- promocja
- W empik go
Pogrzebany świat - ebook
Pogrzebany świat - ebook
A co gdyby okazało się, że tuż pod naszymi stopami istnieje drugi, pełen magii świat?
Dziewczyna ze szkoły, do której uczęszcza Souline, znika bez śladu. Nikt nie wie, co się z nią stało i chociaż większość osób woli trzymać się od miejsca zaginięcia z daleka, Souline ignoruje ostrzeżenia i wybiera się na spacer do lasu. Ta decyzja kończy się dla niej tragicznie. Zostaje schwytana przez nieludzkie istoty, które władają potężną magią i wysysają siłę życiową z ludzkich ofiar.
Dziewczyna trafia do ukrytego przed ludźmi podziemnego królestwa. Władca tego miejsca wydaje się jej brutalny i szalony. Souline zrobi wszystko, by wrócić do domu. Nawet jeśli oznacza to wzięcie udziału w grze o władzę w Podziemiu i… współpracę z jego władcą.
Czy Souline odnajdzie drogę do domu, czy może do serca okrutnego króla?
Pełna pasji, romantyczna i trzymająca w napięciu opowieść o istotach z dwóch różnych światów, które tylko pozornie nie mają ze sobą nic wspólnego.
Ta historia jest naprawdę SPICY. Sugerowany wiek czytelnika 16+.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8371-567-4 |
Rozmiar pliku: | 1,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Abigail zaginęła.
Minęły dwa dni, odkąd rozpłynęła się w powietrzu, a ja właśnie wpatrywałam się w plakat przedstawiający jej zdjęcie, jakby nikt w szkole nie znał tej twarzy. Wiele osób sądziło, że dziewczyna nie żyje, bo jej zakrwawiony plecak znaleziono w lesie, ale ja miałam dziwne przeczucie, że niedługo się odnajdzie.
W tamtej chwili nie zdawałam sobie jednak sprawy, że to z jej powodu zostanę porwana i trafię do ukrytego przed ludźmi świata potworów. Ani że zakocham się w jednym z nich.
Ale zacznijmy od początku…
Otworzyłam szafkę i przez moment wpatrywałam się w jej zawartość, szukając odpowiedniej książki.
– Nie uwierzysz, czego się dowiedziałam – usłyszałam znajomy głos i zatrzasnęłam drzwiczki potężnym tomiszczem pełnym cyfr, figur i innych znienawidzonych przeze mnie tematów. Posłałam Laelii znużone spojrzenie i ruszyłam korytarzem. – Matematyka? – spytała, gdy mnie dogoniła.
Mruknęłam twierdząco, licząc, że przyjaciółka zrozumie mój ponury nastrój i zostawi mnie w spokoju, jednak nic z tego. Ona nigdy nie odpuszczała.
– Nie jesteś ciekawa, jakie nowe ploteczki trzymam w rękawie?
Przewróciłam oczami.
– Niezbyt. I tak się chyba nie mówi, wiesz?
Machnęła mi ręką przed twarzą.
– Nieważne. Ważne za to, że… – Zwolniła kroku, rozejrzała się na boki, po czym pochyliła do mnie i wyszeptała: – Wiem, kto stoi za zniknięciem Abigail.
Przystanęłam gwałtownie.
– Co?!
– Cicho! – syknęła.
– O czym ty mówisz? Znalazła się? Wiedzą, kto ją porwał?
Już otwierała usta, żeby powiedzieć coś więcej, gdy przez niespodziewane uderzenie wypuściłam książkę z dłoni. Spojrzałam na osobę, która mnie potrąciła, i rozpoznałam Stevena, chłopaka, z którym chodziłam na historię. Nie znaliśmy się zbyt dobrze, mimo że siedzieliśmy w tej samej ławce.
– Hej, Steve…
– Patrz, gdzie leziesz – warknął i odszedł szybkim krokiem.
Patrzyłam, jak jego ruda czupryna się oddala, po czym zerknęłam na Laelię skonfundowana.
– Co to było?
– Nie co, tylko kto.
Zamrugałam zdezorientowana, a ona wskazała na znikającego w tłumie Stevena.
– To sprawca.
Nie spodziewałam się, że ten Steve mógłby kogoś porwać. A może nawet zabić. Robiliśmy kiedyś razem prezentację o Aleksandrze Wielkim i mogłabym przysiąc, że Steven nie skrzywdziłby muchy. Pozory mogą jednak mylić, bo to właśnie jego DNA znaleziono na plecaku Abigail. Podobno wyniki przyszły po czwartej lekcji, ale policja wraz z detektywami kręcili się w szkole od rana, zupełnie jakby wiedzieli, że to dziś pojmą sprawcę.
Jak przez mgłę obserwowałam dziedziniec i rudego chłopaka szarpiącego się w uścisku policjantów, jednocześnie słuchając przejmującego trajkotu przyjaciółki.
– Podobno umówił się z Abby na romantyczny piknik w środę. I zgadnij co? Od tamtego momentu nikt jej nie widział. Steve twierdzi, że nie przyszła na randkę i nie wie, co się z nią stało.
Odwróciłam wzrok od szyby, od której odbijały się migające światła radiowozu, i spojrzałam na przyjaciółkę, która wlepiała we mnie lodowoniebieskie tęczówki. Znałyśmy się od przedszkola, a do dziś czasami trudno mi było uwierzyć, że to jej naturalny kolor oczu.
– Abby i Steven byli parą?
Laelia skinęła głową, przez co doznałam kolejnego szoku. Nie miałam pojęcia, że najpopularniejsza dziewczyna w szkole umawiała się z chłopakiem, który przypominał cień.
– Jesteś pewna?
– Tak, potwierdzają to nawet jej rodzice.
Zupełnie nie nadążałam z tematem.
– Przepraszam, ale… – Zmarszczyłam brwi. – Skąd ty to wszystko wiesz?
Uśmiechnęła się zwycięsko.
– Kiedy szłam na pierwszą lekcję, przed gabinetem dyrektora zobaczyłam dwóch podejrzanych typów. Zaczaiłam się za rogiem i ich obserwowałam. Okazało się, że to detektywi. Czekali na Stevena, a kiedy ten się zjawił, weszli do gabinetu. Myślałam, że już niczego się nie dowiem, ale… – Złapała mnie za rękę i odciągnęła pod ścianę, z dala od gapiów.
