- W empik go
Północ przeciw Południu. Część 1 - ebook
Północ przeciw Południu. Część 1 - ebook
Jesteśmy w 1862 roku. Wojna secesyjna, która trwa od dziesięciu miesięcy, wydaje się oszczędzać stan Florydy, chociaż jest sygnalizowane zbliżanie się oddziałów Nordystów. James Burbank, bogaty gospodarz z okolic Jacksonville, nie ukrywa jego abolicyjnych przekonań, co ściąga na niego nienawiść Texara, Hiszpana o wątpliwej przeszłości. Podejrzewany o różne akty rozboje nigdy nie zostaje skazany, ponieważ zawsze dostarcza niezbite alibi. Z powodu wyzwania Burbank ogłasza uwolnienie swoich niewolników. Texar, który obalił władze { miasta, decyduje wtedy, by wypędzać nowo wyzwolonych. Atakuje oraz podpala plantację i korzysta z zamieszania, by porwać Dianę, córkę Burbanka i jego mamka, Zermah. Gilbert, starszy syn Burbanka, oficer marynarki federalnej, powraca potajemnie chcąc zobaczyć swoich rodziców. Odjeżdżając, zostaje schwytany przez Południowców podczas gdy Marsowi, jego służącemu, udaje się uciec i dotrzeć do kanonierek Nordystów. Młodzieniec i ojciec oskarżeni o szpiegostwo mają zostać rozstrzelani następnego, jeżeli okręty federalne, zablokowane przez barierę na rzece, nie zdążą na czas zdobyć portu. Podczas nocy opatrznościowa burza pozwala kanonierkom przeskoczyć przeszkodę. Burbankowie zostają uwolnieni, a z kolei zamknięty Texar, oskarżony o porwanie dziecka, ma się znaleźć przed trybunałem. Ale łotr jeszcze raz przedstawi alibi, że jest które całkowicie niewinny i Burbank musi uwolnić człowieka, który więzi jego córkę w nieznanym miejscu. Rzeczywiście, Diana i jej mamka były zostały zabrane w głąb bagien Everglades, do tajnej kryjówki Texara. W tym miejscu Zermah przypadkowo niewiarygodną machinację: Texar ma brata bliźniaka i, dzięki temu doskonałemu podobieństwu, może sobie tworzyć niepodważalne alibi. Odważna Metyska ucieka z dziewczynką, ale jeden z dwóch braci ją ściga. Podczas gdy udaje się mu je schwytać, przybycie Burbanka w towarzystwie marynarzy z obozu Północy odwraca sytuację. Postanowiony i oskarżony o zbrodnie wojenne, Texar staje przed plutonem egzekucyjnym. Wtedy dołącza jego brat bierze część odpowiedzialności na siebie. Dwaj mężczyźni, trzymając się za ręce, zostają rozstrzelani. Po powrocie na plantację rodzina Burbanków przedsięweźmie działania, by podnieść ją z ruiny, a Gilbert poślubi Alice Stannard, jego przyjaciółkę z dzieciństwa.
Seria wydawnicza „Biblioteka Andrzeja” zawiera ponad 55 powieści Juliusza Verne’a i z każdym miesiącem się rozrasta. Publikowane są w niej tłumaczenia utworów dotąd niewydanych, bądź takich, których przekład pochodzący z XIX lub XX wieku był niekompletny. Powoli wprowadzane są także utwory należące do kanonu twórczości wielkiego Francuza. Wszystkie wydania są nowymi tłumaczeniami i zostały wzbogacone o komplet ilustracji pochodzących z XIX-wiecznych wydań francuskich i przypisy. Patronem serii jest Polskie Towarzystwo Juliusza Verne’a.
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66268-52-4 |
Rozmiar pliku: | 15 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wojna secesyjna to jeden z ulubionych tematów Juliusza Verne’a. Określenie „ulubiony” na pierwszy rzut oka nie jest może zbyt fortunne, jako że krwawy konflikt zbrojny jest zawsze wydarzeniem tragicznym, niemniej jednak pisarz sięgał po ten wątek nie ze względu na jego walory polityczne czy batalistyczne, lecz ze względu na kontekst historiozoficzno-społeczny. Pozwalał mu on opowiedzieć się po jednej, tej właściwej, stronie, czyli w tym wypadku sprzeciwiającej się niewolnictwu Północy. Od sceny z wojny domowej w Stanach Zjednoczonych zaczyna się „Tajemnicza wyspa”, jej bohaterowie są mniej lub bardziej w nią zaangażowani, a czarnoskóry Nab przez całą powieść jest znakiem owego zderzenia dwóch poglądów na stosunek ludzi z kręgu cywilizacji europejskiej do swych afrykańskich braci w człowieczeństwie. Tak ich postrzegają zwolennicy Północy, gdy tymczasem dla tradycjonalistów z Południa to ciągle jedynie darmowa siła robocza.
O ile w „Tajemniczej wyspie” wojna secesyjna jest tylko tłem, o tyle w powieści „Północ przeciw Południu” stanowi oś fabularną. Akcja dzieje się na Florydzie, a głównym bohaterem jest, a jakże, zwolennik Północy. Jest on wprawdzie właścicielem niewolników, jednak pragnie skończyć z procederem ich wykorzystywania i obdarzyć ich wolnością. Chce zmyć z siebie grzech ucisku i wyzysku, zerwać z niechlubną przeszłością i dołączyć do nowoczesnego nurtu społeczeństwa, hołdującemu wartościom humanistycznym. Jest on swego rodzaju porte-parole autora, który również był zwolennikiem abolicjonizmu. Przebija to z wielu jego powieści. Bez przesady można powiedzieć, że twórczością zmywał grzech swych przodków ze strony matki, którzy byli handlarzami niewolników. Jego rodzinne miasto Nantes było ważnym portem przeładunkowym na drodze „hebanu” z Afryki do Nowego Świata. Dziś przypomina o tym pomnik nad brzegiem Loary.
Verne pisał „Północ przeciw Południu” w szczególnym okresie swego życia, po tym, jak w krótkim czasie spadło nań wiele nieszczęść – został postrzelony przez swego bratanka Gastona, zmarł jego wieloletni wydawca Pierre-Jules Hetzel, a następnie odeszła jego ukochana matka Sophie. Nie mógł nawet wziąć udziału w jej pogrzebie. Był przykuty do łóżka i tylko nawyk ciężkiej i regularnej pracy oraz zobowiązanie do pisania dwóch tomów rocznie nie pozwalały mu popaść w rozpacz. Pomagała mu też kojąca ból morfina, na cześć której napisał wiersz. W takim stanie targające nim uczucia były szczególnie pobudzone, co znajdowało odbicie w warstwie emocjonalnej utworów. Powieść „Północ przeciw Południu” powstała więc jako wyrazisty manifest poglądów pisarza, ale też pisanie jej było dlań rodzajem pocieszeniem. Na skrzydłach wyobraźni przenosił się przecież do Stanów Zjednoczonych Ameryki, które tak kochał i podziwiał. Widział w nich nie tylko lokomotywę rozwoju i postępu, ale też ojczyznę wolności, której przypieczętowaniem miało być właśnie zniesienie będącego hańbą dla ludzkości niewolnictwa. Choć książka powstała dwie dekady po wojnie secesyjnej i nie wszystkie ideały, jakie jej przyświecały, dało się wprowadzić w życie, w południowych stanach nadal panowała ostra segregacja rasowa, co miało się zmienić dopiero wiele dziesięcioleci później, to jednak Verne nie stracił wiary, że żołnierze Północy i ci, którzy ich wspierali, odnieśli nie tylko militarne, ale przede wszystkim moralne zwycięstwo.
Poza odniesieniami społecznymi w „Północy przeciw Południu” znajdujemy także wszystko to, co charakterystyczne dla twórczości Czarodzieja z Nantes – wyraziście nakreślonych bohaterów, wartką akcję oraz dużą dawkę wiedzy geograficznej. Powieść tę możemy zaliczyć jeszcze do tych dojrzałych, najpełniej ukształtowanych utworów z serii „Nadzwyczajne Podróże”. Późniejsze nosiły już piętno schyłkowości i przesycone były coraz większą dawką pesymizmu.
Czytelnicy francuscy śledzili losy bohaterów powieści o wojnie secesyjnej na łamach „Magasin d’Éducation et de Récréation” od 1 stycznia do 1 grudnia 1887 roku. Jednocześnie w maju i listopadzie tego roku ukazały się samodzielne tomy (pierwszy i drugi) bez ilustracji, natomiast w okresie przedgwiazdkowym do księgarń trafiła okazała edycja (dwa tomy w jednym woluminie) z 85 rycinami Léona Benetta.
Nad Wisłą szybko zainteresowano się tym utworem. Już na przełomie 1887 i 1888 roku wyszedł on w formie książkowej, w anonimowym przekładzie nakładem redakcji „Wędrowca”. W 1890 roku opublikowano go też we Lwowie jako tom 5. biblioteczki „Małego Światka”, pod tytułem „Domowa wojna”. Tłumaczem był tajemniczy H. L. W 1924 roku po powieść tę znowu sięgnął wydawca z Warszawy („Argus”). Nie wiemy, kto opracował ów przekład pod tytułem „Walka Północy z Południem”. Potem była bardzo długa przerwa i dopiero w 1990 roku Wydawnictwo „Śląsk” wypuściło „Północ kontra Południe” w tłumaczeniu Bożeny Sęk. Dwadzieścia lat później polski oddział grupy Hachette odświeżył tekst z „Wędrowca” w serii „Najsłynniejsze Powieści Historyczne”, zmieniając tytuł na „Wojna Północy z Południem, zaś sześć lat później wydał go w serii „Niezwykłe Podróże Juliusza Verne’a” (tom 28. i 29.), opatrując ilustracjami Benetta i tytułem „Północ kontra Południe”.
Każda z powyższych edycji miała liczne wady i braki, dlatego obecna, zawierająca pełne tłumaczenie Andrzeja Zydorczaka i komplet oryginalnych XIX-wiecznych rycin, wieńczy drogę tego dzieła od francuskiego autora do polskiego czytelnika.
dr Krzysztof Czubaszek
prezes PRJVRozdział I
Na pokładzie steam-boatu1 „Shannon”
Florydę, która została dołączona do wielkiej federacji amerykańskiej w roku 18192, kilka lat później podniesiono do rangi stanu3. Dzięki temu przyłączeniu obszar republiki powiększył się o sześćdziesiąt siedem tysięcy mil4 kwadratowych. Jednak gwiazda florydzka świeci tylko drugorzędnym blaskiem na firmamencie pośród trzydziestu siedmiu gwiazd5, jakie widnieją na fladze Stanów Zjednoczonych Ameryki.
Floryda jest jedynie wąskim i nizinnym pasem ziemi. Jej niewielka szerokość nie pozwala rzekom, które ją nawadniają – oprócz St. Johns River6 – zyskać większych rozmiarów. Przy tak niewielkiej różnicy poziomów nurt rzeki nie ma niezbędnej pochyłości, by mógł stać się szybszy. Na powierzchni stanu nie ma żadnych gór (są jedynie niewiele bluffs, czyli wzgórza), tak licznych w centralnych i północnych regionach Unii. Jeśli chodzi o kształt, to można ją porównać do ogona bobra moczącego się w oceanie, między Atlantykiem na wschodzie a Zatoką Meksykańską na zachodzie.
Zatem Floryda nie ma żadnego sąsiada oprócz Georgii, której granica od północy styka się z jej granicą. Właśnie ta granica tworzy międzymorze7 łączące półwysep z kontynentem.
W sumie Floryda wygląda jak odrębna kraina, nawet dziwaczna, ze swymi mieszkańcami w połowie Hiszpanami, w połowie Amerykanami oraz Indianami Seminolami8, bardzo różniącymi się od ich pobratymców z Far Westu9. Jeżeli jest ona sucha, piaszczysta, prawie cała obrzeżona piaskowymi wydmami powstającymi z odsepów10 ciągnących się od Atlantyku na południowym wybrzeżu, to na obszarze północnych równin jej urodzajność jest zdumiewająca. Flora jest tam wspaniała, dorodna i bardzo urozmaicona. Bez wątpienia wynika to z tego, że ta jej część jest zraszana wodami St. Johns. Ta rzeka toczy się z południa na północ szerokim łożyskiem na przestrzeni dwustu pięćdziesięciu mil, z których sto siedem, aż do Jeziora George’a11, nadaje się do żeglugi. Jej długość, której brakuje ciekom płynącym równoleżnikowo, wynika właśnie z kierunku biegu. Rzekę tę wzbogacają liczne rios12, mieszając z nią swe wody w głębi mnogich zatoczek położonych po obu jej brzegach. Zatem St. Johns jest główną arterią tej krainy, ożywia ją swymi wodami, tą krwią, która płynie w ziemskich żyłach.
Siódmego lutego 1862 roku steam-boat „Shannon” spływał w dół rzeki St. Johns. O czwartej po południu miał zawinąć do małego portu w małym miasteczku Picolata, odwiedziwszy już wcześniej przystanie i rozmaite forty hrabstw St. Johns i Putnam. Kilka mil dalej miał wpłynąć na teren hrabstwa Duval, ciągnącego się aż do hrabstwa Nassau, odgraniczonego przez rzekę, od której wzięło swą nazwę.
Sama Picolata nie ma wielkiego znaczenia, ale jej okolice obfitują w plantacje indygo13, ryżowiska, pola krzaków bawełny, uprawy trzciny cukrowej i olbrzymie lasy cyprysowe. Dlatego też okolica w dość szerokim promieniu jest mocno zaludniona. Poza tym jej położenie sprzyja relacjom handlowym i ruchowi pasażerskiemu. Jest to miejsce wsiadania pasażerów z St. Augustine14, jednego z głównych miast wschodniej Florydy, leżącego około dwunastu mil na tej części wybrzeża oceanicznego, które osłania długa wyspa Anastasia15. Miasteczko z miastem łączy niemal prosta droga.
Tego dnia w okolicy przystani Picolata zgromadziła się większa liczba podróżnych niż zwykle. Przyjechali z St. Augustine w kilku szybko poruszających się ośmioosobowych pojazdach, zwanych stages, zaprzężonych w cztery czy sześć mułów, które galopują jak wściekłe po drodze wiodącej przez bagna. Było ważne, żeby się nie spóźnić na przypłynięcie steam-boatu, jeżeli nie chcieli czekać przynajmniej czterdzieści osiem godzin, zanim statek będzie mógł wrócić do miast, miasteczek, fortów lub wiosek położonych w dole rzeki. Faktycznie, „Shannon” nie obsługuje codziennie obu brzegów St. Johns, a wówczas był jedynym statkiem zapewnianiającym transport. Trzeba więc było być w Picolacie w chwili, gdy przybijał do przystani. Dlatego też pojazdy już godzinę wcześniej dostarczyły swój kontyngent pasażerów.
W tym momencie na nabrzeżu pomostowym Picolaty zgromadziło się ich około pięćdziesięciu. Czekali, rozmawiając z pewnym ożywieniem. Można było zauważyć, że dzielili się na dwie grupy, niezbyt skłonne, by się połączyć. Czyżby chodziło o jakiś poważny interes, a może o rywalizację polityczną, która przyciągnęła ich do St. Augustine? W każdym razie można było stwierdzić, że nie było między nimi żadnego porozumienia. Przybyli jako wrogowie i takimi też wracali. Było to widać po gniewnych spojrzeniach, jakie między sobą wymieniali, po odległości, w jakiej stały od siebie dwie gromady, po kilku ostrych słowach, których prowokacyjny sens nie uchodził niczyjej uwadze.
Tymczasem w powietrzu rozległy się długie gwizdki dochodzące z góry rzeki. Wkrótce na zakolu rzeki przy prawym brzegu, jakieś pół mili powyżej Picolaty ukazał się „Shannon”. Gęste kłęby dymu wylatującego z jego dwóch kominów otoczyły wierzchołki wielkich drzew na przeciwległym brzegu, poruszane morskim wiatrem. Ruchoma bryła szybko zwiększała rozmiary. Pływ16 zmienił kierunek. Prąd przypływu, który od trzech czy czterech godzin opóźniał statek, przechodząc w odpływ, teraz go wspierał, odprowadzając wody St. Johns ku jej ujściu.
Wreszcie rozległ się dźwięk dzwonu okrętowego. Koła łopatkowe, młócąc powierzchnię rzeki w przeciwnym kierunku, zatrzymały „Shannona”, który ustawił się przy pomoście, rzucając cumy.
Podróżni z pewnym pośpiechem natychmiast zaczęli wsiadać na statek. Jedna z grupek weszła na pokład jako pierwsza, ta druga zaś wcale nie starała się jej wyprzedzić. To niewątpliwie oznaczało, że czekano na jednego lub więcej spóźnionych pasażerów, którym mógłby umknąć parowiec, ponieważ paru mężczyzn odeszło aż na nabrzeże Picolaty, ku miejscu, gdzie zaczynała się droga do St. Augustine. Stamtąd, najwyraźniej zniecierpliwieni, spoglądali w kierunku wschodnim.
Był ku temu słuszny powód, gdyż kapitan „Shannona”, stojąc na mostku kapitańskim, wołał:
– Wsiadać! Wsiadać!
– Jeszcze kilka minut – odezwał się ktoś z drugiej grupki, pozostającej na pomoście.
– Panowie, nie mogę czekać!
– Kilka minut!
– Nie! Ani jednej!
– Tylko momencik!
– Niemożliwe! Mamy odpływ i ryzykuję, że na mierzei przy Jacksonville woda będzie zbyt niska!
– Poza tym – odezwał się jeden z podróżnych – nie ma żadnej przyczyny, byśmy się musieli podporządkowywać kaprysom maruderów!
Mężczyzna, który rzucił tę uwagę, należał do pierwszej grupy, już usadowionej na rufówce17 „Shannona”.
– Ja też tak uważam, panie Burbank – odparł kapitan. – Przede wszystkim obowiązek… Dalej, panowie, wsiadajcie albo wydam komendę do rzucenia cum!
Marynarze już zaczynali się szykować do odepchnięcia steam-boatu od pomostu przy silnych dźwiękach parowego gwizdka. Manewr ten przerwały okrzyki z brzegu:
– Jest Texar…! Jest Texar!
Na zakręcie nabrzeża w Picolacie ukazał się pędzący szybko powóz. Cztery muły, które wchodziły w skład zaprzęgu, zatrzymały się przy otworze trapowym18. Z pojazdu wysiadł jeden człowiek. Ci jego towarzysze, którzy pobiegli aż do drogi, szybko do niego dołączyli, po czym wszyscy wsiedli na statek.
– Jeszcze chwila, Texar, a już byś nie odpłynął, co bardzo by ci nie pasowało! – rzekł jeden z nich.
– Zgadza się! Dopiero za dwa dni mógłbyś powrócić do… dokąd…? Dowiemy się, jeśli zechcesz nam to powiedzieć! – dodał inny.
– Gdyby kapitan posłuchał tego bezczelnego Jamesa Burbanka – dorzucił trzeci – „Shannon” byłby ćwierć mili poniżej Picolaty!
Texar razem ze swymi przyjaciółmi wszedł na nadbudówkę znajdującą się na dziobie. Spojrzał jedynie na Burbanka, od którego dzielił go tylko mostek kapitański. Chociaż nie powiedział ani słowa, to spojrzenie, jakie rzucił, wystarczyło, by zrozumieć, że między tymi dwoma mężczyznami istniała jakaś nieprzeparta nienawiść.
Jeśli chodzi o Jamesa Burbanka, to po tym, jak popatrzył Texarowi prosto w oczy, odwrócił się do niego plecami i poszedł usiąść w tylnej części rufówki, gdzie jego towarzysze już zajęli mu miejsce.
– Burbank nie jest zadowolony! – rzekł jeden z kompanów Texara. – To zupełnie zrozumiałe. Jego kłamstwa na nic się zdały, gdyż recorder19 sprawiedliwie ocenił jego fałszywe zeznania…
– Ale nie jego samego – odparł Texar – a sprawiedliwym wyrokiem sam się zajmę!
Tymczasem „Shannon” rzucił cumy. Dziób, odepchnięty długimi bosakami, wsunął się w prąd rzeki. Następnie, pchany potężnymi kołami, którym z pomocą przychodził odpływ, szybko podążał między brzegami St. Johns.
Wiadomo, czym są te statki parowe świadczące usługi na amerykańskich rzekach. To prawdziwe wielopiętrowe domy, na których szczycie znajdują się rozległe tarasy, a nad nimi jeszcze dwa kominy maszyny parowej usytuowane przy pomoście oraz maszty flagowe i linki tentów20. Na rzece Hudson, i tak samo na Missisipi, te steam-boats, rodzaj wodnych pałaców, mogłyby pomieścić ludność całego miasteczka. Jednak potrzeby St. Johns i miasta Floryda nie były tak wielkie. „Shannon” był zaledwie pływającym hotelem, chociaż rozkład wewnętrzny i zewnętrzny miał identyczny jak na „Kentucky” czy „Dean Richmond”.
Pogoda była wspaniała. Cudownie błękitne niebo pokrywało jedynie kilka lekkich chmurek widniejących na horyzoncie. Na tej szerokości geograficznej, czyli na trzydziestym równoleżniku, miesiąc luty jest prawie zawsze taki ciepły w Nowym Świecie21, jak w Starym Świecie na obrzeżach pustyni Sahara. Jednakże słaby wietrzyk od morza nieco łagodził warunki klimatyczne, które mogłyby być zbyt uciążliwe. Dlatego też przeważająca część pasażerów „Shannona” pozostawała na nadbudówkach, by móc pooddychać intensywnymi zapachami, jakie wiatr przynosił z nadbrzeżnych lasów. Skośnie padające promienie słońca nie mogły ich dosięgnąć pod tentami, z powodu prędkości steam-boatu wzburzonymi jak indiańskie punki22.
Texar i jego pięciu czy sześciu towarzyszy, którzy razem z nim wsiedli na statek, uznali, że dobrze byłoby zejść do pomieszczeń dining-roomu23. Tam, jako ludzie lubiący wypić, mający gardła przyzwyczajone do silnych trunków podawanych w amerykańskich barach, opróżniali całe szklanki dżinu, wódki i whisky24 Burbon. Byli to w sumie ludzie dość prymitywni, pozbawieni ogłady, grubiańscy w mowie, ubrani raczej w skóry niż w tkaniny, przyzwyczajeni żyć raczej w lasach niż we florydzkich miastach. Texar wydawał się mieć nad nimi przewagę, niewątpliwie zarówno ze względu na jego gwałtowny charakter, jak i w tym samym stopniu z powodu swej pozycji lub majątku. Dlatego też, jeżeli Texar nic nie mówił, to jego zwolennicy także milczeli, a czas wolny od rozmów pożytkowali na picie.
Tymczasem Texar, przerzuciwszy wzrokiem jeden z dzienników rozłożonych na stołach dining-roomu, odrzucił go na bok i powiedział:
– Wszystkie są już stare!
– Tak też myślę – rzekł jeden z jego towarzyszy. – Numer, który jest datowany trzy dni temu!
– A w ciągu trzech dni dzieje się tyle rzeczy od czasu, gdy blisko nas toczy się walka! – dodał inny.
– Jak wygląda sytuacja na wojnie? – zapytał Texar.
– Jeśli chodzi o to, co nas szczególnie dotyczy, Texar, oto jak mają się sprawy: rząd federalny, jak się mówi, zajmuje się przygotowywaniem ekspedycji przeciw Florydzie. Zatem niedługo należy się spodziewać najazdu nordystów25!
– To pewne?
– Nie wiem, ale takie wieści krążyły w Savannah26, a potwierdzono mi to także w St. Augustine.
– Ech, niech więc przychodzą ci federaliści, skoro roszczą sobie pretensje, by nas sobie podporządkować! – wykrzyknął Texar, akcentując swoją groźbę uderzeniem pięści w stół tak gwałtownym, że na blacie aż podskoczyły szklanki i butelki. – Tak! Niech przychodzą! Zobaczy się, czy właściciele niewolników pozwolą się ogołocić tym złodziejom abolicjonistom!
Ta odpowiedź Texara wyjaśniłaby dwie rzeczy każdemu, kto nie byłby zorientowany w wydarzeniach, których teatrem stała się wówczas Ameryka. Po pierwsze, że wojna secesyjna, faktycznie rozpoczęta od wystrzału armatniego oddanego na Fort Sumter27 dwunastego28 kwietnia 1861 roku, była wtedy w swym najostrzejszym okresie, ponieważ rozciągała się prawie po same krańce stanów Południa. Po drugie, że Texar, zwolennik niewolnictwa, był jednego zdania z olbrzymią większością ludności terenów, na których niewolnictwo obowiązywało. Właśnie teraz na pokładzie „Shannona” znajdowało się naprzeciw siebie kilku przedstawicieli obu stronnictw. Z jednej strony – zgodnie z rozmaitym nazewnictwem, jakie narodziło się podczas tych długich walk – nordyści, przeciwnicy niewolnictwa, abolicjoniści albo federaliści, a z drugiej: południowcy, zwolennicy niewolnictwa, secesjoniści lub konfederaci.
Godzinę później Texar i jego ludzie, bardziej niż dostatecznie upojeni, wstali od stołów, by wejść na górny pokład „Shannona”. Statek już minął położoną na prawym brzegu małą zatoczkę Trent i Zatoczkę Sześciu Mil, które doprowadzają wody rzeki: jedna aż do skraju gęstego lasku cyprysowego, druga do rozległych bagien zwanych „Dwanaście Mil”, co wskazuje na ich powierzchnię.
Steam-boat płynął wówczas między dwoma szeregami wspaniałych drzew: tulipanowców, magnolii, sosen, cyprysów, dębów zielonych, juk29 i wielu innych, bardzo okazałych, których pnie znikały pod niedającą się rozplątać siecią azalii i drakulusów30. Czasami u wejść do zatoczek, których wody zasilają bagniste równiny hrabstw St. Johns i Duval, atmosferę wypełniał silny zapach piżma. Nie pochodził jednak z tych krzewów, których emanacje są tak przenikliwe w tym klimacie, ale od mnóstwa aligatorów31, które przy hałasie, jaki powodował płynący „Shannon”, umykały w wysokie trawy. Były tam też ptaki wszelkich rodzajów: dzięcioły, czaple, jakamary, bąki, gołębie o białych łebkach, żurawie, przedrzeźniacze północne32 i sto innych rozmaitej wielkości i upierzenia, podczas gdy przedrzeźniacz ciemny33 swym głosem brzuchomówcy naśladował wszystkie dźwięki – nawet krzyk indyka, brzmiący jak dźwięki miedzianej trąbki, który da się usłyszeć z odległości czterech do pięciu mil.
W chwili gdy Texar przeskakiwał ostatni stopień zejściówki34, by zająć miejsce na nadbudówce, do salonu schodziła jakaś kobieta. Kiedy jednak zobaczyła przed sobą tego człowieka, cofnęła się. Była to Mulatka pozostająca na służbie u rodziny Burbanków. Niespodziane pojawienie się zaprzysięgłego wroga jej pana wywołało w niej nieprzezwyciężony odruch wstrętu. Nie zwracając uwagi na złe spojrzenie, jakie rzucił na nią Texar, odskoczyła w bok. Wtedy on, wzruszywszy ramionami, odwrócił się ku swoim towarzyszom.
– Ależ to jest Zermah! – wykrzyknął. – Jedna z niewolnic tego Jamesa Burbanka, który twierdzi, że nie jest zwolennikiem niewolnictwa!
Zermah nic nie powiedziała. Gdy wejście na nadbudówkę było już wolne, zeszła do głównego salonu „Shannona”, nie wydając się przywiązywać najmniejszego znaczenia do tego, co zaszło.
Jeśli chodzi o Texara, to skierował się na dziób steam-boatu. Tam, po zapaleniu cygara, nie zajmując się swymi towarzyszami, którzy za nim postępowali, zaczął obserwować z pewną uwagą lewy brzeg rzeki St. Johns znajdujący się na granicy hrabstwa Putnam.
W tym samym czasie na rufie „Shannona” także rozmawiano o sprawach wojennych. Po odejściu Zermah James Burbank pozostał tylko z dwoma swymi przyjaciółmi, którzy towarzyszyli mu do St. Augustine. Jednym z nich był jego szwagier, pan Edward Carrol, drugim mieszkający w Jacksonville Florydczyk, pan Walter Stannard. Oni także z pewnym ożywieniem rozmawiali o krwawej walce, której wynik był dla Stanów Zjednoczonych kwestią życia lub śmierci. Ale jak zobaczymy, James Burbank, oceniając jej rezultaty, uważał inaczej niż Texar.
– Chcę jak najszybciej powrócić do Camdless Bay – powiedział. – Wyjechaliśmy dwa dni temu, więc może nadeszły jakieś wieści z wojny. Może Du Pont i Sherman35 stali się już panami Port Royal36 i wysp Karoliny Południowej?
– W każdym razie powinno to wkrótce nastąpić – odparł Edward Carrol – i byłbym bardzo zdziwiony, gdyby prezydent Lincoln37 nie przesunął działań wojennych aż na Florydę.
– Najwyższy czas! – ciągnął James Burbank. – Tak, już czas, by narzucić wolę Unii wszystkim tym południowcom i Georgii, i Florydy, którzy uważają, że są zbyt daleko, by mogli zostać nią dotknięci! Widzicie, do jakiego stopnia bezczelności może to doprowadzić ludzi takich jak Texar! Czując poparcie tutejszych zwolenników niewolnictwa, podżega ich przeciwko nam, ludziom z Północy, których położenie, coraz trudniejsze, musi znosić skutki wojny!
– Masz rację, James – zgodził się Edward Carrol. – Jest bardzo ważne, by Floryda jak najszybciej wróciła pod władzę rządu w Waszyngtonie. Tak! Pragnę, aby armia federalna przyszła zaprowadzić tu prawo, albo będziemy zmuszeni porzucić nasze plantacje.
– To tylko kwestia kilku dni, mój drogi panie Burbank – powiedział Walter Stannard. – Przedwczoraj, kiedy opuszczałem Jacksonville, umysły ludzi zaczynały się niepokoić projektami przypisywanymi komodorowi38 Du Pontowi, który zamierza wpłynąć przesmykami na St. Johns. To dostarczyło pretekstu, by grozić tym, którzy nie myślą tak samo jak zwolennicy niewolnictwa. Obawiam się, że wkrótce zaczną się rozruchy, które doprowadzą do obalenia władz miasta na korzyść osobników najgorszego rodzaju.
– Wcale mnie to nie dziwi – odparł James Burbank. – Dlatego możemy spodziewać się trudnych dni podczas zbliżania się armii federalnej! Nie ma jednak możliwości, by tego uniknąć.
– Zresztą cóż możemy zrobić? – mówił dalej Walter Stannard. – Jeżeli znajdzie się w Jacksonville i w innych punktach Florydy kilku odważnych osadników, którzy w kwestii niewolnictwa myślą tak samo jak my, to nie są na tyle liczni, by przeciwstawić się wybrykom secesjonistów. Jeśli chcemy zachować nasze bezpieczeństwo, to musimy liczyć jedynie na przybycie federalistów i jeszcze należałoby sobie życzyć, by ich interwencja była zdecydowana i jak najszybciej przeprowadzona.
– Tak…! Niech w końcu przybędą i niech nas uwolnią od tych paskudnych łotrów! – zawołał James Burbank.
Wkrótce zobaczymy, czy ludzie z Północy, których rodzinne koneksje lub majątki zmuszały do życia pośród zwolenników niewolnictwa, przystosowania się do zwyczajów tej krainy, mieli prawo przemawiać takim językiem i wszystkiego się obawiać.
Prawdą było to, co James Burbank i jego przyjaciele myśleli o wojnie. Rząd federalny przygotowywał ekspedycję w celu podporządkowania sobie Florydy. Chodziło nie tyle o zawładnięcie stanem czy zajęcie go przez wojsko, ile o to, by zamknąć wszystkie trasy przemytnikom, których zajęcie polegało na przełamywaniu blokady morskiej po to, by wywozić miejscowe produkty, a sprowadzać broń i amunicję. Z tego powodu „Shannon” nie ryzykował już obsługiwania południowych wybrzeży Georgii, która wówczas znajdowała się w rękach nordystów. Zachowując ostrożność, zatrzymywał się na granicy, nieco poza ujściem rzeki St. Johns, na północ od Wyspy Amelii39, w porcie Fernandina, skąd biegnie linia kolejowa do Cedar Keys40, która ukośnie przecina półwysep florydzki i dochodzi do Zatoki Meksykańskiej. Powyżej Wyspy Amelii i rio St. Marys41 „Shannon” ryzykował, że może zostać przechwycony przez okręty federalne, które nieustannie dozorowały tę część wybrzeża.
Wynika z tego, że pasażerami steam-boatu byli przeważnie ci Florydczycy, których sprawy nie zmuszały do udawania się poza granice Florydy. Wszyscy mieszkali w miastach, miasteczkach albo wioskach położonych nad brzegami St. Johns lub dopływami tej rzeki, a przeważnie w St. Augustine i Jacksonville. W tych różnych miejscowościach mogli wysiadać na pomosty umieszczone na przystani albo też na drewniane mola, owe piers42, zbudowane na angielską modłę, co uwalniało ich od używania rzecznych łodzi.
Tymczasem jeden z pasażerów steam-boatu zamierzał opuścić go na środku rzeki. Jego zamiarem było, nie czekając, aż „Shannon” zatrzyma się przy którejś objętych regulaminem przystani, wysiąść w miejscu, gdzie nie było widać żadnej wsi ani pojedynczego domu czy nawet myśliwskiego lub rybackiego szałasu.
Tym pasażerem był Texar.
Około szóstej wieczorem na „Shannonie” rozległy się trzy ostre gwizdki. Jego koła prawie natychmiast się zatrzymały, a sam statek pozwalał się znosić prądowi, który w tej części rzeki był bardzo słaby. Statek znajdował się wówczas na wysokości Czarnej Zatoki.
Ta zatoka jest głębokim wcięciem wydrążonym w lewym brzegu rzeki, do której w głębi wpada małe rio bez nazwy, przepływające u stóp Fort Heilman43, położonego prawie na granicy hrabstw Putnam i Duval. Jej wąski wlot prawie całkowicie znika pod sklepieniem gęstych gałęzi, których liście plączą się ze sobą niby wątek bardzo gęstej tkaniny. Ta ponura laguna jest, że tak powiem, nieznana miejscowym ludziom. Nikt nigdy nie próbował się tam dostać i dlatego też nikt nie wiedział, że służyła Texarowi za schronienie. Wynika to z tego, że brzeg St. Johns na wysokości wlotu do Czarnej Zatoki wydaje się ciągnąć nieprzerwaną linią w każdym swoim punkcie. Dlatego nocą, która tutaj zapada bardzo szybko, trzeba było bardzo dobrze znać tę ciemną zatokę, by wpływać w nią łodzią.
Po pierwszych gwizdkach „Shannona” natychmiast odpowiedział trzykrotnie powtórzony okrzyk. Blask ognia, który przebłyskiwał między wysokimi trawami na brzegu, zaraz zaczął się przesuwać, co wskazywało, że posuwała się tam łódka, chcąc dobić do burty steam-boatu.
Był to tylko skif44 – mała łódka z kory, którą można było prowadzić i kierować przy użyciu zwykłego pagaja45. Wkrótce ten skif znalazł się w odległości około pół kabla46 od „Shannona”.
Texar przeszedł wówczas do wyjścia trapowego przy przedniej nadbudówce i tworząc ze swych rąk tubę, zawołał:
– Ahoj!
– Ahoj! – odpowiedziano mu.
– To ty, Squambo?
– Tak, panie!
– Przybij!
Skif przybił do burty. W świetle latarni okrętowej zawieszonej na końcu dziobnicy47 można było zobaczyć człowieka, który nim manewrował. Był to Indianin o czarnych włosach, goły do pasa – silny mężczyzna, o ile można było sądzić po torsie, który ukazał się w świetle latarni okrętowej.
W tym momencie Texar odwrócił się do swych towarzyszy i uścisnął im dłonie, rzuciwszy znaczącym tonem „do zobaczenia”. Następnie, posławszy jeszcze groźne spojrzenie panu Burbankowi, zszedł po trapie umieszczonym za osłoną koła bakburty48 i dołączył do Indianina Squambo. Po kilku obrotach kół steam-boatu oddalił się od skifu, a nikt z przebywających na pokładzie nawet nie podejrzewał, że to lekkie czółno zniknie pod ciemnymi gąszczami brzegu.
– Jednego łotra mniej na pokładzie! – odezwał się wówczas Edward Carrol, nie przejmując się tym, że może zostać usłyszany przez towarzyszy Texara.
– Tak – odparł James Burbank – a jednocześnie niebezpiecznego złoczyńcy. Jeśli chodzi o mnie, to nie mam w tym względzie żadnych wątpliwości, chociaż nikczemnik zawsze umiał się wykręcić swoim naprawdę niewytłumaczalnym alibi!
– W każdym razie – rzekł pan Stannard – jeśli dzisiejszej nocy w okolicy Jacksonville zostanie popełniona jakaś zbrodnia, nie będzie można go o nią oskarżać, skoro przed chwilą opuścił „Shannona”!
– Wcale tego nie rozumiem! – oświadczył James Burbank. – Gdyby mi powiedziano, że widziano go kradnącego lub mordującego w chwili, gdy teraz rozmawiamy o pięćdziesiąt mil dalej na północy Florydy, nie byłbym tym zdziwiony! Prawdą jest, że gdyby zdołał udowodnić, że nie był sprawcą tej zbrodni, to po tym, co już się stało, zupełnie by mnie to nie zaskoczyło! Ale za dużo zajmujemy się tym człowiekiem. Wracasz do Jacksonville, Stannard?
– Jeszcze dzisiaj wieczorem.
– Twoja córka czeka tam na ciebie?
– Tak, i chcę ją jak najszybciej zobaczyć.
– Rozumiem to – odparł James Burbank. – A kiedy masz zamiar przyjechać do nas, do Camdless Bay?
– Za kilka dni.
– Przyjeżdżaj tak szybko, jak to tylko będzie możliwe, mój drogi Walterze. Zdajesz sobie sprawę, że jesteśmy w przededniu bardzo ważnych wydarzeń, które jeszcze pogorszy zbliżanie się wojska federalnego. Dlatego zastanawiam się, czy ty i twoja córka nie bylibyście bezpieczniejsi w naszym domostwie Castle House49 niż w tym mieście, gdzie południowcy są zdolni popełniać wszelakie ekscesy!
– Zgoda, ale czy nie pochodzę z Południa, mój drogi panie Burbank?
– Bez żadnych wątpliwości, Stannard, ale myślisz i działasz, jakbyś był z Północy!
Godzinę później „Shannon” popędzany odpływem morza, który stawał się coraz szybszy, minął małą wioskę Mandarin, położoną na zielonym wierzchołku wysokiego wzgórza. Następnie, jakieś pięć do sześciu mil poniżej zatrzymał się przy prawym brzegu rzeki. Tam był zbudowany peron załadunkowy, do którego cumowały statki, by zabrać ładunek. Nieco wyżej wznosił się elegancki pier, lekka drewniana kładka, zawieszona na dwóch stalowych linach. Było to nabrzeże Camdless Bay.
Na samym krańcu pier czekało dwóch Murzynów zaopatrzonych w latarnie, ponieważ już zapadła ciemna noc.
James Burbank pożegnał się z panem Stannardem i w towarzystwie Edwarda Carrola zszedł na kładkę.
Za nim szła Metyska Zermah, która odpowiedziała na dobiegający z daleka dziecięcy głosik:
– Już jestem, Dy…! Już jestem!
– A tatuś…?
– Tatuś także!
Latarnie okrętowe się oddaliły i „Shannon” ponownie ruszył w dalszą drogę, kierując się na ukos ku lewemu brzegowi. Trzy mile od Camdless Bay zatrzymał się przy pomoście w Jacksonville, by tam wysadzić na brzeg większość pasażerów.
Walter Stannard zszedł z pokładu jednocześnie z trzema lub czterema ludźmi, od których odłączył się Texar półtorej godziny wcześniej, kiedy to Indianin zabrał go na swój skif. Na pokładzie steam-boatu nie pozostało więcej jak pół tuzina podróżnych: jedni zdążali do Pablo, małego miasteczka zbudowanego niedaleko latarni morskiej, która wznosi się przy ujściu St. Johns, inni udawali się na wyspę Talbot, położoną na morzu przy wejściu na szlaki wodne o tej samej nazwie, wreszcie ostatni chcieli się dostać się do portu Fernandina. Tak więc „Shannon” nadal młócił kołami wodę rzeki i bez żadnych incydentów udało mu się pokonać mielizny. Godzinę później zniknął za zakrętem w zatoce Trout, gdzie St. Johns miesza już swe niespokojne wody z dużymi falami Oceanu Atlantyckiego.
1 Steam-boat (ang.) – statek parowy.
2 Floryda została kupiona od Hiszpanii.
3 Floryda została przyjęta do Unii 3 marca 1845 roku jako 27. stan.
4 Mila – tu: angielska mila lądowa, równa 1609 m.
5 Na początku 1862 roku na fladze amerykańskiej znajdowały się 34 gwiazdy.
6 St. Johns River – u J. Verne’a: Saint-John; najdłuższa i najważniejsza rzeka stanu Floryda, długość ok. 500 km, powierzchnia dorzecza blisko 23 tys. km²; jedna z nielicznych rzek tego kraju o kierunku przepływu południe–północ; najważniejsze miejscowości leżące w jej pobliżu: Sanford, Orlando, Palatka, De Land i Jacksonville.
7 Międzymorze (przesmyk, istm) – wąski pas lądu łączący dwa większe obszary lądowe, oddzielający od siebie dwa morza lub oceany.
8 Seminolowie – Indianie Ameryki Północnej; ok. 1 tys. mieszka na dawnym terytorium plemiennym na Florydzie, większość w rezerwacie w Oklahomie; byli ludem rolniczym, osiadłym.
9 Far West (ang. Daleki Zachód) – w XIX i na początku XX wieku określenie zachodniej części Stanów Zjednoczonych, zajmowanej przez osadników; w języku polskim częściej stosowana jest nazwa „Dziki Zachód”.
10 Odsep (przysep) – zamulisko, nanos aluwialny.
11 Jezioro George’a (Jezioro Welaka) – płytkie słonawe jezioro w stanie Floryda, położone na rzece St. Johns.
12 Rios (hiszp.) – rzeki, strumienie.
13 Indygo – ciemnobłękitny barwnik występujący w postaci związanej jako glikozyd w liściach indygowca farbiarskiego (Indigofera tinctoria), niskiego krzewu z rodziny bobowatych, pochodzącego zapewne z zachodniej Afryki, uprawianego głównie na Półwyspie Indyjskim.
14 St. Augustine – miasto w Stanach Zjednoczonych, w stanie Floryda, w hrabstwie St. Johns, założone w roku 1565; najstarsza europejska osada w kontynentalnej części USA, przez 235 lat polityczna i militarna stolica hiszpańskiej prowincji Floryda.
15 Anastasia – wyspa barierowa u wschodnich wybrzeży Florydy; długość 14 mil, szerokość ok. 1 mili.
16 Pływy – okresowe zmiany poziomu wód (przypływy i odpływy), następujące po sobie co ok. 6 lub 12 godzin wskutek przyciągania Księżyca.
17 Rufówka – nadbudówka w rufowej (tylnej) części statku, rozciągająca się na całą szerokość pokładu.
18 Otwór trapowy – zamykany otwór w nadburciu statku, przez który wchodzi się na trap, to jest rodzaj schodków.
19 Recorder (ang.) – sędzia, sędzia karny.
20 Tent – płótno lub brezent rozpinane nad pokładem statku, stanowiące dach chroniący przed słońcem lub deszczem.
21 Nowy Świat – tak nazywano odkrytą przez Kolumba w 1492 roku Amerykę, w odróżnieniu od Starego Świata, tj. Europy, Azji i Afryki.
22 J. Verne’owi zapewne chodziło o charakterystyczne fryzury, jakie nosili Irokezi, zwane od nazwy plemienia „irokezami”.
23 Dining room (ang.) – jadalnia.
24 Dżin – wódka gatunkowa o smaku i zapachu jałowcowym; whisky – rodzaj wódki popularny w krajach anglosaskich.
25 Nordyści – zwolennicy Unii w czasie wojny secesyjnej, zwani też unionistami, abolicjonistami i federalistami.
26 Savannah – miasto w południowo-wschodniej części Stanów Zjednoczonych, w stanie Georgia, położone nad rzeką Savannah, niedaleko jej ujścia do Atlantyku.
27 Fort Sumter – budowla wojskowa broniąca wejścia do portu Charleston; zaatakowana przez wojska konfederatów 12 kwietnia 1861 roku i zdobyta następnego dnia, co stało się początkiem wojny secesyjnej.
28 Dwunastego – u J. Verne’a: jedenastego.
29 Tulipanowiec amerykański (Liriodendron tulipifera) – jeden z dwóch gatunków tulipanowca; okazałe drzewo zrzucające liście na zimę; w swej ojczyźnie należy do najwyższych drzew liściastych, często wystaje ponad poziom dębów, klonów i innych drzew, z którymi współtworzy lasy; rośnie szybko, osiąga wiek 200-300 lat; magnolie – drzewa lub krzewy z rodziny mangoliowatych (Magnoliaceae), o dużych białych kwiatach, często hodowane jako rośliny ozdobne; dąb zielony (dąb ostrolistny, Quercus ilex) – zimozielone drzewo liściaste z rodziny bukowatych; pochodzi z terenów wokół Morza Śródziemnego; juka – roślina z rodziny agawowatych, rosnąca w Ameryce Północnej i Środkowej na terenach suchych; ma twarde, długie, ostro zakończone liście.
30 Rododendrony (różaneczniki, azalie) – rodzaj (Rododendron) z rodziny wrzosowatych, krzewy lub małe drzewa o dużych ozdobnych kwiatach przeważnie różowych; występuje głównie w Azji, najczęściej w górach; drakunkulus zwyczajny (smocza lilia, Dracunculus vulgaris) – gatunek rośliny zielnej należący do rodziny obrazkowatych, pochodzi z Bałkanów, Wysp Egejskich i południowo-zachodniej Turcji, introdukowany w USA; wysokość do 200 cm, przeciętnie lub bardzo rozrosła, rośnie samotnie lub tworzy kępy.
31 Aligator amerykański (Alligator mississippiensis) – gatunek krokodyla z rodziny aligatorowatych (Alligatoridae); zamieszkuje tereny podmokłe w południowo-wschodniej części Stanów Zjednoczonych; zimuje na lądzie w wygrzebanych przez siebie norach w pobliżu wody; średnia długość 1,8-3,7 m, choć rekordowy osobnik mierzył ok. 5,8 m.
32 Jakamary (złotopióry, złotki, Jacamerops) – rodzaj ptaków z rodziny złotopiórów (złotek, jakamarów, Galbulidae), zamieszkujący polany w tropikalnych lasach deszczowych, zarośla na obrzeżach lasów i brzegi zbiorników wodnych porośnięte drzewami i krzakami; długość ciała 12-30 cm, ciało smukłe, krótkie nogi i skrzydła, długi ogon, duża głowa o długim, cienkim dziobie; poluje na owady, które łapie w locie; występuje od Ameryki południowej po Meksyk; bąk amerykański (Botaurus lentiginosus) – gatunek ptaka z rodziny czaplowatych (Ardeidae); żyje skrycie i samotnie; długość ciała 70-80 cm, rozpiętość skrzydeł 110-120 cm; zasiedla słone lub słodkowodne mokradła Ameryki Północnej; zimuje w Ameryce Południowej po Amerykę Środkową; przedrzeźniacze północne (Mimus polyglottos) – ptaki z rodziny przedrzeźniaczy, występują w południowej części Ameryki Północnej, wielkości kosa (do 28 cm długości), owadożerne, ciemnoszare z jasnym brzuchem, chętnie naśladują głosy innych gatunków.
33 Przedrzeźniacz ciemny (Dumetella carolinensis) – ptak z rodziny przedrzeźniaczy, występujący w Stanach Zjednoczonych na wschód od Gór Skalistych, wędrowny, upierzenie ciemnoszare z czarną czapeczką, wielkości wilgi (do 23 cm długości) z długim ogonem, wszystkożerny, wydaje głosy podobne do kocich, stąd użyta w oryginale angielska nazwa catbird (koci ptak).
34 Zejściówka – na statku każde zejście prowadzące pod pokład, wyposażone w schody lub drabinę; otwór zejściówki jest chroniony wodoszczelnymi drzwiami, a na mniejszych jednostkach przesuwnymi lub obrotowymi klapami.
35 Samuel Francis Du Pont (1803-1865) – u J. Verne’a: Dupont; admirał Marynarki Wojennej Stanów Zjednoczonych, członek wybitnej rodziny Du Pont; w wojnie secesyjnej odegrał ważną rolę w skutecznej blokadzie Unii, ale został kontrowersyjnie oskarżony o nieudany atak na Charleston w Południowej Karolinie w kwietniu 1863 roku; William Tecumseh Sherman (1820-1891) – amerykański generał, podczas wojny secesyjnej (1861-1865) jeden z dowódców wojsk Unii, od marca 1864 naczelny dowódca frontu południowo-zachodniego; od maja do grudnia prowadził kampanię w Georgii (zdobył m.in. Atlantę i Savannah), następnie w obu Karolinach; w latach 1869-1884 naczelny dowódca armii USA.
36 Port Royal – miasto w Stanach Zjednoczonych, w stanie Karolina Południowa, w hrabstwie Beaufort.
37 Abraham Lincoln (1809-1865) – prezydent USA od 1860, zginął w zamachu.
38 Komodor – oficer marynarki wojennej w stopniu komandora, dowodzący zespołem okrętów.
39 Wyspa Amelii (ang. Amelia Island) – wyspa w ciągu wysp barierowych u wschodnich wybrzeży USA, najdalej na północ wysunięta wyspa Florydy.
40 Cedar Keys – miasteczko położone na wysepce należącej do archipelagu Florida Keys.
41 St. Marys – u J. Verne’a: Saint-Mary; rzeka w USA, tworząca część granicy między stanami Georgia a Floryda, o długości 203 km.
42 Pier (ang.) – molo, nabrzeże.
43 Fort Heilman – fort nazwany na cześć podpułkownika Breveta Juliusa F. Heilmana, zbudowany w połowie lat 30. XIX wieku w miejscu, gdzie łączą się północne i południowe rozgałęzienia Czarnej Zatoki; była to tymczasowa drewniana palisada używana podczas pierwszej wojny z Seminolami (1816-1819) jako warsztat kwatermistrzowski i magazyn; wokół palisady gromadziły się chaty z bali w małej wiosce Garey’s Ferry; po zakończeniu wojen z Indianami (1858) fort został opuszczony.
44 Skif – u J. Verne’a: squif; mała lekka łódka.
45 Pagaj – krótkie wiosło z jednym piórem, trzymane oburącz, używane bez korzystania z dulki.
46 Kabel – jednostka długości, tu 1/10 mili morskiej, czyli 185,2 m.
47 Dziobnica (stewa przednia) – element konstrukcyjny statku łączący jego obie burty i będący przedłużeniem stępki i części dziobowej statku
48 Bakburta – lewa, patrząc w stronę dziobu, burta statku.
49 Castle House (ang.) – zamek, dom zamkowy.