszłej wiosny ci sami dwaj pasterze opowiadali podobną historię, lecz nikt poza nimi niczego takiego nie zobaczył. Zaperzeni pasterze zaprzeczali, by kiedykolwiek wcześniej mówili o czymś takim, i wkrótce tłum podzielił się na tych, którzy wzięli ich stronę, i tych twierdzących, że pamiętają podobny epizod z ubiegłego roku.
Spór coraz bardziej się zaostrzał i Axl zorientował się, że po raz któryś z rzędu ogarnia go dręczące poczucie, że coś jest nie w porządku. Zostawił pokrzykujących i przepychających się ludzi i wyszedł na zewnątrz, by spojrzeć na ciemniejące niebo i sunącą przy ziemi mgłę. Po chwili w jego umyśle zaczęły się z powrotem łączyć fragmenty układanki: przypomniał sobie o zaginionej Marcie, grożącym jej niebezpieczeństwie i o tym, że niedawno jeszcze szukała jej cała osada. Ale wszystko to coraz bardziej się zacierało, w podobny sposób, w jaki zaciera się sen w pierwszych sekundach po obudzeniu, i tylko dzięki najwyższemu skupieniu Axl nie przestał myśleć o małej Marcie, podczas gdy ludzie w dalszym ciągu spierali się o strzyżyka-orła. I nagle, kiedy tam tak stał, usłyszał nucący coś dziewczęcy głos i z mgły przed nim wyłoniła się Marta.
– Dziwne z ciebie dziecko – powiedział Axl, kiedy podbiegła do niego w podskokach. – Nie boisz się ciemności? Nie boisz się wilków ani ogrów?
– Ależ boję się ich, panie – odparła z uśmiechem. – Ale wiem, jak się przed nimi schować. Mam nadzieję, że rodzice o mnie nie pytali. W zeszłym tygodniu porządnie dostałam w skórę.
– Czy o ciebie nie pytali? Oczywiście, że pytali. Nie wiesz, że szukała cię cała wioska? Posłuchaj, jak się tam kłócą. To wszystko przez ciebie, dziecko.
– Och, niech pan przestanie! – zawołała ze śmiechem Marta. – Wiem, że wcale nie zauważyli, że mnie nie ma. I słyszę, że to nie o mnie się tam kłócą.
Kiedy to powiedziała, Axl uświadomił sobie, że miała rację: ludzie wewnątrz wcale nie spierali się o nią, lecz o coś zupełnie innego. Nachylił się ku wejściu, by lepiej słyszeć, i kiedy dotarło do niego jakieś wypowiedziane podniesionym głosem zdanie, przypomniał sobie całą historię o pasterzach i strzyżyku-orle. Zastanawiał się, czy powinien spróbować to wyjaśnić Marcie, ale ona nagle go ominęła i weszła do środka.
Podążył w ślad za nią, oczekując, że powitają ją z wielką radością i ulgą. Szczerze mówiąc, liczył, że kiedy pojawią się tam razem, jakaś część chwały za jej bezpieczny powrót spłynie i na niego. Lecz kiedy weszli do Wielkiej Izby, wieśniacy tak zażarcie się kłócili, że tylko kilku z nich w ogóle zerknęło w ich stronę. Matka Marty podeszła do córki tylko po to, by ją krótko skarcić.
– Jesteś w końcu! Ile razy mam ci powtarzać, żebyś nie włóczyła się po okolicy? – powiedziała, po czym ponownie skupiła uwagę na toczącym się przy ogniu sporze. Marta zaś uśmiechnęła się do Axla, jakby chciała powiedzieć „A nie mówiłam?”, i znikła w półmroku, żeby poszukać rówieśników.
Teraz w izbie zrobiło się wyraźnie jaśniej. Ponieważ mieściła się na samym skraju kolonii, miała niewielkie okienko, ale tak wysoko, że można było przez nie wyjrzeć, tylko jeśli stanęło się na stołku. W tym momencie było zasłonięte kawałkiem materiału, ale przez jeden z rogów prześwitywało słońce, rzucając promień dokładnie tam, gdzie spała Beatrice. W jego świetle Axl zobaczył coś, co wyglądało jak unoszący się nad jej głową owad. Po chwili zdał sobie sprawę, że to zawieszony na niewidocznej pionowej nitce pająk, który na jego oczach zaczął schodzić niżej. Axl wstał bezszelestnie ze stołka, przeszedł przez małą izbę, przesunął ręką nad śpiącą żoną i złapał pajączka w dłoń. Następnie stał przez chwilę w miejscu i przyglądał się żonie. Na jej twarzy malował się spokój, który rzadko ostatnio widywał, gdy nie spała, i zdziwiła go radość, jaką odczuł na ten widok. Uświadomił sobie w tym momencie, że podjął już decyzję, i ponownie zapragnął ją obudzić, po to tylko, by podzielić się z nią tą wiadomością. Po chwili uznał jednak, że byłoby to czymś samolubnym – a poza tym, skąd mógł wiedzieć, jaka będzie jej reakcja? Ostatecznie wrócił na swoje miejsce i siadając na zydlu, przypomniał sobie o pajączku i otworzył delikatnie dłoń.