– Ale…? – dopytałam.
W jej oczach pojawił się błysk.
– Ale niechcący zostawili uchylone drzwi, więc podeszłam najbliżej, jak się dało, i podsłuchałam rozmowę. Przesłuchiwali Stevena i właśnie stąd wiem o jego relacji z Abby.
Patrzyłam na nią szeroko otwartymi oczami.
– Nie mam pojęcia, czy bardziej mnie zadziwiasz, czy niepokoisz.
– Och, daj spokój. Dobrze wiesz, że wychowałam się na filmach z Jamesem Bondem. Jego umiejętności mam we krwi.
– Uważaj – mruknęłam, lekko się uśmiechając – bo jeszcze pomyślę, że serio nim jesteś.
– Kto wie? – Wzruszyła ramionami. – W końcu mój numer telefonu kończy się na zero, zero, siedem.
Parsknęłam. Miała rację.
– Dobra, słuchaj dalej.
– Wiesz więcej? – zdziwiłam się.
– Oczywiście! Za kogo ty mnie masz? – obruszyła się. – Amatora?
Uniosłam ręce w obronnym geście.
Laelia wróciła do tematu, ja jednak nie mogłam skupić się na słyszanych słowach. Widziałam, że jej pełne wargi się poruszają, ale zastanawiałam się, gdzie podziewają się nauczyciele i – może to okropne – czy zwolnią nas z reszty lekcji. Prawie cała szkoła zebrała się na korytarzu i obserwowała aresztowanie ucznia.
Co działo się dalej? Szykował się oficjalny apel czy może tylko komunikat z głośników? Zamierzali nam coś powiedzieć czy woleli to przemilczeć?
Laelia trzepnęła mnie w ramię.
– Czy ty w ogóle słuchasz?
Zamrugałam.
– Powtórzę to jeszcze raz, tylko teraz się skup. – Odgarnęła kruczoczarne włosy z czoła. – Nienawidzę, gdy od mówienia zasycha mi w gardle.
Skinęłam głową i przekierowałam na nią całą uwagę.
– Steven opowiadał, jak bardzo się o nią martwił. Jak przygotowywał piknik, planując, że zapyta, czy Abby pójdzie z nim na bal noworoczny, chociaż zostało do niego jeszcze sporo czasu. Wspominał, jak bardzo ją kochał, i właśnie po tym rozpoznałam, że to on ją zabił.
Krew odpłynęła mi z twarzy.
– Zabił?
Posłała mi słaby uśmiech.
– Porwał i zabił – uściśliła i zaraz dodała: – Od samego początku używał czasu przeszłego.
Poczułam, że robi mi się słabo, w tym samym momencie, w którym z głośników rozlał się głos dyrektora. Lekcje zostały odwołane.
Nie mogłam nadążyć za Laelią, która pędziła przez korytarze, żeby zdążyć przed falą uczniów próbujących wyjechać z parkingu. Odnosiłam wrażenie, że moja przyjaciółka wiecznie się gdzieś spieszy. Tak samo jeździła samochodem – czerwonym mustangiem z kosmiczną liczbą koni mechanicznych pod maską.
Jeździła jak opętana.
Jej długie i niesamowicie smukłe nogi oddalały się w zastraszającym tempie, gdy usłyszałam za sobą:
– Souline!
Odwróciłam się na dźwięk głosu brata, który zatrzymał szaleńczy pęd przyjaciółki. Dashiell przytruchtał do nas i zwrócił się do mnie:
– Wracasz do domu?
Spojrzałam na Laelię. Był piątek, a to oznaczało, że zawsze po szkole jeździłyśmy do ulubionej cukierni. W Sweet Bethy podawano najlepsze babeczki jagodowe w mieście, a Elisabeth, właścicielka i niezwykle urocza kobieta, obiecała, że w lecie zatrudni mnie do pomocy. Ale nawet myślenie o wypiekach nie poprawiało mi humoru. Laelia chyba wyczytała to z mojego wyrazu twarzy, bo powiedziała:
– Nie musimy dzisiaj jechać do Sweet Bethy, jeśli nie chcesz. Sama nie mam ochoty na obżeranie się słodyczami.
– Możemy pójść jutro albo w niedzielę – zaproponowałam.
– Dobra, to spiszemy się w weekend – zgodziła się. – A teraz wybaczcie, ale spadam zakopać się w łóżku. Potrzebuję ciepła i seriali, żeby zająć czymś myśli.
Uściskała mnie na pożegnanie i popędziła przed siebie. Chwilę później usłyszałam pisk opon i wiedziałam, że przyjaciółka odjechała z parkingu. Już w spokojnym tempie wyszłam z bratem na zewnątrz, a słońce oświetliło mi twarz. Zadziwiające, że w tak pokręconym dniu pogoda nadal była piękna.
Udałam się z Dashem do auta, jednak zanim usiadłam na miejscu pasażera, musiałam przerzucić koszulkę na tylne siedzenie.
– Powinieneś tu posprzątać – mruknęłam, gniotąc puszkę leżącą na podłodze.
– Oczywiście, mamo – powiedział, przewracając oczami i przekręcając kluczyki w stacyjce.
– Mówię serio, Dash.
W odpowiedzi tylko coś mruknął i zrozumiałam, że rozmowa skończona. Westchnęłam zrezygnowana, a on otworzył okno, wpuszczając do środka ciepłe wrześniowe powietrze. Wiatr rozwiał jego czekoladowobrązowe włosy, zgarniając je z czoła. Czasami nadal zaskakiwało mnie, jak bardzo jesteśmy do siebie podobni. Taki sam kolor włosów, ciemnozielone oczy i jasna cera.
Ludzie często uznawali nas za bliźnięta, jednak choć przyszliśmy na świat w tym samym roku, to nasze urodziny wypadały w inne dni. Dashiell urodził się na początku marca, ja zaś w grudniu, a dokładniej w Wigilię. Byłam niespodziewanym prezentem świątecznym, który nie mógł wytrzymać w brzuchu matki i przybył na świat miesiąc za wcześnie.
– Soul?
Uśmiechnęłam się na dźwięk zdrobnienia.
– Tak?
– Wszystko w porządku?
Skinęłam głową.
– Wydajesz się zmartwiona. – Zerknął na mnie. – Znaleźli sprawcę, nie musisz się przejmować.
