- promocja
Pokochaj mnie jeszcze raz - ebook
Pokochaj mnie jeszcze raz - ebook
To miał być romans jak z bajki – los postanowił jednak inaczej. Był ślub, a później… rozstanie.
Tomek to autor bestsellerowych romansów. Jego życie prywatne jednak ani trochę nie przypomina pięknej historii miłosnej, odkąd ukochana żona poinformowała go, że od niego odchodzi. Pisarz traci wenę i kompletnie odcina się od ludzi.
Ania uważa, że jej życie bez Tomka będzie o wiele lepsze. Rozpoczyna nowy związek i powtarza sobie, że wcale nie tęskni za tym, co dobrowolnie pozostawiła za sobą.
Wydaje się, że tę parę już nic nie łączy. Nieoczekiwanie oboje otrzymują w spadku urokliwie siedlisko. Spotkanie po kilkumiesięcznej rozłące uświadamia Tomkowi, że po raz drugi nie pozwoli Ani odejść. W myśl zasady, że na wojnie i w miłości wszystkie chwyty dozwolone, zrobi wszystko, by odzyskać kobietę swojego życia i ponownie ją w sobie rozkochać.
Czy dawne emocje i namiętność odżyją? Czy ta dwójka pokocha się na nowo? Jedno jest pewne – iskry polecą.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67815-37-6 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Tomek
– Ja, Anna, biorę sobie ciebie, Tomaszu, za męża i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci…
Stoimy przed ołtarzem. Patrzę na kobietę, która zmieniła moje życie już od pierwszej chwili. Zakochałem się, gdy tylko zobaczyłem jej uśmiech. Pokochałem niedługo później, lecz to uczucie było na tyle silne, że jego prawdziwość nie pozostawiała wątpliwości.
Moja muza. Moja przyszłość. Moja żona.
Znamy się jak łyse konie. Wiemy o sobie wszystko. Czujemy tak mocno.
Tak, jestem strasznym romantykiem. Dlatego zdecydowałem się na coś, co wielu uważa za niepoważne. Zacząłem pisać i wydawać romanse. Niewiarygodne? A jednak. Szło mi na tyle dobrze, że po roku od debiutu zdecydowałem się porzucić pracę w zawodzie inżyniera i pójść za głosem serca, by robić w życiu coś, co sprawia mi największą przyjemność.
Znajomi i rodzina twierdzili, i nadal zresztą twierdzą, że upadłem na głowę, wyrzucając do kosza lata studiów, które pozwoliły mi pracować w wymarzonym niegdyś zawodzie. Ale przecież ja od szkoły podstawowej lubiłem też pisać. Oczywiście do szuflady i w tajemnicy przed kolegami, bo gdyby wiedzieli, nie zostawiliby na mnie suchej nitki.
Na szczęście znalazłem kobietę, której to zaimponowało. Poznaliśmy się na jednym z moich spotkań z czytelnikami. Przyszła z koleżanką, w dłoni trzymała dwie moje powieści i śmiała się przepięknie z czegoś, co jej towarzyszka powiedziała akurat w chwili, gdy po raz pierwszy na nią spojrzałem.
Podczas tego wieczoru autorskiego nie potrafiłem się już skupić. Odpowiadałem na pytania prowadzącej, ale mój wzrok ciągle uciekał w jednym kierunku i nic nie mogłem na to poradzić. Trudno stwierdzić, ile gaf wtedy strzeliłem. Jednego natomiast byłem całkowicie pewien…
Wsunięcie kartki z moim numerem telefonu do egzemplarza Być blisko należącego do Ani było najlepszą decyzją, jaką kiedykolwiek podjąłem. Bo teraz stoi naprzeciwko mnie w swojej przepięknej, zwiewnej białej sukni, uśmiecha się tak, że brak mi tchu, i wypowiada słowa przysięgi małżeńskiej, które wiążą nas ze sobą na resztę życia. Tak łatwo jest ją kochać, podziwiać i wielbić. Dla świata jest jedną z wielu pięknych kobiet. Dla mnie natomiast to ta jedyna.
Ma najpiękniejsze blond włosy, które opadają na szczupłe ramiona. Najbardziej hipnotyzujące brązowe oczy okolone mnóstwem czarnych, długich rzęs. Lekko zadarty nos, obsypany piegami – ona ich nienawidzi, ja je uwielbiam. Figurę, która czyni ją filigranową i kobiecą.
Trzymam tę ciepłą, małą dłoń i wiem, że jej nie puszczę aż do końca naszych dni. Niezależnie od wszystkich sztormów, jakie przyjdzie nam przetrwać.
Trzy lata później
Kończę właśnie ostatni rozdział pisanej przeze mnie powieści, gdy z parteru naszego niedawno wybudowanego domu dobiega mnie głos Ani.
– Tomek?
Cichy głosik w głowie próbuje mnie przekonać, że nie powinienem przerywać pracy aż do postawienia ostatniej kropki, bo to prosta droga do tego, by umknęło mi coś bardzo ważnego. A jeśli raz stracę jakąś myśl czy zdanie, to już ich nie odzyskam.
Serce natomiast podpowiada, że nie powinienem jej tak ignorować. Ostatnimi czasy niezbyt dobrze się między nami dzieje. Ania chodzi poirytowana, w zasadzie od kilku tygodni nie przeprowadziliśmy ani jednej rozmowy, która nie zakończyłaby się kłótnią. Zgrzyty wynikają z tego, że mamy odmienne zdanie na wiele tematów. Jak chociażby na to, że…
Ona wścieka się, bo ciągle siedzę zamknięty w gabinecie przed komputerem.
Ja tłumaczę, że goni mnie termin i muszę poświęcić na pracę więcej czasu.
Zauważam zmianę w postawie mojej żony wobec mnie. Już nie wykazuje takiej fascynacji moim zajęciem, która była tak zauważalna na początku naszej znajomości. Teraz się irytuje, a kilka razy zasugerowała nawet, że powinienem rozważyć powrót do pracy na etat w zawodzie inżyniera.
Strasznie się wtedy pokłóciliśmy, a z czasem konflikt tylko eskalował. Z dnia na dzień, z tygodnia na tydzień jest coraz gorzej. Nie pamiętam już nawet, kiedy ostatni raz się kochaliśmy. Ona mnie odsuwa i robi to tak dosadnie, że nawet nie pozostawia przestrzeni na jakąkolwiek dyskusję. Ja natomiast ciągle sobie powtarzam, że nie mogę naciskać. Od początku istotne było dla mnie to, żeby szanować granice mojej żony.
Kumple kilka razy powiedzieli mi już wprost, że pozwoliłem swojej kobiecie wejść sobie na głowę. A ja po prostu robiłem wszystko, żeby gasić pożary, które powstawały w wyniku nagromadzenia negatywnych emocji.
To nie tak, że Ania robiła ze mną, co chciała. Po prostu nie byłem konfliktowym człowiekiem. Wręcz przeciwnie, zawsze szukałem drogi prowadzącej do zgody. Ojciec podszeptywał, że przy kobiecie trzeba być mężczyzną z krwi i kości, który walnie ręką w stół, gdy będzie trzeba. Cóż, najwidoczniej mocno się w tej kwestii różniliśmy – co mogę więcej powiedzieć.
Moja żona mocno stąpała po ziemi. Pracowała w prywatnej firmie zajmującej się transportem międzynarodowym i zajmowała tam stanowisko kierownicze. Chodziła więc codziennie w ołówkowych spódnicach i eleganckich żakietach, a jej szafa pękała w szwach od przeróżnych butów na obcasie.
Czasem żartobliwie skomentowała, że ja, w przeciwieństwie do niej, ciągle bujam w obłokach i wymyślam coraz to nowsze „miłosne historie”. Odpowiadałem jej wówczas, że przecież przed ślubem namiętnie się w nich zaczytywała.
Teraz już tego nie robiła. Sporo się zmieniło od dnia, gdy wypowiedzieliśmy sakramentalne „tak”. Obecnie nawet niezbyt chętnie słuchała moich nowych pomysłów, wymawiając się brakiem czasu, lunchem z zarządem firmy czy wypadem z koleżankami.
Podświadomie czułem, że nasza miłość zaczyna przeistaczać się w kolosa na glinianych nogach. Byliśmy coraz słabsi, coraz mniej ze sobą związani. Nie brakowało nam pieniędzy, mieszkaliśmy w nowym, pięknie urządzonym domu, a dwa razy do roku wyjeżdżaliśmy na zagraniczne wakacje. A mimo to nie posuwaliśmy się do przodu w planach i marzeniach.
Jakiś czas temu zapytałem Anię, czy myślała już o powiększeniu naszej rodziny, lecz stanowczo zaprzeczyła, a ja oczywiście nie drążyłem, by nie dolewać oliwy do ciągle żarzącego się ognia. I tak było ze wszystkim, co mogłoby nam pomóc ponownie umocnić ten związek.
Biorę głęboki oddech i zapisuję plik w miejscu, w którym skończyłem. Zamierzam właśnie wstać od biurka, gdy drzwi gabinetu otwierają się i staje w nich moja żona. Ma na sobie grafitowy elegancki komplet idealnie wpisujący się w dress code jej miejsca pracy. Zakłada ręce na falującej szybko piersi i mruży oczy, wyrażając swoje poirytowanie.
– Dlaczego nie odpowiedziałeś, gdy zawołałam? – pyta, darując sobie powitanie.
– Właśnie miałem do ciebie zejść – odpowiadam, zamykam laptop i patrzę na nią uważnie. – Coś się stało?
– Musimy porozmawiać – wyrzuca z siebie te słowa, jakby coś bardzo jej ciążyło i chciała się tego szybko pozbyć. Bierze głęboki wdech i powoli wypuszcza powietrze. Coś się święci. – Myślałam o tym od jakiegoś czasu, sądziłam nawet, że jeszcze zmienię zdanie, ale teraz wiem, że jednak nie.
– O czym ty mówisz? – pytam i czuję, jak serce zaczyna mi się tłuc w piersi.
Przez ułamek sekundy w oczach Ani widzę coś na kształt przerażenia i niepewności, lecz to szybko znika i pojawia się to samo zdecydowanie, z którym weszła do gabinetu.
– Odchodzę od ciebie.
Te słowa przecinają powietrze niczym rzucony w tarczę sztylet. A ja przestaję na moment oddychać i staram się zrozumieć, czy wyobraźnia przypadkiem nie płata mi figla od wielogodzinnej pracy przy komputerze.
To niemożliwe. Nie. Po prostu nie. Ona nie może nam tego zrobić…
– To jakiś żart, prawda? – Tylko tyle udaje mi się wydukać.
– Poznałam kogoś.
Czuję, jak krew odpływa mi z twarzy. Pojawia się ból w klatce piersiowej. Ciężki, dławiący. W głowie następuje eksplozja myśli utkanych z zaprzeczenia i wyparcia słów, które rezonują mi w uszach.
– Ania… – szepczę bez tchu, bo czuję się całkowicie odrętwiały.
Z wolna dopada mnie uczucie niewyobrażalnej pustki. Nie chcę jej do siebie dopuścić, bo wiem, że wówczas koniec stanie się rzeczywistością. Zbyt wiele razy opisywałem podobne emocje w moich książkach, by nie wiedzieć, do czego prowadzą.
A jednak mam wrażenie, że to, co przelewałem na karty powieści, było żałośnie mdłe w porównaniu z tym, jak człowiek takie sytuacje przeżywa w rzeczywistości.
„Nie dowiesz się dopóty, dopóki tego nie doświadczysz” – tym zdaniem zakończyłem moją przedostatnią powieść, która, o ironio, nosiła tytuł Bez powrotu.
– Przepraszam, Tomek. – W głosie mojej żony słyszę szczerą skruchę, która jednak nie ma żadnego znaczenia, bo przecież niczego nie zmienia. – Między nami już od dawna się nie układa, uczucia zaczęły wygasać. W moim życiu pojawił się ktoś inny, lecz z szacunku do ciebie i do tego, co nas łączyło, postanowiłam najpierw porozmawiać z tobą, zanim…
Pękam. Wszystko we mnie pęka.
Zrywam się z fotela biurowego na równe nogi i staję przed nią, drżąc z bólu i wściekłości. Cały mój spokój ulatnia się w jednej nanosekundzie. Jestem gotowy do ataku. W ten sposób próbuję się bronić przed jeszcze większym bólem, jeszcze gwałtowniejszym zranieniem.
– To miło z twojej strony, że jesteś wobec mnie szczera – cedzę z ironią. – Chyba powinienem być ci wdzięczny.
Chcę zachować się z godnością, ale to tak cholernie trudne.
– Nawet jeśli teraz nie widzisz tego, co ja dostrzegłam, to jestem pewna, że z czasem zrozumiesz, bo… Tak będzie lepiej dla ciebie i dla mnie. Za bardzo się różnimy, mamy inne priorytety i marzenia – odpowiada ze stoickim spokojem, a ja nie mogę uwierzyć, jak bardzo jest pewna swoich racji.
Dla mnie to tylko idiotyczny bełkot. Od zawsze byliśmy idealnie dobrani. Nadal moglibyśmy być, gdybyśmy tylko bardziej zadbali o naszą relację i przede wszystkim o siebie nawzajem.
Ona wolała mnie po prostu wymienić na kogoś innego.
– Chcesz dodać coś jeszcze? – pytam lodowato.
Widzę, jak otwiera usta, by coś powiedzieć, i nagle je zamyka. Po chwili lekko marszczy brwi i wreszcie zaprzecza ruchem głowy.
Nawet lepiej. Powiedziała już wystarczająco.
Mam wrażenie, jakby ta chwila nie do końca do mnie docierała. Towarzyszy mi głębokie oszołomienie, wewnętrzna potrzeba zaprzeczenia temu, co się właśnie wydarzyło.
Patrzę na Anię. Widzę kobietę, którą kocham niezmiennie od kilku lat. Nagle wydaje mi się obca i niewyobrażalnie odległa.
Kim jest mężczyzna, którego obdarzyła swoją uwagą?
Dlaczego on, a nie ja?
Zaciskam usta, by nie powiedzieć czegoś, czego później mógłbym żałować. Robię wszystko, żeby zachować kamienną twarz, choć w środku staję się wrakiem człowieka z dziurą w miejscu niegdyś bijącego mocno serca.
Ania odwraca się i wychodzi z gabinetu. Zamyka drzwi niemal bezgłośnie, lecz dla mnie ten dźwięk brzmi jak zatrzaskiwanie wrót, których nie da się już otworzyć. Czuję, jak wraz z jej odejściem ulatuje ze mnie wszystko, co dobre. Czas przestaje mieć znaczenie.
W końcu opadam na fotel przy biurku i gapię się w jeden punkt. Moja reakcja musiała wydać jej się dziwna. Może spodziewała się czegoś więcej, może powinienem zacząć krzyczeć, a tymczasem oszołomienie okazało się silniejsze.
Zdaję sobie sprawę, że będę miał jeszcze sporo czasu, by przetrawić to nagłe rozstanie. Ale może jeszcze zmieni zdanie? Może to tylko chwilowe zwątpienie, które ustąpi, gdy porozmawiamy na spokojnie?
Łudzę się i jednocześnie mam nadzieję. Mija godzina, gdy wreszcie zbieram się w sobie, opuszczam gabinet i idę poszukać mojej żony, by raz jeszcze się z nią skonfrontować – tym razem po to, by odbudować, a nie burzyć.
Cisza w domu jest złowroga. Chodzę po pomieszczeniach, szukam jej, wołam. A po chwili wchodzę do garderoby znajdującej się obok naszej sypialni i… dociera do mnie, że Ani już nie ma. Zabrała swoje rzeczy.
Odeszła.1.
Tomek
Ból złamanego serca zmienia człowieka na zawsze. Czas natomiast jest przereklamowanym lekiem na zadane rany.
Minęło jedenaście miesięcy od dnia, w którym Ania ode mnie odeszła. Po tamtej pamiętnej rozmowie próbowałem jeszcze wielokrotnie nakłonić ją do zmiany decyzji, lecz pozostawała nieugięta. A później złożyła pozew o rozwód i sama się do mnie odezwała, prosząc, byśmy załatwili to szybko i bez orzekania o winie.
Ta głęboko zraniona strona mnie chciała się zemścić, zrobić jej na złość. Pomyślałem, że nie dam jej tego rozwodu, że będę blokował wszelkie działania zmierzające do zakończenia naszego małżeństwa, bo ja w przeciwieństwie do niej nie przestałem kochać.
Później pomyślałem o tych wszystkich dobrych i pięknych chwilach. O uczuciach, jakie wywoływał we mnie jej uśmiech. O spojrzeniu, które od pierwszej chwili narobiło mi niezłego bałaganu w głowie.
Z mocą uderzyło mnie to, co przecież od dawna wiedziałem. Jeśli się kogoś kocha, to trzeba pozwolić mu odejść. Nikt nie ma prawa zamykać pięknego ptaka w klatce. A ona właśnie była dla mnie takim pięknym ptakiem. Zapragnęła wolności i musiałem jej to dać.
Rozwiedliśmy się tak, jak chciała: szybko i bez niepotrzebnego prania brudów przed obcymi ludźmi. Na sali sądowej patrzyłem na nią, ona natomiast nie spojrzała w moim kierunku ani razu. Stała z wysoko uniesioną głową, jej jasne włosy opadały kaskadami na ciemną marynarkę od jednego z eleganckich kompletów, których w szafie miała pełno.
Od dnia rozwodu posypałem się całkowicie – jako człowiek, jako mężczyzna i jako pisarz. Dopadło mnie zgorzknienie, niechęć do życia i pracy czy nawet do dbania o siebie. Barek z alkoholami, zawsze wypełniony po brzegi, w ciągu dwóch tygodni zaczął świecić pustkami. Staczałem się. Mój redaktor prowadzący dzwonił i pytał, jak się czuję, a ja zbywałem go jakimiś wyświechtanymi tekstami, że wszystko u mnie dobrze i cały czas pracuję nad kolejną powieścią, co oczywiście nie miało nic wspólnego z prawdą.
Nowo powstały plik tekstowy świecił pustkami. Nigdy specjalnie nie wierzyłem w istnienie weny, tylko w systematyczną i sumienną pracę. Porzuciłem moją codzienną rutynę, bo nie byłem w stanie wykrzesać z siebie jednego sensownego zdania. Dom był coraz bardziej zapuszczony, w łazience piętrzyły się brudne ubrania, moją twarz pokrył niechlujny zarost. Mój brat Adam odwiedzał mnie kilka razy w tygodniu, by upewnić się, że żyję. Przywoził drobne zakupy i próbował na różne sposoby postawić mnie na nogi. Bezskutecznie.
Rodzice też się martwili, ale z nimi w ogóle nie chciałem poruszać tematu Ani. Zawsze ją uwielbiali. Mówili, że to taka idealna synowa. Ciężko znieśli informację o naszym rozstaniu, choć z początku łudzili się, że jeszcze wszystko będzie dobrze. Po rozwodzie zmuszeni byli pogodzić się z faktem, że małżeństwo moje i Ani rozpadło się bezpowrotnie.
Od tamtego dnia w sądzie już jej nie widziałem. Zdążyła wcześniej zabrać wszystkie swoje rzeczy z naszego domu, więc nie miała po co wracać. Kontakt całkowicie nam się urwał. Ona nie dzwoniła, bo przecież nic już dla niej nie znaczyłem, a ja uznałem, że nie mam prawa mieszać jej w życiu, gdy tak kategorycznie mnie z niego wyrzuciła. Poza tym pewnie zajęta była już związkiem z nowym facetem.
Powtarzałem sobie, że w końcu i ja się z tego podniosę. Nadejdzie dzień, gdy przestanę płakać po Ani, pozbieram się i będę silniejszy.
Grunt to pozytywne myślenie – ironizował cichy głosik w mojej głowie, bo przecież ja sam nie wierzyłem, że zaświeci dla mnie jeszcze słońce.
Ona była sensem mojego życia. Wszystko było lepsze, gdy miałem ją obok siebie. Nawet gdy zaczęło się psuć, cały czas patrzyłem na nią przez różowe okulary, uważając że to tylko chwilowe perturbacje, które miną, gdy znów będziemy mieć dla siebie więcej czasu. Ostatecznie jednak okazało się, że gdy ja spędzałem długie godziny przed ekranem laptopa, by wywiązać się z terminu oddania kolejnej powieści i za kilka miesięcy obserwować, jak moje nowe książkowe dzieło radzi sobie na listach bestsellerów, moja żona już miała w głowie kogoś innego.
W pierwszych tygodniach po rozstaniu niemal obsesyjnie plułem sobie w brodę, że może powinienem zrobić coś więcej, by nas uratować i utrzymać przy życiu te uczucia, które Ania kiedyś do mnie żywiła. Teraz jednak wiedziałem, że i tak nic by z tego nie wyszło, bo ten statek skazany był na utonięcie.
Samotność miała parszywy, gorzki smak. Dom, który razem wybudowaliśmy, jawił mi się teraz jako miejsce największej kaźni, bo wszystkie pomieszczenia i przedmioty przypominały mi o Ani.
Kładłem się do pustego łóżka, siadałem samotnie na kanapie w salonie, by bezmyślnie wgapiać się w ekran telewizora. Pustka w moim sercu nie miała granic. Bałem się, że nigdy nie uda mi się jej wypełnić.
Przeżywam kolejny dzień świstaka, gdy nagle dzwoni mój telefon. Spodziewam się, że to Adam, ewentualnie Kazik – mój redaktor prowadzący. Marszczę lekko brwi na widok nieznanego numeru.
– Halo? – odbieram.
– Dzień dobry. Czy rozmawiam z panem Tomaszem Będzińskim? – W głośniku mojego iPhone’a rozlega się nieznajomy, męski głos.
– Tak, zgadza się – potwierdzam spokojnie.
– Nazywam się Arkadiusz Polkiewicz i jestem pełnomocnikiem pani Apolonii Zych.
Zamieram. Doskonale wiem, kim jest Apolonia Zych. To ukochana babcia mojej byłej żony. Kobieta, którą uwielbiam, bo od początku obdarzyła mnie ogromem miłości i serdeczności, zawsze uraczyła dobrym słowem i wierzyła, że razem z jej wnuczką stworzymy wspaniałą rodzinę.
Nie widziałem jej od miesięcy. Zastanawiam się, po raz pierwszy od dawna, jak zareagowała na wieść o naszym rozwodzie. Nie dane mi było z nią o tym porozmawiać.
– Czy coś się stało? – Nic nie rozumiem z tej sytuacji.
– Z przykrością muszę poinformować, że moja klientka zmarła dwa dni temu w wieku dziewięćdziesięciu lat. Pogrzeb odbędzie się jutro o godzinie dwunastej. Pani Apolonia chciałaby, żeby pojawił się pan na uroczystości. – Głos Polkiewicza dociera do mnie jakby z opóźnieniem.
Przetwarzam z trudem to, co powiedział. Babcia Ani nie żyje…
– Oczywiście, że się zjawię. Dziękuję za informację. Gdyby nie pana telefon, pewnie nie miałbym szans dowiedzieć się o ostatnim pożegnaniu – odpowiadam pustym głosem.
Ciężko mi się oddycha. Zdradliwe łzy szczypią mnie pod powiekami.
– Jestem świadomy faktu, że nie utrzymuje pan kontaktu z byłą żoną, ale ja dzwonię nie tylko w kwestii pogrzebu. Chodzi o jeszcze jedną sprawę. Mam do przekazania panu i pani Annie treść testamentu spisanego przez moją klientkę. Zostaliście w nim państwo ujęci. Po uroczystości pogrzebowej chciałbym zaprosić pana na jego odczytanie – mówi mężczyzna profesjonalnym tonem, całkowicie mnie tą informacją zaskakując.
Testament, w którym zostaliśmy ujęci: ja i Ania? Co to w ogóle ma znaczyć?
– Dobrze, w porządku. Stawię się – odpowiadam skonfundowany po dłuższej chwili milczenia. – Proszę tylko o podanie adresu, zaraz sobie zapiszę.
– Prześlę panu esemesem po zakończeniu naszej rozmowy.
Robi tak, jak zapowiedział. Gdy tylko kończymy połączenie, przychodzi wiadomość z miejscem naszego spotkania. Wpatruję się w ekran telefonu i przetrawiam to, co usłyszałem.
Czuję, jak wzrasta we mnie żal, że Ania nie zdobyła się nawet na to, by poinformować mnie o śmierci babci, choć wiedziała, że była dla mnie ważną osobą. Po naszym rozwodzie nie odwiedzałem jej, by moja była żona nie myślała, że próbuję mącić w jej nowym życiu beze mnie. Nawet nie mieliśmy okazji się pożegnać, a gdyby nie ten dzisiejszy telefon, to ominąłby mnie pogrzeb.
W końcu zbieram się w sobie, odkładam telefon na stolik kawowy w salonie i ruszam po schodach na piętro, gdzie znajduje się garderoba. Wcześniej wieszaki w szafach uginały się pod naporem ubrań mojej żony. Teraz to pomieszczenie jest żałośnie opustoszałe, bo znajdują się tutaj tylko moje ubrania: koszule, spodnie, T-shirty, bielizna, i kilka par butów. Są także dwa garnitury, które kupiłem, gdy nie tak dawno temu zostałem zaproszony na rozdanie nagród literackich, bo dwie moje powieści otrzymały nominacje w swojej kategorii.
Wyciągam ten czarny, klasyczny. Szukam koszuli z guzikami na mankietach, bo nie chce mi się dobierać spinek – tym zawsze zajmowała się Ania. Czyszczę buty, rolkuję ubranie, by usunąć pojedyncze paprochy, i myślę o tym, co poczuję, gdy jutro ją zobaczę – po tych długich miesiącach bez jakiegokolwiek kontaktu.
Czy przyjdzie na pogrzeb z nowym facetem? Będzie go trzymać pod rękę, tak jak kiedyś mnie? A może on ją będzie przytulał na oczach ludzi i ocierał łzy?
Jak ja, do cholery, to przeżyję?
Apolonia Zych była zamożną i znaną lokalnej społeczności kobietą, która z zamiłowaniem prowadziła swoje piękne gospodarstwo agroturystyczne. Zawsze witała gości uśmiechem, a nadmiar pieniędzy nigdy nie uderzył jej do głowy. Pracowała, choć nie musiała. Po prostu kochała kontakt z ludźmi.
Tak ją zapamiętam. Ubraną w fartuszek, z siwymi włosami spiętymi klamrą i dłońmi ubrudzonymi mąką. Witała Anię i mnie już w wejściu do swojego pensjonatu, zawsze szeroko uśmiechnięta. Ściskała mocno, całowała w policzki i mówiła, jak bardzo się cieszy, choć przecież ta radość była w pełni wymalowana na jej twarzy.
Przyjęła mnie do rodziny na długo przed ślubem. Mawiała, że kocha mnie jak wnuka, i faktycznie tak też traktowała. Pozostawiła po sobie mnóstwo wspaniałych wspomnień i piękne miejsce, które stało się ostoją dla setek osób szukających wyciszenia oraz spokoju.
Nic więc dziwnego, że na pogrzeb przybyły tłumy. Niewielki wiejski cmentarz jest po brzegi wypełniony ludźmi. Cała uroczystość ma piękny, choć niebywale smutny charakter.
Na niebie świeci słońce, od czasu do czasu zasłaniają je płynące białe obłoki. Trzymam w dłoni wiązankę z żywych kwiatów, przewiązaną czarną wstęgą z napisem: „Kochanej babci Apolonii – Tomasz”.
Staram się nie rozglądać i nie szukać Ani. Wiem, że spotkamy się po pogrzebie na odczytaniu testamentu, ale wtedy z pewnością będzie sama, bo jej nowy facet nie ma prawa być świadkiem zapoznania się z ostatnią wolą zmarłej.
Czuję, że żołądek zaciska mi się z nerwów. Nie potrafię tego opanować.
Po pogrzebie i złożeniu kwiatów wsiadam do auta, wbijam w nawigację adres przesłany przez Polkiewicza i wyjeżdżam przed wszystkimi innymi, by za kilka minut nie gotować się w korku na najbliższym skrzyżowaniu.
Dwadzieścia minut później jestem już w Poznaniu. Mknę głównymi ulicami i docieram pod wskazane miejsce. Parkuję kilkanaście metrów od wejścia, po czym wysiadam i wtedy się rozglądam. Szukam konkretnego samochodu. Mercedesa, takiego jak mój, tylko nie czarnego, a białego. Takim jeździ moja żona. A przynajmniej jeździła jeszcze kilka miesięcy temu.
Nie widzę takiego pojazdu, więc biorę głęboki wdech i wchodzę do środka. To typowe wielkomiejskie biuro, urządzone w minimalistycznym, niemal surowym stylu. Najpierw uprzejmie wita mnie młoda sekretarka z ciemnymi włosami zaczesanymi w ciasny kok i okularami w rogowych oprawkach. Informuje, że pan Polkiewicz zaraz mnie do siebie zawoła.
Siadam na jednym z dwóch foteli, rozglądam się raz jeszcze po pomieszczeniu i przez chwilę patrzę na zamknięte drzwi, prowadzące najprawdopodobniej do gabinetu szefa całego tego przybytku. Ciągle jednak zastanawiam się, gdzie jest Ania. Przecież i ona powinna tutaj być, w końcu ten facet w rozmowie telefonicznej powiedział, że oboje zostaliśmy uwzględnieni w testamencie babci Apolonii.
Drzwi frontowe otwierają się akurat wtedy, gdy przestaję się w nie uporczywie wgapiać.
Wstrzymuję oddech na jej widok.
Wchodzi powoli, wydaje się zakłopotana, a już z całą pewnością przeżywa obecnie trudne chwile w życiu. Widzę, że ma zaczerwienioną skórę wokół oczu, co oznacza, że płakała. W ogóle się temu nie dziwię. Ma na sobie czarną koronkową sukienkę z dekoltem w łódkę i cienkim, złotym paskiem w pasie. Założyła dziś jedne ze swoich klasycznych lakierowanych szpilek. Włosy związała w wysoki kucyk, a to mimowolnie przypomina mi jeden z tych leniwych poranków, gdy zrobiłem nam śniadanie w naszej nowej kuchni, a ona zeszła do mnie w szlafroku i z taką właśnie fryzurą. Powiedziałem jej wtedy, że pięknie wygląda.
Dziś mógłbym wyszeptać jej do ucha ten sam komplement – byłby tak samo zgodny z prawdą, jak wtedy. Nie powinienem na nią patrzeć jak żałosny zakochany kundel, a jednak na chwilę zapominam o oddychaniu, boję się nawet mrugnąć, żeby nie zniknęła.
Ania powoli podnosi głowę. Poprawia torebkę na ramieniu, a nasze spojrzenia się spotykają. Widzę, jak przełyka ślinę. Jest blada na twarzy, co oznacza, że prawdopodobnie niewiele w ostatnich dniach spała. Ma lekki makijaż, choć nie udało jej się pod nim ukryć rozpaczy i zmęczenia.
Powinniśmy się chyba ze sobą przywitać. Staram się odchrząknąć. Wstaję. Ona oddycha szybciej.
Jesteśmy zestresowani. Oboje.
– Cześć – mówię jako pierwszy.
Mógłbym unieść się honorem i udawać, że w ogóle dla mnie nie istnieje. Oszukiwanie samego siebie nigdy jednak nie było moją mocną stroną. Wypadam przed nią żałośnie, bo ona już zdążyła ruszyć dalej po naszym rozstaniu, a ja ciągle i ciągle tkwię w miejscu.
I wtedy to dostrzegam. Cień delikatnego uśmiechu, który pojawia się na jej wargach przez ułamek sekundy i szybko znika, ale jednak… Był skierowany do mnie.
Po plecach przebiega mi charakterystyczny dreszcz. To się nie zmieniło. Nadal reaguję na nią w ten sam sposób. Czuję, jak dopada mnie trudna do opanowania tęsknota – za jej bliskością, dotykiem, uśmiechem, pocałunkami. Brakowało mi tego przez cały czas, każdego dnia od jej odejścia. Ale w tej chwili odczuwam to tysiąc razy mocniej. Bo mam ją przed oczami.
Gdybym zbliżył się o kilka kroków, byłaby w zasięgu ręki. Wtedy mógłbym przyciągnąć ją do siebie, objąć, dotknąć jej ust.
– Hej – odpowiada, a ten cichy, doskonale znany głos pomaga mi otrząsnąć się z niepotrzebnych fantazji.
Zanim którekolwiek z nas zdąży powiedzieć coś więcej, drzwi za moimi plecami się otwierają i staje w nich Polkiewicz. Wita się uprzejmie i skinąwszy głową, zaprasza nas do środka.
– Czy pani Kamila do nas dołączy? – pyta, zwracając się do Ani.
– Tak, siostra będzie tutaj za chwilę. Utknęła w korku na Ratajach – odpowiada.
Facet o nikogo więcej nie pyta. Czy to oznacza, że testament babci Apolonii dotyczy tylko naszej trójki?
Siadam na pierwszym z trzech krzeseł ustawionych przed masywnym dębowym biurkiem. Ania zajmuje miejsce po drugiej stronie, a to między nami pozostaje puste i czeka na Kamilę. Polkiewicz proponuje, byśmy zaczęli dopiero wtedy, gdy będziemy już w komplecie. Zgadzamy się i czekamy.
Moja była szwagierka dołącza do nas niespełna pięć minut później. Wita się, przeprasza za spóźnienie, a następnie mnie dostrzega. Wygląda na bardzo zaskoczoną. Nie widzieliśmy się od kilku miesięcy, a ona w ogóle się nie zmieniła. Nadal jest bardzo podobna do Ani, nadal nosi krótko ścięte, blond włosy i w przeciwieństwie do siostry chętnie eksponuje swoje piegi, nie nakładając nawet minimalnego makijażu.
– Jak dobrze cię widzieć – szepcze mi do ucha.
Czekamy, co powie nam mężczyzna siedzący naprzeciwko.
Wygląda dość niepozornie. Jest niski, ma widoczne zakola i zmarszczki wokół oczu. Na jego haczykowatym nosie spoczywają okulary. Trzeba przyznać, że nadrabia drogim i świetnie dobranym garniturem. Coś w nim sprawia, że człowiek od razu wie, że ma do czynienia z kimś ważnym.
Patrzymy, jak Polkiewicz przerzuca na biurku dokumenty. W końcu się prostuje, patrzy uważnie na każdego z nas i delikatnie się uśmiecha.
– Są państwo gotowi? – pyta.
– Jak najbardziej – odpowiada w naszym imieniu Kamila.
Przez kolejne kilka minut słuchamy ostatniej woli spisanej przez babcię Apolonię. Początkowo brzmi to wszystko niepozornie, jednak im niżej przesuwa się wzrok pełnomocnika zmarłej staruszki, tym większe zdumienie mnie dopada.
W pierwszej chwili myślę, że to jakiś ponury żart. Zapis testamentu nie byłby niczym dziwnym, gdybym nadal był mężem Ani. Wówczas wszystko byłoby dla mnie w pełni jasne i zrozumiałe. A jednak babcia wiedziała, że ja i jej wnuczka wzięliśmy rozwód – dożyła tego przykrego momentu i mogłem się tylko domyślać, że nie przyjęła tej informacji zbyt dobrze.
Dlaczego więc ta kochana kobieta zdecydowała się zostawić mi w spadku połowę swojego gospodarstwa agroturystycznego, a drugą połowę przekazała Ani? Dlaczego drugiej wnuczce przepisała ziemię o równej wartości, zamiast rzeczone gospodarstwo rozdzielić między siostry?
Moja była żona jest tak samo skonfundowana zapisami w testamencie jak ja. Patrzy na Polkiewicza szeroko otwartymi oczami i wygląda, jakby bardzo chciała coś powiedzieć, lecz nie miała w ogóle pomysłu, jak to zrobić.
– Czy jest pan pewien, że babcia w momencie spisywania ostatniej woli była w pełni świadoma tego, co robi? – pyta w końcu Ania, a jej głos lekko drży, zdradzając, że jest mocno poruszona.
– Oczywiście, że tak. Rozumiem, że to dla państwa niezbyt komfortowa sytuacja. – Facet patrzy wyrozumiale najpierw na mnie, później na moją byłą żonę. – Najlepiej będzie, jeśli państwo po prostu się jakoś dogadają w kwestii spadku, by nie wchodzić sobie w drogę.
Zerkam na Anię. Ona w tej samej chwili spogląda w moim kierunku. Ten kontakt wzrokowy trwa dłużej, niż mógłbym przypuszczać. Dopiero znaczące odchrząknięcie Kamili wyprowadza nas z tego dziwnego transu.
Moja była żona prostuje się gwałtownie. Wiem, że ma coś do powiedzenia, dlatego wszyscy patrzymy na nią w oczekiwaniu.
– Tomaszu – zaczyna, a ja mam ochotę otrząsnąć się pod wpływem tego oficjalnego, chłodnego tonu, którym wypowiada pełną formę mojego imienia.
– Tak? – odpowiadam w podobny sposób, ale ja, choćbym nie wiem, jak się starał, nie potrafię traktować jej tak, jakby była mi obca.
– Myślę, że najlepiej będzie, jeśli w przyszłym tygodniu przyjedziesz do pensjonatu i razem zastanowimy się, co zrobić – informuje i rzuca mi krótkie spojrzenie spod swoich długich, ciemnych rzęs. Nie ma w tym jednak niczego filuternego. To raczej nadal ten sam chłód i obcesowość.
– W porządku – odpowiadam tylko i wzruszam ramionami.
Jestem przekonany, że Ania będzie chciała sprzedać gospodarstwo agroturystyczne. Kocha swoją pracę, chodzenie w ubraniach wpisujących się idealnie w dress code firmy i wspinanie się po kolejnych szczeblach kariery. Jakoś nie wyobrażam sobie, żeby była skłonna porzucić to wszystko na rzecz przejęcia schedy po zmarłej babci. Poza tym to miejsce mogłoby jej sprawiać zbyt wiele bólu, bo tam zawsze wszystko będzie przypominało o babci Apolonii.
Ja sam na ten moment nie chcę się w ogóle zastanawiać, co zrobię ze swoją częścią. Nie spodziewałem się czegokolwiek dostać, trudno mi też stwierdzić, czego chciałaby staruszka.
Spotkanie dobiega końca po dopełnieniu wszystkich formalności. Polkiewicz dziękuje nam za przybycie, wyraża swoje współczucie z powodu śmierci bliskiej osoby i na koniec dodaje:
– Byłem pełnomocnikiem pani Zych przez kilka lat i choć staram się nie podchodzić emocjonalnie do relacji służbowych, to muszę państwu powiedzieć, że trudno było nie obdarzyć sympatią tej przemiłej staruszki.
Po tych słowach w oczach sióstr pojawiają się łzy. Ja sam czuję, jak wzruszenie ściska mnie za gardło. Wychodzimy na ulicę i następuje ten niezręczny moment, gdy trzeba się jakoś pożegnać.
Kamila jest buforem między mną a Anią.
– Co powiecie na wspólną kawę? – proponuje niespodziewanie moja była szwagierka.
– Nie mogę, spieszę się. Mariusz na mnie czeka.
Te słowa, wypowiedziane przez Anię, wyduszają mi powietrze z płuc. Pada imię mężczyzny. Jej nowego partnera. Do tej pory myślałem o tym gościu jako o bezimiennym, który przyczynił się – świadomie lub nie – do zniszczenia naszego małżeństwa. Teraz, przez samo brzmienie imienia, nabrał w mojej wyobraźni ostrości. I stał się bardziej realny.
W ten sposób moja była żona potwierdziła, że jej nowa relacja trwa w najlepsze. Czego ja się spodziewałem? Że jest singielką, że podobnie jak ja nikogo nie ma?
Co za naiwność…
– Szkoda… – Kamila wzdycha i rzuca mi szybkie spojrzenie. – To może chociaż ty, Tomek?
Mam ochotę od razu odmówić, wsiąść do samochodu i wrócić do domu. Zamknąć się w czterech ścianach, otworzyć barek i poszukać jakiegoś alkoholu, który być może się w nim jeszcze ostał, by zagłuszyć ten nowy rodzaj bólu.
Spoglądam na Anię. Szykuje się do odejścia. Niech idzie… Przecież Mariusz na nią czeka. Kamila natomiast sprawia wrażenie, jakby szczerze zależało jej na rozmowie ze mną. Tak dawno nie miałem okazji spędzić zwyczajnego popołudnia na rozmowie z kimś, kogo lubię, i wypiciu kawy dla zwykłej ludzkiej przyjemności.
– Tak, chętnie – odpowiadam i dostrzegam, że swoją zgodą zagrałem Ani na nosie.
Delikatne uczucie satysfakcji sprawia mi nieopisaną przyjemność. Nie chcę być gościem, który po rozstaniu postępuje wedle zasady „oko za oko, ząb za ząb”, ale odkąd wypowiedziała imię tego faceta… Cóż, pokusa udowodnienia jej czegoś staje się silniejsza niż kiedykolwiek.
Ania zaciska usta w wąską linię, po czym spogląda na swoją siostrę i się z nią żegna, mnie z kolei zupełnie ignorując. Przełykam gorycz, odprowadzam byłą żonę wzrokiem tak długo, aż nie zniknie za zakrętem ulicy, po czym spoglądam na towarzyszącą mi kobietę.
– Mamy sporo do obgadania, Tomek. – Jej poważny głos brzmi niepokojąco.
– Coś się stało? – pytam.
– Tak i nie. Chodź, po drugiej stronie znajduje się fajna kawiarnia, musimy tylko przejść przez pasy. – Łapie mnie pod rękę i ciągnie w rzeczone miejsce.
Daję się jej prowadzić, choć nie wiem, czego mogę się spodziewać.
Fotele i stoliki, kredensy ustawione pod ścianami, ogromne lampy, zdobione regały wykonane z solidnego, ciemnego drewna… Kawiarnia, do której docieramy, ma naprawdę niesamowity klimat. W tle leci muzyka z odrestaurowanej szafy grającej, a w powietrzu unosi się zapach nie tylko świeżo zmielonych ziaren, lecz także starych książek. To najlepsza mieszanka z możliwych.
Siadamy w samym kącie dużego pomieszczenia. Oprócz naszego stolika zajęte są jeszcze tylko dwa. Młoda dziewczyna z czarnym fartuszkiem z logo kawiarni na piersi podchodzi do nas i pyta, co życzymy sobie zamówić.
Oboje stawiamy na americano. Odmawiam deseru, a Kamila bierze sernik, bo podobno mają tu najlepszy w Poznaniu.
Wyczuwam jakieś napięcie. I naprawdę chcę, by zaczęła już mówić.
– Co u ciebie słychać? Dawno się nie widzieliśmy. Dzwoniłam kiedyś do ciebie, ale nie odebrałeś.
Pamiętam ten telefon. Byłem wtedy zajęty opróżnianiem kolejnej butelki alkoholu i zalewaniem tęsknoty za Anią.
– Chcesz znać prawdę czy półprawdę? – pytam i patrzę na nią niemal bez mrugnięcia okiem.
– Prawdę. Zawsze prawdę.
Biorę głęboki oddech. Mnie i Kamilę od początku łączyło coś na kształt przyjaźni. Była rewelacyjną szwagierką, która umiała słuchać i doradzać, gdy ja czy Ania tego potrzebowaliśmy.
– Jest chujowo. Już mniej niż było kilka miesięcy temu, ale nadal nie widzę perspektyw na poprawę własnej sytuacji. Wiem, że minęło już trochę czasu i powinienem się podnieść, ruszyć dalej, ale nie potrafię – odpowiadam zgodnie z prawdą, choć czuję się tak, jakbym właśnie się nad sobą użalał, a nigdy nie lubiłem tego robić.
– Nie widzisz perspektyw… Serio? Nadal ich nie widzisz? Nawet po dzisiejszym spotkaniu? – Po twarzy Kamili przemyka lekki uśmiech.
Marszczę brwi, bo zupełnie nie rozumiem, co właśnie próbuje mi zasugerować.
– Co masz na myśli? – pytam skonfundowany.
Zagryza dolną wargę, upija łyk przyniesionej przez kelnerkę kawy i cały czas uważnie mnie obserwuje. Coś ewidentnie siedzi jej w głowie, ale nie mam pojęcia, co takiego. Od samotnego tkwienia w domu przez długie tygodnie chyba ubyło mi trochę inteligencji i umiejętności czytania z mimiki cudzej twarzy.
– Mam nadzieję, że babcia nie ześle na mnie gromów za to, co ci powiem, ale zastanówmy się: jesteście po rozwodzie, a po kilku miesiącach okazuje się, że jednak ciągle was coś łączy, bo stajecie się oboje spadkobiercami gospodarstwa agroturystycznego, które babcia kochała całym sercem i stworzyła w zasadzie od zera. To oznacza, że musicie znów się spotkać, porozmawiać, pobyć ze sobą. Nadal nie rozumiesz? – pyta i puszcza mi oko.
Serce zaczyna mi bić szybciej. Kamila bardzo sprawnie zarysowuje w mojej wyobraźni coś, na co powinienem sam wpaść, znając możliwości babci Apolonii do naprawiania ludzkich losów. Czy ona rzeczywiście postanowiła wpłynąć na nas zza grobu?
– Żeby to miało szansę się udać, nie tylko ja powinienem tego chcieć. Do tanga trzeba dwojga.
– Oczywiście, że tak. Czasami jednak ta druga osoba potrzebuje kilku wskazówek i…
Patrzę na Kamilę zrezygnowany.
– Mariusz. Jej obecny facet. Zapomniałaś?
– Tomek, do cholery! – irytuje się. – Ona z nim nie ma nawet połowy tego, co miała z tobą. Są ze sobą od kilku miesięcy, a przez ten czas ja i rodzice widzieliśmy go może ze trzy razy. Jak znam moją siostrę, a chyba oczywiste, że znam ją doskonale, to wiem, że bardziej udaje szczęście, niż je obecnie czuje – wyjaśnia, nie spuszczając ze mnie wzroku.
Dziwnie jest słuchać tego wszystkiego. Chciałbym się cieszyć z faktu, że ten cały Mariusz nie daje Ani tego, co dawać powinien, ale to nie takie proste, jak mogłoby się wydawać. Zawsze najbardziej na świecie zależało mi na jej szczęściu. Jakoś przeżyłem to nasze rozstanie, ale tylko dlatego, że niczym mantrę powtarzałem sobie prawdę starą jak świat: „Jeśli kogoś naprawdę kochasz, to musisz pozwolić mu odejść”. Pozwoliłem więc, bo przede wszystkim liczyło się dla mnie jej szczęście. A teraz Kamila mówi, że wcale nie jest aż tak kolorowo.
– Co ja mam zrobić z tą informacją? – pytam ostrożnie.
Odkąd Ania ode mnie odeszła, moja pewność siebie spadła do żałośnie niskiego poziomu. Obawiam się, że wyciągam złe wnioski z tego, co mówi moja towarzyszka.
– Nie no, ręce mi opadają. Taki inteligentny facet, a niczego nie rozumie. – Wzdycha zrezygnowana. – Babcia Apolonia dała wam szansę. Sami nie chcieliście się spotkać, to ona o to zadbała, nie pozostawiając wam wyboru. Myślisz, że byłaby zadowolona, gdybyś zmarnował tę szansę?
Nie, nie byłaby – stwierdzam w myślach. Kamila unosi brwi, bo doskonale wie, że znam odpowiedź na jej pytanie.
– Jeżeli nadal ją kochasz…
– Kocham – odpowiadam szczerze, a ona łagodnie się uśmiecha.
– Wiem. Dlatego bierz byka za rogi i walcz. Minęło sporo czasu, emocje po rozstaniu zdążyły opaść… Teraz może być tylko lepiej.
– A co jeśli ona i ten Mariusz to coś poważniejszego, niż ci się wydaje? – Wątpliwości nie dają mi o sobie zapomnieć.
– To nie jest nic aż tak poważnego, jak się spodziewasz. Tam nie ma ognia. Między wami jest. – Unosi brew i specyficznie się uśmiecha. – Zawalcz tak, by moja siostra, zapytana w kluczowym momencie o swoje imię, zapomniała, jak się nazywa.
Przełykam ślinę, bo jej słowa uruchamiają lawinę wspomnień z naszych najbardziej intymnych momentów. Oczami wyobraźni widzę nagie ciało Ani, jej wąską talię i płaski brzuch, idealne piersi, które falowały rozkosznie, gdy szczytowała, będąc na górze…
Stop. To nie był dobry moment, by porywać się na wspomnienia, które w obecnej chwili pełniły także rolę moich niegrzecznych fantazji. Tylko tyle mi pozostało. Myśleć o Ani, wyobrażać ją sobie, dotykać się i myśleć, że ona to robi.
– Tomek…? – Kamila wypowiada moje imię ponaglająco, a ja otrząsam się z nieczystych myśli.
– Tak?
– Pamiętasz to przysłowie stare jak świat?
– Które konkretnie?
– W miłości i na wojnie wszystkie chwyty dozwolone. Najwyższa pora, drogi szwagrze, żebyś oprócz bycia romantykiem zaczął być też wojownikiem. Moja siostra ponownie straci dla ciebie głowę.
Jej słowa uderzają prosto w moje serce. Czy jeszcze będę umiał zachować się jak wojownik? Czy zawalczę tak, by Ania znów spojrzała na mnie jak dawniej?
No jasne! Bo jak nie ty, to kto? – cichy głosik, który odzywa się w mojej głowie, brzmi trochę jak ten należący do babci Apolonii.
Otrzymuję zatem motywacyjnego kopa, który sprawia, że już nie mogę się doczekać poniedziałku.
Ciąg dalszy w wersji pełnej