Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Północne widmo. Na skraju burzy. Tom 2 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
29 września 2023
Ebook
39,90 zł
Audiobook
39,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Północne widmo. Na skraju burzy. Tom 2 - ebook

Możesz próbować zapomnieć, możesz próbować żyć dalej, ale przeszłość niczym polująca harpia wbije swoje szpony w najmniej oczekiwanym momencie.

Na zgliszczach złamanej klątwy Welesa, Zaklinaczki i Zaklinacze Sabatu, starają się odbudować swoje życie po horrorze minionych wydarzeń. Jednak przeszłość nie daje się tak łatwo odesłać w niepamięć. Niespełna rok po Przesileniu, w równonoc jesienną, Radowoj i Teowoj znikają bez śladu z domu Sabatu. Dalia, wraz ze swoim bratem Branem i pozostałymi Zaklinaczami, niezwłocznie rozpoczynają poszukiwania. Szybko orientują się jednak, że zaginięcie mężczyzn to tylko wierzchołek góry lodowej. Trop prowadzi bowiem do Nawii, wymiaru zmarłych, do którego ludzie nie mają wstępu.

Wybierz się wraz z Zaklinaczami i Zaklinaczkami Sabatu w kolejną epicką podróż, pełną magii, słowiańskich wierzeń i bohaterów, dla których warto zarwać noc.

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-272-8352-8
Rozmiar pliku: 4,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Roz­dział 2

Sre­bro

Ude­rze­nie na­de­szło bar­dzo szybko. Młot wa­lił go w serce pra­wie tak mocno jak hu­ra­gan Da­lii. Na tyle sil­nie, że Teo­woj na chwilę stra­cił przy­tom­ność. Po­now­nie. Już trzeci raz, od­kąd wlał so­bie mik­sturę do gar­dła. Roz­ma­so­wał ze­sztyw­niały kark i prze­wró­cił się na brzuch, przy­tu­la­jąc czoło i dło­nie do ziemi. Była nad­zwy­czaj lo­do­wata, ale chłód mu po­ma­gał. Po­zo­stał w tej po­zy­cji, aż wszyst­kie funk­cje ży­ciowe w ak­cep­to­wal­nym stop­niu wró­ciły do normy. Bo­lało go do­słow­nie wszystko. Mię­śnie drgały jak po in­ten­syw­nym wy­siłku, serce wa­liło zde­cy­do­wa­nie za szybko, a ręce się po­ciły. Vir wy­du­szał z niego ostat­nie po­kłady ener­gii, wy­ci­ska­jąc kro­ple potu na czoło i po­liczki. Jego ciało się uspo­ka­jało, jed­nak zde­cy­do­wa­nie zbyt wolno. Z wy­sił­kiem uniósł głowę i od­szu­kał wzro­kiem brata.

Wy­buch Viru rzu­cił nim kilka me­trów da­lej. Teo pod­niósł się z mo­zo­łem na przed­ra­miona i pod­czoł­gał się do Rada. Zba­dał jego puls. Vir do­padł go moc­niej. Żył, ale cią­gle był nie­przy­tomny, a jego tętno dra­stycz­nie zwol­niło. Brak kon­dy­cji fi­zycz­nej i nie­do­ży­wie­nie zbie­rały swoje żniwo. Wlał bratu do ust kilka kro­pel młota i cze­kał, aż zioła przejdą w dzia­ła­nie. Chwilę póź­niej Ra­do­woj na­brał gwał­tow­nie po­wie­trza, a jego ciało wy­gięło się w łuk. Teo przy­gwoź­dził go ra­mio­nami i ko­la­nem do ziemi, unie­ru­cha­mia­jąc wy­star­cza­jąco sku­tecz­nie, żeby pod­czas kon­wul­sji nie zro­bił so­bie krzywdy. Cze­kał w tej po­zy­cji, aż się uspo­koi i wy­równa od­dech na tyle, by mógł go pu­ścić. W końcu Rad otwo­rzył oczy i ro­zej­rzał się pół­przy­tom­nie do­okoła.

– Udało się? – od­chrząk­nął. Jego spoj­rze­nie, z po­czątku za­mglone, wy­ostrzyło się w ciągu kilku ko­lej­nych se­kund. – Je­ste­śmy po dru­giej stro­nie?

Teo po­wiódł wzro­kiem po oto­cze­niu. Wszystko wy­glą­dało tak samo jak przed ry­tu­ałem, na­dal byli na tej sa­mej, nie­wiel­kiej po­la­nie, na środku któ­rej ro­sły dwa ży­wo­zie­lone drzewa. Mię­dzy nimi znaj­do­wała się roz­pła­tana no­żem ściana Viru, zza któ­rej wy­ła­niał się wrze­śniowy las. Róż­nicę dało się jed­nak wy­czuć w po­wie­trzu. Teo­woj nie od­czu­wał już tej cięż­ko­ści, która to­wa­rzy­szyła im przed wy­bu­chem Viru. W za­sa­dzie nie czuł po­wie­trza w ogóle, choć prze­cież nim od­dy­chał. I jesz­cze…

– Je­ste­śmy w Na­wii – po­wie­dział krótko.

– Skąd ta pew­ność?

– Spójrz w górę.

Rad pod­niósł głowę, a na jego ob­li­czu od­ma­lo­wało się nie­do­wie­rza­nie. Skle­pie­nie nie było ani nie­bie­skie, jak za dnia, ani gra­na­to­wo­czarne, jak w nocy, ani też szare jak pod­czas desz­czu. Było srebrne – tak jak oczy Za­kli­na­czy w klą­twie. Sre­bro błysz­czało w wy­so­kich ko­na­rach drzew i na od­le­głych ska­łach. Jego dro­binki uno­siły się w gór­nych war­stwach at­mos­fery, do­kład­nie tak samo, jak uno­siły się nad pen­ta­klem i in­nym sym­bo­lami, które sca­lała Da­lia. Był to wi­dok nie­sa­mo­wity. I zu­peł­nie nie taki, jaki wy­obra­żał so­bie, że uj­rzy w Na­wii. Do­sko­nale wie­dział, kto był pa­nem tego miej­sca, spo­dzie­wał się za­tem mroku i zgni­li­zny, a za­stał nie­zwy­kłe, choć bar­dzo nie­na­tu­ralne piękno. Teo­woj po­mógł bratu się pod­nieść i wbrew so­bie spoj­rzał raz jesz­cze na roz­pła­taną ścianę Viru. Po tam­tej stro­nie zo­sta­wiał całe swoje ży­cie, całą ra­dość, jaka go przy tym ży­ciu trzy­mała przez wszyst­kie in­kar­na­cje. Zo­sta­wiał za sobą dom Sa­batu i Da­lię. Je­dyną ko­bietę, którą kie­dy­kol­wiek ko­chał. Je­dyną, którą…

Po raz ko­lejny zmu­sił się, żeby prze­stać o tym roz­my­ślać. I tak le­dwo po­wstrzy­my­wał się przed zmianą zda­nia. Zwłasz­cza że ściana, o dziwo, nie za­skle­piała się tak, jak za­ło­żyli. Roz­wa­żał przez chwilę kon­se­kwen­cje tego stanu rze­czy, ale i te my­śli ode­pchnął. Nie miał już wpływu na to, co się wy­da­rzyło. Co się stało, to się nie­od­sta­nie. Mógł tylko iść do przodu i li­czyć na szczę­ście oraz na to, że uda im się nie­po­strze­że­nie przejść przez ten wy­miar.

Scho­wał pod kurtką nóż We­lesa i za­rzu­cił ple­cak na ra­mię.

– Któ­rędy te­raz? – za­py­tał.

Rad ro­zej­rzał się z uważ­nym sku­pie­niem wy­ma­lo­wa­nym na twa­rzy.

– Nie je­stem pe­wien. Wy­daje mi się, że po­win­ni­śmy iść w tę stronę. – Wska­zał na wiel­kie pną­cza, które po­ra­stały zie­mię po­mię­dzy drze­wami na skraju po­lany.

– Nie ma za­tem na co cze­kać – od­parł Teo­woj i ru­szył pierw­szy.



Dom Sa­batu, ja­wień­ski ty­dzień póź­niej

Da­lia odło­żyła te­le­fon na sto­lik obok ka­napy. Ostatni trop Teo­woja i Rada, jaki mieli, wła­śnie za­pro­wa­dził ich do­ni­kąd. Do­bro­woj nic nie zna­lazł. Zo­stało im tylko strze­la­nie na oślep. Nie mo­gła zro­zu­mieć, dla­czego Teo zo­sta­wił ją za sobą. Dla­czego po­zo­sta­wił ją tu samą, ze stra­chem i na­dzieją po­ja­wia­ją­cymi się za każ­dym ra­zem, kiedy dzwo­nił te­le­fon. Roz­pa­trzyła w gło­wie wszyst­kie sce­na­riu­sze, ab­so­lut­nie każdy po­wód jego znik­nię­cia i stała te­raz z zu­peł­nie pu­stymi rę­kami. Do tego do­cho­dził jesz­cze Vir. Od­kąd wo­jo­wie znik­nęli, za­cho­wy­wał się nie­sta­bil­nie i nie­prze­wi­dy­wal­nie. Ry­tu­alne wy­siłki lo­ka­li­za­cyjne speł­zły na ni­czym, tak samo jak mik­stury zio­łowe Ni­ko­liny, które nie da­wały się za­wią­zać. Po pro­stu za­pa­dli się pod zie­mię. Da­lia le­dwo pa­no­wała nad ży­wio­łami pod swoją skórą, a emo­cjo­nalna huś­tawka, na którą ją na­ra­zili, nie po­ma­gała w utrzy­ma­niu spo­koju.

