- W empik go
Póki my żyjemy - ebook
Póki my żyjemy - ebook
Książka powstała z wnerwienia… żeby nie powiedzieć ostrzej. Patrząc bezsilnie na to, co się dzieje z moim krajem, ręce mi opadły… na klawiaturę. Wyszło niby political fiction, ale wszystko się tak logicznie układa że nie raz pomyślicie czy tak nie jest naprawdę… Akcja rozgrywa się w latach 2010—2018 w alternatywnej rzeczywistości politycznej Polski gdzie Para Prezydencka, która rzekomo zginęła w katastrofie smoleńskiej, żyje i jest ukrywana przed światem przez wszechmocnego Prezesa…
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8221-452-9 |
Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Na skraju lasu, kilkaset metrów od ostatnich zabudowań górskiej wioski Hidvégardó, przy kopczyku ziemi z małym krzyżem klęczy para niepozornych staruszków — Leszek, kiedyś Prezydent średniej wielkości europejskiego kraju i jego małżonka Maryla.
— Amen — przeżegnała się kobieta i wybuchnęła płaczem — to straszne, tyle ludzi zginęło, nawet biedny Pan Krzysztof w końcu nie przeżył, cały czas o tym myślę i nie mogę sobie z tym poradzić…
— Daj spokój Marylko, nie myśl już o tym. Dalej nawet nie wiemy czy to był faktycznie zamach czy to ta cholerna mgła — odezwał się mężczyzna z trudem wstając z kolan — to dwa czy trzy lata już minęły? Miesza mi się wszystko przez to odosobnienie.
— Dwa — załkała — ponad rok też, jak zabili Martę…
— Marta — starszemu panu zaszkliły się oczy — dziecko moje…
Gdzie my jesteśmy, co się porobiło, dramat… te Węgry, ta wieś — pomyślał
Miał rację, to nie było wymarzone miejsce na spędzenie reszty życia…
Wieś Hidvégardó na pograniczu węgiersko słowackim spokojnie określać mogły słowa — „gdzie diabeł mówi dobranoc”… Była to raptem jedna droga z kilkoma odnogami i centralnym placykiem i kilkadziesiąt domów dookoła zamieszkanych przez kilkuset przeważnie starszych Węgrów. Całości dopełniały puste po horyzont krajobrazy w typie naszych Bieszczad
Miejsce ładne, spokojne i dobre na odpoczynek od zgiełku dużych miast jednak bynajmniej nie na zamieszkanie na stałe.
Tym bardziej dla nich, dla dojrzałych ludzi z szerokimi zainteresowaniami i pasjami, mieszkających całe życie w dużych miastach, obracających się wśród elity intelektualnej dużego europejskiego kraju, nie wspominając o doświadczeniu wielu lat pracy na najbardziej eksponowanych stanowiskach i mieszkaniu w prawdziwym pałacu w centrum Warszawy…
A tu mały domek, raptem 60 metrów kwadratowych, ot kuchnia i trzy pokoje, parterowy ze spadzistym dachem, oraz oczywiście do tego nieśmiertelna w tej części Europy komórka na drewno i drobne narzędzia…
Dla nich było to niczym zesłanie na Sybir
Zadomowili się tu już trochę w sumie przez te lata, ale tęsknota za Polską, za ludźmi z którymi szli przez życie doskwierała im bardzo.
Tym bardziej, że ze względów bezpieczeństwa kontakt ze światem zewnętrznym ograniczał się tylko do kilku osób: Jarka czyli brata bliźniaka mężczyzny, Antoniego dzięki któremu znaleźli tu azyl oraz nieocenionego Pana Kazimierza, który bywał u nich najczęściej. Przywoził im z kraju zaopatrzenie, książki, gazety i to on, choć mało się odzywał był ich łącznikiem ze światem
Poczucie odosobnienia potęgował jeszcze fakt, że choć od dwóch lat w tym miejscu to nawet podstaw języka nie znali, bowiem pomimo wielu próśb nie doczekali się słownika, ani nawet rozmówek węgierskich, podobno z powodów bezpieczeństwa.
Ale ileż można?!
Ileż można oglądać zaśnieżoną telewizję po węgiersku nie rozumiejąc z niej nic a nic!
Nawet Marylka ze swoją biegłością do języków w takich okolicznościach poddała się.
— Tego się w ten sposób nie da nauczyć, to nie ludzki język jest chyba — mawiała w chwilach złości.
Złości jak najbardziej uprawnionej, czuli bowiem, że świat im ucieka, że życie przecieka im przez palce a pomimo tego, że zachowali głęboką wiarę, wiedzieli tak naprawdę, że życie ma się tylko jedno.
Sytuację ratowały trochę gazety, dostarczane jednak bardzo nieregularnie i z opóźnieniem, ale w tej sytuacji kto by narzekał…
Nieoceniona „Gazeta Polska” i „Nasz Dziennik”, z tych mniej lubianych „Newsweek” i czasem „Polityka”, naprawdę rzadko coś lżejszego dla Marylki, jakaś „Pani Domu” czy inna babska gazeta…
To z nich czerpali swoją wiedzę o Polsce i o świecie, one były ich oknem na świat, przy nich mogli mieć namiastkę życia w cywilizacji. Nawet internet został im zakazany, ale skoro można za jego pomocą łatwo ich znaleźć (jak im kiedyś długo tłumaczył Pan Kazimierz), to lepiej nie ryzykować.
Zawsze lepiej żyć bez internetu niż zginąć z rąk siepaczy rosyjskich…
Więc poza czytaniem gazet cóż im pozostało…
Leszek zajmował się kominkiem, do którego odkrył tutaj pasję graniczącą z uwielbieniem, a Marylka gotowaniem, takie to ich były codzienne wieczorem zajęcia…
Na koniec dnia jak zawsze siedli razem do stołu.
— Dziś druga rocznica a ja nawet na mszę nie mogłam dać w intencji tego biednego chłopaka, który uratował nam życie — westchnęła Marylka — choć z tego, co pamiętam, jak opowiadał Jarek, to w Warszawie obchodzone są jakieś miesięcznice w intencji zmarłych w tej katastrofie.
— Choć to dziwny zwyczaj, nie uważasz? Rocznica to rozumiem ale miesięcznica?
— To chyba nic złego, że ludzie chcą co miesiąc uczcić pamięć tych, co zginęli…
— Leszku wybacz, ale mam wrażenie, że to jest coś bardzo złego, a oni tym ludziom wciskają na siłę te kity o bombach, wybuchach i Bóg wie czym jeszcze, cały Jarek…
— Jarek Moja Droga walczy o Polskę, o to, żeby była dalej Polską… — Leszek wierzył w brata prawie jak w Pana Boga…
— Tak… o Polskę… — Maryla miała swoje od lat ugruntowane zdanie o szwagrze
Muszę stąd wyjść, do ludzi, bo zwariuję — od jakiegoś czasu rysował jej się w głowie pewien plan.
Jeszcze będzie normalnie Marylko, zobaczysz, obiecuję — Leszek choć do końca nie był przekonany do tego co mówił, przytulił małżonkę.
Od dwóch lat, zamykając oczy wieczorem w łóżku jedno miał przed oczami…10.04.2010 Rosja Smoleńsk Lotnisko Siewiernyj
— Marylaaaaaa!!! Marylaaaaaa!!! — Leszek był przerażony, podczas zderzenia żona zniknęła mu z oczu.
— Panie Krzyśku co się dzieje??? Gdzie jest Maryla??? — Leszek dojrzał we mgle oficera BOR-u
— Panie Prezydencie rozbiliśmy się w tej cholernej mgle… mam wrażenie, że strzelają do nas… ma pan w nodze dużą ranę, proszę leżeć spokojnie, zrobię Panu opaskę uciskową, bo się Pan wykrwawi na śmierć.
— Maaarylka!!! Zostaw tą nogę, idź, szukaj mojej żony!!!
— Jeszcze chwila Panie Prezydencie to naprawdę nie są żarty… Panią Marylę widziałem chyba za tą blachą, zaraz tam pójdę, już kończę.
— Idź tam natychmiast!!!
Nagle BOR-owiec zaczął strzelać
— Chyba do nas strzelają!!! — proszę się schować Pani Prezydencie..
— Leszek!!! Leszek!!! — z mgły wyłoniła się zakrwawiona Maryla — co z Twoją nogą?? Strzelają do nas?! Dlaczego Pan Krzysiek strzela?!
— Marylko już dobrze… — Leszek usiłował osłonić własnym ciałem Marylę przed pociskami
— Panie Prezydencie musimy uciekać, ci ludzie nie wyglądają przyjaźnie — wezmę Pana na ramiona, może Pani iść Pani Mario?
— Tak, dam radę — proszę się zająć Prezydentem — Maryla choć roztrzęsiona nie wymagała pomocy fizycznej
— Co się dzieje, co się dzieje??!!! — kołatało się w głowie przerażonego Leszka — po co ktoś miałby do nas strzelać, dlaczego się rozbiliśmy? Jak cholernie boli ta noga…
— Marylko, nadążasz? Może Ciebie poniesie Pan Krzysiek…
— Oszalałeś? To Ty nie masz kawałka nogi przecież… idziemy, idziemy — przerażona Maryla poganiała Pana Krzyśka…
— Póki co, powinniśmy być tu bezpieczni — Pan Krzysiek po godzinie kluczenia w lesie znalazł bezpieczne w jego mniemaniu miejsce.
— Niestety zła wiadomość jest taka, że nie mogę się z nikim skontaktować, ani przez radio, ani przez telefon. Dalej nie wiemy, co się stało ani co nam grozi, instrukcja przewiduje…
— Mam telefon;))))) — przerwała mu Marylka grzebiąc w kieszeni płaszcza — zapomniałam o nim, wzięłam, żeby zadzwonić do Marty jak wylądujemy.
— Ekran rozbity — Leszek potrząsnął telefonem, coś tam w środku się przemieszczało — pewnie nie działa, zobaczmy…
— Panie Prezydencie rozejrzę się trochę, zostańcie tu — Pan Krzysiek był w końcu zawodowcem na służbie.
— Niech Pan idzie — Leszek próbował uruchomić telefon, choć nie miał pojęcia, do kogo mógłby zadzwonić.
Zobaczmy po kontaktach — myśli przelatywały mu przez głowę szybko, jak zawsze w stresie
Mało było widać na rozbitym ekranie ale mniej więcej pamiętał początek swojej listy kontaktów
— Aneta nie…, Ania nie…, Antoni…
— Ooo… Antoni miał lecieć z nami, ale pojechał pociągiem, musi być gdzieś w pobliżu — działa, jest sygnał: ))))
— Antoni??? Dzięki Bogu — ogromna ulga pojawiła się na twarzy Prezydenta.
— Leszek? Panie Prezydencie? Żyjesz? Ufffff, nie udało się tym mordercom!!!
— Jakim mordercom?
— Donaldowi i Putinowi, przecież chcieli Was zabić.
— Boże Święty za co??? Dlaczego??? To dlatego strzelali do nas, musieliśmy uciekać…
— Strzelali do Was? Bydlaki… gdzie jesteście? Ukryliście się? Chyba nikt nie przeżył albo dobijali rannych — Antoni na bieżąco przekuwał swoje domysły w pewniki.
— Dobijali rannych??? — Leszek zbladł, choć wydawałoby się to już bardziej niemożliwe — mordercy!
— Leszek dodzwoniłeś się? Boże jesteśmy uratowani: )))) — Marylka dopiero teraz dosłyszała rozmowę.
— Ponoć dobijali rannych Marylko, raczej nikt nie przeżył oprócz nas… wygląda na to, że chcieli nas pozabijać wszystkich.
— Co Ty mówisz? Kto?
Leszek w szoku kręcił głową, nie był w stanie wydusić z siebie słowa
— Choć to strzelanie do nas które Pan Krzysiek widział… — Maryla sama sobie odpowiadała na pytania — to co robimy? Musimy się ukryć… BOR przyjedzie i nas ochroni?
— Marylko, BOR nas nie ochroni, Antoni mówi, że to Donald razem z Putinem… — Prezydent odzyskał zdolność mówienia.
— Że Donald? Oszalałeś? Że to Putin to jeszcze mogłabym uwierzyć, ale nasz Premier razem z nim? Dlaczego?
— Nikt nie wie dlaczego, dla pewności musimy pozostać w ukryciu, przyjedzie po nas ktoś zaufany od Antoniego, pewnie ten jego kierowca…
— Boże a Pan Krzysiek? Przecież jest z BOR-u… skoro mieli nas zabić, to po co miałby nas ratować? — pytania a właściwie stwierdzenia Maryli brzmiały logicznie
— Kochanie pewnie nie cały BOR, tylko wybrani ludzie…
— Wydaje się to nieprawdopodobne, ale nie możemy ryzykować, poczekamy na człowieka od Antoniego — dokończył Leszek, ściszając głos na widok wyłaniającego się z krzaków BOR-owca.
— Wydaje się, że zgubiliśmy ich, na razie… w promieniu 300 metrów nie widzę nikogo… jak tam telefon Panie Prezydencie? Udało się uruchomić?
— Na razie nic, nie daje znaku życia… mam prośbę Panie Krzysztofie — proszę mi pokazać jak mam obchodzić się z pistoletem, w razie czego.
— Oczywiście Panie Prezydencie już pokazuję, proszę go wziąć do ręki, tak się odbezpiecza…
Tak? — Leszek wziął niewprawnie ręką, od dzieciństwa nie lubił bawić się pistoletami.
— Tak właśnie, proszę uważać, teraz jest odbezpieczony… — BOR-owiec miał mieszane uczucia, czy to dobry pomysł dawać cywilowi odbezpieczoną broń.
— Dobrze… to teraz ręce za głowę i na kolana!!! — kierując lufę w stronę oficera Leszek bardzo chciał, żeby brzmiało to stanowczo…
— Co? — BOR-owiec nie zrozumiał, do kogo to było — ktoś za mną stoi? — obrócił się.
— Do Ciebie mówię Oficerze!!! — Powiedziałem na kolana!!! — Leszkowi pistolet strasznie się trząsł w dłoni, nie nadawał się na złego policjanta.
— Panie Prezydencie??? Proszę uważać, jest odbezpieczony, Pani Mario co się dzieje?
Maria siedziała na trawie, patrząc przerażona na męża. Nie znała go z tej strony, nie widziała go nigdy z żadną bronią wycelowaną w człowieka…
— Leszek? Co Ty robisz??? — wydusiła z siebie.
Na kolana!!! Trzeci raz nie będę powtarzał!!! Marylka skuj go… — Prezydent chciał zabrzmieć pewnie, jak na filmach.
— Co? Zwariowałeś? Przecież to jedyny człowiek, który może nas ochronić — Marylka kompletnie nie rozumiała zamiarów męża.
— Tego nie wiemy, skuj go — tym razem wyszło dobrze, pewnie.
— Panie Prezydencie co się dzieje? — Pan Krzysztof usiłował protestować.
Ale zakładać Nelsona Pani Prezydentowej? — ochroniarz gorączkowo myślał — czy to wypada? Czy wypada zasłonić się jej ciałem? — dylematy moralne Oficera ułatwiały Marylce skucie mu rąk.
— Zaraz to sobie wyjaśnimy Panie Krzysztofie, wszystko sobie wyjaśnimy — Leszek nigdy nie celował do człowieka z broni, był cały mokry.
— Telefon działa, dodzwoniliśmy się, gdzie trzeba… i dowiedzieliśmy się pewnych rzeczy…
— Pan Premier Tusk razem z Putinem najprawdopodobniej chcieli nas zabić, w samolocie była bomba a po wybuchu już na ziemi dobijano rannych — te słowa przychodziły mu z trudem.
— Siłą rzeczy wśród oficerów BOR też ktoś musiał być w to zamieszany — sam nie do końca wierzył w to, co mówił, ale tak to wyglądało — dlatego nie możemy Panu już zaufać Panie Krzysztofie… bardzo mi przykro.
— Panie Prezydencie — zimno odezwał się Krzysztof — nie wiem skąd ma Pan takie informacje — niewprawnie założone kajdanki uciskały go bardziej, niż powinny — ale wyglądają one na, za przeproszeniem, stek bzdur.
— Po cóż nasz Premier miałby to robić? — pytanie oficera zawisło w powietrzu.
— To proste Panie Krzysztofie — Leszek, nagle olśniony myślą odpowiedział — żeby nie dopuścić do mojej reelekcji, przecież lecieliśmy tu tak naprawdę zacząć kampanię wyborczą, wie Pan o tym doskonale.
BOR-owiec nie powstrzymał cichego śmiechu, konwenanse w tej sytuacji schodziły na dalszy plan.
— Panie Prezydencie z całym szacunkiem, nie chciałbym Pana obrażać, ale serio? — zdziwiona mina Pana Krzyśka mówiła wszystko.
— Ale zakładając, że Pan Premier oszalał i tak się bał Pańskiej reelekcji, że zaplanował zamach, to kogo namówiłby żeby wsiadł do samolotu, wiedząc, że wybuchnie w nim bomba? Idiotę? Szaleńca? W Biurze Ochrony Rządu ciężko o takich raczej.
— Człowieku, ja mam 30 lat, żonę i dwoje dzieci i choć zgodziłem się na pracę w bezpośredniej ochronie to nie po to, żeby ginąć, a już na pewno nie po to, żeby zabijać Prezydenta — Pan Krzysztof pozwolił sobie na pewną poufałość, pomyślał, że to zbliży stanowiska.
— Po co niosłem Pana na plecach godzinę? Żeby zabić na uboczu? — kontynuował spokojnie, widząc reakcje Leszka i Maryli…
Z całym szacunkiem Panie Prezydencie to się całkiem, za przeproszeniem…
— Tak wiem… przerwał mu w końcu Leszek — kupy nie trzyma…
— Marylko, rozkuj Pana Krzyśka, ma rację to bez sensu.
— Przepraszam Panie Kapitanie, proszę mnie zrozumieć, wszyscy jesteśmy kłębkiem nerwów, przepraszam bardzo — Leszkowi było bardzo głupio, faktycznie nie przemyślał tego do końca, działał jednak pod wpływem ogromnych emocji, podsyconych jeszcze przez Antoniego.
— Nic się nie stało Panie Prezydencie, może jednak wezmę ten pistolet — Krzysiek na zewnątrz tego nie pokazywał, ale nerwy miał napięte do granic możliwości.
— Aaaaa tak, proszę bardzo i jeszcze raz przepraszam — Prezydent oddał pistolet z nieukrywanym obrzydzeniem.
— Jedno jest pewne, poczekamy na zaufanego człowieka i wyjedziemy stąd po kryjomu… Pan oczywiście pojedzie z nami — niby to był rozkaz, ale wiadomo, że nie było innego wyjścia.
— Skoro nie ufamy służbom, to na razie tak będzie chyba najlepiej — Pan Krzysztof też miał mętlik w głowie, nie rozumiał, co się dzieje… dlaczego ktoś do nich strzelał, zamiast ich ratować, widział to przecież na własne oczy.
Jednak wersja z Putinem i Premierem jakoś do niego nie przemawiała…10.04.2010 Granica Polsko-Białoruska
Pociąg specjalny relacji Warszawa — Smoleńsk wiozący ludzi, którzy nie zmieścili się do samolotu przeszedł wszystkie odprawy graniczne i ruszał do Smoleńska.
Antoni znalazł w końcu ustronne miejsce.
— Poproszę z Panem Prezesem — dodzwonił się do ochroniarza Jarka.
— Tak Antek? — Jarek pomyślał, że Antoni wybrał sobie nieszczególny moment na dzwonienie, nie otrząsnął się przecież jeszcze po pierwszych doniesieniach z lotniska Sewiernyj.
— Dzwonił do mnie Leszek.
— Kto? — Jarek myślał gorączkowo — jaki Leszek?
— Leszek, Twój brat… żyją… ocaleli razem z Marylką i jakimś BOR-owcem — Antoni sam nie mógł w to uwierzyć. brzmiało to dziwnie nawet dla niego, choć przecież sam rozmawiał z Leszkiem przed chwilą, nie wymyślił sobie przecież tego…
Coooooooo??? — Jarek był zszokowany
Co ten Antoni oszalał? Ktokolwiek mógł tam ocaleć? — kilka opisów tego, jak to wygląda miejsce katastrofy dotarło już do Jarka.
— Dzwonił przecież Sikorski i mówił, że wszyscy zginęli… — poinformował Antoniego załamanym głosem.
— Nie wszyscy, ci co przeżyli byli dobijani strzałami… — Antoni nie byłby sobą, już dodał swoje trzy grosze,
— Co Ty mówisz??? Skąd takie informacje??? — Jarka zatkało…
— Leszek widział, najprawdopodobniej siepacze od Putina i kto wie, czy nie nasi też maczali w tym palce, ponoć był wybuch w samolocie… — Antoni pomyślał, że przecież musiał być jakiś wybuch, jak spadają samoloty, to zawsze jest jakiś wybuch…
— Boże Święty, to skurwysyny!!! — Jarek wrzasnął na cały głos, nie miał w zwyczaju kląć ale jak człowiek słyszy takie rzeczy to nie panuje nad sobą do końca.
— Leszek z Marylką i tym BOR-owcem uciekli i ukryli się w lesie. Trzeba ich stamtąd wywieźć, po kryjomu. Do służb nie dzwońmy, bo nie wiadomo, może nasi zrobili to razem z Ruskimi… — Antoni w swojej maniakalnej spiskowości oczywiście wiedział już wszystko.
— Masz rację Antek, ale jest jeszcze ten BOR-owiec, on może nas zdradzić przecież — Jarek usiłował myśleć racjonalnie pomimo emocji.
Żyją… żyją… żyją… — dźwięczało mu w głowie jak najpiękniejsza melodia.
— On chyba nie był wtajemniczony, Leszek mówił, że uratował ich dwoje, niósł go na plecach prawie kilometr.
— Dobrze, ale kogo po nich wyślemy? — Jarek, już troszeczkę uspokojony, wracał do analitycznego myślenia.
— Podjadę, jestem przecież najbliżej… dzwoniłem już do Kazimierza, jedzie już z Warszawy. Jest tylko problem granicy, potrzebujemy dyplomatycznych papierów, żeby ją przejechać z powrotem niezauważeni, musisz coś wymyślić.
— Hmmmmm, chyba tylko jeszcze Adrian nam może wystawić takie kwity dyplomatyczne niezauważenie — Jarek szukał w myślach, kogo tam z Pałacu nie było w tym feralnym samolocie.
— Racja, przecież jeszcze nie weszli do Pałacu — Antoni myślał też cały czas o swoich papierach w BBN… byłoby niedobrze, jakby się ktoś do nich dorwał.
— Ok jedź do nich, załatwię to jak najszybciej — Jarek już miał plan.10.04.2010 Warszawa Nowogrodzka Gabinet Prezesa
— Adrian, potrzebuję glejtu dyplomatycznego na przejazd przez granicę — ton Jarka w słuchawce nie należał raczej do proszących, hierarchia partyjna była dla niego zawsze najważniejsza, on był przecież Szefem.
— Ja już chyba nie mogę nic wystawiać, dzwonili z Kancelarii Sejmu — Adrian, jak zawsze, kiedy trzeba było wziąć za coś odpowiedzialność, to uciekał.
— Idioto, jakbyśmy chcieli normalnie, to bym do Ciebie nie dzwonił — Jarkowi opadły ręce — co za gamoń — pomyślał.
Skąd my go wzięliśmy? — Jarek nie potrafił sobie przypomnieć… — aaaaa… no tak… cholera — już wiedział.
— Skoro mam łamać prawo to chciałbym wiedzieć, o co chodzi… — Adrian chciał być stanowczy, ale nie wychodziło to najlepiej.
— Chodzi o czas, muszę to mieć już — Jarek irytował się coraz bardziej, dużo mu już do wybuchu wściekłości nie trzeba było, najgorsze, że na odległość, twarzą w twarz, załatwiłby to już dawno…
— Dobra powiem Ci — pomyślał, że to zadziała najszybciej — może ktoś przeżył w tym cholernym Smoleńsku i trzeba go będzie wyciągnąć stamtąd po kryjomu.
— O kurwa — wyrwało się Adrianowi — trzeba było tak od razu mówić Panie Prezesie — to w końcu podziałało na Adriana, jak należy.
— Z datą wczorajszą wystaw — Jarek pomyślał, że jak tego temu idiocie nie powie, to ten nie pomyśli i będą kłopoty… a tych na granicy akurat w tak delikatnej sprawie nie potrzebowali.
— Ale to jest antydatowanie, paragrafy, w systemie trzeba zmieniać — Adrian jak to on, zaczął kluczyć.
— Wystawiaj, nie denerwuj mnie, gówno mnie obchodzi, że datowanie, że w systemie, to są ważniejsze sprawy, chyba że jesteś za głupi, żeby to pojąć… — Jarek naprawdę już był baaaaaardzo zdenerwowany, nie tak miała ta rozmowa wyglądać, była już za długa.
Irytowało go strasznie, że ten palant z Pałacu nie rozumie powagi sytuacji, a on nie może mu wykrzyczeć do słuchawki o co tak naprawdę chodzi
— Oczywiście, że nie jestem Panie Prezesie, już robimy — Adrian wolał się jednak Prezesowi nie narażać — trzeba myśleć o przyszłości, cholera wie, co to teraz będzie, Boże taka tragedia…
Tymczasem Prezes działał dalej
Dzwońmy do Antka, że też trafiło na tego mitomana — pomyślał w międzyczasie, zanim zgłosił się Antoni.
— Tak Jarku?
— Mój zapasowy kierowca będzie czekał na Ciebie na granicy z papierami o których mówiliśmy
— Ja muszę jechać, zidentyfikować ciało… Leszka — potem myślimy co dalej, gdzie ich zabrać — Jarek jeszcze nie miał pojęcia, jak zapewnić bezpieczeństwo bratu i szwagierce i co najważniejsze, jak to utrzymać w tajemnicy… to była w końcu Para Prezydencka, znana każdemu Polakowi z telewizji.
— Mam pewien pomysł, ale muszę zadzwonić w jedno miejsce — Antoni też o tym trochę myślał
— Dobrze, będziemy w kontakcie, daj znać, jak ich znajdziesz — Jarek dalej jednak troszkę w to wszystko nie wierzył, było to zbyt piękne, żeby było prawdziwe.
— Oczywiście, tylko dobrze tam identyfikuj … i nie martw się — pozwolił sobie na taką radę, nie wiadomo po co Antoni.10.04.2010 Granica Polsko -Białoruska po południu
Antoni czeka w samochodzie na umyślnego z glejtem dyplomatycznym od Adriana.
— To może być mój powrót do pierwszej ligi, a nie jakiś BBN czy popychadło u tego tfu! Sikorskiego. Oczywiście nie już, teraz, zaraz, ale w rozsądnym czasie — myśli o tym, jak wykorzystać tę sytuację nie dawały mu spokoju.
Już jednorazowe usunięcie tylu bezpośrednich konkurentów w partii to wspaniała sprawa, zwalnia się przedpole do działań… a teraz jeszcze ten Leszek: ))) — coś niesamowitego — Bóg jednak istnieje, że to właśnie do mnie zadzwonił nie wiedzieć czemu… — Antoni nie skojarzył oczywiście swojej szansy z tym, że był w telefonie Leszka pod literą A.
Co nie zrobię, to wygrałem — przez tyle lat w polityce nigdy nie był w takiej komfortowej sytuacji — nadchodzą złote czasy, tylko trzeba dobrze to rozegrać — podsumował swoje myśli na zimno.
— Antoni los się znowu do Ciebie uśmiecha: )))) — sam się też uśmiechnął do siebie pod nosem — ale dobra, trzeba załatwić kryjówkę — oby Laszlo mógł coś na szybko zadziałać — to była ostatnia część planu powstałego na szybko, pomiędzy tymi wszystkimi rozmowami.
(rozmowa telefoniczna po rosyjsku)
— Laszlo?
— Antoni? Jak miło, że dzwonisz … — Laszlo nie słyszał Antoniego mniej więcej od roku…
— Laszlo mam prośbę, nie na telefon mogę do Ciebie podjechać wieczorem? — Antoni nie bawił się w jakieś powitalne uprzejmości, sprawa była zbyt poważna na takie tracenie czasu.
— Do mnie? Do Hidvégardó? — niecodzienna prośba zdziwiła, ale i ucieszyła Laszlo…
— Tak właśnie, do Hivde, do Hidve, do Higde… do Ciebie — Antoni za żadne skarby nie był w stanie wymówić nazwy miejscowości w której mieszkał przyjaciel.
— Oczywiście stary druhu — zapraszam — uśmiechnął się Węgier.
— Tak, przygotuj jakiś nocleg dla 3 osób, najlepiej w jakimś ustronnym miejscu, pogadamy, jak przyjadę, sprawa niestety nie jest na telefon…
— Oczywiście Antoni, będę czekał — Laszlo już nie mógł się doczekać żony, żeby jej przekazać radosną nowinę o wieczornych gościach z Polski.10.04.2010 Smoleńsk Lotnisko Sewiernyj Samochód Jarka, wieczorem
— Dlaczego stoimy? — Jarek zamyślony, teraz dopiero zwrócił na to uwagę.
— Musimy przepuścić Premiera — kierowca karnie stał przed rosyjskim żołnierzem wymachującym lizakiem.
— Przecież to mój brat zginął, a nie jego…
— Musimy, Rosjanie nas nie puszczają — kierowca bezradnie rozłożył ręce.
— Dogadali się skurwysyny, swołocz nawet bardziej pasuje… — Jarkowi nie takie epitety cisnęły się na usta, ale przy swoich kierowcach się hamował.
— Panie Prezesie dzwoni Antoni…
Antek? — Jarek czekał z utęsknieniem na ten telefon, zastanawiał się co zrobić w kostnicy, jeśli Antoni mu nie potwierdzi wcześniej, że Leszek żyje.
— Tak, wszystko prawie w porządku. — głos Antoniego dobiegał jakby z oddali…
— Jak to prawie??? — Jarek zamarł
— Są wszyscy, tylko jakby nie do końca kompletni, ale damy radę — Antek jak dalece mógł, starał się uspokoić Jarka, nie chciał mówić otwartym tekstem.
— To dobrze, już dobrze, potem porozmawiamy — powiedział — bo może podsłuchują kacapy — to już pomyślał — Jarek się zorientował w sytuacji, dlaczego Antoni wymyśla jakieś grypsy.
— Stańcie gdzieś po drodze, wrócę, to się zastanowimy, gdzie umieścić paczkę… — miał pewien pomysł na dzień lub dwa, potem się coś zorganizuje.
— Już załatwiłem, jest miejsce, pogadamy, jak się spotkamy.
— Ok, to my jedziemy na tą identyfikację, na razie.
— Na razie — Jarek odetchnął głęboko10.04.2010 Smoleńsk Kostnica, późnym wieczorem
— Wchodźmy, nie przedłużajmy — zwrócił się do Rosjan, którzy nie chcąc go popędzać, czekali przed wejściem do kostnicy.
Rosyjski lekarz odsłonił prześcieradło i ich oczom ukazał się leżący mężczyzna, faktycznie podobny posturą do Leszka, niski, krępy mężczyzna po sześćdziesiątce ze zmasakrowaną twarzą.
Jarkowi serce zabiło szybciej — może to faktycznie Leszek a ten Antoni po prostu zwariował od tego wszystkiego??? — bił się z myślami, uważnie oglądając człowieka i zastanawiając się kim, jeśli nie Leszkiem mógłby być… znał przecież osobiście większość pasażerów tego nieszczęsnego samolotu.
— Czy to jest Pański Brat? — po dłuższej chwili raczej stwierdził, niż zapytał Rosjanin.
— Tak … — Jarek nabrał pewności, że to nie Leszek, mężczyzna nie miał pewnych charakterystycznych znamion na lewej ręce.
— Moje kondolencje — beznamiętnym tonem rosyjski doktor wypowiedział frazę, która była integralną częścią jego pracy.
— Dziękuję — Jarek gorączkowo zastanawiał się, co zrobić, żeby nie odkryli pomyłki.
— Proszę Jego ciało zalutować w trumnie i już nie otwierać — to było jedyne, co mu przyszło teraz na myśl — potem się będziemy martwić, najważniejsze, żeby teraz nie szukali Leszka — myślał logicznie.
Lekarze, przyzwyczajeni do płaczów i spazmów, w końcu taka praca w kostnicy, byli pod wrażeniem.
— Popatrz jaki opanowany, nawet mu brewka nie drgnęła, a niby bliźniacy są zawsze tak blisko.
— Słyszałem, że to taki gość… — drugi lekarz miał rodzinę w Polsce, słyszał o Jarku to i owo.10.04.2010 Smoleńsk Lotnisko Sewiernyj Samochód Jarka późnym wieczorem
— Panie Prezesie, Premier dzwoni — kierowca, szarpiąc się z garniturem, wyciągnął w końcu z kieszeni wibrujący od dłuższego czasu aparat.
— Daj — westchnął Jarek — jeszcze ten mi tu potrzebny — pomyślał.
— Słucham — odezwał się służbowo, bez emocji, w środku jednak kipiąc — morderco, nie będziesz miał tej satysfakcji, że Ci płaczę w rękaw, po to pewnie dzwonisz, żeby usłyszeć, jak zawodzę, niedoczekanie twoje…
— Jarek moje najszczersze kondolencje, Putin mówi, że zrobi wszystko, żeby pomóc to wyjaśnić — głos Donalda był autentycznie zbolały, w końcu on też stracił w tym samolocie kilku kolegów i współpracowników.
— Dziękuję — Jarek był bardzo oficjalny (Putin już zrobił wszystko, wystarczy, a Ty skurwysynu jeszcze mi za to zapłacisz, zgnijesz w pierdlu… — dodał w myślach)
— Wybacz, muszę kończyć — wolał skończyć, żeby nie wykrzyczeć mu, co o nim myśli — jeszcze nie teraz, ale przyjdzie czas…
— Oczywiście rozumiem, dobranoc — Donald też to chciał mieć z już z głowy… miał takich telefonów jeszcze dzisiaj dużo do wykonania, choć ten był chyba najważniejszy.10/11. 04. 2010 Węgry Hidvégardó noc
Dwa samochody wjeżdżają na podwórko Burmistrza Hidvégardó.
Laszlo, węgierski opozycjonista z czasów komuny był starym znajomym Antoniego jeszcze z czasów, kiedy wspólnie z czeskimi i węgierskimi antykomunistami spotykali się czasem w górach.
Już w wolnych czasach nadal utrzymywali kontakty, odwiedzali się czasami i robili sobie drobne przysługi.
W tej chwili dla Antoniego nie była to drobna przysługa, ale kwestia jego być albo nie być, wiadomo, tej sprawy nie mógł zawalić.
_— _Antoni… nareszcie: ))) witaj stary druhu: )) — po rosyjsku, serdecznie zaczął Laszlo.
— Laszlo witaj, miło Cię widzieć — Antoni pamiętał ten język nadspodziewanie dobrze.
— Wchodźcie, gość w dom, Bóg w dom: ))) — Laszlo kojarzył trochę polskie przysłowia, dużo wieczorów spędził w górskich schroniskach z Polakami.
— Gdzie ten nocleg? — Antoni wiedział, że Leszek, Marylka i Pan Krzysztof są w kiepskim stanie i muszą odpocząć, rana Leszka zresztą wymagała natychmiast zmiany opatrunku.
— Tutaj na końcu wsi jest dom, ale wejdźcie na kolację, potem pojedziemy do domu — żona Laszlo, ucieszona niespodziewaną wizytą kolegi męża z Polski wydała nieomal przyjęcie powitalne…
— Zawieziemy znajomych najpierw, niech odpoczną, potem porozmawiamy i ja muszę wracać — Antoni wiedział, że dziś nie ma czasu na przyjęcia.
— Wracać? Teraz? Nie zostaniesz, choć do rana?
— Nie mogę, słyszałeś jaka tragedia nas spotkała.
— Coś tam słyszałem, naprawdę wszyscy zginęli?
— Naprawdę…
— Cholera jasna…
— Ano, muszę jechać, pozamykać sprawy, bo wchodzą jutro do mojego biura w Pałacu…
— Rozumiem — Laszlo też by nie chciał, żeby mu ktoś bez jego wiedzy wchodził do biura.
— Wybacz, zawiozę ich na tą kwaterę i zaraz do Ciebie przyjdę — Antoni wziął klucze — ten dom na końcu po lewej?
— Tak, może podjadę z Wami — Laszlo chciał być uczynny.
— Nie trzeba druhu, damy radę — Antoni jeszcze się zastanawiał, co mu powiedzieć, chciał mieć jeszcze trochę czasu, zanim Laszlo zobaczy jego podopiecznych.
— Co tu mamy za problem? — po godzinie, kiedy siedli w końcu przy szybkiej kawie, Laszlo w końcu mógł zapytać — domyślam się, że jak to u Ciebie…
— Dobrze się domyślasz drogi przyjacielu, tajne przez poufne — Antoni wiedział, że to załatwia sprawę, jeśli chodzi o dyskrecję węgierskiego przyjaciela… no i nie trzeba za dużo tłumaczyć.
— Ludzie są po wypadku, troszkę ranni, ale dadzą radę bez lekarza, zostali opatrzeni, To jest sprawa tajna, rodzina naszych agentów z Rosji, nikt nie powinien ich widzieć, małżeństwo z synem — Antoni jednym tchem wygłosił historyjkę, którą przygotował dla Laszlo.
— Nie mogę ich u nas nigdzie umieścić, bo był przeciek i nie wiem, co kto wie… — zrobisz to dla mnie? — to było bardziej stwierdzenie niż pytanie Antoniego.
— Antoni, wiesz przecież, że dla Ciebie nie takie rzeczy — Laszlo był przyzwyczajony do Antoniego i jego z pozoru nieprawdopodobnych historii.
— Dzięki, pozałatwiam sprawy i przyjadę, to pogadamy.
— A do nich przyjedzie w ciągu paru dni Pan Kazimierz, pamiętasz, znasz…
— Tak oczywiście.
— Chciałbym, aby tylko on miał do nich dostęp — to było na razie kluczowe dla powodzenia tej sprawy.
— Zrobi się, to koniec świata będą tu bezpieczni — Laszlo zdawał sobie sprawę, że ich mała miejscowość miała wady, które teraz okazywały się zaletami. Czyli była głęboką prowincją prowincji małego prowincjonalnego kraju
— W takim razie trzymaj się druhu, dziękuje — Antoni naprawdę był wdzięczny, bardziej niż Laszlo mógł przypuszczać.
— Jarek się trzyma jakoś? Tam chyba połowę Waszej partii było w tym samolocie — Laszlo poznał kiedyś Jarka, nie wydał mu się jakoś specjalnie sympatycznym człowiekiem, ale taka tragedia… wiadomo… trzeba współczuć każdemu, w końcu człowiek stracił brata
— Jarek daje radę — Antoni chciał już jechać do Warszawy, do swoich papierów w BBN-ie.
Dobranoc szerokiej drogi — uścisnęli się na pożegnanie
— Trzymaj się Laszlo, dzięki jeszcze raz — Antoni już myślami był w Warszawie.18.10.2010 Kraków pogrzeb prezydencki tydzień później
Ten Leszek to jednak jest szczęściarz — dotarło do Jarka.
Ma ciastko i zjadł ciastko.
Ma piękny państwowy pogrzeb z najwyższymi honorami należnymi głowie Państwa.
Te wszystkie poczty honorowe, proporce, ułani malowani, trumna na lawecie, pogrzeb w katedrze celebrowany przez najwyższych dostojników Kościoła.
Ba… w ławkach głowy Państw.
Popatrz jakim światowym przywódcą zostałeś po śmierci bracie — pomyślał.
Do tego powszechne uwielbienie, to rzucanie kwiatów na kondukt… piękne
A wcześniej pluli na Niego wszyscy — przypomniał sobie, jak to nazywał — przemysł pogardy…
Nooooo… i do tego ta krypta na Wawelu (że też to wyszło: ))) — sam nie mógł w to uwierzyć…
Myślałem, że tam to już tylko tego Bolka dostawią, a tu proszę… dało się i to obok samego Marszałka…
Co prawda w przedpokoju, ale zawsze coś.
W końcu Wawel to Wawel, nie można tam za bardzo wybierać sobie miejsca, trzeba brać, co dają — pomyślał racjonalnie — dzięki Dziwisz: ) — ogromne osobiste zaangażowanie Kardynała było dla Jarka dużą niespodzianką
No po prostu ŻYĆ NIE UMIERAĆ!!! — roześmiał się w duchu…
No i właśnie, żyje i może to sobie zobaczyć w TV. Trzeba mu nagrać na kasetę czy jak to się teraz tam nagrywa… na komputer, czy coś takiego — Jarek do końca nie rozumiał, jak to działa, ale wiedział, że jest coś takiego — szkoda, że Mama nie może tego widzieć — z wiadomych względów, troszcząc się o serce Rodzicielki, Jarek zabronił informować ją o śmierci brata.10.05.2010 Trasa Warszawa — Cieszyn
Miesiąc po katastrofie… w całej Polsce trwają pogrzeby ofiar katastrofy smoleńskiej.
Ze wszystkich dotychczasowych wstępnych ustaleń państwowych organów do spraw badania wypadków lotniczych wynika, że był to komunikacyjny wypadek. Bardzo nieprawdopodobny zbieg zaniedbań, złamania wielu procedur oraz zwykły pech związany z pogodą i spóźnieniem, który skończył się tragedią 96 ofiar.
Nie w smak to bardzo Antoniemu, który nie śpiąc, praktycznie dzień i noc usiłuje uprawdopodobnić wersję o zamachu na Prezydenta. Zamachu zorganizowanego najpewniej wspólnie przez Donalda i Putina. Choć od razu, bez większych przemyśleń, wersja ta wydaje się największą bujdą nowoczesnej Europy, Antoni nie traci nadziei, wie, że kropla drąży skałę i w tym kraju można ludziom wmówić nie takie rzeczy.
Od lat jest specjalistą w tworzeniu alternatywnej rzeczywistości, którą na prawo i lewo usiłuje wciskać ludziom i wyciągać z tego polityczne korzyści.
Ale nawet dla niego zrobienie z tego wypadku zamachu na Prezydenta to ambitne zadanie.
Jako jeden z niewielu widzi w wersji o zamachu mnóstwo korzyści, zarówno dla siebie, jak i dla swojego obozu politycznego. Widzi w tym paliwo dla polityki Partii na najbliższe lata i paszport do rządzenia. Widzi też w tym swój powrót do pierwszej ligi.
Na szczęście Jarka nie musi do tego przekonywać. Ten stary polityczny wyjadacz pomimo dużej tragedii i olbrzymiego wyłomu w pierwszym garniturze partii tez widzi ogromny potencjał tego zdarzenia.
Zaraz po pierwszej miesięcznicy wsiadł do samochodu i razem z Panem Kazimierzem mkną na Węgry, gdzie w małej wiosce Hidvégardó ma ważną misję do wypełnienia.
Uzgodnili to w nielicznych wolnych chwilach z Jarkiem…
Antoni musi przekonać Leszka i Marylę, że stało się coś innego, niż się stało… Na szczęście mają powypadkową amnezję i nie pamiętają dokładnie momentu wypadku, a jeszcze zamieszał im w głowach ten głupi BOR-owiec, który widział jakoby strzelających do nich ludzi.
I dobrze, że widział, musiał się nieźle stuknąć w główkę… — uśmiechnął się do swoich myśli Antonii.
Wiezie też praktyczne prezenty… udało się od Marty wycyganić pod pretekstem zbiórki dla ubogich dosyć dużą część ubrań Pary Prezydenckiej…
Marta zmuszona do szybkiego spakowania rodziców nie bardzo wiedziała co zrobić z rzeczami i chciała je po prostu wyrzucić…
A propos Marty. To był dobry ruch nie mówić jej o rodzicach, ciężka decyzja samego Jarka, który uznał, że emocje mogą wziąć górę — myśli Antoniego luźnie krążyły z tematu na temat.
Ukrywanie się… To cięższa będzie sprawa ich do tego przekonać. Jarkowi byłoby łatwiej, bo jego ogromny wpływ na brata jest powszechnie znany, ale teraz się nie wyrwie przecież niezauważony.
Muszę to zrobić, od tego zależy powodzenie planu, będzie dobrze — pomyślał Antonii — jakoś to załatwimy przecież.
To jest jedyna droga, żeby Jarek został prezydentem, inaczej wiadomo, że ludzie nigdy go nie wybiorą, zbyt go nie lubią, w ogóle mu nie ufają, zawsze w tych rankingach jest na końcu przecież…
Obok mnie zresztą — nie wiedzieć czemu rozbawiło to tym razem Antoniego.
Co z tego, że bardziej lubili Leszka, jak on się do tego kompletnie nie nadawał. Byłby tylko wstyd sromotnie przegrać następne wybory po jednej kadencji jako najgorszy prezydent w wolnej Polsce.
A tak … niech się Leszek „ginąc”, choć do tego przysłuży, że Jarka w końcu wybiorą. Myślę, że to zrozumie, gorzej będzie z Marylą, ale to on już niech to wytłumaczy tej swojej czarownicy, ja nie zamierzam z nią dyskutować — każdy ma swój krzyż przecież — Antoni, jak każdy też miał czasem ciężkie przeprawy z małżonką.
Na razie niech Jarek wygra te wybory, wrócimy na początek do pałacu prezydenckiego, a potem pojedziemy na tym w parlamentarnych i voila — zrobiło mu się miło na tą myśl, nagle tak realną — i wtedy kto uratował sytuację? Kto pomógł najbardziej? Komu należą się najwyższe urzędy? — Antoni zaczynał unosić się nad fotelami…
— Hid, Hiv… — co to za nazwa jest — mruknął pod nosem widząc tablicę z nazwą miasteczka — nareszcie na miejscu, niby niedaleko, ale jednak kawałek jest — wysiadł, rozprostowując nogi.
— Dzień dobry.
— Witaj Antoni, wcale nie taki dobry — zapłakana Maryla rzuciła mu się w ramiona — Pan Krzysiek… Pan Krzysiek nie żyje — wydukała i uciekła do sypialni.
Pan Krzysiek, bohaterski BOR-owiec, który wyniósł ich z terenu katastrofy, najprawdopodobniej ratując im życie, już na drugi dzień, jak spadła im wszystkim adrenalina, zaczął uskarżać się na silne bóle głowy. Wyglądało to na jakiś uraz wewnętrzny, musiał się uderzyć podczas katastrofy, Marylka i Leszek, widząc, jak cierpi, namawiali go na wizytę na pogotowiu, wszak względy bezpieczeństwa to jedno, a ale życie to drugie.
Niestety, nie chciał, bał się zdradzić ich kryjówkę i przypadkiem naprowadzić kogoś na ślad. Jadł garściami tabletki przeciwbólowe przeznaczone głównie dla Leszka, którego noga też nie była w najlepszym stanie.
Leszek się obył w końcu prawie bez tabletek, ale… ustalili, że kiedy przyjedzie Pan Kazimierz, to musi z nim jechać do lekarza, bez dwóch zdań. Niestety …nie doczekał, dziś rano Leszek znalazł go w łóżku martwego.
— Musimy go pochować — Antoni, któremu nie uśmiechała się podróż do Polski z ciałem w bagażniku, zdanie miał jasno sprecyzowane.
— Ale jak, gdzie… Antoni — Leszek miał mieszane uczucia — przecież tam na pewno rodzina opłakuje i wiadomo…
— Leszku… Pan Krzysztof ma swój grób jak wszyscy… Wy też przecież macie… — rodzina opłakuje go cały czas, nic to nie zmieni — przecież nie podrzucimy go nocą do jego własnego grobu, jak to sobie wyobrażasz? — powiedział stanowczo.
— W sumie racja — powiedział Leszek — to co robimy?
— Jak się trochę ściemni, to Pan Kazimierz pójdzie do lasu i wykopie mu po prostu grób. Zawiniemy Go w koc i złożymy do grobu n, asza modlitwa będzie mu musiała na razie wystarczyć. Jak przyjdą lepsze czasy, to oczywiście z należnymi mu honorami spocznie w swoim prawdziwym grobie — dla Antoniego sprawa była jasna i prosta — niestety wbrew pozorom mamy Leszku dzisiaj ważniejsze sprawy do omówienia…06.2010 Warszawa Nowogrodzka
— To jednak paranoja jest kompletna, obawiam się, że brniemy w to już za głęboko — zaczął Jarek.
— O czym mówisz? — Antoni wyrwał się z myślenia o bombach. termobarycznych — o tym, że ustaliłem, że były trzy wybuchy w Tupolewie?
— Co Ty bredzisz człowieku, ja nie o tym… bomby i bomby.
— Myślę o tej mojej biednej Matce… popatrz… robimy dla Niej specjalne gazety, w których Leszek cały i zdrowy pływa po morzach i oceanach w jakimś niekończącym się rejsie, po to tylko, żeby Jej nie powiedzieć, że zginął w zamachu w Smoleńsku_._
— A jednocześnie Leszek siedzi na Węgrzech z Marylą i żyje sobie spokojnie…
— Ale tego Matce też nie można powiedzieć, bo musiałbym zacząć od katastrofy i zamachu, żeby wytłumaczyć, dlaczego się ukrywa… — Jarkowi kółko się zamknęło…
— Bo tajni agenci mogą go zabić, choć tak naprawdę nam to jest na rękę, a w tajnych agentów tak samo jak w cały ten zamach przecież nikt normalny nie wierzy…
— A ją zabiłaby już sama katastrofa, a jak nie to zamach już na pewno, a jeśli cudem przeżyłaby te wieści, to wiadomość, że Leszek i Marylka ukrywają się przed mordercami… serce na pewno nie dałoby rady.
— No to na razie nic jej nie mów, tak jak teraz robisz, ich rejs przecież może jeszcze długo trwać — Antek już zgłupiał, o co chodzi temu Jarkowi.
— Nic Jej nie mówię, żeby ją chronić, ale nie mogę zrozumieć, że doszliśmy już do takiej piętrowej paranoi.
— Eeeeee tam paranoi — westchnął Antoni07.2010 Węgry Hidvégardó
— Jarek!!! Oooo Antoni!!! Witajcie: ) Panie Kazimierzu też zapraszamy — Marylka z Leszkiem serdecznie powitali długo wyczekiwanych gości przed wejściem do domu.
— To ja może wypakuję rzeczy, dziękuję Pani Mario — czmychnął Pan Kazimierz, wiedząc doskonale, co się święci.
— I co? I jak? Opowiadajcie, wchodźcie, już nie mogę się doczekać wieści — Leszek nienaturalnie pobudzony wepchnął ich praktycznie do domu.
— Marylka upiekła pyszny sernik, już otwieram Tokaja, jest w końcu okazja: ))))
Opowiadajcie jak wybory, kiedy możemy się w końcu ujawnić… wracamy przecież z Wami???
— Niestety Leszek — zaczął grobowo Jarek ze swoją zbolałą miną nr 5 — wygląda na to, że przegraliśmy… __ minimalnie, ale jednak.
— Ale wracamy z Wami, prawda??? — do Leszka nie docierało jeszcze, jakie są konsekwencje przegranych przez brata wyborów.
— Jak to przegraliśmy, przecież mówiliście, że świetnie pójdzie, że to formalność tylko…???
— Sfałszowali na pewno. — postanowił wspomóc Jarka Antonii… — nie mamy jeszcze dowodów, ale na pewno sfałszowali, nie ma innej możliwości przecież…
Oficjalnie przegraliśmy o włos, to na pewno nie przypadek — kontynuował Jarek — rzucili się na mnie jak wściekłe psy
— O wszystko, nawet o to że byłem spokojny i nikogo nie atakowałem, to też źle. Powiedziałem nawet, że Moskale to nasi bracia — Jarek sam nie mógł uwierzyć, jak dał się na to namówić
— Tu już przesadziłeś jednak — wtrącił Antoni.
— Donald jest bezwzględny, fałszowali na pewno na szeroką skalę, ten Bronek niby taka lebiega, ale jak poczuł, co znaczy majestat prezydencki… To poszedł jak pies na polowaniu.
— Dramat… — wyszeptała Marylka- czy to znaczy, że…
— Powinniście jeszcze zostać — dokończył Jarek.
— Jaja sobie robicie?! Czy Ty człowieku nie masz sumienia? Sam sobie tu zostań albo lepiej we dwójkę z Antonim sobie tu zostańcie. Będziemy Wam przywozić zaopatrzenie i gazety, posiedźcie tu, chociaż tydzień na tej zapadłej wsi zapomnianej przez Boga i ludzi!!! — mówiąc coraz ciszej, Marylka złapała się za serce.
— Leszku — ciągnął niezrażony Jarek — nawet sobie nie zdajesz sprawy, jak nam pomogliście.
— Pomimo tego, że fałszowali na potęgę, pomimo tych wszystkich represji, które nas spotykały, pomimo naśmiewania się z nas i z Was, pomimo tego całego przemysłu pogardy, który od czasów sprzed Twojej za przeproszeniem śmierci doskonale pamiętasz, to przegraliśmy tylko o włos… kilka głosów tak naprawdę…
— To daje nadzieję na przyszłość, ogromną nadzieję, za chwilę przecież wybory parlamentarne, wiesz że one dopiero dają pełnię władzy — Jarek mówił i mówił, a Leszek coraz bardziej zapadał się w fotel.
— I teraz pomyśl, przypilnujemy ich lepiej, poprosimy Unię, OBWE, żeby się przyjrzeli, przysłali obserwatorów, powołamy jakiś Ruch Kontroli Wyborów, cokolwiek, żeby ich przypilnować w każdym mieście, w każdej komisji… — wyglądało na to, że Jarek sam wierzy w to, co mówi.
— Ale bez Waszej Pomocy, tzn. bez Waszej Legendy, bez ujawnienia spisku tego naszego ryżego łotra z Putinem, bez bomb, zamachów, trotylu i poległych pod Smoleńskiem Prezydenta z Małżonką… nie damy rady.
— Zjedzą nas i nie będziecie już mieli do czego wracać, zabiją Was, a potem pewnie nas z Antonim.
— Albo powsadzają nas na długie lata do więzień pod jakimiś zmyślonymi zarzutami — dodał Antoni.
— A Polska, ta biedna Polska już się nie podniesie… zadbają o to — Jarek dotarł do końca swojej tyrady.
— Polska, Polska… co mnie obchodzi Polska, dość już chyba dla niej zrobiliśmy, nie uważasz? — Marylka jak zwykle nie owijała w bawełnę — siedzę tu jak jakiś skazaniec, udaję, że nie żyję, nie widziałam Marty i dzieci tyle miesięcy…
— Marty i dzieci?! Ja nic nie widziałam od kilku miesięcy oprócz umierania biednego Pana Krzysztofa i Waszych pysków — a Wy każecie mi tu sterczeć dalej??? w jakim języku mam Wam powiedzieć no pasaran??? — Marcie aż brakło słów.
— Leszek słyszysz to wszystko? Mowy nie ma — wracam z Wami do Polski!!! — wzburzona do granic możliwości Marta wybiegła na dwór, szlochając…
Wszyscy spuścili głowy…
Co ja mam zrobić, kurwa — pomyślał Leszek, patrząc w podłogę.
— Leszku — Antoni pomyślał, że musi pomóc Jarkowi — wiesz, że zrobimy wszystko…
— Antek daj spokój — ja to rozumiem — ale co mam jej powiedzieć?? — Leszek wskazał głową w stronę drzwi, za którymi zniknęła Maryla_._
Jarkowi w tym momencie, choć nie dał tego po sobie poznać, kamień spadł z serca…
Skoro Leszek się przekonał, to już j sprawa jak Marylę ugłaskać.
— Leszku, wiesz, że nie możemy Marcie nic powiedzieć o Was, znasz ją lepiej niż my, jest zbyt emocjonalna… jeszcze przy tych motylach w brzuchu wypapla coś jakiemuś kochasiowi i koniec. Was zabiją, a Polska zostanie już na zawsze pod tymi złodziejami, bo bez Was nie damy rady.
— Leszku, musisz pomóc, jesteś przecież Prezydentem — dokończył patetycznie.
— Wiem — wyszeptał Leszek — ale nie myślałem, że to będzie takie trudne i tak zaważy na mojej rodzinie. Nie sądziłem, że jako Prezydent będę musiał dokonywać takich wyborów.
— Wiem, że zrobisz to, co konieczne — Jarek wiedział, że sprawa jest załatwiona — pozwolisz, że pojedziemy już.
— Pan Kazimierz wypakował zakupy, a wiesz dobrze, że będzie lepiej, żeby nas tu nie było kiedy Maryla wróci — serdecznie, choć smutno uściskał brata.
— Powodzenia Lechu — Antoni jak zwykle krótko po żołniersku uścisnął dłoń.
Gdy odjeżdżali, Lechowi kołatało się jedno w głowie…
Jak to zrobić, co Jej powiedzieć, obiecać, jak przekonać, że najpierw niestety Polska a potem my. — nie zdążył skończyć myśli, kiedy Maryla stanęła w drzwiach.
— Tchórz!!! Wstydź się, dajesz się wodzić za nos tym dwóm nieudacznikom, ile jeszcze będą Cię tą Polską zwodzić.
— Naprawdę to chyba wolę zobaczyć Martę i dzieci i zginąć niż tu siedzieć — zaczęła chlipać i wyszła do drugiego pokoju…
— Ufffff — Leszkowi też nie było łatwo, ale już… już wiedział, że Maryla zrozumiała.
Poddała się na razie…
Oby wygrali te wybory Boże — pomyślał — Pomóż!01.2011 Węgry Hidvégardó, kilka miesięcy później
— Marylko, Leszku — Jarek zrobił swoją smutną minę nr 5.
— Co się stało? — brat znał tą minę, choć nie wiedział, że akurat teraz jest udawana.
— Marta, Wasza córka…
— Co z nią? Stało się coś??? — Marylka aż uniosła się z fotela.
— Miała wypadek samochodowy, bardzo dziwnie to wszystko wyglądało — kontynuował Jarek ze zbolałą, choć doskonale udawaną miną…
— Co się stało, nic jej nie jest???
— Nie żyje — brato-szwagro-wujek spuścił głowę w udawanym żalu
— Co??? — Maryla osunęła się na fotel.
— Niestety, przykro mi — Jarek przeszedł na minę nr 6 — czołowo wjechała w Nią ciężarówka, zginęła na miejscu.
— Kierowca uciekł, do dziś go nie odnaleziono, ciężarówka kradziona, wygląda to na typową robotę służb.
— A co z dziećmi??? — Marylka dalej nie mogła uwierzyć w to, co mówi szwagier.
— Jechała sama, dzieci są bezpieczne pod opieką swoich ojców, nie martwcie się, nic im nie jest…
— Bardzo mi przykro… jak dojdziemy do władzy, to znajdziemy i sprawców i mocodawców, odpowiedzą za to, obiecuję — Jarek z doskonale udawaną zbolałą miną zakończył swoje przedstawienie godne Oscara.
— Mordercy — Maryla wybiegła z pokoju, zanosząc się płaczem…
— Wybacz… muszę chyba na świeże powietrze — zwykle opanowany Leszek czuł, że zaraz zacznie wszystko rozbijać, kopać i gryźć. Wszystko, nie wyłączając brata…
Po co mi to było wszystko, ta prezydentura i reszta… po co ja go znów posłuchałem — kołatało mu się po głowie, kiedy wychodził na dwór…
— Leszek pojadę już, na pewno chcecie zostać sami, musisz się zająć Marylką,
przykro mi — uścisnął brata.
Sprawa załatwiona… nie będzie się już tak rwać do Polski, już się nie ma do kogo śpieszyć — uśmiechnął się w do swoich myśli wsiadając do samochodu.