Siedząc wcześniej na ławce na zewnątrz i czekając na pierwszy brzask, próbował przypomnieć sobie, kiedy on i Beatrice po raz pierwszy zaczęli mówić o swojej podróży. Wydawało mu się wówczas, że pamięta pewną konkretną rozmowę, którą odbyli pewnej nocy tu, w tej izbie. Teraz jednak, obserwując, jak pająk schodzi po skraju jego dłoni na gliniane klepisko, uświadomił sobie ponad wszelką wątpliwość, że po raz pierwszy napomknęli o tym w dniu, kiedy nieopodal wioski przechodziła nieznajoma w ciemnych łachmanach.
Ranek był szary – czyżby działo się to jeszcze w listopadzie? – i Axl szedł biegnącą wzdłuż rzeki ścieżką, nad którą wisiały wierzbowe witki. Wracał szybkim krokiem z pola do domu, być może po jakieś narzędzie albo nowe polecenia od nadzorcy. Tak czy inaczej, słysząc podniesione głosy dobiegające zza krzaków po prawej stronie, raptownie się zatrzymał. W pierwszej chwili pomyślał, że w pobliżu grasują ogry, i rozejrzał się szybko za jakimś kamieniem lub kijem. Potem dotarło do niego, że głosy – wszystkie kobiece – choć gniewne i przejęte, nie są jednak przerażone, a tego właśnie należało się spodziewać, gdyby chodziło o napaść ogrów. Mimo to przecisnął się zdecydowanie przez żywopłot z jałowców i wyszedł na polanę, na której zobaczył pięć kobiet – już nie pierwszej młodości, lecz nadal zdolnych rodzić dzieci – stojących razem w zbitej grupce, odwróconych do niego plecami i krzyczących na coś lub na kogoś w oddali. Dopiero gdy prawie się z nimi zrównał, jedna z nich dostrzegła go i podskoczyła przestraszona, a potem wszystkie obejrzały się i zmierzyły go bezczelnym spojrzeniem.
– No, no – mruknęła któraś z nich. – Może to przypadek, a może coś więcej. Ale pojawił się w końcu mąż i miejmy nadzieję, że przemówi jej do rozumu.
– Powtarzałyśmy twojej żonie, żeby nie szła, ale nie chciała słuchać – dodała ta, która pierwsza go zauważyła. – Uparła się, że zaniesie jedzenie tej nieznajomej, choć najpewniej to jakaś diablica albo elfka w przebraniu.
– Czy moja żona jest w niebezpieczeństwie? Proszę, powiedzcie, o co chodzi, moje panie.
– Przez cały ranek krążyła tu jakaś dziwna kobieta – wyjaśniła jedna z kobiet. – Z rozpuszczonymi włosami, w płaszczu z czarnych łachmanów. Twierdzi, że jest Saksonką, ale nie ubiera się jak żadna znana nam Saksonka. Próbowała podkraść się do nas przy brzegu rzeki, gdy robiłyśmy pranie, lecz udało nam się ją dostrzec i przepędzić. Wciąż jednak wraca i zachowuje się tak, jakby coś ją bardzo zasmuciło, albo prosi nas o jedzenie. Próbowała chyba przez cały czas rzucić urok na twoją żonę, panie, bo dziś rano już dwa razy musiałyśmy łapać Beatrice za ręce, tak bardzo chciała podejść do tego demona. W końcu wyrwała się nam wszystkim i poszła na górę, do starego głogu, gdzie siedzi teraz diablica i na nią czeka. Trzymałyśmy ją z całej siły, ale diablica najwyraźniej rzuciła już na nią urok, bo twoja żona miała moc niespotykaną u kogoś tak wątłego i sędziwego jak ona, panie.
– Przy starym głogu…
– Dopiero co tam poszła, panie. Ta kobieta jednak jest z całą pewnością diablicą i jeśli masz zamiar iść po żonę, uważaj, żeby się nie potknąć i nie skaleczyć o zatruty oset, bo rana nigdy się nie zagoi.
Axl starał się nie okazywać kobietom, jak go irytują.
– Jestem wam bardzo wdzięczny, moje panie – powiedział. – Pójdę zobaczyć, co takiego szykuje żona. Panie wybaczą.
Mianem „starego głogu” nasi wieśniacy określali pobliskie miejsce spotkań, a także samo drzewo głogu, które wydawało się wyrastać z gołej skały na skraju urwiska nieopodal osady. W słoneczny dzień, kiedy nie było wiatru, można tam było miło spędzić czas, podziwiając widok na pola, zakole rzeki i ciągnące się za nią moczary. W niedzielę dzieci bawiły się często między sękatymi korzeniami drzewa, a czasami skakały odważnie ze skraju urwiska, które było właściwie łagodnym porośniętym trawą zboczem, po którym śmiałek toczył się po prostu w dół niczym beczka, nie doznając przy tym żadnej szkody. Lecz w taki ranek jak ten, kiedy zarówno dzieci, jak i dorośli wykonywali pilnie swoje zadania, to miejsce powinno być wyludnione, i widząc rysujące się na tle białego nieba dwie postaci, Axl nie zdziwił się wcale, że kobiety są same. Opierająca się plecami o skałę nieznajoma miała na sobie rzeczywiście dziwne odzienie. Jej płaszcz wydawał się – przynajmniej z daleka – uszyty z wielu kawałków materiału i teraz łopotał na wietrze, upodabniając swoją właścicielkę do zrywającego się do lotu wielkiego ptaka. Beatrice, która nie usiadła, lecz nachylała się ku swojej towarzyszce, robiła przy niej wrażenie drobnej i wątłej. Wydawały się pogrążone w rozmowie, ale widząc Axla, który wspinał się we mgle po stoku, umilkły i przez chwilę go obserwowały. Beatrice podeszła w końcu do skraju urwiska.
– Zatrzymaj się tam, mężu, i nie podchodź bliżej! – zawołała. – Zejdę do ciebie. Nie wspinaj się wyżej i nie przysparzaj więcej zgryzot tej biednej kobiecie, która może wreszcie rozprostować nogi i posilić się kromką czerstwego chleba.
Axl zaczekał tak, jak go prosiła, i wkrótce zobaczył żonę, która zeszła w dół polną ścieżką i przystanęła tuż przy nim.
– Czy wysłały cię po mnie te głupie kobiety? – zapytała półgłosem, najwyraźniej nie chcąc, by niesione wiatrem słowa dotarły do uszu nieznajomej. – Kiedy byłam w ich wieku, łudziłam się, że tylko starsi ludzie hołdują głupim przesądom, uznając, że każdy przydrożny kamień jest przeklęty, a każdy bezdomny kot to zły duch. Teraz, gdy się zestarzałam, widzę, że to raczej młodzi wierzą we wszelkiego rodzaju niedorzeczności, zupełnie jakby nie słyszeli obietnicy Pana, że zawsze będzie nas strzegł od złego. Spójrz na tę biedną nieznajomą, zobacz, jaka jest znużona i samotna. Już od czterech dni wędruje przez pola i lasy, a mieszkańcy kolejnych wiosek każą jej iść dalej. Choć przemierza chrześcijański kraj i nie ma żadnych skaz na skórze, biorą ją za demona albo trędowatą. Mam nadzieję, mężu, że nie zabronisz mi dodać tej biednej kobiecie otuchy i nakarmić jej żałosnymi resztkami strawy, które przy sobie miałam.
– W życiu nie namawiałbym cię do czegoś takiego, księżniczko, bo widzę na własne oczy, że to, co mówisz, to szczera prawda. Jeszcze nim tu doszedłem, przyszło mi do głowy, jakie to smutne, że nie możemy już godnie ugościć nieznajomego człowieka.
– W takim razie wracaj do swoich zajęć, mężu, bo znów zaczną ci zarzucać, że się guzdrzesz, i nim się obejrzysz, będą z nas dworować dzieci.
– Nikt mi nigdy nie zarzucał, że się guzdrzę, księżniczko. Kto ci powiedział coś takiego? Nie słyszałem dotąd podobnych zarzutów i pracuję tak samo ciężko jak mężczyźni, którzy są ode mnie dwadzieścia lat młodsi.
– Tylko się z tobą droczę, mężu. To prawda, nikt nie zarzuca ci, że mało pracujesz.
– Nawet jeśli dzieci obrzucają nas czasem wyzwiskami, to nie dlatego, że szybko czy wolno pracuję, lecz dlatego, że ich rodzice są zbyt głupi albo, co bardziej prawdopodobne, zbyt pijani, by nauczyć ich dobrych manier i szacunku dla starszych.
– Uspokój się, mężu. Przyznałam, że tylko się z tobą droczyłam, i więcej tego nie powtórzę. Ta nieznajoma opowiadała mi coś, co bardzo mnie zaciekawiło i może zainteresować i ciebie. Ale nie skończyła jeszcze swojej opowieści, więc proszę cię ponownie, byś zajął się tym, co masz do zrobienia, i pozwolił mi jej wysłuchać i dodać otuchy.
– Przepraszam, księżniczko, jeśli ostro się do ciebie odezwałem – odrzekł Axl, ale Beatrice odwróciła się już do niego plecami i wspinała się z powrotem ścieżką do głogu i stojącej w trzepoczącym płaszczu postaci.
Wracając po chwili na pole, Axl wystawił na próbę cierpliwość swoich towarzyszy i wybrał okrężną drogę, by ponownie przejść obok starego drzewa. Albowiem prawdę mówiąc, choć podobnie jak żonie nie podobała mu się wieczna podejrzliwość kobiet, nie mógł wyzbyć się myśli, że nieznajoma stanowi jakieś zagrożenie, i odkąd zostawił z nią Beatrice, trawił go niepokój. Dlatego z ulgą ujrzał żonę, która wpatrywała się w niebo, stojąc samotnie na skraju urwiska. Wydawała się zatopiona w myślach i spostrzegła go, dopiero gdy do niej zawołał. Kiedy patrzył, jak wolniej niż poprzednio schodzi do niego ścieżką, nie po raz pierwszy przyszło mu do głowy, że od jakiegoś czasu zmienił jej się chód. Choć w tym momencie nie utykała, można było odnieść wrażenie, że dokucza jej jakiś skrywany ból. Gdy się zbliżyła, zapytał, co stało się z jej dziwną towarzyszką.
– Poszła swoją drogą – odparła Beatrice.
– Na pewno była ci wdzięczna za twoją dobroć, księżniczko. Długo z nią rozmawiałaś?
– Długo i miała mi wiele do powiedzenia.
– Widzę, że coś nie daje ci spokoju, księżniczko. Może kobiety miały rację i lepiej było jej unikać.
– Ona nie wprawiła mnie w przygnębienie, Axl. Skłoniła tylko do zastanowienia.
– Jesteś w dziwnym nastroju. Czy ta nieznajoma na pewno nie rzuciła na ciebie jakiegoś zaklęcia i nie rozpłynęła się chwilę później w powietrzu?
– Podejdź do głogu, mężu, to zobaczysz, że idzie ścieżką i jest bardzo blisko, bo wyruszyła zaledwie przed chwilą. Ma nadzieję, że więcej serca okażą jej ci, którzy mieszkają po drugiej stronie wzgórza.
– W takim razie zostawię cię, księżniczko, bo widzę, że nie doznałaś żadnej szkody. Bóg raduje się, widząc po raz kolejny twoją dobroć.
Tym razem jednak jego żona nie chciała, by tak szybko odchodził. Złapała go za rękę, jakby starała się odzyskać utraconą równowagę, i oparła mu głowę na piersi. Ręka Axla uniosła się jakby obdarzona własną wolą i pogładziła ją po potarganych przez wiatr włosach. Kiedy na nią spojrzał, odkrył z zaskoczeniem, że ma nadal szeroko otwarte oczy.
– Naprawdę jesteś w dziwnym nastroju – rzekł. – Co takiego powiedziała ci ta nieznajoma?
Beatrice przez chwilę jeszcze opierała głowę na jego piersi, a potem wyprostowała się i odsunęła.
– Teraz, gdy się nad tym zastanawiam, Axl, chyba jest coś rzeczywiście w tym, o czym mówisz – odparła. – To dziwne, jak świat zapomina o ludziach i rzeczach, które wydarzyły się zaledwie wczoraj i przedwczoraj. Tak jakby dotknęła nas wszystkich jakaś choroba.
– Dokładnie to mam na myśli, księżniczko. Weźmy choćby tę rudą kobietę…
– Zostawmy tę rudą kobietę, Axl. Chodzi mi o to, czego jeszcze nie pamiętamy. – Beatrice mówiła to, wpatrując się w zasnutą mgłą dal, lecz teraz spojrzała prosto na niego i zobaczył w jej oczach smutek i tęsknotę.
I właśnie wtedy – był tego pewien – wypowiedziała te ważne słowa:
– Wiem, że od dawna byłeś temu przeciwny, Axl, ale nadeszła pora, by przemyśleć to od nowa. Musimy odbyć pewną podróż i nie możemy jej już dłużej odkładać.
– Podróż, księżniczko? Jakiego rodzaju podróż?
– Podróż do wioski naszego syna. To niedaleko, mężu, oboje o tym wiemy. Nawet kiedy ktoś drepcze tak powoli jak my, to najwyżej kilka dni marszu, trochę na wschód za Wielką Równiną. I wkrótce zacznie się wiosna.
– Możemy oczywiście wybrać się w tę podróż, księżniczko. Czy przyszło ci to na myśl z powodu czegoś, co usłyszałaś od nieznajomej?
– Myślałam o tym od bardzo dawna, Axl, lecz to, co powiedziała mi ta biedna kobieta, sprawiło, że nie chcę tego odkładać na później. Syn czeka na nas w swojej wiosce. Jak długo jeszcze będziemy zwlekać?
– Kiedy nadejdzie wiosna, księżniczko, z pewnością pomyślimy o takiej podróży. Ale dlaczego twierdzisz, że zawsze się temu sprzeciwiałem?
– Nie pamiętam teraz wszystkiego, co na ten temat mówiliśmy, Axl. Wiem tylko, że zawsze byłeś przeciwko, mimo że ja bardzo tego pragnęłam.
– Cóż, księżniczko, porozmawiamy o tym dłużej, kiedy nie będziemy mieli na głowie roboty i sąsiadów skorych do tego, by nas popędzać. Pozwól, że cię teraz zostawię. Wkrótce o tym pomówimy.
Jednak w następnych dniach, nawet jeśli któreś z nich wspomniało coś na temat podróży, nigdy tego porządnie nie przedyskutowali. Za każdym razem gdy o tym napomykali, czuli się dziwnie nieswojo i wkrótce zawarli coś w rodzaju cichego paktu – tak jak to w milczący sposób uzgadniają między sobą starzy małżonkowie – by w miarę możliwości unikać tego tematu. Powiadam „w miarę możliwości”, bo czasami jedno albo drugie ulegało potrzebie – można nawet rzec, przymusowi – aby go poruszyć. Dyskusje, jakie wówczas toczyli, kończyły się jednak szybko wykrętami lub złością. I któregoś razu Axl zapytał żonę prosto z mostu, co takiego powiedziała jej ta dziwna kobieta przy starym głogu. Beatrice zachmurzyła się, przez chwilę wydawało się, że wybuchnie płaczem, i później Axl wolał już w ogóle nie wspominać o nieznajomej.
Po jakimś czasie nie pamiętał już, dlaczego zaczęli rozmawiać o podróży i jakie miała ona dla nich w ogóle znaczenie. Dopiero owego ranka, gdy siedział na zewnątrz na chłodzie, rozjaśniło mu się w jakiejś części w głowie i wróciło do niego wiele rzeczy: rudowłosa kobieta, Marta, nieznajoma w ciemnych łachmanach, a także inne wspomnienia, którymi nie będziemy się teraz zajmować. Przypomniał sobie także całkiem wyraźnie, co zdarzyło się zaledwie przed kilkoma niedzielami, kiedy Beatrice odebrano świeczkę.
Niedziela była dla wieśniaków dniem odpoczynku, przynajmniej w tym sensie, że nie pracowali tego dnia w polu. Nadal należało jednak oporządzić inwentarz i ponieważ tyle było innych rzeczy do zrobienia, pastor uznał, że zakazywanie wszystkiego, co można uznać za pracę, będzie niepraktyczne. Dlatego kiedy po ranku spędzonym na naprawianiu butów Axl wyszedł w tamtą niedzielę na słońce, powitał go widok sąsiadów, którzy rozsiedli się na całym terenie przed kolonią – jedni na spłachetkach trawy, inni na małych zydlach lub kłodach – i rozmawiali, śmiali się i pracowali. Wszędzie bawiły się dzieci, a mała ich grupka zebrała się wokół dwóch mężczyzn, którzy składali koło do wozu. Była to pierwsza w tym roku tak pogodna i ciepła niedziela; panował niemal świąteczny nastrój. Jednakże, stając przy wejściu do kolonii i zerkając tam, gdzie teren opadał ku moczarom, Axl zobaczył, że znowu zbiera się mgła. Podejrzewał, że po południu zrobi się szaro i zacznie siąpić mżawka.
Dopiero po jakimś czasie uświadomił sobie, że doszło do jakiegoś zamieszania przy płocie, za którym ciągnęły się pastwiska. Z początku niewiele go to obchodziło, lecz potem coś, co usłyszał, sprawiło, że nagle się wyprostował. Bo choć z biegiem lat pogorszył mu się wzrok, słuch miał nadal całkiem niezły i w dobiegającej od ogrodzenia wrzawie rozpoznał podniesiony i podenerwowany głos Beatrice.
Inni też porzucili swe zajęcia i gapili się w tamtą stronę. Axl ruszył szybkim krokiem między nimi, omijając biegające dzieci i zostawione na trawie drobiazgi. Zanim dotarł do niewielkiej grupki kotłujących się ludzi, ci nagle się rozproszyli i jego oczom ukazała się Beatrice, która przyciskała coś do piersi obiema rękami. Większość otaczających ją osób miała rozbawione miny, lecz twarz stojącej obok kobiety – wdowy po kowalu, który rok wcześniej zmarł na febrę – wykrzywiona była w gniewnym grymasie. Beatrice odepchnęła od siebie prześladowczynię. Rysy jej twarzy były przez cały czas zacięte, niemal stężałe w bezruchu, ale kiedy zobaczyła zbliżającego się Axla, dała upust wypełniającym ją emocjom.
Zastanawiając się nad tym teraz, doszedł do wniosku, że na twarzy żony zobaczył przede wszystkim przemożną ulgę. Nie wierzyła, iż po jego nadejściu wszystko dobrze się skończy, lecz jego obecność była dla niej bardzo ważna. Spoglądając na niego nie tylko z ulgą, lecz również z czymś w rodzaju niemego apelu w oczach, wyciągnęła ku niemu przedmiot, którego tak zazdrośnie strzegła.
– To jest nasze, Axl! Nie będziemy już dłużej siedzieć po ciemku. Weź to szybko, mężu, to jest nasze!
Podawała mu grubą, krótką, cokolwiek zdeformowaną świeczkę. Wdowa po kowalu próbowała ją ponownie wyrwać, ale Beatrice odtrąciła jej wyciągniętą rękę.
– Weź tę świeczkę, mężu! Ta dziewczynka, Nora, przyniosła mi ją dzisiaj rano. Ulepiła ją własnymi rękoma, przekonana, że nie chcemy już dłużej spędzać nocy tak, jak je spędzamy.
Reakcją na jej słowa były kolejne krzyki, a także parsknięcia śmiechu, jednak Beatrice nadal wpatrywała się w Axla z ufnością i niemym błaganiem, i to właśnie obraz jej twarzy w tamtej chwili przypomniał sobie tego ranka, siedząc na ławce przed osadą i czekając na pierwszy brzask. Jak to się stało, że zapomniał o całym tym epizodzie, skoro zdarzył się przed niespełna trzema tygodniami? Jak to się stało, że do dzisiaj w ogóle o nim nie myślał?
Choć wyciągnął do niej rękę, nie był w stanie odebrać świeczki, bo tłum nie dopuszczał go do Beatrice.
– Nie przejmuj się, księżniczko – powiedział jednak głośno i nawet z pewnym przekonaniem. – Po prostu się nie przejmuj. – Mówiąc to, zdawał sobie sprawę, jak puste są jego słowa, dlatego zdziwiło go, że ludzie nagle zamilkli i nawet wdowa po kowalu cofnęła się o krok. Dopiero po chwili uświadomił sobie, że zareagowali nie na to, co powiedział, lecz na widok zbliżającego się pastora.
– Cóż to za zachowanie w dzień Pański? – Pastor minął Axla i zmierzył groźnym wzrokiem struchlały tłum. – Niech ktoś mi odpowie!
– To przez Beatrice, wielebny – odezwała się wdowa po kowalu. – Zdobyła skądś świeczkę.
Twarz żony Axla znowu zmieniła się w nieruchomą maskę, lecz Beatrice nie spuściła oczu, gdy spoczął na niej wzrok pastora.
– Widzę na własne oczy, że to prawda, pani Beatrice – rzekł duchowny. – Widzę, że zapomniałaś o postanowieniu rady, że nie wolno wam używać świeczki w swojej izbie.
– Żadne z nas nigdy w życiu nie wywróciło świeczki, wielebny. Nie będziemy siedzieć całe noce po ciemku.
– Decyzja została podjęta i nie wolno ci jej podważać, dopóki rada nie zadecyduje inaczej.
Axl zobaczył, że w oczach żony błysnął gniew.
– To zwykłe szykany, nic więcej – powiedziała cicho, prawie szeptem, patrząc jednak prosto na pastora.
– Odbierzcie jej świeczkę – zakomenderował. – Róbcie, co mówię. Odbierzcie ją.
W stronę Beatrice wysunęło się kilka rąk i Axl miał wrażenie, że nie w pełni dotarło do niej znaczenie słów wielebnego. Stała pośrodku zbiegowiska ze zdziwioną miną, nadal ściskając świeczkę, jakby przez zapomnienie. A potem chyba wpadła w panikę i choć napierający tłum zbił ją z nóg, wyciągnęła znów świeczkę w stronę Axla. Nie upadła, bo tłum był zbyt gęsty, i prostując się, jeszcze raz podała mężowi świeczkę. Próbował ją złapać, ale porwała ją inna ręka.
– Dosyć tego! – rozległ się donośny głos pastora. – Zostawcie panią Beatrice w spokoju i niech nikt się do niej niegrzecznie nie odzywa. Jest już stara i nie rozumie wszystkiego, co robi. Dosyć, powtarzam! Takie zachowanie nie przystoi w dzień Pański.
Axlowi udało się w końcu do niej podejść. Wziął ją w ramiona i tłum zaczął się powoli rozchodzić. Kiedy wspominał teraz tę chwilę, wydawało mu się, że stali tak bardzo długo, Beatrice z głową opartą o jego pierś, dokładnie tak, jak to zrobiła w dniu wizyty nieznajomej, zupełnie jakby była po prostu znużona i chciała złapać oddech. Axl nie przestawał jej obejmować, gdy pastor ponownie kazał ludziom się rozejść. Kiedy w końcu odsunęli się od siebie i rozejrzeli, okazało się, że stoją zupełnie sami przy drewnianej bramie prowadzącej na pastwisko.
– Jakie to ma znaczenie, księżniczko? – zapytał. – Powiedz, do czego nam potrzebna świeczka? Przywykliśmy krzątać się bez niej po izbie. I czyż rozmawiając ze sobą, nie jesteśmy dość zajmujący, ze świeczką czy bez niej?
Uważnie ją obserwował. Beatrice robiła wrażenie sennej i nieszczególnie przygnębionej.
– Przykro mi, Axl – powiedziała. – Świeczka przepadła. Nie powinnam była o niej mówić nikomu poza tobą. Ale tak się ucieszyłam, kiedy dała mi ją ta dziewczynka. Zrobiła ją własnoręcznie dla nas. Teraz przepadła. Zresztą to nie ma znaczenia.
– Nie ma żadnego znaczenia, księżniczko.
– Uważają nas za parę przygłupów, Axl.
Beatrice zrobiła krok do przodu i ponownie oparła głowę o jego pierś. I właśnie wtedy odezwała się do niego stłumionym głosem, tak cicho, że z początku myślał, że się przesłyszał.
– Nasz syn, Axl. Pamiętasz naszego syna? Kiedy mnie teraz popychali, przyszedł mi na myśl nasz syn. Rosły, silny, dzielny mężczyzna. Czy musimy tu dalej mieszkać? Chodźmy do wioski naszego syna. On nas obroni i dopilnuje, żeby nikt nas źle nie traktował. Czy po tylu latach nie zmienisz swojego postanowienia? Nadal twierdzisz, że nie możemy do niego pójść?
Kiedy mówiła to cicho, wtulona w jego pierś, wróciły do niego okruchy wspomnień i było ich tyle, że o mało nie zemdlał. Puścił ją i cofnął się o krok, bojąc się, że straci równowagę i pociągnie ją za sobą.
– Co ty opowiadasz, księżniczko? Czy kiedykolwiek byłem przeciwny podróży do wioski naszego syna?
– Oczywiście, że byłeś przeciwny, Axl. Oczywiście.
– Kiedy wypowiadałem się przeciwko takiej podróży, księżniczko?
– Wydawało mi się, że zawsze, mężu. Lecz teraz, gdy o to pytasz, dokładnie tego nie pamiętam. I dlaczego stoimy tu na dworze, choć rzeczywiście mamy piękny dzień?
Beatrice znów robiła wrażenie zdezorientowanej. Popatrzyła mu w oczy, a potem spojrzała na skąpane w słońcu pole i wieśniaków, którzy ponownie wrócili do swoich zajęć.
– Chodźmy do naszej izby – odezwała się po chwili. – Posiedźmy jakiś czas tylko we dwoje. Mamy piękny dzień, to prawda, ale jestem skonana. Chodźmy do środka.
– Oczywiście, księżniczko. Usiądź i odpocznij, nie stójmy tak na słońcu. Wkrótce poczujesz się lepiej.
W kolonii zaczęli się teraz budzić inni. Pasterze musieli już wyjść jakiś czas temu, ale Axl był tak pogrążony w myślach, że w ogóle ich nie słyszał. W drugim końcu izby Beatrice odchrząknęła, jakby miała zamiar zaśpiewać, a potem obróciła się pod derkami. Rozpoznając te sygnały, Axl podszedł po cichu do łóżka, usiadł ostrożnie na jego skraju i czekał.
Beatrice obróciła się na plecy, uchyliła powieki i na niego spojrzała.
– Dzień dobry, mężu – powiedziała w końcu. – Cieszę się, że kiedy spałam, nie porwały cię duchy.
– Jest coś, o czym chciałbym z tobą porozmawiać, księżniczko.
Beatrice nadal przyglądała mu się przez lekko uchylone powieki. A potem usiadła i jej twarz przecięła smuga światła, która wcześniej oświetliła pająka. Niezwiązane i zmierzwione siwe włosy opadały jej na ramiona, lecz Axl i tak z radością wpatrywał się w nią w porannym świetle.
– Cóż takiego zamierzasz mi powiedzieć, Axl, i to zanim jeszcze przetrę zaspane oczy?
– Rozmawialiśmy kiedyś, księżniczko, o podróży, którą powinniśmy odbyć. Nadeszła wiosna, a wraz z nią chyba pora, byśmy wyruszyli.
– Wyruszyli, Axl? Kiedy dokładnie?
– Gdy tylko będzie to możliwe. Nie będzie nas jedynie przez kilka dni. W wiosce na pewno dadzą sobie bez nas radę. Porozmawiamy z pastorem.
– Czy pójdziemy odwiedzić naszego syna, Axl?
– Tam właśnie pójdziemy. Odwiedzić naszego syna.
Na dworze rozśpiewały się ptaki. Beatrice zwróciła wzrok ku oknu i słońcu, które prześwitywało przez zawieszony w nim materiał.
– Czasami pamiętam go całkiem wyraźnie – powiedziała. – A potem, następnego dnia, mam wrażenie, że wspomnienie o nim uleciało gdzieś w dal. Ale nasz syn jest szlachetnym i dobrym mężczyzną, jestem tego pewna.
– Dlaczego nie ma go razem z nami, księżniczko?
– Nie wiem, Axl. Możliwe, że pokłócił się ze starszymi i musiał odejść. Pytałam ludzi, lecz nikt go tutaj nie pamięta. Nie mógł jednak zrobić niczego, co okryłoby go hańbą, jestem tego pewna. Ty też niczego takiego nie pamiętasz, prawda?
– Kiedy siedziałem przed chwilą na dworze i wytężałem pamięć, przypomniałem sobie wiele rzeczy. Nie pamiętam jednak naszego syna, nie pamiętam jego twarzy ani głosu, choć czasami wydaje mi się, że go widzę, gdy był małym chłopcem i prowadziłem go za rękę brzegiem rzeki albo gdy się rozpłakał i wyciągnąłem dłoń, by go pocieszyć. Nie mam jednak w ogóle pojęcia, jak wygląda dzisiaj, gdzie mieszka i czy ma własnego syna. Miałem nadzieję, że ty pamiętasz więcej, księżniczko.
– To nasz syn – powiedziała Beatrice. – Dlatego wyczuwam pewne rzeczy, nawet jeśli ich dokładnie nie pamiętam. I wiem, że on chce, abyśmy opuścili to miejsce i zamieszkali u niego.
– Jest krwią z naszej krwi, więc czemu nie miałby pragnąć, byśmy z nim zamieszkali?
– Mimo to będzie mi brakowało tego miejsca, Axl. Tej małej izdebki i naszej osady. Niełatwo jest opuścić okolicę, którą człowiek znał przez całe życie.
– Nikt nie wymaga, byśmy zrobili to bez zastanowienia, księżniczko. Czekając teraz na wschód słońca, myślałem, że musimy najpierw udać się do jego wioski i z nim porozmawiać. Bo nawet jeśli jesteśmy jego rodzicami, nie wypada pojawić się tak nagle i zażądać, by przyjęto nas tam na stałe.
– Masz rację, mężu.
– Niepokoi mnie jeszcze jedno, księżniczko. Ta wioska może być, jak mówisz, oddalona tylko o kilka dni drogi. Ale skąd będziemy wiedzieli, jak ją znaleźć?
Beatrice przez chwilę milczała i wpatrywała się w przestrzeń przed sobą, unosząc lekko ramiona w rytmie oddechu.
– Sądzę, że będziemy wiedzieli, jak iść, Axl – odezwała się w końcu. – Nawet jeśli jeszcze nie znamy dokładnie położenia jego wioski, to podróżowałam przecież często z innymi kobietami do sąsiednich, gdzie handlowałyśmy miodem i cyną. Potrafię odnaleźć z zamkniętymi oczyma drogę do Wielkiej Równiny i do leżącej za nią saksońskiej wioski, gdzie często odpoczywałyśmy. Wioska naszego syna znajduje się tylko trochę dalej, więc znajdziemy ją bez większego trudu. Naprawdę wyruszymy już wkrótce, Axl?
– Tak, księżniczko. Zaczniemy się szykować już dzisiaj.