Pokonać samotność - ebook
Pokonać samotność - ebook
Ranczer Harden Tremayne to typowy samotnik. Szorstki, twardy i nieuznający żadnych kompromisów, przywykł radzić sobie w życiu sam. Nie utrzymuje kontaktów nawet z najbliższą rodziną i nie marzy o założeniu własnej. W czasie pobytu w Chicago poznaje Mindy, której życie rozsypało się na kawałki. Niespodziewanie dla Hardena opieka nad nią sprawia mu przyjemność. Pomimo wzajemnej fascynacji, oboje boją się bliskości. Czy tych dwoje zranionych ludzi odważy się wspólnie szukać szczęścia?
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-1353-0 |
Rozmiar pliku: | 720 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Bar świecił pustkami.
Co za pech, pomyślał Harden, bo najchętniej zniknąłby w tłumie. Na domiar złego był tu jedynym gościem w wysokich kowbojskich butach i stetsonie. I co tu kryć, rzucał się przez to w oczy, chociaż poza tym miał na sobie stosowny do sytuacji, elegancki popielaty garnitur. Zjazd producentów wołowiny zorganizowano w hotelu w zamożnej dzielnicy Chicago. Harden zarezerwował na okres konferencji luksusowy apartament.
Miał poprowadzić zajęcia na temat ulepszonych metod krzyżowania ras bydła. Szczerze mówiąc, wcale się do tego nie palił. Zresztą nie on wpadł na ten pomysł. To Evan w tajemnicy zgłosił jego kandydaturę, a gdy sprawa wyszła na jaw, już nie mógł się wycofać. Z trzech braci Evan był mu zdecydowanie najbliższy. Mimo pozorów dobrotliwości, poczciwości i poczucia humoru, miał bardzo gorącą krew. Pod tym względem Evan bił na głowę nawet jego własny wybuchowy temperament.
Zamyślony sączył drinka. Z trudem nawiązywał bliższy kontakt z ludźmi, z większością nie znajdował wspólnego języka. Nawet szwagierki, należące w końcu do rodziny, były wyraźnie skrępowane, gdy znalazły się z nim przy jednym stole. Wiedział o tym. Niekiedy doczekanie końca dnia zdawało mu się heroizmem na granicy możliwości. Czuł się niekompletny, jakby czegoś mu brakowało.
Zszedł na dół do tego nieszczęsnego baru po to właśnie, by przestać o tym myśleć. Tymczasem siedzące wokół nieliczne pary, szczęśliwe i roześmiane, pogłębiły tylko jego uczucie samotności.
Jego spojrzenie trafiło na starszawą kobietę, która bez żenady flirtowała ze swoim towarzyszem. Historia stara jak świat: znudzona codziennością żona, przystojny młody nieznajomy, jedna upojna noc. Jego matka mogłaby zapewne napisać o tym powieść, ponieważ przyszedł na świat jako rezultat takiej fascynacji.
Był inny od swoich trzech braci.
Dla nikogo nie było tajemnicą, że jest nieślubnym dzieckiem. Z biegiem lat pogodził się z tym. Upływ czasu nie osłabił jednak jego pogardy dla matki. Na dodatek owo negatywne uczucie prze rodziło się w nienawiść do wszystkich kobiet. Istniał jeszcze jeden powód niepozwalający mu wybaczyć tej, która go urodziła, bardziej bolesny i o wiele bardziej obciążający niż jego pochodzenie z nieprawego łoża. Nie chciał teraz o tym myśleć. Mijały lata, a owo wspomnienie w dalszym ciągu raniło. Przez tamte wydarzenia dotychczas nie ożenił się i zapewne nigdy nie stanie przed ołtarzem.
Dwaj z jego braci mieli to już za sobą. Donald, najmłodszy, skapitulował przed czterema laty. Connal uległ w minionym roku. Evan zachował wolność. On i Harden nadal byli do wzięcia. Ich matka, Theodora, robiła wszystko, by to zmienić, i nieustannie podsuwała im rozmaite kandydatki na żony. Evan bawił się tym. Harden tylko się złościł. Nie widział w swoim życiu miejsca dla kobiety. We wczesnej młodości rozważał nawet możliwość zostania kaznodzieją. Z czasem pomysł ów wraz z wieloma innymi chłopięcymi rojeniami poszedł w niepamięć.
Harden był teraz dojrzałym mężczyzną, który dźwiga na barkach część odpowiedzialności za ranczo rodziny Tremayne. Szczerze mówiąc, nigdy nie czuł prawdziwego powołania do kapłaństwa. Swoją drogą, nie czuł chyba powołania do niczego.
Raptem w drzwiach baru zadźwięczał śmiech, który z miejsca przykuł jego uwagę. Mimo że nie lubił kobiet, od tej dziewczyny nie mógł oderwać wzroku. W życiu nie widział równie pięknej istoty. Czarne falujące włosy sięgały połowy jej pleców. Zwracała uwagę zgrabną figurą, podkreśloną przez krój srebrzystej koktajlowej sukni. Miała też niesamowite nogi.
Omiatając spojrzeniem jej twarz z delikatnym makijażem, zapragnął poznać kolor jej oczu.
Kobieta odwróciła się od swojego towarzysza, jakby wyczuła na sobie czyjś badawczy wzrok. Harden mógł teraz zaspokoić swoją ciekawość. Miała oczy w kolorze sukni: jak prawdziwe srebro! Pomyślał jednak, że chociaż kobieta się śmieje, ma najsmutniejsze oczy na świecie.
Nieznajoma patrzyła na niego równie zafascynowana nim, jak on nią. Omiatała wzrokiem jego pociągłą twarz, niebieskie oczy oraz kruczoczarne brwi i włosy. Po chwili, jakby sobie uprzytomniła, że nie wypada tak się przyglądać obcej osobie, odwróciła głowę.
Wraz ze swym towarzyszem zajęła stolik w pobliżu Hardena. Musiała wcześniej sporo wypić, ponieważ zachowywała się dość głośno.
– Zabawne, co? – mówiła. – Sam, pojęcia nie miałam, że alkohol jest taki fajny! Tim był abstynentem.
– Musisz przestać już o nim myśleć – rzekł stanowczo mężczyzna. – O, proszę, gryź fistaszki.
– Nie jestem małpą, żeby napychać sobie brzuch orzeszkami! – prychnęła.
– Mindy, przestań! Przynajmniej udawaj, że się starasz.
– A co ja robię? Udaję od rana do wieczora. Nie zauważyłeś tego jeszcze?
– Posłuchaj, muszę…
Przerwał mu dźwięk pagera. Mężczyzna mruknął coś pod nosem, po czym go wyłączył.
– Niech to szlag! Muszę zadzwonić. Zostań tu, Mindy. Zaraz wracam.
Mindy. To zdrobnienie pasowało do niej, chociaż Harden nie potrafił uzasadnić dlaczego. Obracał w dłoni szklankę, wpatrując się w plecy kobiety, zastanawiając się, jak naprawdę brzmi jej imię.
Ona tymczasem obserwowała przez ramię, jak jej towarzysz wystukuje numer w automacie telefonicznym. Jej rozbawioną twarz wykrzywił grymas. Nagle spoważniała i sposępniała.
Mężczyzna odbył krótką rozmowę, po czym wrócił do stolika. Spojrzał na zegarek ze zmarszczonym czołem.
– Cholera. Wzywają mnie. Muszę natychmiast jechać do szpitala. Po drodze podrzucę cię do domu.
– Nie trzeba – odparła. – Zadzwonię do Joan i poproszę, żeby po mnie przyjechała. Jedź już.
– Na pewno chcesz jechać do siebie? Pamiętaj, że u mnie zawsze jesteś mile widziana.
– Wiem. Bardzo jestem ci wdzięczna, wierz mi, ale już najwyższa pora wrócić do domu.
– To co, na pewno zadzwonisz po Joan? – dodał z wahaniem. – Musiałbym zboczyć z drogi, żeby cię odwieźć. Zabrałoby mi to z dziesięć minut, a wzywają mnie do bardzo poważnego wypadku.
– Jedź – powtórzyła. – Dam sobie radę.
Tkwił nieruchomo obok stolika, jakby nie dowierzał jej zapewnieniom.
– Zadzwonię później – powiedział w końcu.
Harden zauważył, że mężczyzna pocałował kobietę w policzek, a nie w usta.
Patrzyła za nim z wyrazem ulgi na twarzy. Dziwne, pomyślał Harden, bo sprawiali wrażenie, że są razem.
Nieoczekiwanie kobieta odwróciła twarz i spojrzała Hardenowi prosto w oczy. Zaśmiała się, wzięła do ręki szklankę z koktajlem, po czym wstała z krzesła. Lekkim krokiem podeszła do stolika Hardena i nie czekając na zaproszenie, usiadła naprzeciw niego.
Przyglądała mu się z pewną rezerwą, lecz i z zaciekawieniem.
– Pan mnie obserwował – stwierdziła po prostu.
– Bo pani jest piękna – odparł z kamienną twarzą. – Chodzące arcydzieło. Myślę, że wszyscy się za panią oglądają.
Zdziwiona uniosła brwi.
– Jest pan zaskakująco bezpośredni.
– Chyba chciała pani powiedzieć, że jestem bezczelny. – Teatralnym gestem podniósł szklankę do ust i wypił łyk. – Nie mam zwyczaju owijać w bawełnę.
– Ani ja. Ma pan na mnie ochotę?
Przekrzywił głowę. Wcale nie zdziwiło go to pytanie. Może tylko trochę rozczarowało.
– Słucham?
Nieznajoma na pozór nie traciła rezonu.
– Pytam, czy chce pan iść ze mną do łóżka?
Harden wzruszył ramionami.
– Nieszczególnie – odparował wprost, jak poprzednio. – Ale dziękuję za propozycję.
– Niczego panu nie proponowałam – sprostowała. – Miałam zamiar wyjaśnić, że nie jestem taką kobietą, za jaką pan mnie bierze.
Uniosła lewą dłoń, by pokazać mu obrączkę i zaręczynowy pierścionek. Harden poczuł, że robi mu się gorąco.
No tak, mężatka. Czego się spodziewał? To oczywiste, że taka ślicznotka już komuś zawróciła w głowie. A teraz spotyka się z facetem, który nie jest jej mężem.
Spojrzał na nią z jawną pogardą.
– Rozumiem – odparł po chwili.
Mindy bezbłędnie rozpoznała to spojrzenie. Trzeba przyznać, że ją zabolało.
– Pan jest… żonaty?
– Taka odważna jeszcze się nie znalazła. – Przymrużył oczy i uśmiechnął się dosyć chłodno. – Podobno trudno ze mną wytrzymać.
– Podrywacz?
Nachylił się, jakby zamierzał powierzyć jej wielką tajemnicę, mierząc ją beznamiętnym wzrokiem.
– Wróg kobiet. – Oznajmił to tak lodowatym tonem, że aż się odsunęła. Zrobiło się jej zimno. – Mąż nie ma nic przeciwko temu, że spotyka się pani z innym mężczyzną? – spytał z nieskrywaną kpiną.
– Mój mąż… umarł. – Ze ściągniętymi brwiami raz i drugi upiła drinka. – Trzy tygodnie temu.
Zamyśliła się, na jej twarzy pojawił się grymas.
– Nie umiem sobie z tym poradzić!
Z tymi słowy poderwała się i wybiegła z baru, w pośpiechu zapominając o torebce.
Harden dobrze znał ten błysk, który pojawił się w jej oczach. Znał też ten szczególny ton głosu. Błyskawicznie odsunął krzesło, zapłacił za drinka i ruszył za nią.
Odnalazł ją stosunkowo szybko, ponieważ most nad Chicago River znajdował się nieopodal hotelu. Ujrzał jej sylwetkę na tle nieba, w niebezpieczny sposób przechyloną przez barierkę. Zbliżając się do niej energicznym krokiem, dostrzegł na jej twarzy zdziwienie.
– Kurczę, nie rób tego! – krzyknął, odciągając ją od barierki. Potrząsnął z całej siły szczupłym ciałem. – Kobieto, weź się w garść! Na Boga, nie rób głupstwa!
Chyba dopiero wówczas uświadomiła sobie, gdzie jest. Zobaczyła płynącą pod mostem rzekę i zadrżała.
– Ja… nie miałam zamiaru. Nie zrobiłabym tego – wyjąkała. – Tak ciężko mi teraz żyć. Nie mogę jeść, nie mogę spać!
– Samobójstwo to nie jest najlepszy pomysł – stwierdził kategorycznie.
Gdy podniosła na niego wzrok, jej oczy połyskiwały jak woda, w której odbijał się księżyc.
– A znasz lepszy?
– Życie nie jest usłane różami. Tak naprawdę mamy tylko ten wieczór, tę minutę. Nie ma wczoraj, bo już minęło, ani jutra, bo nie wiadomo, czy nadejdzie. Jest tylko dzisiaj. Cała reszta to wspomnienie albo marzenie.
Otarła oczy wypielęgnowaną dłonią.
– Ale teraźniejszość jest straszna.
– Życia nie należy poganiać. Trzeba iść krok za krokiem, minuta po minucie. Bez pośpiechu. Wyjdzie pani z tego.
– Śmierć Tima to koszmar – zaczęła. Usiłowała przedstawić mu swoją sytuację. – Byłam w ciąży. Straciłam w wypadku dziecko. To ja… ja wtedy siedziałam za kierownicą. – Popatrzyła na niego z twarzą naznaczoną goryczą i cierpieniem. – Nawierzchnia była śliska, straciłam panowanie nad kierownicą. To ja go zabiłam. Zabiłam swoje dziecko i męża!
Harden położył dłonie na jej szczupłych ramionach.
– To Bóg postanowił, że na nich czas – powiedział cicho.
– Nie ma żadnego Boga! – żachnęła się, blednąc na wspomnienie tamtego wypadku.
– Owszem, jest – poprawił ją spokojnie. Wziął głęboki oddech. – Chodźmy stąd.
– Dokąd mnie pan zabiera?
– Odwiozę panią do domu.
– Nie! – Wyrywała rękę z jego uścisku. – Nie wrócę tam dzisiaj, nie mogę! On mnie dręczy, tamte obrazy…
Harden przystanął. Patrzył na nią przez dłuższą chwilę, jakby nad czymś się zastanawiał.
– Nie zamierzam pani wykorzystać. Może pani zostać ze mną. Mam w apartamencie dodatkowe łóżko. Proszę nim dysponować.
Sam się zdziwił, że zdobył się na podobną propozycję. On, zaciekły wróg płci przeciwnej. Lecz ta kobieta była bezradna i bezbronna. Poza tym wypiła co nieco i w tym stanie mogłaby zrobić coś nierozważnego i nieodwracalnego. Sumienie nie pozwalało mu zostawić jej na pastwę losu. Tak to sobie wytłumaczył.
Szacowała go wzrokiem.
– Nie zna mnie pan – stwierdziła wreszcie.
– Pani mnie też nie zna.
– Nazywam się Miranda Warren – przedstawiła się po chwili namysłu.
– Harden Tremayne. A skoro już się znamy, to chodźmy.
Szła na chwiejnych nogach. Pozwoliła mu zaprowadzić się z powrotem do hotelu. Po drodze miała okazję dobrze mu się przyjrzeć. Taki garnitur i kapelusz kosztują pewnie majątek. Za dobrej jakości buty też pewnie słono zapłacił.
Chociaż czuła zamęt w głowie, pomyślała, że ten mężczyzna może posądzić ją o chęć wykorzystania go z powodu jego konta.
– Chyba powinnam jechać do siebie – odezwała się.
– Dlaczego?
Tak, Harden był bezpośredni, ale ona też nie próbowała niczego ukrywać.
– Bo wygląda pan na człowieka bardzo zamożnego. A ja jestem sekretarką. Tim pracował jako reporter. Nie jestem bogata. Wolałabym, żeby mnie pan źle nie zrozumiał.
– Przecież już mówiłem, że nie mam dzisiaj ochoty na seks! – rzekł zirytowany.
– Nie to miałam na myśli. Mógłby pan nabrać podejrzeń, że ja to wszystko zaaranżowałam, żeby pana okraść.
Harden uniósł brwi, ponieważ nic takiego nawet nie przyszło mu do głowy.
– Ciekawy pomysł – mruknął.
– Prawda? Gdybym rzeczywiście miała taki plan, na swoją ofiarę wybrałabym kogoś, kto wyglądałby mniej groźnie.
Uśmiechnął się blado.
– Taki jestem straszny? – spytał poważnym tonem.
Zmierzyła go wzrokiem.
– Mam przeczucie, że powinnam się pana bać. Ale się nie boję. Jest pan bardzo miły. To była chwila słabości. Nie rzuciłabym się do rzeki. Nie znoszę być mokra. Powinnam już jechać do domu.
– A ja uważam, że powinna pani pójść ze mną. W przeciwnym razie bez przerwy będę wyobrażał sobie, że znalazła pani jakiś inny most. Nie podejrzewam pani o chęć ograbienia mnie, a jestem zmęczony.
– Czy jest pan pewny? – dopytywała się.
Przytaknął energicznie.
– Jestem pewny.
Ruszyli razem do hotelu, jednego z najlepszych w mieście. Poprowadził ją prosto do luksusowego apartamentu, który składał się z przestronnego salonu i dwóch osobnych sypialni z łazienkami. Początkowo Hardenowi miał towarzyszyć Evan, ale w ostatniej chwili zatrzymały go w domu ważne interesy, których musiał dopilnować.
Przestąpiwszy próg salonu, Miranda poczuła się niepewnie. Nie miała pojęcia, kim naprawdę jest ten człowiek, a na dodatek w tym stanie emocjonalnym nie bardzo mogła zaufać samej sobie. Jednak w oczach mężczyzny wyczytała coś, co rozproszyło jej wszelkie obawy. Ten człowiek emanował pozytywną energią, której tak bardzo potrzebowała. Szukała oparcia. Kogoś, kto by się nią zaopiekował.
Choćby ten jeden raz.
Tim był bardziej jej dzieckiem niż mężem. Na jej głowie były rachunki, domowe naprawy, książeczki czekowe, zakupy, pranie i sprzątanie. To wszystko w ich związku stanowiło zakres obowiązków Mirandy. Tim miał swoją pracę. Po powrocie do domu zasiadał przed telewizorem. Spodziewał się poza tym, że Miranda będzie gotowa do seksu na każde jego zawołanie. A ona nie lubiła seksu. Traktowała go jak jeszcze jedną niemiłą powinność, którą wypełniała z podobną rezygnacją jak pozostałe domowe zajęcia. Jej małżonek doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Gdy zaszła w ciążę, okazał wielkie niezadowolenie. Ciężarna żona wzbudzała w nim niechęć. Dla niej była to niespodziewana korzyść.
Teraz nie było już Tima, nie było ciąży. Położyła rękę na brzuchu. Straciła dziecko…
– Proszę nie płakać. – Harden niespodziewanie przywołał ją do rzeczywistości. – Użalanie się nad sobą i przeżywanie tego w kółko niczego nie zmieni.
Rzucił klucz od apartamentu na stolik i gestem zaprosił, by usiadła w fotelu.
– Zrobić pani kawę?
– Tak, poproszę. – Było jej wszystko jedno. Opadła na fotel całkiem wyczerpana. – To może ja ją zrobię?
– Potrafię nalać kawę do filiżanek.
– Przepraszam. To takie przyzwyczajenie z czasów małżeńskich.
Popatrzył na nią spode łba.
– Mąż panią sobie wytresował? – Nie zdążyła zaprotestować. – Czarna czy ze śmietanką? – Nie interesowała go jej reakcja.
– Może być… czarna – wyjąkała.
– Świetnie, bo nie ma śmietanki.
Pierwszy raz znalazła się w hotelowym apartamencie. Panował tu tak oszałamiający przepych, że nawet nie chciała myśleć, ile trzeba zapłacić za taki zbytek.
Okna wychodziły na jezioro i plażę. Miranda wstała i na niepewnych nogach podeszła do drzwi na taras, skąd rozciągał się widok na Chicago nocą. Chętnie zaczerpnęłaby świeżego powietrza, ale nie mogła uporać się z drzwiami.
– O, nie! Znowu? – usłyszała za plecami rozdrażniony głos Hardena.
Chwycił ją mocno w pasie, bez wysiłku odciągnął od szyby, po czym pokierował nią w stronę jej fotela.
– Niech się pani stąd nie rusza. Nie życzę sobie więcej skoków w pani wykonaniu, zrozumiano?
Był wysoki, silny i bardzo ją onieśmielał. Potrafiła bez trudu manipulować Timem, kiedy wpadał w zły nastrój. Jednak ten mężczyzna nie wyglądał na kogoś, kto pozwalałby sobą kierować.
– Zrozumiano – wycedziła przez zęby. – Ale ja wcale nie chciałam wyskoczyć z tarasu. Chciałam sobie popatrzeć na miasto i…
– Proszę to wypić – przerwał jej. – Pewnie od razu pani nie wytrzeźwieje, ale może nastrój się pani poprawi.
Postawił przed nią filiżankę. W tej samej chwili uderzył ją w nozdrza aromat mocnej kawy.
– Ostrożnie – ostrzegł – żeby sobie pani nie poplamiła tej ładnej sukni.
– Mam ją już bardzo długo – odparła ze smutnym uśmiechem. – Nie stać mnie na nowe rzeczy. Jak już coś kupuję, musi mi wystarczyć na lata. Tim nie znosił wyrzucania pieniędzy i wściekł się, kiedy ją kupiłam, ale bardzo chciałam mieć choć jedną elegancką suknię.
Harden usiadł naprzeciw niej, skrzyżował nogi, zapalił papierosa i przysunął sobie popielniczkę.
– Jeśli przeszkadza pani dym, włączę klimatyzację.
– Nie, nie przeszkadza mi dym. – Pokręciła głową. – Jestem do niego przyzwyczajona, chociaż rzuciłam palenie. Tim mi kazał.
Powoli z fragmentów wypowiedzi Mirandy w wyobraźni Hardena wyłaniał się obraz owego Tima, do którego natychmiast poczuł silną niechęć. Wypuścił z ust kłąb dymu, nie spuszczając wzroku ze swojego gościa.
– A więc pracuje pani jako sekretarka.
– Tak, w kancelarii prawnej – potwierdziła. – To dobra praca. Tym bardziej że niedawno zrobiłam kursy wieczorowe o kierunku prawniczym. Zbieram i przygotowuję materiały, przepisuję streszczenia spraw. To czarna, rutynowa robota. Mimo to daje mi poczucie niezależności. No i nie jestem przez cały dzień przykuta do biurka.
– Kim jest ten mężczyzna, który był dziś z panią?
– Sam? – Roześmiała się. – To nie tak, jak pan myśli. Sam jest moim bratem.
– Rodzony brat zabiera panią na alkoholowe imprezy?
– Mój brat jest lekarzem, chirurgiem, i prawie nie tyka alkoholu. Mieszkałam u niego i u Joan, to jego żona, od dnia wypadku. Dziś zamierzałam wrócić do siebie. Tymczasem koledzy w biurze urządzili małe przyjęcie. Nie miałam na to ochoty, ale dałam się namówić, bo wszyscy mnie przekonywali, że parę drinków dobrze mi zrobi. Rzeczywiście mi to pomogło. Aż jedna z koleżanek uznała, że przeholowałam, i zadzwoniła do Sama. Potem zażyczyłam sobie, żebyśmy wpadli do tutejszego baru, bo nigdy jeszcze nie piłam piña colady. Sam uległ, bo zagroziłam, że zrobię mu scenę. – Uśmiechnęła się. – Mój brat jest bardzo poważnym i zasadniczym facetem.
– Nie jesteście do siebie podobni.
Jej śmiech był urzekający.
– Mój brat bardzo przypomina naszego ojca. A ja wdałam się w babcię ze strony naszej mamy. Nie mamy więcej rodzeństwa. Teraz zostaliśmy sami. Rodzice nie byli już najmłodsi, kiedy się pobrali i kiedy my przyszliśmy na świat. Zmarli oboje, gdy Sam studiował, jedno po drugim, w przeciągu pół roku. Brat jest ode mnie starszy o całe dziesięć lat. Można śmiało powiedzieć, że to on mnie wychował.
– Jego żona nie protestowała? – Nie.
Miranda przypomniała sobie serdeczność i macierzyńskie ciepło Joan.
– Nie mają dzieci, nie mogą. Joan zawsze powtarza, że dla niej jestem bardziej jej córką niż szwagierką. I tak mnie zresztą traktuje. Zupełnie wyjątkowo.
Nie wyobrażał sobie, żeby siedzącą przed nim dziewczynę ktokolwiek mógł źle traktować. Różniła się od znanych mu dotąd kobiet w zasadniczy sposób.
Miała serce.
Mimo że przedwcześnie owdowiała, zachowała pewną niewinność, a nawet naiwność.
– Więc pani mąż był reporterem – podjął, skończywszy pić kawę.
– Dziennikarzem sportowym. Pisał przede wszystkim o piłce nożnej. – Spojrzała na niego przepraszająco. – Nie znoszę piłki nożnej.
Roześmiał się i zaciągnął papierosem.
– Ja też.
– Poważnie? Zawsze sądziłam, że wszyscy faceci poza piłką nie widzą świata.
Potrząsnął stanowczo głową.
– Ja lubię bejsbol.
– Bejsbol mi nie przeszkadza – oznajmiła z poważną miną. – Przynajmniej wiem, na czym to polega, rozumiem reguły tej gry. – Popijała kawę i popatrywała na niego zza brzegu filiżanki. – Czym pan się zajmuje zawodowo, panie Tremayne?
– Mam na imię Harden. Handluję bydłem. Prowadzę z braćmi ranczo w Jacobsville, w Teksasie.
– A ilu ma pan tych braci?
– Trzech.
Raptem poczuł się skrępowany. To nie prawdziwi, tylko przyrodni bracia, ale nie ma potrzeby wchodzić teraz w szczegóły. Zerknął na zegarek.
– Minęła północ – stwierdził. – Oboje mamy za sobą ciężki dzień. Tam jest wolna sypialnia. – Wskazał ręką. – W drzwiach jest klucz, gdyby chciała pani…
Miranda patrzyła na surową twarz Hardena.
– Nie obawiam się pana – rzekła cicho. – Okazał mi pan wiele cierpliwości i dobroci. Mam nadzieję, że jeśli będzie pan kiedyś w potrzebie, spotka pan kogoś równie życzliwego, jak mnie się dziś udało.
Opuścił powieki.
– Nie przypuszczam, żebym potrzebował pomocy, i nie oczekuję od pani wdzięczności. Dobrej nocy, Kopciuszku.
Miranda podniosła się z fotela. Poczuła się zagubiona.
– Wobec tego dobranoc panu.
Skinął głową, po czym zgasił papierosa w popielniczce.
– Aha, zostawiła pani coś – przypomniał sobie.
Wyjął z kieszeni jej wieczorową torebeczkę.
Torebka! Kompletnie o niej zapomniała!
– Dzięki.
– Nie ma za co. Dobranoc – powtórzył tak stanowczym tonem, że Miranda natychmiast i bez słowa ruszyła do swojego pokoju.
Sypialnia dorównywała wielkością całemu jej mieszkaniu. Bezszelestnie zamknęła za sobą drzwi. Nie miała w czym spać, więc położyła się do łóżka w samej halce. Była zbyt zmordowana, żeby przejmować się takimi drobiazgami.
Dopiero gdy zapadała w sen, uprzytomniła sobie, że nikt nie wie, co się z nią dzieje. Miała zadzwonić po Joan i nie zrobiła tego. Nie skontaktowała się z bratem ani nie zostawiła mu żadnej wiadomości.
W końcu jednak doszła do przekonania, że nikt za nią nie tęskni i nikt nie zauważy jej nieobecności. Zamknęła oczy i odpłynęła w sen. Pierwszy raz od wypadku nie prześladowały jej żadne koszmary.