Połów. Poetyckie debiuty 2016 - ebook
Połów. Poetyckie debiuty 2016 - ebook
Almanach z wierszami 9 najlepiej rokujących poetów, będących przed debiutem książkowym. W edycji 2016 znaleźli się: Paweł Biliński, Sebastian Brejnak, Paula Gotszlich, Robert Jóźwik, Kuba Kiraga, Julia Mika, Adrianna Olejarka, Jakub Pszoniak i Bartek Zdunek. Wyborem oraz redakcją zajęli się Kacper Bartczak, Tadeusz Dąbrowski oraz Marta Podgórnik.
Spis treści
Paweł Biliński
o rzeczach niemożliwych
przemarzanie
twoje miasto
algorytmy
tłum wielki, piątek w hipermarkecie
przeszłość
z rozmyślań o rzeczach niemożliwych
zanim odjedziesz
ulica Bożego Ciała
zespolenie
zgrzeszyłem
Marta Podgornik: Najokrutniejszy miesiąc to jednak grudzień. O wierszach Pawła Bilińskiego
Sebastian Brejnak
Kodeina
Rytm
Brunch
Jakub i anioł
Na sznurkach
Obowiązek
Pan w marynarce
Prawdę i tylko prawdę
Kopista
Contra
Pochwała Abrahama
Tadeusz Dąbrowski: Głód autentyczności
Paula Gotszlich
Bezdech
Sen albo Tren XIX
Naprawdę tak ktoś powiedział w grudniu 2012
Bomba
Awangarda
Bombka
Święta
Przy produkcji gąbek w Leverkusen
Bezdech
Sztuczne oddychanie
Nieszczęśliwe zakończenie
Tadeusz Dąbrowski: Stanowcza niepewność i dystans do siebie
Robert Joźwik
Tylko psy i satelity
*** (cienie)
*** (zawartość)
*** (wstęgi)
*** (aula)
*** (sieć)
*** (warianty)
*** (A)
*** (czerwień)
*** (ogrody)
*** (eksploracja miejska)
Marta Podgornik: Ciepłe miejsca. O poezji Roberta Joźwika
Kuba Kiraga
Bity
Nowe życia
Odprysk
Pytanie N°9
Uprowadzenie
Od stacji do stacji
Na trajektorii objęć
Od stancji do stancji
Trwając
Sycone gniewem
Do brzegu
Marta Podgornik: Policz raz dwa do trzech. O wierszach Kuby Kiragi
Julia Mika
Wiersze czyszczące
[Zmiana pościel- /i]
Wo/men
Alkoland, pisany przy zupce chińskiej
Delirka pierworodna
Wiersz do innego dziecka
Gwoźdź powieszonego
Przeczyszczalnia klatkowych ściekow
I/10
Siedzącej naprzeciwko w poczekalni
a pierwiastek z trzech: dwa
Kacper Bartczak: Julia Mika – Dom wad
Adrianna Olejarka
Zwyczajne rzeczy
w Warszawie znajduję młodość
Na wsi umiera się łatwiej
[jadę w strony rodzinne]
nikt już nie pisze listów do matek
ostatniego dnia pracy
niepokolenie
jesień, piątek, Wisła
na Misztalach nigdy się nie dorasta
dorosłość IV
to o nas
Tadeusz Dąbrowski: Zapis godzenia się z przemijającą młodością
Jakub Pszoniak
Chyba na pewno
Przedzimie
Logika
Bytom
Niewiele
KRK
Pół
Lux ex Silesia
Splot zderzeń
Koniec historii
Prokrastynacja
Kacper Bartczak: Przekład wewnętrzny – uwaga wstępna do wierszy Jakuba Pszoniaka
Bartek Zdunek
Sól z ziemi
Poza
Czytałem kiedyś Wittgensteina
Lekcja geometrii
Zasady
Znowu Borges
Miejsce niewesołe
[jeden, jeden dziennie przepis]
Nosisz T-shirt po Lasse z Bergen
Drobne interesy
Sól z ziemi
Kacper Bartczak: Bartek Zdunek i jego melodyjne geodezje
Alfabetyczny spis tytułow i incipitow
Kategoria: | Poezja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-65358-89-9 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
najokrutniejszy miesiąc to jednak grudzień
jeśli wierzyć słowom piosenki i korzeniom drzew
kurczowo wczepionym w martwe trzewia ogrodu
w grudniu miłość jest prawie monochromatyczna
tak mówi widok za oknem i twoje chłodne oczy
gdy padają pytania o początek i koniec
zwłaszcza te o koniec
a przecież mamy jeszcze w sobie ciepłe miejsca
więc podejdź przyłóż rękę i spróbujmy uwierzyć
że można zostać tak jeszcze przez chwilę
zanim przysypie nas zima
przykryje ziemiatwoje miasto
lubię zwiedzać twoje miasto
godzinami niespiesznie poznawać
łagodne linie rozwidlonych ulic
błądzić po gładkich placach
wzgórzach i wilgotnych zaułkach
w twoim mieście mam ulubione miejsca
dobrze mi znane dzielnice
których długie sine arterie
w godzinach wieczornego szczytu
tętnią od słów i płytkich oddechów
o tej porze twoje miasto
jest pełne drżenia i krzyku
głęboko w ciemnych korytarzach
szybka jazda pociągami metra
trwa aż do świtu przebudzenia
rozprysku światła na końcu tunelualgorytmy
This is a wide world we travel
And our paths rarely cross
And we do a whole lot of living
In between
The Waterboys
start początek drogi
był niby taniec niewinny radosny
jak pierwsze kroki nowej podróży
zbyt łatwe gdy je wspominam teraz
coraz częściej budzę się i nasłuchuję
w śródnocnym zaniemyśleniu samotna
wskazówka zegara boleśnie nakłuwa ciszę
leżące obok ciało śni nieznane sny
pytasz co jeszcze może się wydarzyć
dziś lub za tydzień i ile pozostało
do końca nie wiesz że aby przejść dalej
trzeba spełnić kolejny warunek
czy ten cichy rytm to bicie serca
czy raczej jednostajne uderzenia fal
podobno chciałeś pogładzić moje włosy
a znalazłeś tylko zielone nitki glonów
ale nie rezygnuj bądź cierpliwy jeszcze
parę kroków i poznasz moje imię w końcu
przekonasz się na ile udało ci się zbliżyć
do pola z napisem stoptłum wielki, piątek w hipermarkecie
zaparkować w taki dzień to cud
wewnątrz tłum gęsty, hałaśliwy
jak na wiecu czy publicznej egzekucji
półki wznoszą się wyżej niż niebo
dzisiaj dzień niezwykłych atrakcji
jakiś uczeń przed chwilą wygrał
trzydzieści srebrnych monet
za podanie właściwej odpowiedzi
podobno jest wśród nas człowiek
którego ogłoszą królem zakupów
ale to raczej nie ten, co stoi za mną
koszyk ma prawie pusty, w nim tylko
ocet, gąbka, parę gałązek z kolcami
trzeba wracać, niedługo zamykają
kupiłem chleb i czerwone wino
kilku klientów wyrywa sobie
ostatnie przecenione ubrania
gdy wychodziłem, na dworze pociemniało
drzwi hipermarketu rozwarły się na dwojeprzeszłość
szarpnięcie, pług zahacza o kamień
wspomnienia nabiegają krwią
horyzont zawija się i wsiąka w łąkę
przeszłość zaczaiła się pod warstwą darni
nocą wbija we mnie zardzewiałe odłamki i zbielałe kości
w dzień rozsypują się dawne lęki
gdy zgarniam je garściami z jasnych sosnowych desek
w palcu pozostaje drzazga
to dobrze, opowiem ci kiedyś o niej
o tym, że była jak ukłucie rzeczywistości
teraz już wiem, że czekanie ma wiele wspólnego z rzeką
można się zanurzyć albo dać ponieść donikąd
na razie piję mleko, myślę o chmurach i obserwuję
mój koniec linii pomiędzy domem a nieskończonościąz rozmyślań o rzeczach niemożliwych
chodź, podaruję ci ten wiersz
którego nie ma, a przecież mógłby powstać
utkany z przeczuć i nienazwanych pragnień
od których litery cicho tężeją
a zwrotki ścielą się w równych wersach
przywierając gładko do wilgotnej skóry
podaruję ci wiersz, który mógłby trwać
tam, gdzie noc nie kończy się nad ranem
ale za każdym dotknięciem zapada na nowo
aż wreszcie świt spływa z kartek
na podłogę przy uchylonym oknie
a letni powiew te kartki unosi
jak powieki, które przymknęłaś na chwilę
po tym, co się nie mogło zdarzyć
i nigdy się nie zdarzyło
więc chodź, podaruję ci ten wiersz
przecież i tak go nie mazanim odjedziesz
cieszmy się sobą póki jeszcze można
chcę cię pamiętać radosną i piękną
została jedna noc żeby się poznać
by się zapomnieć mamy całą wieczność
więc tak mnie całuj jakby świat umierał
nie chcę wypuszczać cię z ramion do rana
na bycie razem mamy tylko teraz
i resztę życia by się odzwyczajać
nie myślmy o tym co się potem zdarzy
ważna jest każda nadchodząca chwila
tę noc poświęćmy na spełnianie marzeń
wszystkie następne – żeby ją wspominaćulica Bożego Ciała
podobno na ulicy Bożego Ciała
żyje się inaczej niż na zwykłych ulicach
drzewa na wiosnę sypią tam kwiaty pod nogi
ludziom w procesji śpieszącym do pracy
sprzedawcy oszukują na korzyść klienta
a w pubie upić się można tylko na wesoło
tam wszystkie dziewczyny mają boskie ciała
którymi obdarzają hojnie i miłosiernie
mężczyźni mało klną i piją głównie oranżadę
a swoje żony zdradzają tylko w dni parzyste
tam legowisko kloszarda w zaułku
jest wygodniejsze od łóżka z Ikei
obłoki nad głową płyną jasne i złote
jak gdyby otworzyło się Niebo
zimą śnieg prawie nie jest zimny
a zmierzch zapada godzinę później
podobno z ulicy Bożego Ciała
jest o dwa kroki bliżej do Rajuzespolenie
świat realny podobno wciąż istnieje, ale od dawna ukryty
reszta dzieje się gdzieś na granicy, na styku
skąd już nie da się uciec, powłoka fikcji przywarła zbyt mocno
więc stopniowo tracimy wiarę, porzucamy nadzieję i zabijamy miłość
z tych trzech ona jest najgorsza – zawsze przychodzi za późno
uderza w najczulsze miejsce i czeka, aż upadniesz
przetrwać uda się nielicznym. na razie przyklejeni do luster lub do siebie
pełni rezygnacji zdrapujemy etykiety z dawno przeterminowanych marzeń
i upychamy zmęczone noce między kolejne brudne dni
na szczęście mam swoją część urojoną, w końcu osunę się w nią, zanurzę
miesiące jak wagony powloką się w przyszłość, zgrzytając na rozjazdach
a w ustach pozostanie metaliczny smak oczekiwania