- W empik go
Pójdę za tobą wszędzie - ebook
Pójdę za tobą wszędzie - ebook
Kaja niedługo zostanie mamą – niestety, prawdopodobnie samotną mamą. Nie ma bliskich, a na domiar złego traci pracę. Ojciec dziecka proponuje jej pomoc, lecz mieszka na drugim końcu Polski. Kaja nie ma wyboru – musi wyjechać, zostawić za sobą przeszłość i zacząć życie u boku mężczyzny, którego nie kocha.
Luksusowy dom i brak trosk nie sprawiają, że jej życie staje się bajką. Dziewczyna czuje się bardzo samotna. Pewnego dnia poznaje w bibliotece uroczego starszego pana Kazimierza, który opowiada jej historię swojej wielkiej miłości, gdy przed laty poślubił byłą więźniarkę z obozu znajdującego się w czasach wojny nieopodal jego wsi.
Między dwojgiem tak różnych, a jednocześnie tak podobnie samotnych ludzi rodzi się prawdziwa przyjaźń. Historia Wandy, która też musiała porzucić wszystko i ruszyć w nieznane, przynosi Kai ulgę. Podobnie jak rozmowy z przystojnym ogrodnikiem zatrudnionym w jej nowym domu…
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66553-60-6 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wpatrując się w dwie kreski na teście ciążowym, Kaja zastanawiała się nad tym, ile dramatycznych ludzkich historii można by rozpocząć słowami: „Nigdy tego nie robiłem, to był jeden, jedyny raz. Nigdy nie urywałem się ze szkoły, nigdy nie zdradzałem żony, nigdy nie wsiadałem za kierownicę pijany…”. Jednorazowy występek bez wątpienia odmienił już niejeden ludzki los. A teraz wyglądało na to, że i ona powiększyła grono tych osób.
Siedziała na wannie w łazience i od kilkudziesięciu minut próbowała oswoić się z myślą, że zostanie mamą. Niestety, chociaż bardzo tego chciała, ten fakt wydawał jej się co najmniej tak samo abstrakcyjny jak to, że miałaby nagle polecieć w kosmos albo zostać milionerką. Na jedną i drugą z tych rzeczy nie miała najmniejszych szans. O astronomii ostatni raz słyszała w liceum, na lekcjach fizyki, a na kupony, zdrapki czy Lotto zwyczajnie szkoda jej było pieniędzy. Jej koleżanki kupowały je czasem, ale ona tylko śmiała się z nich i omijała punkty sprzedaży zakładów, chyba że musiała kupić bilet na tramwaj albo zapałki czy nici. Jedynie w tym celu odwiedzała czasami kioski.
Siedziała przygarbiona, opierając łokcie o uda, i myślała o tym, że nie jest gotowa być matką. Chociaż jej rówieśniczki wychowywały już dzieci, ona nigdy nie była nawet w związku. Co prawda jeszcze na studiach zaczęła się umawiać z pewnym chłopakiem, ale szybko okazał się dupkiem. Znajoma powiedziała jej kiedyś, że widziała go na mieście z inną dziewczyną, a on nie zaprzeczył. Ich relacja skończyła się więc tak samo szybko, jak się zaczęła, a potem Kaja miała na głowie znacznie ważniejsze rzeczy od randek. Odkąd skończyła osiemnaście lat, utrzymywała się sama, a godzenie pracy ze studiami dziennymi nie było najłatwiejsze. Chociaż szef restauracji w Sopocie, w której pracowała, zazwyczaj odznaczał się wyrozumiałością, w okresach wzmożonej nauki brakowało jej sił. Bywało, że po nocnej zmianie zasypiała na zajęciach albo zmęczona zapominała o czymś lub myliła w pracy zamówienia klientów, przez co miewała potem kłopoty.
– Może powinnaś wziąć wolne? – sugerował jej czasem Borys, właściciel restauracji, ale zawsze odmawiała. Zarobionych pieniędzy wystarczało jej dokładnie na opłacenie pokoju oraz zaspokojenie bieżących potrzeb. Wszelkie nieprzewidziane wydatki przyprawiały ją o szybsze bicie serca i nieraz płakała po nocach, gdy zepsuł jej się laptop, który kupiła na raty, albo telefon.
Byle do końca studiów, mówiła sobie wtedy myślach, ale gdy skończyła naukę, wcale nie było łatwiej. Pomimo tego, że jej kierunek studiów – filologia angielska – był raczej ceniony na rynku pracy, nie udało jej się znaleźć zatrudnienia w zawodzie. Aplikowała do kilku firm na stanowisko tłumacza, ale zawsze odprawiano ją z kwitkiem. Szkoły językowe w najbliższej okolicy również sprawiały wrażenie przepełnionych, a nie chciała dojeżdżać gdzieś dalej ze względu na koszty transportu. Jej kontakt z zawodem ograniczał się więc do udzielania korepetycji trójce maluchów, których matki trafiły na jej ogłoszenie na lokalnym portalu internetowym. Poza tym dalej pracowała w restauracji przy molo, już nie tylko na nocną zmianę, i rzadziej bywała tak zmęczona, żeby zapomnieć o zamówieniu klientów.
Teraz jednak nie myślała o pracy, ale o tym, że pod jej sercem rozwija się dziecko. Z bladą twarzą wpatrywała się w test. Nie miała pojęcia, który to mógł być tydzień. Nigdy nie przywiązywała większej wagi do długości swoich cyklów miesiączkowych oraz dat rozpoczęcia kolejnych okresów, bo i po co, skoro nawet nie miała chłopaka. Przygodne numerki były dla niej tak samo abstrakcyjne jak wspomniany lot w kosmos – do czasu tamtego pamiętnego wesela koleżanki z domu dziecka, na którym się upiła. To właśnie wtedy pierwszy raz w życiu poszła do łóżka z mężczyzną, w dodatku zupełnie jej obcym. A teraz, chociaż wcale się tego nie spodziewała, została matką jego dziecka.