– Zamordowano dziewczynę z naszej szkoły, Dash. I zrobił to Steven. Chłopak, z którym przez rok siedziałam na cholernej historii. Jak mogę nie być zmartwiona?
Dashiell wydawał się zmieszany.
– Dlaczego sądzisz, że Abigail nie żyje? Przecież nic jeszcze nie wiadomo. A rano sama twierdziłaś, że ona wróci.
Westchnęłam i przymknęłam powieki. Sama już nie wiedziałam, co sądzić. Może Laelia się myliła? Może Abby jednak żyła?
A jeśli tak, o co w tym wszystkim chodziło? Bo im więcej wiedziałam, tym ta sprawa wydawała się dziwniejsza.
Początek roku szkolnego zapowiadał się wyjątkowo przerażająco.
Wybiła dwudziesta, gdy rozdzwonił się mój telefon. Odebrałam i zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, przyjaciółka oznajmiła:
– Wypuścili Stevena.
Gdybym nie siedziała, na pewno bym upadła.
– Co? – wydusiłam.
– Jego matka jest prawnikiem. Nie mam pojęcia, co dokładnie zrobiła, ale go wyciągnęła.
Powoli wypuściłam powietrze z płuc, trawiąc tę informację.
– Czyli… – zaczęłam, choć wcale nie chciałam kończyć – jeśli Steven naprawdę porwał lub zabił Abigail, mamy na wolności przestępcę?
– Tak – potwierdziła. – Oby to się szybko wyjaśniło, bo jestem chodzącym kłębkiem nerwów.
– Ja też. – Odetchnęłam. – Nie znałam zbyt dobrze Abby, ale naprawdę się martwię. Mam nadzieję, że wszystko z nią w porządku.
W słuchawce zapadła cisza.
– Idziesz jutro na poranny spacer? – zapytała Laelia po chwili.
– Taaak – odparłam niepewnie.
– Souline!
Westchnęłam ciężko i pomasowałam skroń.
– Wiem, że to, co się dzieje, jest straszne, ale to zwykły spacer. Nie mogę siedzieć w domu i ciągle o tym rozmyślać, bo zwariuję. Tylko spacer pomoże mi uspokoić chaos w głowie.
– Pójdziesz, mimo że Steven nie siedzi w areszcie? – zdziwiła się.
– Tak.
– Soul – powiedziała z irytacją w głosie. – To niebezpieczne. I głupie.
– Idę o piątej rano do lasu. Kto o tej porze gdzieś chodzi?
Cisza.
– Będę ostrożna – zapewniłam ją. – Nic mi się nie stanie.
I naprawdę tak uważałam. Jeszcze nigdy nikogo nie spotkałam na ścieżce, a od trzech lat chodziłam tą samą trasą.
– Okej – odpuściła. – Ale proszę, uważaj na siebie.
– Jak zawsze.
Zapewniałam, że wszystko będzie dobrze, ale im dłużej myślałam o spacerze, tym gorsze miałam co do niego przeczucia.
A to nie wróżyło nic dobrego.ROZDZIAŁ 2
Obudziłam się godzinę przed świtem. Dom przepełniały spokój i cisza, kiedy szybko ogarniałam się w łazience i przygotowywałam do spaceru. Zarzuciłam na ramię mały plecak i schodząc po schodach, poprawiłam kaptur pomarańczowej bluzy. Choć popołudniami pogoda pozwalała jeszcze na cienkie ubrania, poranki były już chłodne, włożyłam więc ocieplane dresy.
Zgarnęłam termos z jagodową herbatą, dopakowałam kilka czekoladowych ciasteczek i – najwolniej jak potrafiłam – przekręciłam zamek w drzwiach. Stary mechanizm potrafił zgrzytać jak nawiedzony, gdy został potraktowany zbyt gwałtownie, a ja chciałam uniknąć jakiegokolwiek hałasu, bo choć Laelia odpuściła i więcej nie namawiała mnie na zostanie w domu, rodzice nie byli równie wyrozumiali.
Dlatego obiecałam im, że nie pójdę na polanę.
Gdy szłam żwirową ścieżką biegnącą między drzewami, czułam rozchodzące się po ciele poczucie winy, że ich okłamałam.
Nie wiedziałam, jak mogli oczekiwać, że zrezygnuję z jedynej – oprócz pieczenia – rzeczy na świecie, która przynosi mi błogi spokój. Moja dusza bywała wzburzona i tylko miejsce w środku lasu, które odnalazłam kilka lat temu wiedziona dziwnym przeczuciem, pozwalało mi opanować kłębowisko myśli.
W pewnym stopniu rozumiałam obawy rodziców, ale ani razu nie spotkałam nikogo na drodze ani na polanie. Wschód słońca ze śpiewającymi ptakami zawsze podziwiałam samotnie. I myślałam, że tak zostanie, dopóki dochodząc do prześwitu między drzewami, nie usłyszałam głosów.
Natychmiast się zatrzymałam i automatycznie sięgnęłam do kieszeni spodni, żeby wyjąć telefon. Na początku sądziłam, że się przesłyszałam, gdy jednak zrobiłam kilka kroków do przodu, głosy stały się wyraźniejsze, a na polanie zauważyłam dwie sylwetki.
Czmychnęłam za drzewo, po czym wyjrzałam zza niego z mocno bijącym sercem.
– Błagam! Błagam, zostaw mnie tu! Obiecuję, że nikomu nic nie powiem!
Wstrzymałam oddech, słysząc przerażony delikatny głos. Próbowałam dojrzeć krzyczącą dziewczynę, ale zasłaniał ją wysoki i potężnie zbudowany mężczyzna. Zmrużyłam oczy, chcąc się lepiej przyjrzeć, i moje serce zgubiło rytm.
Mężczyzna miał na sobie skórzany strój, zupełnie niepasujący do realiów dzisiejszej mody, a przy pasie przytroczył… Zamrugałam, bo nie wierzyłam własnym oczom.
Przy pasie miał miecz!
– Nie ruszaj się – warknął, a ja się wzdrygnęłam.
Jego głos był ostry jak brzytwa. Wydawał się też trochę stłumiony, jakby coś zasłaniało mu twarz.
Sylwetki zmieniły pozycję i pomyślałam, że śnię. Musiałam jeszcze spać, bo przecież rozgrywająca się przede mną scena nie mogła być prawdziwa. Nie mogła być, ponieważ w końcu rozpoznałam szarpiącą się dziewczynę.
Abigail.ROZDZIAŁ 3
Stałam jak oniemiała i wpatrywałam się w płaczącą Abby. Wyglądała, jakby przeszła coś strasznego. Rozczochrane brązowe włosy były przybrudzone, a dolna warga – rozcięta. Koszulka ledwo trzymała się na ramieniu, a na jeansach zauważyłam przetarcia, których na pewno nie wykonano fabrycznie.
Wychyliłam się mocniej, nadal nie dowierzając, że przede mną stoi zaginiona dziewczyna. Mój nagły ruch przyciągnął jej uwagę. Wytrzeszczyła zielone oczy dosłownie na sekundę, po czym z powrotem skupiła się na mężczyźnie i ledwo zauważalnie pokręciła głową. Chciała, żebym się nie wtrącała?
– Możesz przestać się tak wiercić? – warknął nieznajomy.
– Nikomu nie powiem, przysię…
– Zamknij się, do cholery!
Wzdrygnęłam się na ostry rozkaz. Trzęsącym się palcem zaczęłam wybierać numer alarmowy, ale nie zdążyłam wcisnąć ostatniej cyfry, gdy telefon rozdzwonił się w mojej dłoni. Wyciszyłam go, najszybciej jak potrafiłam, i zanim z przerażeniem zerknęłam na polanę, mignęło mi, kto dzwonił.
Mama.
_Och, mamo, miałaś rację. Nie powinnam była iść na ten spacer._
W duchu liczyłam, że mężczyzna nie usłyszał dzwonka, ale jego plecy zesztywniały i obrócił się powoli w moją stronę. Oddech uwiązł mi w gardle, gdy zobaczyłam broń i bliznę biegnącą od kącika oka, która chowała się za skórzaną maską zakrywającą dolną część twarzy.
Wszystko wokół wydawało się surrealistyczne. Miałam wrażenie, że opuściłam swoje ciało i stanęłam obok, obserwując z zapartym tchem, jak mężczyzna puszcza Abigail i rusza w moją stronę.
– Uciekaj! – usłyszałam. – Biegnij!
Zdesperowany głos dziewczyny wtrącił mnie z powrotem do ciała. Nogi same się poruszyły napędzane adrenaliną i zanim się zorientowałam, drzewa migały mi przed oczami. Telefon wyślizgnął się z mojej dłoni, ale biegłam dalej. Plecak przeszkadzał w nabraniu prędkości, więc zrzuciłam go z ramion i pędziłam przed siebie.
Dalej, jak najdalej od polany.
Instynkt podpowiadał mi, że nikt mnie nie goni, jednak nie miałam odwagi odwrócić się i sprawdzić. Płuca paliły żywym ogniem, lecz nie zamierzałam zwalniać. Widziałam już znajomą żwirową ścieżkę, serce zabiło mi mocniej z podekscytowania, że zaraz wydostanę się z lasu, jednak nie było mi to dane.
Z całym impetem uderzyłam w odziane w brązowy strój twarde cielsko, które pojawiło się dosłownie znikąd. Odbiłam się i poleciałam na ziemię, próbując ratować się przed upadkiem, co zakończyło się jedynie bólem. Przywaliłam tak mocno, że zadzwoniło mi w uszach.
Chwilę zajęło, zanim odzyskałam jasność umysłu. Spojrzałam w górę i natychmiast tego pożałowałam. Mężczyzna przyglądał mi się z zainteresowaniem i wydawał się jeszcze bardziej przerażający niż wcześniej. Z paniką zaczęłam czołgać się do tyłu, ale on nagle znalazł się za mną. Krzyknęłam i zacisnęłam powieki.
– Myślałaś, że mi uciekniesz? Otwórz oczy, człowieczku.
Warga mi zadrżała i ledwo powstrzymałam szloch, który rozpaczliwie chciał wydostać się z gardła. Próbowałam się ruszyć, uciec, zrobić cokolwiek, ale strach zupełnie mnie sparaliżował.
– Mam cię zmusić?
Choć chciałam, nie mogłam unieść powiek. Za bardzo się bałam. Bałam się, że twarz tego potwora będzie ostatnim, co zobaczę przed śmiercią, dlatego trzymałam je mocno zaciśnięte, dopóki nie poczułam kopnięcia w bok głowy.
Krzyknęłam i natychmiast otworzyłam oczy. Złapałam się za skroń, a łzy same spływały po policzkach, gdy nie mogłam złapać oddechu, walcząc z mroczkami i koszmarnym bólem.
– Cóż, to było proste – mruknął mężczyzna.
Świat wirował, chociaż prawie go nie widziałam. Myślałam, że zaraz się uduszę, gdy rozpaczliwym haustem z powrotem wciągnęłam powietrze do płuc.
– Wstawaj – rzucił i szturchnął mnie w nogę.
Chciałam. Całą sobą próbowałam podnieść się i uciec. Lepiej było walczyć, niż poddać się oprawcy, nawet jeśli równałoby się to ze śmiercią. Wszystkie siły wkładałam jednak w to, by nie stracić przytomności. Nadal czułam ból po silnym kopnięciu.
– Nie chcesz wstać? – Usłyszałam kroki niebezpiecznie blisko głowy. – Dobrze.
Zaczynałam odzyskiwać ostrość widzenia, akurat żeby zobaczyć, jak mężczyzna się porusza. Złota klinga błysnęła w słońcu, a ja pomyślałam, że to niesamowite, jak coś tak śmiercionośnego może być tak piękne.
Oprawca przystawił miecz do mojego gardła. Wciągnęłam powietrze przez zęby i poczułam, jak ostry czubek rozcina mi skórę. Stróżka krwi spłynęła gorącą ścieżką wzdłuż szyi. Zesztywniałam, na powrót zamykając oczy.
Próbowałam nie płakać, ale gardło ściskało mi się coraz bardziej. Czułam, że zaraz umrę. Zginę w lesie, który tak bardzo kochałam. _Miłość, która doprowadziła do śmierci._
Zastanawiałam się, jak zrozpaczeni będą rodzice, gdy się dowiedzą, jak odeszłam. Udusiłam się własną krwią z rozprutego gardła. Co z Dashiellem? Laelią? Jak moi bliscy to zniosą? Nie wybaczą mi, że mimo ostrzeżeń zdecydowałam się pójść na polanę.
