- promocja
- W empik go
Północne widmo. Na skraju burzy. Tom 2 - ebook
Północne widmo. Na skraju burzy. Tom 2 - ebook
Możesz próbować zapomnieć, możesz próbować żyć dalej, ale przeszłość niczym polująca harpia wbije swoje szpony w najmniej oczekiwanym momencie.
Na zgliszczach złamanej klątwy Welesa, Zaklinaczki i Zaklinacze Sabatu, starają się odbudować swoje życie po horrorze minionych wydarzeń. Jednak przeszłość nie daje się tak łatwo odesłać w niepamięć. Niespełna rok po Przesileniu, w równonoc jesienną, Radowoj i Teowoj znikają bez śladu z domu Sabatu. Dalia, wraz ze swoim bratem Branem i pozostałymi Zaklinaczami, niezwłocznie rozpoczynają poszukiwania. Szybko orientują się jednak, że zaginięcie mężczyzn to tylko wierzchołek góry lodowej. Trop prowadzi bowiem do Nawii, wymiaru zmarłych, do którego ludzie nie mają wstępu.
Wybierz się wraz z Zaklinaczami i Zaklinaczkami Sabatu w kolejną epicką podróż, pełną magii, słowiańskich wierzeń i bohaterów, dla których warto zarwać noc.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-272-8352-8 |
Rozmiar pliku: | 4,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Srebro
Uderzenie nadeszło bardzo szybko. Młot walił go w serce prawie tak mocno jak huragan Dalii. Na tyle silnie, że Teowoj na chwilę stracił przytomność. Ponownie. Już trzeci raz, odkąd wlał sobie miksturę do gardła. Rozmasował zesztywniały kark i przewrócił się na brzuch, przytulając czoło i dłonie do ziemi. Była nadzwyczaj lodowata, ale chłód mu pomagał. Pozostał w tej pozycji, aż wszystkie funkcje życiowe w akceptowalnym stopniu wróciły do normy. Bolało go dosłownie wszystko. Mięśnie drgały jak po intensywnym wysiłku, serce waliło zdecydowanie za szybko, a ręce się pociły. Vir wyduszał z niego ostatnie pokłady energii, wyciskając krople potu na czoło i policzki. Jego ciało się uspokajało, jednak zdecydowanie zbyt wolno. Z wysiłkiem uniósł głowę i odszukał wzrokiem brata.
Wybuch Viru rzucił nim kilka metrów dalej. Teo podniósł się z mozołem na przedramiona i podczołgał się do Rada. Zbadał jego puls. Vir dopadł go mocniej. Żył, ale ciągle był nieprzytomny, a jego tętno drastycznie zwolniło. Brak kondycji fizycznej i niedożywienie zbierały swoje żniwo. Wlał bratu do ust kilka kropel młota i czekał, aż zioła przejdą w działanie. Chwilę później Radowoj nabrał gwałtownie powietrza, a jego ciało wygięło się w łuk. Teo przygwoździł go ramionami i kolanem do ziemi, unieruchamiając wystarczająco skutecznie, żeby podczas konwulsji nie zrobił sobie krzywdy. Czekał w tej pozycji, aż się uspokoi i wyrówna oddech na tyle, by mógł go puścić. W końcu Rad otworzył oczy i rozejrzał się półprzytomnie dookoła.
– Udało się? – odchrząknął. Jego spojrzenie, z początku zamglone, wyostrzyło się w ciągu kilku kolejnych sekund. – Jesteśmy po drugiej stronie?
Teo powiódł wzrokiem po otoczeniu. Wszystko wyglądało tak samo jak przed rytuałem, nadal byli na tej samej, niewielkiej polanie, na środku której rosły dwa żywozielone drzewa. Między nimi znajdowała się rozpłatana nożem ściana Viru, zza której wyłaniał się wrześniowy las. Różnicę dało się jednak wyczuć w powietrzu. Teowoj nie odczuwał już tej ciężkości, która towarzyszyła im przed wybuchem Viru. W zasadzie nie czuł powietrza w ogóle, choć przecież nim oddychał. I jeszcze…
– Jesteśmy w Nawii – powiedział krótko.
– Skąd ta pewność?
– Spójrz w górę.
Rad podniósł głowę, a na jego obliczu odmalowało się niedowierzanie. Sklepienie nie było ani niebieskie, jak za dnia, ani granatowoczarne, jak w nocy, ani też szare jak podczas deszczu. Było srebrne – tak jak oczy Zaklinaczy w klątwie. Srebro błyszczało w wysokich konarach drzew i na odległych skałach. Jego drobinki unosiły się w górnych warstwach atmosfery, dokładnie tak samo, jak unosiły się nad pentaklem i innym symbolami, które scalała Dalia. Był to widok niesamowity. I zupełnie nie taki, jaki wyobrażał sobie, że ujrzy w Nawii. Doskonale wiedział, kto był panem tego miejsca, spodziewał się zatem mroku i zgnilizny, a zastał niezwykłe, choć bardzo nienaturalne piękno. Teowoj pomógł bratu się podnieść i wbrew sobie spojrzał raz jeszcze na rozpłataną ścianę Viru. Po tamtej stronie zostawiał całe swoje życie, całą radość, jaka go przy tym życiu trzymała przez wszystkie inkarnacje. Zostawiał za sobą dom Sabatu i Dalię. Jedyną kobietę, którą kiedykolwiek kochał. Jedyną, którą…
Po raz kolejny zmusił się, żeby przestać o tym rozmyślać. I tak ledwo powstrzymywał się przed zmianą zdania. Zwłaszcza że ściana, o dziwo, nie zasklepiała się tak, jak założyli. Rozważał przez chwilę konsekwencje tego stanu rzeczy, ale i te myśli odepchnął. Nie miał już wpływu na to, co się wydarzyło. Co się stało, to się nieodstanie. Mógł tylko iść do przodu i liczyć na szczęście oraz na to, że uda im się niepostrzeżenie przejść przez ten wymiar.
Schował pod kurtką nóż Welesa i zarzucił plecak na ramię.
– Którędy teraz? – zapytał.
Rad rozejrzał się z uważnym skupieniem wymalowanym na twarzy.
– Nie jestem pewien. Wydaje mi się, że powinniśmy iść w tę stronę. – Wskazał na wielkie pnącza, które porastały ziemię pomiędzy drzewami na skraju polany.
– Nie ma zatem na co czekać – odparł Teowoj i ruszył pierwszy.
Dom Sabatu, jawieński tydzień później
Dalia odłożyła telefon na stolik obok kanapy. Ostatni trop Teowoja i Rada, jaki mieli, właśnie zaprowadził ich donikąd. Dobrowoj nic nie znalazł. Zostało im tylko strzelanie na oślep. Nie mogła zrozumieć, dlaczego Teo zostawił ją za sobą. Dlaczego pozostawił ją tu samą, ze strachem i nadzieją pojawiającymi się za każdym razem, kiedy dzwonił telefon. Rozpatrzyła w głowie wszystkie scenariusze, absolutnie każdy powód jego zniknięcia i stała teraz z zupełnie pustymi rękami. Do tego dochodził jeszcze Vir. Odkąd wojowie zniknęli, zachowywał się niestabilnie i nieprzewidywalnie. Rytualne wysiłki lokalizacyjne spełzły na niczym, tak samo jak mikstury ziołowe Nikoliny, które nie dawały się zawiązać. Po prostu zapadli się pod ziemię. Dalia ledwo panowała nad żywiołami pod swoją skórą, a emocjonalna huśtawka, na którą ją narazili, nie pomagała w utrzymaniu spokoju.
– Do diabła z tobą, Teowoj! – Walnęła pięścią w zieloną, aksamitną poduszkę na kanapie dokładnie w tym momencie, w którym w drzwiach ukazał się Nawoj.
– Nic? – zapytał sucho mężczyzna.
Pokręciła w milczeniu głową. Przyjechał, jak tylko się o wszystkim dowiedział. Tydzień temu. Tak jak pozostali Zaklinacze poza Nikoliną, która źle się czuła. Ale nawet on, z całym swoim arsenałem umiejętności i tropicielskiej wiedzy , nic nie znalazł. Westchnęła ciężko.
Nawoj usiadł koło niej. Ubranie miał pogniecione, a oczy podkrążone. Wyglądał, jakby dopiero zszedł z bloku operacyjnego po kilkunastogodzinnym dyżurze.
– Spójrz na to. – Podał jej swój telefon.
Gdy zobaczyła, co jest na wyświetlaczu, w dole żołądka od razu poczuła nieprzyjemne sensacje. Nawoj był chirurgiem i widok ludzkiego ciała, w każdej postaci, nie robił na nim wrażenia. Dalia nie mogła powiedzieć tego samego o sobie. Zdjęcie, na które patrzyła, przedstawiało martwego mężczyznę, który nie mógł być starszy od Dobrowoja. Miał siną twarz i wytrzeszczone oczy wpatrujące się w pustkę.
– Wybrałeś dobry sposób, żeby mnie dobić – powiedziała w końcu, gdy odzyskała mowę. – Po co mi to pokazujesz?
– Jeszcze nie wiem. To drugie utopienie w Warszawie w ciągu ostatniego tygodnia.
– Skąd w ogóle masz to zdjęcie?
Nawoj wzruszył ramionami.
– Młody ściągnął z policyjnej kartoteki.
Innym razem zrugałaby zarówno Nawoja za wydanie takiego polecenia, jak i Dobrowoja za jego wykonanie. Ustalili wspólnie, ze Sabat będzie się trzymał z daleka od wszelkich spraw związanych z ludzką policją i przestępstwami. Szczególnie po tym, jak ledwo zdołali wytłumaczyć całą sprawę z zaginięciem Brana komisarzowi Habie. Teraz jednak chodziło o Teowoja i Rada. Żadna cena nie była za wysoka.
– Samobójstwa?
– Policja tak obstawia z braku pewnych dowodów, że jest inaczej. Ciała są praktycznie nietknięte – zawahał się przez chwilę. – Choć nie wykluczają też początku serii zabójstw.
Wzięła od niego telefon i przejrzała kilka kolejnych zdjęć. Mężczyzna był w pełni ubrany. Miał na sobie modną koszulę i równie modne sportowe obuwie. Wyglądał jak ktoś, kto właśnie rozpoczął karierę w którejś z firm technologicznych w warszawskim city.
– A skąd wiesz, że nie ma żadnych znaków na ciele?
– Bo go oglądałem, zanim znalazła go policja. – Spojrzał na nią z ukosa, po czym powrócił do zdjęcia. – Wczorajszą noc spędziłem na plaży. Natknąłem się na niego nad ranem. Leżał zanurzony do połowy w wodzie tuż obok mostu Poniatowskiego. Sądząc po tym, że mimo warunków, w jakich go znalazłem, nie miał jeszcze typowych oznak pośmiertnych, spóźniłem się dosłownie o minuty.
W jego tonie krył się gniew. Nawoj był lekarzem z rodzaju tych, którzy ratowali ludzkie zdrowie za wszelką cenę, a każde przedwcześnie zakończone życie traktowali jak osobistą porażkę. Nawet wówczas, gdy nie miał realnego wpływu na to, co się zdarzyło lub miało się wydarzyć. Miał też cechę, która łączyła go z Teowojem – mówił jej o różnych rzeczach już po fakcie, a ona, tak jak teraz, bywała na niego zła za bycie kompletnie lekkomyślnym i za łażenie w pojedynkę tam, gdzie powinien chodzić w towarzystwie innego woja lub Zaklinaczki.
– A ty co o tym sądzisz?
– Oba ciała zostały wyrzucone na plażach pomiędzy mostem Łazienkowskim a Poniatowskiego. Teoretycznie jest możliwe, żeby oba ciała pokonały podobną drogę, ale Wisła ma bardzo silny nurt. – Zamilkł na parę sekund. – Nie dostrzegłem u tych ludzi śladów walki, co rzeczywiście mogłoby przemawiać za samobójstwami. I gdyby nie to – znowu pokazał jej zdjęcie i powiększył część obrazu – pewnie też bym tak zakładał.
Na nadgarstku zmarłego mężczyzny widniał niewielki siniak. O czymś jej przypominał.
– Czy to jest…?
Nawoj złapał jej nadgarstek, układając kciuk dokładnie w miejscu pomiarowym pulsu.
– A niech mnie. Czyli na dwoje babka wróżyła. Albo sami się utopili, albo ktoś im to zrobił. Tylko jak? I dlaczego ten ślad jest tylko po stronie wewnętrznej? Czy na zewnętrznym przegubie dłoni nie powinno być siniaków, skoro uścisk był tak mocny? – Złapała Nawoja za dłoń, demonstrując, o co jej chodzi.
– Też nad tym się zastanawiałem. Powinien. Nie potrafię wyjaśnić, dlaczego tak jest. Według mojej wiedzy przy tak mocnym uścisku siniaki powinny być obecne na całym nadgarstku.
Kolejna sprawa z rodzaju niewyjaśnionych. Dalia przeklęła pod nosem.
– Nadal nie rozumiem, co to wszystko ma wspólnego z Teowojem i Radowojem?
Nawoj przeglądał przez chwilę kolejne zdjęcia w telefonie, aż w końcu trafił na to, którego szukał.
– Spójrz na ten dokument.
Zdjęcie przedstawiało szczegółowy raport policyjny dotyczący pierwszej ofiary. Młodej kobiety, studentki z rudymi włosami i zielonymi oczami, znalezionej przy brzegu rzeki po praskiej stronie w okolicach mostu Łazienkowskiego. Nieco bliżej niż mężczyzna, ale w niedalekiej od niej odległości.
– Nie to! – Nawoj zniecierpliwił się, uświadamiając jej, że czytała pod nosem. – Spójrz na datę i godzinę. „Znaleziona dwudziestego trzeciego września o godzinie drugiej w nocy…”.
Dwie godziny po tym, kiedy zaatakował ją Vir. I jak się okazało później, nie tylko ją, ale wszystkich żyjących Zaklinaczy.
Nawoj delikatnie złapał ją za rękę.
– Co ostatnio działo się z Radem?
Dalia poruszyła się niespokojnie tknięta tym pytaniem. A właściwie myślą, do której pytanie Nawoja ją doprowadziło. Radowoj nie byłby do tego zdolny. Znała go prawie tak dobrze jak Teowoja i choć część żyjącego Sabatu uważała, że mógł się przeciwstawić Welesowi, ona wiedziała, że nie było to możliwe. Znała Welesa na wskroś, wiedziała, że nikt poza innym Stworzycielem, a w zasadzie nawet dokładniej rzecz ujmując poza Swarogiem albo innym Stworzycielem z pierwszego kręgu, nie miał z nim szans. Był jedną z najpotężniejszych istot we wszystkich wymiarach. Radowoj nie mógł nic zrobić. I nie był zdolny do morderstwa z zimną krwią.
– Jest z nim coraz gorzej, ale nie sądzę, żeby miał coś wspólnego z tymi zabójstwami. Nawet w Weli już praktycznie nie bywa, więc ze światem ludzkim też ma niewiele wspólnego. Zresztą po co miałby zabijać tych ludzi?
– Nie o to pytam. – Nawoj popatrzył na nią wyczekująco.
Zmarszczyła brwi. Chwilę jej to zajęło, ale w końcu zrozumiała znaczenie ukryte w jego słowach.
– Sugerujesz, że znowu ktoś go opętał? Weles?
Mężczyzna przytaknął.
Niemożliwe. Brama pomiędzy światami była zamknięta na głucho. Bez Księgi Żywiołów nie można było jej otworzyć, zaś Księgę Żywiołów umiała czytać tylko ona. Nikt oprócz wel, czyli dusz zmarłych, nie miał do Nawii wstępu i odwrotnie. Mieszkańcy innych wymiarów nie mogli się dostać do Jawii. Ona była jedyną Stworzycielką, która zamknęła się w świecie ludzkim.
– Nie ma takiej opcji – powiedziała spokojnie. – Alatyr jest zamknięty.
Umilkła. No właśnie. Alatyr. Od tygodnia Vir zachowywał się, jakby był chory, jakby ktoś go skrzywdził. Coś niedobrego zalęgło się w jej głowie, a gdy już na dobre się tam rozgościło, wiedziała, że właśnie stanęli na progu ciemności.
– Muszę coś sprawdzić w bibliotece. – Wstała gwałtownie, ignorując nagły zawrót głowy.
Nawoj zawołał coś do niej i pobiegł w ślad za nią, ale Dalia zatrzymała się dopiero przed drzwiami pomieszczenia z woluminami należącymi do Sabatu. Otworzył je, a potem puścił ją przodem. Minęła pierwsze regały z księgami i pospieszyła do środka bibliotecznego labiryntu. Księga Żywiołów była dokładnie tam, gdzie ją zostawiła i gdzie było jej miejsce od tysięcy lat. Na drewnianym stojaku, w samym centrum tej części domu. Jednak nóż Łowcy, dla którego znaleźli z Teowojem miejsce w ukrytej pod jednym z regałów drewnianej skrytce, zniknął. Wszystko nagle nabrało sensu.
– Teowoju, coś ty zrobił… – wyszeptała i usiadła ciężko w fotelu ustawionym obok stojaka.
Zimny pot spłynął jej po czole i między łopatkami. To nie Weles był przyczyną niestabilności Viru, za to Teowoj i Radowoj – sami, dobrowolnie – znaleźli się w jego mocy. Rozerwali Vir i złamali Soleme1, święte prawo rozdzielności wymiarów, a ona nic już nie mogła zrobić. Brama była zamknięta. Alatyr do Nawii był zamknięty. Sama tego dokonała. Szukanie wyrwy, to szukanie igły w stogu siania.
A przecież to jeszcze nie wszystko. Po drugiej stronie kryło się mnóstwo istot, które powstrzymywała przed wydostaniem się z Nawii jedynie mocna pięść Welesa. One też poczuły zmianę w Virze i będą próbowały przedostać się na drugą stronę. Weles natomiast na pewno nie będzie ich powstrzymywał. Dlaczego miałby kiwnąć choćby palcem po tym, co mu zrobiła?
Nie.
Weles ich nie powstrzyma. Weles zrobi też wszystko, by dopaść Teowoja i Rada w Nawii.
Osiągnie w końcu swój cel. A gniew innych Stworzycieli za złamanie Soleme będzie równie wielki, jak ich zemsta, i odczuje go cały Sabat.
Tyle istot, tyle złych i okrutnych stworzeń, których żywiołem były strach, śmierć i zniszczenie, tylko czekało po tamtej stronie na uwolnienie. Jedna z nich przedostała się już do Jawii i karmiła się śmiercią ludzi, potężniejąc z każdym kolejnym zabitym człowiekiem. A to był dopiero początek. Przedsmak tego, co w świecie ludzi mogą uczynić demony. Natomiast nóż Welesa, jedyna broń, jakiej mogli użyć przeciwko nim, zniknął w Nawii wraz z Teowojem.
– Miałeś rację – powiedziała. – Te osoby na plaży zostały zamordowane. Ale nie przez Radowoja ani nie przez innych ludzi, tylko przez demona. Przez Utopca.
Nawoj znieruchomiał, a na jego twarzy pojawił się szok, przez który przebijało się niedowierzanie.
– Myślałem, że demony to tylko mity…
Dalia pokręciła głową.
– Nie są mitami.
– Ale jak on się tu dostał? Mówiłaś, jak dobrze pamiętam, że brama jest zamknięta.
Odczekała chwilę, zanim odpowiedziała.
– Teowoj użył noża Welesa, by zrobić wyrwę w ścianie Viru, która oddziela nas od Nawii.
Po jej słowach opadła kurtyna ciszy. Przez nią przebijał się jedynie gniew i bezsilność. Emocje, które bardzo dobrze rozumiała, bo sama je czuła. Czas się dłużył i rozciągał, a kolejne, właściwe słowa po prostu do nich nie przychodziły.
W końcu mężczyzna zapytał:
– Możesz ją załatać?
– Przykro mi, ale nie mam pojęcia jak – powiedziała cicho.
Nikt nigdy niczego takiego nie zrobił. Nie wiedziała nawet, gdzie miałaby takiej wyrwy szukać. Ściana Viru oddzielająca światy jest widoczna tylko w kilku miejscach na ziemi w okolicach wielkich sabatów, ale ona nie miała pojęcia, gdzie te miejsca się znajdują. Tylko Stworzyciele pierwszego kręgu mieli dostęp do takiej wiedzy. I tylko oni umieli tę ścianę naprawić.
Podzieliła się tymi informacjami z Nawojem, który usiadł na krześle i przejrzał jeszcze raz zdjęcia w swoim telefonie.
– A możesz się z nimi jakoś… no nie wiem… skontaktować?
– Masz na myśli Stworzycieli? – zapytała i pokręciła głową. – Nie. Jest tylko jedna furtka, którą sobie zostawiłam, gdy zamykałam za Welesem bramę. Mogłabym spróbować otworzyć Alatyr dokładnie w rocznicę jego zamknięcia, czyli o północy Przesilenia, ale do tego wydarzenia mamy jeszcze ponad miesiąc. Jednak nawet gdybym mogła otworzyć go w tej chwili, nie uczyniłabym tego. Straciłabym za dużo energii i w dodatku stworzyłabym kolejne przejście dla demonów.
Nie mówiła mu pełnej prawdy. Tak, zużyłaby ogromną ilość energii, ale to nie o to się martwiła. Nie do końca chodziło też o demony. Po tym, czego doświadczyła w snach, przerażała ją myśl, że nie zdoła zapanować nad swoją naturą. Rytuał otwierający Alatyr niósł ze sobą zbyt duże ryzyko utraty kontroli nad żywiołami. Był też Weles, który za nic nie przegapiłby otwarcia bramy do Nawii. W rezultacie cały Sabat wpadłaby prosto w jego ramiona. Wybuchu Viru ani stworzenia wyrwy na pewno również nie przeoczył, ale przynajmniej chwilę zajmie mu ustalenie, gdzie owa wyrwa się znajduje. Nie miała zamiaru otwierać przed nim drzwi na oścież.
– Dwie godziny różnicy pomiędzy wybuchem Viru a pierwszą ofiarą – podsumował Nawoj. – Kiedy widziałaś się z Teowojem i Radem po raz ostatni?
– W równonoc jesienną. Wyszłam stąd mniej więcej o dwudziestej.
– Czyli sześć godzin odstępu pomiędzy twoim wyjściem a pierwszym odnalezionym na plaży ciałem. Mogli zajechać nawet na Ślężę. Kurwa mać! – Oparł przedramiona na kolanach.
Nadzieja na odnalezienie Teowoja, skryta głęboko w sercu, rozwiała się jak dym.
Świece w domu Sabatu płonęły nadal pomimo tego, że kolejny dzień rozpoczął się już trzy godziny temu i nie potrzebowali dodatkowego oświetlenia, bo wystarczało im słoneczne. Dalia nie zmrużyła tej nocy oka, nie próbowała się nawet położyć do łóżka, tylko udała się do kuchni. Żywioły krążyły w niej niespokojnie, odpowiadając zapewne na to, co działo się w jej głowie. Strach o Teowoja i Rada mieszał się ze strachem o to, jak zachowywał się Vir. Każda z tych sytuacji przerastała jej wiedzę i stworzycielskie możliwości. Nawet tak prosta rzecz jak związanie Virem mikstury na zmęczenie, o którą poprosiła Senja, było nie lada wyczynem. Wszystkie Zaklinaczki i wszyscy wojowie radzili sobie z takimi prostymi zaklęciami bez problemu. A jednak rytualne wiązania przychodziły jej w tej chwili z najwyższym trudem i mocowała się z nimi już od dwóch godzin.
Raz jeszcze odmierzyła odpowiednią ilość ziół w osobnych miseczkach i postawiła je przed sobą. Zamknęła oczy. Słowa zaklęcia szybko znalazły drogę z umysłu do ust, zaczęła więc szeptać.
Dodawała kolejne zioła do jednego wspólnego naczynia, zachowując odpowiednią kolejność. Czuła srebrne drobinki Viru pomiędzy swoimi palcami i próbowała zmusić je do posłuszeństwa. Jeden raz, drugi… Za trzecim w końcu jej się udało.
– Kłopoty w raju? – Dobrowoj zajrzał przez drzwi, a potem wszedł do kuchni.
Zdjął czapkę z daszkiem i razem z kurtką powiesił na oparciu krzesła, na którym następnie usiadł. Wrócił do domu Sabatu jako ostatni. Spędził tydzień w terenie, szukając śladów Teowoja praktycznie bez przerwy, dlatego wyglądem bliżej mu było do zombie niż do człowieka.
Ostatnią rzeczą, jakiej chciała Dalia, było zrzucenie na Młodego czegoś więcej niż walka z nałogiem nadmiernego spożywania uzdrawiającej mikstury reany, nie miała jednak innego wyjścia. W Jawii zostało, nie wliczając jej samej, zaledwie czworo Zaklinaczy, z czego Senja nie mogła wiązać Viru, a Nikolina ze względu na swój stan zdrowia została w Zagrzebiu. Tej ostatniej bardzo Dalii brakowało. Nikt nie znał się na ziołach i ich rytualnym wiązaniu tak dobrze jak przybrana matka Teowoja i Radowoja.
– A kiedy nie było kłopotów w raju? – odparła.
Uśmiechnął się lekko w odpowiedzi na jej słowa i sięgnął po jedzenie, które przygotowała dla wszystkich z samego rana. Talerz opustoszał w ekspresowym tempie. To był najlepszy dowód, że Młody w końcu dochodził do siebie. Jeszcze dwa miesiące temu wszyscy musieli go do jedzenia namawiać. Nikolina ciężko przeżyła odwyk syna. Obwiniała siebie za to, że nic wcześniej nie zauważyła, obwiniała Teowoja, że nic jej nie powiedział, w końcu jednak przyjęła rzeczywistość taką, jaką była. Odpuściła. Choć kosztowało ją to trochę zdrowia i czasu, rozumiała, że Dobrowoj dorósł i tak jak każdy inny Zaklinacz był już panem samego siebie. Dobrze było widzieć, że powoli zaczynał mieć nad sobą kontrolę. To była mała, ale pozytywna kropla w całym morzu negatywnych zdarzeń, których doświadczał Sabat.
Dalia wyjęła z lodówki jeszcze trochę warzyw, dokroiła chleb i postawiła wszystko na stole.
Po kwadransie pozostali Zaklinacze również zjawili się w kuchni. Nawoj wyglądał zaskakująco dobrze, mimo że rozstali się dopiero nad ranem i udało mu się złapać zaledwie trzy godziny snu. A Senja…
No cóż. Senja była dla niej zagadką. Coś się w niej zmieniło od czasu, kiedy widziały się po raz ostatni. Dwa miesiące temu przyjechała do domu Sabatu po zamówienie, które Nikolina złożyła u Teowoja. Niewielkie lustro w bogato rzeźbionej ramie i parę drewnianych artefaktów, które Senja sprzedawała w swoim sklepie z biżuterią. Oczywiście mogli to wszystko wysłać paczką, ale Zaklinaczka uparła się, żeby przyjechać osobiście. Dalia nie pytała wtedy o prawdziwy powód wizyty, ale miała wrażenie, że chodziło o coś więcej niż zakupy. Podejrzewała, że Nawoj może mieć z tą sytuacją nieco wspólnego, on jednak w ogóle nie pojawił się wtedy w Warszawie. Mimo to przez cały pobyt w domu Sabatu Senja promieniała, a liczbę kąśliwych uwag ograniczyła do minimum, co, jak na nią, było wybitnym osiągnięciem. Tym razem również emanowała dziwnym blaskiem. Dalia wyczuwała w Zaklinaczce jakąś nową energię, ale nie potrafiła powiedzieć, z czego ona wynikała. Była zmęczona, tak jak wszyscy po tygodniu nieprzespanych lub średnio przespanych nocy, a mimo tego jako jedyna w Sabacie wyglądała na zadowoloną z życia.
Dalia przelała do kubka miksturę, którą przed chwilą przygotowała, i podała ją Senji.
– To jest to, o co prosiłaś.
Zaklinaczka uśmiechnęła się lekko w podziękowaniu, jednak uśmiech znikł z jej twarzy szybciej, niż się pojawił.
– Nawoj powiedział mi o demonie. Widziałaś już wcześniej jakiegoś?
– Raz. Weles zabrał mnie do miejsca, w którym je więziono, ale widziałam tylko jednego z nich. I to nie Utopca. Nie chciał mnie tam zaprowadzić, ale się uparłam.
– Dlaczego mnie nie dziwi, że ci uległ… – Dobrowoj mrugnął do niej zaczepnie.
Dalia próbowała skarcić go wzrokiem, jak pewnie zrobiłaby to jego matka, ale nie potrafiła. Za bardzo lubiła najmłodszego woja, żeby go za cokolwiek rugać.
– Nie była to miła wycieczka, zapewniam cię. Nigdy więcej tam nie wróciłam.
– Masz jakiś pomysł, co dalej? – zapytał Młody.
– Zapolujemy na demona i spróbujemy się dowiedzieć, gdzie jest ta cholerna wyrwa.
Pomysł był w założeniu dobry, chociaż bardzo ryzykowny. Zwłaszcza że Zaklinaczy było za mało. We troje, z Nawojem i Młodym, mogli nie dać rady tak potężnemu demonowi, jakim był Utopiec. Dalia podzieliła się tym spostrzeżeniem z pozostałymi.
– Jest jeszcze Bran. Jeśli chce pomóc, to niech pomaga. – Nawoj, który przed chwilą wstał, żeby zrobić kawę, ponownie usiadł obok Senji.
– Bran jest człowiekiem, a my nie jedziemy wypoczywać w nadmorskim kurorcie, tylko polować na demona.
– Jest twardszy, niż ci się wydaje – odpowiedział mężczyzna.
Od kiedy Nawoj stał się ekspertem w zakresie charakteru jej brata? Sprawy między Sabatem a jej rodziną najwyraźniej zaszły dalej, niż się spodziewała, choć starała się je rozdzielać.
– To prawda. Jest twardszy, niż ci się wydaje, i obrażasz go, myśląc inaczej. Cześć, mała czarownico! – Bran uśmiechnął się do niej w progu salonu. – No już nie patrz tak na Nawoja. Sam się tu wprosiłem. – Przytulił ją lekko na powitanie, nim zdążyła zaprotestować.
Gromy natychmiast zniknęły z jej myśli. Nie chciała go w to mieszać, ale teraz, kiedy tu był, poczuła ulgę. Jak zawsze, gdy jej jawieński brat znajdował się w pobliżu. Branko przywitał się z resztą Zaklinaczy, rozgościł się przy stole i nalał sobie kawę do kubka.
– Kiedy wróciłeś?
– Dosłownie przed godziną. Przyjechałem, jak tylko się dowiedziałem, że potrzebujesz mojej pomocy. Na czym stoimy? – wyjaśniał, nie zważając na jej protesty. – Nawoj powiedział mi tylko, że twój chłopak nieziemsko narozrabiał i sprowadził na ziemię jakieś truchła.
Przeskakiwał wzrokiem pomiędzy nią a Senją, aż w końcu zatrzymał się na tej ostatniej. Na jego twarzy malowało się wahanie i… czułość, jakiej dawno u niego nie widziała. Ostatni raz, chyba gdy jeszcze spotykał się z Anną. A od tego czasu minęło już ładnych kilka lat.
Dalia mimowolnie uśmiechnęła się pod nosem. Sporo rzeczy ją najwyraźniej ominęło.
– Słyszałem końcówkę rozmowy i wychodzi na to, że gdzieś się wybieracie. Nie usłyszałem jedynie dokąd. – Wrócił spojrzeniem do Dalii.
– Nad Wisłę. A potem, jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, do Nawii.
– A skąd wiesz, jak się tam dostać? Mówiłaś, zdaje się, że brama jest zamknięta na głucho.
Dalia pokręciła głową.
– Nie wiem, ale Utopiec zna drogę – odparła.
Sprawdziła godzinę. Musieli poczekać do wieczora.
Warszawa
Dwie godziny później, gdy dotarli nad Wisłę, na zewnątrz panowała już ciemność, którą rozjaśniała jedynie łuna miejskiego oświetlenia. Dalia zaparkowała stare, pokiereszowane volvo przy wale powodziowym po praskiej stronie Warszawy.
– Czego możemy się spodziewać po demonie? – zapytał Nawoj i wyjął z torby kilka strzykawek z przygotowanym wcześniej środkiem usypiającym i włożył je do kieszeni spodni.
W lusterku wstecznym widziała, jak Młody parkuje auto Nawoja tuż za nią. Na tylnym siedzeniu Branko próbował upchnąć nóż pod swoją kurtkę, zupełnie nieprzystosowaną do broni Sabatu. Wyjęła z torebki lareanę, która wzmacniała słuch, i wypiła kilka łyków.
– Wiem tyle, ile powiedział mi Weles. Czyli niestety nie tak dużo, jak bym teraz chciała – skrzywiła się. – Wszystkie demony używają transu, to jest główne zagrożenie. Jak wpadniecie w trans, to demon jest w stanie zaprowadzić was tam, dokąd chce, i zrobić z wami co tylko zechce. Przynajmniej w teorii. – Nachmurzyła się. – W każdym razie – kontynuowała – nie tyle chodzi o siłę fizyczną, ile o ochronę własnej głowy przez transem.
– A jak się ten trans objawia?
– Teoretycznie? – Dalia związała włosy w wysoki kucyk. – No cóż… tak jak przy każdym transie… Jeśli usłyszysz w swojej głowie powtarzające się słowo, blokuj je, tak jak byś chciał blokować natrętną melodię.
– Wszyscy Stworzyciele wiedzą tak mało o innych wymiarach czy jesteś wyjątkiem? – westchnął ciężko Nawoj i wysiadł z samochodu jako pierwszy.
Dalia nie podjęła tematu. To nie był czas i miejsce na wyjaśnianie Zaklinaczom zawiłości wymiarów. Poza tym, nawet jakby chciała to zrobić, to miała związane ręce. Kreacja oraz wszelkie sprawy z nią związane były najpilniej strzeżoną tajemnicą. Już samo interesowanie się kreacją przez innego Stworzyciela podlegało sądowi i surowej karze. Między innymi na tym właśnie polegała rozdzielność wymiarów, od zarania dziejów strzeżona przez zawarte między Stworzycielami przymierze Soleme. Każdy pilnował własnego poletka. A im mniejsze było to poletko, tym mniej wiedział o kreacji.
– Jak wyglądał ten demon, którego widziałaś? – zapytał Branko.
Dalia odwróciła się w jego stronę.
– Wyglądała, bo w tym przypadku to była ona. Prawa ręka Welesa. Niby jak człowiek, ale jakaś taka – zastanowiła się chwilę nad doborem słowa – niewyraźna. Ze zmysłami Zaklinacza bez trudu dostrzeżesz demoniczną istotę w skórze człowieka.
– Jak człowiek? Serio? A co się stało z rogatymi łbami i poczwarami?
Dalia wzruszyła ramionami.
– Może takie też są. Zakładam jednak, że większość demonów podobna jest do ludzi.
Kolejne półprawdy. Nie mogła im powiedzieć, kim dokładnie była większość demonów zamieszkujących bagna Welesa. Nie poradziliby sobie z tą wiedzą.
Wysiadła z samochodu i wciągnęła w płuca rześkie powietrze. Wyczuwała w nim całą nadrzeczną florę, a także zapach i wilgoć płynące od Wisły. Choć woda mogła równie dobrze pochodzić z chmur, które wieczorem zawisły nad miastem. Zapowiadało się na ulewę. Pierwsze krople deszczu spadały już zresztą na ziemię. Przynajmniej była niedziela i większość ludzi, zamiast okupować wieczorem plaże, przygotowywała się do nadchodzącego poniedziałku. A z upływem godzin, bo Dalia nie sądziła, że Utopiec ukaże się przed północą, będzie tych świadków jeszcze mniej.
Wyciągnęła z bagażnika przeciwdeszczowy płaszcz i założyła go na siebie. W tym czasie Nawoj z Młodym i Branem uporali się z rozdzielaniem noży i sabatowych leków. Kwadrans później byli już na plaży, niedaleko od miejsca znalezienia pierwszej ofiary.
– Serio? Bejsbol? – Usłyszała za swoimi plecami głos Brana i się odwróciła.
Dopiero teraz zauważyła, że Dobrowoj, który szedł za nią w asyście jej brata, rzeczywiście trzyma pod pachą kij bejsbolowy. Młody wzruszył ramionami.
– To akurat zawsze się przydaje. – Zarzucił go na ramię.
– Tu się rozdzielamy – powiedziała. – Nawoj zaprowadzi was w umówione miejsce. Nie interweniujecie, chyba że będzie to konieczne.
Bran zmierzył ją niespokojnym spojrzeniem.
– Chcesz go złapać sama?
Uśmiechnęła się do niego.
– Demony wyczuwają Stworzycieli, tak jak my wyczuwamy demony. Moja energia przyciągnie go jak ćmę do lampy. Zresztą, Stworzyciele nie ulegają transowi, a Zaklinacze tak – dodała na koniec.
Brat Dalii nie wyglądał na przekonanego, jednak po chwili oddalił się wraz z wojami na umówione miejsce.
Gdy została sama, wyprostowała ramiona i głęboko odetchnęła, napawając się otaczającymi ją żywiołami. Wisła płynęła wartko, zabierając ze sobą gałęzie i kolejne historie do Bałtyku, a stamtąd dalej – do oceanów. Wiatr szumiał pomiędzy konarami drzew, a ziemia namakała deszczem. Gdzieś z oddali docierały do niej odgłosy bawiących się na plaży grupek ludzi, ale cichły wraz z upływem czasu. Założyła kaptur. Dochodziła północ. Czekała ich ciężka i mokra noc.
------------------------------------------------------------------------
1 Soleme – przymierze Stworzycieli, chroniące konstrukt wymiarów i rządzące nimi prawa.Rozdział 10
Obywatelka Nawii
Dom Sabatu
– Au! Uważaj trochę – syknęła Venka, gdy Nawoj po raz kolejny wbijał jej igłę z podłączoną kroplówką.
Westchnął. Ile to już było tych kroplówek? Leków? Badań? A jej stan cały czas się pogarszał. Od wczorajszego wieczora, odkąd wrócił do domu Sabatu po tym, jak przy wyrwie zostawili Dalię i Senję, czyli zaledwie w ciągu sześciu godzin, jej stan pogorszył się na tyle, że ledwo mogła się ruszać. Konsultował jej przypadek z każdym specjalistą, którego udało się w tak krótkim czasie złapać. Wszyscy dawali propozycje leczenia, żadna jednak nie okazała się trafiona. Został jeszcze rezonans, ale do tego trzeba było szpitala, a zawiezienie jej w takim stanie sprowadziłoby im na głowę policję. Był na to jednak gotów. Nawet na zmierzenie się z policją.
– Wiem, że nie leży to w twojej naturze, ale postaraj się nie ruszać.
Venka zachichotała, ale posłusznie zastygła w miejscu. Cała ona. Posiniaczona, chora, z doświadczenia wiedział, że potrafi przypieprzyć tak mocno, że w głowie pokazywały się gwiazdy, a chichotała jak podlotek. Za to ją kochał. Za te wszystkie małe sprzeczności, które niegdyś wnosiły koloryt do jego codziennego życia. W żadnej z późniejszej inkarnacji nie poznał kobiety, która tak załaziłaby mu za skórę jak Venka. Nawet pełna kolorów Senja, z którą łączyło go jedynie kilka pospiesznie skradzionych fizycznych aktów oraz quasi-przyjaźń po fakcie. Z Venką było inaczej.
Włożył do uszu stetoskop i przytknął metalową końcówkę do jej piersi. Jej ręka natychmiast wylądowała na jego dłoni, przesuwając ją tak, że praktycznie pokrywała całą pierś. Nawoj przełknął ślinę.
– Venko… – Jego głos był cichy, udręczony. – Próbuję cię zbadać.
Uśmiechnęła się szeroko i przekręciła się tak, że rozcięcie sukienki, którą pożyczyła jej Senja przed wyjazdem, sięgało powyżej połowy uda.
– A ja próbuję pomóc ci mnie zbadać. Pamiętam, że byłeś w tym naprawdę dobry.
– Jesteś niemożliwa.
Venka prychnęła.
– Odkąd tu przyjechałam, traktujesz mnie jak porcelanę, a ja jestem wojowniczką, do cholery. Tak jak ty. Naprawdę się nie stłukę. Chyba że chodzi o Senję?
Zatrzymał się w bezruchu.
– Dlaczego miałoby chodzić o Senję?
– Dobrze wiesz dlaczego. Rozumiem, że nie jestem tak atrakcyjna jak ona, ale kiedyś ci to nie przeszkadzało.
– Głupia jesteś, wiesz?
– A ty uparty. Mówię ci, odkąd się pojawiłam, że nic dla mnie nie możesz zrobić, a ty jak wół ciągniesz te badania.
– Nigdy nie mówiłaś, że nic nie mogę dla ciebie zrobić. – Ujął ją za podbródek i przez chwilę nie puszczał. Co ona ukrywała?
Venka usiadła na łóżku.
– Chciałam dać nam chwilę, zanim wszystko się zmieni. Chciałam mieć cię na chwilę dla siebie. Ale już czas…
Nawoj spojrzał na nią twardo.
– Na co? Na co jest już czas, Venko?
– Ja umieram. I nic nie możesz zrobić. Nikt nic nie może zrobić. Umieram, bo nie powinno mnie tu być. Moje ciało nie należy do tej rzeczywistości. Jest tylko stworzoną z Viru ułudą. Muszę znowu stać się welą, żeby odrodzić się w pełni jako Zaklinaczka. W swoim ciele.
Stetoskop wylądował z hukiem na ścianie. Nawet nie wiedział, kiedy to się stało, jego ręce na chwilę po prostu przejęły kontrolę. Umierała? Przecież dopiero tu dotarła. Dopiero na nowo pojawiła się w jego życiu. Tylko po to, żeby umrzeć? To musiał być jakiś okrutny żart. Venka dotknęła jego policzka.
Podniósł na nią wzrok.
– To jest łaska Swaroga, za którą jestem mu wdzięczna. Jestem w końcu wolna. Naprawdę wolna. Nie rozumiesz tego?
Rozumiał. Nie zmieniało to jednak postaci rzeczy. Myśl o tym, że znowu ją straci, napawała go przerażeniem. Przytulił ją mocno.
– To co ja mam teraz zrobić? – W swoim głosie usłyszał desperację. – Tak po prostu dać ci umrzeć? Jak mam to uczynić? Jestem lekarzem, do cholery.
Pogłaskała go raz jeszcze po policzku, a on przykrył jej dłoń swoją. Tak bardzo za nią tęsknił, za jej dotykiem, śmiechem, słowami.
– Dokładnie tak. Dać mi umrzeć po to, żebyśmy spotkali się następnym razem. Bez klątwy. A może nawet i bez swarnych Stworzycieli. – Znów dotknęła jego policzka. – A przedtem zbadaj mnie w końcu, jak należy.
Na swoich ustach poczuł jej usta. W pierwszym odruchu chciał się od niej oderwać i po raz kolejny wypunktować ryzyko związane z jakąkolwiek aktywnością w jej stanie. Jednak gdy jej język wślizgnął się głębiej i dotknął jego języka, momentalnie stracił kontrolę. Dłonie znowu zaczęły żyć własnym życiem i nie wiadomo kiedy jedna z nich wylądowała na udzie Venki. Przesuwał ją coraz wyżej i wyżej, a gdy był już blisko punktu, w którym tak bardzo chciał się znaleźć, w jego kieszeni zawibrował telefon. Przeklął pod nosem i odsunął się od niej. Żeby ochłonąć, solidnie zaczerpnął powietrza. Musiał odebrać, wyświetlacz pokazywał Młodego, którego zostawił w mieście.
– Coś pilnego?
– Chyba namierzyłem kolejnego demona.
– Chyba?
Oczyma duszy Nawoj widział, jak Młody wzrusza ramionami.
– W raporcie policji mowa jest tylko o ofierze.
Ponownie przeklął. Na twarzy Venki malowała się tęsknota pomieszana z rozczarowaniem. Czyli dokładnie te same emocje, jakie w nim kotłowały się w tej chwili .
– Zaraz tam będę.
Rozłączył się.
– Idę z tobą – powiedziała tonem nieznoszącym sprzeciwu.
– Jesteś za słaba. – Spróbował przemówić jej do rozsądku, choć wiedział, że na niewiele się to zda. – Jak mam walczyć z demonem, jeśli będę cały czas zastanawiał się, czy wszystko z tobą w porządku?
– Mam naprawdę dosyć tych twoich nowoczesnych wynalazków, po których chce mi się tylko cały czas sikać. – Odlepiła plaster i wyciągnęła z żyły kroplówkę, zanim zdążył ją powstrzymać. Krew nie popłynęła jednak, jak miało to miejsce za każdym razem w takiej sytuacji. – Poza tym ja go wam z łatwością wskażę. Obywatele i obywatelki Nawii poznają się nawzajem, zaufaj mi.
Roześmiała się ze swojego żartu. Nawojowi do śmiechu jednak nie było. Ani z powodu tego, w jak słabym stanie była Venka, ani z powodu kolejnego demona, który uwolnił się z wymiaru Welesa. Zaledwie kilka godzin po tym, jak zostawił za sobą wyrwę i wrócił do domu Sabatu. Wyjął z lekarskiej torby bandaż i środek dezynfekujący.
– Wyciągnij rękę.
Tym razem się nie droczyła, tylko zrobiła to, o co ją prosił. Chociaż raz. Przemył ranę po kroplówce płynem dezynfekującym i mimo że nie płynęła z niej krew, położył na nią opatrunek, a potem zakleił plastrem. Wstała, gdy tylko skończył, i pocałowała w usta. A potem poszła do łazienki. Wiedział, że to głupota zabierać ją ze sobą, ale rozumiał też, że była wojowniczką. Nie mógł sobie wyobrazić dla wojowniczki gorszego scenariusza od powolnego umierania w łóżku.
Nawia
– Zawsze cię takie tłumy witają? – Senja przechyliła głowę, przyglądając się welom za plecami Dalii.
Kilka wel szybko przerodziło się w dziesiątki. Gromadziły się w niewielkiej odległości od nich. Dalia wyczuwała ich nadzieję, oczekiwanie i samotność, ale nie potrafiła im pomóc. Tylko gaj Welesa zapewniał bezpieczne schronienie. Pozostała część lasu była pustkowiem. Niekończącym się labiryntem drzew, krzewów i roślin. Ona mogła jedynie zaprowadzić je do domu.
– Nie zwracaj na nie uwagi. Po prostu pójdą za nami tam, gdzie ich miejsce.
– Nie boisz się Welesa? – zapytała znienacka dziewczyna.
W jej głosie Dalia usłyszała strach. Chyba po raz pierwszy, odkąd się znały. Słusznie, bo miała się czego bać. Pojawiła się w ciele człowieka w innym wymiarze i złamała prawo rozdzielności światów. Za to Weles wymierzał surową karę. Jednak im więcej czasu upływało od momentu, gdy przedostały się przez wyrwę, tym większej Dalia nabierała pewności, że mają szansę. A zagubione wele, które coraz tłumniej stawiały się na wyprawę do gaju Stworzyciela Magii, tylko ją w tym przekonaniu utwierdzały. Wyglądało na to, że Weles pozostawił swój wymiar bez opieki. Znowu. Dokąd się udał? Tego nie wiedziała. Na pewno nie do Jawii, bo tam też by go wyczuła. Jakikolwiek był powód jego nieobecności, cieszyła się z takiego obrotu spraw. Chciała skonfrontować się z nim dopiero, gdy przedstawi swe położenie innym Stworzycielom, i wyglądało na to, że jej życzenie się spełniło. Przynajmniej tyle.
Zatrzymała się w pół kroku.
– Welesa w tym wymiarze nie ma. Nie czuję jego energii, a my, Stworzyciele, wyczuwamy się na lata świetlne. O ile znajdujemy się w tym samym wymiarze i pamiętamy, kim jesteśmy – dodała ciszej.
Znowu ogarnął ją wstyd z powodu tego, co się stało, i że tak późno domyśliła się, kim jest Łowca. Że tak późno złamała klątwę Welesa. Szybko jednak zdusiła te mało przydatne emocje.
– Może tak go walnęłaś rok temu swoimi żywiołami, że jeszcze nie powstał? – Senja uniosła kpiąco brwi.
– Nie walnęłam, tylko wepchnęłam za bramę i zaryglowałam drzwi. Uwierz mi, że nie zrobiłam mu trwałej krzywdy. Nie byłabym w stanie. Nikt nie byłby w stanie poza Świętowitem.
I nie chodziło tylko o to, że przemoc niezbędna do skrzywdzenia Stworzyciela pierwszego kręgu pozostawała poza jej emocjonalnym zasięgiem. W końcu byli jej rodziną tak samo jak Sabat. W jej słowach kryła się jeszcze inna prawda. Weles był Stworzycielem i niezależnie od tego, co zrobił, odpowiedzialności, którą na sobie dźwigał, nie zdzierżyłby nikt inny. A magię, którą posiadał, Świętowit dał tylko jemu, tak samo jak żywioły powierzył jej. Czy to się komuś podobało, czy nie, bez Welesa nie było Nawii. A bez Nawii nie było kolejnych inkarnacji.
Weszła między drzewa i pochyliła się nad roślinami. Rozchylała je dłońmi, szukając tej właściwej.
– O, jest.
Senja przypatrywała się jej poszukiwaniom ze zdziwieniem i z właściwą sobie drwiną wypisaną na twarzy.
– Znalazłaś krasnoludki?
Dalia krótko się zaśmiała.
– Coś lepszego. Znalazłam drogę do gaju Welesa.
– Myślałam, że jesteśmy w gaju Welesa.
– O, nie. To jest tylko nawieński las. A to jest hosta. – Wskazała na roślinę o niebieskich liściach. – Jeśli ktoś wie, jak ich szukać, to szybko znajdzie się w świętym gaju Welesa, bo hosty prowadzą wprost do Drzewa Życia. Tak samo jak kwiaty dalii prowadzą na moją polanę. W przeciwnym razie będzie błądzić po nawieńskim lesie do postradania zmysłów.
Kolejna pułapka Nawii. Wele, które wbrew zakazowi Welesa opuściły gaj, nigdy stąd nie wracały. Nie chciała myśleć o tym, że taki los mógł spotkać również Teowoja i Radowoja. Była to jednak lepsza alternatywa rzeczywistości tego wymiaru niż przekroczenie prowadzącego do Prawii Alatyru.
– Trzymaj się tak blisko mnie, jak tylko możesz, inaczej się zgubisz.
Wyszukała kolejną hostę, i następną. Senja szła za nią krok w krok, bez podejmowania dyskusji, co jak na nią było raczej niespotykane. W końcu stanęły na skraju drogi prowadzącej do Drzewa Życia.
Senja wydała z siebie ciche westchnienie. Na jej twarzy malował się zachwyt, jakiego Dalia jeszcze u niej nie widziała. Ten widok, jedyny w swoim rodzaju, na każdym musiał zrobił piorunujące wrażenie. Był kwintesencją życia i śmierci. Kwintesencją Viru. Tęsknota uderzyła w Dalię z całą swoją mocą. Żywioły wędrowały w jej ciele, aż w końcu osiadły w sercu. Czuła ich radość, podekscytowanie i potrzebę wolności. Tak wiele chwil w wieczności spędziła wraz z Welesem pod Drzewem Życia, witając wele, które przekraczały Alatyr, i żegnając te, które wybierały się w kolejną podróż. Widziała we wspomnieniach Stworzyciela magii, który wyciągał do nich dłoń, kiedy tego potrzebowały, a kiedy się bały, jego energia była dla nich opoką. Zanim wszystko się tak cholernie skomplikowało.
Rozejrzała się. Wszystko było takie, jak zapamiętała, a jednak się było inne. Gaj Welesa, niegdyś tak pełen życia, teraz, podobnie jak nawieński las, zionął pustką. Wele, które przyszły za nimi do gaju, rozpierzchły się radośnie na wszystkie strony. W końcu znalazły się w domu. Chociaż tyle udało się jej naprawić. Pociągnęła Senję za sobą w stronę Drzewa Życia, a gdy przed nim stanęły, Dalia pochyliła się i dotknęła zimnej powierzchni Alatyru. Kamień nawet nie drgnął w kontakcie ze Stworzycielką. Droga była zamknięta.
– Jak to działa? – Senja zajrzała jej przez ramię. – Musisz wypowiedzieć jakieś zaklęcie, żeby przedostać się do innego wymiaru?
Stworzycielka położyła na Alatyrze drugą dłoń, szukając choć odrobiny połączenia z Virem.
– W normalnej sytuacji nie. Ja musiałabym tylko wiedzieć, dokąd chcę się przedostać, a Alatyr utworzyłby odpowiedni tunel w czasie i przestrzeni. Ty do podróży pomiędzy wymiarami potrzebowałabyś Merkaby. W normalnych warunkach, gdybym nie zamknęła tego przejścia dla żywych.
– A możesz je otworzyć?
Dalia zmarszczyła czoło.
– Tylko na podróż w przeszłość. Żeby ponownie otworzyć drogę do teraźniejszości, musiałabym wykonać rytuał w Jawii, bo tam zamknęłam Alatyr. I możliwe byłoby to dopiero podczas Przesilenia. Poza tym, nawet jakbym mogła, to nie otworzyłabym go na teraźniejszość. Po co miałabym ułatwiać życie Welesowi? To właśnie tędy przenikał do Jawii
Wyjęła z plecaka Księgę Żywiołów, otworzyła ją i położyła obok siebie. Następnie raz jeszcze położyła dłonie na Alatyrze.