Nie pamiętała prawie niczego z tamtej niechlubnej nocy. Jak to było w ogóle możliwe? Właściwie powinna to przewidzieć, bo już po przebudzeniu w hotelowym pokoju odkryli z tamtym facetem, że nie zastosowali antykoncepcji. W stanie upojenia żadne o tym nie pomyślało. Ani wokół łóżka, ani w łazience nie było śladu po prezerwatywie czy po jej opakowaniu, a Kaja nie stosowała tabletek hormonalnych, bo nie było wcześniej takiej potrzeby. Wtedy jednak ważniejsze było dla niej to, żeby jak najszybciej się ubrać i opuścić hotel, niż myślenie o ewentualnej ciąży. Przebywanie sam na sam z obcym, nagim mężczyzną było takie krępujące… Zwłaszcza gdy doszła do tego świadomość, że wczoraj uprawiała z nim seks, chociaż prawie nic z tego nie pamiętała.
Gdy teraz myślała o tym wszystkim, zrobiło jej się niedobrze, chociaż mogły to być ciążowe mdłości. Uniosła rękę do ust, ale na szczęście nudności minęły. Odgarnęła do tyłu długie brązowe włosy i znowu zasępiła się nad swoim losem. To nie był dobry moment na dziecko. Absolutnie nie! Chociaż nie narzekała na swoją sytuację życiową, nie nazwałaby jej idealną do posiadania potomstwa. W wieku dwudziestu pięciu lat nadal mieszkała w niedużym wynajmowanym pokoju, a po stancji poza nią krzątały się jeszcze dwie dziewczyny, studentki. Wątpiła, żeby były szczęśliwe, mając za ścianą noworodka, ale nie to martwiło ją najbardziej – pokój był tak mały i tak zastawiony meblami, że nie sądziła, by zmieściły się tam łóżeczko i inne rzeczy dla dziecka.
Jej sytuacja finansowa również nie była stabilna. Chociaż pracowała w restauracji od lat i nic nie wskazywało na to, żeby Borys zamierzał ją zwolnić, nie miała nawet porządnej umowy o pracę. Co prawda wynagrodzenie zawsze wpływało na jej konto o czasie, ale co miesiąc podpisywała kolejne śmieciówki. To nie był synonim stabilizacji, którą zawsze utożsamiała z byciem matką.
O rety! Jak mogła się tak wkopać?
Znowu wróciła myślami do pamiętnego wieczoru. Próbowała sobie przypomnieć, jak tamten mężczyzna mógł mieć na imię, ale nie zdołała. A może wcale się sobie nie przedstawili? Była tak pijana, że wtedy w ogóle o tym nie myślała, więc wszystko wydawało się prawdopodobne.
Na Boga, dlaczego sięgnęła wtedy po ten przeklęty alkohol?!
Na to pytanie akurat znała odpowiedź. Prosiła kelnerów o kolejne drinki, żeby zagłuszyć samotność. Chociaż ucieszyła się, kiedy Amelia, jej najlepsza koleżanka z bidula, poinformowała ją, że zamierza wyjść za mąż, to pójście na wesele bez partnera szybko okazało się kiepskim pomysłem. Mimo zapewnień Amelii, że na przyjęciu będzie sporo singli, zdecydowana większość gości przyszła w parach i Kaja czuła się jak piąte koło u wozu. Nie znała tam nikogo poza jeszcze jedną koleżanką z domu dziecka, ale Oliwia przyszła z chłopakiem, z którym prawie nie schodziła z parkietu, więc Kaja nie miała nawet z kim porozmawiać. Przez większość wieczoru siedziała samotnie przy pustym stoliku i marzyła tylko o tym, żeby móc już stąd uciec. Nawet pięknie zdobiona, bladoróżowa sukienka i misternie upięte przez fryzjerkę włosy, w których przed wyjściem na ślub czuła się jak księżniczka, nie poprawiały jej humoru. Oprócz jakiejś starszej pani, która pochwaliła jej strój tuż po wyjściu z kościoła, nikt nie zwracał na nią uwagi.
Gdy przed północą podszedł do niej chłopak, z którym potem wylądowała w łóżku, była szczerze zdziwiona. Niespodziewanie odsunął krzesło obok niej i zaczęli rozmawiać, ale przekrzykiwanie muzyki nie było zbyt przyjemne, dlatego po kolejnym drinku zaprosił ją na parkiet. Tym również ją zaskoczył, ale przyjęła jego propozycję. Chociaż alkohol płynący w jej żyłach powoli dawał już o sobie znać, podała mu rękę i poszli zatańczyć. O dziwo, jej chwiejny krok go nie zniechęcił. Zespół zaczął grać wolną piosenkę, więc partner przyciągnął ją nieco bliżej, niż się spodziewała, i nachylił się nad jej uchem.
– W końcu to przytulaniec – mruknął.
Postanowiła się nie odsuwać, chociaż pierwotnie miała taki zamiar. Jakoś nie pasowało jej tulenie się do obcego chłopaka. Po chwili jednak uświadomiła sobie, że to tylko taniec i wszystkie pary na parkiecie były tak blisko.
Nieznajomy położył rękę nisko na jej plecach i chociaż początkowo było to dla niej krępujące, po kilku taktach piosenki Kaja doszła do wniosku, że właściwie to całkiem przyjemne. Kołysali się niespiesznie do melodii wygrywanej przez gitarzystę, a jej spięte ciało powoli zaczęło się rozluźniać. Mężczyzna był dobrym partnerem do tańca. Szybko poczuła się w jego ramionach pewnie i spokojnie. Jego ciepła dłoń ogrzewała jej plecy, a mocny zapach perfum mamił zmysły. W pewnym momencie położyła mu głowę na ramieniu, a on przytulił policzek do jej twarzy. Ogarnęła ją błogość, która momentalnie zagłuszyła dotychczasową samotność.
On chyba też dobrze się czuł w jej towarzystwie, bo przetańczyli razem kilka kolejnych piosenek i wypili jeszcze parę drinków. Rozmowa się kleiła, zresztą oboje byli nieźle wstawieni. Potem zespół znowu zagrał wolny utwór i ponownie poszli zatańczyć. Przytulili się mocniej i chyba to właśnie sprawiło, że oboje nabrali ochoty na więcej. Kaja czuła na szyi jego rozgrzany oddech, co w połączeniu z ciepłem dłoni, którą znowu położył nisko na jej plecach, wywołało w niej falę pożądania. Gitarzysta muskał opuszkami palców struny gitary, nieznajomy szeptał jej do ucha czułe słówka i stykali się prawie całymi ciałami. Po jej skórze rozchodziły się przyjemne dreszcze, a alkohol tylko potęgował te cudowne doznania.
Gdy więc nieznajomy pociągnął ją w stronę schodów na piętro, do pokojów dla gości, nie protestowała. Chociaż z nikim nigdy nie spała, w tamtym momencie bardzo pragnęła jego bliskości. Rozgrzani przebiegli przez korytarz i chichocząc, weszli do jednej z sypialni. Dźwięk zamykanych drzwi był ostatnim, co zapamiętała. Mogła sobie tylko wyobrażać, jak facet zdejmuje z niej sukienkę, a potem popycha ją lekko na łóżko. W głowie zamiast wspomnień miała jedynie czarną dziurę.
No i dziecko pod sercem. Na pamiątkę.Mariusz
Mariusz chwycił klucze do samochodu leżące na szafce pod lustrem w korytarzu i pospiesznie wyszedł z domu. Ubrany w czarną koszulę i ciemnoszare markowe spodnie skierował się wprost do samochodu. Jego brązowe, idealnie przystrzyżone włosy lśniły w słońcu, podobnie jak gładka skóra, opalona ostatnio na żaglach w Grecji. Tegoroczna wiosna nie była w Polsce zbyt ciepła, więc postanowił wybrać się w bardziej słoneczny region tuż po weselu Piotrka. Porządnie wypoczął, więc to była naprawdę dobra decyzja.
Wsiadł do swojego mercedesa i ruszył ku bramie. Był dzisiaj piękny, słoneczny dzień. Po błękitnym niebie leniwie płynęły obłoki, a promienie słońca oświetlały duże, wręcz wielkie podwórko otoczone wysokim murowanym ogrodzeniem. Pośrodku stał pokaźny dom z czerwonym dachem utrzymany w nowoczesnym stylu. Górował nad większością roślin w ogrodzie, ale nie przewyższał koron drzew: w większości lip, olch i kwitnących teraz kasztanów. Wzdłuż podjazdu pyszniły się zaś kwitnące rzędy tulipanów, a w sercu ogrodu brylowały różaneczniki.
Mariusz lubił roślinność. Niestety, chociaż by chciał, nie miał czasu uprawiać ogrodu, dlatego zajmował się nimi zatrudniony przez niego ogrodnik. Może to nie był powód do chluby, ale dwa lata temu podkupił go właścicielce lokalnego sklepu ogrodniczego. Wcześniej często gawędził z mężczyzną, gdy jeździł tam po sprzęt albo sadzonki. Polubili się i Szczechowicz założył, że chłopak ma rękę do roślin. Nie pomylił się. Szymon nieźle się sprawdzał i ogród wyglądał teraz jeszcze lepiej, niż wtedy, gdy Mariusz uprawiał go osobiście.
Pielęgnacja roślin nie była jedyną rzeczą, na którą ostatnio brakowało mu czasu. Odkąd przejął firmę po ojcu, nieraz nie wiedział, w co włożyć ręce. Jan Szczechowicz utworzył w Chojnie prawdziwe transportowe imperium. Chociaż zaczynał od podstaw i na początku jeździł zdezelowaną, rozklekotaną ciężarówką, wożąc produkty spożywcze od miasta do miasta, z czasem odkrył w sobie zmysł do biznesu i teraz uchodził w okolicy za człowieka, który odniósł sukces. Firma Jan-Trans zatrudniała ponad dwustu pracowników, z czego zdecydowaną większość stanowili kierowcy. Każdy z nich miał oczywiście do dyspozycji nowy samochód, więc wartość firmy można było liczyć w milionach. Ciężarówki z logo Jan-Transu widoczne były na większości autostrad w Europie, a kierowcy nie mogli narzekać na zarobki. Ponadto Szczechowicz był właścicielem warsztatu samochodowego i stacji kontroli pojazdów, które również generowały niezłe zyski.
Praca bez wątpienia była sensem życia Jana, jednak ostatnio podupadł na zdrowiu, więc to Mariusz zarządzał teraz stworzonym przez niego imperium. Na początku pod kontrolą ojca, ale szybko udowodnił, że jest godny zaufania i samowystarczalny. Nie musiał nawet specjalnie się wdrażać, ponieważ od zawsze pomagał ojcu i był wtajemniczony w meandry działania firmy. A że słynął z konsekwencji, uporu i twardej ręki, szybko zdobył sobie szacunek zespołu i pracownicy niemal od razu zaczęli określać go mianem szefa. Wyglądało na to, że Jan powierzył spuściznę w naprawdę dobre ręce.
Jednak Mariusz, chociaż był pełen energii oraz zapału, szybko przekonał się, że zarządzanie Jan-Transem ma tyle samo plusów, co minusów, o których wcześniej nie myślał. Największą zaletą był oczywiście brak zwierzchnika i możliwość wzięcia wolnego właściwie w każdym momencie, ale nie sądził, że spocznie na nim aż taka odpowiedzialność. Świadomość, że przez jedną nieprzemyślaną decyzję setki zatrudnianych przez niego ludzi mogą stracić pieniądze na chleb, czasami spędzała mu sen z oczu.
Poza tym nie spodziewał się, że tak często będą zdarzały się sytuacje awaryjne. Na przykład dzisiaj. Nieważne, że skończył już pracę i zamierzał pierwszy raz w tym tygodniu porządnie się wyspać. Jednego z jego kierowców zatrzymała właśnie w centrum Chojny policja, ponieważ wsiadł za kierownicę pod wpływem alkoholu. Na szczęście dzięki jego licznym koneksjom udało się uniknąć przykrych konsekwencji tego wyczynu, ale gliniarze zabrali faceta na izbę wytrzeźwień i ktoś musiał odstawić auto do bazy. Pracownik spedycji miał problem ze znalezieniem wolnego kierowcy, więc Mariusz postanowił pofatygować się osobiście. W młodości zrobił potrzebny kurs na prawo jazdy i bez problemu zdał egzamin, bo miał w planach sam jeździć u ojca. Stary co prawda nigdy mu na to nie pozwolił, twierdząc, że to zbyt niebezpieczne, i zatrudnił go do biura, ale jak widać, nabyte umiejętności czasami się przydawały.
Po kilku minutach dojechał na miejsce. Słońce nadal świeciło w najlepsze, oświetlając kolorowe elewacje budynków i kwieciste rabaty w centrum miasta. Mariusz bez trudu wypatrzył ciężarówkę z logo swojej firmy i zaparkował w pobliżu. Wokół zebrała się grupka gapiów, ale ludzie szybko się rozeszli, widząc jego surową minę. Nikt nie chciał zadzierać z człowiekiem majętnym i wpływowym – oczywiste było, że za pieniądze można kupić wszystko, nawet czyjeś milczenie czy sprawiedliwość. Co prawda Mariusz nigdy nie posunął się do żadnego z tych kroków i nie sądził, żeby kiedykolwiek to zrobił, bo szczycił się wewnętrznie swoją uczciwością, ale uważał, że ludzie nie muszą tego wiedzieć. Lubił fakt, że budzi w nich respekt. W pewien sposób dawało mu to poczucie bezpieczeństwa.
Gapie się rozeszli, on zaś otworzył ciężarówkę i sprawnie wskoczył do środka. Dawno nie siedział za kółkiem, lecz bez trudu uruchomił maszynę i pojechał na parking. Jak co wieczór, większość miejsc była już zajęta, ale znalazł wolne. Zgasił silnik, powyłączał wszystko, a potem wysiadł z auta i zamknął drzwi.
– Szef tutaj? – zdziwił się na jego widok ochroniarz, kiedy ruszył do służbówki, żeby odłożyć klucze do schowka.
Był to rozgadany pan Edzio, mężczyzna tuż po pięćdziesiątce, którego przed laty zatrudnił jego ojciec. Po przejęciu firmy Mariusz zastanawiał się przez moment, czy nie powinien go zwolnić, bo ochroniarz nie był już w najlepszej kondycji i nie wyglądał zbyt groźnie w czapeczce z daszkiem i widocznym brzuszkiem, ale Mariusz z ojcem zawsze mogli na niego liczyć. Nigdy nie brał wolnego w ostatniej chwili i należał do tej grupy pracowników, którzy nigdy o nic nie mieli pretensji, wszystko im pasowało, a do tego zawsze przychodzili na czas. Chyba tylko głupek zwolniłby kogoś takiego, myślał Mariusz, podejmując decyzję.
Poza tym parkingu strzegły w nocy również trzy duże psy, które za dnia trzymali w kojcu na tyłach służbówki. Sama ich wielkość budziła respekt, nie mówiąc już o groźnym ujadaniu, gdy coś je zaniepokoiło. „Brzmią strasznie” – mówili jego znajomi, w odpowiedzi na co Mariusz uśmiechał się lekko. Dorastał z tymi psami i wiedział, że dla bliskich są łagodne jak baranki, ale nikt poza nim, jego rodziną oraz zmieniającymi się stróżami nie musiał tego wiedzieć. Dwa owczarki niemieckie i jeden amstaff spełniały swoją funkcję i tak wolał to zostawić. A gdy nikt nie patrzył, zaglądał do nich i drapał je za uszami, jakby nadal były szczeniakami.
Teraz jednak nie poszedł w tamtą stronę, ale skierował się do pana Edka, który stał pod zadaszeniem w wejściu do służbówki.
– Dzień dobry – powiedział do stróża. – Tak. To ja we własnej osobie.
– To dobrze, bo już bałem się, że mam omamy. Żona nie byłaby szczęśliwa, gdyby jej mąż zaczął odwiedzać psychiatrę.
– Spokojnie, na razie nie widzę ku temu podstaw. – Mariusz uśmiechnął się lekko i wszedł po schodkach, po czym podał mu rękę. – Dobrze pana widzieć.
– Szefa również, chociaż nie powiem, jestem trochę zdziwiony tym widokiem. Zwłaszcza że Marek dopiero wyjechał. – Wskazał na ciężarówkę.
– Można powiedzieć, że spotkały go małe problemy.
– Techniczne? Coś nie tak z autem?
– Raczej z jego trzeźwością – mruknął Mariusz, wiedząc, że stróż i tak nikomu nie powie. Powierzali mu z ojcem czasem większe sekrety i nigdy żaden nie wypłynął poza ich grono. Pan Edek ewidentnie wiedział, co zachować dla siebie.
– Naprawdę? A nie wyglądał na pijanego. Przecież gdybym wiedział, w życiu nie pozwoliłbym mu wyjechać na drogę. Mam nadzieję, że nie stało się żadne nieszczęście.
– Tym razem nie, ale wolałbym uniknąć w przyszłości takich sytuacji.
– Postaram się bardziej wnikliwie obserwować naszych chłopców – obiecał mu Edek, ale Mariusz spojrzał na niego łagodnie i poklepał go po ramieniu.
– Spokojnie, panie Edku. Nie mówię panu tego dlatego, że mam jakieś oczekiwania. Ocenianie trzeźwości kierowców nie leży w zakresie pana obowiązków i nie zamierzam tego wymagać.
– Ale oczy mam, więc co mi szkodzi na nich zerkać.
Mariusz znów się uśmiechnął.
– Właśnie dlatego tak pana cenię i lubię.
– Z wzajemnością – odpowiedział mu stróż, a gdy Mariusz wszedł do służbówki, żeby odłożyć w końcu klucze, odwrócił się i oparł o futrynę. – A tak à propos sympatii… – zagadnął mimochodem.
Mariusz schował klucze do schowka i zamknął metalowe drzwiczki.
– Rozumiem, że ma pan do mnie interes.
– Czy ja wiem? Sam bym tak tego nie nazwał.
Mariusz uśmiechnął się dobrotliwie i skrzyżował ręce na piersi.
– O co chodzi, panie Edku?
Stróż zebrał się w sobie.
– Właściwie to o kogo… Ja w sprawie mojego zięcia.
– Niech zgadnę. Zrobił kurs na prawo jazdy, szuka pracy, a pan chce, żebym go zatrudnił?
– A gdzieżby! – oburzył się stróż. – Ja bym nie śmiał prosić pana o takie rzeczy.
Mariusz spojrzał mu w oczy mile zaskoczony.
– A więc o co chodzi?
– Można powiedzieć, że problem jest odwrotny. Nie mam pojęcia, jak wybić mu z głowy pracę za kierownicą, i sądziłem, że pan mi coś poradzi.
– Nie chce pan, żeby zięć był zawodowym kierowcą?
– Panie Mariuszku, przecież obaj wiemy, jak to wygląda… Tygodniowe wyjazdy, przedłużające się nieobecności… A żona z małymi dziećmi siedzi w domu i tęskni.
– Martwi się pan o małżeństwo córki?
– Co to za małżeństwo, gdy ona będzie tutaj, a on gdzieś w świecie. Ja nie wierzę w takie weekendowe związki. Mało to małżeństw naszych chłopaków się rozpadło? – Popatrzył na ciężarówki, które lśniły w słońcu. – Wrogowi bym takiego życia nie życzył.
– Mówił pan o tym zięciowi?
– Mówiłem, ale on nie chce mnie słuchać.
– A pana córka co na to?
– Jak to co? Nie jest zadowolona. Która kobieta by była, gdyby mąż oznajmił, że zamierza bywać teraz w domu tylko w weekendy? I to nawet nie wszystkie.
– Rozumiem, że to dla pana rodziny trudna sytuacja.
Pan Edek spuścił wzrok.
– Gdyby ten mój zięć nie był taki uparty… Raz-dwa przemówiłbym mu wtedy do rozsądku.
Mariusz zamyślił się nad słowami ochroniarza i również w zadumie popatrzył na parking, który znajdował się za oknem przysłoniętym białą, staromodną firanką.
– Chciałbym panu pomóc, ale nie bardzo wiem jak.
– Ja też nie mam żadnego pomysłu, właśnie w tym tkwi problem.
– Ale skoro pana córce też nie podoba się taka wizja męża, to może ona sama wybije mu z głowy te wyjazdy?
– Wątpię. On jest uparty jak osioł.
– Nigdy nie można mówić nigdy, panie Edku. – Mariusz wsunął ręce w kieszenie spodni i spojrzał mu w oczy. – Pomyślę nad jakimś rozwiązaniem. Pan też niech się jeszcze zastanowi i może razem znajdziemy dobre wyjście.
– Oby miał pan rację.
– Będzie dobrze! – Mariusz znowu poklepał go po ramieniu, tym razem, żeby dodać mu otuchy, po czym przesunął się do wyjścia. – Muszę lecieć. – Pomyślał o samochodzie, który zostawił w centrum miasta. Miał spory kawałek do przejścia.
Jakie to zabawne, jak bardzo punkt odniesienia potrafi zmieniać perspektywę, uświadomił sobie i aż się uśmiechnął. Autem droga do centrum zajmowała raptem parę minut, a pieszo będzie szedł kilkanaście, jeśli nie kilkadziesiąt. Nie pokonywał tej trasy na nogach chyba od lat!
Pożegnał się z panem Edkiem i ruszył ku bramie. Wyszedł na asfalt i skierował się ku miastu. Dobrze, że w końcu nadeszły ciepłe dni. Tegoroczna wiosna nie była zbyt łaskawa, na zmianę ze słońcem serwowała przymrozki, deszcze i opady śniegu. Dopiero w majówkę nieco się ociepliło i zza chmur wyszło słońce. Mariusz miał nadzieję, że ładna pogoda zostanie na dłużej.
Idąc, podziwiał krajobrazy. Zwykle, zaabsorbowany pracą, nie zwracał uwagi na uroki terenu, który migał mu za oknami okien samochodowych, ale powolny spacer pozwalał na więcej. Po obu stronach zieleniły się trawy i rozłożyste korony drzew. W oddali majaczyły pola uprawne i łąki należące do lokalnych rolników z okolicznych wsi, a tuż za nimi rozciągały się lasy i liczne jeziora. Mariusz nie mógł co prawda ich widzieć, ale okolica stanowiła swoisty raj dla wędkarzy i amatorów pływania łódką. Sam nieraz wybierał się na kajak czy łódkę z grupą znajomych.
Ta okolica była także ulubionym zakątkiem obserwatorów dzikich zwierząt, którzy zjeżdżali w te strony zafascynowani urokami Doliny Dolnej Odry. Liczne kanały i starorzecza tworzyły swoistą sieć, która była wspaniałym miejscem do życia dla wielu ptaków, ssaków czy drzew. Wiele osób nie miało o tym pojęcia, ale urzędowały tu nawet gatunki zagrożone wyginięciem w skali światowej, takie jak mały ptaszek zwany wodniczką. Między torfowiskami i moczarami utworzono punkty obserwacyjne, a widoki zapierały dech w piersiach. Mariusz uwielbiał patrzeć, jak błękit Odry kontrastuje z zielenią pól albo miesza się z kolorem nieba. Skrzące się na wodzie słońce sprawiało, że sceneria jawiła się wręcz jako magiczna, uwielbiał też ten charakterystyczny zapach wilgoci, który unosił się w powietrzu.
Chociaż w pędzie życia nie miał czasu za bardzo się na tym zastanawiać, kochał strony, z których pochodził. Dzięki bliskości Odry miał kontakt z dziką naturą (czasami aż za bliski, gdy musiał hamować samochodem, żeby nie uderzyć w jakąś przechodzącą przez drogę sarnę albo odyńca). W dzisiejszych czasach, gdy niemal wszędzie ślad odciskała ręka człowieka, było to jego zdaniem bezcenne, choć doszedł do tego wniosku dopiero niedawno, bo na studiach zachłysnął się życiem w mieście i określał się mianem mieszczucha. Ale uroków miasta mógł bez końca smakować w pobliskim Szczecinie czy Warszawie albo Berlinie, do których często jeździł w interesach.
Słońce powoli chowało się za horyzontem, rzucając ogniste promienie na dachy pobliskich budynków. Niebo przybrało różowy kolor. Mariusz tak się wyciszył i zamyślił, że nawet nie zauważył, kiedy dotarł do właściwej części miasta. Trawiaste pobocze zamieniło się w chodnik, a przed jego oczami pojawiło się rondo. Idąc po pasach na drugą stronę jezdni, uświadomił sobie, że miasto z perspektywy przechodnia wyglądało zupełnie inaczej.
W końcu dotarł do swojego samochodu. Mercedes czekał tam, gdzie go zostawił. Wsiadł za kierownicę, jednak zanim zdążył odjechać, zadzwoniła do niego Martyna.
– Idealne wyczucie czasu, kochanie – powiedział na powitanie.
– Przeszkadzam ci? – zapytała zmartwiona.
– Nie, wręcz przeciwnie. Właśnie jestem w centrum Chojny.
– Naprawdę? Myślałam, że umawialiśmy się dzisiaj u ciebie.
– Zmieniłem plany. Dobrze będzie się gdzieś wyrwać.
– Co masz na myśli?
– Może wyskoczymy na pizzę?Kaja
Dwa dni później Kaja patrzyła na falujący Bałtyk, który rozbijał się o brzeg, a do jej uszu dolatywał szum fal i piski mew żerujących przy molo. Siedziała na plaży w zwiewnej, białej sukience, a tuż obok, na złożonej kurtce dżinsowej, usadowiła się Amelia. Ich rozpuszczone włosy rozwiewała morska bryza, pachnąca jodem. Ciepłe promienie słońca ogrzewały im twarze oraz odsłonięte nogi, co było wyjątkowo przyjemne. Kaja pożałowała, że ostatnio tak rzadko miała czas, żeby przychodzić na plażę. Choć zamierzała powiedzieć przyjaciółce o ciąży, nie potrafiła na razie zebrać się na odwagę. W milczeniu patrzyła na zachód słońca i przesypując palcami piasek, chłonęła spektakl rozgrywający się na niebie.
– Już dawno nie było takiego ładnego zachodu – powiedziała Amelia, jakby czytała jej w myślach.
– Chciałam powiedzieć dokładnie to samo.
– Dlaczego mnie to nie dziwi. – Przyjaciółka uśmiechnęła się lekko.
Kaja w myślach przyznała jej rację. Chociaż wyglądały zupełnie inaczej, w domu dziecka często były określane siostrami i same również czuły, że łączy je wyjątkowa więź. Co prawda nie mieszkały razem w pokoju, ale szybko zapałały do siebie sympatią. Były niemal w tym samym wieku, miały podobną przeszłość, poza tym obie kochały czytać książki i marzyły o tym, żeby trafić do kochających rodzin.
Niestety, żadnej nie było to dane. Dotrwały w bidulu do osiemnastych urodzin, a wtedy postanowiły pójść razem na studia. Zamieszkały w tym samym akademiku i wspierały się jak mogły, chociaż w pewnym momencie ich losy potoczyły się zupełnie inaczej. Kaja, uczulona na bliskość, stroniła od związków, a bardziej ufna i spragniona miłości Amelia poznała Piotrka, który odmienił jej los. Oczarował ją swoim urokiem. Zaręczyli się, a potem zamieszkali razem. Chociaż Kai trochę brakowało przyjaciółki, szczerze im kibicowała i chyba właśnie dlatego postanowiła pójść sama na ich ślub oraz wesele. A teraz miała z tego powodu taki problem…
Oddychając głęboko, popatrzyła na przyjaciółkę. Amelia wyglądała zupełnie inaczej niż ona. Opalona po miesiącu miodowym na Seszelach, wręcz tryskała energią. Jej zbrązowiała skóra lśniła w słońcu, podczas gdy Kaja wyglądała na zmęczoną życiem, z poszarzałą, bladą cerą. Ale niby gdzie miała się opalić? W promieniach słońca, które wpadały przez okno do restauracji?
Włosy i oczy też miały inne. Amelia była krótkowłosą brunetką o brązowym spojrzeniu, postrzępiona fryzurka układała się fikuśnie wokół jej okrągłej twarzy. Kaja zaś miała długie brązowe włosy, jasne oczy i pociągłą buzię. Wyraźnie zarysowane kości policzkowe dodawały jej twarzy powagi, przez co ludzie brali ją czasami za starszą, niż była.
Sylwetkami również się z Amelią różniły. Przyjaciółka była niższa i ważyła nieco więcej, chociaż nigdy nie miała kompleksów. Kaja z kolei należała do dziewczyn wysokich i szczupłych, które mogły objadać się do woli bez żadnych konsekwencji.
„Wyglądasz jak modelka!” – słyszała czasem komplementy, ale nigdy nie brała ich na poważnie. Ona i modeling? Dobre sobie. Może i lubiła swoją figurę, nie uważała się też za brzydką, ale na pewno daleko jej było do piękności z okładek gazet. A przynajmniej jej zdaniem, bo mężczyźni mieli całkiem inne zdanie w tej kwestii, chociaż nigdy nie brała ich na poważnie. Była tak poraniona przez rodziców, że nie sądziła, żeby kiedykolwiek była w stanie otworzyć się na miłość i związek. Matka porzuciła ją, zanim zdołała się do niej przywiązać, więc nie umiała kochać i nie wiedziała, co to znaczy być kochaną.
Tylko że teraz… Teraz sama zostanie matką i będzie musiała się zaopiekować dzieckiem. Jak miała, do diabła, to zrobić, skoro nie wiedziała nic o macierzyństwie?
Ech. Wolała o tym na razie nie myśleć.
– Pewnie polskie zachody słońca i tak nijak się mają do tych, które oglądaliście z Piotrkiem podczas podróży poślubnej, co? – zapytała mimochodem Amelię.
– Czy ja wiem. – Amelia spojrzała na niebo. – To zjawisko chyba w każdym miejscu na ziemi jest tak samo piękne. Różnica jest tylko taka, że czasami masz za sobą palmy, a czasami sosny.
Kaja zastanowiła się nad tym.
– Nie mam porównania, więc chyba nie wiem, o czym mówisz.
– Wybacz. – Amelia zreflektowała się i popatrzyła na nią przepraszająco. – Nie chciałam, żebyś poczuła się gorsza czy coś w tym rodzaju. Zresztą znasz mój stosunek do tych spraw. Podróże to dla mnie tylko podróże, nie jestem ich wielką fanką. Piotrkowi sprawia to przyjemność, więc wyjeżdżam z nim, ale dla mnie liczy się co innego.
– Nie przepraszaj. Mnie też nie ciągnie do podróży. Powiedz lepiej, jak to jest być mężatką. Pewnie układa wam się jeszcze lepiej niż wcześniej.
Amelia pogładziła ręką piasek.
– To prawda. Przysięga w kościele tylko nas umocniła. No i dobrze było podczas miesiąca miodowego mieć w końcu trochę czasu tylko dla siebie. Na co dzień różnie to bywa. Praca, dom, obowiązki… Wiesz jak to jest.
Kaja nie wiedziała, ale skinęła głową.
– W takim razie cudownie, że odpoczęliście.
– To było nam potrzebne po przedślubnym stresie. – Amelia znowu przejechała ręką po piasku, a zachodzące słonce oświetlało jej twarz. – Gdybym miała wybór, to chyba nigdy więcej nie zorganizowałabym wesela. Kosztowało mnie to za dużo nerwów, zresztą podczas przyjęcia ciągle ktoś czegoś od nas chciał i czułam się po nim bardziej zmęczona niż zadowolona, że wzięłam ślub.
– Słyszałam już takie opinie od panien młodych.
– Ale ty za to chyba dobrze się bawiłaś, co? – Amelia spojrzała na nią z błyskiem w oku. – Widziałam, jak tańczyłaś z kolegą Piotrka.
Serce Kai zabiło mocniej na wspomnienie tamtego wieczoru oraz na myśl, że oto nadszedł moment, w którym powinna powiedzieć przyjaciółce, dlaczego chciała się spotkać. Sęk w tym, że obleciał ją wstyd.
– Faktycznie, miałam niezłego partnera do tańca – odparła wymijająco.
Amelia uniosła znacząco brwi.
– Chyba nie tylko do tańca.
– Co masz na myśli?
– Nie udawaj niewiniątka – zachichotała przyjaciółka. – Widziałam, jak się wymknęliście.
Kaja nerwowo przełknęła ślinę i znowu zamilkła.
– Co się stało? – zapytała zaniepokojona Amelia. – Nagle pobladłaś i stałaś się małomówna. Mam nadzieję, że tamten chłopak… on nie… – Chyba nie wiedziała, jak ująć w słowa to, co chciała powiedzieć. – Czy on zrobił ci krzywdę?
– Nie. Skąd ci w ogóle to przyszło do głowy?
– Dziwnie się zachowujesz, odkąd poruszyłam ten temat.
Kaja znowu westchnęła i popatrzyła na morze. A jak się miała zachowywać? Na Boga, zaszła w nieplanowaną ciążę. I to z chłopakiem, którego imienia nie znała. To naprawdę nie była normalna sytuacja. Zebrała się w końcu na odwagę, żeby wyjawić Amelii prawdę.
– Jestem w ciąży – powiedziała bez żadnych wstępów.
Teraz to przyjaciółka pobladła i zszokowana przyłożyła rękę do ust.
– Żartujesz. Ale chyba nie z Mariuszem?
Mariusz… powtórzyła Kaja w myślach. A więc tak miał na imię.Mariusz
Mariusz zajechał pod dom rodziców Martyny i wysiadł z samochodu, płosząc trzaskiem drzwi siedzące w pobliżu ptaki. Zerwały się do lotu i trzepocząc skrzydłami, wzbiły się w powietrze. Odprowadził je wzrokiem, a potem omiótł wzrokiem zielony teren. Podobnie jak on Trzaskowscy cieszyli się pięknym ogrodem. W jego centralnym miejscu znajdowało się oczko wodne z uroczą fontanną, której dźwięk umilał jemu i Martynie niejedno popołudnie, a między krzewami i klombami wiły się zadbane, eleganckie alejki. Dbała o nie głównie matka dziewczyny, znana w Chojnie księgowa. Jej ojciec znacznie bardziej wolał łowić ryby z lokalnymi samorządowcami i debatować o zmianach w okolicy, jak przystało na przewodniczącego rady miejskiej. Poza tym był również właścicielem tartaku.
Mariusz wszedł na podwórko, a potem zadzwonił do drzwi. Był to kolejny wieczór w tym tygodniu, który zamierzał spędzić z Martyną, chociaż tym razem umówili się, że po prostu obejrzą razem film. Oboje mieli ostatnio sporo stresów w pracy, poza tym chyba chcieli nacieszyć się sobą. Zeszli się dopiero miesiąc temu, więc najchętniej przebywaliby w swoim towarzystwie bez przerwy. Martyna czasami aż miała łzy w oczach, gdy się żegnali, przez co Mariusz trochę żałował, że nie zwrócił na nią uwagi wcześniej. Znali się od lat, ale zawsze była dla niego tylko koleżanką z klasy czy córką przyjaciół rodziców. Dopiero niedawno odkrył, że jest też atrakcyjną, pociągającą kobietą.
I może, gdyby zwrócił na nią uwagę wcześniej, uniknąłby tragedii, która rozegrała się w jego życiu półtora roku temu i zupełnie zmieniła jego sposób postrzegania świata i priorytety?
Zamiast jednak myśleć o tym, co było, uśmiechnął się do Martyny, która otworzyła mu drzwi. Jego wzrok mimowolnie powędrował ku jej jędrnym udom wystającym spod krótkich spodenek. Była naprawdę śliczną dziewczyną. Zgrabna, z długimi włosami, wyglądała trochę jak te dziewczyny z reklam, które czarowały promiennym uśmiechem.
Do diabła. Naprawdę popełnił w życiu błąd, że nie związał się z nią wcześniej.
– No, no, czyżby ktoś tutaj zapomniał jak się nazywa? – Jego atencja sprawiła Martynie wyraźną przyjemność, bo uśmiechnęła się słodko i pocałowała go czule.
Mariusz objął ją w pasie.
– Jesteś moją ślicznotką, wiesz? – Nie mógł się powstrzymać i przesunął rękę na jej pośladek.
Martyna zachichotała i dała mu pstryczka w nos.
– Lepiej opanuj swoje żądze, panie Szczechowicz. Rodzice są w domu.
– Szkoda. Wyglądasz tak obłędnie w tych krótkich spodenkach, że chętnie bym cię z nich rozebrał.
– Skoro są ładne, to powinieneś woleć na mnie w nich patrzeć niż rzucać je w kąt.
– Taka jesteś mądra? – Teraz to Mariusz się zaśmiał i znowu przywarli do siebie ustami.
– Chodź. – Martyna odsunęła się jednak i wzięła go za rękę. – Przygotowałam już hamak za domem.
– Hamak? A ja sądziłem, że będziemy oglądać film.
– Przecież możemy to zrobić w hamaku. Proszę. – Popatrzyła na niego błagalnie. – Jest taki ciepły wieczór, że nie chcę zamykać się w domu.
Była tak urocza, gdy to mówiła, że Mariusz nie miał serca jej odmówić. Weszli do domu tylko na chwilę, zabrali popcorn, zimne napoje i koc, a potem poszli na tył domu. Chociaż bywał tam wiele razy, teraz był mile zaskoczony tym, jak Martyna zadbała o nastrój. Rozwiesiła między drzewami nie tylko hamak, lecz również girlandy. Białe lampiony zwisały z gałęzi drzew razem z kilkoma sznurami bawełnianych kul. Przy hamaku stał drewniany stolik na prowiant, a wokół niego paliły się świeczki w przezroczystych lampionach.
– Świętujemy coś dzisiaj? – zapytał, wystraszony, że o czymś zapomniał.
Spojrzenie Martyny szybko uświadomiło mu jednak, że nie ma się czego bać.
– Nie, po prostu postanowiłam zadbać o nastrój. Nie podoba ci się?
– Wręcz przeciwnie. – Poczekał, aż dziewczyna postawi napoje na stole, po czym przyciągnął ją do siebie. – Jesteś mistrzynią tworzenia romantycznego klimatu, wiesz? – Pocałował ją w szyję.
Do jego uszu znowu dobiegł jej chichot.
– Przestań! – Odepchnęła go lekko. – Już ja cię znam. Zaczniesz mnie całować, a potem nici z romantycznego wieczoru.
– Nie rób ze mnie napalonego zboczeńca.
– Nie robię. Ale z kilometra widać, że masz ochotę na przytulanki.
– Wcale nie! – Uniósł ręce na znak, że ma czyste intencje. – Przecież dobrze wiesz, że fascynują mnie przede wszystkim twój charakter i osobowość.
Martyna wywróciła oczami, ale on wiedział, jaka jest prawda. Była naprawdę cudowną osobą i właśnie tym podbiła jego serce. Atrakcyjny wygląd stanowił tylko miły dodatek. Miała dobre serce, a pieniądze rodziców nie zepsuły jej tak jak innych dziewczyn z wpływowych rodzin, które znał. Wręcz przeciwnie. Martyna często wspierała lokalne instytucje charytatywne. Osobiście pomagał jej kiedyś zawieźć chyba tonę owoców do pobliskiego domu dziecka i opłacił koncert znanego artysty, kiedy razem z koleżankami postanowiła urządzić piknik, żeby pomóc niepełnosprawnej dziewczynie.
Poza tym była czuła oraz łagodna. Uwielbiał bijące od niej ciepło, to, jak ze spokojem patrzyła mu w oczy albo wtulała się w jego ramię. Po przejściach z przeszłości dość miał kobiet, które były jak tajfun i z którymi związek obfitował w burzę emocji. Zdecydowanie bardziej rozkoszował się lekkim, orzeźwiającym wiatrem, który jego zdaniem uosabiała Martyna. Dość miał kataklizmów.
Dziewczyna pozapalała świeczki i położyli się na hamaku. Delikatny wiaterek niósł woń kwitnących drzewek owocowych, które rosły nieopodal. Ich słodkie nuty idealnie komponowały się z zapachem skóry Martyny, w którą Mariusz wtulił nos. Uwielbiał, gdy leżeli przytuleni, ale ten stan nie trwał długo, bo dziewczyna podała mu laptopa i poprosiła, żeby znalazł film.
– Ty zawsze wybierasz coś ciekawego. Gdy ja to zrobię, pewnie skończy się na jakimś ckliwym romansidle.
Mariusz uśmiechnął się i pocałował ją w skroń.
– Jak sobie życzysz, księżniczko.
– Księżniczko? – powtórzyła jego słowo. – Jesteś dzisiaj dla mnie taki miły, że zaraz zacznę się zastanawiać, co przeskrobałeś.
– Lepiej powiedz, jaki chciałabyś obejrzeć film. Dramat? Thriller? A może film akcji?
– Ty coś wybierz. Podobał mi się ten ostatni.
– Naprawdę? A mówiłaś, że nie przepadasz za filmami science fiction.
– Bo nie przepadam, ale fabuła była wciągająca.
– Jesteś taka zabawna… – roześmiał się i przyciągnął ją bliżej. – Mówiłem ci już, że cię kocham?
– Coś tam wspominałeś…
– Kocham cię. – Ponownie ją pocałował, po czym odsunął się i zaczął przeszukiwać bazę filmów, żeby znaleźć taki, który obojgu się spodoba. Co i rusz zerkał jednak na ukochaną, nie mogąc nacieszyć się jej widokiem.
Spotykali się od ponad miesiąca i Mariusz często myślał o tym, jakim jest szczęściarzem, odkąd postanowili być razem. Wyglądało na to, że poznał w końcu kobietę, która była niczym plaster na rany i przywróciła mu chęć do życia po tym, jak stracił w przeszłości ukochaną i dziecko.
Ciąg dalszy w wersji pełnej