– Eliasie. Nie powinieneś jej zabijać. – Prawie się rozpłakałam, gdy usłyszałam nowy głos. Czy ktoś zamierzał powstrzymać tego szaleńca z mieczem? – Śmierć jest za prosta.
Nowa fala przerażenia wlała się do mojego ciała, gdy zrozumiałam, co powiedział nowo przybyły. _Uciekać, musiałam uciekać._
– Co proponujesz? – odezwał się Elias.
– Zabierzemy je na dół.
Na dół? Do jakiejś piwnicy? Nie potrafiłam powstrzymać szlochu. Umrę w stęchłej piwnicy. Możliwe, że nigdy mnie nie znajdą. Zgniję na zimnej podłodze i nie zostanę uratowana.
– Nie przydadzą się – odparł. – Karmienie już się odbyło.
Poczułam, jak nacisk na gardło znika, i usłyszałam szczęk miecza chowanego do pochwy. Nadzieja budowała się w moim wnętrzu, gdy trwałam nieruchomo, próbując zorientować się w sytuacji. Nie odważyłam się unieść powiek, martwiąc się, że najmniejszy ruch przykuje ich uwagę. Nasłuchiwałam uważnie, starając się zlokalizować pozycję porywaczy.
– Energii nigdy za wiele. Przydadzą się. Zaufaj mi.
– Uilleam, przypominam ci, że ja tutaj dowodzę.
– Oczywiście, generale_._ Tylko dzieliłem się z tobą przemyśleniami.
Ich rozmowa nie miała dla mnie żadnego sensu, o ile nie odgrywali jakichś pokręconych ról. Skórzany strój, miecz… Trafiłam na szaleńców.
– Gdzie zostawiłeś Abigail?
Głos zamaskowanego oddalił się, a we mnie zakiełkowało pragnienie ucieczki. Powstrzymałam je jednak, czekając na dalszy rozwój wydarzeń, bo skoro pytał o Abigail, istniała szansa, że chociaż ona zdołała się uwolnić. Może sprowadzi pomoc?
– Spokojnie, jest w tym samym miejscu. Zemdlała.
Zacisnęłam dłonie w pieści, ledwo powstrzymując szloch. _To koniec. Obie umrzemy._
– Nie rozumiem, czemu wysyłają cię na Powierzchnię ze mną – warknął zamaskowany. – I tak całą robotę muszę wykonywać ja.
Usłyszałam kroki i zaczęłam szybciej oddychać. Odchodzili? Naprawdę mnie zostawiali?
– Dokąd idziesz? – krzyknął Uilleam.
– Po dziewczynę!
– Ale po co? I tak nie ucieknie. Mówiłem, że zemdla… – Dźwięk uderzenia sprawił, że się wzdrygnęłam. – Eliasie!
Kolejne dźwięki dotarły do moich uszu i zrozumiałam, że oprawcy wdali się w bójkę. Nie czekałam na nic więcej, tylko zaczęłam się czołgać, żeby gwałtownym ruchem nie zwrócić na siebie uwagi. Kiedy uznałam, że oddaliłam się wystarczająco, zerwałam się na równe nogi i puściłam biegiem.
Kończyny mi drżały, w głowie nadal wirowało po uderzeniu, przez co kilka razy się potknęłam, ale biegłam. Biegłam tak szybko jak jeszcze nigdy w życiu, a poddanie się nawet nie przechodziło mi przez myśl mimo bólu i rozmazanego wzroku. Łzy co chwila spływały po rozgrzanych policzkach, a serce waliło dziko w piersi.
Już czułam smak wolności, kiedy zorientowałam się, że biegnę w złą stronę. Zamiast oddalać się od lasu, znalazłam się w głębi. Nie miałam pojęcia, gdzie jestem. Otoczona wysokimi drzewami, nie widziałam ścieżki. Starałam się skupić, ale ból w ciele skutecznie utrudniał mi koncentrację.
Rozglądałam się, by odnaleźć drogę, gdy usłyszałam pospieszne kroki. Niewiele myśląc, popędziłam przed siebie. Wolałam się zgubić, niż dać się zabić. Gdy tylko ta myśl pojawiła się w moim umyśle, ktoś złapał mnie za rękę, a odziana w skórzaną rękawiczkę dłoń zakryła usta, uciszając krzyk wydobywający się z gardła.
– Dałem ci czas na ucieczkę. – Rozpoznałam stłumiony głos Eliasa. – A ty pobiegłaś prosto w paszczę lwa. Jak głupim trzeba być, żeby tak zrobić? Życie ci niemiłe?
Załkałam.
– Kieruj się na zachód i nigdy nie odwracaj – powiedział jeszcze i mnie puścił.
Naprawdę mnie puścił. Byłam wolna.
– Na co czekasz? – warknął. – Biegnij. Już!
Pobiegłam. Znowu. Nogi mi drżały. Z wysiłku i strachu. Potknęłam się o wystającą gałąź, ale udało mi się odzyskać równowagę. Zaczynałam rozpoznawać okolicę. Za dwieście metrów, może trochę więcej, zobaczę żwirową ścieżkę. _Jeszcze trochę. Dam radę._
Moje płuca ledwo nadążały z wciąganiem powietrza. Miałam wrażenie, że jeszcze chwila, a się uduszę, jeśli nie zwolnię. _Jeszcze troszeczkę_, powtarzałam w myślach. Wbiegłam na ścieżkę, czując, że zaraz rozpłaczę się z ulgi.
Już prawie wydostałam się z lasu, gdy silne ramiona złapały mnie od tyłu.
– Eliasie! Mam ją!
Zaczęłam krzyczeć. Szarpałam się, wkładając w to resztki sił. Musiałam się uwolnić, po prostu musiałam. Łzy ciurkiem spływały po policzkach, a desperacki szloch sprawiał, że ledwo oddychałam. Uścisk Uilleama zacieśniał się jednak z każdą sekundą.
_Zgniecie mnie. Zaraz zgniecie mi wnętrzności._
– Przestaniesz się szarpać? – syknął mi do ucha.