– Do dia­bła z tobą, Teo­woj! – Wal­nęła pię­ścią w zie­loną, ak­sa­mitną po­duszkę na ka­na­pie do­kład­nie w tym mo­men­cie, w któ­rym w drzwiach uka­zał się Na­woj.

– Nic? – za­py­tał su­cho męż­czy­zna.

Po­krę­ciła w mil­cze­niu głową. Przy­je­chał, jak tylko się o wszyst­kim do­wie­dział. Ty­dzień temu. Tak jak po­zo­stali Za­kli­na­cze poza Ni­ko­liną, która źle się czuła. Ale na­wet on, z ca­łym swoim ar­se­na­łem umie­jęt­no­ści i tro­pi­ciel­skiej wie­dzy , nic nie zna­lazł. Wes­tchnęła ciężko.

Na­woj usiadł koło niej. Ubra­nie miał po­gnie­cione, a oczy pod­krą­żone. Wy­glą­dał, jakby do­piero zszedł z bloku ope­ra­cyj­nego po kil­ku­na­sto­go­dzin­nym dy­żu­rze.

– Spójrz na to. – Po­dał jej swój te­le­fon.

Gdy zo­ba­czyła, co jest na wy­świe­tla­czu, w dole żo­łądka od razu po­czuła nie­przy­jemne sen­sa­cje. Na­woj był chi­rur­giem i wi­dok ludz­kiego ciała, w każ­dej po­staci, nie ro­bił na nim wra­że­nia. Da­lia nie mo­gła po­wie­dzieć tego sa­mego o so­bie. Zdję­cie, na które pa­trzyła, przed­sta­wiało mar­twego męż­czy­znę, który nie mógł być star­szy od Do­bro­woja. Miał siną twarz i wy­trzesz­czone oczy wpa­tru­jące się w pustkę.

– Wy­bra­łeś do­bry spo­sób, żeby mnie do­bić – po­wie­działa w końcu, gdy od­zy­skała mowę. – Po co mi to po­ka­zu­jesz?

– Jesz­cze nie wiem. To dru­gie uto­pie­nie w War­sza­wie w ciągu ostat­niego ty­go­dnia.

– Skąd w ogóle masz to zdję­cie?

Na­woj wzru­szył ra­mio­nami.

– Młody ścią­gnął z po­li­cyj­nej kar­to­teki.

In­nym ra­zem zru­ga­łaby za­równo Na­woja za wy­da­nie ta­kiego po­le­ce­nia, jak i Do­bro­woja za jego wy­ko­na­nie. Usta­lili wspól­nie, ze Sa­bat bę­dzie się trzy­mał z da­leka od wszel­kich spraw zwią­za­nych z ludzką po­li­cją i prze­stęp­stwami. Szcze­gól­nie po tym, jak le­dwo zdo­łali wy­tłu­ma­czyć całą sprawę z za­gi­nię­ciem Brana ko­mi­sa­rzowi Ha­bie. Te­raz jed­nak cho­dziło o Teo­woja i Rada. Żadna cena nie była za wy­soka.

– Sa­mo­bój­stwa?

– Po­li­cja tak ob­sta­wia z braku pew­nych do­wo­dów, że jest ina­czej. Ciała są prak­tycz­nie nie­tknięte – za­wa­hał się przez chwilę. – Choć nie wy­klu­czają też po­czątku se­rii za­bójstw.

Wzięła od niego te­le­fon i przej­rzała kilka ko­lej­nych zdjęć. Męż­czy­zna był w pełni ubrany. Miał na so­bie modną ko­szulę i rów­nie modne spor­towe obu­wie. Wy­glą­dał jak ktoś, kto wła­śnie roz­po­czął ka­rierę w któ­rejś z firm tech­no­lo­gicz­nych w war­szaw­skim city.

– A skąd wiesz, że nie ma żad­nych zna­ków na ciele?

– Bo go oglą­da­łem, za­nim zna­la­zła go po­li­cja. – Spoj­rzał na nią z ukosa, po czym po­wró­cił do zdję­cia. – Wczo­raj­szą noc spę­dzi­łem na plaży. Na­tkną­łem się na niego nad ra­nem. Le­żał za­nu­rzony do po­łowy w wo­dzie tuż obok mo­stu Po­nia­tow­skiego. Są­dząc po tym, że mimo wa­run­ków, w ja­kich go zna­la­złem, nie miał jesz­cze ty­po­wych oznak po­śmiert­nych, spóź­ni­łem się do­słow­nie o mi­nuty.

W jego to­nie krył się gniew. Na­woj był le­ka­rzem z ro­dzaju tych, któ­rzy ra­to­wali ludz­kie zdro­wie za wszelką cenę, a każde przed­wcze­śnie za­koń­czone ży­cie trak­to­wali jak oso­bi­stą po­rażkę. Na­wet wów­czas, gdy nie miał re­al­nego wpływu na to, co się zda­rzyło lub miało się wy­da­rzyć. Miał też ce­chę, która łą­czyła go z Teo­wo­jem – mó­wił jej o róż­nych rze­czach już po fak­cie, a ona, tak jak te­raz, by­wała na niego zła za by­cie kom­plet­nie lek­ko­myśl­nym i za ła­że­nie w po­je­dynkę tam, gdzie po­wi­nien cho­dzić w to­wa­rzy­stwie in­nego woja lub Za­kli­naczki.

– A ty co o tym są­dzisz?

– Oba ciała zo­stały wy­rzu­cone na pla­żach po­mię­dzy mo­stem Ła­zien­kow­skim a Po­nia­tow­skiego. Teo­re­tycz­nie jest moż­liwe, żeby oba ciała po­ko­nały po­dobną drogę, ale Wi­sła ma bar­dzo silny nurt. – Za­milkł na parę se­kund. – Nie do­strze­głem u tych lu­dzi śla­dów walki, co rze­czy­wi­ście mo­głoby prze­ma­wiać za sa­mo­bój­stwami. I gdyby nie to – znowu po­ka­zał jej zdję­cie i po­więk­szył część ob­razu – pew­nie też bym tak za­kła­dał.

Na nad­garstku zmar­łego męż­czy­zny wid­niał nie­wielki si­niak. O czymś jej przy­po­mi­nał.

– Czy to jest…?

Na­woj zła­pał jej nad­gar­stek, ukła­da­jąc kciuk do­kład­nie w miej­scu po­mia­ro­wym pulsu.

– A niech mnie. Czyli na dwoje babka wró­żyła. Albo sami się uto­pili, albo ktoś im to zro­bił. Tylko jak? I dla­czego ten ślad jest tylko po stro­nie we­wnętrz­nej? Czy na ze­wnętrz­nym prze­gu­bie dłoni nie po­winno być si­nia­ków, skoro uścisk był tak mocny? – Zła­pała Na­woja za dłoń, de­mon­stru­jąc, o co jej cho­dzi.

– Też nad tym się za­sta­na­wia­łem. Po­wi­nien. Nie po­tra­fię wy­ja­śnić, dla­czego tak jest. We­dług mo­jej wie­dzy przy tak moc­nym uści­sku si­niaki po­winny być obecne na ca­łym nad­garstku.

Ko­lejna sprawa z ro­dzaju nie­wy­ja­śnio­nych. Da­lia prze­klęła pod no­sem.

– Na­dal nie ro­zu­miem, co to wszystko ma wspól­nego z Teo­wo­jem i Ra­do­wo­jem?

Na­woj prze­glą­dał przez chwilę ko­lejne zdję­cia w te­le­fo­nie, aż w końcu tra­fił na to, któ­rego szu­kał.

– Spójrz na ten do­ku­ment.

Zdję­cie przed­sta­wiało szcze­gó­łowy ra­port po­li­cyjny do­ty­czący pierw­szej ofiary. Mło­dej ko­biety, stu­dentki z ru­dymi wło­sami i zie­lo­nymi oczami, zna­le­zio­nej przy brzegu rzeki po pra­skiej stro­nie w oko­li­cach mo­stu Ła­zien­kow­skiego. Nieco bli­żej niż męż­czy­zna, ale w nie­da­le­kiej od niej od­le­gło­ści.

– Nie to! – Na­woj znie­cier­pli­wił się, uświa­da­mia­jąc jej, że czy­tała pod no­sem. – Spójrz na datę i go­dzinę. „Zna­le­ziona dwu­dzie­stego trze­ciego wrze­śnia o go­dzi­nie dru­giej w nocy…”.

Dwie go­dziny po tym, kiedy za­ata­ko­wał ją Vir. I jak się oka­zało póź­niej, nie tylko ją, ale wszyst­kich ży­ją­cych Za­kli­na­czy.

Na­woj de­li­kat­nie zła­pał ją za rękę.

– Co ostat­nio działo się z Ra­dem?

Da­lia po­ru­szyła się nie­spo­koj­nie tknięta tym py­ta­niem. A wła­ści­wie my­ślą, do któ­rej py­ta­nie Na­woja ją do­pro­wa­dziło. Ra­do­woj nie byłby do tego zdolny. Znała go pra­wie tak do­brze jak Teo­woja i choć część ży­ją­cego Sa­batu uwa­żała, że mógł się prze­ciw­sta­wić We­le­sowi, ona wie­działa, że nie było to moż­liwe. Znała We­lesa na wskroś, wie­działa, że nikt poza in­nym Stwo­rzy­cie­lem, a w za­sa­dzie na­wet do­kład­niej rzecz uj­mu­jąc poza Swa­ro­giem albo in­nym Stwo­rzy­cie­lem z pierw­szego kręgu, nie miał z nim szans. Był jedną z naj­po­tęż­niej­szych istot we wszyst­kich wy­mia­rach. Ra­do­woj nie mógł nic zro­bić. I nie był zdolny do mor­der­stwa z zimną krwią.

– Jest z nim co­raz go­rzej, ale nie są­dzę, żeby miał coś wspól­nego z tymi za­bój­stwami. Na­wet w Weli już prak­tycz­nie nie bywa, więc ze świa­tem ludz­kim też ma nie­wiele wspól­nego. Zresztą po co miałby za­bi­jać tych lu­dzi?

– Nie o to py­tam. – Na­woj po­pa­trzył na nią wy­cze­ku­jąco.

Zmarsz­czyła brwi. Chwilę jej to za­jęło, ale w końcu zro­zu­miała zna­cze­nie ukryte w jego sło­wach.

– Su­ge­ru­jesz, że znowu ktoś go opę­tał? We­les?

Męż­czy­zna przy­tak­nął.

Nie­moż­liwe. Brama po­mię­dzy świa­tami była za­mknięta na głu­cho. Bez Księgi Ży­wio­łów nie można było jej otwo­rzyć, zaś Księgę Ży­wio­łów umiała czy­tać tylko ona. Nikt oprócz wel, czyli dusz zmar­łych, nie miał do Na­wii wstępu i od­wrot­nie. Miesz­kańcy in­nych wy­mia­rów nie mo­gli się do­stać do Ja­wii. Ona była je­dyną Stwo­rzy­cielką, która za­mknęła się w świe­cie ludz­kim.

– Nie ma ta­kiej opcji – po­wie­działa spo­koj­nie. – Ala­tyr jest za­mknięty.

Umil­kła. No wła­śnie. Ala­tyr. Od ty­go­dnia Vir za­cho­wy­wał się, jakby był chory, jakby ktoś go skrzyw­dził. Coś nie­do­brego za­lę­gło się w jej gło­wie, a gdy już na do­bre się tam roz­go­ściło, wie­działa, że wła­śnie sta­nęli na progu ciem­no­ści.

– Mu­szę coś spraw­dzić w bi­blio­tece. – Wstała gwał­tow­nie, igno­ru­jąc na­gły za­wrót głowy.

Na­woj za­wo­łał coś do niej i po­biegł w ślad za nią, ale Da­lia za­trzy­mała się do­piero przed drzwiami po­miesz­cze­nia z wo­lu­mi­nami na­le­żą­cymi do Sa­batu. Otwo­rzył je, a po­tem pu­ścił ją przo­dem. Mi­nęła pierw­sze re­gały z księ­gami i po­spie­szyła do środka bi­blio­tecz­nego la­bi­ryntu. Księga Ży­wio­łów była do­kład­nie tam, gdzie ją zo­sta­wiła i gdzie było jej miej­sce od ty­sięcy lat. Na drew­nia­nym sto­jaku, w sa­mym cen­trum tej czę­ści domu. Jed­nak nóż Łowcy, dla któ­rego zna­leźli z Teo­wo­jem miej­sce w ukry­tej pod jed­nym z re­ga­łów drew­nia­nej skrytce, znik­nął. Wszystko na­gle na­brało sensu.

– Teo­woju, coś ty zro­bił… – wy­szep­tała i usia­dła ciężko w fo­telu usta­wio­nym obok sto­jaka.

Zimny pot spły­nął jej po czole i mię­dzy ło­pat­kami. To nie We­les był przy­czyną nie­sta­bil­no­ści Viru, za to Teo­woj i Ra­do­woj – sami, do­bro­wol­nie – zna­leźli się w jego mocy. Ro­ze­rwali Vir i zła­mali So­leme1, święte prawo roz­dziel­no­ści wy­mia­rów, a ona nic już nie mo­gła zro­bić. Brama była za­mknięta. Ala­tyr do Na­wii był za­mknięty. Sama tego do­ko­nała. Szu­ka­nie wy­rwy, to szu­ka­nie igły w stogu sia­nia.

A prze­cież to jesz­cze nie wszystko. Po dru­giej stro­nie kryło się mnó­stwo istot, które po­wstrzy­my­wała przed wy­do­sta­niem się z Na­wii je­dy­nie mocna pięść We­lesa. One też po­czuły zmianę w Vi­rze i będą pró­bo­wały prze­do­stać się na drugą stronę. We­les na­to­miast na pewno nie bę­dzie ich po­wstrzy­my­wał. Dla­czego miałby kiw­nąć choćby pal­cem po tym, co mu zro­biła?

Nie.

We­les ich nie po­wstrzyma. We­les zrobi też wszystko, by do­paść Teo­woja i Rada w Na­wii.

Osią­gnie w końcu swój cel. A gniew in­nych Stwo­rzy­cieli za zła­ma­nie So­leme bę­dzie rów­nie wielki, jak ich ze­msta, i od­czuje go cały Sa­bat.

Tyle istot, tyle złych i okrut­nych stwo­rzeń, któ­rych ży­wio­łem były strach, śmierć i znisz­cze­nie, tylko cze­kało po tam­tej stro­nie na uwol­nie­nie. Jedna z nich prze­do­stała się już do Ja­wii i kar­miła się śmier­cią lu­dzi, po­tęż­nie­jąc z każ­dym ko­lej­nym za­bi­tym czło­wie­kiem. A to był do­piero po­czą­tek. Przed­smak tego, co w świe­cie lu­dzi mogą uczy­nić de­mony. Na­to­miast nóż We­lesa, je­dyna broń, ja­kiej mo­gli użyć prze­ciwko nim, znik­nął w Na­wii wraz z Teo­wo­jem.

– Mia­łeś ra­cję – po­wie­działa. – Te osoby na plaży zo­stały za­mor­do­wane. Ale nie przez Ra­do­woja ani nie przez in­nych lu­dzi, tylko przez de­mona. Przez Utopca.

Na­woj znie­ru­cho­miał, a na jego twa­rzy po­ja­wił się szok, przez który prze­bi­jało się nie­do­wie­rza­nie.

– My­śla­łem, że de­mony to tylko mity…

Da­lia po­krę­ciła głową.

– Nie są mi­tami.

– Ale jak on się tu do­stał? Mó­wi­łaś, jak do­brze pa­mię­tam, że brama jest za­mknięta.

Od­cze­kała chwilę, za­nim od­po­wie­działa.

– Teo­woj użył noża We­lesa, by zro­bić wy­rwę w ścia­nie Viru, która od­dziela nas od Na­wii.

Po jej sło­wach opa­dła kur­tyna ci­szy. Przez nią prze­bi­jał się je­dy­nie gniew i bez­sil­ność. Emo­cje, które bar­dzo do­brze ro­zu­miała, bo sama je czuła. Czas się dłu­żył i roz­cią­gał, a ko­lejne, wła­ściwe słowa po pro­stu do nich nie przy­cho­dziły.

W końcu męż­czy­zna za­py­tał:

– Mo­żesz ją za­ła­tać?

– Przy­kro mi, ale nie mam po­ję­cia jak – po­wie­działa ci­cho.

Nikt ni­gdy ni­czego ta­kiego nie zro­bił. Nie wie­działa na­wet, gdzie mia­łaby ta­kiej wy­rwy szu­kać. Ściana Viru od­dzie­la­jąca światy jest wi­doczna tylko w kilku miej­scach na ziemi w oko­li­cach wiel­kich sa­ba­tów, ale ona nie miała po­ję­cia, gdzie te miej­sca się znaj­dują. Tylko Stwo­rzy­ciele pierw­szego kręgu mieli do­stęp do ta­kiej wie­dzy. I tylko oni umieli tę ścianę na­pra­wić.

Po­dzie­liła się tymi in­for­ma­cjami z Na­wo­jem, który usiadł na krze­śle i przej­rzał jesz­cze raz zdję­cia w swoim te­le­fo­nie.

– A mo­żesz się z nimi ja­koś… no nie wiem… skon­tak­to­wać?

– Masz na my­śli Stwo­rzy­cieli? – za­py­tała i po­krę­ciła głową. – Nie. Jest tylko jedna furtka, którą so­bie zo­sta­wi­łam, gdy za­my­ka­łam za We­le­sem bramę. Mo­gła­bym spró­bo­wać otwo­rzyć Ala­tyr do­kład­nie w rocz­nicę jego za­mknię­cia, czyli o pół­nocy Prze­si­le­nia, ale do tego wy­da­rze­nia mamy jesz­cze po­nad mie­siąc. Jed­nak na­wet gdy­bym mo­gła otwo­rzyć go w tej chwili, nie uczy­ni­ła­bym tego. Stra­ci­ła­bym za dużo ener­gii i w do­datku stwo­rzy­ła­bym ko­lejne przej­ście dla de­mo­nów.

Nie mó­wiła mu peł­nej prawdy. Tak, zu­ży­łaby ogromną ilość ener­gii, ale to nie o to się mar­twiła. Nie do końca cho­dziło też o de­mony. Po tym, czego do­świad­czyła w snach, prze­ra­żała ją myśl, że nie zdoła za­pa­no­wać nad swoją na­turą. Ry­tuał otwie­ra­jący Ala­tyr niósł ze sobą zbyt duże ry­zyko utraty kon­troli nad ży­wio­łami. Był też We­les, który za nic nie prze­ga­piłby otwar­cia bramy do Na­wii. W re­zul­ta­cie cały Sa­bat wpa­dłaby pro­sto w jego ra­miona. Wy­bu­chu Viru ani stwo­rze­nia wy­rwy na pewno rów­nież nie prze­oczył, ale przy­naj­mniej chwilę zaj­mie mu usta­le­nie, gdzie owa wy­rwa się znaj­duje. Nie miała za­miaru otwie­rać przed nim drzwi na oścież.

– Dwie go­dziny róż­nicy po­mię­dzy wy­bu­chem Viru a pierw­szą ofiarą – pod­su­mo­wał Na­woj. – Kiedy wi­dzia­łaś się z Teo­wo­jem i Ra­dem po raz ostatni?

– W rów­no­noc je­sienną. Wy­szłam stąd mniej wię­cej o dwu­dzie­stej.

– Czyli sześć go­dzin od­stępu po­mię­dzy twoim wyj­ściem a pierw­szym od­na­le­zio­nym na plaży cia­łem. Mo­gli za­je­chać na­wet na Ślężę. Kurwa mać! – Oparł przed­ra­miona na ko­la­nach.

Na­dzieja na od­na­le­zie­nie Teo­woja, skryta głę­boko w sercu, roz­wiała się jak dym.



Świece w domu Sa­batu pło­nęły na­dal po­mimo tego, że ko­lejny dzień roz­po­czął się już trzy go­dziny temu i nie po­trze­bo­wali do­dat­ko­wego oświe­tle­nia, bo wy­star­czało im sło­neczne. Da­lia nie zmru­żyła tej nocy oka, nie pró­bo­wała się na­wet po­ło­żyć do łóżka, tylko udała się do kuchni. Ży­wioły krą­żyły w niej nie­spo­koj­nie, od­po­wia­da­jąc za­pewne na to, co działo się w jej gło­wie. Strach o Teo­woja i Rada mie­szał się ze stra­chem o to, jak za­cho­wy­wał się Vir. Każda z tych sy­tu­acji prze­ra­stała jej wie­dzę i stwo­rzy­ciel­skie moż­li­wo­ści. Na­wet tak pro­sta rzecz jak zwią­za­nie Vi­rem mik­stury na zmę­cze­nie, o którą po­pro­siła Senja, było nie lada wy­czy­nem. Wszyst­kie Za­kli­naczki i wszy­scy wo­jo­wie ra­dzili so­bie z ta­kimi pro­stymi za­klę­ciami bez pro­blemu. A jed­nak ry­tu­alne wią­za­nia przy­cho­dziły jej w tej chwili z naj­wyż­szym tru­dem i mo­co­wała się z nimi już od dwóch go­dzin.

Raz jesz­cze od­mie­rzyła od­po­wied­nią ilość ziół w osob­nych mi­secz­kach i po­sta­wiła je przed sobą. Za­mknęła oczy. Słowa za­klę­cia szybko zna­la­zły drogę z umy­słu do ust, za­częła więc szep­tać.

Do­da­wała ko­lejne zioła do jed­nego wspól­nego na­czy­nia, za­cho­wu­jąc od­po­wied­nią ko­lej­ność. Czuła srebrne dro­binki Viru po­mię­dzy swo­imi pal­cami i pró­bo­wała zmu­sić je do po­słu­szeń­stwa. Je­den raz, drugi… Za trze­cim w końcu jej się udało.

– Kło­poty w raju? – Do­bro­woj zaj­rzał przez drzwi, a po­tem wszedł do kuchni.

Zdjął czapkę z dasz­kiem i ra­zem z kurtką po­wie­sił na opar­ciu krze­sła, na któ­rym na­stęp­nie usiadł. Wró­cił do domu Sa­batu jako ostatni. Spę­dził ty­dzień w te­re­nie, szu­ka­jąc śla­dów Teo­woja prak­tycz­nie bez prze­rwy, dla­tego wy­glą­dem bli­żej mu było do zom­bie niż do czło­wieka.

Ostat­nią rze­czą, ja­kiej chciała Da­lia, było zrzu­ce­nie na Mło­dego cze­goś wię­cej niż walka z na­ło­giem nad­mier­nego spo­ży­wa­nia uzdra­wia­ją­cej mik­stury re­any, nie miała jed­nak in­nego wyj­ścia. W Ja­wii zo­stało, nie wli­cza­jąc jej sa­mej, za­le­d­wie czworo Za­kli­na­czy, z czego Senja nie mo­gła wią­zać Viru, a Ni­ko­lina ze względu na swój stan zdro­wia zo­stała w Za­grze­biu. Tej ostat­niej bar­dzo Da­lii bra­ko­wało. Nikt nie znał się na zio­łach i ich ry­tu­al­nym wią­za­niu tak do­brze jak przy­brana matka Teo­woja i Ra­do­woja.

– A kiedy nie było kło­po­tów w raju? – od­parła.

Uśmiech­nął się lekko w od­po­wie­dzi na jej słowa i się­gnął po je­dze­nie, które przy­go­to­wała dla wszyst­kich z sa­mego rana. Ta­lerz opu­sto­szał w eks­pre­so­wym tem­pie. To był naj­lep­szy do­wód, że Młody w końcu do­cho­dził do sie­bie. Jesz­cze dwa mie­siące temu wszy­scy mu­sieli go do je­dze­nia na­ma­wiać. Ni­ko­lina ciężko prze­żyła od­wyk syna. Ob­wi­niała sie­bie za to, że nic wcze­śniej nie za­uwa­żyła, ob­wi­niała Teo­woja, że nic jej nie po­wie­dział, w końcu jed­nak przy­jęła rze­czy­wi­stość taką, jaką była. Od­pu­ściła. Choć kosz­to­wało ją to tro­chę zdro­wia i czasu, ro­zu­miała, że Do­bro­woj do­rósł i tak jak każdy inny Za­kli­nacz był już pa­nem sa­mego sie­bie. Do­brze było wi­dzieć, że po­woli za­czy­nał mieć nad sobą kon­trolę. To była mała, ale po­zy­tywna kro­pla w ca­łym mo­rzu ne­ga­tyw­nych zda­rzeń, któ­rych do­świad­czał Sa­bat.

Da­lia wy­jęła z lo­dówki jesz­cze tro­chę wa­rzyw, do­kro­iła chleb i po­sta­wiła wszystko na stole.

Po kwa­dran­sie po­zo­stali Za­kli­na­cze rów­nież zja­wili się w kuchni. Na­woj wy­glą­dał za­ska­ku­jąco do­brze, mimo że roz­stali się do­piero nad ra­nem i udało mu się zła­pać za­le­d­wie trzy go­dziny snu. A Senja…

No cóż. Senja była dla niej za­gadką. Coś się w niej zmie­niło od czasu, kiedy wi­działy się po raz ostatni. Dwa mie­siące temu przy­je­chała do domu Sa­batu po za­mó­wie­nie, które Ni­ko­lina zło­żyła u Teo­woja. Nie­wiel­kie lu­stro w bo­gato rzeź­bio­nej ra­mie i parę drew­nia­nych ar­te­fak­tów, które Senja sprze­da­wała w swoim skle­pie z bi­żu­te­rią. Oczy­wi­ście mo­gli to wszystko wy­słać paczką, ale Za­kli­naczka uparła się, żeby przy­je­chać oso­bi­ście. Da­lia nie py­tała wtedy o praw­dziwy po­wód wi­zyty, ale miała wra­że­nie, że cho­dziło o coś wię­cej niż za­kupy. Po­dej­rze­wała, że Na­woj może mieć z tą sy­tu­acją nieco wspól­nego, on jed­nak w ogóle nie po­ja­wił się wtedy w War­sza­wie. Mimo to przez cały po­byt w domu Sa­batu Senja pro­mie­niała, a liczbę ką­śli­wych uwag ogra­ni­czyła do mi­ni­mum, co, jak na nią, było wy­bit­nym osią­gnię­ciem. Tym ra­zem rów­nież ema­no­wała dziw­nym bla­skiem. Da­lia wy­czu­wała w Za­kli­naczce ja­kąś nową ener­gię, ale nie po­tra­fiła po­wie­dzieć, z czego ona wy­ni­kała. Była zmę­czona, tak jak wszy­scy po ty­go­dniu nie­prze­spa­nych lub śred­nio prze­spa­nych nocy, a mimo tego jako je­dyna w Sa­ba­cie wy­glą­dała na za­do­wo­loną z ży­cia.

Da­lia prze­lała do kubka mik­sturę, którą przed chwilą przy­go­to­wała, i po­dała ją Senji.

– To jest to, o co pro­si­łaś.

Za­kli­naczka uśmiech­nęła się lekko w po­dzię­ko­wa­niu, jed­nak uśmiech znikł z jej twa­rzy szyb­ciej, niż się po­ja­wił.

– Na­woj po­wie­dział mi o de­mo­nie. Wi­dzia­łaś już wcze­śniej ja­kie­goś?

– Raz. We­les za­brał mnie do miej­sca, w któ­rym je wię­ziono, ale wi­dzia­łam tylko jed­nego z nich. I to nie Utopca. Nie chciał mnie tam za­pro­wa­dzić, ale się upar­łam.

– Dla­czego mnie nie dziwi, że ci uległ… – Do­bro­woj mru­gnął do niej za­czep­nie.

Da­lia pró­bo­wała skar­cić go wzro­kiem, jak pew­nie zro­bi­łaby to jego matka, ale nie po­tra­fiła. Za bar­dzo lu­biła naj­młod­szego woja, żeby go za co­kol­wiek ru­gać.

– Nie była to miła wy­cieczka, za­pew­niam cię. Ni­gdy wię­cej tam nie wró­ci­łam.

– Masz ja­kiś po­mysł, co da­lej? – za­py­tał Młody.

– Za­po­lu­jemy na de­mona i spró­bu­jemy się do­wie­dzieć, gdzie jest ta cho­lerna wy­rwa.

Po­mysł był w za­ło­że­niu do­bry, cho­ciaż bar­dzo ry­zy­kowny. Zwłasz­cza że Za­kli­na­czy było za mało. We troje, z Na­wo­jem i Mło­dym, mo­gli nie dać rady tak po­tęż­nemu de­mo­nowi, ja­kim był Uto­piec. Da­lia po­dzie­liła się tym spo­strze­że­niem z po­zo­sta­łymi.

– Jest jesz­cze Bran. Je­śli chce po­móc, to niech po­maga. – Na­woj, który przed chwilą wstał, żeby zro­bić kawę, po­now­nie usiadł obok Senji.

– Bran jest czło­wie­kiem, a my nie je­dziemy wy­po­czy­wać w nad­mor­skim ku­ror­cie, tylko po­lo­wać na de­mona.

– Jest tward­szy, niż ci się wy­daje – od­po­wie­dział męż­czy­zna.

Od kiedy Na­woj stał się eks­per­tem w za­kre­sie cha­rak­teru jej brata? Sprawy mię­dzy Sa­ba­tem a jej ro­dziną naj­wy­raź­niej za­szły da­lej, niż się spo­dzie­wała, choć sta­rała się je roz­dzie­lać.

– To prawda. Jest tward­szy, niż ci się wy­daje, i ob­ra­żasz go, my­śląc ina­czej. Cześć, mała cza­row­nico! – Bran uśmiech­nął się do niej w progu sa­lonu. – No już nie patrz tak na Na­woja. Sam się tu wpro­si­łem. – Przy­tu­lił ją lekko na po­wi­ta­nie, nim zdą­żyła za­pro­te­sto­wać.

Gromy na­tych­miast znik­nęły z jej my­śli. Nie chciała go w to mie­szać, ale te­raz, kiedy tu był, po­czuła ulgę. Jak za­wsze, gdy jej ja­wień­ski brat znaj­do­wał się w po­bliżu. Branko przy­wi­tał się z resztą Za­kli­na­czy, roz­go­ścił się przy stole i na­lał so­bie kawę do kubka.

– Kiedy wró­ci­łeś?

– Do­słow­nie przed go­dziną. Przy­je­cha­łem, jak tylko się do­wie­dzia­łem, że po­trze­bu­jesz mo­jej po­mocy. Na czym sto­imy? – wy­ja­śniał, nie zwa­ża­jąc na jej pro­te­sty. – Na­woj po­wie­dział mi tylko, że twój chło­pak nie­ziem­sko na­roz­ra­biał i spro­wa­dził na zie­mię ja­kieś tru­chła.

Prze­ska­ki­wał wzro­kiem po­mię­dzy nią a Senją, aż w końcu za­trzy­mał się na tej ostat­niej. Na jego twa­rzy ma­lo­wało się wa­ha­nie i… czu­łość, ja­kiej dawno u niego nie wi­działa. Ostatni raz, chyba gdy jesz­cze spo­ty­kał się z Anną. A od tego czasu mi­nęło już ład­nych kilka lat.

Da­lia mi­mo­wol­nie uśmiech­nęła się pod no­sem. Sporo rze­czy ją naj­wy­raź­niej omi­nęło.

– Sły­sza­łem koń­cówkę roz­mowy i wy­cho­dzi na to, że gdzieś się wy­bie­ra­cie. Nie usły­sza­łem je­dy­nie do­kąd. – Wró­cił spoj­rze­niem do Da­lii.

– Nad Wi­słę. A po­tem, je­śli wszystko pój­dzie zgod­nie z pla­nem, do Na­wii.

– A skąd wiesz, jak się tam do­stać? Mó­wi­łaś, zdaje się, że brama jest za­mknięta na głu­cho.

Da­lia po­krę­ciła głową.

– Nie wiem, ale Uto­piec zna drogę – od­parła.

Spraw­dziła go­dzinę. Mu­sieli po­cze­kać do wie­czora.



War­szawa

Dwie go­dziny póź­niej, gdy do­tarli nad Wi­słę, na ze­wnątrz pa­no­wała już ciem­ność, którą roz­ja­śniała je­dy­nie łuna miej­skiego oświe­tle­nia. Da­lia za­par­ko­wała stare, po­kie­re­szo­wane vo­lvo przy wale po­wo­dzio­wym po pra­skiej stro­nie War­szawy.

– Czego mo­żemy się spo­dzie­wać po de­mo­nie? – za­py­tał Na­woj i wy­jął z torby kilka strzy­ka­wek z przy­go­to­wa­nym wcze­śniej środ­kiem usy­pia­ją­cym i wło­żył je do kie­szeni spodni.

W lu­sterku wstecz­nym wi­działa, jak Młody par­kuje auto Na­woja tuż za nią. Na tyl­nym sie­dze­niu Branko pró­bo­wał upchnąć nóż pod swoją kurtkę, zu­peł­nie nie­przy­sto­so­waną do broni Sa­batu. Wy­jęła z to­rebki la­re­anę, która wzmac­niała słuch, i wy­piła kilka ły­ków.

– Wiem tyle, ile po­wie­dział mi We­les. Czyli nie­stety nie tak dużo, jak bym te­raz chciała – skrzy­wiła się. – Wszyst­kie de­mony uży­wają transu, to jest główne za­gro­że­nie. Jak wpad­nie­cie w trans, to de­mon jest w sta­nie za­pro­wa­dzić was tam, do­kąd chce, i zro­bić z wami co tylko ze­chce. Przy­naj­mniej w teo­rii. – Na­chmu­rzyła się. – W każ­dym ra­zie – kon­ty­nu­owała – nie tyle cho­dzi o siłę fi­zyczną, ile o ochronę wła­snej głowy przez tran­sem.

– A jak się ten trans ob­ja­wia?

– Teo­re­tycz­nie? – Da­lia zwią­zała włosy w wy­soki ku­cyk. – No cóż… tak jak przy każ­dym tran­sie… Je­śli usły­szysz w swo­jej gło­wie po­wta­rza­jące się słowo, blo­kuj je, tak jak byś chciał blo­ko­wać na­trętną me­lo­dię.

– Wszy­scy Stwo­rzy­ciele wie­dzą tak mało o in­nych wy­mia­rach czy je­steś wy­jąt­kiem? – wes­tchnął ciężko Na­woj i wy­siadł z sa­mo­chodu jako pierw­szy.

Da­lia nie pod­jęła te­matu. To nie był czas i miej­sce na wy­ja­śnia­nie Za­kli­na­czom za­wi­ło­ści wy­mia­rów. Poza tym, na­wet jakby chciała to zro­bić, to miała zwią­zane ręce. Kre­acja oraz wszel­kie sprawy z nią zwią­zane były naj­pil­niej strze­żoną ta­jem­nicą. Już samo in­te­re­so­wa­nie się kre­acją przez in­nego Stwo­rzy­ciela pod­le­gało są­dowi i su­ro­wej ka­rze. Mię­dzy in­nymi na tym wła­śnie po­le­gała roz­dziel­ność wy­mia­rów, od za­ra­nia dzie­jów strze­żona przez za­warte mię­dzy Stwo­rzy­cie­lami przy­mie­rze So­leme. Każdy pil­no­wał wła­snego po­letka. A im mniej­sze było to po­letko, tym mniej wie­dział o kre­acji.

– Jak wy­glą­dał ten de­mon, któ­rego wi­dzia­łaś? – za­py­tał Branko.

Da­lia od­wró­ciła się w jego stronę.

– Wy­glą­dała, bo w tym przy­padku to była ona. Prawa ręka We­lesa. Niby jak czło­wiek, ale ja­kaś taka – za­sta­no­wiła się chwilę nad do­bo­rem słowa – nie­wy­raźna. Ze zmy­słami Za­kli­na­cza bez trudu do­strze­żesz de­mo­niczną istotę w skó­rze czło­wieka.

– Jak czło­wiek? Se­rio? A co się stało z ro­ga­tymi łbami i po­czwa­rami?

Da­lia wzru­szyła ra­mio­nami.

– Może ta­kie też są. Za­kła­dam jed­nak, że więk­szość de­mo­nów po­dobna jest do lu­dzi.

Ko­lejne pół­prawdy. Nie mo­gła im po­wie­dzieć, kim do­kład­nie była więk­szość de­mo­nów za­miesz­ku­ją­cych ba­gna We­lesa. Nie po­ra­dzi­liby so­bie z tą wie­dzą.

Wy­sia­dła z sa­mo­chodu i wcią­gnęła w płuca rześ­kie po­wie­trze. Wy­czu­wała w nim całą nad­rzeczną florę, a także za­pach i wil­goć pły­nące od Wi­sły. Choć woda mo­gła rów­nie do­brze po­cho­dzić z chmur, które wie­czo­rem za­wi­sły nad mia­stem. Za­po­wia­dało się na ulewę. Pierw­sze kro­ple desz­czu spa­dały już zresztą na zie­mię. Przy­naj­mniej była nie­dziela i więk­szość lu­dzi, za­miast oku­po­wać wie­czo­rem plaże, przy­go­to­wy­wała się do nad­cho­dzą­cego po­nie­działku. A z upły­wem go­dzin, bo Da­lia nie są­dziła, że Uto­piec ukaże się przed pół­nocą, bę­dzie tych świad­ków jesz­cze mniej.

Wy­cią­gnęła z ba­gaż­nika prze­ciw­desz­czowy płaszcz i za­ło­żyła go na sie­bie. W tym cza­sie Na­woj z Mło­dym i Bra­nem upo­rali się z roz­dzie­la­niem noży i sa­ba­to­wych le­ków. Kwa­drans póź­niej byli już na plaży, nie­da­leko od miej­sca zna­le­zie­nia pierw­szej ofiary.

– Se­rio? Bejs­bol? – Usły­szała za swo­imi ple­cami głos Brana i się od­wró­ciła.

Do­piero te­raz za­uwa­żyła, że Do­bro­woj, który szedł za nią w asy­ście jej brata, rze­czy­wi­ście trzyma pod pa­chą kij bejs­bo­lowy. Młody wzru­szył ra­mio­nami.

– To aku­rat za­wsze się przy­daje. – Za­rzu­cił go na ra­mię.

– Tu się roz­dzie­lamy – po­wie­działa. – Na­woj za­pro­wa­dzi was w umó­wione miej­sce. Nie in­ter­we­niu­je­cie, chyba że bę­dzie to ko­nieczne.

Bran zmie­rzył ją nie­spo­koj­nym spoj­rze­niem.

– Chcesz go zła­pać sama?

Uśmiech­nęła się do niego.

– De­mony wy­czu­wają Stwo­rzy­cieli, tak jak my wy­czu­wamy de­mony. Moja ener­gia przy­cią­gnie go jak ćmę do lampy. Zresztą, Stwo­rzy­ciele nie ule­gają trans­owi, a Za­kli­na­cze tak – do­dała na ko­niec.

Brat Da­lii nie wy­glą­dał na prze­ko­na­nego, jed­nak po chwili od­da­lił się wraz z wo­jami na umó­wione miej­sce.

Gdy zo­stała sama, wy­pro­sto­wała ra­miona i głę­boko ode­tchnęła, na­pa­wa­jąc się ota­cza­ją­cymi ją ży­wio­łami. Wi­sła pły­nęła wartko, za­bie­ra­jąc ze sobą ga­łę­zie i ko­lejne hi­sto­rie do Bał­tyku, a stam­tąd da­lej – do oce­anów. Wiatr szu­miał po­mię­dzy ko­na­rami drzew, a zie­mia na­ma­kała desz­czem. Gdzieś z od­dali do­cie­rały do niej od­głosy ba­wią­cych się na plaży gru­pek lu­dzi, ale ci­chły wraz z upły­wem czasu. Za­ło­żyła kap­tur. Do­cho­dziła pół­noc. Cze­kała ich ciężka i mo­kra noc.

------------------------------------------------------------------------

1 So­leme – przy­mie­rze Stwo­rzy­cieli, chro­niące kon­strukt wy­mia­rów i rzą­dzące nimi prawa.Roz­dział 10

Oby­wa­telka Na­wii

Dom Sa­batu

– Au! Uwa­żaj tro­chę – syk­nęła Venka, gdy Na­woj po raz ko­lejny wbi­jał jej igłę z pod­łą­czoną kro­plówką.

Wes­tchnął. Ile to już było tych kro­pló­wek? Le­ków? Ba­dań? A jej stan cały czas się po­gar­szał. Od wczo­raj­szego wie­czora, od­kąd wró­cił do domu Sa­batu po tym, jak przy wy­rwie zo­sta­wili Da­lię i Senję, czyli za­le­d­wie w ciągu sze­ściu go­dzin, jej stan po­gor­szył się na tyle, że le­dwo mo­gła się ru­szać. Kon­sul­to­wał jej przy­pa­dek z każ­dym spe­cja­li­stą, któ­rego udało się w tak krót­kim cza­sie zła­pać. Wszy­scy da­wali pro­po­zy­cje le­cze­nia, żadna jed­nak nie oka­zała się tra­fiona. Zo­stał jesz­cze re­zo­nans, ale do tego trzeba było szpi­tala, a za­wie­zie­nie jej w ta­kim sta­nie spro­wa­dzi­łoby im na głowę po­li­cję. Był na to jed­nak go­tów. Na­wet na zmie­rze­nie się z po­li­cją.

– Wiem, że nie leży to w two­jej na­tu­rze, ale po­sta­raj się nie ru­szać.

Venka za­chi­cho­tała, ale po­słusz­nie za­sty­gła w miej­scu. Cała ona. Po­si­nia­czona, chora, z do­świad­cze­nia wie­dział, że po­trafi przy­pie­przyć tak mocno, że w gło­wie po­ka­zy­wały się gwiazdy, a chi­cho­tała jak pod­lo­tek. Za to ją ko­chał. Za te wszyst­kie małe sprzecz­no­ści, które nie­gdyś wno­siły ko­lo­ryt do jego co­dzien­nego ży­cia. W żad­nej z póź­niej­szej in­kar­na­cji nie po­znał ko­biety, która tak za­ła­zi­łaby mu za skórę jak Venka. Na­wet pełna ko­lo­rów Senja, z którą łą­czyło go je­dy­nie kilka po­spiesz­nie skra­dzio­nych fi­zycz­nych ak­tów oraz qu­asi-przy­jaźń po fak­cie. Z Venką było ina­czej.

Wło­żył do uszu ste­to­skop i przy­tknął me­ta­lową koń­cówkę do jej piersi. Jej ręka na­tych­miast wy­lą­do­wała na jego dłoni, prze­su­wa­jąc ją tak, że prak­tycz­nie po­kry­wała całą pierś. Na­woj prze­łknął ślinę.

– Venko… – Jego głos był ci­chy, udrę­czony. – Pró­buję cię zba­dać.

Uśmiech­nęła się sze­roko i prze­krę­ciła się tak, że roz­cię­cie su­kienki, którą po­ży­czyła jej Senja przed wy­jaz­dem, się­gało po­wy­żej po­łowy uda.

– A ja pró­buję po­móc ci mnie zba­dać. Pa­mię­tam, że by­łeś w tym na­prawdę do­bry.

– Je­steś nie­moż­liwa.

Venka prych­nęła.

– Od­kąd tu przy­je­cha­łam, trak­tu­jesz mnie jak por­ce­lanę, a ja je­stem wo­jow­niczką, do cho­lery. Tak jak ty. Na­prawdę się nie stłukę. Chyba że cho­dzi o Senję?

Za­trzy­mał się w bez­ru­chu.

– Dla­czego mia­łoby cho­dzić o Senję?

– Do­brze wiesz dla­czego. Ro­zu­miem, że nie je­stem tak atrak­cyjna jak ona, ale kie­dyś ci to nie prze­szka­dzało.

– Głu­pia je­steś, wiesz?

– A ty uparty. Mó­wię ci, od­kąd się po­ja­wi­łam, że nic dla mnie nie mo­żesz zro­bić, a ty jak wół cią­gniesz te ba­da­nia.

– Ni­gdy nie mó­wi­łaś, że nic nie mogę dla cie­bie zro­bić. – Ujął ją za pod­bró­dek i przez chwilę nie pusz­czał. Co ona ukry­wała?

Venka usia­dła na łóżku.

– Chcia­łam dać nam chwilę, za­nim wszystko się zmieni. Chcia­łam mieć cię na chwilę dla sie­bie. Ale już czas…

Na­woj spoj­rzał na nią twardo.

– Na co? Na co jest już czas, Venko?

– Ja umie­ram. I nic nie mo­żesz zro­bić. Nikt nic nie może zro­bić. Umie­ram, bo nie po­winno mnie tu być. Moje ciało nie na­leży do tej rze­czy­wi­sto­ści. Jest tylko stwo­rzoną z Viru ułudą. Mu­szę znowu stać się welą, żeby od­ro­dzić się w pełni jako Za­kli­naczka. W swoim ciele.

Ste­to­skop wy­lą­do­wał z hu­kiem na ścia­nie. Na­wet nie wie­dział, kiedy to się stało, jego ręce na chwilę po pro­stu prze­jęły kon­trolę. Umie­rała? Prze­cież do­piero tu do­tarła. Do­piero na nowo po­ja­wiła się w jego ży­ciu. Tylko po to, żeby umrzeć? To mu­siał być ja­kiś okrutny żart. Venka do­tknęła jego po­liczka.

Pod­niósł na nią wzrok.

– To jest ła­ska Swa­roga, za którą je­stem mu wdzięczna. Je­stem w końcu wolna. Na­prawdę wolna. Nie ro­zu­miesz tego?

Ro­zu­miał. Nie zmie­niało to jed­nak po­staci rze­czy. Myśl o tym, że znowu ją straci, na­pa­wała go prze­ra­że­niem. Przy­tu­lił ją mocno.

– To co ja mam te­raz zro­bić? – W swoim gło­sie usły­szał de­spe­ra­cję. – Tak po pro­stu dać ci umrzeć? Jak mam to uczy­nić? Je­stem le­ka­rzem, do cho­lery.

Po­gła­skała go raz jesz­cze po po­liczku, a on przy­krył jej dłoń swoją. Tak bar­dzo za nią tę­sk­nił, za jej do­ty­kiem, śmie­chem, sło­wami.

– Do­kład­nie tak. Dać mi umrzeć po to, że­by­śmy spo­tkali się na­stęp­nym ra­zem. Bez klą­twy. A może na­wet i bez swar­nych Stwo­rzy­cieli. – Znów do­tknęła jego po­liczka. – A przed­tem zba­daj mnie w końcu, jak na­leży.

Na swo­ich ustach po­czuł jej usta. W pierw­szym od­ru­chu chciał się od niej ode­rwać i po raz ko­lejny wy­punk­to­wać ry­zyko zwią­zane z ja­ką­kol­wiek ak­tyw­no­ścią w jej sta­nie. Jed­nak gdy jej ję­zyk wśli­zgnął się głę­biej i do­tknął jego ję­zyka, mo­men­tal­nie stra­cił kon­trolę. Dło­nie znowu za­częły żyć wła­snym ży­ciem i nie wia­domo kiedy jedna z nich wy­lą­do­wała na udzie Venki. Prze­su­wał ją co­raz wy­żej i wy­żej, a gdy był już bli­sko punktu, w któ­rym tak bar­dzo chciał się zna­leźć, w jego kie­szeni za­wi­bro­wał te­le­fon. Prze­klął pod no­sem i od­su­nął się od niej. Żeby ochło­nąć, so­lid­nie za­czerp­nął po­wie­trza. Mu­siał ode­brać, wy­świe­tlacz po­ka­zy­wał Mło­dego, któ­rego zo­sta­wił w mie­ście.

– Coś pil­nego?

– Chyba na­mie­rzy­łem ko­lej­nego de­mona.

– Chyba?

Oczyma du­szy Na­woj wi­dział, jak Młody wzru­sza ra­mio­nami.

– W ra­por­cie po­li­cji mowa jest tylko o ofie­rze.

Po­now­nie prze­klął. Na twa­rzy Venki ma­lo­wała się tę­sk­nota po­mie­szana z roz­cza­ro­wa­niem. Czyli do­kład­nie te same emo­cje, ja­kie w nim ko­tło­wały się w tej chwili .

– Za­raz tam będę.

Roz­łą­czył się.

– Idę z tobą – po­wie­działa to­nem nie­zno­szą­cym sprze­ciwu.

– Je­steś za słaba. – Spró­bo­wał prze­mó­wić jej do roz­sądku, choć wie­dział, że na nie­wiele się to zda. – Jak mam wal­czyć z de­mo­nem, je­śli będę cały czas za­sta­na­wiał się, czy wszystko z tobą w po­rządku?

– Mam na­prawdę do­syć tych two­ich no­wo­cze­snych wy­na­laz­ków, po któ­rych chce mi się tylko cały czas si­kać. – Od­le­piła pla­ster i wy­cią­gnęła z żyły kro­plówkę, za­nim zdą­żył ją po­wstrzy­mać. Krew nie po­pły­nęła jed­nak, jak miało to miej­sce za każ­dym ra­zem w ta­kiej sy­tu­acji. – Poza tym ja go wam z ła­two­ścią wskażę. Oby­wa­tele i oby­wa­telki Na­wii po­znają się na­wza­jem, za­ufaj mi.

Ro­ze­śmiała się ze swo­jego żartu. Na­wo­jowi do śmie­chu jed­nak nie było. Ani z po­wodu tego, w jak sła­bym sta­nie była Venka, ani z po­wodu ko­lej­nego de­mona, który uwol­nił się z wy­miaru We­lesa. Za­le­d­wie kilka go­dzin po tym, jak zo­sta­wił za sobą wy­rwę i wró­cił do domu Sa­batu. Wy­jął z le­kar­skiej torby ban­daż i śro­dek de­zyn­fe­ku­jący.

– Wy­cią­gnij rękę.

Tym ra­zem się nie dro­czyła, tylko zro­biła to, o co ją pro­sił. Cho­ciaż raz. Prze­mył ranę po kro­plówce pły­nem de­zyn­fe­ku­ją­cym i mimo że nie pły­nęła z niej krew, po­ło­żył na nią opa­tru­nek, a po­tem za­kleił pla­strem. Wstała, gdy tylko skoń­czył, i po­ca­ło­wała w usta. A po­tem po­szła do ła­zienki. Wie­dział, że to głu­pota za­bie­rać ją ze sobą, ale ro­zu­miał też, że była wo­jow­niczką. Nie mógł so­bie wy­obra­zić dla wo­jow­niczki gor­szego sce­na­riu­sza od po­wol­nego umie­ra­nia w łóżku.



Na­wia

– Za­wsze cię ta­kie tłumy wi­tają? – Senja prze­chy­liła głowę, przy­glą­da­jąc się we­lom za ple­cami Da­lii.

Kilka wel szybko prze­ro­dziło się w dzie­siątki. Gro­ma­dziły się w nie­wiel­kiej od­le­gło­ści od nich. Da­lia wy­czu­wała ich na­dzieję, ocze­ki­wa­nie i sa­mot­ność, ale nie po­tra­fiła im po­móc. Tylko gaj We­lesa za­pew­niał bez­pieczne schro­nie­nie. Po­zo­stała część lasu była pust­ko­wiem. Nie­koń­czą­cym się la­bi­ryn­tem drzew, krze­wów i ro­ślin. Ona mo­gła je­dy­nie za­pro­wa­dzić je do domu.

– Nie zwra­caj na nie uwagi. Po pro­stu pójdą za nami tam, gdzie ich miej­sce.

– Nie bo­isz się We­lesa? – za­py­tała znie­nacka dziew­czyna.

W jej gło­sie Da­lia usły­szała strach. Chyba po raz pierw­szy, od­kąd się znały. Słusz­nie, bo miała się czego bać. Po­ja­wiła się w ciele czło­wieka w in­nym wy­mia­rze i zła­mała prawo roz­dziel­no­ści świa­tów. Za to We­les wy­mie­rzał su­rową karę. Jed­nak im wię­cej czasu upły­wało od mo­mentu, gdy prze­do­stały się przez wy­rwę, tym więk­szej Da­lia na­bie­rała pew­no­ści, że mają szansę. A za­gu­bione wele, które co­raz tłum­niej sta­wiały się na wy­prawę do gaju Stwo­rzy­ciela Ma­gii, tylko ją w tym prze­ko­na­niu utwier­dzały. Wy­glą­dało na to, że We­les po­zo­sta­wił swój wy­miar bez opieki. Znowu. Do­kąd się udał? Tego nie wie­działa. Na pewno nie do Ja­wii, bo tam też by go wy­czuła. Ja­ki­kol­wiek był po­wód jego nie­obec­no­ści, cie­szyła się z ta­kiego ob­rotu spraw. Chciała skon­fron­to­wać się z nim do­piero, gdy przed­stawi swe po­ło­że­nie in­nym Stwo­rzy­cie­lom, i wy­glą­dało na to, że jej ży­cze­nie się speł­niło. Przy­naj­mniej tyle.

Za­trzy­mała się w pół kroku.

– We­lesa w tym wy­mia­rze nie ma. Nie czuję jego ener­gii, a my, Stwo­rzy­ciele, wy­czu­wamy się na lata świetlne. O ile znaj­du­jemy się w tym sa­mym wy­mia­rze i pa­mię­tamy, kim je­ste­śmy – do­dała ci­szej.

Znowu ogar­nął ją wstyd z po­wodu tego, co się stało, i że tak późno do­my­śliła się, kim jest Łowca. Że tak późno zła­mała klą­twę We­lesa. Szybko jed­nak zdu­siła te mało przy­datne emo­cje.

– Może tak go wal­nę­łaś rok temu swo­imi ży­wio­łami, że jesz­cze nie po­wstał? – Senja unio­sła kpiąco brwi.

– Nie wal­nę­łam, tylko we­pchnę­łam za bramę i za­ry­glo­wa­łam drzwi. Uwierz mi, że nie zro­bi­łam mu trwa­łej krzywdy. Nie by­ła­bym w sta­nie. Nikt nie byłby w sta­nie poza Świę­to­wi­tem.

I nie cho­dziło tylko o to, że prze­moc nie­zbędna do skrzyw­dze­nia Stwo­rzy­ciela pierw­szego kręgu po­zo­sta­wała poza jej emo­cjo­nal­nym za­się­giem. W końcu byli jej ro­dziną tak samo jak Sa­bat. W jej sło­wach kryła się jesz­cze inna prawda. We­les był Stwo­rzy­cie­lem i nie­za­leż­nie od tego, co zro­bił, od­po­wie­dzial­no­ści, którą na so­bie dźwi­gał, nie zdzier­żyłby nikt inny. A ma­gię, którą po­sia­dał, Świę­to­wit dał tylko jemu, tak samo jak ży­wioły po­wie­rzył jej. Czy to się ko­muś po­do­bało, czy nie, bez We­lesa nie było Na­wii. A bez Na­wii nie było ko­lej­nych in­kar­na­cji.

We­szła mię­dzy drzewa i po­chy­liła się nad ro­śli­nami. Roz­chy­lała je dłońmi, szu­ka­jąc tej wła­ści­wej.

– O, jest.

Senja przy­pa­try­wała się jej po­szu­ki­wa­niom ze zdzi­wie­niem i z wła­ściwą so­bie drwiną wy­pi­saną na twa­rzy.

– Zna­la­złaś kra­sno­ludki?

Da­lia krótko się za­śmiała.

– Coś lep­szego. Zna­la­złam drogę do gaju We­lesa.

– My­śla­łam, że je­ste­śmy w gaju We­lesa.

– O, nie. To jest tylko na­wień­ski las. A to jest ho­sta. – Wska­zała na ro­ślinę o nie­bie­skich li­ściach. – Je­śli ktoś wie, jak ich szu­kać, to szybko znaj­dzie się w świę­tym gaju We­lesa, bo ho­sty pro­wa­dzą wprost do Drzewa Ży­cia. Tak samo jak kwiaty da­lii pro­wa­dzą na moją po­lanę. W prze­ciw­nym ra­zie bę­dzie błą­dzić po na­wień­skim le­sie do po­stra­da­nia zmy­słów.

Ko­lejna pu­łapka Na­wii. Wele, które wbrew za­ka­zowi We­lesa opu­ściły gaj, ni­gdy stąd nie wra­cały. Nie chciała my­śleć o tym, że taki los mógł spo­tkać rów­nież Teo­woja i Ra­do­woja. Była to jed­nak lep­sza al­ter­na­tywa rze­czy­wi­sto­ści tego wy­miaru niż prze­kro­cze­nie pro­wa­dzą­cego do Pra­wii Ala­tyru.

– Trzy­maj się tak bli­sko mnie, jak tylko mo­żesz, ina­czej się zgu­bisz.

Wy­szu­kała ko­lejną ho­stę, i na­stępną. Senja szła za nią krok w krok, bez po­dej­mo­wa­nia dys­ku­sji, co jak na nią było ra­czej nie­spo­ty­kane. W końcu sta­nęły na skraju drogi pro­wa­dzą­cej do Drzewa Ży­cia.

Senja wy­dała z sie­bie ci­che wes­tchnie­nie. Na jej twa­rzy ma­lo­wał się za­chwyt, ja­kiego Da­lia jesz­cze u niej nie wi­działa. Ten wi­dok, je­dyny w swoim ro­dzaju, na każ­dym mu­siał zro­bił pio­ru­nu­jące wra­że­nie. Był kwin­te­sen­cją ży­cia i śmierci. Kwin­te­sen­cją Viru. Tę­sk­nota ude­rzyła w Da­lię z całą swoją mocą. Ży­wioły wę­dro­wały w jej ciele, aż w końcu osia­dły w sercu. Czuła ich ra­dość, pod­eks­cy­to­wa­nie i po­trzebę wol­no­ści. Tak wiele chwil w wiecz­no­ści spę­dziła wraz z We­le­sem pod Drze­wem Ży­cia, wi­ta­jąc wele, które prze­kra­czały Ala­tyr, i że­gna­jąc te, które wy­bie­rały się w ko­lejną po­dróż. Wi­działa we wspo­mnie­niach Stwo­rzy­ciela ma­gii, który wy­cią­gał do nich dłoń, kiedy tego po­trze­bo­wały, a kiedy się bały, jego ener­gia była dla nich opoką. Za­nim wszystko się tak cho­ler­nie skom­pli­ko­wało.

Ro­zej­rzała się. Wszystko było ta­kie, jak za­pa­mię­tała, a jed­nak się było inne. Gaj We­lesa, nie­gdyś tak pe­łen ży­cia, te­raz, po­dob­nie jak na­wień­ski las, zio­nął pustką. Wele, które przy­szły za nimi do gaju, roz­pierz­chły się ra­do­śnie na wszyst­kie strony. W końcu zna­la­zły się w domu. Cho­ciaż tyle udało się jej na­pra­wić. Po­cią­gnęła Senję za sobą w stronę Drzewa Ży­cia, a gdy przed nim sta­nęły, Da­lia po­chy­liła się i do­tknęła zim­nej po­wierzchni Ala­tyru. Ka­mień na­wet nie drgnął w kon­tak­cie ze Stwo­rzy­cielką. Droga była za­mknięta.

– Jak to działa? – Senja zaj­rzała jej przez ra­mię. – Mu­sisz wy­po­wie­dzieć ja­kieś za­klę­cie, żeby prze­do­stać się do in­nego wy­miaru?

Stwo­rzy­cielka po­ło­żyła na Ala­ty­rze drugą dłoń, szu­ka­jąc choć odro­biny po­łą­cze­nia z Vi­rem.

– W nor­mal­nej sy­tu­acji nie. Ja mu­sia­ła­bym tylko wie­dzieć, do­kąd chcę się prze­do­stać, a Ala­tyr utwo­rzyłby od­po­wiedni tu­nel w cza­sie i prze­strzeni. Ty do po­dróży po­mię­dzy wy­mia­rami po­trze­bo­wa­ła­byś Mer­kaby. W nor­mal­nych wa­run­kach, gdy­bym nie za­mknęła tego przej­ścia dla ży­wych.

– A mo­żesz je otwo­rzyć?

Da­lia zmarsz­czyła czoło.

– Tylko na po­dróż w prze­szłość. Żeby po­now­nie otwo­rzyć drogę do te­raź­niej­szo­ści, mu­sia­ła­bym wy­ko­nać ry­tuał w Ja­wii, bo tam za­mknę­łam Ala­tyr. I moż­liwe by­łoby to do­piero pod­czas Prze­si­le­nia. Poza tym, na­wet jak­bym mo­gła, to nie otwo­rzy­ła­bym go na te­raź­niej­szość. Po co mia­ła­bym uła­twiać ży­cie We­le­sowi? To wła­śnie tędy prze­ni­kał do Ja­wii

Wy­jęła z ple­caka Księgę Ży­wio­łów, otwo­rzyła ją i po­ło­żyła obok sie­bie. Na­stęp­nie raz jesz­cze po­ło­żyła dło­nie na Ala­ty­rze.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: