Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja

Pokój z widokiem. Lato 1939 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
29 maja 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pokój z widokiem. Lato 1939 - ebook

Współczesne lato to przede wszystkim wakacje. W przedwojennej Polsce lato odróżniało się od innych pór roku tylko tym, że było cieplej.

Podróżowali oczywiście artyści, literaci, dziennikarze, a kurorty z roku na rok stawały się coraz nowocześniejsze (tak jak modernizowała się Polska). Ale nie wszędzie było tak kolorowo. Na wsi o wakacjach się nie marzyło. Krucho z marzeniami było także w województwach wschodnich, dziś określanych mianem Kresów.

Opisując ostatnie przedwojenne lato, Marcin Wilk zajrzał do Zakopanego, spędził trochę czasu w Gdyni, przyjrzał się Zaleszczykom, ale przede wszystkim zboczył z popularnych tras turystycznych. Przemierzając tereny Polski przedwrześniowej, postanowił dotrzeć do żyjących świadków epoki i wysłuchać ich opowieści o ostatnich tygodniach życia w pokoju.

Obrazy pamięci wzbogacone wycinkami z prasy i dokumentami epoki złożyły się w mozaikę o codzienności na moment przed apokalipsą.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-280-7092-9
Rozmiar pliku: 2,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Główni bohaterowie

Spis imion uwzględnia jedynie najważniejszych bohaterów książki. Nazwiska i wiek odnoszą się do stanu z roku 1939. W nawiasie podano późniejszą zmienioną wersję nazwiska, o ile było zmieniane. W dwóch przypadkach bohaterowie – w procesie autoryzacji – domagali się pominięcia nazwiska lub szczegółów umożliwiających ich identyfikację. Uszanowałem tę prośbę.

Marian Niemierkiewicz, 12 lat

Irena Czerwińska (Oborska), 8 lat

Barbara Kamińska (Samborska), 11 lat

Ryszard Krasnodębski, 14 lat

Jan Kiepura, 37 lat

Ignacy Bogdanowicz, 9 lat

Feliks Trusiewicz, 17 lat

Marian Dąbrowski, 60 lat

Eugeniusz Kwiatkowski, 49 lat

Halina, 11 lat

Juliusz Bursche, 77 lat

Aniela Giemza (Gawlas), 8 lat

Michał, 11 lat

Jadwiga Krzyżak (Ciastoń), 11 lat

Jan Ciastoń, 12 lat

Maria Huber (Piechotka), 19 lat

Aleksander Semlak, 8 lat

Witold Starzewski, 17 lat

Witold Gombrowicz, 35 lat

Janina Helperson (Ludawska), 17 lat

Maria Dąbrowska, 49 latDwa tygodnie w Augustowie

Biurko podinspektora Kasprzyckiego już wiosną zbombardowano podaniami².

Antoszewskiemu lekarz poradził „w miarę możliwości materialnych” wyjazd do uzdrowiska, najlepiej na cztery tygodnie. Regulaminowo przysługuje mu jednak tylko czternaście dni. Dodatkowym problemem mogą być finanse. Pracownika nie będzie stać na opłacenie tak długich wczasów. Podinspektor musi więc wnioskowi Antoszewskiego jeszcze się bliżej przyjrzeć.

Wolniczkówna wątpi, by udało się jej wydłużyć wypoczynek. Mimo tego zwraca się o dodatkowe siedem dni. Swoją prośbę motywuje tym, że czuje się „niezbyt dobrze na zdrowiu i dłuższy pobyt na wsi da gwarancję powrotu do pracy z nowym zasobem sił i chęci”. Podinspektor odmawia.

I wreszcie Zaleska, urzędniczka kontraktowa, wykazuje się największą dyscypliną. Pragnie ni mniej, ni więcej – regulaminowych dwóch tygodni. Wskaże nawet zastępczynię – panią Filleborn z Wydziału I. Tu podinspektor Kasprzycki wątpliwości nie ma żadnych. Zgoda jest.

Zaleska urlop zaplanowała w Augustowie. To dobry wybór, jeden z lepszych na giełdzie wakacyjnej roku 1939. Ktoś spotkał tu na przykład ministra spraw zagranicznych, postawnego Józefa Becka. Ten mąż stanu, dyplomata i zręczny polityk, jeszcze niedawno, 5 maja, grzmiał z mównicy sejmowej:

Pokój jest rzeczą cenną i pożądaną. Nasza generacja, skrwawiona w wojnach, na pewno na pokój zasługuje. Ale pokój jak prawie wszystkie sprawy tego świata ma swoją cenę wysoką – ale wymierną. My w Polsce nie znamy pojęcia pokoju za wszelką cenę. Jest jedna tylko rzecz w życiu ludzi, narodów i państw, która jest bezcenna. Tą rzeczą jest honor³.

Wkrótce potem sunął motorówką po augustowskich jeziorach. Tak przynajmniej relacjonują świadkowie.

Niedawno otwarto w Augustowie nowy budynek Ligi Popierania Turystyki. Ze względu na zielone jeziora i wysepki to na pewno dobra lokalizacja. Wszak tu – jak zauważa reporter „Kuriera Wileńskiego” – „turystyka kwitnie jak niezapominajki”.

Niech woda będzie najbardziej spokojna i cicha, a młodzież zawsze śpiewać będzie Choć burza huczy wkoło nas. Może i huczy, ale nie u nas. Jeziora, rzeki i morze to jedna wielka całość. To nasza potęga. To nasza duma. To nasze bogactwo⁴.

Swoją drogą, trzeba być rzeczywiście zamożnym, by przenocować w hotelu LPT. Aż piętnaście złotych kosztuje doba w luksusach. Cena co prawda uwzględnia utrzymanie i obsługę i pewnie niektórzy, zwłaszcza z warstw lepiej uposażonych, mogliby sobie na taki wydatek pozwolić, ale „jeżeli weźmie się pod uwagę, że w schroniskach turystycznych można przespać się w Zakopanem za 50 gr, a utrzymywać się po studencku, rachując za 3–4 zł – to widzimy, że Augustów bije rekord”⁵ – konkludują dziennikarze.

Dla państwowej urzędniczki z pensją około dwustu pięćdziesięciu złotych na miesiąc kilkudniowy nocleg w takim hotelu to poważny wydatek. Inna sprawa, że Zaleska przecież nie musi spać w hotelu. Może jechać choćby do rodziny lub znajomych.

Wnioski urlopowe Wydziału II Głównej Policji Państwowej w Warszawie nie dają wszystkich odpowiedzi.

* * *

Jeżeli – zgodnie z tym, co piszą Maja i Jan Łozińscy – „świat po pierwszej wojnie oszalał na punkcie turystyki”⁶, to apogeum tego szaleństwa przypadło na 1939. Dotyczy to jednak wybranych. Najczęściej bowiem to klasa średnia – bo zdecydowanie rzadziej warstwa robotnicza czy chłopi – rozjeżdżała się we wszystkich kierunkach. Prywatnie lub z biurem podróży. Całkiem tanio lub niedorzecznie drogo. W rozciągniętą między Wilno, Lwów, Gdynię i Zakopane Polskę tudzież w różnorodną Europę. W gazetach niezliczona ilość reklam letnisk i innych wypoczynkowych miejsc. Od A do Z, dosłownie.

A więc Augustów, Bukareszt, Ciechocinek. Zdrojowiska, uzdrowiska, miejscowości letniskowe.

Na przykład głośne Druskienniki.

Nie byłam zachwycona pobytem tam – pisze w swoich wspomnieniach Wanda Trzeciecka. – Niezbyt miłe towarzystwo, spacery na deptaku, regularne, o tej samej porze posiłki w pensjonacie – nudne i krępujące. Zwiedziliśmy okolice i domek marszałka Piłsudskiego, do którego lubił przyjeżdżać. Pozwolono nam go obejrzeć. Nieduży, drewniany, niezwykle skromnie urządzony. W saloniku meble koszykowe, a na nich łowickie pasiaki.

– Że też ten wielki człowiek lubił taką prostotę – odezwał się jakiś pan, który dołączył się do nas⁷.

Rzeczywiście. Legenda mówi, że w latach dwudziestych marszałek, przyjeżdżając do Druskiennik ze swoimi córkami, najbardziej lubił rozsiąść się na werandzie i zatopić w lekturze. Na przykład Potopu.

Od 1926 roku piastujący urząd prezydencki Ignacy Mościcki wolał z kolei Spałę, choć w 1939 roku popularny „Ilustrowany Kurier Codzienny” donosi, że „Pan Prezydent wraz z małżonką pojawili się w miasteczku 20 lipca o godzinie 8.50 . Powitali go wojewoda Grażyński z małżonką, wicestarosta cieszyński dr Zagóra, komisarz rządowy gminy Wisła, prof. Miedniak, komendant pow. P.P. Sturz oraz grupa dzieci w strojach regionalnych, które wręczyły P. Prezydentowi i Jego małżonce wiązanki kwiatów”.

Ze snobizmu, śladami znanych, jeździło się też do Truskawca, by rozkoszować się słynną i pyszną wodą mineralną „Naftusią”. Lato spędzali tam Bruno Schulz i Zofia Nałkowska, partnerzy intelektualni, a być może – kto wie? – także intymni. W Truskawcu przy odrobinie szczęścia można było spotkać pisarza Kornela Makuszyńskiego, pisarza i malarza Witkacego czy śpiewaka Jana Kiepurę.

Osobom brudnym, nieprzyzwoicie ubranym lub obszarpanym, oraz budzącym wstręt lub odrazę swym wyglądem zakazane jest przebywanie w obrębie zdrojowiska na deptakach, w parku i alejach.

Również osobom, dotkniętym chorobami umysłowymi, oraz ubogim, którzy nie potrafią wykazać się środkami koniecznymi do utrzymania się, jako też nałogowym pijakom w zdrojowisku w ogóle zatrzymywać się i przebywać nie wolno⁸

– głosił jeden z punktów regulaminu uzdrowiska.

Za Kiepurą od 1933 roku jeździło się też do Krynicy, do jego „Patrii”, modnego i ekskluzywnego hotelu. Budowę pensjonatu nadzorował sam tenor, który na stałe ma tu zarezerwowany apartament połączony bezpośrednio z tarasem widokowym na dachu budynku⁹. Przy czym w wakacje 1939 Kiepurę, z żoną Márthą Eggerth, aktorką, łatwiej było spotkać gdzieś w Polsce, po której odbywał właśnie swoje głośne tournée.

Inne miejscowości również uwodzą. Na przykład Darków, Krynica, Morszyn, Murzasichle, Szczawnica. „Swoboda i taniość” – zachęca do odwiedzin Muszyny Orbis, podkreślając piękne położenie i jedyny las lipowy w Polsce. Z kolei w Rabce „Lwowianka” Walerii Hukowej serwuje zdrową kuchnię, a dzieci otacza troskliwą opieką. Jest miło i tanio.

W Lanckoronie w pensjonacie „Modrzewiówka” obiecują basen na miejscu. W Kosowie Huculskim „kraina słońca, lasy, rzeka, łazienki solankowe, kąpielisko basenowe” – tak przynajmniej reklamuje się pensjonat, nomen omen, „Bajka”. Dwór Nowosiółki w powiecie Lesko to już w ogóle wypoczynek pierwsza klasa. Bo jak inaczej określić „rzekę, lasy, siatkówkę, ping-ponga, bibliotekę, elektrykę”? Chyba tylko w Czorsztynie nad Dunajcem w hotelu-pensjonacie „Pieniny” jest lepiej, bo tam poza światłem elektrycznym i łazienkami dostępne są również garaże.

Jeśli góry, to oczywiście piekielnie modne Zakopane. Mieszka tu Witkacy, ale bywają wszyscy. Artyści, badacze, ludzie z wyższych sfer i wolnych zawodów.

Górale wciąż pamiętają ślub Jarosława Iwaszkiewicza z Anną Lilpop. Chętnie goszczą też Makuszyńskiego. Kocha Zakopane wielka osobistość dziennikarska Marian Dąbrowski, szef „Ilustrowanego Kuriera Codziennego”. Miłość to odwzajemniona. Redaktor został honorowym obywatelem Zakopanego.

Teoretycznie za pieniądze można kupić wszystko.

„Panienka z Katowic”, która „chce spędzić wakacje za konwersację francuską”, ogłasza się w gazecie młoda kobieta. Nie ona jedna. Nie wszystkich stać na prywatne pensjonaty. Na szczęście jeszcze przed rozpoczęciem sezonu urlopowego prasa z radością donosi:

Chcąc umożliwić najszerszym warstwom ludności Krakowa spędzenie należycie zorganizowanego wypoczynku, uruchomiono w Mnikowie ośrodek wczasów. Ośrodek mnikowski położony w pięknej i zalesionej okolicy Krakowa, wyposażony w basen kąpielowy, plac do gier i sportów, świetlicę itp. przeznaczony jest dla kobiet, mężczyzn i dzieci¹⁰.

Rozwija się też całkiem nieźle nowa akcja specjalnych bonifikat dla pracowników umysłowych i fizycznych. Cena pobytu dla wczasowiczów dziennie nie przekracza dwóch złotych, do wyboru jest sześćdziesiąt sześć miejscowości w całej Polsce. Można również urlopować w tzw. wagonach campingowych. Można zaszaleć bez dużego budżetu¹¹.

Bywają też inne problemy z wypoczynkiem.

W Wiśle w pensjonacie „Krakowianka” pokoje są co prawda od siedmiu złotych, ale tylko dla chrześcijan. Jako chrześcijański reklamuje się też zakopiański pensjonat „Olimp” na Białem (pokoje – pełne utrzymanie – pięć złotych). W Piwnicznej pensjonat „Grażyna” (kąpiele mineralne, borowinowe, las, rzeka) też chrześcijański, podobnie w Zaleszczykach w „Ustroniu”.

Choć ludności wyznania rzymskokatolickiego jest w Polsce prawie dwie trzecie i jest to przygniatająca większość, to duży odsetek stanowią wyznawcy prawosławia (jedenaście procent) oraz Żydzi (prawie dziesięć procent w ogóle, a w samych miastach aż dwadzieścia siedem procent¹²).

No i jest jeszcze kwestia wsi. To tutaj mieszka dwie trzecie polskich obywateli. Czy ze wsi jeździ się na wakacje? I za co? Przecież ktoś musi pracować. Żniwa za pasem. Na wsi o urlopie się nie mówi. To wymysł miastowy. I to w dodatku elitarny. Na wieś można na wakacje przyjechać, ale nigdzie się stamtąd nie wyjeżdża.

Ale i w miastach z wakacjami bywa różnie.

Anna Mizikowska, w 1939 roku po pierwszej klasie siedleckiego gimnazjum:

Nie było takiego zwyczaju wyjeżdżania na wakacje jak to dzisiaj, nie było to w modzie. Wyjeżdżaliśmy na obozy, najpierw zuchowe, potem harcerskie, a ostatnie wakacje, to już na kilka godzin byliśmy przy pomocy, przy sporządzaniu posiłków, potem się nosiło jedzenie na miejsce postoju, gdzie to się wszystko działo – to było kino niedaleko dworca, niedaleko torów. Tamtędy były przewożone nasze wojska polskie. Donosiliśmy ciepłe szaliki, ciepłe skarpety, posiłki¹³.

* * *

Jeśli ktoś już poznał smak wakacji, gdy lato nadchodzi, marzy o wywczasie. „Kto żyw więc, kto tylko zdołał zdobyć choćby krótki urlop – wyjeżdża” – entuzjazmuje się „Kurier Białostocki” z 11 lipca 1939 roku.

Dokąd? O, z tym teraz w Polsce nie mamy kłopotu. Zarówno nasze uzdrowiska, jak i wszelkiego rodzaju letniska rozwijają się pięknie i niemal w każdym sezonie pochlubić się mogą jakąś nową inwestycją, nowym udogodnieniem, umilającym pobyt przybyszom z całej Polski. Każdy znaleźć sobie wśród nich może coś wedle gustu, no i możliwości finansowych. Skala jest bowiem olbrzymia: od słonecznych Zaleszczyk – po ostry, orzeźwiający powiew Bałtyku, od Tatr i miejscowości podgórskich po malownicze Polesie, od wyszukanego komfortu nowoczesnych pensjonatów i hoteli po – tak bardzo pożądany przez niektórych – wiejski prymityw.

Oczywiście zawsze wielu nęci morze.

Mało co może bowiem zastąpić rozkosz wylegiwania się na białym sypkim piasku, a później orzeźwiający chłód kąpieli, połączonej z emocjonującą walką z falami, rozbijającymi się o nasze ciało, chłoszczącymi nas smugami szaro-zielonej wody¹⁴.

Jeśli nad morze, to najlepiej do Juraty czy do Helu – jeszcze nie tak dawno był małą wsią zamieszkaną przez niemieckich protestantów, a teraz jest modnym kurortem.

No i wreszcie Gdynia. O Gdyni marzy chyba każdy. Drożyzna, gorsza niż w Warszawie czy Zakopanem. Ale za to modernizm piękny. Pomarańcze. Marynarze. Powiew wielkiego świata. Wszystko wydaje się lepsze.

A więc pojechać, przespacerować się skwerem Kościuszki, wziąć głęboki oddech.

„Gdynię zobaczyć i umrzeć”.Łobuz z plaży

Dwunastoletni chłopiec z blond grzywą i o bystrym spojrzeniu nigdy nie marzy o Gdyni. Nie musi, skoro tam mieszka. Choć raz o mało brakowało, by go z miasta usunięto. A wraz z nim ojca i pozostałych bliskich – wszystkich, którzy w wakacje mieli się tym małym diabłem opiekować.

– To przez kalichlorek. Zna pan? Taki proszek, który zawija się w papier. Wystarczy szczypta i gdy takie zawiniątko się stuknie, ono wybucha. Głośno, ale nieszkodliwie – wyjaśnia latem 2018 roku Marian Niemierkiewicz, obecnie dziewięćdziesięciodwulatek. – Produkowaliśmy kalichlorek z kolegą Mirkiem Szemiotem, który później został profesorem w Łodzi, a wtedy jego rodzice prowadzili zakład samochodowy. Mirek był świetny z chemii. A mnie fascynowała wiedza.

Kalichlorek Niemierkiewicza i jego kolegi wybucha tak, jak opisano w podręcznikach. Sąsiedzi się przestraszyli. Nikt nie podejrzewa, że to tylko dwunastoletni nicpoń, syn miejscowego księgarza. Myślą, że to już.

* * *

Niemierkiewicz Senior znany był w kręgach kulturalnych na długo przed 1939 rokiem. Już na początku XX wieku zapowiadał się na przedsiębiorcę o intelektualnym zacięciu. Fachu, czyli księgarstwa i rzemiosła wydawniczego, uczył się u najlepszych. Terminował od 1898 roku w Poznaniu, Krakowie, Lwowie, Lipsku, Paryżu i w Londynie, u Macmillana, gdzie zaprzyjaźnił się z jego synem. Dzięki tym koneksjom był potem przedstawicielem brytyjskiego wydawcy na Europę Środkową. W latach 1900-1902 prowadził Księgarnię Zwolińskiego w Zakopanem.

W 1907 roku Senior otworzył w Poznaniu polską Księgarnię Wydawnictwo i Składnicę Nut. Reklama na rewersie mapy Poznania z lat dwudziestych głosiła:

Wydawnictwo: Książnica Narodowa M. Niemierkiewicz i Sp. Plac Wolności 11, telefon 1794.

Lokal był olbrzymi. Właściciel nie tylko sprzedawał, ale także i wydawał klasykę oraz literaturę współczesną. W środku często kłębił się tłum. Szanowano lokalnego przedsiębiorcę.

– To było coś więcej niż zwykła działalność poligraficzna czy kulturotwórcza. Czytanie Sienkiewicza, Mickiewicza i Wyspiańskiego przed rokiem 1914 w zaborze pruskim było ryzykowne. Ale też podnosiło na duchu pozbawionych ojczyzny obywateli – tłumaczy Niemierkiewicz Junior.

Księgarz należał do patriotów co się zowie. Wyszkoliło go Towarzystwo Sokół. Walcząc w powstaniu wielkopolskim, przyczynił się do włączenia Poznańskiego w obszar Drugiej Rzeczpospolitej. – Był również oficerem do spraw kultury w sztabie generała Dowbór-Muśnickiego i z jego polecenia konwojował dostawy dla broniących się we Lwowie – mówi Junior.

W 1918 roku poznał samego Józefa Ignacego Paderewskiego, który do ziemi ojczystej wracał przez stolicę Wielkopolski.

Poznań zgotował dostojnemu gościowi wspaniałe, imponujące przyjęcie. Miasto przybrało na siebie szatę godową, nieprzebrane tłumy ludu zalegały ulice prowadzące do dworca. Nastrój zaś tych tłumów był nadzwyczaj serdeczny i podniosły. Gorącymi owacjami naród witał zasłużonego swego przewodnika¹⁵

– pisał reporter „Dziennika Poznańskiego” 28 grudnia.

Paderewskiego z żoną, jednego z „najwybitniejszych i najbardziej zasłużonych obywateli”, pianistę i męża stanu, witano kwiatami i triumfalnymi okrzykami. Na spontanicznym wiecu przemawiał po angielsku chrześcijański demokrata, Wojciech Korfanty. Powiewały flagi wielu krajów. Czuło się euforię i entuzjazm.

Paderewski w podniosłej mowie postulował powstanie nowej Polski jako dzieła całego narodu, którego „granitową podstawę stanowi chłop i robotnik polski”. „Niech żyje zjednoczona, wolna, wielka Polska z własnym wybrzeżem morskim!” – mówił także.

Dla Seniora inne wydarzenie związane z pobytem Paderewskiego było jednak ważniejsze.

– Ojciec trzymał w specjalnym wyciszonym pomieszczeniu fortepian, sprowadzony prosto z fabryki Bechsteina w Berlinie – wyjaśnia syn księgarza. – Solidny, profesjonalny instrument koncertowy, jeden z najlepszych wówczas w Polsce. Paderewski, który mieszkał wtedy w Hotelu Bazar, prawie naprzeciw księgarni, skorzystał z okazji, wstąpił do lokalu ojca i zagrał na fortepianie.

Jak to się stało, że Niemierkiewicz Senior znalazł się w Gdyni? Przekonywać miał go sam Stefan Żeromski. Uznany wówczas prozaik był wielkim admiratorem Pomorza.

– Wiem, że Żeromski przebywał w Orłowie, gdzie jest domek jego pamięci, oraz w Gdyni, gdzie był domek, w którym pisał Wiatr od morza, a teraz jest jego pomnik – mówi Junior.

Gdy z małej wioseczki rybackiej Gdynia stawała się w błyskawicznym niemal tempie jednym z najnowocześniejszych portów europejskich, pisarz zapragnął, by obok przemysłu do miasta napłynęło trochę kultury.

Urodzony pod koniec lat siedemdziesiątych XIX wieku księgarz, wszechstronnie wykształcony, był najlepszym kandydatem do roli krzewiciela kultury.

Decydując się na wyjazd do Gdyni, Senior musiał pozamykać rodzinne i biznesowe sprawy w Poznaniu. Sprzedał przede wszystkim księgarnię. Był już wtedy po rozwodzie, na utrzymaniu miał jednak urodzonego w 1926 roku Juniora i nieco dalszą rodzinę. Przenosząc się nad morze, zabrał wszystkich.

Nie od razu osiadł w Gdyni. Przez pierwsze miesiące mieszkali w Sopocie.

W 1928 roku w dynamicznie rozwijającym się porcie na potęgę budowano domy – nowoczesne, z wygodami. Takie też było mieszkanie przy Szosie Gdańskiej, czyli obecnie ulicy Śląskiej.

– Ośmiopokojowe mieszkanie ojciec wynajął dla całej rodziny, którą zabrał ze sobą z Poznania, czyli poza rodzicami i mną, także siostrę ojca, Helenę Wojciechowską, wdowę, i jej trójkę dorosłych już dzieci, Edmunda, Janinę i Zofię – tłumaczy Junior. – Także w 1928 roku ojciec przedpłacił zaliczkę na wielopokojowe mieszkanie w domu, który rozpoczęto budować przy skwerze Kościuszki 10/12. Księgarnię miał wtedy w domu Peszkowskiego przy skwerze Kościuszki 14. Ale raptowny kryzys w 1929 roku powodował utratę majątku w banku i dużej części rat za sprzedaną księgarnię w Poznaniu.

Wtedy Senior zmienił ustną umowę i dostał w 1932 roku po wbudowaniu mniejsze, trzypokojowe mieszkanie na dziesięć lat.

– Siostra ojca przeniosła się ze swoją trójką w 1930 roku do drugiego bloku przy ulicy Piłsudskiego. Wkrótce Janka i Edmund się usamodzielnili. Znaleźli partnerów i pracę. Janina zmarła po szoku spowodowanym wybuchem gazu w sąsiednim bloku. Zosia znalazła bardzo dobrą pracę, została sekretarką dyrektora Pliniusa w GAL-u, czyli spółce Gdynia-Ameryka Linie Żeglugowe – mówi Junior.

Adres mieszkania – skwer Kościuszki 10 – dzisiaj budzi zazdrość. A wtedy?

– Poza sezonem to skwer i molo były wtedy zimnym wydmuchowiskiem, więc rzadko kto przychodził do księgarni, którą ojciec miał w sąsiednim domu, czyli przy skwerze Kościuszki 14 – wspomina Junior. – W mieszkaniu były już kaloryfery i centralne ogrzewanie, chyba jedno z pierwszych w mieście. W dużym pokoju stał przywieziony z Wielkopolski bechstein i duża szafka z nutami. Wspominałem, że ojciec grał doskonale na fortepianie i na skrzypcach?

Gry uczył się Senior u Władysława Żeleńskiego, ojca Tadeusza (Boya). Junior także miał iść drogą artystyczną. Zapisano go nawet do Gdyńskiej Szkoły Muzycznej Roesnera.

– Przeklinałem to. Lubiłem muzykę, skrzypce, ale nie swoje. Nie nadawałem się, miałem za dobry słuch. Każdy fałsz wywoływał ciarki, a ja fałszowałem okropnie. Stwierdzono, że mam za krótkie, za grube i za mało giętkie palce.

Z gry na skrzypcach i fortepianie pozostała potem u Juniora jedynie miłość do koncertów w filharmoniach.

Natomiast książki nie zawiodły nigdy. Zawsze były w domu najważniejsze.

– Swoich miałem chyba ponad trzysta. Dzięki nim, jak szedłem do szkoły, to z matematyki przerabiałem gimnazjum, bo w podstawowej znałem już rachunek różniczkowy i całkowy – chwali się po latach. – Od czytania popsuł mi się wzrok. Potem ojciec zabronił tak dużo czytać, ale i tak to robiłem. Po nocach, pod kołdrą, przy latarce.

W wieku ośmiu lat Junior za sprawą Dziejów grzechu zniechęcił się do Żeromskiego; potem przebrnął jedynie przez Wiatr od morza. Uwielbiał książki umożliwiające pogłębienie wiedzy, poszerzenie horyzontów, poznanie nowinek ze świata nauki.

– Dwie z nich bym wznawiał dzisiaj. Erazma Majewskiego Doktora Muchołapskiego, popularyzującą przyrodę, i Profesora Przedpotopowicza, o historii. Poza tym dwie matematyczne Szczepana Jeleńskiego – Śladami Pitagorasa i Lilavati¹⁶.

Skąd młody chłopak brał te wszystkie książki? Niemierkiewicz twierdzi, że akurat to było najmniejszym problemem. Zaopatrywał się w nie u ojca w księgarni – tej samej, która od 1936 roku mieściła się na skwerze Kościuszki pod 18.

* * *

W 1939 roku Niemierkiewicz Junior musi deptać wzdłuż skweru Kościuszki co najmniej kilka razy dziennie, jeśli nie częściej. Ale ile razy dokładnie? Tego już nie pamięta.

Pamięta za to co innego.

– Jeszcze w czerwcu byłem w Gdańsku i byłem zaskoczony. Wcześniej jeździłem wielokrotnie do tego miasta. Byłem w kinie UFA z ojcem, kiedy pokazywano olimpiadę w Berlinie – mówi Junior, wspominając propagandową produkcję Leni Riefenstahl z berlińskiej olimpiady roku 1936. – Tyle że w czerwcu znalazłem się w jakby zupełnie innym mieście.

Gdańsk otrzymał status Wolnego Miasta na zgliszczach Cesarstwa Niemieckiego po przegranej wielkiej wojnie. W powszechnej świadomości utożsamiano je z miastem Gdańskiem, ale obszar Wolnego Miasta-państwa był rozleglejszy i obejmował także Sopot.

W 1920 roku miasto odłączono od Republiki Weimarskiej, a w świetle praw międzynarodowych kuratelę nad nim objęła Liga Narodów. Ale to Polska reprezentowała Wolne Miasto Gdańsk za granicą, była także odpowiedzialna za sprawy celne.

Spośród około czterystu tysięcy obywateli tego państwa-miasta zaledwie jakieś dziesięć procent mieszkańców było Polakami. I choć Polacy, na przykład kolejarze, stanowili ważny element pejzażu miejskiego, to realne znaczenie w mieście wciąż miało mieszczaństwo niemieckie. Napięcia na tym tle nasilały się wraz z upływem czasu, by gwałtowniej narastać po roku 1933, po dojściu Hitlera do władzy.

W 1938 roku kanclerz Rzeszy, ośmielony kolejnymi łatwymi zdobyczami na kontynencie – wchłonięciem Austrii w marcu i kilka miesięcy później układem monachijskim, który skutkował przyłączeniem części Czechosłowacji; wszystko przy zerowej reakcji Europy i reszty świata – zażądał powrotu Gdańska do Rzeszy, a także budowy eksterytorialnej autostrady i linii kolejowej. Polska kategorycznie odrzucała taką możliwość.

O co właściwie chodzi? – pytał w Sejmie 5 maja Józef Beck. – Czy o swobodę ludności niemieckiej Gdańska, która nie jest zagrożona, czy o sprawy prestiżowe, czy też o odepchnięcie Polski od Bałtyku, od którego Polska odepchnąć się nie da!

Słynna mowa ministra spraw zagranicznych była transmitowana przez radio, a tłumaczenie na francuski rozdano zagranicznym korespondentom. Od tego czasu uwaga świata zwrócona była na Polskę. Amerykański „New York Times” o Gdańsku pisał niemal codziennie. „Włoska prasa ignoruje sytuację w Gdańsku poza tym, co drukuje prasa berlińska na ten temat” (29 czerwca, s. 5); „Ostatnie doniesienia z Londynu sugerują, że Brytyjczycy mogą ogłosić wyczekiwaną deklarację na temat Danzigu dzisiaj” (10 lipca, s. 10); „Berlin próbuje nowej taktyki dla Gdańska” (23 lipca, s. 54); „Niewielu wierzy, że Danzig mógłby zostać odzyskany przez Niemców drogą pokojową” (23 lipca, s. 25).

* * *

Nastoletni chłopcy w Gdyni nie śledzą pilnie zagranicznej prasy. W przeciwnym razie Junior nie wsiadałby do autobusu, by wyruszyć w podróż do nieodległego Gdańska i przyglądać się miastu.

– Na przykład przy ulicy Długiej był mały sklepik Kosmos. Znany w całej Europie. Mieściła się tam siedziba Europejskiego Związku Kaktusiarzy. Raz pojawił się nawet na wystawie kaktus, który zakwitł pierwszy raz w historii. Byłem tam wtedy z ojcem. Kwiat był tej wielkości. – Junior sięgnął ręką na wysokość półtora metra. – Jeździłem też do Domu Towarowego Sternfelda przy Langgasse, obecnie Długiej. Tam sprzedawali zabawki. Jak tylko dostałem parę guldenów , to zaraz jechałem do Gdańska. Przejazd autobusem w jedną stronę kosztował dwadzieścia groszy. Więc pojechałem tam w czerwcu. Nie mogłem już poznać dawnego miasta.

Junior włożył wtedy mundurek harcerski. Nie miał pojęcia, że z tego powodu spotkają go przykrości.

– Ci z Hitlerjugend mnie gonili. Ledwo uciekłem. Pomógł jakiś gdańszczanin, który mnie wciągnął do bramy i wypuścił tylnym wyjściem. Oni byli już bardzo przeciw Polakom i wszyscy krzyczeli: wojna, wojna! Byli gotowi na to, że lada moment wybuchnie. Chcieli tego. Akurat w Gdańsku zdawali sobie doskonale sprawę z sytuacji – mówi.

Brunon Zwarra w antologii wspomnień Gdańsk 1939 oddaje ówczesną rzeczywistość i towarzyszące jej nastroje.

Roman Chrzanowski, dwudziestodziewięcioletni kelner z restauracji na dworcu głównym w Gdańsku:

Latem 1939 roku zaznaczyła się mniejsza frekwencja gości w naszej restauracji. Przeważali Niemcy. Nie pamiętam, ale wtedy wybuchały jakieś awantury.

Jan Gdaniec, dwudziestoczterolatek:

Sytuacja finansowa w domu przedstawiała się nader krytycznie. Już od dłuższego czasu bowiem pikietowali przed naszym małym sklepikiem z artykułami spożywczymi hitlerowcy, odstraszając groźbami starych klientów niemieckich. Wprawdzie kilku Niemców się nie ulękło, lecz było ich zbyt mało, aby dać utrzymanie moim rodzicom oraz licznemu rodzeństwu. Dużą pomoc stanowiła wtedy dla nas wszczęta przez polskie społeczeństwo akcja pod hasłem „Swój do swego po swoje” mająca za cel popieranie kupiectwa polskiego w Gdańsku¹⁷.

Jan Bianga, dwudziestodziewięcioletni pracownik działu rachuby Komisariatu Generalnego RP w Gdańsku:

Wielu pracowników wyjechało, a ja wraz z kolegami wysłałem w lipcu swoje oszczędności w dewizach przez naszą kancelarię główną do MSZ w Warszawie.

Jadwiga Burau, wtedy dziewiętnastolatka, posiadająca gdańskie obywatelstwo:

Powróciłam w połowie sierpnia 1939 roku ze zorganizowanego przez ZHP wędrownego obozu po Centralnym Okręgu Przemysłowym. W domu zastałam napiętą sytuację; według wypowiedzi mego ojca Niemcy go nie tylko śledzili, lecz przy pracy nieustannie grozili użyciem broni przeciw niemu. Pamiętam, jak wtedy rzekł do matki: „Wojna wybuchnie na pewno. My starzy zginiemy, więc niechaj chociaż młodzież ocaleje”¹⁸.

– Urząd Morski przygotowywał się już do ewakuacji. Wiedzieli, że nadchodzi najgorsze – dopowiada Junior. – W lipcu już nie było wątpliwości. Większość ludzi mówiła, że nie zaczną przed zimą. A my powtarzaliśmy jak zaklęcie: „nie oddamy ani guzika”.

1 lipca 1939 roku „Ilustrowany Kurier Codzienny” w relacji własnej z Londynu donosi, że na terenie miasta mieszka przeszło dziewięć milionów ludzi. I konkluduje: „Czechy i Słowacja mogłyby tu wygodnie zamieszkać i nie mieć granic z Niemcami”. To budzi zachwyt i podziw, chociaż jednocześnie przerażają odległości. Żeby dostać się z jednego miejsca w drugie, należy rezerwować przynajmniej trzy godziny i mieć zapas gotówki.

Dziękujcie Bogu, że Kraków nie sięga do Suchej. Proszę tylko pomyśleć chociażby, jak ważni i niedostępni byliby woźni w magistracie¹⁹

– kpi reporter.

Junior w obliczu zbliżającej się katastrofy, postanawia wesprzeć Fundusz Obrony Narodowej. Oddaje nie tylko rower. Rozbija skarbonkę.

– Miała być otwarta, dopiero jak zdam maturę – mówi. – Ale zaszła wyższa konieczność.

* * *

Końcówka czerwca albo początek lipca. Słońce, morze, plaża. Młoda kobieta, pracownica księgarni, opala się na leżaku. Jest uśmiechnięta, wygląda na zrelaksowaną. Niemierkiewicz Junior niemal dosłownie wskakuje jej na głowę. Mimo że chłopak jest drobny, to wydaje się, że chwila moment i oboje runą.

Migawka.

A POTEM ŻAL PO SZKODZIE

Lipiec… miesiąc niby taki jak inne, a jednak przecież to miesiąc 31 dni słońca, pewnej upalnej pogody, okres dojrzewania w przyrodzie, to wreszcie najlepszy czas na wypoczynek lub kurację.

Toteż pod tym kątem trzeba patrzeć na ten miesiąc i zawczasu przygotować plan, jak go przeżyć i gdzie, byle nie w rozpalonych i dusznych murach miast.

Lipiec… jest, a więc pogoda, słońce, bujna zieleń, woda zaprasza do kąpieli, las nęci chłodem, miękkim mchem i jagodami, góry nawołują do długich przechadzek i do wspinaczki.

Zdawałoby się, że nic łatwiejszego, jak zapakować walizy i jechać.

Niestety tak nie jest, każdy się głowi, namyśla, oblicza, kombinuje, a dnie idą, biegną, lecą i lipiec gotów minąć na namyślaniu, a potem żal po szkodzie.

Nie namyślajmy się, nie kombinujmy, przestańmy się głowić nad szczegółami wyprawy. Gdzie jechać i za ile, poradzi Wam „Orbis”, biuro podróży, które siecią swoich placówek obejmuje Polskę jak długa i szeroka. „Orbis” już wczesną wiosną przygotował plany, programy, kosztorysy wycieczek krajowych kolejowych, autobusowych, wodnych. Już dawno czekają zorganizowane i przygotowane pobyty w miejscowościach wypoczynkowych od najskromniejszych do najbardziej luksusowych, i w miejscowościach kuracyjnych, doskonale zastępujących, a nawet przewyższających słynne „bady” zagraniczne.

Ponad 50 miejscowości oczekuje na Was – drodzy urlopowicze, aby dać Wam możność wypoczynku po trudach całorocznej pracy²⁰.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: