Pokochać Greka - ebook
Pokochać Greka - ebook
Właściciel banku Dimitri Kyriakou spędził półtora roku w więzieniu oskarżony o przestępstwo, którego nie popełnił. Gdy wychodzi na wolność, dowiaduje się, że ma córkę, a jej matka alkoholiczka żąda od niego pieniędzy. Dimitri jedzie natychmiast do Dublina, by zabrać dziecko. Na miejscu odkrywa, że matka dziecka, Anna Moore, nie pisała do niego, nie jest alkoholiczką i na pewno nie zamierza oddać córki. Dimitri postanawia zabrać obie do Grecji, gdzie będą mieli czas na znalezienie rozwiązania…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-5202-7 |
Rozmiar pliku: | 648 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Trzy lata wcześniej
– Panie Kyriakou, za jakieś dwadzieścia minut będziemy lądować.
Dimitri był w stanie tylko krótko skinąć głową. Szczęki miał spazmatycznie zaciśnięte. Jedyną rzeczą, jaka przeszła mu przez usta na pokładzie prywatnego samolotu Banku Kyriakou, była whisky, ale tylko jedna – na więcej sobie nie pozwolił.
Wyjrzał przez okno, ale zamiast miękkich chmur nad kanałem La Manche widział przed sobą piękne, nagie kobiece ramię, a pod palcami wciąż czuł jedwabistą gładkość skóry. Przesunął dłonią po twarzy, zarośniętej i wyczerpanej. Miał ochotę zawrócić samolot i pośpieszyć do łóżka, gdzie ta piękna dama zapewne wciąż spała. Wymknął się jak złodziej. Nie miał pojęcia, co sobie właściwie myślał, ale problem chyba polegał na tym, że nie myślał w ogóle. Wiedział, że ten dzień nadejdzie, wiedział, co go czeka w chwili, gdy samolot wyląduje w Stanach, ale potrzebował tej jednej nocy. Tylko jednej nocy.
Poprzedniego dnia zostawił Antonia Arcuriego i Danyla Nejema Al Araina, dwóch najbliższych przyjaciół i członków Kręgu Zwycięzców serii Dublin Race, i pod wpływem impulsu wsiadł do czarnego supersamochodu. Ryk potężnego silnika jak zawsze rozbudził w nim pragnienie wolności. Minął wielką bramę browaru Guinness i pomknął przez mroczne ulice, które wyprowadziły go za miasto. Dopiero pośród zielonych wzgórz zaczął znowu oddychać. Nie myśląc o tym, co robi, prowadził samochód po krętych drogach i zwolnił dopiero wtedy, gdy zamigało światełko rezerwy paliwa. Był w jakiejś wiosce – nie zauważył jej nazwy, o ile w ogóle ją miała. Przy jedynej uliczce stał stary pub z czarnym szyldem, z którego obłaziła farba, a naprzeciwko jeszcze starszy kościół. Dimitri dojechał do końca drogi, ale zamiast stacji benzynowej zobaczył żwirowy parking przed niewielkim pensjonatem.
Irlandczycy znani byli z dwóch rzeczy: gościnności i whisky. Dimitri potrzebował jednego i drugiego. Zgasił silnik i ogarnęło go wyczerpanie tak wielkie, że zamiast wysiąść, gniewnie wcisnął głowę w zagłówek. Nie mógł znieść myśli, że uciekł. Tyle czasu, tyle planów, a tymczasem miał przynieść Antoniemu i Danylowi wstyd. Ta myśl zabolała nieoczekiwanie mocno; nie spodziewał się, by po wszystkim, co przetrwał w ciągu trzydziestu trzech lat życia, mógł jeszcze odczuwać cokolwiek tak boleśnie.
W końcu gniew kazał mu wysiąść z samochodu i zadudnić pięścią w drzwi pensjonatu. Dopiero teraz spojrzał na zegarek i zdziwił się, gdy zobaczył, jak jest późno. Może właściciel już spał. Spojrzał przez ramię na samochód, zastanawiając się, jak daleko jeszcze byłby w stanie dojechać, ale w tym momencie drzwi się otworzyły.
Spojrzał w zielone oczy kobiety, która stała przed nim, i poczuł, że jest stracony.
Wpuściła go do środka i, przykładając palec do ust, wprowadziła do niewielkiego holu. Spojrzenie Dimitriego natychmiast zatrzymało się na drewnianym, nieźle zaopatrzonym barze.
– Chce pan wziąć pokój? – zapytała kobieta szeptem.
– Tylko na jedną noc.
Obrzuciła go wzrokiem, ale w tym spojrzeniu nie było seksualnego podtekstu, jaki przywykł zauważać w oczach pięknych kobiet. Było dziwnie szacujące, jakby obliczała wartość jego ubrania, zegarka, który pewnie kosztował tyle, ile pensjonat przynosił dochodu przez rok, i samochodu na zewnątrz. Nie poczuł się urażony. Wyjął portfel, a z niego wszystkie euro, jakie miał przy sobie. Co to miało za znaczenie? Tam, dokąd zmierzał, te pieniądze i tak na nic nie mogły mu się przydać. Położył gruby plik banknotów na barze.
– Nie, proszę pana, to nie jest konieczne. Rachunek wynosi sześćdziesiąt euro za noc plus jeszcze pięć, jeśli życzy pan sobie śniadanie.
Jej irlandzki akcent nieco go zaskoczył. Nie miała jasnej, piegowatej skóry, jak większość kobiet w Dublinie. Przypominała raczej jego własny typ urody, chociaż ze względu na brak słońca cerę miała jaśniejszą niż przeciętna Greczynka. Bez trudu mógł ją sobie wyobrazić jako mieszkankę którejś z greckich wysp. Długie ciemne włosy miała związane w nieporządny koński ogon, kosmyki z zapuszczanej grzywki tańczyły wokół policzków, podkreślając zarys kości policzkowych i złociste plamki w szmaragdowych oczach.
Zmusił się, by oderwać od niej spojrzenie, przebiegł wzrokiem po butelkach za barem i poczuł lekkie rozczarowanie. Nie było tu nic, co wybrałby w lepiej zaopatrzonym miejscu, ale gdy się nie ma, co się lubi…
– Nie chcę śniadania, ale wezmę butelkę najlepszej whisky, jaką macie.
Znów obrzuciła go szybkim spojrzeniem. Nie było wyrachowane, nie próbowała go w żaden sposób osądzać, po prostu chciała zrozumieć, kim jest. Podjęła chyba decyzję, bo wsunęła się za bar i, ignorując plik pieniędzy, zdjęła z niewidocznej półki dwie kryształowe szklaneczki. Dimitri zastanawiał się, czy obraził ją tymi pieniędzmi.
Postawiła szklaneczki na barze i wyraźnie czekała na jego reakcję. Teraz to on zaczął się zastanawiać, czy ma ochotę napić się w jej towarzystwie. Prawie nic dotychczas nie powiedziała. Mogła mieć niewiele ponad dwadzieścia lat. Jej biała koszula była chyba uszyta na kogoś większego. Na kieszonce wyhaftowano nazwisko „Mary Moore”. Ta dziewczyna nie wyglądała na Mary. Dimitri jednak zdecydował się zignorować te szczegóły, bo było w niej coś, co do niego przemawiało.
Gdy skinął głową, wyciągnęła spod baru butelkę droższej whisky, najwyraźniej zarezerwowanej na szczególne okazje. Nalała i podsunęła mu szklaneczkę.
– Sláinte.
– Yamas – odpowiedział i obydwoje wypili.
Wciąż czuł na języku smak whisky i tej dziewczyny. Samolot zniżał się do lądowania, a przez umysł Dimitriego przebiegały wspomnienia: pierwszy pocałunek, bicie jej serca pod palcami, idealne piersi i rozchylające się uda, a także rozkosz, jaką odnaleźli w swoich ramionach.
Wylądowali na JFK, ale stewardesa nie spieszyła się z otwarciem drzwi kabiny, jakby ona również wiedziała, co się za chwilę zdarzy, choć oprócz Dimitriego mogły o tym wiedzieć jeszcze tylko dwie osoby: śledczy oraz człowiek, który naprawdę popełnił przestępstwo. Na płycie lotniska czekała już grupa około dwudziestu mężczyzn w niebieskich kurtkach. Żółte inicjały wskazywały na to, że są agentami FBI. Każdy miał w pogotowiu pałkę i kajdanki.
Zszedł na płytę i popatrzył prosto w oczy dowódcy oddziału. Dimitri Kyriakou, międzynarodowy biznesmen i miliarder, wyciągnął ręce jak w filmie i poczuł, jak wokół jego przegubów zaciskają się stalowe kajdanki.