Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pół świata - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Seria:
Data wydania:
26 lipca 2023
Ebook
39,90 zł
Audiobook
44,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
39,90

Pół świata - ebook

NOMINACJA DO NAGRODY LOCUSA DLA NAJLEPSZEJ POWIEŚCI YOUNG ADULT!

CYKL „MORZE DRZAZG”

Zadra rozpaczliwie chce pomścić śmierć ojca. Celem jej życia jest walka. Zostaje uwikłana w intrygi Ojca Yarviego, przebiegłego ministra Gettlandu, który pozyskuje sojuszników w walce z Najwyższym Królem. I nie cofnie się przed niczym. Towarzyszy im Brand, młody wojownik, który nienawidzi zabijania.

Czy Zadra już do końca życia będzie pionkiem w rękach potężnych graczy, czy zdoła odnaleźć własną ścieżkę?

Książka trzyma w uścisku jak niedźwiedź i rozgrzewa jak niedźwiedzia skóra. - „Daily Mail”
To mój ulubiony Abercrombie! - Patrick Rothfuss, autor „Kronik królobójcy”
Kategoria: Dla dzieci
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8338-762-8
Rozmiar pliku: 1,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

GODNI

Zawa­hał się tylko na moment, ale Zadra zdą­żyła go rąb­nąć w jaja brze­giem tar­czy.

Nawet wycie pozo­sta­łych chło­pa­ków, któ­rzy życzyli jej prze­gra­nej, nie zagłu­szyło jęku Branda.

Jej ojciec zawsze powta­rzał: „Chwila, kiedy się zawa­hasz, będzie chwilą two­jej śmierci”, i według tej rady żyła cza­sem lepiej, ale prze­waż­nie gorzej. Dla­tego wark­nęła, szcze­rząc zęby – bo to był jej ulu­biony gry­mas – odbiła się z ugię­tych nóg i zaata­ko­wała Branda z jesz­cze więk­szą zacie­kło­ścią.

Natarła na niego ramie­niem i tar­cze zwarły się z łosko­tem. Piach syp­nął spod butów chło­paka, który cof­nął się chwiej­nie. Jego twarz wciąż wykrzy­wiał gry­mas bólu. Pró­bo­wał zadać cios, ale się uchy­liła, a potem popro­wa­dziła drew­niany miecz niskim łukiem i tra­fiła go w łydkę, tuż pod roz­ko­ły­sa­nym brze­giem dłu­giej kol­czugi.

Nale­żało mu się uzna­nie, bo nie upadł ani nie krzyk­nął, tylko odsko­czył skrzy­wiony. Zadra nie­cier­pli­wie poru­szyła ramio­nami, cze­ka­jąc, aż mistrz Hun­nan ogłosi jej zwy­cię­stwo, on jed­nak mil­czał jak posągi w Sali Bogów.

Nie­któ­rzy fecht­mi­strzo­wie trak­to­wali drew­niane mie­cze jak praw­dziwą broń i ogła­szali koniec poje­dynku, gdy padał cios, który w przy­padku sta­lo­wego ostrza ozna­czałby śmierć. Hun­nan jed­nak lubił patrzeć na upo­ko­rze­nie i cier­pie­nie swo­ich uczniów. Bogo­wie byli świad­kami nie­jed­nej przy­krej lek­cji, jaką Zadra dostała na placu ćwi­czeń w jego obec­no­ści. Wresz­cie sama mogła kilku udzie­lić.

Uśmiech­nęła się do Branda drwiąco – tę minę rów­nież bar­dzo lubiła.

– No dalej, tchó­rzu! – zawo­łała.

Brand był mocny jak byk i miał jesz­cze sporo chęci do walki, ale kulał i zaczy­nał się męczyć, a Zadra usta­wiła się tak, aby lekko opa­da­jący brzeg dawał jej prze­wagę. Uważ­nie śle­dziła każdy jego ruch. Zro­biła unik przed pierw­szym cio­sem, potem przed dru­gim, a w końcu omi­nęła nie­zdarny zamach znad głowy i dosko­czyła do odkry­tego boku prze­ciw­nika. „Naj­lep­szym miej­scem na ostrze są plecy wroga”, mawiał jej ojciec, ale bok też się nada­wał. Drew­niany miecz ude­rzył o żebra Branda z głu­chym trza­skiem pęka­ją­cego polana. Chło­pak zato­czył się bez­rad­nie, a Zadra uśmiech­nęła się jesz­cze sze­rzej. Nic na świe­cie nie spra­wiało jej tak wiel­kiej przy­jem­no­ści jak zada­nie ide­al­nego ciosu.

Butem pchnęła Branda w tyłek, tak że wylą­do­wał na czwo­ra­kach w kolej­nej fali przy­boju, która umy­ka­jąc z sykiem, unio­sła jego miecz i porzu­ciła go w wodo­ro­stach.

Pode­szła bli­żej. Chło­pak spoj­rzał na nią, mru­żąc oczy. Mokre włosy okle­jały mu jedną stronę twa­rzy. Na zębach miał krew, bo wcze­śniej ude­rzyła go głową. Może powinna mu współ­czuć, ale od dawna nie mogła sobie pozwo­lić na żało­wa­nie kogo­kol­wiek.

Przy­tknęła mu do szyi wyszczer­bioną drew­nianą głow­nię.

– I co?

– No dobra. – Mach­nął ręką, bo zady­szany led­wie mógł mówić. – Pod­daję się.

– Ha! – ryk­nęła mu pro­sto w twarz. – Ha! – zawo­łała do zawie­dzio­nych chło­pa­ków wkoło. – Ha! – krzyk­nęła do samego mistrza Hun­nana. Trium­fal­nie pod­nio­sła miecz i tar­czę, a potem pogro­ziła nimi niebu, z któ­rego zaczął sią­pić deszcz.

Roz­le­gły się nie­liczne kla­śnię­cia i nie­mrawe pomruki. Mniej zasłu­żone zwy­cię­stwa nagra­dzano więk­szym aplau­zem, ale Zadrze nie zale­żało na pokla­sku.

Liczyła się tylko wygrana.

Zda­rzało się, że dotknięte przez Matkę Wojnę dziew­czyny tra­fiały mię­dzy chło­pa­ków na plac ćwi­czeń i uczyły się wal­czyć. Wśród młod­szych dzieci zawsze było ich kilka, ale w miarę upływu lat same wybie­rały odpo­wied­niej­sze zaję­cia – bądź je do tego nakła­niano, a osta­tecz­nie zmu­szano krzy­kiem i biciem, aż wszyst­kie hań­biące chwa­sty zostały wyple­nione i w gro­nie wojow­ni­ków zosta­wał sam kwiat męsko­ści.

Gdy Van­ste­ro­wie naru­szali gra­nice, gdy wyspia­rze najeż­dżali zie­mie Get­tlandu lub gdy zło­dzieje zja­wiali się nocą w get­tlandz­kich domach, kobiety chwy­tały za broń i wal­czyły na śmierć i życie – i wiele radziło sobie świet­nie. Zawsze tak było. Ale kiedy ostatni raz któ­raś pomyśl­nie prze­szła próby, zło­żyła ślu­bo­wa­nie i zdo­była sobie miej­sce na łodzi?

Wśród ludzi krą­żyły legendy. Pie­śni. Tyle że nawet Stara Fen, naj­star­sza w całym Thorlby – a nie­któ­rzy mówili, że na całym świe­cie – nie pamię­tała, aby coś takiego wyda­rzyło się za jej życia.

Aż do teraz.

Tyle wysiłku. Tyle pogardy. Tyle bólu. Ale wresz­cie Zadra dowio­dła wszyst­kim, że się mylili. Zamknęła oczy i poczuła na spo­co­nej twa­rzy chłodny całus wia­tru znad morza. Wyobra­ziła sobie, jaki dumny byłby ojciec.

– Udało się – wyszep­tała.

– Jesz­cze nie.

Ni­gdy nie widziała, żeby mistrz Hun­nan się uśmie­chał. Ale ni­gdy też nie widziała na jego twa­rzy tak ponu­rej miny.

– Ja wyzna­czam ci zada­nia. I ja orze­kam, czy je zali­czasz. – Fecht­mistrz powiódł wzro­kiem po jej rówie­śni­kach, szes­na­sto­let­nich chłop­cach. Nie­któ­rzy już pomyśl­nie prze­szli próby i pękali z dumy. – Rauk. Ty będziesz wal­czył z Zadrą.

Rauk uniósł brwi, po czym spoj­rzał na dziew­czynę i wzru­szył ramio­nami.

– Czemu nie? – mruk­nął i wystą­pił z sze­regu kole­gów na plac. Zacią­gnął rze­mie­nie mocu­jące tar­czę i chwy­cił drew­niany miecz.

Był okrutny i zręczny. Nie miał siły Branda, ale raczej nie mogła liczyć, że się zawaha przed cio­sem. Już kie­dyś zdo­łała go poko­nać, więc…

– Rauk… – koślawy palec Hun­nana powę­dro­wał dalej – …i Sor­daf, i Edwal.

Trium­falny uśmiech znik­nął z twa­rzy Zadry jak pomyje z pęk­nię­tego koryta. Wśród chło­pa­ków roz­le­gły się pomruki, gdy Sor­daf powoli wyszedł na udep­tany piach, gru­bymi pal­cami dopi­na­jąc moco­wa­nia kol­czugi. Był wielki, ocię­żały i pozba­wiony wyobraźni, ale jak nikt umiał przy­gnieść powa­lo­nego prze­ciw­nika.

Edwal – zwinny i szczu­pły, z burzą brą­zo­wych loków – nie od razu ruszył się z miej­sca. Zadra zawsze uwa­żała go za jed­nego z lep­szych.

– Mistrzu Hun­na­nie, nas trzech…

– Jeśli chcesz wziąć udział w kró­lew­skiej wypra­wie, zro­bisz, co każę – oznaj­mił fecht­mistrz.

Wszy­scy pra­gnęli dostą­pić tego zaszczytu. Nie­mal tak mocno jak Zadra. Edwal ponuro rozej­rzał się wokół, ale żaden z kole­gów nie śmiał się ode­zwać. Z ocią­ga­niem wymi­nął towa­rzy­szy i wybrał jeden z drew­nia­nych mie­czy.

– To nie­spra­wie­dliwe. – Mina Zadry ni­gdy nie zdra­dzała lęku, bez względu na oko­licz­no­ści, ale jej głos zabrzmiał jak becze­nie bez­rad­nego jagnię­cia gna­nego pod nóż rzeź­nika.

Hun­nan zbył jej słowa prych­nię­ciem.

– Dziew­czyno, ten plac jest polem walki, a na polu walki nie ma spra­wie­dli­wo­ści. Potrak­tuj to jako ostat­nią lek­cję.

Roz­le­gły się poje­dyn­cze chi­choty. Pew­nie śmiali się ci, któ­rym wcze­śniej spu­ściła lanie. Brand patrzył na nią przez kosmyki wło­sów, które opa­dły mu na oczy, i pal­cami ostroż­nie doty­kał zakrwa­wio­nych warg. Pozo­stali wle­piali wzrok w zie­mię. Wszy­scy wie­dzieli, że to nie­spra­wie­dliwe, ale było im to obo­jętne.

Zadra wysu­nęła pod­bró­dek. Lewą dło­nią mocno ści­snęła zawie­szoną na szyi sakiewkę. Odkąd się­gała pamię­cią, sama musiała sta­wiać czoło światu i jed­nego była pewna – ni­gdy się nie podda. Teraz rów­nież posta­no­wiła poka­zać im walkę, którą długo mieli pamię­tać.

Rauk ruchem głowy dał znak pozo­sta­łym i zaczęli się roz­sta­wiać. Chcieli ją oto­czyć. Może to dobrze. Ata­ku­jąc szybko, mogła od razu wyeli­mi­no­wać jed­nego i dać sobie cień szansy prze­ciwko pozo­sta­łym dwóm.

Spoj­rzała w oczy każ­demu po kolei, pró­bu­jąc odgad­nąć ich zamiary. Edwal, nie­chętny, trzy­mał się z tyłu. Sor­daf czuj­nie zasła­niał się tar­czą. Rauk lek­ce­wa­żąco koły­sał mie­czem, popi­su­jąc się przed widzami.

Ależ miała ochotę zdu­sić ten jego uśmie­szek. Zabar­wić go na czer­wono. To by jej spra­wiło satys­fak­cję.

Uśmiech Rauka zmie­nił się w gry­mas, gdy dobyła z sie­bie bojowy okrzyk. Ustę­pu­jąc pola, zablo­ko­wał tar­czą jej pierw­szy cios, potem drugi. Drza­zgi pole­ciały wkoło. Zadra zwio­dła prze­ciw­nika wzro­kiem i kiedy pod­niósł tar­czę wyżej, w ostat­niej chwili zmie­niła kie­ru­nek ataku, pro­wa­dząc broń sze­ro­kim łukiem. Tra­fiła go w bio­dro. Zawył i wykrę­cił tułów tak, że przed nią zna­lazł się tył jego głowy. Pod­nio­sła miecz do kolej­nego ciosu.

Kątem oka dostrze­gła jakiś ruch i roz­le­gło się okropne łup­nię­cie. Pra­wie się nie zorien­to­wała, że upada. Dopiero po chwili dotarło do niej, że szo­ruje ple­cami o piach i jak głu­pia gapi się w niebo.

Tak to bywa, kiedy sku­piasz się na jed­nym i zapo­mi­nasz o pozo­sta­łych dwóch.

W górze mewy z krzy­kiem zata­czały kręgi.

Wieże Thorlby odci­nały się czer­nią na tle jasnego nieba.

„Trzeba szybko wsta­wać”, przy­po­mniała sobie słowa ojca. „Na leżąco nie wygrasz żad­nej walki”.

Prze­to­czyła się powoli, nie­zdar­nie. Sakiewka wysu­nęła się jej spod ubra­nia i zako­ły­sała na rze­mie­niu. Cała twarz pul­so­wała bólem.

Zimna woda wspięła się po brzegu, dosię­gła jej kolan i Zadra zoba­czyła, jak Sor­daf nastę­puje na coś ciężko. Roz­legł się dźwięk podobny do trza­sku łama­nej gałęzi.

Roz­pacz­li­wie pró­bo­wała się pod­nieść, ale but Rauka głu­cho ude­rzył o jej żebra i ją prze­wró­cił. Zanio­sła się kasz­lem.

Fala z mlasz­czą­cym odgło­sem cof­nęła się do morza. Krew poła­sko­tała Zadrę w górną wargę i zaczęła ska­py­wać cichymi pla­śnię­ciami na mokry pia­sek.

– Mamy prze­rwać walkę? – usły­szała pyta­nie Edwala.

– A kaza­łem wam to zro­bić? – roz­legł się głos Hun­nana.

Moc­niej zaci­snęła w dłoni ręko­jeść mie­cza i zebrała wszyst­kie siły.

Zoba­czyła zbli­ża­ją­cego się Rauka. Gdy zamie­rzył się, żeby ją kop­nąć, zła­pała go za nogę i mocno szarp­nęła ją do góry, war­cząc wście­kle. Pole­ciał na plecy, wyma­chu­jąc rękami.

Chwiej­nie obró­ciła się do Edwala. Jej atak bar­dziej przy­po­mi­nał upa­dek. Wszystko wokół kiwało się i koły­sało: Matka Wód, Ojciec Ziemi, groźna mina Hun­nana i twa­rze chło­pa­ków. Edwal zła­pał ją, jakby chciał ją pod­trzy­mać, a nie ode­pchnąć. Z bro­nią w ręku pró­bo­wała się chwy­cić jego ramie­nia. Poczuła, jak jej nad­gar­stek się wykręca. Ręko­jeść mie­cza wypa­dła jej z ręki, gdy chwiej­nym kro­kiem minęła prze­ciw­nika. Znowu osu­nęła się na kolana i jesz­cze raz wstała. Tar­cza koły­sała się na porwa­nych rze­mie­niach. Zadra, plu­jąc i klnąc, odwró­ciła się i zamarła.

Sor­daf stał z bez­wład­nie opusz­czo­nym mie­czem i wytrzesz­czał oczy.

Rauk wpie­rał łok­cie w mokry piach i wytrzesz­czał oczy.

Brand z roz­dzia­wioną gębą stał wśród kole­gów i wszy­scy wytrzesz­czali oczy.

Edwal otwo­rzył usta, ale dobył się z nich jedy­nie dziwny odgłos przy­po­mi­na­jący mokre pierd­nię­cie. Upu­ścił broń i nie­zdar­nie się­gnął do szyi.

Ster­czała z niej ręko­jeść mie­cza Zadry. Drew­niana głow­nia pękła, gdy nastą­pił na nią Sor­daf, i został tylko nie­równy długi klin. Ten klin na wylot prze­bił gar­dło Edwala. Ostry koniec poły­ski­wał czer­wono.

– Na bogów – wyszep­tał ktoś.

Edwal osu­nął się na kolana. Krwawa piana pocie­kła z jego ust na piach.

Mistrz Hun­nan pod­trzy­mał chłopca, zanim ten się prze­wró­cił. Brand z kole­gami oto­czyli ich, prze­krzy­ku­jąc się wza­jem­nie. Zadra pra­wie nie roz­róż­niała słów zagłu­sza­nych łomo­tem jej wła­snego serca.

Stała, koły­sząc się na nogach, z twa­rzą pul­su­jącą bólem. Wiatr sma­gał ją po oczach wło­sami. Zasta­na­wiała się, czy to kosz­mar senny. Ina­czej być nie mogło. Modliła się o to. Zamknęła powieki. Zaci­snęła je mocno, naprawdę mocno.

Tak jak wtedy, gdy zapro­wa­dzono ją do Sali Bogów, gdzie pod kopułą leżało blade i zimne ciało jej ojca.

Tyle że tamto działo się naprawdę… i to też.

Kiedy roz­warła powieki, chłopcy wciąż klę­czeli wokół Edwala. Widziała jedy­nie jego nie­ru­chome buty. Ciemne strużki kre­śliły na pia­sku nie­równe szlaki. Po chwili Matka Wód przy­słała kolejną falę i zmie­niła je w czer­wone, potem w różowe, a wresz­cie zmyła zupeł­nie.

Zadra już dawno nie czuła takiego stra­chu.

Hun­nan powoli wstał i się odwró­cił. Zawsze groź­nie patrzył na wszyst­kich, zwłasz­cza na nią, ale tym razem dostrze­gła w jego oczach błysk, któ­rego ni­gdy wcze­śniej nie widziała.

– Zadro Bathu. – Wyce­lo­wał w nią czer­wo­nym pal­cem. – Jesteś mor­der­czy­nią.CIENIE

Czyń dobrze – powie­działa Bran­dowi matka w dniu swo­jej śmierci. – Uni­kaj cieni. Stój w peł­nym bla­sku.

Miał wtedy sześć lat i nie rozu­miał, na czym polega czy­nie­nie dobra. Jako szes­na­sto­la­tek chyba wcale nie był tego bliż­szy, bo zamiast cie­szyć się naj­wspa­nial­szą chwilą w życiu, zasta­na­wiał się, jak powi­nien postą­pić.

Dla Getta naj­wyż­szym zaszczy­tem było peł­nie­nie straży przy Czar­nym Tro­nie i przy­ję­cie do grona wojow­ni­ków Get­tlandu w obli­czu bogów i ludzi. Prze­cież o to zabie­gał. Za to pła­cił krwią. Czy nie zasłu­żył sobie na ten honor? Odkąd pamię­tał, marzył, aby sta­nąć pośród zbroj­nych braci w świę­tej Sali Bogów.

Tyle że teraz nie czuł się jak czło­wiek, który stoi w peł­nym bla­sku.

– Nie­po­koi mnie decy­zja o zbroj­nej wypra­wie na Wyspy. – Ojciec Yarvi w okrężny spo­sób przed­sta­wiał swoje argu­menty, zwy­cza­jem wszyst­kich mini­strów. – Naj­wyż­szy Król zabro­nił doby­wać broni. Wpad­nie w gniew.

– Naj­wyż­szy Król wszyst­kiego zabra­nia – ode­zwała się kró­lowa Laith­lin, kła­dąc dłoń na zaokrą­glo­nym brzu­chu – i wszystko go gniewa.

Obok niej Uthil wypro­sto­wał się dum­nie.

– Jed­no­cze­śnie naka­zuje Wyspia­rzom, Van­ste­rom i wszyst­kim par­szy­wym kun­dlom, któ­rych zdo­łał zmu­sić do posłu­chu, żeby doby­wali broni prze­ciwko nam.

Pomruk gniewu prze­szedł wśród wspa­nia­łych mężów i nie­wiast Get­tlandu zgro­ma­dzo­nych przed Czar­nym Tro­nem. Tydzień wcze­śniej głos Branda brzmiałby naj­gło­śniej.

Teraz jed­nak miał przed oczami Edwala z szyją prze­bitą drew­nia­nym mie­czem, plu­ją­cego czer­woną śliną i doby­wa­ją­cego z gar­dła char­czące dźwięki – ostat­nie – i Zadrę, która chwie­jąc się na nogach, z uma­zaną krwią twa­rzą i otwar­tymi ustami, słu­chała, jak Hun­nan obwo­łuje ją mor­der­czy­nią.

– Dwa z moich okrę­tów zostały prze­jęte! – Jedna z matron potrzą­snęła pię­ścią tak, że wysa­dzany klej­no­tami klucz pod­sko­czył jej na piersi. – Stra­ci­łam nie tylko ładu­nek, ale też ludzi. Wszyst­kich wymor­do­wano!

– A Van­ste­ro­wie znowu naru­szają nasze gra­nice! – zawtó­ro­wał jej głę­boki głos z męskiej strony sali. – Palą osady i biorą porząd­nych Get­tów w nie­wolę!

– Widziano tam samego Grom-gil-Gorma! – krzyk­nął ktoś i gdy tylko padło to imię, pod kopułą Sali Bogów zabrzmiały tłu­mione prze­kleń­stwa.

– Wyspia­rze muszą zapła­cić krwią – wark­nął jed­no­oki wojow­nik. – Po nich przyj­dzie kolej na Van­ste­rów i Łama­cza Mie­czy.

– Oczy­wi­ście, że muszą! – zawo­łał Yarvi do gniew­nego tłumu, wysoko pod­no­sząc przy­kur­czoną lewą dłoń, aby uspo­koić zebra­nych. – Pyta­nie tylko jak i kiedy. Mądrzy cze­kają na wła­ściwy moment. Nie jeste­śmy jesz­cze gotowi do wojny z Naj­wyż­szym Kró­lem.

– Do wojny jest się goto­wym zawsze. – Uthil lekko obró­cił gło­wicę mie­cza, tak że naga głow­nia bły­snęła w pół­mroku. – Albo ni­gdy.

Edwal był gotowy zawsze. Trwał przy dru­hach jak praw­dziwy get­tlandzki wojow­nik. Chyba nie zasłu­żył sobie tym na śmierć?

Zadra prze­waż­nie widziała jedy­nie czu­bek wła­snego nosa. Brand wciąż czuł bole­sne skutki ude­rze­nia tar­czą w kro­cze, co by­naj­mniej nie zwięk­szyło jego sym­pa­tii do tej dziew­czyny. Musiał jed­nak przy­znać, że wal­czyła do końca, wbrew prze­ciw­no­ściom, jak praw­dziwy get­tlandzki wojow­nik. Chyba nie zasłu­żyła sobie tym na miano mor­der­czyni?

Nie­pew­nie prze­stą­pił z nogi na nogę i z poczu­ciem winy spoj­rzał na olbrzy­mie posągi sze­ściu Wiel­kich Bogów, które góro­wały nad Czar­nym Tro­nem. Miał wra­że­nie, że go osą­dzają. Krę­cił się nie­spo­koj­nie, jak gdyby to on zabił Edwala i nazwał Zadrę mor­der­czy­nią. A prze­cież był jedy­nie świad­kiem.

Świad­kiem, który nic nie zro­bił.

– Naj­wyż­szy Król może wezwać do wojny z nami połowę świata – tłu­ma­czył Ojciec Yarvi cier­pli­wie jak fecht­mistrz, który wyja­śnia dzie­ciom pod­stawy sztuki wła­da­nia bro­nią. – Van­ste­ro­wie i Thro­veni przy­się­gli mu wier­ność, Inglin­go­wie i Nizieńcy już się modlą do jego Jed­no­bó­stwa, a Babka Wexen pra­cuje nad przy­mie­rzem z miesz­kań­cami połu­dnio­wych krain. Ota­czają nas wro­go­wie, dla­tego potrze­bu­jemy przy­ja­ciół, aby…

– Jedy­nym roz­wią­za­niem jest stal. – Król Uthil prze­rwał swo­jemu mini­strowi gło­sem ostrym jak sztych mie­cza. – To nasza odpo­wiedź. Czas zebrać mężów Get­tlandu. Damy tym ścier­wo­żer­com z Wysp nauczkę, którą długo popa­mię­tają.

Po pra­wej stro­nie sali męż­czyźni ponuro ude­rzyli pię­ściami w kol­czugi na pier­siach na znak zgody, a po lewej stro­nie nie­wia­sty z wypo­ma­do­wa­nymi wło­sami gniew­nymi pomru­kami dały wyraz swo­jemu popar­ciu.

Ojciec Yarvi pochy­lił głowę. Powi­nien prze­ma­wiać w imie­niu Ojca Pokoju, lecz teraz nawet jemu zabra­kło słów. Rządy objęła Matka Wojna.

– Niech więc będzie stal.

Brand powi­nien się cie­szyć. Szy­ko­wała się wielka wyprawa, jak te opie­wane w pie­śniach, a on miał wziąć w niej udział jako wojow­nik! Tym­cza­sem myślami wciąż był na placu ćwi­czeń, zdzie­rał strupy z wyda­rzeń i zasta­na­wiał się, co mógł zro­bić ina­czej.

Gdyby się wtedy nie zawa­hał. Gdyby zaata­ko­wał bez lito­ści jak praw­dziwy wojow­nik, poko­nałby Zadrę i nic by się nie stało. Albo gdyby poparł Edwala, kiedy Hun­nan wysta­wił prze­ciwko niej trzech chło­pa­ków, może razem zdo­ła­liby odwieść fecht­mi­strza od takiej decy­zji. Nie­stety, nie ode­zwał się. Czło­wiek, który musiał sta­wić czoło wro­gowi na polu bitwy, potrze­bo­wał odwagi, ale miał przy sobie przy­ja­ciół. Aby sprze­ci­wić się w poje­dynkę przy­ja­cio­łom, konieczny był inny rodzaj męstwa. Brand nawet nie uda­wał, że takie posiada.

– Pozo­staje jesz­cze sprawa Hildy Bathu – powie­dział Ojciec Yarvi.

Na dźwięk tego imie­nia Brand gwał­tow­nie obró­cił głowę, jak zło­dziej nakryty z ręką na cudzej sakiewce.

– Kogo? – zdzi­wił się Uthil.

– Córki Storna Headlanda – wyja­śniła kró­lowa Laith­lin. – Tej, która prze­zwała się Zadrą.

– Nie­stety, tym razem nie cho­dzi wyłącz­nie o to, że zala­zła komuś za skórę. Dopu­ściła się znacz­nie gor­szego czynu – przy­znał Ojciec Yarvi. – Pod­czas ćwi­czeń zabiła jed­nego z chłop­ców i została obwo­łana mor­der­czy­nią.

– Kto ją tak nazwał? – gło­śno zapy­tał Uthil.

– Ja. – Złota klamra pele­ryny mistrza Hun­nana bły­snęła, gdy minął smugę świa­tła i zbli­żył się do pod­nóża pod­wyż­sze­nia.

– Mistrz Hun­nan. – Kącik ust króla uniósł uśmiech, który rzadko na nich gościł. – Dobrze pamię­tam nasze spa­ringi na placu ćwi­czeń.

– To cenne wspo­mnie­nia, naj­ja­śniej­szy panie, choć dla mnie bole­sne.

– Ha! Widzia­łeś, jak zgi­nął chło­pak?

– Stało się to pod­czas prób, jakim pod­da­łem naj­star­szych uczniów, aby oce­nić, któ­rzy są godni miej­sca w two­jej wypra­wie. Wśród nich była Zadra Bathu.

– Dziew­czyna okrywa się hańbą, pró­bu­jąc zająć miej­sce należne wojow­ni­kowi! – krzyk­nęła któ­raś z nie­wiast.

– Okrywa hańbą nas wszyst­kich – zawtó­ro­wała jej inna.

– Dla kobiety nie ma miej­sca na polu walki! – dobiegł bur­kliwy głos z męskiej połowy sali i głowy po obu stro­nach ski­nęły pota­ku­jąco.

– A czyż Matka Wojna nie jest kobietą? – Król wska­zał posągi Wiel­kich Bogów góru­jące nad zebra­nymi. – Wybór należy do patronki wron. To ona decy­duje, któ­rzy kan­dy­daci są godni miana wojow­ni­ków.

– Zadry Bathu nie wybrała – oznaj­mił Hun­nan. – Dziew­czyna ma wstrętny cha­rak­ter. – Abso­lutna prawda. – Nie prze­szła próby, jaką jej wyzna­czy­łem. – Po czę­ści prawda. – Wbrew mojemu pole­ce­niu zaata­ko­wała Edwala i go zabiła. – Zdu­miony Brand spoj­rzał na mistrza. Nie było to zupełne kłam­stwo, ale jego słowa miały nie­wiele wspól­nego z prawdą. Siwa broda Hun­nana zako­ły­sała się, kiedy pokrę­cił głową. – Stra­ci­łem dwoje uczniów.

– Wyka­za­łeś się bra­kiem roz­wagi – stwier­dził Ojciec Yarvi.

Fecht­mistrz zaci­snął pię­ści, lecz kró­lowa Laith­lin prze­mó­wiła, zanim zdą­żył odpo­wie­dzieć mini­strowi.

– Jaka jest kara za takie mor­der­stwo?

– Miaż­dże­nie kamie­niami, naj­ja­śniej­sza pani. – Głos mini­stra brzmiał spo­koj­nie, jak gdyby roz­wa­żano zabi­cie owada, a nie czło­wieka… i to osoby, którą Brand znał od naj­młod­szych lat. Nie­mal rów­nie długo jej nie lubił, ale to nie miało teraz zna­cze­nia.

– Czy ktoś z obec­nych wstawi się za Zadrą Bathu? – zagrzmiał król.

Gdy echo jego głosu prze­brzmiało, w sali zapa­dła gro­bowa cisza. Przy­szedł moment wyja­wie­nia prawdy. Szansa uczy­nie­nia dobra. Moż­li­wość wyj­ścia z cie­nia. Brand rozej­rzał się po Sali Bogów, czu­jąc łasko­ta­nie słów na war­gach. Zoba­czył, że Rauk się uśmie­cha. Podob­nie jak Sor­daf, któ­rego zie­mi­sta twarz przy­po­mi­nała maskę. Nikt nie dobył z sie­bie naj­cich­szego dźwięku.

Nawet Brand.

– Nie­zmier­nie trudna jest decy­zja o ska­za­niu na śmierć tak mło­dej osoby. – Uthil pod­niósł się z Czar­nego Tronu. Wszy­scy oprócz kró­lo­wej przy­klę­kli. – Lecz nie wolno ucie­kać przed tym, co słuszne, jedy­nie dla­tego, że spra­wia nam ból.

Ojciec Yarvi jesz­cze bar­dziej pochy­lił głowę.

– Wymie­rzę spra­wie­dli­wość zgod­nie z pra­wem i twoją wolą, naj­ja­śniej­szy panie.

Uthil podał ramię Laith­lin i razem zeszli po stop­niach pod­wyż­sze­nia. Osta­teczna decy­zja w spra­wie Zadry Bathu zapa­dła. Dziew­czyna miała zostać zmiaż­dżona kamie­niami.

Brand rozej­rzał się wkoło z nie­do­wie­rza­niem. Dla­czego wśród tylu chło­pa­ków nie zna­lazł się żaden, który by się za nią wsta­wił, prze­cież wielu było uczci­wych? Dla­czego mistrz Hun­nan nie wyja­wił, jaką rolę ode­grał w całym zaj­ściu, prze­cież cie­szył się powszech­nym sza­cun­kiem? Dla­czego król lub kró­lowa nie docie­kali prawdy, prze­cież byli mądrzy i prawi? Dla­czego bogo­wie dopu­ścili do takiej nie­spra­wie­dli­wo­ści? Ktoś musi coś zro­bić.

Może wszy­scy, tak jak on, liczyli, że ktoś inny naprawi błąd.

Król kro­czył sztywno, trzy­ma­jąc przed sobą nagi miecz. Oczy koloru żelaza nie błą­dziły po sali, lecz patrzyły na wprost. Lek­kie ski­nie­nia głowy kró­lo­wej przyj­mo­wano jak naj­więk­sze zaszczyty. W oszczęd­nych sło­wach dawała do zro­zu­mie­nia, że ta czy inna osoba zaskar­biła sobie jej łaskę i ma się sta­wić w jej oso­bi­stej kan­ce­la­rii, aby omó­wić tajem­ni­cze inte­resy. Byli coraz bli­żej… bar­dzo bli­sko.

Serce Branda waliło jak młot. Otwo­rzył usta. Kró­lowa na moment zatrzy­mała na nim chłodne spoj­rze­nie i nagle ogar­nął go wstyd. Mil­cząc hanieb­nie, zacze­kał, aż kró­lew­ska para go minie.

Jego sio­stra czę­sto powta­rzała, że nie on ma napra­wiać świat. Lecz jeśli nie on, to kto?

– Ojcze Yarvi! – wyrwało mu się o wiele za gło­śno. – Muszę z tobą poroz­ma­wiać – wychry­piał o wiele za cicho, kiedy mini­ster odwró­cił się do niego.

– O co cho­dzi, Bran­dzie?

Chło­pak się zdu­miał, bo nie sądził, że Yarvi go zna.

– O Zadrę Bathu.

Długa pauza. Mini­ster liczył zale­d­wie kilka lat wię­cej od Branda. Był blady i jasno­włosy, jak gdyby wszyst­kie kolory na nim zbla­kły. Wyda­wał się tak chudy, że sil­niej­szy podmuch mógłby go prze­wró­cić, a do tego miał nie­sprawną rękę, ale dopiero z bli­ska widać było chłodną suro­wość w jego spoj­rze­niu. To wła­śnie ona spra­wiła, że Brand się sku­lił.

Ale już nie mógł się wyco­fać.

– Ona nie jest mor­der­czy­nią – wymam­ro­tał.

– Król uważa, że jest.

O bogo­wie, ale miał sucho w gar­dle. Mimo to nie pod­dał się, jak praw­dziwy wojow­nik.

– Króla nie było z nami na brzegu. Nie widział tego, co ja.

– A co widzia­łeś?

– Wal­czy­li­śmy o udział w wypra­wie…

– Nie mów mi tego, co już wiem.

Roz­mowa nie toczyła się tak gładko, jak miał nadzieję, ale tak to już bywa z nadzie­jami.

– Naj­pierw Zadra wal­czyła ze mną, a ja się zawa­ha­łem… powinna zdo­być sobie miej­sce w wypra­wie, ale zamiast tego mistrz Hun­nan wysta­wił prze­ciwko niej trzech chło­pa­ków.

Yarvi zer­k­nął na stru­mień ludzi opusz­cza­ją­cych Salę Bogów i przy­su­nął się nieco bli­żej.

– Trzech na jedną?

– Edwal był jed­nym z nich. Wcale nie chciała go zabić…

– Jak sobie dała radę sama prze­ciwko trzem?

Brand zamru­gał, zbity z tropu.

– No… zabiła jed­nego z nich, a oni jej nie.

– O tym wszy­scy wie­dzą. Nie­dawno pocie­sza­łem rodzi­ców Edwala, obie­cu­jąc im spra­wie­dli­wość. Skoń­czyła już szes­na­ście zim?

– Zadra? – Brand nie miał poję­cia, jaki to ma zwią­zek z wyro­kiem. – Chyba tak.

– I dawała sobie radę pod­czas ćwi­czeń, wal­cząc z chło­pa­kami? – Mini­ster zmie­rzył Branda spoj­rze­niem. – Z męż­czy­znami?

– Nawet wię­cej niż dawała sobie radę.

– Musi być bar­dzo zacięta. Mieć sporo deter­mi­na­cji. I twardy kark.

– Twardą to ona ma głowę – powie­dział Brand i natych­miast zdał sobie sprawę, że w ten spo­sób jej nie pomoże. – Ale nie jest zła – wymam­ro­tał cicho.

– Nikt nie jest zły… dla wła­snej matki. – Ojciec Yarvi wes­tchnął ciężko. – Jak sądzisz, co powi­nie­nem teraz zro­bić?

– Co… co ja sądzę?

– Mam wypu­ścić tę krnąbrną dziew­czynę i nara­zić się Hun­na­nowi oraz rodzi­com chło­paka czy też kazać ją zmiaż­dżyć, tak jak sobie tego życzą? Jakie roz­wią­za­nie pro­po­nu­jesz?

Brand nie spo­dzie­wał się, że będzie musiał wybie­rać.

– Chyba… lepiej trzy­mać się prawa?

– Prawa? – prych­nął Ojciec Yarvi. – Prawo bar­dziej przy­po­mina Matkę Wód niż Ojca Ziemi. Stale się zmie­nia. Jest jak mario­netka w rękach lal­ka­rza. Mówi to, co ja posta­no­wię.

– Ale ja… tylko pomy­śla­łem, że powi­nie­nem komuś powie­dzieć… no… prawdę.

– Uwa­żasz, że prawda jest taka cenna? Mogę zna­leźć tysiąc prawd pod opa­dłymi liśćmi. Każdy ma wła­sną. Po pro­stu uzna­łeś, że łatwiej ci będzie prze­rzu­cić cię­żar two­jej prawdy na mnie, mam rację? Sto­krotne dzięki. I bez tego mam dość roboty. Sta­ram się zapo­biec woj­nie Get­tlandu z całym Morzem Drzazg.

– Sądzi­łem… że postę­puję dobrze. – Czy­nie­nie dobra nagle prze­stało być świa­tłem prze­wod­nim, jasnym jak Matka Słońce. Bar­dziej przy­po­mi­nało roze­dr­gany blady pro­mień w pół­mroku Sali Bogów.

– Dobrze dla kogo? Dla mnie? Dla Edwala? Dla cie­bie? Z dobrem jest podob­nie jak z prawdą, dla każ­dego jest inne. – Yarvi przy­su­nął się jesz­cze bli­żej i ści­szył głos. – Mistrz Hun­nan może się domy­ślić, że wyja­wi­łeś mi swoją prawdę. Co wtedy? Pomy­śla­łeś o kon­se­kwen­cjach?

Dopiero teraz zdał sobie z nich sprawę. Ta świa­do­mość spa­dła na niego jak zimny świeży śnieg. Pod­niósł wzrok i w pół­mroku pusto­sze­ją­cej sali dostrzegł błysk w oczach Rauka.

– Ten, kto myśli wyłącz­nie o tym, by postą­pić dobrze, a nie zasta­na­wia się nad kon­se­kwen­cjami… – Ojciec Yarvi uniósł przy­kur­czoną dłoń i przy­tknął koślawy palec do piersi Branda. – …jest nie­bez­pieczny. – Mini­ster się odwró­cił i odszedł, stu­ka­jąc koń­cem laski z elf-metalu w kamienne płyty, które przez wieki stały się gład­kie jak szkło. Brand został sam. Sze­roko otwar­tymi oczami wpa­try­wał się w cie­nie, ogar­nięty jesz­cze więk­szym lękiem niż zwy­kle.

Nie czuł się jak ktoś, kto stoi w peł­nym bla­sku.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: