Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Pokocham cię, dopiero gdy umrzesz - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
30 marca 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, PDF
Format PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony, jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(3w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pokocham cię, dopiero gdy umrzesz - ebook

Praga. Jedna dzielnica. Jeden blok zamieszkany przez ludzi, których losy śledzimy w osobnych, lecz powiązanych opowieściach.

Jedna zielona piłeczka! Piłeczka, wędrująca między bohaterami i łącząca ich podobnie jak muzyka Karela Gotta.

To historie z życia wzięte, aczkolwiek traktowane z przymrużeniem oka: zwykłe i brutalne, codzienne i wyjątkowe, ale wszystkie prawdziwe.

Bohaterowie mieszkają obok siebie, jednak ich losy krzyżują się i łączą jedną wspólną opowieścią: wspomnieniem Karela Gotta w tle.

Kategoria: Opowiadania
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8166-344-1
Rozmiar pliku: 746 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

CZĘŚĆ 1
MOJA MATKA KOCHAŁA KARELA

Jego śmierci nikt się nie spodziewał, aczkolwiek już długi czas borykał się z chorobą. Był wielką gwiazdą. Największą, jaką pamiętał kraj i ludzie. Takie gwiazdy zapalają się jedynie raz na tysiąc lat. I nigdy nie gasną.

Właściwie wszyscy myśleli, że będzie żył wiecznie. I coś w tym jest z prawdy, ponieważ pozostawił po sobie tysiące piosenek i setki płyt, które nigdy nie zostaną zapomniane, a on wraz z nimi.

Florek pamiętał, jak pewnego razu szedł przez Pragę, po Placu Wacława, i w pewnym momencie zatrzymał się na chwilę. Rzadko zdarzało się, że postanawiał stanąć w miejscu, usiąść na najbliższej ławce i po prostu zacząć myśleć o sprawach właściwie go nie dotyczących. Jego życie zbyt szybko biegło, a on, chcąc mu dotrzymać kroku, musiał nieustannie biec do przodu. W przeciwnym razie pozostałby w tyle. Tamtego dnia usiadł i pomyślał: co się właściwie stanie, kiedy ON umrze? Przecież to się nie może stać. Są ludzie, bez których świat wydaje się pusty, a życie niemożliwe.

W Czechach panowała związana z nim dziwna atmosfera. Wszyscy go słuchali, ale zwykle nikt z młodych nie przyznawał się do tego. Zapytawszy kogoś, czy słucha jego piosenek, słyszało się odpowiedź, że nie. Często towarzyszył temu śmiech: „Jak ja mogę słuchać takiej muzyki? Opamiętaj się!”.

W tajemniczych okolicznościach jego nowe płyty sprzedawały się jak świeże bułeczki. Za każdym razem w rankingu sprzedaży nowa płyta skakała na pierwsze miejsca. Koncerty zawsze były wyprzedane, piosenki znali wszyscy na pamięć. Ale nikt go nie słuchał.

Florek poszedł kiedyś na mega koncert. Ogromna arena. Dwadzieścia tysięcy ludzi. Gwiazda po siedemdziesiątce. Kogo zauważył na miejscu? Wszystkie generacje! Starzy i młodzi, jak jedna rodzina. Wszyscy nie tylko wiwatowali, ale z radością na twarzy bili brawa. I śpiewali!

Więc z jednej strony nikt go nie słuchał, a z drugiej – wszyscy bawili się przy jego piosenkach, szli na koncert i oczywiście znali jego teksty na pamięć.

I Florka człowiek ten potrafił rozbawić. Nie było to jego pierwsze z nim spotkanie. Żył od lat w Pradze i zdarzały się momenty, kiedy bywał na zamkniętych imprezach tylko dla VIP-ów. Tam go widywał. Pewnego dnia zrobili sobie wspólne zdjęcie, które teraz jest dowodem tamtego spotkania. Wspomnieniem. Przeszłością właściwie. Tym, co było i już nigdy nie wróci. Bo dwa takie same życia się nie zdarzają…

Krótka rozmowa z mistrzem. Respekt przed majestatem. Wstyd za siebie, że jednak nie jest się takim obytym w świecie i jeszcze naraża się go na rozmowę ze zwykłym śmiertelnikiem. Chęć bycia kimś innym. Pragnienie życia życiem tego człowieka, chociażby w małym stopniu. Przecież ja, Boże, nie chcę chyba tak wiele?

Splątane myśli. Zdenerwowanie. Tęsknota za czymś, co nie wiadomo, czy było mu pisane. Bo zdaje sobie sprawę, że jednak nie zawsze można osiągnąć to, co sobie człowiek zaplanuje czy postanowi. Czasami życie jest nam wręcz narzucone. A właściwie jego jakieś tam przeżywanie. Mówi się, że jest czystą kartką, którą zapisujemy. Niestety, Florek uważał inaczej: życie jest tylko przeżywaniem wydarzeń ze stron, które już dawno temu zostały zapisane. W innej przestrzeni. W innym czasie. Przed przyjściem na świat.

Tylko nieliczni mogą wspiąć się na wyżyny.

Stojącemu przed nim mistrzowi się udało.

Powiadają, że czasami w życiu nie chodzi o to, by mieć wielki talent, ponieważ w różnym stopniu każdy z nas go posiada. Chodzi o to, by danego dnia o danej godzinie być na właściwym miejscu. To się nazywa szczęście.

Bo przecież iluż ludzi z talentem po prostu przeżywa swoje życie i nikt o nich nie wie? Albo im się po prostu nie udaje wzbić na wyżyny sławy?

Stojąc przed nim, Florek odczuwał też strach, że może powie coś nie na miejscu. Dlatego czasami z tego powodu po prostu lepiej było milczeć. Niekiedy też, bo i tak bywa, nie decydujemy się nawet podejść, nie ośmielamy się powiedzieć słowa, myśląc, że przecież nikt nie jest ciekawy tego, co mu mamy do powiedzenia.

A jeżeli już dojdzie do takiej sytuacji, po powrocie do domu mówimy do siebie na głos w tych gorszych słowach, wyrzucając sobie bojaźliwość, niepewność, zmarnowaną szansę. Przecież wystarczyło tylko zdobyć się na odrobinę odwagi. Jeden mały gest…

Postanawiamy kolejnym razem to zmienić. Wtedy podejdziemy, podziękujemy, powiemy, jak wiele dla nas znaczy jego muzyka, jak lepszy dzięki niemu jest świat.

Albo przeciwnie. Podchodzimy, aczkolwiek trzęsą się nam nogi. Chcemy coś powiedzieć, ale głos nagle odmawia posłuszeństwa. Drży. Załamuje się. Zaraz zrobimy z siebie idiotów – myślimy, lecz brniemy dalej, bo przecież jesteśmy tu przed nim, on stoi obok nas, to jest wyjątkowa okazja, niemalże święto. Nie możemy panikować, poddawać się. To taki sam człowiek jak my – staramy się przekonywać sami siebie, by chociaż w ten sposób dodać sobie otuchy. W jego żyłach nie płynie niebieska krew.

On uśmiecha się do nas. Oto dochodzi do zupełnie niezrozumiałej sytuacji. Nagle ziemia łączy się z niebem. Mistrz przemawia do ucznia. Anioł porywa się spojrzeć na człowieka. Chwilowa kopulacja dwóch światów, z której później narodzi się euforia.

W tym wypadku, jeśli chodzi o tego człowieka, nie ma miejsca na chimery, na złośliwość i niecierpliwość. Wręcz przeciwnie. Ten człowiek jest cierpliwością samą w sobie. Uśmiecha się. Nastawia uszu na obce słowa. Jest ciekawy, co mu powiemy. Interesuje się nami. Patrzy na nas z ciekawością. Dotyka ramienia. I czujemy przede wszystkim coś, co nas oszałamia w tej postawie, czego się przecież nikt nie spodziewał wyczuć.

Pokora.

Jedno małe słowo, a takie wielkie znaczenie. Gdyby ktoś chciał opisać tego wielkiego człowieka, nie mógłby pominąć właśnie tego słowa. I nie pomija. Bo bez niego nie da się go właściwie dobrze określić.

Pokora jest silnie związana z mistrzem. Bez niej nie ma jego samego. Już dawno temu poznał tajemnicę życia: człowiek musi być ważny dla drugiego człowieka.

Mistrz również zdaje sobie sprawę z tej najważniejszej rzeczy na świecie. Pewnego dnia mówi w jednym z wywiadów: „Bez was nie byłoby mnie”.

Gdyby tak każdy, kto nie dorósł mu do pięt, lecz dumą i pewnością siebie przewyższa go stukrotnie, gdyby ten ktoś połasił się chociaż na chwilę zamyślenia nad tymi słowami…

Ustawiają się oboje do zdjęcia. Niby dwoje zwykłych ludzi. Niby tacy sami. A jednak każdy z nich jest inny. Dzielą ich generacje. Kiedy mistrz się urodził, jego jeszcze nie było na świecie. Nie było go jeszcze przez następne czterdzieści trzy lata. W tym czasie mistrz piął się w górę swojej kariery i zdobył ogromną sławę. Przeżył połowę swojego życia.

On urodził się dopiero w osiemdziesiątym drugim. W zupełnie innym państwie. Mistrz miał już za sobą młode lata. Był dojrzałym mężczyzną.

Pierwszy raz dowiedział się o nim z telewizji. Mieszkali szesnaście kilometrów od granicy, czeska telewizja była więc ich chlebem powszednim. Często oglądali Veczerniczek i machali mu rękami, tak samo jak on, kiedy mówił słodkim głosem: „Dobrou noc”.

Babcia, od kiedy pamiętał Florek, słuchała czeskich piosenek. Na śląsku mówiło się, że śpiewają Pepiki. Czarno-biały telewizor. Wieś. Muzyka ludowa w czeskim języku. Babcia, której już nie ma i z której pewnie dawno ucztę zrobiły sobie robaki. A tyle krzyku czasami było. Tyle zła. I cały tamten świat dawno już zniknął i pokrył go kurz niepamięci. Czasami jakieś wspomnienie, coś tam błyśnie przed oczami, jakaś lampka zapali się w jego głowie, kiedy o czymś sobie przypomni. I choć było to jakieś trzydzieści pięć lat temu, myśli, że to było tak dawno. Jakby w innym życiu. Czy to naprawdę się zdarzyło? A może mu się tylko wydawało? Pamięć przecież lubi płatać figle.

Mama tańczyła. Jego kochana mama należała do pięknych kobiet. Szczuplutka. Kręcone, ciemne włosy. Miły, wielki jak cała Polska uśmiech i ładne, równe zęby. Małe dłonie, które tak wiele musiały pracować, dźwigać, taszczyć.

Mama należy do wesołych ludzi, aczkolwiek i jej życie nie szczędziło trosk. A może ona tylko należała do tych wesołych, lecz tej osoby już w niej nie ma? Bo kiedy mama ostatni raz tak sobie tańczyła? Kiedy się śmiała? Bawiła? Starzejący się ludzie nie wiadomo dlaczego uważają, że im się śmiech nie należy. Są za starzy by się wygłupiać. Może nawet pewnego dnia obudzili się i stwierdzili, że zapomnieli, jak to jest się śmiać. Któregoś dnia może pomyślą, że oni przecież nigdy takich rzeczy nie robili…

W telewizji leci oczywiście czeska muzyka. Mama śpiewa i tańczy. Na obrazie odbiornika widnieje człowiek: mężczyzna o czarnych włosach, które kręcą się lekko, jak kręciły się na głowie mamy. Dobrze ubrany. W garniturze. Śpiewa w innym języku. Uśmiecha się, a wtedy i mama się uśmiecha. Nuci, akompaniuje mu, aczkolwiek nie zna wszystkich słów na pamięć.

Mistrz jest tylko w telewizorze. Setki kilometrów stąd.

Mistrz nie widzi wzroku uwielbienia śpiewającej z nim kobiety.

Ale daje jej coś, czego nie ma w życiu za wiele: radość chwili.

Florek, wpatrzony również w telewizor, nie widzi w nim wtedy nic nadzwyczajnego, co by mogło tak bardzo go oczarować jak jego mamę. Widzi tylko zwykłego, śpiewającego człowieka w garniturze.

„Jest taki przystojny!” – woła mama.

Florek patrzy i jakoś nie potrafi w nim dojrzeć niczego zachwycającego. To znaczy – nie widzi w nim urody. Ale mama jest oczarowana. Więc widocznie tak jest. Ale nie dziwmy się, dziecko nie potrafi przecież widzieć w dorosłym piękna, które dojrzy dwadzieścia lat później, kiedy to będzie już patrzyło na świat zupełnie innymi oczami.

„Mój kochany Karel!” – znowu woła mama, wirując w tańcu. Łapie go za ręce i wywija z nim piruety. Dziecko śmieje się głośno. Matka jakby zwariowała, nie zachowuje się tak często. Jednak jest to bardzo miłe uczucie. Zawsze, kiedy mama się śmieje, śmieje się i on. Życie jest wtedy piękne.

Nie pamięta, czy jeszcze kiedyś matka była taka szczęśliwa jak wtedy. Dziecko mało co zresztą pamięta ze swego dzieciństwa.

Minęły lata, a - jak wiadomo – los potrafi rzucić nas w różne miejsca. Tak i jego rzuciło do kraju mistrza.

Czechy: kraj bajek i zamków, śmiesznego języka i miłych ludzi, witających się śmiesznym, ale jakże czarującym słowem „ahoj”.

Po dwudziestu latach od tamtego wspomnienia on sam, zamiast matki, spotyka się z mistrzem osobiście. Kiedy myśli o tym, łzy zbierają się w jego oczach.

Po śmierci geniusza zdawało się, że będzie spokój. Ale czy kiedykolwiek może być na świecie spokój? Hieny żerują. Każdy chce zarobić na sensacji, na czyimś nieszczęściu, na pogrzebie. Jak na przykład znane szmatławce. Im więcej bzdurnych tytułów, tym lepsza sprzedaż. Z mistrza każdy robi sobie kozła ofiarnego. Zarabiają na jego sławie kasę. Pieniędzy nigdy nie jest dość.

Zresztą warunek powstawania tytułów, jakim muszą się kierować piszący dla danej taniej gazety jest jeden: pisać dla głupców, tak, żeby to zrozumieli. I co można sądzić o ludziach, biorąc pod uwagę dziesiątki tysięcy egzemplarzy takiego czasopisma sprzedanych w ciągu dnia?

Kto był na pogrzebie, a kogo zabrakło. Kto został w katedrze i z jakiego powodu. Kogo żona mistrza zaprosiła na stypę.

Ostatnie pożegnanie z rodziną zmarłego nastąpiło przed krematorium, tuż obok kontenera na śmieci. Nagłówki jeden za drugim prześcigają się w dziwacznych, niezrozumiałych zawodach, tylko nikt nie wie, co chcą wygrać i po co to robią. Tak, bo to prawdziwy wyścig szczurów. Kto pierwszy, ten lepszy. A kto lepszy? Ten, kto wymyśli większy absurd.

Chodzi jak zwykle o pieniądze. Aby na kimś zarobić, jak się da.

Florek zastanawia się czasem, czy ludzie naprawdę są w stanie zapłacić za czytanie bzdur? Zawsze wydawało mu się, że nie, jednakże po sprawdzeniu okazuje się, że przerażająca liczba ludzi to właśnie robi. Zapłacić jednak to jedna rzecz, ale jeszcze trzeba uwierzyć temu, co się czyta. A ludzie wierzą!

Zastanawia się, jaki jest tego powód.

Wyjaśnienie jest bardzo proste: otóż ci zwykli ludzie chcą się karmić życiem innych ludzi. Tych, którym się udało, którym wiedzie się lepiej, są bogatsi, mają sławę, mają życie, o którym im tylko się marzy. Czytając brukowce, chociaż przez chwilę mogą powzdychać, częściej ponarzekać, krytykować. My przecież wiemy lepiej, jak oni powinni żyć. My potrafimy osądzić. Przynajmniej do tego mamy prawo.

Zapewne wielu z tych ludzi, czytając o ich sprawach i o trudnych sytuacjach myśli, że czyta o kimś, kogo dobrze zna. Bo przecież historiami z życia takiego mistrza są karmieni przez całe życie. Więc nie ma innej możliwości. Oni go po prostu znają. Mówią o nim, jakby się z nim przed chwilą widzieli. Jakby byli jego powiernikami. Najlepszymi przyjaciółmi.

Osądzają go. Bo mają do tego prawo.

Tak, prawo mamy. Ale dlaczego chcemy żyć życiem innych ludzi? Czy nasza codzienność jest tak bardzo pusta i smutna, że jak wampiry ssiemy z gazet bzdury i zaśmiecamy tym swoje myśli? Czy warto każdego dnia dawkować sobie, oprócz kofeiny, alkoholu czy chemii w jedzeniu, jeszcze te niepotrzebne narkotyki?

Mistrz miał dwie córki. Mąż jednej zapowiedział, że będzie się sądził z rodziną o więcej pieniędzy. Według gazet dostali tylko sto tysięcy euro. Tymczasem córka mówi, że nie zamierza się sądzić, lecz chce się rozwieść z mężem. Gazety krzyczą, że jest alkoholiczką, że od razu po pogrzebie uciekła za granicę, do domu, do pracy. Że na pogrzebie poczuła się dotknięta przemową przyjaciółki mistrza.

Może to jest prawdą, ale chyba lepiej nie wyciągać od ludzi takich informacji. Mistrz jeszcze na dobre nie odszedł, a już zlatują się sępy. Tylko gdzie jest padlina? Na razie trzeba węszyć. Padlina zawsze się znajdzie, a jeśli nie, zrobi się ją sztucznie. Byle ogłupiały lud trochę nakarmić.

Pewnego dnia znowu spotkał mistrza. Centrum. Miasto w swym biegu krzyczało. Tłumy ludzi przesuwały się po chodnikach. Tramwaje starały się dawać znaki pieszym, by chociaż na chwilę zwracali uwagę, gdzie idą i jak idą. Zgiełk wielkiego miasta. Gołębie robią ludziom na głowy, przelatując obok. A w tym zgiełku on. Mistrz we własnej osobie.

Bywają takie momenty w życiu, o których nam się nawet nie śni. Jak ten, kiedy dochodzi do spotkania nieba z ziemią. Z początku nie zdajemy sobie sprawy, co się zdarzyło, lecz nagle zostaje zachwiana równowaga naszego świata. Równowaga świata zwykłych ludzi. Gwiazdy świecą na niebie! Gwiazdy nie mogą zabłąkać się pomiędzy nich. Przecież nie tak został ten świat skonstruowany! Nie wiemy, czy ma nas ogarnąć panika i mamy uciekać? A może w tym czasie będziemy zdezorientowani i staniemy w miejscu, nie wiedząc co czynić, a wtedy bardzo prawdopodobne, że ktoś na nas wpadnie, szturchnie nas, nadepnie, zezłości się, że stoimy, że nie posuwamy się jak inni, do przodu, na siłę. Nie można przecież w tym zgiełku nawet na chwilę się zatrzymać.

Życie tutaj pędzi. Wszystko się rusza, nawet mrówki chodzące obok kosza z odpadkami. Żyją nawet śmieci, rozrzucane przez tłum, przesuwane kopnięciami i deptane. Jesteśmy przez chwilę zdezorientowani. Ale możemy też w tym czasie wpaść w zachwyt. To on! Mistrz! Stoi przed nami! Serce zaczyna nam bić mocno, zdaje się, że za moment wyskoczy z piersi, więc odruchowo łapiemy się za nią i czujemy, jak wali, jakby dawało nam znaki, że oto dzieje się z nami coś złego. I może też nastać taki moment, że od razu wiemy, co mamy robić. Spływa na nas spokój. Jesteśmy wdzięczni wszechświatu za ten moment. Oto zdarzyła się wielka rzecz: ty nie musisz go nigdzie szukać, czekać na niego, prosić. On stoi przed tobą. Właśnie tu. W tej chwili. O tej dokładnie godzinie. Od razu korzystasz więc z sytuacji i idziesz w jego stronę. Krok za krokiem. Z początku niepewnie, potem prędko, aby być jak najszybciej i jak najbliżej niego.

Euforia z takiego spotkania pozostaje nam na długie chwile. Może nawet będzie z nami jeszcze dnia następnego?

Kiedy wreszcie zdecydował się podejść do mistrza, ten spojrzał wprost na niego. Nawiązali ze sobą kontakt wzrokowy. Chwilowe porozumienie. Gdzieś w kosmosie zaiskrzyło. Doszło do złamania zasad. Gwiazda, zamiast świecić na niebie, znalazła się na ziemi. W tym momencie dzieje się coś nieoczekiwanego. Niezrozumiałego. Lecz dzieje się. I to jest najważniejsze.

Pyta go o możliwość zrobienia zdjęcia. Mistrz akurat załatwia jakieś sprawy. Wokół gęstnieje tłum, po chwili nie da się oddychać. Już się rozniosło. Już każdy wie, kto tu stoi. Wszyscy się uśmiechają, komórki idą w ruch, aparaty pstrykają. Obcokrajowcy, zaplątani przypadkiem w to miejsce, robią zdjęcie – może nawet nie wiedząc komu. Czasami ciężko im od razu skojarzyć, co się tu rozgrywa. Lecz na wszelki wypadek trzeba pstryknąć zdjęcie. Potem zawsze można się pochwalić lub wspomnieć. Albo też wykasować.

Mistrz go nie ignoruje. Mówi spokojnym głosem, prosi o chwilę, aż skończy rozmowę. Minuty nie wloką się w tej chwili. Właściwie czas nie istnieje albo też postanowił się zatrzymać. Może i on przygląda się ciekawie tej sytuacji? Czy gdyby miał możliwość, poprosiłby o selfie? A może on – jako jedyny z wszystkich tam obecnych – najlepiej zapamięta daną sytuację? Może jedynie on stanie się obserwatorem, któremu uda się zobaczyć wszystko. Mało tego, będzie się śmiał, mówiąc: „Gdybyście wiedzieli, ileż razy już dochodziło do pomieszania praw rządzących światem z powodu jednego człowieka!”.

Mistrz kończy rozmowę i odwraca się do niego. Uśmiecha się. Jest spokojny. Niczego się nie boi. Nie ucieka na siłę. Nie zasłania się i nie wygląda na kogoś, komu by przeszkadzał tłum. Jest bowiem przyzwyczajony, z takimi sytuacjami jest za pan brat.

Jakiś czas później zobaczy wywiad w telewizji, gdzie mistrz powie znane mu już słowa: „Nigdy nie oganiałem się od fanów. Bez nich przecież nie byłoby mnie. Ja tutaj jestem dla nich.”

Jedno dotknięcie ekranu komórki sprawia, że zatrzymuje się w niej chwilę. Tak po prostu można ją złapać do zwykłego telefonu. Złapać i uwięzić. Pozostaje tam tak długo, dopóki sami zdecydujemy, czy pozwolimy jej odejść. A czasami pozostaje tam jeszcze wtedy, kiedy i nas samych już tu nie będzie, bo odejdziemy prędzej, zapominając może o ukrytym w telefonie skarbie.

Już inni stoją na jego miejscu, już i oni kradną chwile z życia, by móc się potem nimi karmić, kiedy ich serca będą tęsknić do czegoś innego, wygłodniałe, żyjące monotonnym życiem. Prędzej czy później każdego przecież dorwie chwila słabości. Wtedy będą mogli spojrzeć na ten moment i chociaż na parę sekund widok ten ogrzeje w niewielkim stopniu ich coraz bardziej twardniejące serca.

Ostatnia piosenka. Wszyscy wiedzieli, że dzieje się coś złego. W powietrzu czuło się nadchodzącą burzę. Lecz nikt nie chciał w to wierzyć. Lepiej jak struś schować głowę w piasek. Tak jest bezpieczniej. Bezpieczniej nie wierzyć swoim przeczuciom. Żyć chwilą, w której umysł sam się oszukuje. Jakby spokój był tu najważniejszy. Jakby spokój właśnie miał wszystkiemu zapobiec.

Ostatnia piosenka nagrana z córką, która jest kropla w kroplę podobna do mistrza. Serca nie gasną – to przekaz. Kiedy jego tu nie będzie, serca nadal będą płonąć. Nigdy nie zgasną. Tak musi być. Nie zgasną też poprzez pamięć. Pamięć ludzka zdaje się tak bardzo istotna w życiu i w rozumieniu wieczności. Jakby z niewiadomego powodu staramy się na siłę i za każdą cenę zapamiętać to, co było. Jakby to sprawiało, że stajemy się ludźmi. Pamięć, pomimo że tak często szwankuje, pozwala nawet tym sercom, których tu już nie ma, palić się nadal. Dzięki pamięci serca, które odeszły, nie gasną. Nadal dla nas świecą, aczkolwiek nieco bledszym światłem. Może nasza pamięć ogrzewa je gdzieś w zimnym, nieznanym kosmosie.

Kiedy pomyśli, ilu ludzi żyło na świecie, żal mu ich. Ich doświadczeń, talentów. Tego, ile wśród nich było godnego zapamiętania dobra. Tego, że kamery nie mogły wtedy ukraść chwil dla rodzących się później generacji. Aparaty i telefony były jeszcze w fazie nienarodzonej. Jak wiele mogli nam przekazać, lecz dziś ich serca nie tlą się nawet małym płomykiem? Przecież tych milionów zapamiętać nikt nie zdoła. Może nie pamięta ich już nawet sama matka ziemia, która dawno wessała ich w siebie.

Przekaz tej piosenki jest bardzo silny. Wręcz doprowadza do łez człowieka bardziej uduchowionego. Nie poddawaj się, ja tu jestem z tobą. Cokolwiek się zdarzy, idź do przodu. Tylko Bóg wie, co dla nas zaplanował. I tylko on wie, że nie zdążymy zwiedzić wszystkich miejsc na świecie. Jeżeli porwie nas prąd, nie pozostaje nam nic innego, jak wraz z nim płynąć dalej. Jakkolwiek szybko biegnie czas, jakkolwiek w życiu wiodą nas tysiące tras, zawsze dojdziemy do końca, gdzie się spotkamy. I wiedzmy, że jeśli kiedyś zaczniemy się bać, po prostu musimy zrobić wszystko tak, by się nie poddać.

Te słowa powinien pamiętać każdy z nas. „Mogłyby być naszym życiowym mottem” – myśli Florek. Chodźmy więc wspólnie i nie pozwólmy, aby nasze serca zgasły.

Piosenka-pożegnanie nabrała wielkiego znaczenia w dniu odejścia mistrza. W ludzkich sercach pojawił się strach pomieszany ze smutkiem.

Florek wtedy kręcił głową. Naprawdę się to zdarzyło? Czy to czasem nie jedna z fałszywych informacji? Już wiele razy media uśmiercały mistrza. Po plecach przebiega mu mróz. Odruchowo modli się w duchu, modlitwy są w nim zakorzenione, więc nie ma się czemu dziwić, że wypowiada je automatycznie.

W tym momencie pojawia się najważniejsze pytanie: co teraz?

Często bywa tak, że nie potrafimy sobie wyobrazić naszego życia po życiu innych. W naszych głowach kiełkuje nagle wiele ziaren niepewności, smutku, bólu i złości. Jakby ktoś, nie wiadomo kto, zaczął je nagle podlewać. Nie mamy na to żadnej rady. Nie potrafimy nakazać komuś, by przestał, bo nawet nie wiemy, do kogo się zwrócić, kto jest tym ogrodnikiem, który nagle tak bardzo zaczął starać się o nasz umysł i plącze w nim te wszystkie uczucia.

Właściwie czym jest ta modliszka w przebraniu – śmierć? Czy rzeczywiście tylko przejściem do innego świata? Czy to dzieje się tak, jakbyśmy zapadali w sen? A może to powrót do domu? Może jednak skądś tu przyszliśmy i teraz tylko wracamy? Czy ktoś tam na nas czeka? Jaki był sens posyłania nas tutaj? Mamy zbierać doświadczenia? Mamy cierpieć czy się weselić? Czy lepiej jest cierpieć? A czy weselić się jest źle? Mamy być dobrzy? A co, jeśli będziemy źli? Czy wrócimy znów? Czy może tylko dobrzy wracają? Kto waży na wadze życia nasze uczynki? Jaka jest tego miara? Kim jest osoba przydzielona do tak ciężkiego i poważnego zadania? A czy ta waga – załóżmy, że istniejąca – czy ona aby całkiem dobrze działa? Czy nikt nie oszukuje – jak w tych sklepach samoobsługowych? Nie stara się nas w coś wrobić? Kiedyś czytał, że po takim przejściu do innego świata przewija się nam przed oczami film z całego życia. Czy to prawda? Czy mistrz też go widział? Czy i on go zobaczy? Może ucieszy się, że znowu przypomni sobie to, co dawno zapomniał. Ujrzy ludzkie twarze, które dawno zniknęły za horyzontem jego życia. Może też będzie się wstydził? Bo ktoś będzie oglądał to, co tylko dla niego było tu na ziemi przeznaczone? Czy więc ten film również oznacza ocenę? Porównanie? Czy to rzeczywiście dowodzi, że będziemy stali na wadze sprawiedliwości? Bo o niej wiele się mówi na świecie, ale raczej mało kiedy ta sprawiedliwość działa, jak powinna. Może to wspomnienie z tamtego świata? Z jakiegoś lepszego życia? A może to życie nie było takie dobre, jeżeli ktoś nas tu wysyła? Zresztą, co to za twórca, który daje duszy ciało, a następnie pozwala temu pięknu zgnić? Czy ludzkie ciało naprawdę nie jest godne zachowania na wieki? Może jesteśmy stworzeni na podobieństwo kogoś, lecz czy ta osoba – istota bardziej – nie jest za bardzo wymagająca? Ile pięknych ciał już legło w ziemi, a przecież nadal mogły cieszyć się słońcem wschodzącym na niebie. A może naprawdę jesteśmy tylko awatarami i gramy w jakiejś grze, w której czasami się przegrywa?

Jakkolwiek to bywa, chyba najgorszy w tym wszystkim jest wyłącznik. Tak Florek nazywa śmierć i określenie to wydaje mu się bardzo na miejscu. Wyłącznik. Bo po prostu ze śmiercią tak już bywa, jakby nagle ktoś nacisnął wyłącznik z naszym imieniem, życiem i po prostu nas zgasił. Ciało pozostaje bez prądu i umiera. Dostawa energii zatrzymana dla tego osobnika!

Czy mistrz już o nas zapomniał? A może wszystko doskonale pamięta? A co, jeśli tak naprawdę przestał istnieć? Florek zadaje sobie to pytanie, lecz sam zdaje sobie jednocześnie sprawę, jak absurdalnie to brzmi. Przecież takie jednostki jak mistrz osiągają zupełnie inny stopień duchowej dojrzałości. Jeżeli uważał więc, że serca nie gasną, to tak musi być. Przekonanie tkwi również w nim, więc oddycha chwilę spokojnie. Nie ma się czego bać. Mimo że złe mu się wydaje znęcanie się nad ciałem przez jego rozkład, to jednak dobrze jest wiedzieć, że żyjąca dusza nie zgaśnie nigdy. Że gdzieś tam odnajdzie się znowu i będzie mogła z sentymentem patrzeć na przebyty ziemski czas.

Pomimo wszystko jakaś niesympatyczna wydaje się wizja życia w świecie, w którym zabrakło mistrza. To pewnie też zrozumiałe, przecież był to ktoś, kto dawał ludziom swego rodzaju pewność. Był jak człowiek, który dolewa benzyny do baku, by można było dalej jechać. Każdy z nas bowiem jest tylko pojazdem, który od czasu do czasu musi być dopełniany swoistego rodzaju energią, by mógł posuwać się dalej. Sam mistrz również jej potrzebował, lecz on w znacznym stopniu dostawał ją od ludzi. Jakie ma uczucie osoba pokroju mistrza stojąca przed tysiącami? Czy zdoła się tego kiedyś dowiedzieć?

Niesympatyczna też jest myśl, że jednak każdy pojazd pewnego dnia przestaje działać, co widział na podstawie życia mistrza. Nie można już dolać benzyny. Nie ma żadnej możliwości naprawienia błahego uszczerbku. Po prostu wszystko ma swój kres i musi się zatrzymać.

Jak żyć z myślą, że mistrz już nigdy tu nie wróci w takiej samej postaci, jaką znał? Biorąc oczywiście pod uwagę, że mistrz będzie musiał tu wrócić za ileś dziesiątek lat, by wszystko zaczynać od początku, bo i takie teorie przecież krążą po świecie. Już nigdy nie będzie miał takiego samego głosu, ciała. Może podczas powrotu tutaj znowu zabiorą mu wspomnienia, które wrócą na końcu kolejnej wędrówki. I tak w koło? Co, jeśli za pięćdziesiąt lat istota nami rządząca zadecyduje, że mistrz po raz kolejny musi tutaj wrócić? Czy kiedy w zupełnie innym ciele, jako zupełnie inny człowiek, słuchając płyt jednego z największych – płyt mistrza, będzie zdawał sobie sprawę, że to on sam kiedyś śpiewał? Czy oglądając jego zdjęcia, przypomni sobie o tamtym życiu? Czy rozpozna siebie w sobie? Czy też – co bardziej prawdopodobne – będzie patrzył na swoje zdjęcia, słuchał swojego głosu, przechodził obok swojej dorosłej już – a nawet prawdopodobne starzejącej się – córki i nic mu to nie będzie mówiło? Czy czasem nie jest niesprawiedliwe takie zachowanie się istoty ponad nami? Sprawiedliwiej przecież byłoby móc powrócić do dawnych miejsc i odebrać to, co przecież do nas kiedyś należało. Dlaczego musimy pozostawiać to, na co pracowaliśmy całe życie, oddawać to innym, a potem zmuszani jesteśmy do zaczynania od nowa?

Czytał kiedyś, że kiedy ciało umiera, dusza cieszy się, iż wreszcie wraca do domu. Jest zmęczona życiem na ziemi, codzienną potrzebą karmienia ciała, pielęgnacji, ubierania, ochraniania. Bez ciała dusza jest wolna, nie żal jej, że zostawia ten ziemski kombinezon. Ludzie są więc jak gąsienice przemieniane w kokonie ludzkiego ciała w dusze. Ciało odgrywa tu właśnie rolę kokonu, który znika w odmętach czasu, pochłonięty przez ziemię, czy jak w przypadku mistrza – przez ogień. Zdanie sobie sprawy, że jesteśmy kokonem, nie jest za bardzo przyjemne. Co za myśl! Powłoka, która pewnego dnia pozwoli wykluć się prawdziwemu ja. Pomoże mu w nowym locie do sfer nieznanych. Otoczka, dzięki której dusza ta przez tyle czasu zyskiwała dla swego wnętrza doświadczenia. Jak dobrze byłoby jednak wiedzieć, z jakiego powodu ten świat wraz z porzucaniem powłoki jest tak złośliwie do niej nastawiony. Przecież ten kokon sobie na to nie zasłużył!

Kto ty jesteś?

Kokon mały.

Jaki znak twój?

Umieranie…

Może matka ziemia jednak ma to do siebie, że karmi się takimi kokonami? Może bez nich nie mogłaby się kręcić i nie zastygałaby na wieki w galaktyce? Może wszystko ma jakiś sens. Nie, z pewnością wszystko ma sens!

Ludzie pod domem mistrza układają świeczki. Z początku jest ich parę, potem rosną w setki i wreszcie zapełniają całą ulicę, tak że nawet auto nie może tamtędy przejechać. Tlą się te świece i znicze, wokół nich leżą podobizny śpiewaka, misie, breloczki, kwiaty. I nieustannie nowi ludzie ciągną pielgrzymkami pod jego dom, który już nie jest właściwie jego domem, i nadal zapalają światełka symbolizujące wypalające się, gasnące życie.

Żona musiała zakradać się do domu w tajemnicy, ukrywała się bowiem przed kamerami, przed ludźmi, którzy zdolni byliby nie dać jej chwili wytchnienia. Osaczyliby ją jak hieny i nie wypuścili, dopóki nie otrzymaliby łez lub jakiegokolwiek momentu wartego uwiecznienia na pierwszych stronach gazet.

Florek również był pod jego domem. Kiedy był bardzo blisko bramy, nagle od strony domu zaczęła turlać się po ziemi zielona kula. Nie trwało to długo, a wpadła w ręce pochylającego się chłopaka. Kula mieniła się w środku, jakby coś w niej pływało. Była gładka i mała jak piłeczka pingpongowa. Florek rozejrzał się, czy ktoś po nią nie wybiegnie, ale nikogo nie dojrzał. Przyjął to za znak, więc schował piłeczkę do kieszeni i poszedł dalej.

Jakie jest teraz życie i jakie będzie bez tego człowieka? Pustka, którą po sobie zostawiamy, jest przecież tak bardzo przytłaczająca. Właściwie uważam, że porzucanie bliskich i pozostawianie wszystkiego po sobie w miejscu tego czynu – mieszkania, osobistych rzeczy, zdjęć – powinno być karalne. Chwile po odejściu kogoś bliskiego są jednymi z najcięższych przeżyć człowieka. Powinniśmy się nauczyć zapominać, jednakże czy nie pamiętać nie byłoby znowu barbarzyńskie? Może to należy do naszego obowiązku – żyć dalej i wiedzieć, że kiedyś był tu z nami ktoś jeszcze.

Wokół domu przez wiele dni nie gasły światła. Świece przypominały o ludzkiej pamięci. Świece jakby pomagały wolnej nagle duszy odejść dalej.

Parę dni później zniknęły, bo oczywiście nie mogły tam tak stać w nieskończoność, ale zaczęły i tak pojawiać się nowe.

Choroba bywa klątwą i wybawieniem. Klątwą dla ciała. Wybawieniem dla duszy. Oczywiście, o ile ciało przegra z nią walkę, a wiemy, że prędzej czy później zawsze musi ją przegrać. To jest jedyna niesprawiedliwa wojna. Może trwać jakiś czas, ale od samego początku wiesz, że przeciwnik pewnego dnia zbierze taką armię przeciwko tobie, że będziesz się musiał poddać. I ta armia siedzi w nas ukryta. Czeka na wyzwolenie. Na sygnał, kiedy ciało będzie słabe. Wtedy właśnie atakuje. Nie ma litości i nie patrzy na to, kim jesteś. Jest zdecydowana pokonać cię za wszelką cenę. Bez sentymentu. I tam, troszkę z tyłu, za chorobą, stoi przyczajona jej przyjaciółka – śmierć. Ona zbierze żniwo, które po chorobie zostanie.

Już cały świat dowiedział się o jego odejściu. Był wielką gwiazdą również w Niemczech. Pisano o nim dosłownie wszędzie. To wielki zaszczyt, kiedy świat o tobie pamięta. I nie dzięki chorym, wymuszonym skandalom, lecz z powodu talentu, co się ceni dwa razy bardziej.

Dzisiejsze gwiazdy mają chorobliwą potrzebę pokazywania na siłę swoich nagich części ciała, nienaturalnie powiększonych, często poprawionych zabiegami w celu chlubienia się. Na siłę ściągają przed ludźmi majtki, bo uważają, że tym zyskają większą sławę. Madonna pokazuje piersi przez całe życie, Lenny Kravitz niby przypadkiem odsłania penisa na scenie, Britney Spears świeci rozkrokiem, wychodząc z samochodu… Duma poszła w zapomnienie. O ich talencie można by debatować. Bo co to za gwiazda, która wychodzi na scenę i śpiewa z playbacku? To jest wstyd i nie ma nic wspólnego z gwiazdorstwem i talentem. Co to za gwiazda, która rozkracza się i pokazuje, niby niechcąco, penisa? Albo prawie naga paraduje przed tysiącami ludzi i naśladuje seksualne ruchy – jęczy, szepcze, wije się jak w przedśmiertnych skurczach, które jednak mają być sexy? Albo zabija na scenie koguta?

Mistrz – na koncertach, przed widownią – nie otwierał ust w takt nagranych słów piosenek, jakby był rybą wyciągniętą z wody (oprócz narzuconych przez telewizję show). Wychodził na scenę i śpiewał naprawdę, naturalnym głosem. Za to mu płacono, zresztą nie musiał się niczego wstydzić. Jego głos był doskonały.

Wiedział, że umiera, lecz zależało mu, aby do ludzi dostawały się raczej te bardziej pozytywne informacje. Dbał o to, lecz ludzie w jego bliskim otoczeniu wiedzieli i widzieli więcej. To dlatego wszystko w jego życiu było dopięte na ostatni guzik. Testament. Ostatnia piosenka. Pogrzeb.

Są takie momenty, kiedy świat się potrafi zatrzymać. Co prawda w jednym, wybranym miejscu, ale jednak dzieje się tak naprawdę. Wtedy, zdaje się, nie latają nawet ptaki. Wszystko zastyga w bezruchu i wstrzymuje dech.

Ludzie stojący godzinami, czekający na pożegnanie. Trumna na scenie – ten aktor gra dziś dla nas ostatni raz. Setki bukietów i róż, wszędzie unosi się duszący zapach, jakbyśmy weszli do kwiaciarni. W tle jego piosenki. Tutaj już wszystko się kończy. To ostatnie jego chwile.

Każdy z nas w pewnym okresie swojego życia miałby stanąć przed takim mistrzem, ważnym dla nas w jakiejkolwiek dziedzinie, i zadać sobie pytania: czy ma sens jakakolwiek wojna na świecie? Czy musimy na siłę pokazywać, że jesteśmy lepsi od innych? Czy dobrze jest klasyfikować ludzi z powodu ich wiary, koloru skóry, przekonań czy orientacji? Czy ten świat nie mógłby być lepszy, gdybyśmy sobie pomagali? Gdyby Syria żyła szczęśliwie? Gdyby biali nie zabijali i nie niewolili czarnych? Gdyby historia nie znała Hiroszimy czy Czarnobyla? Gdyby małych czarnych dzieci nie zmuszano do pracy na plantacjach kakao, o których stara się milczeć cały świat? Gdybyśmy zaakceptowali drugiego takim, jaki jest? Gdybyśmy witali w swoim kraju dumnie i z podniesioną głową obcokrajowców i pokazywali im swoją kulturę, a w odpowiedzi oni robiliby to samo? Czy nie lepiej byłoby widzieć na twarzy czarnej kobiety uśmiech zamiast łez, bo oto trzyma umierające dziecko na rękach? Czy gdyby zniknęły podziały i odrodziła się w nas większa empatia dla drugiego człowieka, czy wtedy codziennie nie wstawałoby słońce?

Gdyby tak człowiek w końcu przestał dążyć do coraz większych pieniędzy? Bo w tym jest przecież największy problem.

Jest wiele takich „gdyby”, jednak nigdy nie zostaną one tak naprawdę sprawdzone, ponieważ konstrukcja nas samych jest bardzo niedoskonała. Gdy mówi się o ciele, że to jedna z najdoskonalszych maszyn na świecie, nie do końca mogę się z tym zgodzić. Doskonała maszyna nie może popełniać błędów. Doskonała maszyna powinna działać bez zarzutów. A nasze maszyny niestety popełniają tyle gaf, że dzięki nim świat zbliża się do końca. Jesteśmy maszynami-predatorami, które same doprowadzają się do wyniszczenia.

Wcześniej. Inny koncert. W bajkowej Pradze. Jeden z największych. Z drugą gwiazdą wielkiego formatu. Helena Vondračková, którą pokochali również Niemcy i Polacy. Wspólny koncert, z którego potem narodzi się płyta. Florek siedzi na widowni. Wszyscy wiwatują, piszczą, klaszczą, śpiewają. Czasami bywa i tak w życiu, że spotkają się dwie gwiazdy, lecz nie dochodzi do wybuchu. Ich światła zaczynają tylko mocniej świecić. Obie wiedzą, że razem tworzą coś niesamowitego. Są jednymi z najstarszych gwiazd na orbicie. Znają się całe życie. Często dochodzi do spotkania. I zawsze im to pasuje.

Choroby mają to do siebie, że lubią powracać. I tak też było w jego przypadku. Czegoś się pozbędziemy, ale jutro złapiemy innego wirusa. Może gorszego, bardziej zadziornego, który będzie się z powodzeniem zabierał do wykańczania naszego ciała.

Triumf nad wygraną chorobą jest tylko chwilowy. Wygrywamy. Jakżeby inaczej, przecież medycyna w dzisiejszych czasach jest na najwyższym poziomie. Tysiące dostępnych leków, nowych, zdawałoby się – doskonałych, maszyn do badań. Po długim czasie wojny, jaka odbywa się wewnątrz naszego kokonu, możemy chwilę odpocząć. I miłe jest to uczucie, kiedy z dnia na dzień oddycha nam się coraz lepiej, łatwiej, przyjemniej.

Parę lat przed chorobą mistrz powiedział, że uważa, iż to najlepsze jest jeszcze przed nim. Florek nigdy nie miał w sobie tyle wiary w dobro, co mistrz. Ale warto o tym pamiętać i starać się chociaż cząstkę tej wiary zatrzymać w sobie. Dobrze jest widzieć szklankę do połowy pełną, a nie pustą.

Niestety po chwili odpoczynku stwierdzamy, że oto czas się szykować do kolejnej wojny. Wojna bowiem musi doprowadzić do naszej zguby. Jakbyśmy kiedyś, przed pojawieniem się tu, podpisali dokumenty godzenia się z losem. Bo kto wie, może i tak się dzieje przed narodzinami.

Florek często się zastanawiał, dlaczego mistrz nigdy sobie nie odpuścił. Przecież miał już wszystko: rodzinę, dom, pieniądze, sławę. Nie miał jedynie czasu. I tego jednego nie mógł kupić.

Nie miał czasu na posłuchanie nowych płyt gramofonowych, a przecież tak bardzo lubił muzykę. Nie miał czasu na długie wakacje, ponieważ miał nieustannie zapisany terminarz swoich wystąpień.

Jakby bez tego nie potrafił żyć.

Będąc jednak na jego miejscu, Florek zupełnie inaczej zaplanowałby swoje życie. Zawsze marzył, by zwiedzić więcej świata…

Choroby mają to do siebie, że lubią wracać, jak już było wcześniej wspomniane. A nawet jeśliby nie lubiły, to po prostu są do tego zmuszane, może budzone na powrót do życia gdzieś tam w kosmosie. Bo przecież coś musi się kierować mottem: „Nic nie może wiecznie trwać.”

I mistrz musiał zmierzyć się z kolejnym nawrotem choroby. Bogaci czy biedni, zwierzęta czy ludzie. Wszystko, co żyje, musi pewnego dnia umrzeć.

Florek patrzy z okna swojego domu i widzi, jak stara Machačková, zmora całego osiedla, znowu obserwuje Vierę, sąsiadkę, która wprowadza do domu kochanka. Każdy wiedział, że Viera lubi sobie pofolgować tam, między nogami i nawet teraz, aczkolwiek była schorowana, aktywnie udzielała się w łóżku.

Macháčková kręci głową, zatrzymując po drodze inną sąsiadkę i coś do niej mówiąc. Co chwila wskazuje palcem na drzwi, za którymi zniknęła Viera.

Po chwili z mieszkania dociera muzyka Karela Gotta. I cichy śmiech.

Florek wie, że stara potwora jest nieszczęśliwa i nie ma właściwie nikogo, kim by się mogła zaopiekować lub na odwrót. Ludzie, kiedy zostają sami i kiedy nie mają się do kogo przytulić, gorzknieją, a często nawet stają się źli. I ona kiedyś umrze, a zważywszy na to, jak wygląda, to pewnie wiele jej nie zostało, lecz uprzykrza ludziom życie, zamiast się nim cieszyć.

Kiedy właściwie nastaje przełom w zachowaniu człowieka? Kiedy zatrzymuje się właściwy czas naszego życia i zaczynamy żyć życiem innych, interesować się nimi, ale w ten niedobry sposób, ciekawski, podły nawet? W kurewski sposób, rzec można. I jak to się dzieje, że zaczynamy patrzeć na drugiego człowieka zmrużonymi oczyma, wytykać go palcami, pomawiać i widzieć w nim te najgorsze cechy? Ile musi minąć miesięcy, może lat i spędzonych w samotności godzin wśród pustych czterech ścian, by człowiek zaczął robaczywieć? Z tym, że nie drąży nas robak, ale własne niespełnione marzenia i zazdrość?

Czy dla takich ludzi już nie ma momentu, w którym i oni potrafią zamyślić się nad sobą? Jak puste i jak smutne musi być ich życie…

Florek od wielu lat mieszkał sam. Spotykał się z Maruszką, mieszkająca w tym samym bloku, jednakże w wielkim mieście życie mijało szybko. Uciekało przez palce jak woda nabrana w dłonie. Za Maruszką uganiał się pewien Ukrainiec i to było początkiem ich rozstania. Ale cały czas skrycie ją kochał i czekał na moment, kiedy znowu jej będzie potrzebny. Miał plany i wiedział, że cokolwiek się zdarzy, on nigdy nie zgorzknieje. Będzie słuchał płyt mistrza. Będzie zwiedzał świat, bo uważał, że tylko w sytuacji, kiedy człowiek poznaje inne miejsca i widzi więcej, jego oczy otwierają się bardziej i robią z niego lepszego człowieka. A kiedy będzie stary, spróbuje nie powielać błędów Macháčkovej. Bo on za życia nie chce być martwy. On chce żyć. Do ostatniej chwili.

Jego matka, kiedy tańczyła, słuchając piosenek swojego Karela, miała takie jaśniejące szczęściem oczy! Florek z czasem zrozumiał, o co w tym wszystkim chodzi: czasami na świat przychodzą dobrzy ludzie, niektórzy nazywają ich aniołami. I ci dobrzy ludzie mają za zadanie pomagać zwykłym ludziom, by się im lepiej żyło. Mają dodawać energii, sprawiać, by choć na chwilę w tym trudnym życiu było łatwiej. Są jak lekarze, lecz nikt o nich tak nie myśli. A jednak ich siła jest tak wielka, że dzięki nim naprawdę świat staje się lepszy. Piosenki Karela mają na ludzi taki właśnie wpływ: kiedy się ich słucha, dodają siły i sprawiają, że chce się żyć. Dzięki nim człowiek potrafi poczuć się lepiej, zatrzymać się na chwilę, odetchnąć, zapomnieć o problemach całego świata i zamknąć na chwilę oczy. Dzięki nim człowiek jest szczęśliwy i dziękuje za życie. Tańczy i czuje się lżej. Wie, że cokolwiek się stanie, nawet jeśli dzisiaj jest źle, to jutro będzie lepiej. Bo przekazem tego głosu na słuchanej teraz już tylko płycie jest jedno: dawać ludziom nadzieję. Dlatego z czasem Florek zaczął nazywać mistrza tym właśnie określeniem: Człowiek Nadziei. I tak było właściwie.

W pamięci Florka już na zawsze pozostanie obraz tańczącej i uśmiechniętej matki, która nuciła wraz z Karelem jego piosenki. Wtedy był to jeszcze inny świat, zanim wszystko się zmieniło. Kiedy to mama była szczęśliwa tylko z powodu jednej piosenki. Jak mało czasem ludziom potrzeba do szczęścia…

Florek ściska w rękach kulę i przygląda się jej – nie wiadomo który raz. „Dziwna jest” – myśli. Dziwna, a jednocześnie tak zwyczajna i nic dziwnego w niej nie ma. Więc czemu go dziwi?
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: