- promocja
Pokolenia. Czas pamięci - ebook
Pokolenia. Czas pamięci - ebook
Trzecia część sagi rodzinnej Barbary Iskry Kozińskiej. Tym razem poznajemy historię życia autorki. Przeżywamy jej losy od dnia matury. Towarzyszymy jej w trakcie egzaminów na studia, poznajemy trudy macierzyństwa i małżeństwa. Dzięki powieści poznajemy historię powstania pensjonatu autorki – „Sosnówki”. Książka pokazuje, jak wyglądały realia życie w okresie PRL-u, stanu wojennego, z jakimi problemami borykało się społeczeństwo po transformacji ustrojowej. Powieść przedstawia codzienne życie kobiety: miłość żony i matki, pracę pisarki i właścicielki...
Kategoria: | Historia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-11-14355-5 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Opowieść ta jest kontynuacją losów rodziny Kozińskich, poznanej w dwóch poprzednich książkach – Czerwone niebo nad Wołyniem i Maria. Pokolenia – czas pamięci to trzecia część sagi. Oparta została na prawdziwych wydarzeniach, z którymi zmagała się moja rodzina w latach kryzysów politycznych i przemian społecznych, od końca lat siedemdziesiątych XX wieku do czasów współczesnych. Idąc śladami mojego życia, śledzimy także historię Polski w opisywanym okresie przemian na wsi polskiej i w środowisku górniczym Zagłębia Miedziowego na Dolnym Śląsku. Pierwsza część sagi, Czerwone niebo nad Wołyniem, przedstawia losy Kozińskich od lat międzywojennych i wojny do czasu jej zakończenia i opuszczenia przez rodzinę Wołynia. Maria natomiast opowiada jednocześnie o losach dwóch rodzin – Zawadzkich, pochodzących z Wileńszczyzny – i Kozińskich z Wołynia. Są w niej opisane lata wojny oraz przesiedlenie do końca lat sześćdziesiątych XX wieku. Trzecia pozycja w tej serii jest powieścią autobiograficzną o losach mojego, kolejnego pokolenia potomków Kresowian przybyłych z Wołynia i Wileńszczyzny na tereny zachodniej Polski. Tu urodzonych i wychowanych, jednak z pietyzmem hołdujących pamięć i tradycje kresowe. Wszystkie przemiany społeczno-polityczne, które następowały w ciągu ostatnich trzydziestu lat w Polsce, ukazane są na tle losów moich i moich bliskich – rodziny, sąsiadów, przyjaciół i znajomych. Nie ma w tej powieści żadnego osądu, oskarżenia kogokolwiek lub wskazywania słuszności w sprawie. Ukazany został natomiast pełny obraz życia ludzi, ich dnia codziennego, dramatów i trosk, ale także przyjaźni i miłości. Wizyty papieża, Solidarność, stan wojenny, Okrągły Stół, upadek PRL, powstanie RP, wstąpienie Polski do UE wpisane są w bieg mojego życia i najbliższych mi osób. Książka ta jest kroniką historyczną, pamiętnikiem lat minionych i autobiografią, w której zawarte jest moje życie od dnia matury. Moja miłość do ziemi, do rodzinnej wsi, do pól, łąk, lasów i jeziora, do których to ukochanych stron wróciłam po latach.Anna
Technikum Rolnicze w Gubinie mieściło się na wzgórzu, otoczone zewsząd gąszczem drzew i krzewów. Ogromne kasztanowce sięgały piętra budynku i zasłaniały okna auli szkolnej, w której co roku odbywała się matura. To w tym miejscu przed rozpoczęciem egzaminu z języka polskiego absolwenci rocznika Anny usłyszeli pamiętne słowa wychowawcy klasy, pana Tadeusza Bobrownickiego.
– Zapamiętajcie ten dzień. Dzisiaj jest dziesiąty maja, zakwitły dla was kasztany i piszecie maturę z języka polskiego.
Ania wysłuchała drugiego wychowawcy, obserwując kiście białoróżowych kwiatów kasztanowca w oknach, a potem przenosząc wzrok na aulę, gdzie pojedynczo siedziały jej koleżanki i koledzy ubrani w stroje galowe. Spojrzała na stół grona pedagogicznego, za którym siedziała komisja egzaminacyjna. Dyrektor technikum, pan Bartkowiak, spoglądał na wszystkich dobrodusznie, ale z powagą podkreślającą ważność chwili. Punktualnie o dziewiątej pytania egzaminacyjne zostały komisyjnie rozpieczętowane i pani profesor Najbert przystąpiła do wypisywania ich na tablicy.
Ania śledziła tablicę uważnie, nie czując najmniejszego stresu. W pewnym momencie ożywiła się, zobaczywszy w zestawie ostatnie zadanie. Przeczytała dokładnie kilka razy i uznała, że jest właśnie dla niej:
Twój bohater literacki w literaturze polskiej i światowej.
Uśmiechnęła się i złożyła arkusze papieru kancelaryjnego, przygotowując się do rozpoczęcia pisania. Tylko Trylogia, przeleciało jej przez myśl. Zastanowiła się i po chwili napisała dużymi, wyraźnymi literami Pan Wołodyjowski. Zaczęła bardzo spokojnie, uważała na ortografię i poprawną budowę zdań. Po chwili płynęła już według własnych myśli, odczuć i przekonań. Pisała, jak tylko ona potrafiła. Nie obchodził jej otaczający świat. Była z panem Michałem na Dzikich Polach. Śmiała się razem z Basią Wołodyjowską i smuciła, kiedy zginął mały rycerz. Na końcu swojej pracy maturalnej zacytowała słowa z Trylogii, których kiedyś nauczyła się na pamięć. Słowa wypowiedziane przez hetmana Sobieskiego po śmierci pana Michała. Kiedy skończyła, była niewyobrażalnie szczęśliwa. Powoli przeczytała pracę jeszcze raz, poprawiając ją i uzupełniając. Złożyła kartki i usiadła, patrząc na piszące koleżanki i kolegów. Po chwili wstała i jako jedna z pierwszych maturzystek odniosła pracę do komisji. Kiedy podawała ją panu dyrektorowi, zobaczyła życzliwość na twarzach siedzących obok niego profesorów. Uśmiechnęła się do nich i żegnając się, wyszła z auli.
Za drzwiami natknęła się na grupkę rodziców i ciekawskich uczniów z młodszych klas.
– I co? Jak ci poszło? – padały pytania zapatrzonych w nią, zatroskanych rodziców. – Jakie były pytania?
– Łatwe, naprawdę – przekonywała Ania, uśmiechając się do wszystkich zebranych wokół niej osób. – Kochanowski, Lalka Prusa, całe odrodzenie, no i temat do wyboru.
Wyliczyła szybko tematy matury z języka polskiego i przepraszając, oddaliła się pogrążonym w półmroku korytarzem w kierunku internatu żeńskiego.
Weszła do łazienki, odkręciła kurek i nabrała w dłonie wody, zanurzając w niej twarz. Wychodząc z łazienki, usłyszała, jak otwierają się drzwi auli. Po chwili znów powtórzyło się charakterystyczne skrzypienie, słychać było tupot nóg. Poczekała chwilę i zobaczyła, jak w kierunku internatu żeńskiego idą kolejne dziewczęta, a wśród nich Mila.
– Hej! Jak ci poszło? Tak szybko wyszłaś – pytały jedna przez drugą.
– Okej – odpowiedziała zmęczonym głosem. – A wam?
– Lepiej nie mówić… – odparła Mila.
Ania spojrzała na nią poważnie, zastanawiając się, czy przyjaciółka nie żartuje.
– Chodźcie, dziewczyny, idziemy do parku! – zawołała Krysia Spichała.
– Noo, idziemy – powtórzyły za nią, schodząc z piętra internatu po schodach.
Były już na dziedzińcu szkoły, gdy Mila podeszła do Ani.
– Chodź ze mną, muszę zapalić – szepnęła jej do ucha.
Siedziały w parku na ławce, ukryte pomiędzy wysokimi konarami olbrzymich dębów. Mila paliła papierosa, Ania obserwowała, kto wychodzi z budynku szkoły.
– Zobacz, już nawet chłopcy wychodzą – zauważyła.
– Noo… – mruknęła Mila i dodała: – Jestem pewna, że wszystko schrzaniłam. Nie wiedziałam, o czym mam pisać. Najpierw wzięłam się za fraszki, bo myślałam, że szybko napiszę, ale zabrakło mi wiadomości. Potem przeszłam do Lalki, zdenerwowałam się i zaczęłam pisać na ostatni temat. Szkoda gadać… – skończyła, strzepując papierosa na trawę.
– To po co wyszłaś? Popatrz tylko, chłopcy dopiero wychodzą!
– Już po mnie, Anka – stwierdziła smutno Mila.
– Boże drogi, nie rozpaczaj, jeszcze nic nie wiadomo, poczekamy na wyniki – pocieszała ją Ania i zaraz szybko dodała: – Idziemy do nich zapytać, jak im poszło! No, chodźże…
Wracały parkową alejką, w milczeniu przysłuchując się wesołym rozmowom klasy. Krysia zauważyła je, gdy wychodziły z parkowej gęstwiny i podeszła do nich.
– Bober mówił, że chyba wszyscy zdali, bo Najbertka przeglądała prace i chwaliła klasę.
Ania spojrzała na Milę z wesołym błyskiem w oczach.
– Nie wywołuj wilka z lasu! Idziemy na obiad!
Po chwili zebrali się wszyscy i całą grupą wtargnęli w półmrok korytarza prowadzącego do stołówki. Klasa była w radosnych nastrojach, a Ignacy, jeden z najwyższych chłopców, jak się później okaże, przyszły pułkownik, opowiadał dowcipy, na co dziewczęta reagowały śmiechem.
Stołówkowy gwar ucichł, kiedy w drzwiach stanęło grono pedagogiczne. Ania, jedząc zupę, obserwowała wychowawcę klasy, który siedział obok dyrektora i rzucał przenikliwe spojrzenia na swoich uczniów. Niby to marszczył czoło i robił groźne miny, jednak nie udało mu się ukryć wesołości. Wyraźnie był zadowolony z prac maturalnych swoich wychowanków. Widząc to, Ania przysunęła się do Mili.
– Zobacz, jaki Bober jest zadowolony.
Mila spojrzała na stół, przy którym siedzieli nauczyciele i powiedziała, uśmiechając się:
– Noo… Może jakoś poszło…
– Jutro matma. Ja będę drżeć – powiedziała Ania.
Siedząc naprzeciwko nich, Krysia Spichała powiedziała ściszonym głosem:
– Bober zadowolony, poszło dobrze! Jutro matma, damy radę, dziewczyny – pocieszała wszystkich.
Ania tylko pokiwała głową.
Po obiedzie wszyscy rozeszli się w swoje strony. Ania pożegnała się z Milą i Krysią.
– Idę do domu. Wiecie, że przeprowadziłam się do wujostwa na czas matury? – zagadnęła jeszcze.
Krysia wyglądała na zdziwioną.
– To masz teraz daleko, chciałaś tak?
– Tak, chciałam wyciszyć się przed egzaminami – Ania zarzuciła plecak na ramię. – Cześć, dziewczyny, do jutra.
– Cześć, Anka, nie ucz się już dzisiaj więcej! – zawołała za nią Mila.
Idąc wąską asfaltową drogą, Ania patrzyła na rosnące na poboczach bzy. Przy jednym z krzewów zatrzymała się, wspięła na palce i ułamała parę białych gałązek. Przytuliła je do twarzy i uśmiechnęła się. Gdy doszła do głównej drogi, zatrzymała się na chwilę, spojrzała, czy nie jedzie samochód, po czym szybko przebiegła na drugą stronę ulicy. Idąc obok parkanu cmentarza, spoglądała na olbrzymie kasztanowce, których gałęzie opierały się na ogrodzeniu, a kwiaty zwisały po jego drugiej stronie. W myślach nie przebrzmiały jej jeszcze słowa wychowawcy klasy, które będzie wspominać, ilekroć przyjdzie wiosna i kasztany zaczną kwitnąć. Kiedy wchodziła na podwórze wujostwa, Antosi i Dominika Kozińskich, przywitał ją radośnie owczarek niemiecki, podbiegając i łasząc się. Ania połaskotała go pod brodą i podeszła do wujka, który mył swojego taksówkarskiego mercedesa.
– Cześć, wujku! – zawołała wesoło.
– Cześć, Anulka! – odpowiedział jej Dominik Koziński. – No co tam? Jak matura?
– Dzisiaj było łatwo, bo pisaliśmy z polskiego, ale jutro się boję!
Dominik spojrzał na nią spod okularów.
– No wiesz! Nie żartuj, dasz radę!
– To pisemny, może jak chwilę pomyślę, rozwiążę dwa zadania. Najgorsze jest to, że się denerwuję i szybko wpadam w panikę. Przestaję wtedy myśleć.
– Posłuchaj mojej rady – Dominik podszedł do niej bliżej. – Jak już będziesz miała zadania przed sobą, przeczytaj je wszystkie i zabierz się za rozwiązywanie najłatwiejszych. Potem, jak zostanie ci jeszcze trochę czasu, spróbuj rozwiązywać i te trudniejsze. Wiem, że liczy się liczba rozwiązanych zadań. – Mrugnął do niej.
– Skąd wujek to wszystko wie? – uśmiechnęła się, patrząc na niego z ciekawością.
– Ojoj, dziecko, czasy może i się zmieniły, ale egzaminy wcale. Na Wołyniu czy tutaj, czy w samej Warszawie, ludzie zdają egzaminy i będą zdawać. Trzeba się tylko nauczyć, jak to zrobić, no i najważniejsze…trzeba coś umieć – zakończył Koziński, ale zaraz dodał: – Idź do kuchni, ciocia dzisiaj na twoją cześć ugotowała pierogi z jagodami. Jagody ze słoika, ale dobre, jadłem.
– Idę! – zawołała Ania, kierując się szybko w stronę schodów prowadzących do domu.
W kuchni przywitała się z ciocią, która wskazując krzesło przy stole, kazała jej opowiadać, jak było na dzisiejszym egzaminie. Ania wzięła na ręce małego ratlerka zwanego Żabką i zaczęła mówić, podczas gdy ciocia nalewała zupę. Kiedy pełny talerz stał już przed Anią, zabrała jej z rąk pieska.
– Jeszcze są pierogi z jagodami – przymilała się dziewczyna.
– Są… – uśmiechnęła się ciocia Antosia. – Wujek wygadał. – Pokiwała głową, wyglądając przez okno na podwórze, ciekawa, co robi jej mąż.
Jedząc pierogi, Ania się zachwycała:
– Wspaniałe, ciociu, dziękuję.
– Jedz na zdrowie, dziecko. Musisz być silna. Przed tobą jeszcze dużo egzaminów i stresu.
Ania spojrzała na ciocię z wdzięcznością. Pomyślała, że dobrze zrobiła, przeprowadzając się do nich z internatu na czas egzaminów. Dominik i Antosia nie mieli własnych dzieci, kiedy więc zjawiła się u nich Ania, otoczyli ją opieką i troską.
Po obiedzie Ania poszła na piętro do swojego pokoju. Położyła się na dużym bordowym tapczanie i przez chwilę pozostawała bez ruchu, zapatrzona w sufit. Nie wiedzieć kiedy, zasnęła. Zdawało się jej przez sen, że ktoś cichutko puka do drzwi, ale nie wstawała. Obudziła się, kiedy na dworze już się ściemniało. Poszła do łazienki, wzięła prysznic, przebrała się w piżamę i usiadła przy biurku.
Wyjęła z szuflady książki do matematyki i zaczęła przygotowywać sobie ściągę z wzorami matematycznymi. Gdy pisała na wąskim skrawku wyciętego papieru drobniutkimi cyframi, usłyszała pukanie do drzwi.
– Kto tam?
– To ja. – Usłyszała znajomy kobiecy głos.
Otworzyła drzwi i zobaczyła przed sobą ciocię, trzymającą w jednej ręce talerz z kanapkami, a w drugiej szklankę z herbatą.
– Przyniosłam ci kolację, Aniu. Jak usłyszałam szum wody z prysznica, wiedziałam już, że nie zejdziesz na kolację. Wujek też się denerwuje, kazał mi zanieść ci kanapki – tłumaczyła się ciocia ze swego przyjścia, a być może i przeszkadzania Ani w nauce.
– Dziękuję ci, ciociu kochana. Nie uczę się, tylko piszę ściągi. Wcale nie liczę na to, że ich użyję, ale na pewno lepiej się będę czuła. I pewniej. – Uśmiechnęła się.
– Pisz sobie, pisz. Wobec tego nie będę ci przeszkadzać, już idę – Antosia postawiła na stoliczku przyniesione kanapki i nie czekając na odpowiedź, cichutko wymknęła się z pokoju.
Ania spojrzała na talerz, na którym oprócz kanapek leżały upieczone słynne ciocine oponki posypane cukrem pudrem. Ucieszyła się na ich widok. Kończąc ściągi, spałaszowała wszystkie ciastka, zostawiając na talerzu nietknięte kanapki.
Noc przespała dobrze, ale rano, gdy zadzwonił budzik, niespokojna usiadła na pościeli i spojrzała za okno. Zapowiadał się pogodny dzień. Słuchając śpiewu ptaków, podeszła bliżej i spojrzała na śpiące osiedle. Była szósta rano.
– Co mnie dzisiaj czeka? Dam radę! – dodała sobie otuchy.
Kiedy schodziła po schodach, zobaczyła w drzwiach ciocię Antosię.
– Chodź, Anulka, zjesz śniadanie z wujkiem i razem pojedziecie samochodem. Wysiądziesz sobie za cmentarzem i pójdziesz prościutko do szkoły.
– Dobrze – westchnęła Ania, wchodząc do kuchni wujostwa.
Gdy jedli jajecznicę, wujek Dominik jak zwykle żartował.
– Jesteś dzisiaj panią sytuacji, Anulka! Myślisz pozytywnie! Ot co! – Puścił do niej oka.
Po śniadaniu oboje wsiedli do białego mercedesa i wyjechali z podwórka przy ulicy Poleskiej w Gubinie. Pobiegł za nimi owczarek Nerek, ale przywołany przez swoją panią, zaraz zawrócił.
*
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.