- W empik go
Pokojówka - ebook
Pokojówka - ebook
Autorka powieści Fałszywa narzeczona.
Dwudziestotrzyletnia Melanie Green mieszka w Nowym Jorku i jest pokojówką w jednym z hoteli znanej sieci należącej do włoskiego milionera – Matteo De Luki.
Wkrótce ona i De Luca zaczynają wpadać na siebie w hotelu, a po jednym z takich spotkań mężczyzna gani Melanie i oznajmia, że od teraz będzie lepiej przyglądał się jej pracy. Ku wielkiemu zaskoczeniu kobiety nazajutrz szefowa pokojówek nakazuje jej sprzątnąć prywatny penthouse pana De Luki.
Melanie jest zszokowana, kiedy okazuje się, że apartament – mimo zapewnień przełożonej – wcale nie jest pusty. Właściciel hotelu jest na miejscu, w dodatku w samym ręczniku. Mężczyzna informuje ją, że zmienił plany i zostanie w domu dłużej, a ona w tym czasie ma go sprzątać…
Melanie czuje, że polecenie szefowej i prośba właściciela nie są przypadkowe. Czego milioner może od niej chcieć, skoro wyraźnie dał do zrozumienia, że nie pała do niej sympatią?
Opis pochodzi od Wydawcy.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8320-551-9 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wyłączyłam odkurzacz i przetarłam dłonią krople potu z czoła. To był ostatni pokój z wielu, który wyglądał, jakby przebiegło przez niego stado rozkapryszonych dzieciaków. Założyłam lateksowe rękawiczki i z rezerwą ściągnęłam mokrą kołdrę z łóżka. Zaklęłam, znajdując pod nią prezerwatywę, której zbiorniczek wypełniało nasienie o żółtawym zabarwieniu.
– Cholernie zły znak na koniec zmiany. – Z niesmakiem przetransportowałam gumkę do kosza.
Nie żebym była świętoszką, która nie miała pojęcia, do czego to służyło. Wiedziałam, lecz sam widok wywołał we mnie obrzydzenie, a żołądek wywrócił się na lewą stronę. Godzinę – tyle dokładnie zajęło mi uporanie się z panującym tutaj bałaganem. Znacznie dłużej niż zwykle, ale i tak cieszyłam się, że nie musiałam zostawać po pracy. Popchnęłam ciężki wózek w kierunku windy i wjechałam do środka. Wcisnęłam przycisk oznaczający parter. Wzięłam głęboki oddech i z ulgą wypuściłam powietrze przez nos. Drzwi się zamknęły, niespodziewanie rozległ się sygnał, a one z powrotem się otworzyły. Moją uwagę od razu przykuł szyty na miarę czarny garnitur. Uniosłam wzrok, żeby dowiedzieć się, kto zamierzał mi towarzyszyć w tej krótkiej przeprawie na parter, i zatrzymałam go na wysokości twarzy. Matteo De Luca. Mój szef. Miejsce, w którym pracowałam, należało do niego.
– Dzień dobry. – Pierwsza otworzyłam usta.
– Dzień dobry – odpowiedział ze spojrzeniem wbitym w ekran telefonu.
Stanął obok mnie, a moje nozdrza wypełnił zapach korzennych nut zawartych w męskich perfumach. Choć widywałam go kilka razy w tygodniu, nigdy wcześniej nie było mi dane być aż tak blisko niego. Trwałam w bezruchu i tylko kątem oka zerkałam w jego stronę. Silnie zarysowana linia żuchwy, długie rzęsy otaczające ciemne jak węgiel oczy, wydatne usta. Był nie tylko jednym z najbardziej pożądanych mężczyzn w Nowym Jorku, ale i młodym milionerem o typowo południowej włoskiej urodzie. Grzeszył nie tylko nią, ale i charakterem. Kobiety szalały przy nim i za nim, a on z łatwością to wykorzystywał. Miał talent do tego, żeby zagrać na ich uczuciach, porzucić, a potem szukać dalej. Ten jeden fakt dawał mi do zrozumienia, jak wielka była pomiędzy nami przepaść. Szukałam raczej stabilnego frontu, a on nie dawał takiej gwarancji żadnej kobiecie, z którą się spotykał.
– Wysiada pani? – zapytał nagle, intensywnie mierząc mnie wzrokiem.
Zamieniłam się w słup soli i powoli zaczęłam śledzić ruch jego palca, którym wskazał drzwi. Dopiero teraz zorientowałam się, że były otwarte, bo winda zatrzymała się na jednym z pięter, lecz za nimi nie było nikogo, kto mógłby do nas dołączyć.
– Nie, nie. Wysiadam na parterze – wyjaśniłam.
Skinął jedynie porozumiewawczo głową, po czym wcisnął przycisk zamykania i dodał:
– Wygląda na to, że ktoś zrobił sobie wycieczkę schodami. – Obrzucił mnie tylko krótkim spojrzeniem i ponownie skupił się na skrolowaniu obrazów na ekranie.
Odwróciłam głowę i policzyłam do trzech, aż w końcu wypuściłam z płuc całe zgromadzone powietrze. Łypnęłam przelotnie w stronę panelu, żeby dowiedzieć się, na którym piętrze się znajdowaliśmy, ale odniosłam wrażenie, że czas, jakby na złość, zwolnił. Cholera, dlaczego ten facet nie stanął na wolnej powierzchni z tyłu, tylko wybrał niewielką odległość obok mnie? Przytrzymałam się uchwytu wózka i szybko odkryłam, że nagle zaczęły pocić mi się dłonie. Tylko dlaczego aż tak się denerwowałam? Nie powiedział niczego złego, a ja nie miałam nawet podstaw ku temu, żeby czuć się nieswojo w jego towarzystwie. Mój ciekawski wzrok znowu spoczął na mężczyźnie. Jasne, nie należał do grona, z którym się do tej pory spotykałam. Ba, on był jego totalnym przeciwieństwem. Samiec alfa, który obierał wąskie ścieżki albo szedł na skróty, żeby kogoś zdobyć. Ja natomiast od zawsze przywiązywałam wagę do szczegółów. Byłam niepoprawną romantyczką, ale to nie oznaczało, że trzymałam się sztywnych zasad, a seks istniał dla mnie tylko po ślubie. Lubiłam go, lecz moje randki zwykle kończyły się fiaskiem. Mimo wszystko to w żaden sposób mnie nie zniechęcało, co więcej, udało mi się usidlić kolejnego mężczyznę, którego poznałam na jednej z aplikacji randkowych. Po kilku niezobowiązujących rozmowach w końcu umówiliśmy się na spotkanie, które zaplanowaliśmy na dzisiejszy wieczór. Nie miałam nawet pojęcia, jak wyglądał, ale w głębi duszy liczyłam na to, że nie zaskoczy mnie niekompletnym uzębieniem, pryszczami na czole czy też włosami wyrastającymi z nosa. Na samą myśl o tym gwałtownie się wzdrygnęłam.
– Wszystko w porządku? – zapytał niepewnie.
– Tak, przepraszam – zaczęłam się jąkać. – Zwyczajnie się zamyśliłam i… – Nie zdążyłam dokończyć, bo znienacka wybrzmiał dźwięk sygnalizujący, że winda zatrzymała się na parterze.
Szef nie dopytywał o nic więcej. Uprzejmym gestem dał mi do zrozumienia, żebym wyszła pierwsza. Podziękowałam i podjechałam wózkiem pod znajome drzwi. Gdy się odwróciłam, żeby zlokalizować mężczyznę, on znajdował się już przy wyjściu z hotelu. Weszłam do pomieszczenia, w którym reszta kobiet z mojej branży zmieniała strój na służbowy i mogła swobodnie złapać kilka chwil oddechu podczas ciężkiej pracy. Podeszłam do swojej szafki, po czym wyjęłam telefon z torebki i po jego odblokowaniu zauważyłam wiadomość od pewnego mężczyzny. Nie od tego, z którym byłam umówiona. Z tym łączyły mnie jedynie pikantne treści, które ze sobą wymienialiśmy, i żadne z nas do tej pory nie wyszło z inicjatywą spotkania. Nasza znajomość była owiana nutką tajemniczości; nie wiedziałam, jak ma na imię, gdzie mieszka i ile ma lat. Był dla mnie kimś w rodzaju wirtualnego przyjaciela, a mi nawet bardzo odpowiadała ta forma naszej pseudoprzyjaźni, zwłaszcza że mogłam się mu zwierzyć bez dodatkowych oporów.
Rockefeller: Jesteś?
Juliet: Tak. Mam naprawdę ciężki dzień w pracy i ochotę, żeby rzucić to w cholerę i wyjechać. Najlepiej na bezludną wyspę. Wiesz, co bym zabrała? Strzelaj.
Kliknęłam przycisk, wysyłając wiadomość. Nie musiałam długo czekać na odpowiedź.
Rockefeller: Hmm. Chyba byłabyś nieco kapryśna, ale gadżety erotyczne pewnie by ci wystarczyły?
Próbowałam nad tym zapanować, ale po moich policzkach błyskawicznie rozlał się ciepły rumieniec.
Juliet: Spudłowałeś, i nawet takich nie mam. Spakowałabym święty spokój, dobre wino i pistolet. To ostatnie na wypadek, gdyby jakimś cudem pojawili się na niej mężczyźni.
Mój żołądek nieoczekiwanie przerwał te amory, wydając z siebie głośny pomruk. Dopiero w tym momencie dotarło do mnie, że od rana nie miałam niczego w ustach. Sięgnęłam w głąb szafki, gdzie miałam wypchaną po brzegi zapakowaną torbę z jedzeniem, i wyjęłam foliowy pakunek. Odgryzłam kawałek kanapki i zerknęłam na ekran.
Rockefeller: Znowu ktoś zaszedł ci za skórę? Może mógłbym postawić diagnozę twojego wciąż złamanego serca?
Juliet: Ach tak? Powiedzmy, że zamieniam się w słuch…
Rockefeller: Wygląda na to, że albo tym wszystkim mężczyznom, z którymi się spotykałaś, zabrakło jaj, albo to z tobą musi być coś nie tak.
Juliet: Wielkie dzięki! Ale chwileczkę. Może mógłbyś być tak uprzejmy i przestać mi dokładać? I tak czuję się, jakbym była chodzącą porażką, i to jeszcze bez jednej nogi.
PS Czy to źle, że nie mogę powstrzymać się przed tym, by zapytać, jak duże są twoje jaja?
Mój palec krążył wokół przycisku „wyślij”. Zawahałam się przez moment, po czym skasowałam ostatnie zdanie… I jeszcze raz napisałam to samo. Raz się żyje, pomyślałam. Kursor na ekranie zaczął się poruszać.
Rockefeller: Zawsze możesz się o tym przekonać sama. Choć, nie powiem, coraz bardziej prowokujesz do tego, żebym odnalazł cię gdzieś tam w tym małym świecie, a potem z przyjemnością przełożył przez kolano.
Hmm…
Juliet: Małym? Nawet nie mamy pojęcia, ile nas dzieli. Nie tylko kilometrów.
Rockefeller: Kilometry to pryszcz. Dla mnie nie ma rzeczy niemożliwych. Nie ogranicza mnie nawet moja wyobraźnia.
Juliet: Nie. Nie. Nie. Od początku przyjęliśmy, że się nigdy nie spotkamy. Przez ostatnie dni zbyt dużo fanaberii życiowych ci naopowiadałam, żeby teraz stanąć z tobą twarzą w twarz. Wykluczone. Nigdy.
Wyślij. Tym razem brakowało tylko komendy „bez wahania”. Tą wiadomością zasiał we mnie minimalną niepewność. Zaczęłam już nawet się zastanawiać, jakim mógł być mężczyzną poza tą całą wirtualną otoczką. Moje rozmyślania w porę przerwała Harper. Gdy tylko weszła do pomieszczenia, zaczęła zasypywać mnie pytaniami o dzisiejszą randkę.
– Właściwie to padam z nóg i najchętniej od razu po pracy zakopałabym się w poduszkach – odparłam, oglądając się za nią przez ramię, kiedy wypakowywała swój wózek.
– Żartujesz? A może właśnie to ten facet, który już od początku zawróci ci w głowie i porwie twoje serce na amen? – zasugerowała, a na jej ustach zatańczył podstępny uśmieszek, który podpowiedział mi, że było coś jeszcze. – Wiesz… Nawet chętnie przejęłabym tę twoją randkę. Jestem pewna, że koleś nie zorientowałby się, że ty to tak naprawdę nie ty, tylko ja.
– O, nie, nie ma mowy. Nawet nie próbuj – zachichotałam, choć był to nieco nerwowy śmiech. – Gdyby okazał się naprawdę niezłym ciachem, sprzątnęłabyś mi go sprzed nosa.
– Wciąż nie wierzę, że nie poprosiłaś go o żadne zdjęcie, tylko próbujesz w ciemno. Gorzej, jeśli się okaże, że oczy rozjeżdżają mu się na boki bardziej niż naszemu szefowi. Jedno na Maroko, a drugie na Kaukaz. – Prześmiewczo mrugnęła do mnie okiem.
– Nie kracz. – Wymierzyłam w nią palcem, założyłam płaszcz i zaczęłam zapinać guziki. – Pomijając wygląd, mam tylko nadzieję, że nie okaże się aż takim wariatem jak ten ostatni, który zwiał po kilku minutach.
– Masz na myśli tego kulawego biznesmena, który nie wytrzymał bez telefonu do mamusi?
– Tak, tego…
– Totalna sierota.
– Gorzej. Chyba czas na mnie. Nigdy się nie spóźniam, więc tak będzie też i tym razem. – Podeszłam do niej, żeby cmoknąć ją w policzek. – Do jutra.
– Melanie. – Zatrzymała mnie, gdy wcisnęłam klamkę.
– Tak?
– Baw się dobrze, ale jeśli koleś zrobi coś, co go będzie dyskwalifikować, nie bój się go kopnąć prosto w jaja. Z nimi trzeba krótko, bez żadnej czułości.
Pokręciłam głową w rozbawieniu.
– Dobrze, wezmę sobie twoją radę do serca i jutro rano zdam ci pełen raport. Na razie.
– Pa! – Usłyszałam w tle, zanim domknęłam drzwi.
Ruszyłam przez całą długość hotelowego lobby. Po drodze wyjęłam telefon z torebki i zalogowałam się do aplikacji.
Rockefeller: Nigdy nie mów nigdy.
Odczytałam i od razu poczułam niewiadomego pochodzenia zdenerwowanie, które osiadło w moim żołądku. Gapiąc się w ekran urządzenia, postanowiłam ponownie ostudzić zapał mojego rozmówcy, ale nagle zderzyłam się z czymś twardym. Prawie straciłam równowagę i padłabym jak długa, jednak silna ręka w porę chwyciła mnie w pasie i pociągnęła ku górze. Znowu poczułam ten zapach i… o Boże.
– Ja… Bardzo przepraszam! Przepraszam, panie De Luca. Zamyśliłam się… To moja wina – jąkałam się gorzej niż na rozmowie o pracę.
Przypatrywał się mi uważnie, po czym przywdział chłodną maskę, a jego wyraz twarzy stał się nieco surowy.
– Melanie. – Skupił swoje spojrzenie na łańcuszku zapiętym wokół mojej szyi i przeczytał głośno grawer. – Ładne imię. Jednak radziłbym pani podszkolić umiejętności manewrowania w terenie. Naprawdę nie życzyłbym sobie, żeby taranowała pani moich gości hotelowych.
– Przepraszam. – Spuściłam głowę, choć w głębi duszy ta nagana była nieco na wyrost, zwłaszcza że wpadłam na niego, a nie na kogoś z przyjezdnych. – Wezmę sobie pana słowa do serca. Następnego razu nie będzie.
– Słusznie. – Minął mnie, jakby miał być to koniec tej krótkiej wymiany zdań, ale nagle się odwrócił. – Może powinienem częściej przyglądać się temu, co się tutaj dzieje. Chyba tak. – Przytaknął sam sobie. – Panią zdecydowanie od dzisiaj będę miał na oku.
Zmarszczyłam czoło, kiedy on postanowił pewnym krokiem odejść w kierunku windy. Przez chwilę miałam ochotę pokazać mu język, ale w zamian w pośpiechu ulotniłam się na zewnątrz.
***
Po kilkunastominutowej podróży w zatłoczonej komunikacji miejskiej w końcu udało mi się dotrzeć do mieszkania. Zdjęłam buty i przystanęłam w progu, zaskoczona błogą ciszą. Zajrzałam do salonu i uśmiechnęłam się, zastając tam śpiącą w bujanym fotelu ciocię. Wyjęłam z jej rąk gazetę, powoli zsunęłam okulary z nosa i nakryłam kobietę wełnianym kocem. Nawet nie drgnęła, a ja wcale nie zamierzałam jej budzić. Zawróciłam na paluszkach i weszłam do łazienki, zatrzaskując za sobą drzwi. W ciągu kilku minut udało mi się wziąć gorący prysznic i nałożyć delikatny makijaż z cienką kreską nad okiem.
Juliet: Jestem gotowa na randkę, ale jeszcze bardziej jest mi wstyd. Czy naprawdę jestem aż tak zdesperowana, żeby szukać mężczyzny w internecie?
Rockefeller: Mógłbym mieć panaceum na twoje wątpliwości. Na przykład, jeśli potrzebowałabyś tylko dobrego bzykanka, jestem do twoich usług.
Juliet: Aż takiej pomocy nie potrzebuję.
Życz mi powodzenia. Może tym razem tego nie schrzanię.
Spojrzałam na zegarek. Miałam dokładnie trzydzieści minut, żeby wyjść z domu, dojechać na miejsce i przede wszystkim się nie spóźnić. W pośpiechu spryskałam się malinową mgiełką, musnęłam jeszcze usta odrobiną błyszczyka i otworzyłam drzwi.
– Ciociu! – wrzasnęłam, kurczowo zaciskając telefon w dłoni. – Chcesz, żebym dostała zawału?
– Nie. Zastanawia mnie tylko, dokąd się wybierasz tak późną porą. – Poprawiła okulary na nosie i skrzyżowała ręce na piersiach, jakby przygotowywała dla mnie reprymendę. – Nie zjadłaś nawet kolacji.
– Jestem umówiona z Harper. – Palnęłam to, co pierwsze przyszło mi do głowy.
– Z Harper… A czy nie widziałyście się w pracy?
– Proszę cię, chyba nie zamierzasz mnie teraz przepytywać? Nie mam już piętnastu lat, a dwadzieścia trzy. To znaczna różnica.
– Dla kogo?
– Na przykład dla mnie. – Minęłam ją, udając się do swojego pokoju. Słyszałam, jak szła za mną, więc dodałam: – Nie musisz się o mnie martwić, zwłaszcza wtedy, kiedy nie daję ci najmniejszego powodu.
– Dziecko – zaczęła bardzo wymownym tonem, po którym wiedziałam, że jeśli odpowiednio jej nie ugłaskam, wyjmie mi każde kłamstwo z ust. – Będziesz mieć nawet trzydzieści lat i więcej, a ja nadal będę się tak samo o ciebie martwić. Mimo że dorosłaś, dla mnie nadal jesteś moją małą kruszynką.
Odłożyłam kosmetyczkę na drewniany regał przy łóżku, a następnie powoli odwróciłam się w stronę cioci, gotowa na rodzicielską pogadankę.
– Wiem, ale nie zapominaj, że też mam swoje życie, przyjaciół, i po prostu chcę z tego korzystać. – Zabrzmiało to o wiele chłodniej, niż początkowo zamierzałam to powiedzieć. – Naprawdę będziesz robić z tego jakiś problem?
– Dobrze, już dobrze, idź. Ale co z kolacją?
Ponownie utkwiłam wzrok w tarczy zegarka.
– Nie zjem. Nie zdążę, bo inaczej spóźnię się na autobus. Zresztą i tak pewnie razem z Harper zamówimy pizzę – wyjaśniłam.
Przyjęła to z ciężkim westchnieniem.
– Co ja z tobą mam. Człowiek się stara, wymyśla, a i tak tego nikt nie docenia – zaczęła w swoim stylu narzekać. Patrzyłam na nią błagalnym wzrokiem do momentu, aż odpuściła i powiedziała: – Idź, ale pamiętaj, żeby wrócić o normalnej porze. Jest środek tygodnia, a jutro znowu czeka cię praca.
– Doskonale o tym wiem. A ty – podeszłam bliżej, żeby cmoknąć ją w policzek – jesteś kochana.
Wbiegłam prawie truchtem do przedpokoju i zasznurowałam skórzane workery. Ściągnęłam z wieszaka płaszcz i zauważyłam, że kobieta wciąż się uważnie przyglądała.
– Może powinnaś poświęcić trochę czasu dla siebie, kiedy mnie nie będzie? – zaproponowałam.
– Spokojnie. Postaram się przetrawić to, że zostanę na kilka godzin sama, dziecko. Zabierz czapkę – poinstruowała, a następnie ściągnęła ją z półki w szafie. – Na dworze cały czas panuje plucha.
– Dzięki. – Ścisnęłam beret w dłoni, choć nawet przez myśl mi nie przeszło, by go zakładać. Nie po to przez kilka minut układałam niesforne włosy, żeby kawałkiem materiału zepsuć efekt. – Lecę. Na razie.
Gdy tylko znalazłam się na zewnątrz, w twarz od razu uderzyło mnie zimne powietrze. Słupki rtęci spadły od momentu, kiedy wracałam z pracy. Na szczęście nie padało, a jesień już w pełni zadomowiła się w Nowym Jorku, gdy drzewa zaczęły gubić żółte liście. W ostatniej chwili dotarłam do autobusu, który podwiózł mnie pod umówiony adres. Była to niewielka knajpka z ogródkiem, który funkcjonował przez całe lato. Sama zaproponowałam to miejsce. Często odwiedzałyśmy je z Harper, serwowali tutaj wyśmienite gorące napoje. Weszłam do środka i poczułam unoszący się w powietrzu aromat gorącej kawy. Dyskretnie zaczęłam sondować pojedyncze stoliki, przy których siedzieli klienci.
Mężczyzna, którego miałam zamiar poznać w rzeczywistości, wpadł na pomysł, jak moglibyśmy się rozpoznać. On miał założyć czarną koszulę, a ja czarne spodnie. Ucieszyłam się, gdy dostrzegłam tak właśnie ubranego nieznajomego, zwłaszcza że jego profil wydawał się nieziemsko męski i wyrazisty. Bingo.
– Cześć. To ja. Juliet – przedstawiłam się swoim internetowym nickiem, próbując wykrzesać z siebie najładniejszy uśmiech, na jaki tylko mogłam się zdobyć. Stres, zamiast odjąć mi mowę, spowodował niekontrolowany słowotok. – Przepraszam, że musiałeś tyle czekać. Zwykle się nie spóźniam. Uciekł mi autobus. Jak to mówią: jak pech, to pech. Nieważne. – Zamilkłam na sekundę, by zaraz rzucić: – I oto jestem.
Brunet obserwował mnie, delikatnie mrużąc oczy. Szczerzyłam głupkowato zęby, ale przez to, że się nie odzywał, nawet ja zaczęłam tracić na to ochotę.
– Czemu tak na mnie patrzysz? Pewnie się rozczarowałeś, mam rację? Nie tak sobie mnie wyobrażałeś?
Wstał nagle i zaczął spoglądać na mnie z góry. Skurczyłam się i podniosłam na niego onieśmielone spojrzenie.
– Nie bardzo rozumiem – odezwał się w końcu. – Przepraszam, ale jakie czekanie? Jaki autobus? Pani chyba mnie z kimś pomyliła.
Zachichotałam głośno, zwracając przy tym uwagę reszty klientów, ale on nie wyglądał, jakby uznał to za zabawne.
– Jak to cię pomyliłam? Sasquatch?
– Kto? Mogłaby pani powtórzyć? – Dopiero w tym momencie parsknął pod nosem.
– Sasquatch. – Pokusiłam się o powtórzenie, jeszcze nie zdając sobie sprawy, że wyszłam na kompletną idiotkę.
– Nie. Nie znam nikogo takiego.
Patrzyłam na niego osłupiała, jakby nagle miał zmienić zdanie.
– Chwileczkę – rzuciłam, zanurkowałam dłonią do kieszeni i wyciągnęłam telefon. Tupnęłam nogą w momencie, gdy tylko przeczytałam komunikat użytkownik sasquatch cię zablokował.
– Zabiję! – syknęłam.
– Słucham? – zapytał z zaskoczeniem w oczach mężczyzna.
– Kolejny drań wystawił mnie do wiatru – wycedziłam przez zaciśnięte zęby. – Pieprzony dupek uznał, że może po prostu tak marnować mój czas!
– Cóż…
– Czy mi się wydaje, czy to dla pana zabawne? – Wbiłam w niego surowe spojrzenie, gdy tylko kąciki ust drgnęły mu w górę.
– Absolutnie. – Uniósł ręce w geście obronnym. – Chyba nie wyglądam, jakbym się śmiał, prawda?
– Nie mam już żadnej pewności, a wy wszyscy jesteście tacy sami! – Wymierzyłam w Bogu ducha winnego mężczyznę palcem, nie zwracając uwagi na to, że urządzam niepotrzebną szopkę. Po tym komunikacie moje emocje sięgnęły zenitu. – Czy jest coś, czego mi brakuje? Dlaczego kolejny palant zwiał, zanim w ogóle mnie zobaczył?
– Jest pani piękną kobietą, ale…
– Nie. Proszę nie kończyć – wtrąciłam stanowczo. – W tej chwili jestem za tym, żeby zalegalizować w naszym stanie broń. Zmniejszyłabym tę cholernie długą kolejkę tchórzy, którzy tylko zmarnowali mój czas. I, proszę wybaczyć, ale jeśli nie ochłonę, bez wahania znajdę inny sposób i to zrobię. – Skierowałam się do wyjścia i nawet jego „zaczekaj” mnie nie zatrzymało.
Ponownie odblokowałam ekran, zerknęłam na komunikat i ścisnęłam mocniej telefon. Wystawił mnie. Drań zwyczajnie mnie wystawił.ROZDZIAŁ 2
Wędrowałam wieczorową porą po uliczkach Nowego Jorku, mijając spieszących się ludzi. Czułam się beznadziejnie, dostając tak po prostu kosza od nieznajomego mężczyzny.
Moim jedynym towarzyszem podczas tego długiego spaceru była muzyka sącząca się ze słuchawek. Wybrałam romantyczną playlistę, która jeszcze bardziej wpychała mnie w emocjonalny dołek. Na domiar złego rześkie powietrze raz za razem uderzało mnie w twarz, a z każdym kolejnym krokiem zaczęły drętwieć mi usta. Musiałam nieco ochłonąć, zanim postanowiłam wrócić do domu. Zerknęłam na niewielką budkę z gorącymi napojami, która była umiejscowiona wzdłuż długiego chodnika. Za ladą obsługiwał klientów wysoki szatyn o bujnych włosach ułożonych w artystycznym nieładzie i z szerokim uśmiechem przyjmował zamówienie od pary, która stała przede mną. Odwróciłam się w drugą stronę, cierpliwie czekając na swoją kolej, i wyjęłam z kieszeni telefon. W skrzynce odbiorczej czekała na mnie już wiadomość od Rockefellera.
Rockefeller: Nie pojawiłaś się tutaj aż do tej pory, więc założę się, że twój randkowicz prawdopodobnie dochodzi już do drugiej bazy. Gdybym był na jego miejscu, zaliczyłbym wszystkie pozostałe…
PS Baw się. Sam nie będę próżnował. W zasięgu mojego wzroku są długie nogi blondynki.
Od razu przeszła mi ochota, żeby wyżalić mu się z tego, co się wydarzyło. Od stóp do głów wypełniła mnie jakaś dziwna zazdrość. Umiejętnie dołożył własną cegiełkę, po której wybudowany przeze mnie mur bezsilności mógł już tylko runąć. To był już drugi mężczyzna, który dzisiejszego wieczoru wystawił mnie do wiatru.
– Gnojek. Wszyscy jesteście siebie warci. – Schowałam telefon i odwróciłam się w stronę blatu.
– A ja bym z panią polemizował. – Dobiegł mnie męski głos. Należał do faceta z budki. – Nie można mierzyć wszystkich jedną miarą.
– Słucham? – zapytałam z niedowierzaniem. Rozejrzałam się wokół, żeby się upewnić, czy rzeczywiście ten komentarz był skierowany do mnie.
– Nieudana randka? Zawód miłosny? Dobrze myślę? – zagadnął bez żadnego skrępowania.
Słucham? W myślach wciąż to słowo odbijało się echem. Co za tupet!
– Dlaczego pan o to pyta? Czy ja panu wchodzę z butami w życie?
– Przepraszam. – Jego szeroki uśmiech nieco się zwęził. – Nie chciałem pani urazić, może tylko trochę rozweselić. Głośno pani myślała i wyglądała na smutną. Zazwyczaj nie jestem aż tak dociekliwy.
– Akurat – prychnęłam, mierząc go gniewnym wzrokiem. – Więc dlaczego pan zadaje tyle wścibskich pytań? To chyba nie do końca jest na miejscu.
– Dlaczego wścibskich? – Zmrużył oczy i wychylił się do przodu. – Po prostu nie potrafię być obojętny, gdy widzę, że coś kogoś gryzie. Panią chyba coś szczególnie trapi.
– A czy u pana aby na pewno wszystko gra? Nie ma pan żadnych zmartwień?
– Oczywiście, że mam – przyznał. – Chyba każdy z nas je ma. Niektóre z nich głęboko zakorzenione, ale są. Osobiście uważam, że czasem warto porozmawiać z kimś, kto zupełnie nie zna nas, naszego życia, myśli czy też sytuacji, w której się znaleźliśmy. Być może brzmi to absurdalnie, ale rada od takiej osoby, która myśli trzeźwo i przygląda się tylko z boku, jest najlepsza. Pomaga.
– I pan to praktykuje?
– Zazwyczaj występuję w roli tej drugiej osoby. Tak zwanego dobrego duszka – wyjaśnił, kwitując to krótkim śmiechem. – Większość przyjęła, że miłość w dzisiejszych czasach jest przereklamowana. Często próbuję przekonać napotykane osoby, że tak nie jest. Sam ją przeżyłem i mimo że ta bajka dla mnie się skończyła, uczucie nadal gdzieś tam się we mnie tli.
– Nie do końca rozumiem, do czego zmierzamy.
– Choćby do tego, co panią dzisiaj spotkało. To coś związanego z mężczyzną, prawda? – zapytał, a ja powoli skinęłam głową. – Sądzę, że jest pani bardzo wrażliwą osobą, która szybko przywiązuje się do nowo poznanych ludzi, ale na przyszłość radziłbym oddawać zaufanie tylko w dobre ręce. Tchórze nie zasługują nawet na pierwszą szansę, więc może warto podnieść głowę, spojrzeć przed siebie i spróbować dostrzec, że świat nadal jest tak samo piękny. – Zrobił krótką pauzę, po której dodał: – Przepraszam jeszcze raz, że panią zdenerwowałem. To naprawdę nie było zamierzone.
Patrzyłam na niego, a złość zaczęła ulatywać ze mnie gdzieś w dalekie przestworza. Zrozumiałam, że niepotrzebnie się tak bardzo zdenerwowałam. Był obcym mężczyzną, ale miał w sobie to coś, co od razu wskazywało, że nie był złym człowiekiem.
– To ja przepraszam. Zgadł pan już na samym początku. Jestem w kiepskim humorze i przez to się panu dostało – wymamrotałam autentycznie zawstydzona.
– Jestem Henry. – Wyciągnął do mnie rękę z przyjaznym uśmiechem. – Mów mi po imieniu i wyluzuj.
– Melanie.
– Ładne imię. I żeby było jasne, nie uważam, że w twoim zachowaniu było coś złego. Potraktuję je jako słuszny atak obronny na wściubianie nosa w nie swoje sprawy – oświadczył, przyglądając mi się przez dłuższą chwilę.
– Cóż, ten wieczór jeszcze bardziej utwierdził mnie w przekonaniu, że coraz mocniej nie toleruję mężczyzn.
– Nie wierzę, że jest aż tak tragicznie. Może źle trafiasz, ale, jeśli pozwolisz, mogę temu jakoś minimalnie zaradzić. – Wyjął największy papierowy kubek i postawił go na ladę. – Czy gorąca czekolada z dodatkiem pianek cię usatysfakcjonuje?
– Chyba potrafisz też czytać ludziom w myślach. – Uśmiechnęłam się, pociągając lekko nosem. – Bardzo chętnie się napiję.
– W myślach może nie, ale widzę, że zmarzłaś. Nie powinnaś przechadzać się o tej porze, zwłaszcza że pogoda nie rozpieszcza i możesz się przeziębić. – Zmarszczył brwi, a następnie zajął się przygotowywaniem napoju. – Nie masz szalika?
– Śpieszyłam się na tę cholerną randkę i zapomniałam go zabrać. Jeśli się rozchoruję, to śmiało powinnam wręczyć rachunek dupkowi, który miał czelność mnie wystawić.
– Czyli mój strzał od początku był celny. Nieudana randka – podkreślił. – Nie bądź smutna z tego powodu. Skoro nie przyszedł, zrobił ci przysługę. Nie warto skupiać się na takim tchórzu. – Postawił przede mną napój, a do mojego nosa dobiegł słodki aromat wanilii. – Proszę. Na mój koszt.
– Dzięki. Chyba masz rację. Przełknę ten fakt jednym łykiem. – Przysunęłam wargi do krawędzi kubka i upiłam odrobinę czekolady. – Nie chcę już tego rozpamiętywać.
– Słusznie. Mieszkasz daleko stąd? – zapytał nagle.
– Dwadzieścia minut piechotą.
– Nie chcę zabrzmieć dziwnie, ale gdyby nie to, że kończę pracę dopiero za godzinę, mógłbym dotrzymać ci towarzystwa i odprowadzić do domu, niezależnie od tego, ile czasu zabrałby taki spacer.
– Dziękuję za propozycję, ale właściwie to chyba już powinnam pójść. – Popatrzyłam mu w oczy; mimo że nie było w nich niczego niepokojącego, wolałam odmówić. – Nie chcę przeszkadzać ci w pracy, a przy okazji odstraszać twoich klientów.
– Daj spokój. Jesteś jedną z nielicznych osób, które dzisiejszego wieczoru zatrzymały się tutaj, żeby chociaż przez chwilę zamienić ze mną kilka zdań. Naprawdę dobrze się z tobą rozmawia – oznajmił, po czym wskazał palcem na kubek. – I jak? Smakuje?
– Jest przepyszna. Po tym, co mnie dzisiaj spotkało, to jak lek na zranioną duszę – stwierdziłam nieco żartobliwie.
– Więc wpadaj do mnie częściej. Będzie mi miło, gdy będę mógł uciąć sobie z tobą krótką pogawędkę.
– Dzięki, że próbowałeś mnie pocieszyć. Nawet ci się udało. – Uśmiechnęłam się, wyciągnęłam z kieszeni zmiętą czapkę i tym razem bez żadnych oporów wciągnęłam ją na głowę. – Czas na mnie. Trzymaj się, Henry.
– Melanie. – Zatrzymał mnie. Zerknęłam na jego pogodny wyraz twarzy. – Chciałem ci życzyć spokojnego wieczoru. Uważaj na siebie.
Skinęłam, a następnie, idąc w kierunku pasów, odwróciłam się, żeby pomachać na pożegnanie. W ostatniej chwili udało mi się złapać autobus. Oparłam ciężką, pełną kotłujących się myśli głowę o szybę i spojrzałam na zegarek. Było już późno, a ja od jakiegoś czasu powinnam była leżeć już w łóżku. Żałowałam, że straciłam czas na tę głupią randkę w ciemno, ale z drugiej strony, gdyby spotkanie doszło do skutku, nie miałabym szans poznać Henry’ego i spróbować przyrządzonej przez niego czekolady.
***
Ziewnęłam przeciągle, po czym weszłam do kuchni i dostrzegłam ciocię, która była pochłonięta czytaniem gazety.
– Czy to znak, że porządnie się wyspałaś? – zapytała, nie odrywając wzroku od czasopisma.
– To znak, że najchętniej zostałabym w łóżku i nie wychodziła z niego przez kolejne pół roku. – Podeszłam do lodówki, wyciągnęłam z niej zimne mleko i nalałam je do szklanki.
– Późno wróciłaś.
– Mhm – mruknęłam tylko, ale już sekundę później dotarło do mnie, co miała na myśli. – Zaraz, zaraz… Naprawdę, ciociu? Nie spałaś, tylko pilnowałaś tego, o której wrócę?
– Jasne, że spałam. – Zerknęła na mnie kątem oka. – Obudziłam się, słysząc twoje głośne rechotanie od drzwi. Czasem zastanawiam się, co ty masz takiego w tym telefonie, że wiecznie nad nim ślęczysz i się uśmiechasz.
Powoli odtworzyłam wspomnienia wczorajszego wieczoru i to, jak od początku wałkowałam całą rozmowę z Rockefellerem. Nie odpisałam na jego wiadomość, ale rzeczywiście brakowało mi jego obecności. Uniesiona kobiecą dumą uznałam, że nie będę mu się narzucać i poczekam, aż napisze do mnie pierwszy.
– Oj, ciociu. – Upiłam łyk. – Daj spokój.
– Nie ciociuj, nie ciociuj.
– Poranna prasa? Kiedy zdążyłaś ją kupić? – zapytałam, chcąc uciąć temat.
– Wtedy, kiedy jeszcze zmieniałaś pozycję na drugi bok. Kupiłam też świeże pieczywo – oznajmiła, a piekarnik w tym momencie charakterystycznie zapiszczał. – Wyjmij z pieca swoje śniadanie i posprzątaj po sobie, zanim pójdziesz do pracy. Ja właśnie się zbieram. – Odłożyła gazetę, zdjęła okulary i włożyła je do etui.
– Jesteś wielka, wiesz? – Zerknęłam na nią przelotnie przez ramię, a następnie uchyliłam drzwiczki. Zapach tostów od razu owionął moje nozdrza. – Mmm, ale to pięknie pachnie. Pychotka. – Wysunęłam tackę i postawiłam ją na drewnianej desce leżącej na blacie kuchennym.
– Mam nadzieję, że wszystko zjesz. – Wnikliwie przejrzała zawartość swojej torby. – Chyba o niczym nie zapomniałam – dodała pod nosem. – Dobrze więc, wychodzę, dziecko.
– Aż dziwne, że tak wcześnie. Zwykle wychodzisz później niż ja.
– Dziś wyjątkowo muszę być wcześniej. – Poszła do przedpokoju, żeby ściągnąć z wieszaka kurtkę i szalik. – Dostałam duże zamówienie od nowego klienta. Od jakiegoś czasu zaopatruje się w moje kwiaty, a, jak wiesz, przygotowanie ciekawych kompozycji wymaga sporo pracy.
– Wiem, wiem. Szkoda tylko, że nie miałyśmy czasu porozmawiać.
– Jeśli chcesz, nadrobimy to wieczorem. Przygotuję coś dobrego na kolację. No chyba że dziś też masz w planach jakieś wyjście? – zapytała, marszcząc wymownie brwi.
– Tym razem możesz być spokojna. Dziś zostaję z tobą. – Podeszłam do niej i cmoknęłam w policzek. – Dziękuję za śniadanie. Powodzenia w pracy!
Na twarzy cioci zawitał w końcu szeroki uśmiech.
– W szafce jest jedzenie, które zapakowałam ci do pracy. Włożyłam też szarlotkę. Ale ostrzegam, że może uzależnić, bo jest przepyszna.
– Żartujesz? – Rozdziawiłam lekko usta. – Kiedy ty to wszystko zdążyłaś naszykować?
– Wczoraj, kiedy się nudziłam. Wychodzę, bo nie chcę się spóźnić.
– Do później! – krzyknęłam do jej pleców.
Zasiadłam przy stole i ze smakiem zaczęłam pochłaniać to, co dla mnie przygotowała. Za każdym razem wszystko smakowało fenomenalnie. Gdyby nie ciocia, prawdopodobnie umarłabym z głodu pod tym dachem. Nie byłam dobrą kucharką, a wszystko, czego się dotknęłam, potrafiłam spalić. Dlatego właśnie kucharzyłam bardzo rzadko.
Pik, pik. Podniosłam telefon.
Rockefeller: Jak tam twoja randka? Była kolacja ze śniadaniem?
Machinalnie przewróciłam oczami.
Juliet: Było wspaniale.
Rockefeller: Nie jesteś zbyt wylewna. Coś poszło nie tak?
Juliet: Życzysz sobie ze szczegółami?
Minęło kilka minut, ale on nie odpisywał. Stwierdziłam, że skorzystam z okazji i w tym czasie wzięłam gorący prysznic. Wychodząc na zimne płytki, złapałam ręcznik i osuszyłam nim ciało. Ekran zamigał kilkakrotnie. Dwie wiadomości.
Rockefeller: Tak. Ale może z wyjątkiem rozmiaru jego członka.
Rockefeller: Zdecydowanie interesują mnie wyłącznie cipki.
Mimo że niespecjalnie chciałam wałkować ten temat, uśmiechnęłam się pod nosem.
Juliet: Zakładam, że twoja randka skończyła się tak, jak tego chciałeś. Pomiędzy jej nogami. Moja – niekoniecznie. Koleś mnie wystawił.
PS Niech mnie diabli wezmą, czy coś robię nie tak?
Rockefeller: Hmm… Nie sądzę, byś zrobiła coś złego. To raczej ten facet jest miękką fają. Chociaż… Dam ci radę. Może nie powinnaś szukać miłości tam, gdzie jej nic nie wróży. Chyba właśnie próbujesz to zrobić, a w zamian wychodzą takie kwiatki.
Juliet: Mylisz się. Wcale tego nie robię. Podchodzę do tego tematu delikatnie.
Rockefeller: A może powinnaś iść na żywioł i zacząć bawić się tym, co ci oferuje życie?
PS Rozejrzyj się wokół i nie licz na to, że na tym portalu poznasz kogoś, kto jest normalny albo będzie oczekiwał tego samego, co ty.
Juliet: Sugerujesz, że sam też nie jesteś normalny?
Rockefeller: Ha, ha. Bardzo śmieszne. Ja akurat nie szukam tutaj niczego konkretnego poza rozmową. W mojej obłożonej nadmiarem pracy rzeczywistości nie ma na to miejsca. Ale tobie mogę pomóc, jeśli chcesz.
Juliet: Niby jak?
Rockefeller: Mogę dać ci kilka wskazówek.
Juliet: Wskazówek? Czyli jest ze mną aż tak źle?
PS Spadam do pracy. Życz mi powodzenia, żebym się nie spóźniła. Mój szef jest nadętym dupkiem.
Pół godziny później po monotonnej jeździe w komunikacji dotarłam do hotelu. Przebrałam się w swój strój służbowy składający się z czarnej sukienki z krótkimi rękawami i białego fartucha. Wsunęłam papierową torbę z jedzeniem do szafki i podeszłam do lustra, żeby związać długie włosy w wysoki kucyk.
– Melanie. – Usłyszałam za plecami głos mojej szefowej. – Dzień dobry.
– Dzień dobry. – Zerknęłam w odbiciu lustra na jej sylwetkę i wpięłam ostatnią spinkę we włosy. Pani Smith była starszą życzliwą kobietą przy kości, która zarządzała całą naszą grupą pokojówek. Czasem miewała swoje humory, ale nie było to nic nadzwyczajnego w porównaniu do kaprysów szefa.
– Dostałam informację, że pan De Luca opuścił swój penthouse. Podobno ma do załatwienia jakieś ważne sprawy na mieście, więc to dobra okazja, żeby trochę posprzątać apartament. Czy mogłabyś zapakować wózek i udać się tam? Nie będzie go przez najbliższe kilka godzin. Zostałaś mi tylko ty, bo reszta twoich koleżanek ma już przydzielone piętra na dzisiaj.
– Jasne. – Uśmiechnęłam się niemrawo, bo niekoniecznie było mi na rękę, że akurat tak się złożyło. Nie zamierzałam jednak dłużej narzekać, chciałam się szybko uwinąć przed jego powrotem. – Przygotuję wszystkie potrzebne rzeczy i będę gotowa do pracy.
– Świetnie. Muszę wjechać teraz na czwarte piętro, ale gdybyś czegoś potrzebowała, dobrze wiesz, gdzie mnie szukać. Aha, wymień też pościel i umyj wszystkie okna – poinstruowała. – Na najbliższe dni pan De Luca zaprosił do hotelu ważnych gości, więc dobrze by było, gdybyś o niczym nie zapomniała. Będzie też ważna uroczystość, ale jeszcze nie mam na ten temat wielu informacji. Poinformuję was, gdy dowiem się czegoś więcej. – Skierowała się do drzwi.
– Pani Smith – zawołałam, zanim chwyciła za klamkę. – Ale czy wie pani, co to będzie za uroczystość? – Moja ciekawość jak zwykle wygrała, a język rozplątał się jak długi warkocz.
– Wiem, ale pozwól, kochanie, że zostawię to jeszcze tylko dla siebie. Bierz się do pracy. – Obrzuciła mnie przyjaznym uśmiechem, po którym zostawiła mnie samą.
Zapakowałam niezbędne produkty do wózka i dwa razy sprawdziłam, czy na pewno wszystko jest. Wjechałam windą na najwyższe piętro i stanęłam pod wejściem do penthouse’u. Przeciągnęłam zapasową kartę przez czytnik i otworzyłam drzwi na oścież.
Przywitało mnie luksusowe wnętrze, które ociekało wydaną fortuną. Salon w połączeniu z jadalnią stanowił ogromne pomieszczenie. Dominowała w nim biel na ścianach, drewno na podłodze i meble w odcieniach szarości i butelkowej zieleni. To nie był mój pierwszy raz, kiedy miałam przyjemność tutaj sprzątać, ale za każdym razem wpadałam w ten sam zachwyt.
Powoli przejechałam wózkiem przez całą długość lokalu i ustawiłam sprzęt w dogodnym dla mnie miejscu. Postanowiłam zacząć od umycia okien; rozłożyłam przed nimi metalowe schodki i ściągnęłam długie welurowe zasłony, pozwalając na to, by swoim rytmem opadły na ziemię. Przede mną rozpościerał się widok, o którym wiele osób mogłoby tylko pomarzyć. Panorama Nowego Jorku o tej porze zapierała dech w piersiach; leniwe, jesienne słońce przedzierało się pomiędzy wieżowcami, pozostawiając po sobie lekką łunę światła. Spryskałam szybę płynem, starannie przetarłam tę część i stopniowo zjeżdżałam niżej. Nuciłam nawet pod nosem ulubioną piosenkę, by zagłuszyć panującą wokół ciszę, ale nagle usłyszałam trzaśnięcie drzwi. Odruchowo obejrzałam się za siebie.
– Ktoś tutaj jest? – szepnęłam, sondując wzrokiem pomieszczenie.
Nie byłam pewna, z której strony dobiegł ten dźwięk, ale instynkt mi podpowiedział, żeby to sprawdzić. Zeszłam jeden schodek niżej, a potem drugi. Gdy chciałam pokonać kolejny, przed oczami wyrosła sylwetka mojego szefa.
Matteo De Luca stał przede mną. W samym ręczniku, który zwisał na jego biodrach, a męskie ciało połyskiwało od kropel wody. Puls, jakby na komendę „start”, przyśpieszył, a moje spojrzenie zatrzymało się na jego torsie. Mózg od razu stwierdził, że klatka piersiowa mężczyzny prezentowała się imponująco. Wiedziałam, że patrzyłam dłużej niż powinnam, ale nie przerwałam tego nawet, gdy zrobiło mi się nienaturalnie gorąco.
Co on tutaj robił? Chciałam zadać mu to pytanie, nie myśląc zupełnie, czy było na miejscu. Zrobiłam kolejny krok. I to był błąd. Zrozumiałam to, kiedy przez ułamek sekundy zawisłam w powietrzu, po czym wylądowałam twarzą na pluszowym dywanie. Tuż przed nim.ROZDZIAŁ 3
– Nic pani nie jest?
Poczułam się jeszcze bardziej sparaliżowana, słysząc to pytanie. Z zażenowaniem podniosłam głowę, by wychwycić jego zdumione spojrzenie. Nabrałam wody w usta i ponownie objęłam wzrokiem jego dobrze zbudowane ciało.
– Nie – szepnęłam wreszcie niepewnie, ale za nic w świecie nie mogłam zająć swojej uwagi czymś innym, niż silnie zarysowane mięśnie.
– Źle się pani poczuła? Czy może to był zwykły, niekontrolowany wypadek przy pracy? – dopytywał, gdy niezdarnie próbowałam się podnieść. W ciemnych oczach otoczonych gęstymi rzęsami czaiło się widoczne rozbawienie. Mnie nie było do śmiechu.
– Przez wysokość chyba zakręciło mi się w głowie. Kiedy pana zobaczyłam, tym bardziej odjęło mi mowę – wyjaśniłam, ale dopiero kiedy na jego ustach zatańczył butny uśmiech, dotarła do mnie dwuznaczność tych słów. – To znaczy chodzi o to, że nie spodziewałam się pańskiej obecności. Pani Smith wydała mi polecenie posprzątania w apartamencie i zaznaczyła, że jest pusty.
– Rozumiem. Proszę, niech pani usiądzie. Przyniosę wodę, bo z wrażenia pewnie zaschło pani w gardle – rzucił wymownie, palcem wskazując na kanapę.
Skinęłam tylko niepewnie, zachowując ciętą ripostę wyłącznie dla siebie. Był moim szefem, więc zamiast wdawać się w niepotrzebną dyskusję, wolałam trzymać język za zębami. Rozejrzałam się wokół i wreszcie przysiadłam na welurowej sofie. Wychyliłam się, żeby wyjrzeć w kierunku kuchni, i gdy spostrzegłam, że wracał do salonu, wyprostowałam się jak struna. Łypnęłam na jego biodra, dostrzegając, że skrawek materiału ręcznika minimalnie zsunął się w dół, uwydatniając zarys linii w kształcie litery V.
Do diaska, jak długo jeszcze planował paradować przede mną w samym ręczniku?
– Proszę. – Wręczył mi szklankę.
Rozluźniłam splecione dłonie i odkryłam, że były spocone.
– Dziękuję – wyszeptałam z lekkim skrępowaniem, po czym upiłam szybki łyk i odstawiłam szkło.
– Czy czuje się pani na tyle dobrze, żeby dalej pracować? Jeżeli nie, zgodzę się na powrót do domu i odpoczynek. – Usiadł w niedalekiej odległości ode mnie i oparł ramiona o zagłówki, prężąc do przodu klatkę piersiową.
– Wszystko jest w porządku. Na szczęście to nie było nic poważnego, mogę bez problemu dokończyć swoje obowiązki, panie De Luca.
– Skoro tak, nie będę niczego narzucał. – Nawet na sekundę nie przestał mi się uważnie przyglądać. – Pani Smith miała rację. Planowałem opuścić swoje mieszkanie już godzinę temu, ale w ostatniej chwili wystąpiły nieprzewidziane okoliczności, które spowodowały, że byłem zmuszony zostać. I wziąć prysznic – dodał wyjaśniającym tonem.
– Nie musi się pan przede mną tłumaczyć. – Oblałam się lekkim rumieńcem i spuściłam nisko głowę. – Mogłam się najpierw upewnić, czy mieszkanie jest na pewno puste, i dopiero rozpocząć swoją pracę.
– Nic się nie stało.
Podniosłam wzrok i przyłapałam go, że wciąż na mnie patrzył. Czułam się coraz bardziej niezręcznie, gdy przebywałam z nim sam na sam. Przez moment pomyślałam nawet, że może lepiej byłoby teraz wyjść i wrócić, kiedy go już tutaj nie będzie.
– Panie De Luca…
– Pani… – zaczęliśmy w tym samym czasie.
– Proszę, niech pani mówi pierwsza.
– Nie. To nic takiego. Głos należy do pana – odparłam nieco onieśmielona.
Krępował mnie swoją nagością, pewnością siebie i atrakcyjnością. Zawsze zastanawiałam się, co te wszystkie kobiety, z którymi się spotykał, w nim widzą, a teraz sama wpadłam w pułapkę. Sama jego bliska obecność powodowała, że moje szare komórki gdzieś powoli zaczęły się ulatniać.
– Zaskakujące jest to, że w ostatnim czasie ciągle na siebie wpadamy, czyż nie?
– Ma pan rację. – Przełknęłam nerwowo ślinę, która obficie zebrała się w przełyku. – Uważam jednak, że dzieje się to całkiem przypadkowo. Pracuję tutaj, to moja praca, panie De Luca.
– Oczywiście, że tylko praca – odpowiedział tajemniczo, zaczesując dłonią mokre włosy do tyłu. – Czy mógłbym pozwolić sobie na to, żeby zwracać się do pani po imieniu?
– Jasne, proszę mówić tak, jak jest panu wygodnie – wyjąkałam, bo trochę mnie zaskoczył. Kierunek rozmowy zaczął się wydawać nieco dziwny. Koncentrując się na swoich dłoniach zaciśniętych na kolanach, uniknęłam kolejnego spojrzenia, choć nie na długo.
– Melanie. – Chrapliwy ton głosu ponownie zwrócił moją uwagę. – Nie chcę komplikować twoich służbowych obowiązków, jednak moje plany też się trochę zmieniły. Zamierzam wyjść z mieszkania dopiero wieczorem. Czy nie będzie ci przeszkadzało, że będę tutaj obecny?
Zastygłam w bezruchu, a on przechylił głowę na bok, zatrzymując wzrok na moich rozdziawionych ustach. Wcale nie podobała mi się, i to jeszcze jak, ta nagła zmiana planów.
– Więc?