- W empik go
Pokerzyści i frajerzy - ebook
Wydawnictwo:
Data wydania:
1 marca 2013
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Pokerzyści i frajerzy - ebook
Pokerzyści i frajerzy to książka dla dorosłych czytelników. Opowiada o ludzkich słabościach i o strasznym nałogu – pokerze.
Poker to gęstwina namiętności.
Poker to bezpardonowa walka o pieniądze, prestiż i pozycję wśród swoich.
Poker to kobiety, alkohol i wyuzdany seks.
Ta „trojka” przeważnie towarzyszy pokerzystom i ubarwia ich życie. Książka wprowadza w ten dziki i bezwzględny świat, który potrafi zniszczyć z dnia na dzień najlepiej poukładane życie.
Franciszek „Nunek” Przeklasa – syn Franciszka i Stanisławy z d. Gałek, urodził się 16.03.1943 roku w Grossobringen (Niemcy). Ukończył pedagogikę na Uniwersytecie Łódzkim. Jego burzliwe życie zaprowadziło go w roku 1976 do Białej Podlaskiej, gdzie zaczął pisać opowiadania i wiersze, które zebrał w tomiku „Nierówne bicie serca”. Powieść „Pokerzyści i frajerzy” zaczął pisać w 1984, a ukończył w 2010 roku. Powieść została wyróżniona w konkursie Literacki Debiut Roku 2012.
Poker to gęstwina namiętności.
Poker to bezpardonowa walka o pieniądze, prestiż i pozycję wśród swoich.
Poker to kobiety, alkohol i wyuzdany seks.
Ta „trojka” przeważnie towarzyszy pokerzystom i ubarwia ich życie. Książka wprowadza w ten dziki i bezwzględny świat, który potrafi zniszczyć z dnia na dzień najlepiej poukładane życie.
Franciszek „Nunek” Przeklasa – syn Franciszka i Stanisławy z d. Gałek, urodził się 16.03.1943 roku w Grossobringen (Niemcy). Ukończył pedagogikę na Uniwersytecie Łódzkim. Jego burzliwe życie zaprowadziło go w roku 1976 do Białej Podlaskiej, gdzie zaczął pisać opowiadania i wiersze, które zebrał w tomiku „Nierówne bicie serca”. Powieść „Pokerzyści i frajerzy” zaczął pisać w 1984, a ukończył w 2010 roku. Powieść została wyróżniona w konkursie Literacki Debiut Roku 2012.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7722-738-1 |
Rozmiar pliku: | 661 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Pokerzyści i frajerzy
Na peronie było niewiele osób. Janusz spacerował w oczekiwaniu na przyjazd pociągu.
Telefon zadzwonił w środę wieczorem: „Cześć, stary! Mówi Marian Joński. Mam sprawę do załatwienia we Wrocławiu. Chciałem przy okazji cię odwiedzić, jeżeli pozwolisz”. Janusz szczerze się ucieszył. Po siedemnastu latach będzie mógł spotkać jednego z ich szkolnej paczki.
Po ukończeniu studiów Janusz osiadł we Wrocławiu, prowadzi życie spokojne, typowe dla mieszczucha. Żona pochodzi z rodziny dobrze sytuowanej. Zaraz po ślubie zamieszkali w willi teściów, na parterze. Oboje pracują umysłowo: Jola jest magistrem geografii, a on ma doktorat z fizyki. Wykładają na Uniwersytecie Wrocławskim. Ich wielką radością jest dziewięcioletnia Iwonka.
Janusz się zastanawiał, czy kolega bardzo się zmienił, czy łatwo go rozpozna. Nie domyślał się nawet, że to spotkanie rozpocznie nowy, zupełnie nieoczekiwany etap jego życia.
Pociąg wtoczył się na peron zgodnie z rozkładem. Wśród wysiadających Janusz dostrzegł przystojnego, z gustem ubranego mężczyznę. Nie ma wątpliwości. To on. Podchodzi.
– Cześć, stary!
– Cześć!
– Jak podróż?
– Dziękuję. Bez kłopotów. Miałem miłe towarzystwo... Trochę rozmów, trochę drzemki... jak to w podróży. A u ciebie co słychać?
– Najprościej mówiąc – wszystko po staremu, ale przecież ty o mnie nic nie wiesz. Dla ciebie wszystko będzie nowe. Poznasz żonę, poznasz córeczkę... Nie widzieliśmy się tyle lat... A ty się ożeniłeś?
– Tak się złożyło, że jeszcze nie... – Marian zastanawia się, co jeszcze powiedzieć, ale w końcu machnięciem ręki daje do zrozumienia, że nie chce rozwijać tego tematu.
– Cieszę się, że przyjechałeś. Bierzmy taxi i jedźmy do domu. Iwonka bez przerwy pytała, jak wyglądasz, czy masz dzieci, gdzie pracujesz. Obiecałem, że odpowiesz na jej pytania. Proszę, byś wybaczył jej zbytnią ciekawość, ale wiesz – to dziecko.
Janusza nurtowało pytanie, co sprowadza Mariana do Wrocławia. Postanowił jednak poczekać na odpowiedź. Przejazd taksówką trwał krótko. Marian patrzył uważnie przez okno.
– Jesteśmy na miejscu – oznajmił Janusz.
Marian dał kierowcy sto złotych, rzucił „dziękuję”, wziął małą czarną walizeczkę i wysiadł. Janusz sięgnął do portfela, wyjął pieniądze i chciał oddać koledze, ale ten tylko się uśmiechnął, przytrzymał jego rękę i powiedział:
– Nie wygłupiaj się, stary.
– Widzę, że masz dużo pieniędzy.
– Może...
– Nie wiedziałem, że będę gościł milionera.
– Może... – Marian się uśmiechnął. Tak rozmawiając, weszli po schodach do solidnej, ceglanej willi.
– Widzę, że nieźle mieszkasz.
– Noo, nie narzekam.
Janusz, przeciągając słowo „noo”, chciał podkreślić, że jest zadowolony ze swojej stabilizacji.
Podchodząc do dębowych drzwi, zastali je uchylone i oczekującą w nich ładną blondynkę. Jola była ubrana efektownie. Włosy miała uczesane starannie, a na twarzy delikatny makijaż.
– Marian Joński – przedstawił się gość.
– Jola Lewandowska.
Ucałował z gracją dłoń pani domu i spojrzał jej uważnie w oczy. Poczuła na sobie wzrok mężczyzny pewnego siebie, chłodno taksującego jej sylwetkę. Uśmiechnęła się niewyraźnie i aby ukryć zmieszanie, powiedziała pospiesznie:
– Proszę bardzo do środka, proszę...
Mężczyźni zdejmowali swoje okrycia, gdy z pokoju wybiegła Iwonka i stając onieśmielona, spojrzała na Mariana.
– Iwonko, przywitaj się. To pan Marian. Czekałaś przecież cały dzień – zachęcał córeczkę ojciec.
– Dzień dobry!
– Dzień dobry, Iwonko! Do której chodzisz klasy?
– Do trzeciej.
– A jak się uczysz?
– Dobrze.
– No, pochwal się panu, że masz same piątki – dodał Janusz.
– Same piątki? Dzielna z ciebie dziewczynka. A należysz do SKO?
– Oczywiście! Już zaoszczędziłam pięćset czterdzieści złotych.
– Aż tyle? To bardzo ładnie. Masz parę złotych i wpłać na książeczkę.
Mówiąc to, Marian wyciągnął z bocznej kieszeni zwitek banknotów i wręczył dziecku. Jola i Janusz spojrzeli zaskoczeni na siebie. Iwonka trzymała w dłoniach zwinięte niedbale pięćsetki. Janusz pierwszy odzyskał głos.
– Marian! To za dużo! Iwonko, oddaj panu pieniądze.
Dziecko, posłuszne nakazowi ojca, wyciągnęło rączki z banknotami w stronę gościa. Ten jednak spojrzał chłodno na Janusza i powiedział:
– Gdybym nie mógł, tobym nie dał. – Po czym dla rozładowania sytuacji uśmiechnął się i szybko dodał:
– Czy długo macie zamiar trzymać mnie w przedpokoju?