Zamarłam, nagle zbyt przerażona, żeby walczyć, a on poluźnił uścisk. Ból zelżał.
Zza drzew wyłoniła się potężna sylwetka.
– Dobra robota – powiedział zamaskowany, a mnie momentalnie ogarnęła zgroza.
Elias jeszcze przed chwilą chciał mnie puścić, a teraz… Bawił się mną. Bawił się, gdy ja walczyłam o życie. Jak okrutne to było?
– Jednak na coś się przydaję – mruknął.
– Uśpij ją i bierzemy obie do Podziemia.
Poczułam tak przejmujący chłód, że moje kości zamieniły się w lód.
– Nie, nie, nie… – Zaczęłam się szarpać i kopać.
Elias przyłożył mi palec do ust, nakazując ciszę, ale mnie to nie obchodziło.
– Proszę! Proszę! Błagam, wypuście mnie! Pomocy!
Krzyczałam ile sił w płucach i nie zorientowałam się, kiedy Uilleam zmienił pozycję rąk, przenosząc je z mojej talii na żebra. Ścisnął je jednym mocnym ruchem i zaraz usłyszałam gruchot kości. Moich.
Wrzasnęłam. Nogi ugięły się pode mną, a w ustach poczułam metaliczny smak. Nie wiedziałam, co się dzieje, ogłuszona przez ból, nagle jednak świat zmienił pozycję i widziałam niebo. Słońce już wzeszło, barwiąc błękit odcieniami pomarańczu i różu. _Piękny poranek na śmierć._
– Coś ty zrobił?! – ryknął Elias.
– Uspokoiłem ją tylko. Widzisz? Nie mówi, nie rusza się. Recytuj tę głupią regułkę i ruszajmy. Słońce jest drażniące.
Zamaskowana twarz pojawiła się nade mną. Elias zamknął mi oczy i wyszeptał niezrozumiałe słowa. Nagle zrobiłam się senna, a ciemność powoli owijała mnie swoimi mackami. Ból w żebrach złagodniał.
Umierałam?
Jeśli tak, nie było to takie złe uczucie.ROZDZIAŁ 4
Czasami zastanawiałam się, dlaczego nie pamiętamy wszystkich snów. Rzadko coś mi się śniło i na dodatek jeszcze to zapominałam. Myślałam, że to bez sensu. Jednak później zdałam sobie sprawę, że sny są jak życie. Pamiętamy tylko te chwile, które wywołały największe emocje, a reszta ulegała zatarciu.
Właśnie dlatego nigdy nie zapomnę dnia, w którym zostałam uprowadzona. Podobnie jak poznania potwora o szlachetnym sercu.
Ktoś tak energicznie potrząsał moimi ramionami, że nie potrafiłam tego zignorować. Czułam, że powoli wracam do rzeczywistości, i momentalnie zalała mnie fala bólu. Sapnęłam, natychmiast unosząc powieki.
– O, Boże. Ty żyjesz.
Odwróciłam głowę w stronę głosu. W ciemnościach ledwo widziałam, więc zmrużyłam oczy i zaraz rozpoznałam znajomą twarz z plakatów rozwieszonych na szkolnych korytarzach. Co się stało? Dlaczego Abigail przyglądała mi się z przerażeniem? I gdzie ja się, do cholery, znalazłam, skoro przebywałam z zaginioną dziewczyną?
Chciałam coś powiedzieć, ale tylko zaniosłam się kaszlem. Igły bólu wbiły się w ciało, wyciskając z oczu łzy. Po chwili się uspokoiłam i z trudem nabrałam powietrza. Coś ciepłego spłynęło mi z kącika ust.
– Krwawisz – powiedziała Abby. – Jeden z nich chyba połamał ci żebra.
Spojrzałam na nią zdezorientowana, jednak zaraz powróciły do mnie wspomnienia. Zakrztusiłam się własnym oddechem, gdy zdałam sobie sprawę, że zostałyśmy porwane.
– Próbowałam ci pomóc, ale nie wiedziałam jak. – Potrząsnęła głową, wyraźnie zdenerwowana. – Obudziłam się niedawno. Zamknęli nas tutaj i zostawili.
Starałam się nie dać opanować rosnącej panice.
– Gdzie… jesteśmy? – zdołałam wydusić.
Abigail przełknęła z trudem.
– W lochu.
Przerażenie wpełzło do moich żył i ścisnęło klatkę piersiową. Nie tak wyobrażałam sobie śmierć. Chciałam się uspokoić, dlatego zaczęłam miarowo oddychać. Zaraz jednak przestałam, nasłuchując czegoś, co wydawało mi się krokami.
– Przynieśli tutaj nowe stokrotki.
Moje serce galopowało jak szalone. Miałam rację. Ktoś się zbliżał. Czy byli to oprawcy z lasu?
– Co prawda są trochę brudne, ale mimo krwi i potu pachną niezwykle smakowicie, sam zaraz poczujesz.
Abby zaczęła płakać, ale ja resztkami sił powstrzymałam szloch. Nie rozpoznawałam tego głosu, co oznaczało, że w nasze porwanie jest zamieszanych więcej osób.
– Tak, masz rację – odezwał się drugi mężczyzna. – Smakowite kąski.
_O Boże…_ Czy to kanibale? Czy naprawdę porwali nas kanibale?
Podskoczyłam, gdy coś uderzyło w kraty, a Abigail zerwała się na równe nogi.
– Jedzenie – oznajmił jeden z nich.
Kątem oka zobaczyłam, jak Abby chwiejnym krokiem rusza do przodu.
– Cześć, stokrotko. Potrzebujesz czegoś?
– Ona… – Odchrząknęła, gdy jej głos się załamał. – Ona potrzebuje pomocy. Chyba… Chyba umiera.
Musiała mówić prawdę. Im więcej czasu mijało, tym gorzej się czułam. Nie wiedziałam, czy ciemność, którą widzę, to mrok panujący w lochu, czy może zaczynam odpływać. Wydawało mi się, że mężczyźni zaczęli porozumiewać się między sobą w jakimś dziwnym języku, który przypominał syk węża.
– Pomoc już idzie, stokrotko. Nie martw się.
Na chwilę odzyskałam jasność umysłu. Usłyszałam kroki i ponownie ujrzałam nad sobą zmartwioną twarz Abigail.
– Wytrzymaj jeszcze chwilę.
Chyba udało mi się skinąć głową, ale nie byłam pewna, bo bardziej skupiłam się na niepokojąco brzmiącym bulgotaniu w piersi.
– Chodzisz ze Stevenem na historię, prawda? – spytała. – Jesteś Souline?
Ponownie spróbowałam kiwnąć głową. Nie miałam pojęcia, dlaczego ból nagle minął, ale cieszyłam się, że przestałam go czuć.
– Hej, Souline!
Moje powieki zatrzepotały. Kiedy je zamknęłam?
– Nie odpływaj. – Poczułam mocne ściśnięcie ręki, przez które utrzymałam otwarte oczy. – Wiem, że to brzmi niedorzecznie, ale myślę, że naprawdę ci pomogą. Chyba nie mieliby z ciebie pożytku, gdyby pozwolili ci umrzeć. – Abby zaśmiała się nerwowo. – Wybacz, to kiepskie pocieszenie.
Nie wiedziałam, co jest gorsze. Umrzeć teraz czy dać się zabić tym szaleńcom. Nie miałam pojęcia, co ze mną zrobią, a w tej chwili ta niewiadoma przerażała mnie bardziej niż śmierć. Nie chciałam umierać, ale czułam, że z każdą chwilą coraz trudniej jest mi zachować przytomność, mimo że Abby ciągle do mnie mówiła. Odpływałam. Co się ze mną stanie? Uda mi się wrócić do domu i otworzę kiedyś własną cukiernię czy zostanę tu na zawsze? I co z rodzicami?
– Ktoś idzie – odezwała się Abby, sprowadzając mnie do rzeczywistości.
Zamek zgrzytnął, a kraty odpuściły z cichym brzdękiem, gdy ktoś na nie naparł. Abigail odpełzła w kąt i objęła się ramionami, a do środka weszła wysoka kobieta. Skupiłam wzrok na jej nienaturalnie złotych oczach, które świeciły jasnym blaskiem. Jakim cudem człowiek mógł mieć takie tęczówki?
Kobieta położyła ręce na mojej klatce piersiowej i lekko nacisnęła. Sapnęłam, kiedy przeszedł mnie spazm bólu, a z oczu poleciały łzy.
– Przepraszam – mruknęła, po czym przycisnęła dłonie jeszcze mocniej.
Krzyknęłam, wyginając się w agonii. Chyba śniłam, bo nagle z kobiety zaczęło wypływać światło, które spływało na moją pierś. Cokolwiek robiła, jeszcze spotęgowało ognisko bólu.
– Moment – szepnęła, kiedy światło zaczęło przygasać.
Moje wrzaski odbijały się od ścian więzienia i myślałam, że dłużej nie wytrzymam, ale nagle ból ustał. Zniknął jak pstryknięcie palcami. Odetchnęłam głęboko i spojrzałam na kobietę w zdumieniu.
– Co to było? – wychrypiałam.
Uśmiechnęła się nieznacznie, wstała, otrzepała spódnicę i wyszła, nie oglądając się za siebie. Zamrugałam kilka razy, nadal w szoku. Nie miałam pojęcia, co się właśnie wydarzyło. W jednej chwili byłam umierająca, w drugiej – jakby nigdy nic mi się nie stało.
Musieli mnie naćpać. Nie było innej możliwości, bo logicznie nie dało się wytłumaczyć złotego blasku, bólu i nagłej ulgi.
– N-nic ci nie jest? – szepnęła Abby, zbliżając się do mnie.
– Nie. – Poruszyłam ramionami, by sprawdzić, czy ból naprawdę zniknął. – Czuję się dobrze.
Abigail potarła twarz rękami.
– Twój głos brzmi tragicznie. Chcesz pić?
Zerknęłam na dwie metalowe tace z porcją żywności i choć marzyłam o szklance wody, która ukoiłaby zdarte krzykami gardło, pokręciłam głową, nie chcąc ryzykować spożycia czegoś z nieznanego źródła.
– Nie martw się. – Podniosła się, po czym wzięła szklankę i mi ją podała. – Nie jest zatrute.
– Skąd wiesz? – spytałam, przyjmując od niej wodę.
Usiadła obok mnie i westchnęła. Przepłukałam usta, żeby pozbyć się metalicznego smaku, i splunęłam na zimną ziemię.
– Byłam już tutaj. – Spojrzała na mnie, po czym bez ostrzeżenia zamachnęła się i uderzyła mnie w twarz. Z szoku wypuściłam szklankę, przez co napój zmoczył mi spodnie. – Wszystko zepsułaś! Prawie się uwolniłam!
– Abigail…
– Nie – syknęła, a jej oczy wypełniły się łzami. – Nie rozumiesz. Nie mogę przeżyć tego jeszcze raz.
Wpatrywałam się w nią, trzymając się za bolący policzek, i nie wiedziałam, co powiedzieć.
– Oni… Oni… – Złapała się za głowę. – Wszystko pamiętam jak przez mgłę. Wiem, kim są, ale nie potrafię… Nie mogę… Jesteśmy…
Plątała się, a ja nadal nie mogłam przetrawić tego, co się działo. Naprawdę musieli nafaszerować nas jakimiś prochami, które mąciły w głowie.
– Oni nie są ludźmi! – wykrzyczała w końcu, a ja zesztywniałam.
– Co? – Pierwszy szok minął i nie mogłam powstrzymać histerycznego śmiechu. – Wiesz, jak niedorzecznie to brzmi?
– Jak możesz to kwestionować po tym, jak tamta kobieta cię uzdrowiła?!
– To się nie wydarzyło – odpowiedziałam zupełnie poważnie, choć w duszy czułam inaczej. – To musiało być…
– Co? – warknęła. – Niby co to mogło być, jeśli nie magia?
Znowu zaniosłam się śmiechem.
– Abigail…
– Rozejrzyj się. Zobacz, gdzie jesteś. Zamknęli nas pod ziemią! To potwory, Souline.
Ponownie chciałam jej wytknąć, że to niemożliwe, ale im dłużej milczałam, tym bardziej rosło we mnie przekonanie, że miała rację. Oprawcy z lasu nie przypominali ludzi. Byli zbyt szybcy, zbyt silni. Dobrze wiedziałam, że Uilleam połamał mi żebra, a ta kobieta je wyleczyła. Nie potrafiłam tego wytłumaczyć, nie chciałam nawet tego rozumieć, ale tak właśnie było.