Jola też ochłonęła, otworzyła drzwi do stołowego i poprosiła gościa do środka. Pokój był urządzony dostatnio i gustownie. Świadczył o gospodyni jak najlepiej. W kompozycji umeblowania dostrzegało się zarówno staranność, jak i gust oraz zamiłowanie do ładnych rzeczy.
Marian, zdając sobie sprawę, że gospodyni oczekuje pochwały, rozejrzał się jeszcze raz, po czym oznajmił:
– Ładnie tu u was.
Jola, wyraźnie zadowolona, przeprosiła:
– Pójdę do kuchni... na chwileczkę. Janusz zajmij się gościem, może włączysz telewizor?
Telewizor był kolorowy.
Krzątając się po kuchni, rozmyślała. Marian ją zaintrygował. Przystojny mężczyzna. Włosy miał ciemne, starannie uczesane do tyłu; okalały twarz pociągłą, zdecydowaną. Wzrost około metra osiemdziesięciu, szczupły. Ubrany był w jasny garnitur koloru beżowego oraz nienagannie czystą białą koszulę. Poruszał się lekko, miękko, jak mężczyzna wysportowany, niemający ciężkiej pracy. Jego ruchy były powolne, ale sugerowały kocią zwinność. Były to ruchy człowieka pewnego siebie, konsekwentnego, ambitnego. Jola powiedziała szeptem do siebie: „Ten to wie, czego chce”. Ufała pierwszemu wrażeniu i intuicyjnie wierzyła, że przyszłość potwierdzi jej przypuszczenia.
Weszła do pokoju, niosąc na tacy szklanki z herbatą oraz małe różnorodne kanapki. Rozkładała serwetki szybko, z dużą wprawą. Znała swoje gospodarstwo.
Koledzy przerwali na chwilę rozmowę. Mąż przyglądał się żonie z dumą. Była ładna i zgrabna. Nie widać już było po niej, że rodziła. Dzięki tenisowi oraz wspólnym długim wycieczkom szybko odzyskała szczupłą sylwetkę. Chętnie i często jeździli w Sudety. Przeszli wzdłuż i wszerz Góry Kaczawskie, Sowie, Kamienne i Stołowe. Janusz niejednokrotnie podkreślał, że ma wymarzoną żonę. W codziennych kontaktach i nocnym współżyciu była niezastąpiona. Kochał Jolę bardzo, a ona odwzajemniała to uczucie. Byli ze sobą szczęśliwi. Zdążyli się już do tego szczęścia przyzwyczaić. Burze domowe u znajomych przyjmowali ze zdziwieniem i przyganą. Dla nich było oczywiste, że małżeństwo powinno się szanować i kochać.
Marian, patrząc na Jolę, widział w niej głównie seks. „Gdyby nie była żoną Janusza, chętnie bym się nią zainteresował” – pomyślał w duchu.
Aby nie dać powodów do podejrzeń, spoglądał w telewizor, w którym ktoś monotonnie tłumaczył, jakie są perspektywy wyjścia z kryzysu mieszkaniowego. „Kryzys mieszkaniowy” – uśmiechnął się do swoich myśli. „Gwiżdżę na wszelkie kryzysy”.
Jola odstawiła tacę. Janusz podszedł do barku, otworzył go powoli, tak aby gość mógł dostrzec jego zawartość. Stały w nim butelki z wódką, koniakiem, winem.
– Czego się napijesz?
– Dostosuję się do was.
– To może kieliszek koniaczku?
– Może być.
Janusz podszedł z butelką i nalał do kryształowych lampek.
– To co? Za spotkanie po latach!
– Za spotkanie!
– Na zdrowie... I abyś następnym razem przyjechał z żoną.
Marian uśmiechnął się tylko na ten dodatek do toastu i wypił do dna. Jola umoczyła wargi. Gość zauważył to, ale nie próbował namawiać. „Dzięki Bogu” – pomyślała. Nie lubiła alkoholu w ogóle i zawsze, gdy musiała wypić, czuła się spięta i niezadowolona. Janusz też nie pił. Należał do tych, którzy robią to jedynie przy wielkiej okazji, dla dotrzymania towarzystwa. Marian traktował alkohol inaczej niż Janusz. W jego życiu był instrumentem, dodatkiem, który pozwalał osiągać zamierzone cele.
Spotkanie upływało w przyjemnej atmosferze. Koniaczek zrobił swoje. Koledzy rozmawiali z ożywieniem. Jola rzadko wtrącała się do rozmowy. Mówiono o czasach młodzieńczych, o sprawach i ludziach jej nieznanych. Iwonka przysiadła obok mamy i jak to dziecko, przysłuchiwała się rozmowie. W którymś momencie, przecierając klejące się oczy, podeszła do Mariana.
– Dobranoc! Dziękuję za pieniążki.
– Dobranoc, Iwonko. Śpij dobrze.
Dziewczynka ucałowała ojca i odprowadzana przez matkę udała się do swego pokoju. Jola po ułożeniu córki do snu zatrzymała się w kuchni. Mężczyźni zostali sami. Janusz czuł się już na tyle swobodnie, by zadać koledze nurtujące go od początku pytanie:
– Czy możesz powiedzieć, co cię sprowadza?
– Chcesz wiedzieć?
– Przepraszam, nie musisz mówić... Tylko wiesz... Pomyślałem, że może mógłbym ci w czymś pomóc... Wziąłem trzy dni urlopu w związku z twoim przyjazdem. Chciałbym cię trochę oprowadzić po mieście.
– Słuchaj, stary. Lubię sprawy stawiać konkretnie. Przyjechałem na mecz.
– Mecz? Jaki? Było nie było, skończyłeś przecież trzydziestkę!
– Ten sport nie ma ograniczeń wiekowych.
– Co to za dyscyplina?
– Gram w pokera. Jestem zawodowym pokerzystą.
Janusz, lekko oszołomiony koniakiem, wytrzeźwiał w jednej chwili. Spodziewał się wszystkiego: brydż, szachy... Ale poker? Był wyraźnie zaskoczony.
– Jesteś pokerzystą? – zapytał z niedowierzaniem.
Zaległa cisza. Patrzyli na siebie w skupieniu. Marian odezwał się pierwszy.
– Tak, jestem pokerzystą. To całkiem niezły zawód. Powiedz mi, czego się dorobiłeś? Razem z Jolą skończyliście studia, harujecie też z dziesięć lat. I co z tego macie?
Janusz próbował się bronić.
– Mamy urządzony dom, kolorowy telewizor, mamy trochę oszczędności...- Oszczędności? A ile tego jest?
– Będzie ze sto pięćdziesiąt tysięcy.
– To wszystko, co zdążyliście uciułać przez dziesięć lat pracy? Posłuchaj, stary. Ja po ogólniaku ukończyłem tylko kurs rolniczy. Śmiejesz się? Kurs zrobiłem po to, żeby przejąć po ojcu gospodarstwo. Może nie pamiętasz, ale mój staruszek miał pięć hektarów. Posadziłem sad, który daje mi rocznie półtora miliona złotych. To jest moje zabezpieczenie. Z pokera wybudowałem chałupę jak twoje dwie, kupiłem samochody: sobie, tatusiowi i siostrzyczce.
Marian podszedł wolno do kredensu, obok którego stała mała czarna walizeczka. Wziął ją, położył na stoliku przed Januszem i zręcznym ruchem otworzył. Janusz patrzył z niedowierzaniem. Przed nim leżały poukładane banknoty... Dużo banknotów. W drugiej jej części błyszczały talie kart. Zapieczętowane.
– To na jutrzejszą grę.
– Na grę? Ile tego będzie?
– Ze dwa miliony.
– Dwa miliony? Przecież możesz to przegrać?
– Mogę. W pokerze jak w życiu... można wygrać i przegrać.
Janusz był oszołomiony. Miał zbyt wiele wrażeń. Sięgnął po koniak, nalał i nie czekając na Mariana, wypił. Kolega zamknął walizkę, odstawił na poprzednie miejsce i usiadł w fotelu. Przez chwilę milczeli. Janusz powoli zbierał myśli. Zapytał:
– W czym mogę ci pomóc?
– Jutro pojedziesz ze mną na grę. Nie bój się! Nie będziesz grał. Chodzi o to, żebyś mi towarzyszył. Wiesz, w tym towarzystwie zdarzają się różne „siupy”. Bywa, że sięga się po mocne argumenty. Jutrzejsi pokerzyści to pokerowe wyżyny. W takim gronie nożownicy są wykluczeni, ale jakby nie było, z taką forsą to trochę niebezpiecznie. Rozumiesz teraz?
– Jasne! – zaśmiał się Janusz. – Mam przecież doktorat.
– Za fatygę, za nieprzespaną noc dostaniesz dwadzieścia kafli.
– Jakich kafli? – Janusz nie znał tego określenia.
– Dwadzieścia tysięcy! Jasne?
– Żartujesz chyba? Ja nie wezmę żadnych pieniędzy.
– Nie należę do tych, którzy szastają forsą. Ja ci, stary, płacę. Odpowiadasz za moje bezpieczeństwo. Więc?
Ostatnie pytanie było krótkie i oschłe. Janusz zorientował się, że Marian nie żartuje. „Może zrezygnować z tej zabawy? Marian pomyśli, że się boję. Prosi mnie o drobną przysługę, a ja się waham... Poza tym ciekawe, jak wygląda taka gra...”. Janusz znał zasady gry w pokera. Na studiach i tego zdążył się nauczyć. Jednak to była zabawa. Podjął decyzję.
– Zgoda. Przyjmuję twoje warunki.
– Wiedziałem, że masz dobrze w głowie... A może chciałbyś zagrać do spółki? Wtedy nie będziesz się nudził w trakcie meczu.
– Do spółki? Chyba żartujesz?
– Dlaczego? Przecież nie jesteś bez grosza.
– Mam trochę na książeczce, jak już wspomniałem. Chociaż w porównaniu z twoim majątkiem to zero.
– Nie takie znowu zero. Jeżeli chcesz, mógłbym cię przyjąć na trzydzieści procent. Dajesz sto tysięcy, a ja dwieście. Jeżeli wygram – masz trzydzieści procent wygranej.
– A jeżeli przegrasz?
– Już mówiłem. W pokerze jak w życiu, można...
– Przegrać lub wygrać – dokończył Janusz.
– Przemyśl to do jutra. Nie ma pośpiechu. Teraz czas spać. Przed grą muszę być wypoczęty. Rano mnie nie budź. Chcę się wyspać do oporu. Grę mamy o szóstej po południu w „Monopolu”. Orientujesz się, gdzie to jest?
– Jasne!
Janusz dobrze wiedział, gdzie jest „Monopol”, chociaż w środku nie był nigdy. Pościelił wersalkę, poczekał, aż gość wróci z łazienki, życzył mu dobrej nocy i poszedł do swojej sypialni. Położył się obok żony. Zasnąć jednak nie mógł. Wrażeń było zbyt wiele. Szczególnie ostatnia propozycja Mariana dawała dużo do myślenia. „Możesz wejść na trzydzieści procent...” – dźwięczało mu w uszach.
Nie chciał się przyznać, że zaczyna zazdrościć Marianowi. Jednak tak było. „Zaoszczędziliśmy przez dziesięć lat sto tysięcy złotych, a ten szasta milionami”. Jeszcze wczoraj był dumny ze swojego domu, ze swojego życia i umiarkowanego dostatku, a teraz zaczął myśleć, że to tylko wegetacja. „Przecież mam wykształcenie, dużo wiem, znam dwa języki obce, jestem szanowany w środowisku” – próbował się bronić. „No dobrze, i co z tego. Musimy się liczyć z każdym groszem, a ten daje siostrze samochód w prezencie!” – to przypomnienie szczególnie go zabolało. „Niech to diabli! Spróbuję szczęścia. Idę na całego!”
Ta decyzja wreszcie go uspokoiła. Myśli poczęły się zacierać, zachodzić mgłą. Śniły mu się kwiaty, samochody, wykwintne restauracje. Śnił o tym, o czym marzył.
***
Dzień był w pełni. Janusz otworzył oczy, spojrzał na wiszący zegar, który wskazywał dziesięć minut po dziewiątej. Pierwsza myśl – „Zaspałem!”, po czym błogie uspokojenie: „Dzisiaj mam urlop”. Powoli kojarzył pozostałe fakty. „Urlop wziąłem dlatego, że przyjechał Marian. Ciekawe, czy już wstał”. Odrzucił kołdrę, zsunął nogi na dywan, włożył papcie i poczłapał powoli do pokoju kolegi. Za drzwiami panowała cisza. Uchylił je ostrożnie. Marian stał – na głowie.
– Cześć! Przyjdź za dziesięć minut – powiedział spokojnie, nie czekając, aż Janusz ochłonie z chwilowego zaskoczenia.
– Dobrze – wyjąkał i wycofał się.
Usiadł na brzegu wersalki. „Nie ma co, bez przerwy mnie zaskakuje. Ledwo zdążyłem oswoić się z tym, że jest pokerzystą milionerem, a ten – jakby tego było mało – z samego rana staje na głowie”. Janusz domyślił się, że są to ćwiczenia jogi. Sam czasem dla rozprostowania kości robił kilka wymachów rękami, nogami, kilka przysiadów i pompek. Były to jednak praktyki niesystematyczne. „Ten nawet poza domem nie zaniedbuje ćwiczeń”. Tak rozmyślając, poszedł do łazienki, ogolił się i wziął prysznic. Równocześnie podjął decyzję, że od jutra bierze się ostro za siebie: ścisła dieta, gimnastyka, sportowy tryb życia, no i w ogóle... Od pewnego czasu widział, że zbytnio się zaokrąglił. „Dzisiaj sobie daruję. Niech nie myśli, że małpuję”.
Marian wyszedł z pokoju, przywitał się.
– Zdziwiły cię moje ćwiczenia?
– Trochę. Nie sądziłem, że uprawiasz jogę.
– Aby grać i wygrywać, muszę mieć kondycję. To podstawa dobrego samopoczucia, trawienia, jasności umysłu. Wszystko to jest potrzebne w grze. W pokera wygrywają nie ci, którym idzie karta, tylko silni, opanowani, bezwzględni. Zdecydowana większość graczy to hołota: drobni oszuści, kombinatorzy, pijaczkowie, złodzieje, zwyczajne lumpy. Elita pokerzystów to uosobienie męskiej siły! Większość zaczyna swoją edukację od siadania do stolika, a tymczasem należy zacząć od pracy nad sobą. Niezależnie od intensywnych ćwiczeń woli, które prowadziłem przez trzy lata, równocześnie pracowałem nad techniką. Prowadziłem szczegółowe zapisy rozdań, ćwiczyłem umysł w szybkości obliczeń, a także, siedząc przed lustrem, pracowałem nad mimiką. Żadnych przypadków, żadnego chaosu, żadnych ułańskich improwizacji. Myśl, precyzja i szybka decyzja – to moje dewizy.
Janusz słuchał tego wszystkiego z niekłamanym zainteresowaniem. Do tej pory myślał o pokerze jak o męskiej ostrej rozrywce, w której ktoś musi wygrać, a ktoś przegrać. Marian spokojnie obalił jego pogląd na tę grę. Rozwijał przed nim nieznaną mu do tej pory – filozofię pokera.
– Czy chcesz powiedzieć, że nigdy do tej pory nie przegrałeś, że zawsze byłeś górą?
– Kilkakrotnie przegrałem, ale to były zamierzone przegrane. „Podpuchy”. Dzisiaj dajesz klientowi wygrać sto tysięcy złotych, rozpalasz go, a za tydzień – kiedy ten myśli, że złapał Pana Boga za nogi – zabierasz mu wszystko: pieniądze, dom, obrączki ślubne... wszystko.
– To znaczy, że nikt nie ma z tobą szans?
– Ma szansę tylko ten, kto będzie jeszcze bardziej opanowany, przewidujący, szybszy niż ja. Nie wiem, gdzie ten ktoś jest, kiedy go spotkam, nie wiem nawet, czy już się urodził. Wiem natomiast, że to będzie moja ostatnia gra. I nie chodzi o to, że ten ktoś zabierze mi pieniądze – pieniądze się ma albo nie. Gorsze będzie to, że zabierze mi wiarę w siebie... Zawsze, siadając do stołu, czułbym lęk, który zabija myślenie, kalkulację i precyzyjne działanie. Nie sądziłeś, że to wszystko takie skomplikowane? Przecież mówiłem już, w pokerze jak w życiu!
***
Dzień upłynął spokojnie, chociaż nie obeszło się bez niespodzianki. Janusz pobrał pieniądze z PKO i przekazał Marianowi, który włożył je do czarnej aktówki. Następnie nieoczekiwanie poprosił Janusza, by ten zaprowadził go do Muzeum Historycznego. Widząc zdziwienie Janusza, powiedział:
– Nie posądzałeś mnie o takie zainteresowania.
– Szczerze mówiąc – nie.
– Nie dziwię się. Prostak ze średnim wykształceniem i jakimś tam kursem rolniczym chce iść do muzeum... A mnie to interesuje. Chętnie chodzę do teatru, na koncerty symfoniczne, zwiedzam różne wystawy. W pokera grają artyści, pisarze, prawnicy, lekarze, prywaciarze – ludzie różnych zawodów i zainteresowań. Przebywając w tak zróżnicowanym gronie, trzeba coś niecoś wiedzieć. Myślę, że i ciebie bym zaskoczył swoimi wiadomościami z psychologii, literatury pięknej, sztuki. Gdybym chciał, mógłbym zaliczyć eksternistycznie niejeden fakultet. Ale mnie nie zależy na tytułach. Przyjemnie jednak popatrzeć na zdziwione miny graczy, którzy nagle muszą korygować opinię na mój temat.
– Zaskakujesz mnie, stary, bez przerwy.
Muzeum zwiedzili w skupieniu. Sporo fachowych komentarzy kolegi upewniło Janusza, że nie przesadzał, mówiąc o swoich wiadomościach.
Po powrocie do domu wymienili z Jolą kilka ogólnikowych zdań. Obiad zjedli z apetytem, po czym każdy zajął się czymś innym: Jola zabrała się za zmywanie, Iwonka pobiegła do ogrodu, a Marian sięgnął po książkę z domowej biblioteki. Janusz tymczasem myślał o tym, jak przekazać Joli wiadomość, że musi wyjść na całą noc. Wiedział, że nie będzie to łatwe. Nigdy nie przebywał poza domem w nocy, z wyjątkiem konieczności służbowych. Zastanawiał się, jaką wybrać wersję, która byłaby dla żony do przyjęcia. W końcu zdecydował, wszedł do kuchni i powiedział wprost:
– Jolu, muszę o wpół do szóstej wyjechać z Marianem. Ma sprawę do załatwienia. Wiesz, jakieś tam interesy. Możliwe, że wrócimy późno.
– Skoro musisz – to jedź. Jakoś wytłumaczę Iwonce, że tatuś nie powie jej „dobranoc”.
***
O siedemnastej trzydzieści byli gotowi. Janusz zamówił taksówkę. Gdy po kilku minutach usłyszał klakson, zdał sobie sprawę, że ogarnia go coraz większe podniecenie. Czuł delikatne mrowienie w palcach, policzki mu się zaróżowiły, własne słowa zdawały się drętwe, obce. Właściwie już wtedy, gdy podejmował oszczędności w PKO, poczuł się tak, jakby zasiadł do gry. Klamka zapadła. Równocześnie zaczęły go ogarniać wątpliwości: „A jeżeli Marian przegra? Co powiem Joli? Jak jej wytłumaczę, że nasze oszczędności w PKO przepadły? Nie, to niemożliwe! Marian musi wygrać!”.
Mówiąc to, rozumiał coraz bardziej kolegę i jego wszystkie zabiegi: ćwiczenia jogi, szukanie skupienia przed grą, spacery na świeżym powietrzu. Sam wymyśliłby chętnie następne czary, zaklęcia, które dodałyby Marianowi odwagi, pewności siebie i przyniosły tak upragnioną przez Janusza wygraną. Sam, chociaż wierzył w Boga bardziej z przyzwyczajenia niż z przekonania, wychodząc z domu, zwrócił się i do niego o pomoc. Czuł, że jego powodzenie, że jego przyszłość zaczyna w coraz większym stopniu zależeć od pokerzysty Mariana.
– Jesteśmy przed „Monopolem” – oznajmił taksówkarz.
Janusz, wyrwany z rozmyślań, rzucił odruchowo: „Dziękuję” i wręczył zapłatę. Wysiadł pierwszy, a za nim powoli, bez pośpiechu – Marian.
Poprawił kapelusz, spojrzał uważnie na fronton hotelu i ruszył w kierunku drzwi. Janusz spojrzał na niego i zmroził go strach. Kolega zachowywał się tak, jakby szedł wykonać wyrok śmierci. Jego kocie ruchy, zastygły wyraz twarzy i pewność siebie były przerażające.
– My do pana Salickiego – zwrócił się do recepcjonisty.
Ten uniósł szybko głowę i uprzejmym tonem odrzekł:
– Apartament sto piętnaście, na pierwszym piętrze. Bardzo proszę!
Chcieli przejść pieszo, jednak windziarz tak uniżenie nalegał, tak zapraszał, że w końcu ulegli. Wychodząc z windy, Marian dał mu sto złotych.
– Dziękuję, dziękuję, moje uszanowanie – bełkotał staruszek.
Pracownicy hoteli mają dobrego niucha. Szybko potrafią odróżnić pana od zwykłego szaraka, który przyjechał, aby się przespać i zjeść przywiezioną z domu kanapkę. Recepcjonista domyślał się, że w sto piętnaście zamieszkał nie byle jaki gość. Rezerwację przyjął telefonicznie tydzień temu i po tonie głosu – od którego biła pewność siebie – poznał od razu, że to ktoś „ładowany”. Salicki przyjechał dzisiaj, tuż po południu, i jego wejście do „Monopolu” oraz styl bycia nie uszły uwadze obsługi.
– Biorę apartament do jutra, ale może przedłużę – uprzedził recepcjonistę, dając mu dwieście złotych napiwku. – Będę miał gości – rzucił na odchodne.
„Nie, to nie może być pedał. Taki umawia się z jednym chłopaczkiem, a ja tymczasem skierowałem już czterech gości do jego numeru. Sprawa jasna – będzie gra”. Limon – tak nazywali go koledzy – uśmiechnął się do swoich myśli. „Będą boki... Mogą też być potrzebne dziewczynki”. Przystąpił do działania. Wykonał kilka telefonów i uspokojony zajął się swoimi zwykłymi czynnościami.
***
Apartament składał się z sypialni, salonu, łazienki i dużego przedpokoju. Pomieszczenia były obszerne i mimo że w apartamencie było już kilku mężczyzn – nie odczuwało się tłoku.
Gra jeszcze się nie rozpoczęła. Toczyła się ogólnikowa rozmowa, w której prym wiódł gospodarz – ginekolog Salicki. W pokera grał nałogowo od siedmiu lat. Po otwarciu prywatnej praktyki odurzyły go płynące wartkim strumieniem pieniądze. Szukał coraz to nowych rozrywek i przyjemności. Zabawa z dziewczynkami z czasem mu się znudziła. Prawdziwą namiętność znalazł w pokerze. Oddał się mu całkowicie. Praktyka lekarska była teraz potrzebna jedynie do robienia pieniędzy. Salicki, chociaż uważał się za wytrawnego gracza i wiele razy chełpił się, że niejednego „przewiózł”, to jednak w rzeczywistości przegrywał i jak kiedyś podliczył, uzbierało się tego ponad dwa miliony.
Ostatnio, miesiąc temu, przegrał do Mariana trzysta tysięcy złotych i od razu zapowiedział rewanż. Marian propozycję przyjął. Salicki obiecał, że zajmie się organizacją rewanżu. Telegram, który Marian otrzymał tydzień temu, informował: „Wrocław. Hotel «Monopol», szesnasty marca, godzina osiemnasta”. Drugi pokerzysta przedstawił się jako Barewski. Z rozmowy wynikało, że jest taksówkarzem. Był średniego wzrostu, lekko przygarbiony. Palił bez przerwy, mało mówił i tylko co chwila cmokał. Marian szybko się domyślił, że jest to skutek nadszarpniętych nerwów – typowej dolegliwości pokerzystów. Postanowił mieć go na oku.
Leon Kotys był najmłodszy. Miał dwadzieścia pięć lat, był wysoki, przystojny, włosy ciemne, czarne, wyraziste oczy. Pochodził z rodziny ogrodników. Ojciec przekazał mu część swojego gospodarstwa na własność i syn nie zawodził, dopóki nie usiadł do pokera. Gospodarował dobrze, pieniądze robił szybko. Teraz równie szybko je tracił. Mając swoją sałatę, oddawał się hazardowi z ogromną namiętnością i nie było tygodnia, aby nie zasiadł do stolika. Grał ze zmiennym szczęściem, jednak porażek było coraz więcej.
Czwarty wchodził do gry Marian. Analiza, którą prowadził od chwili przybycia do apartamentu, dobiegała końca. „Wszystko jasne – Salicki z Barewskim będą grali przeciwko mnie. Kotys nie będzie się liczył. On jest tylko na przyczepkę. To sprawa między mną a tą dwójką. Salicki chce się odegrać i wziął pomocnika. Więc... powalczymy. Całą uwagę muszę skupić na Barewskim. Te cmoknięcia muszą w grze też coś znaczyć. Ciekawe, kiedy częściej to robi – przy dobrej karcie czy przy blefie?”
Z rozmyślań wyrwało go zaproszenie Salickiego:
– Panowie, proszę do stołu!
– Ciągnijmy karty – bąknął Barewski.
Na peronie było niewiele osób. Janusz spacerował w oczekiwaniu na przyjazd pociągu.
Telefon zadzwonił w środę wieczorem: „Cześć, stary! Mówi Marian Joński. Mam sprawę do załatwienia we Wrocławiu. Chciałem przy okazji cię odwiedzić, jeżeli pozwolisz”. Janusz szczerze się ucieszył. Po siedemnastu latach będzie mógł spotkać jednego z ich szkolnej paczki.
Po ukończeniu studiów Janusz osiadł we Wrocławiu, prowadzi życie spokojne, typowe dla mieszczucha. Żona pochodzi z rodziny dobrze sytuowanej. Zaraz po ślubie zamieszkali w willi teściów, na parterze. Oboje pracują umysłowo: Jola jest magistrem geografii, a on ma doktorat z fizyki. Wykładają na Uniwersytecie Wrocławskim. Ich wielką radością jest dziewięcioletnia Iwonka.
Janusz się zastanawiał, czy kolega bardzo się zmienił, czy łatwo go rozpozna. Nie domyślał się nawet, że to spotkanie rozpocznie nowy, zupełnie nieoczekiwany etap jego życia.
Pociąg wtoczył się na peron zgodnie z rozkładem. Wśród wysiadających Janusz dostrzegł przystojnego, z gustem ubranego mężczyznę. Nie ma wątpliwości. To on. Podchodzi.
– Cześć, stary!
– Cześć!
– Jak podróż?
– Dziękuję. Bez kłopotów. Miałem miłe towarzystwo... Trochę rozmów, trochę drzemki... jak to w podróży. A u ciebie co słychać?
– Najprościej mówiąc – wszystko po staremu, ale przecież ty o mnie nic nie wiesz. Dla ciebie wszystko będzie nowe. Poznasz żonę, poznasz córeczkę... Nie widzieliśmy się tyle lat... A ty się ożeniłeś?
– Tak się złożyło, że jeszcze nie... – Marian zastanawia się, co jeszcze powiedzieć, ale w końcu machnięciem ręki daje do zrozumienia, że nie chce rozwijać tego tematu.
– Cieszę się, że przyjechałeś. Bierzmy taxi i jedźmy do domu. Iwonka bez przerwy pytała, jak wyglądasz, czy masz dzieci, gdzie pracujesz. Obiecałem, że odpowiesz na jej pytania. Proszę, byś wybaczył jej zbytnią ciekawość, ale wiesz – to dziecko.
Janusza nurtowało pytanie, co sprowadza Mariana do Wrocławia. Postanowił jednak poczekać na odpowiedź. Przejazd taksówką trwał krótko. Marian patrzył uważnie przez okno.
– Jesteśmy na miejscu – oznajmił Janusz.
Marian dał kierowcy sto złotych, rzucił „dziękuję”, wziął małą czarną walizeczkę i wysiadł. Janusz sięgnął do portfela, wyjął pieniądze i chciał oddać koledze, ale ten tylko się uśmiechnął, przytrzymał jego rękę i powiedział:
– Nie wygłupiaj się, stary.
– Widzę, że masz dużo pieniędzy.
– Może...
– Nie wiedziałem, że będę gościł milionera.
– Może... – Marian się uśmiechnął. Tak rozmawiając, weszli po schodach do solidnej, ceglanej willi.
– Widzę, że nieźle mieszkasz.
– Noo, nie narzekam.
Janusz, przeciągając słowo „noo”, chciał podkreślić, że jest zadowolony ze swojej stabilizacji.
Podchodząc do dębowych drzwi, zastali je uchylone i oczekującą w nich ładną blondynkę. Jola była ubrana efektownie. Włosy miała uczesane starannie, a na twarzy delikatny makijaż.
– Marian Joński – przedstawił się gość.
– Jola Lewandowska.
Ucałował z gracją dłoń pani domu i spojrzał jej uważnie w oczy. Poczuła na sobie wzrok mężczyzny pewnego siebie, chłodno taksującego jej sylwetkę. Uśmiechnęła się niewyraźnie i aby ukryć zmieszanie, powiedziała pospiesznie:
– Proszę bardzo do środka, proszę...
Mężczyźni zdejmowali swoje okrycia, gdy z pokoju wybiegła Iwonka i stając onieśmielona, spojrzała na Mariana.
– Iwonko, przywitaj się. To pan Marian. Czekałaś przecież cały dzień – zachęcał córeczkę ojciec.
– Dzień dobry!
– Dzień dobry, Iwonko! Do której chodzisz klasy?
– Do trzeciej.
– A jak się uczysz?
– Dobrze.
– No, pochwal się panu, że masz same piątki – dodał Janusz.
– Same piątki? Dzielna z ciebie dziewczynka. A należysz do SKO?
– Oczywiście! Już zaoszczędziłam pięćset czterdzieści złotych.
– Aż tyle? To bardzo ładnie. Masz parę złotych i wpłać na książeczkę.
Mówiąc to, Marian wyciągnął z bocznej kieszeni zwitek banknotów i wręczył dziecku. Jola i Janusz spojrzeli zaskoczeni na siebie. Iwonka trzymała w dłoniach zwinięte niedbale pięćsetki. Janusz pierwszy odzyskał głos.
– Marian! To za dużo! Iwonko, oddaj panu pieniądze.
Dziecko, posłuszne nakazowi ojca, wyciągnęło rączki z banknotami w stronę gościa. Ten jednak spojrzał chłodno na Janusza i powiedział:
– Gdybym nie mógł, tobym nie dał. – Po czym dla rozładowania sytuacji uśmiechnął się i szybko dodał:
– Czy długo macie zamiar trzymać mnie w przedpokoju?
Jola też ochłonęła, otworzyła drzwi do stołowego i poprosiła gościa do środka. Pokój był urządzony dostatnio i gustownie. Świadczył o gospodyni jak najlepiej. W kompozycji umeblowania dostrzegało się zarówno staranność, jak i gust oraz zamiłowanie do ładnych rzeczy.
Marian, zdając sobie sprawę, że gospodyni oczekuje pochwały, rozejrzał się jeszcze raz, po czym oznajmił:
– Ładnie tu u was.
Jola, wyraźnie zadowolona, przeprosiła:
– Pójdę do kuchni... na chwileczkę. Janusz zajmij się gościem, może włączysz telewizor?
Telewizor był kolorowy.
Krzątając się po kuchni, rozmyślała. Marian ją zaintrygował. Przystojny mężczyzna. Włosy miał ciemne, starannie uczesane do tyłu; okalały twarz pociągłą, zdecydowaną. Wzrost około metra osiemdziesięciu, szczupły. Ubrany był w jasny garnitur koloru beżowego oraz nienagannie czystą białą koszulę. Poruszał się lekko, miękko, jak mężczyzna wysportowany, niemający ciężkiej pracy. Jego ruchy były powolne, ale sugerowały kocią zwinność. Były to ruchy człowieka pewnego siebie, konsekwentnego, ambitnego. Jola powiedziała szeptem do siebie: „Ten to wie, czego chce”. Ufała pierwszemu wrażeniu i intuicyjnie wierzyła, że przyszłość potwierdzi jej przypuszczenia.
Weszła do pokoju, niosąc na tacy szklanki z herbatą oraz małe różnorodne kanapki. Rozkładała serwetki szybko, z dużą wprawą. Znała swoje gospodarstwo.
Koledzy przerwali na chwilę rozmowę. Mąż przyglądał się żonie z dumą. Była ładna i zgrabna. Nie widać już było po niej, że rodziła. Dzięki tenisowi oraz wspólnym długim wycieczkom szybko odzyskała szczupłą sylwetkę. Chętnie i często jeździli w Sudety. Przeszli wzdłuż i wszerz Góry Kaczawskie, Sowie, Kamienne i Stołowe. Janusz niejednokrotnie podkreślał, że ma wymarzoną żonę. W codziennych kontaktach i nocnym współżyciu była niezastąpiona. Kochał Jolę bardzo, a ona odwzajemniała to uczucie. Byli ze sobą szczęśliwi. Zdążyli się już do tego szczęścia przyzwyczaić. Burze domowe u znajomych przyjmowali ze zdziwieniem i przyganą. Dla nich było oczywiste, że małżeństwo powinno się szanować i kochać.
Marian, patrząc na Jolę, widział w niej głównie seks. „Gdyby nie była żoną Janusza, chętnie bym się nią zainteresował” – pomyślał w duchu.
Aby nie dać powodów do podejrzeń, spoglądał w telewizor, w którym ktoś monotonnie tłumaczył, jakie są perspektywy wyjścia z kryzysu mieszkaniowego. „Kryzys mieszkaniowy” – uśmiechnął się do swoich myśli. „Gwiżdżę na wszelkie kryzysy”.
Jola odstawiła tacę. Janusz podszedł do barku, otworzył go powoli, tak aby gość mógł dostrzec jego zawartość. Stały w nim butelki z wódką, koniakiem, winem.
– Czego się napijesz?
– Dostosuję się do was.
– To może kieliszek koniaczku?
– Może być.
Janusz podszedł z butelką i nalał do kryształowych lampek.
– To co? Za spotkanie po latach!
– Za spotkanie!
– Na zdrowie... I abyś następnym razem przyjechał z żoną.
Marian uśmiechnął się tylko na ten dodatek do toastu i wypił do dna. Jola umoczyła wargi. Gość zauważył to, ale nie próbował namawiać. „Dzięki Bogu” – pomyślała. Nie lubiła alkoholu w ogóle i zawsze, gdy musiała wypić, czuła się spięta i niezadowolona. Janusz też nie pił. Należał do tych, którzy robią to jedynie przy wielkiej okazji, dla dotrzymania towarzystwa. Marian traktował alkohol inaczej niż Janusz. W jego życiu był instrumentem, dodatkiem, który pozwalał osiągać zamierzone cele.
Spotkanie upływało w przyjemnej atmosferze. Koniaczek zrobił swoje. Koledzy rozmawiali z ożywieniem. Jola rzadko wtrącała się do rozmowy. Mówiono o czasach młodzieńczych, o sprawach i ludziach jej nieznanych. Iwonka przysiadła obok mamy i jak to dziecko, przysłuchiwała się rozmowie. W którymś momencie, przecierając klejące się oczy, podeszła do Mariana.
– Dobranoc! Dziękuję za pieniążki.
– Dobranoc, Iwonko. Śpij dobrze.
Dziewczynka ucałowała ojca i odprowadzana przez matkę udała się do swego pokoju. Jola po ułożeniu córki do snu zatrzymała się w kuchni. Mężczyźni zostali sami. Janusz czuł się już na tyle swobodnie, by zadać koledze nurtujące go od początku pytanie:
– Czy możesz powiedzieć, co cię sprowadza?
– Chcesz wiedzieć?
– Przepraszam, nie musisz mówić... Tylko wiesz... Pomyślałem, że może mógłbym ci w czymś pomóc... Wziąłem trzy dni urlopu w związku z twoim przyjazdem. Chciałbym cię trochę oprowadzić po mieście.
– Słuchaj, stary. Lubię sprawy stawiać konkretnie. Przyjechałem na mecz.
– Mecz? Jaki? Było nie było, skończyłeś przecież trzydziestkę!
– Ten sport nie ma ograniczeń wiekowych.
– Co to za dyscyplina?
– Gram w pokera. Jestem zawodowym pokerzystą.
Janusz, lekko oszołomiony koniakiem, wytrzeźwiał w jednej chwili. Spodziewał się wszystkiego: brydż, szachy... Ale poker? Był wyraźnie zaskoczony.
– Jesteś pokerzystą? – zapytał z niedowierzaniem.
Zaległa cisza. Patrzyli na siebie w skupieniu. Marian odezwał się pierwszy.
– Tak, jestem pokerzystą. To całkiem niezły zawód. Powiedz mi, czego się dorobiłeś? Razem z Jolą skończyliście studia, harujecie też z dziesięć lat. I co z tego macie?
Janusz próbował się bronić.
– Mamy urządzony dom, kolorowy telewizor, mamy trochę oszczędności...- Oszczędności? A ile tego jest?
– Będzie ze sto pięćdziesiąt tysięcy.
– To wszystko, co zdążyliście uciułać przez dziesięć lat pracy? Posłuchaj, stary. Ja po ogólniaku ukończyłem tylko kurs rolniczy. Śmiejesz się? Kurs zrobiłem po to, żeby przejąć po ojcu gospodarstwo. Może nie pamiętasz, ale mój staruszek miał pięć hektarów. Posadziłem sad, który daje mi rocznie półtora miliona złotych. To jest moje zabezpieczenie. Z pokera wybudowałem chałupę jak twoje dwie, kupiłem samochody: sobie, tatusiowi i siostrzyczce.
Marian podszedł wolno do kredensu, obok którego stała mała czarna walizeczka. Wziął ją, położył na stoliku przed Januszem i zręcznym ruchem otworzył. Janusz patrzył z niedowierzaniem. Przed nim leżały poukładane banknoty... Dużo banknotów. W drugiej jej części błyszczały talie kart. Zapieczętowane.
– To na jutrzejszą grę.
– Na grę? Ile tego będzie?
– Ze dwa miliony.
– Dwa miliony? Przecież możesz to przegrać?
– Mogę. W pokerze jak w życiu... można wygrać i przegrać.
Janusz był oszołomiony. Miał zbyt wiele wrażeń. Sięgnął po koniak, nalał i nie czekając na Mariana, wypił. Kolega zamknął walizkę, odstawił na poprzednie miejsce i usiadł w fotelu. Przez chwilę milczeli. Janusz powoli zbierał myśli. Zapytał:
– W czym mogę ci pomóc?
– Jutro pojedziesz ze mną na grę. Nie bój się! Nie będziesz grał. Chodzi o to, żebyś mi towarzyszył. Wiesz, w tym towarzystwie zdarzają się różne „siupy”. Bywa, że sięga się po mocne argumenty. Jutrzejsi pokerzyści to pokerowe wyżyny. W takim gronie nożownicy są wykluczeni, ale jakby nie było, z taką forsą to trochę niebezpiecznie. Rozumiesz teraz?
– Jasne! – zaśmiał się Janusz. – Mam przecież doktorat.
– Za fatygę, za nieprzespaną noc dostaniesz dwadzieścia kafli.
– Jakich kafli? – Janusz nie znał tego określenia.
– Dwadzieścia tysięcy! Jasne?
– Żartujesz chyba? Ja nie wezmę żadnych pieniędzy.
– Nie należę do tych, którzy szastają forsą. Ja ci, stary, płacę. Odpowiadasz za moje bezpieczeństwo. Więc?
Ostatnie pytanie było krótkie i oschłe. Janusz zorientował się, że Marian nie żartuje. „Może zrezygnować z tej zabawy? Marian pomyśli, że się boję. Prosi mnie o drobną przysługę, a ja się waham... Poza tym ciekawe, jak wygląda taka gra...”. Janusz znał zasady gry w pokera. Na studiach i tego zdążył się nauczyć. Jednak to była zabawa. Podjął decyzję.
– Zgoda. Przyjmuję twoje warunki.
– Wiedziałem, że masz dobrze w głowie... A może chciałbyś zagrać do spółki? Wtedy nie będziesz się nudził w trakcie meczu.
– Do spółki? Chyba żartujesz?
– Dlaczego? Przecież nie jesteś bez grosza.
– Mam trochę na książeczce, jak już wspomniałem. Chociaż w porównaniu z twoim majątkiem to zero.
– Nie takie znowu zero. Jeżeli chcesz, mógłbym cię przyjąć na trzydzieści procent. Dajesz sto tysięcy, a ja dwieście. Jeżeli wygram – masz trzydzieści procent wygranej.
– A jeżeli przegrasz?
– Już mówiłem. W pokerze jak w życiu, można...
– Przegrać lub wygrać – dokończył Janusz.
– Przemyśl to do jutra. Nie ma pośpiechu. Teraz czas spać. Przed grą muszę być wypoczęty. Rano mnie nie budź. Chcę się wyspać do oporu. Grę mamy o szóstej po południu w „Monopolu”. Orientujesz się, gdzie to jest?
– Jasne!
Janusz dobrze wiedział, gdzie jest „Monopol”, chociaż w środku nie był nigdy. Pościelił wersalkę, poczekał, aż gość wróci z łazienki, życzył mu dobrej nocy i poszedł do swojej sypialni. Położył się obok żony. Zasnąć jednak nie mógł. Wrażeń było zbyt wiele. Szczególnie ostatnia propozycja Mariana dawała dużo do myślenia. „Możesz wejść na trzydzieści procent...” – dźwięczało mu w uszach.
Nie chciał się przyznać, że zaczyna zazdrościć Marianowi. Jednak tak było. „Zaoszczędziliśmy przez dziesięć lat sto tysięcy złotych, a ten szasta milionami”. Jeszcze wczoraj był dumny ze swojego domu, ze swojego życia i umiarkowanego dostatku, a teraz zaczął myśleć, że to tylko wegetacja. „Przecież mam wykształcenie, dużo wiem, znam dwa języki obce, jestem szanowany w środowisku” – próbował się bronić. „No dobrze, i co z tego. Musimy się liczyć z każdym groszem, a ten daje siostrze samochód w prezencie!” – to przypomnienie szczególnie go zabolało. „Niech to diabli! Spróbuję szczęścia. Idę na całego!”
Ta decyzja wreszcie go uspokoiła. Myśli poczęły się zacierać, zachodzić mgłą. Śniły mu się kwiaty, samochody, wykwintne restauracje. Śnił o tym, o czym marzył.
***
Dzień był w pełni. Janusz otworzył oczy, spojrzał na wiszący zegar, który wskazywał dziesięć minut po dziewiątej. Pierwsza myśl – „Zaspałem!”, po czym błogie uspokojenie: „Dzisiaj mam urlop”. Powoli kojarzył pozostałe fakty. „Urlop wziąłem dlatego, że przyjechał Marian. Ciekawe, czy już wstał”. Odrzucił kołdrę, zsunął nogi na dywan, włożył papcie i poczłapał powoli do pokoju kolegi. Za drzwiami panowała cisza. Uchylił je ostrożnie. Marian stał – na głowie.
– Cześć! Przyjdź za dziesięć minut – powiedział spokojnie, nie czekając, aż Janusz ochłonie z chwilowego zaskoczenia.
– Dobrze – wyjąkał i wycofał się.
Usiadł na brzegu wersalki. „Nie ma co, bez przerwy mnie zaskakuje. Ledwo zdążyłem oswoić się z tym, że jest pokerzystą milionerem, a ten – jakby tego było mało – z samego rana staje na głowie”. Janusz domyślił się, że są to ćwiczenia jogi. Sam czasem dla rozprostowania kości robił kilka wymachów rękami, nogami, kilka przysiadów i pompek. Były to jednak praktyki niesystematyczne. „Ten nawet poza domem nie zaniedbuje ćwiczeń”. Tak rozmyślając, poszedł do łazienki, ogolił się i wziął prysznic. Równocześnie podjął decyzję, że od jutra bierze się ostro za siebie: ścisła dieta, gimnastyka, sportowy tryb życia, no i w ogóle... Od pewnego czasu widział, że zbytnio się zaokrąglił. „Dzisiaj sobie daruję. Niech nie myśli, że małpuję”.
Marian wyszedł z pokoju, przywitał się.
– Zdziwiły cię moje ćwiczenia?
– Trochę. Nie sądziłem, że uprawiasz jogę.
– Aby grać i wygrywać, muszę mieć kondycję. To podstawa dobrego samopoczucia, trawienia, jasności umysłu. Wszystko to jest potrzebne w grze. W pokera wygrywają nie ci, którym idzie karta, tylko silni, opanowani, bezwzględni. Zdecydowana większość graczy to hołota: drobni oszuści, kombinatorzy, pijaczkowie, złodzieje, zwyczajne lumpy. Elita pokerzystów to uosobienie męskiej siły! Większość zaczyna swoją edukację od siadania do stolika, a tymczasem należy zacząć od pracy nad sobą. Niezależnie od intensywnych ćwiczeń woli, które prowadziłem przez trzy lata, równocześnie pracowałem nad techniką. Prowadziłem szczegółowe zapisy rozdań, ćwiczyłem umysł w szybkości obliczeń, a także, siedząc przed lustrem, pracowałem nad mimiką. Żadnych przypadków, żadnego chaosu, żadnych ułańskich improwizacji. Myśl, precyzja i szybka decyzja – to moje dewizy.
Janusz słuchał tego wszystkiego z niekłamanym zainteresowaniem. Do tej pory myślał o pokerze jak o męskiej ostrej rozrywce, w której ktoś musi wygrać, a ktoś przegrać. Marian spokojnie obalił jego pogląd na tę grę. Rozwijał przed nim nieznaną mu do tej pory – filozofię pokera.
– Czy chcesz powiedzieć, że nigdy do tej pory nie przegrałeś, że zawsze byłeś górą?
– Kilkakrotnie przegrałem, ale to były zamierzone przegrane. „Podpuchy”. Dzisiaj dajesz klientowi wygrać sto tysięcy złotych, rozpalasz go, a za tydzień – kiedy ten myśli, że złapał Pana Boga za nogi – zabierasz mu wszystko: pieniądze, dom, obrączki ślubne... wszystko.
– To znaczy, że nikt nie ma z tobą szans?
– Ma szansę tylko ten, kto będzie jeszcze bardziej opanowany, przewidujący, szybszy niż ja. Nie wiem, gdzie ten ktoś jest, kiedy go spotkam, nie wiem nawet, czy już się urodził. Wiem natomiast, że to będzie moja ostatnia gra. I nie chodzi o to, że ten ktoś zabierze mi pieniądze – pieniądze się ma albo nie. Gorsze będzie to, że zabierze mi wiarę w siebie... Zawsze, siadając do stołu, czułbym lęk, który zabija myślenie, kalkulację i precyzyjne działanie. Nie sądziłeś, że to wszystko takie skomplikowane? Przecież mówiłem już, w pokerze jak w życiu!
***
Dzień upłynął spokojnie, chociaż nie obeszło się bez niespodzianki. Janusz pobrał pieniądze z PKO i przekazał Marianowi, który włożył je do czarnej aktówki. Następnie nieoczekiwanie poprosił Janusza, by ten zaprowadził go do Muzeum Historycznego. Widząc zdziwienie Janusza, powiedział:
– Nie posądzałeś mnie o takie zainteresowania.
– Szczerze mówiąc – nie.
– Nie dziwię się. Prostak ze średnim wykształceniem i jakimś tam kursem rolniczym chce iść do muzeum... A mnie to interesuje. Chętnie chodzę do teatru, na koncerty symfoniczne, zwiedzam różne wystawy. W pokera grają artyści, pisarze, prawnicy, lekarze, prywaciarze – ludzie różnych zawodów i zainteresowań. Przebywając w tak zróżnicowanym gronie, trzeba coś niecoś wiedzieć. Myślę, że i ciebie bym zaskoczył swoimi wiadomościami z psychologii, literatury pięknej, sztuki. Gdybym chciał, mógłbym zaliczyć eksternistycznie niejeden fakultet. Ale mnie nie zależy na tytułach. Przyjemnie jednak popatrzeć na zdziwione miny graczy, którzy nagle muszą korygować opinię na mój temat.
– Zaskakujesz mnie, stary, bez przerwy.
Muzeum zwiedzili w skupieniu. Sporo fachowych komentarzy kolegi upewniło Janusza, że nie przesadzał, mówiąc o swoich wiadomościach.
Po powrocie do domu wymienili z Jolą kilka ogólnikowych zdań. Obiad zjedli z apetytem, po czym każdy zajął się czymś innym: Jola zabrała się za zmywanie, Iwonka pobiegła do ogrodu, a Marian sięgnął po książkę z domowej biblioteki. Janusz tymczasem myślał o tym, jak przekazać Joli wiadomość, że musi wyjść na całą noc. Wiedział, że nie będzie to łatwe. Nigdy nie przebywał poza domem w nocy, z wyjątkiem konieczności służbowych. Zastanawiał się, jaką wybrać wersję, która byłaby dla żony do przyjęcia. W końcu zdecydował, wszedł do kuchni i powiedział wprost:
– Jolu, muszę o wpół do szóstej wyjechać z Marianem. Ma sprawę do załatwienia. Wiesz, jakieś tam interesy. Możliwe, że wrócimy późno.
– Skoro musisz – to jedź. Jakoś wytłumaczę Iwonce, że tatuś nie powie jej „dobranoc”.
***
O siedemnastej trzydzieści byli gotowi. Janusz zamówił taksówkę. Gdy po kilku minutach usłyszał klakson, zdał sobie sprawę, że ogarnia go coraz większe podniecenie. Czuł delikatne mrowienie w palcach, policzki mu się zaróżowiły, własne słowa zdawały się drętwe, obce. Właściwie już wtedy, gdy podejmował oszczędności w PKO, poczuł się tak, jakby zasiadł do gry. Klamka zapadła. Równocześnie zaczęły go ogarniać wątpliwości: „A jeżeli Marian przegra? Co powiem Joli? Jak jej wytłumaczę, że nasze oszczędności w PKO przepadły? Nie, to niemożliwe! Marian musi wygrać!”.
Mówiąc to, rozumiał coraz bardziej kolegę i jego wszystkie zabiegi: ćwiczenia jogi, szukanie skupienia przed grą, spacery na świeżym powietrzu. Sam wymyśliłby chętnie następne czary, zaklęcia, które dodałyby Marianowi odwagi, pewności siebie i przyniosły tak upragnioną przez Janusza wygraną. Sam, chociaż wierzył w Boga bardziej z przyzwyczajenia niż z przekonania, wychodząc z domu, zwrócił się i do niego o pomoc. Czuł, że jego powodzenie, że jego przyszłość zaczyna w coraz większym stopniu zależeć od pokerzysty Mariana.
– Jesteśmy przed „Monopolem” – oznajmił taksówkarz.
Janusz, wyrwany z rozmyślań, rzucił odruchowo: „Dziękuję” i wręczył zapłatę. Wysiadł pierwszy, a za nim powoli, bez pośpiechu – Marian.
Poprawił kapelusz, spojrzał uważnie na fronton hotelu i ruszył w kierunku drzwi. Janusz spojrzał na niego i zmroził go strach. Kolega zachowywał się tak, jakby szedł wykonać wyrok śmierci. Jego kocie ruchy, zastygły wyraz twarzy i pewność siebie były przerażające.
– My do pana Salickiego – zwrócił się do recepcjonisty.
Ten uniósł szybko głowę i uprzejmym tonem odrzekł:
– Apartament sto piętnaście, na pierwszym piętrze. Bardzo proszę!
Chcieli przejść pieszo, jednak windziarz tak uniżenie nalegał, tak zapraszał, że w końcu ulegli. Wychodząc z windy, Marian dał mu sto złotych.
– Dziękuję, dziękuję, moje uszanowanie – bełkotał staruszek.
Pracownicy hoteli mają dobrego niucha. Szybko potrafią odróżnić pana od zwykłego szaraka, który przyjechał, aby się przespać i zjeść przywiezioną z domu kanapkę. Recepcjonista domyślał się, że w sto piętnaście zamieszkał nie byle jaki gość. Rezerwację przyjął telefonicznie tydzień temu i po tonie głosu – od którego biła pewność siebie – poznał od razu, że to ktoś „ładowany”. Salicki przyjechał dzisiaj, tuż po południu, i jego wejście do „Monopolu” oraz styl bycia nie uszły uwadze obsługi.
– Biorę apartament do jutra, ale może przedłużę – uprzedził recepcjonistę, dając mu dwieście złotych napiwku. – Będę miał gości – rzucił na odchodne.
„Nie, to nie może być pedał. Taki umawia się z jednym chłopaczkiem, a ja tymczasem skierowałem już czterech gości do jego numeru. Sprawa jasna – będzie gra”. Limon – tak nazywali go koledzy – uśmiechnął się do swoich myśli. „Będą boki... Mogą też być potrzebne dziewczynki”. Przystąpił do działania. Wykonał kilka telefonów i uspokojony zajął się swoimi zwykłymi czynnościami.
***
Apartament składał się z sypialni, salonu, łazienki i dużego przedpokoju. Pomieszczenia były obszerne i mimo że w apartamencie było już kilku mężczyzn – nie odczuwało się tłoku.
Gra jeszcze się nie rozpoczęła. Toczyła się ogólnikowa rozmowa, w której prym wiódł gospodarz – ginekolog Salicki. W pokera grał nałogowo od siedmiu lat. Po otwarciu prywatnej praktyki odurzyły go płynące wartkim strumieniem pieniądze. Szukał coraz to nowych rozrywek i przyjemności. Zabawa z dziewczynkami z czasem mu się znudziła. Prawdziwą namiętność znalazł w pokerze. Oddał się mu całkowicie. Praktyka lekarska była teraz potrzebna jedynie do robienia pieniędzy. Salicki, chociaż uważał się za wytrawnego gracza i wiele razy chełpił się, że niejednego „przewiózł”, to jednak w rzeczywistości przegrywał i jak kiedyś podliczył, uzbierało się tego ponad dwa miliony.
Ostatnio, miesiąc temu, przegrał do Mariana trzysta tysięcy złotych i od razu zapowiedział rewanż. Marian propozycję przyjął. Salicki obiecał, że zajmie się organizacją rewanżu. Telegram, który Marian otrzymał tydzień temu, informował: „Wrocław. Hotel «Monopol», szesnasty marca, godzina osiemnasta”. Drugi pokerzysta przedstawił się jako Barewski. Z rozmowy wynikało, że jest taksówkarzem. Był średniego wzrostu, lekko przygarbiony. Palił bez przerwy, mało mówił i tylko co chwila cmokał. Marian szybko się domyślił, że jest to skutek nadszarpniętych nerwów – typowej dolegliwości pokerzystów. Postanowił mieć go na oku.
Leon Kotys był najmłodszy. Miał dwadzieścia pięć lat, był wysoki, przystojny, włosy ciemne, czarne, wyraziste oczy. Pochodził z rodziny ogrodników. Ojciec przekazał mu część swojego gospodarstwa na własność i syn nie zawodził, dopóki nie usiadł do pokera. Gospodarował dobrze, pieniądze robił szybko. Teraz równie szybko je tracił. Mając swoją sałatę, oddawał się hazardowi z ogromną namiętnością i nie było tygodnia, aby nie zasiadł do stolika. Grał ze zmiennym szczęściem, jednak porażek było coraz więcej.
Czwarty wchodził do gry Marian. Analiza, którą prowadził od chwili przybycia do apartamentu, dobiegała końca. „Wszystko jasne – Salicki z Barewskim będą grali przeciwko mnie. Kotys nie będzie się liczył. On jest tylko na przyczepkę. To sprawa między mną a tą dwójką. Salicki chce się odegrać i wziął pomocnika. Więc... powalczymy. Całą uwagę muszę skupić na Barewskim. Te cmoknięcia muszą w grze też coś znaczyć. Ciekawe, kiedy częściej to robi – przy dobrej karcie czy przy blefie?”
Z rozmyślań wyrwało go zaproszenie Salickiego:
– Panowie, proszę do stołu!
– Ciągnijmy karty – bąknął Barewski.
więcej..