– Jak… – Przełknęłam ślinę, zastanawiając się, czy na pewno chcę zadać to pytanie. – Jak znalazłaś się tu za pierwszym razem?
Abby odetchnęła drżąco.
– Umówiłam się z… – zamilkła i przeklęła pod nosem.
Wyglądała na zakłopotaną, więc wyręczyłam ją, mówiąc:
– Wszyscy już wiedzą. I przy okazji myślą, że to on cię porwał.
– Co? – Wytrzeszczyła oczy. – Steven nic mi nie zrobił!
– Wiem. Domyśliłam się.
Ukryła twarz w dłoniach i się rozpłakała.
– To miał być zwykły piknik – wydusiła przez łzy. – Umówiliśmy się na tej przeklętej polanie. Steven się spóźniał, a ja czekałam ukryta między drzewami, bo chciałam go przestraszyć. Nagle ktoś zakrył mi ręką oczy. Steven był niezdarny i głośny, więc to niemożliwe, żebym go nie usłyszała. Natychmiast się odwróciłam, czując, że coś jest nie tak. I wtedy go zobaczyłam. Zamaskowanego faceta z blizną.
– Eliasa – szepnęłam.
Kiwnęła głową i otarła nowe łzy z policzków. Nawet w ciemnościach łatwo było ujrzeć strach malujący się w jej oczach.
– Nie miałam żadnych szans. Uderzył mnie w głowę i straciłam przytomność. Obudziłam się tutaj. Na początku myślałam, że może jest ze mną Steve, ale odpowiadała mi tylko cisza. Byłam sama w tym strasznym miejscu i nie wiedziałam, co mnie czeka. – Zaniosła się płaczem tak bardzo, że nie mogła złapać oddechu. – N-nie wiem, ile czasu minęło, ale w końcu ktoś po mnie przyszedł. Szliśmy długo identycznie wyglądającymi korytarzami. To miejsce to istny labirynt, Souline.
Przetoczyła się przeze mnie zgroza. Nawet jeśli udałoby nam się otworzyć kraty, nie miałybyśmy szans na ucieczkę. Zgubiłybyśmy się.
– Pamiętam złote światło – mówiła dalej. – Wydaje mi się też, że kazali mi się przebrać. A później… Później…
Nie dała rady dokończyć, bo jej ciało opanował szloch. Nie miałam pojęcia, co robić, więc lekko ją przytuliłam. Chyba tego potrzebowała, bo po chwili uspokoiła się na tyle, że mogła kontynuować.
– Później pojawiła się kobieta o płomiennorudych włosach. Wyglądały jak ogień, jestem tego pewna. Zapytałam, dlaczego mnie tu przetrzymują, dlaczego mnie porwali, a ona… Ona tylko się zaśmiała, mówiąc, że nadeszła pora karmienia.
Karmienie… Oprawcy z lasu też użyli tego słowa. Tylko co ono oznaczało?
– Chyba… Chyba złapała mnie za gardło. Na pewno próbowałam walczyć, ale ból był tak nieznośny, że nie mogłam się poruszyć. Miałam wrażenie, jakby wyrywała ze mnie środek. Wszystko, czym byłam. Jakby zabierała moje istnienie.
Nie sądziłam, że mogę być jeszcze bardziej przerażona, ale teraz w moich żyłach zamiast krwi płynął strach. Abby desperacko wbiła palce w moje ramiona i zaczęła kręcić głową.
– Nie mogę znowu tego przeżyć, Souline. Tym razem nie dam rady. Nie mogę, nie…
Przerwało jej uderzenie w kraty. Obie podskoczyłyśmy na ten nagły dźwięk i spojrzałyśmy w stronę, z której pochodził. Do środka wszedł barczysty mężczyzna z lekko kręconymi jasnymi włosami.
– Abigail, czas na ciebie.
Moje serce zgubiło rytm, gdy rozpoznałam jego głos. Uilleam, szaleniec, który połamał mi żebra. Abby skuliła się na ziemi i zapłakała głośno.
– Nie, nie, nie… – powtarzała jak mantrę, ciągnąc się za włosy.
Nie miałam pojęcia, czym się kierowałam, ale gdy widziałam ją w takim stanie, słowa same ze mnie wypłynęły:
– Weź mnie.
Uilleam popatrzył na mnie w zdziwieniu, po czym wybuchnął śmiechem.
– Co powiedziałaś?
– Weź mnie – powtórzyłam, tym razem głośniej.
– Bawisz się w bohaterkę?
W nikogo się nie bawiłam. Po prostu nie mogłam patrzeć na Abigail i nic nie zrobić. Powiedziała, że nie da rady przeżyć karmienia drugi raz, ale skoro udało jej się za pierwszym, mnie również powinno.
Uilleam zrobił dwa kroki do przodu, a mnie sparaliżowało. Chciałam pomóc Abby, ale nie mogłam. W głowie ciągle słyszałam odgłos łamania kości i nie potrafiłam się poruszyć, gdy mężczyzna sięgnął po dziewczynę i podniósł ją, jakby nic nie ważyła.
– Puszczaj mnie! – wrzasnęła, wierzgając z całych sił. – Zostaw!
Poczułam nagły przypływ odwagi i zagrodziłam mu drogę. Warknął z irytacją, na co krew szybciej popłynęła mi w żyłach. Próbował mnie ominąć, ale mu na to nie pozwoliłam. Odważyłam się i spojrzałam prosto w oczy, z których biła wściekłość.
Niedobrze. Bardzo niedobrze.
– Chyba wyraziłem się jasno, że zabieram Abigail_. _– Złapał mnie za ramię i zanim zdążyłam zareagować, popchnął na ścianę.
Uderzenie wycisnęło mi powietrze z płuc. Upadłam, trzęsąc się ze strachu, gdy Uilleam warknął:
– Wobec ciebie mamy inne plany.
Z trudem uniosłam głowę, by na niego spojrzeć. Uśmiechając się okrutnie, wyszedł z lochu z rzucającą się Abby na ramieniu, a ja zostałam sama. Przejmująca cisza wdzierała się do mojego wnętrza, a przerażenie wypełniło każdy fragment ciała.
Przełknęłam ślinę.
Co oni ze mną zrobią?