Polowanie na bestię z Majdanka - ebook
Polowanie na bestię z Majdanka - ebook
Wojna wydobywa z ludzi zarówno to, co najlepsze, jak i to, co najgorsze.
Hermine Braunsteiner swoją „karierę” w obozach koncentracyjnych rozpoczęła w Ravensbrück już na dwa tygodnie przed wybuchem II wojny światowej, ale dopiero na Majdanku dała pełny upust swemu sadyzmowi i bestialstwu. To tam zyskała przydomek „Kobyły” i „Tratującej Klaczy”, a to za sprawą obuwia z podbiciem ze stali, które wykorzystywała do kopania lub wręcz skakania po więźniarkach.
Po pierwszym procesie w Wiedniu wyłgała się krótkim wyrokiem, w poczet którego zaliczono areszt. Potem, dzięki małżeństwu z byłym amerykańskim żołnierzem, uciekła do USA, gdzie żyła sobie spokojnie, dopóki nie wytropił jej Szymon Wiesenthal. Batalia o jej sprawiedliwe osądzenie trwała niemal 20 lat, a i tak zakończyła się wątpliwym sukcesem.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: | brak |
ISBN: | 978-83-8280-993-0 |
Rozmiar pliku: | 1 006 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Powyższe wspomnienia zapisał siwiejący już wtedy mężczyzna, który przeszedł do historii pod przydomkiem Nazijäger, czyli „łowca nazistów”. Człowiek, którego nazwisko spędzało sen z powiek hitlerowskim zbrodniarzom ukrywającym się w tym czasie głównie w Ameryce Południowej, zaczął się niepokoić przedłużającą się nieobecnością przyjaciela. Jakby ktoś czytał mu w myślach, nagle głos z głośnika – jak to było wówczas przyjęte w izraelskich kawiarniach i hotelach – zaanonsował: „Pan Wiesenthal proszony jest do telefonu!”.
Oczy gości kawiarni spoczęły na mężczyźnie, który odłożył gazetę, wstał z krzesła i poszedł w kierunku wejścia. Zwłaszcza trzy kobiety wpatrywały się w jego oddalające się plecy. Kilku ludzi zaczęło bić brawo. „W Wiedniu zdarzało się – przyznawał – że niektórzy goście kawiarniani spluwali na mój widok”. Szymon Wiesenthal, zyskawszy pewną sławę po ujawnieniu przeszłości wciąż pozostającego w służbie austriackiego policjanta, który dwie dekady wcześniej odnalazł Annę Frank w jej kryjówce, zniknął w głębi kawiarni.
Wiesenthal zgodnie z przewidywaniami usłyszał w słuchawce telefonu tłumaczenia Zeeva. Niespodziewanie musiał zastąpić w pracy jednego z kolegów i nie mógł przybyć na spotkanie. Umówili się na wieczór, po czym Wiesenthal skierował się do swojego stolika, ale ze zdziwieniem zauważył, że w ciągu tych kilku minut dosiadły się do niego owe trzy kobiety. Gdyby nie dostrzegł swojej gazety, byłby przekonany, że pomylił miejsca.
„Jedna z nich wstała – relacjonował – i odezwała się po polsku: «Przepraszamy pana, że tak po prostu usiadłyśmy przy pana stoliku, ale usłyszałyśmy pana nazwisko przez głośnik i chciałyśmy z panem porozmawiać. Wszystkie trzy byłyśmy w Majdanku. Czy wie pan może, co stało się z ‚Kobyłą’»?
Wiedziałem oczywiście, co oznacza kobyła po polsku, ale nie mogłem sobie tego określenia z nikim skojarzyć.
«Oczywiście, nie wie pan, o kogo chodzi. Zawsze myślimy, że każdy wie, kto to jest ‘Kobyła’. Nazywamy ją tak dlatego, że kopała i deptała więźniarki nogami. Naprawdę nazywa się Hermine Braunsteiner i pochodzi z Austrii. Ona była najgorsza ze wszystkich»”.
Mężczyzna, który kilka lat wcześniej wytropił w Argentynie Adolfa Eichmanna, spojrzał na nią pytająco. Nie, nie słyszał wcześniej o „Kobyle”. Kobiety opowiedziały Wiesenthalowi, że na Majdanku, w miejscu zagłady około półtora miliona Żydów i innych „niepożądanych” osób, pracowała austriacka strażniczka, która nawet na tle makabrycznych standardów obozowych słynęła z sadystycznego traktowania swoich więźniarek.
Nie potrafiły wymazać ze swoich myśli tych wspomnień. Opisały, jak maszerowała przez obóz z pejczem, chłoszcząc więźniarki, kiedy tylko chciała i za co tylko chciała. To, że prowadziła je do komór gazowych Majdanka, wydawało się jej nie wystarczać – musiała je najpierw poniżyć, odbierając tę resztkę ludzkiej godności, która jeszcze im pozostała.
„Moja rozmówczyni – opisywał Wiesenthal – zaczęła się nagle bardzo denerwować. Była osobą około czterdziestki, a jej przeżycia odbiły się również na jej wyglądzie. Na policzki i szyję wystąpiły ceglaste rumieńce, a głos jej stał się chrypliwy. «Nigdy nie zapomnę tego dziecka… To dziecko… wie pan, to było małe dziecko… Ten mężczyzna niósł je na plecach. To znaczy niósł je w plecaku i nie wiadomo było, co tam jest. Przypadkiem przechodził koło Braunsteiner, a ona miała zawsze pejcz przy sobie, kiedy przychodził transport. Waliła tym pejczem na ślepo i uderzyła też w ten plecak. Wtedy usłyszeliśmy krzyk i płacz. Kazała rozwiązać ten worek i ukazało się w nim dziecko. Stałyśmy całkiem blisko i widziałyśmy jego twarz. Było przerażone, wyrywało się temu mężczyźnie, który chciał je zatrzymać, i zaczęło uciekać. Ale ona dopędziła je, schwyciła tak mocno, że aż krzyknęło, i zastrzeliła».
Tu przerwała opowieść i rozpłakała się. Nawet jeśli ktoś spędził wiele lat w obozie koncentracyjnym i wydaje się już znieczulony na wszelkie okrucieństwo, nagle przychodzą wspomnienia, które palą jak ogień. «Myślę, że jeśli zamkną mi powieki, jak to jest u nas w zwyczaju, to jeszcze tymi martwymi oczami widzieć będę twarz tego dziecka». Mówiła to już spokojniejszym tonem i zaczęła się usprawiedliwiać, że po tylu latach ciągle jeszcze nawiedzają ją takie wspomnienia”.
Ze słów trzech Polek wynikało, że praca w obozie koncentracyjnym wyzwoliła w aufzejerce nieprzebrane pokłady sadyzmu, którym upajała się jak narkotykiem. Nie rozstawała się ze szpicrutą. Była bestią bez odrobiny litości. Przy selekcji uwielbiała wyrywać matkom dzieci i deptać je na ich oczach na śmierć. Szymon Wiesenthal nie mógł uwierzyć własnym uszom, kiedy słuchał opowieści zapłakanych kobiet na tarasie telawiwskiej kawiarni. Sam cudem przeżył Holocaust i ścigając nazistów po całym świecie od prawie dwudziestu lat, wysłuchał tysięcy opowieści o niewyobrażalnym bestialstwie. To, co usłyszał tego styczniowego popołudnia, wstrząsnęło nawet nim.
„Wszystkie trzy kobiety mówiły teraz jednocześnie – wspominał – jakby pękła tama. «Dzieci selekcjonowano na śmierć zaraz po przybyciu transportu, ciężarówki, które miały je zawieźć do komór gazowych, stały już w pogotowiu. Matki chciały zatrzymać swoje dzieci, ale Hermine nie pozwalała. Wyrywała je im z rąk. Kobiety musiały same wspinać się na ciężarówki, a Hermine rzucała im dzieci jak paczki. Najczęściej robiła to razem z Alice. Alice była szlachcianką, metr osiemdziesiąt, wysoka, piękna blondynka – modelowa dziewczyna z SS. Specjalizowała się w młodych dziewczętach. Biła je pejczem po twarzy, najchętniej po oczach…»
«Orlowsky» – przemknęło mi przez głowę. Ja również spotkałem w obozie Kraków-Płaszów nadzorczynię, która dokładnie tak samo biła dziewczyny, jak to opowiadały obecnie kobiety z Majdanka. Nazywała się von Orlowsky i była szlachcianką. Kto raz zobaczył ją w akcji, ten nigdy jej nie zapomni. Rozkoszowała się biciem, jakby czerpała życiową siłę z upokorzenia tych, które biła, bez żadnego powodu i sensu. Były to potwornie zastraszone, całkowicie apatyczne po wielodniowym transporcie i wynędzniałe dziewczęta, które nigdy nie próbowały się bronić, gdy prowadzono je do komory gazowej. Ciosy zadawane im przez Orlowsky miały im uświadomić, że nie będą po prostu umierać – będą umierać w upokorzeniu.
«Ona nazywała się von Orlowsky – powiedziała jedna z trzech pań. – Nigdy jej nie zapomnimy».
Ja również nie zapomnę”.
Jeszcze przez kilka godzin rozmawiał z tymi kobietami, chcąc dowiedzieć się jak najwięcej. Następnego dnia, kiedy przybył do Wiednia, prosto z lotniska pojechał do swojego biura i wyciągnął z archiwum wszystkie dokumenty na temat załogi obozu koncentracyjnego na Majdanku. „Łowca nazistów” ruszył na kolejne polowanie.
Pierwszy proces związany z Majdankiem rozpoczął się w Lublinie już 27 listopada 1944 roku, tuż po wyzwoleniu obozu przez Armię Czerwoną, i trwał osiem dni. Osiemdziesięciu spośród tysiąca trzystu członków załogi SS zostało skazanych (Rosjanie powiesili najbardziej brutalnych funkcjonariuszy). Hermine Braunsteiner w tych aktach nie było. Jednakże Wiesenthal – ku swemu zdumieniu – znalazł ją w rejestrze skazanych w Austrii przestępców nazistowskich.
Miał więc przynajmniej pierwszy trop. Okazało się, że jest to osoba z krwi i kości czy raczej z piekła rodem…Maria Mandl, Ilse Koch, Irma Grese, Hildegard Lächert, Johanna Bormann, Alice Orlowski, Therese Brandl… Niektóre piękne i młode, jak Grese, Mandl, niektóre starsze i brzydsze, jak Johanna Bormann. Łączyła je funkcja strażniczki obozowej i fakt, że każda znalazła się tam dobrowolnie. Co je skłoniło, żeby podjąć pracę w miejscach, które budziły grozę? Co sprawiło, że zamieniły się w bestie w ludzkiej skórze?
Wojna wydobywa z ludzi zarówno to, co najlepsze, jak i to, co najgorsze – prawdziwości tego powiedzenia dowiodła druga wojna światowa, najbardziej krwawy konflikt zbrojny w historii. Ludzka predylekcja do przemocy nie zna granic narodowościowych, rasowych ani płciowych. Gdy w 1941 roku ruszyła niemiecka ofensywa na wschód, ponad pół miliona młodych kobiet podążyło za zwycięskimi oddziałami Wehrmachtu i SS do Polski, Estonii, Ukrainy, Litwy, Łotwy i Białorusi, będąc narzeczonymi lub żonami albo pełniąc funkcje administratorek, pielęgniarek, sekretarek, strażniczek.
To, czego były świadkami, a w niektórych przypadkach – to, czego same się dopuszczały, wywołało w nich wewnętrzną przemianę; zwłaszcza gdy pozwoliły sobie wmówić, że są lepsze od swych ofiar. W ich przypadku ignorancja i arogancja okazały się jeszcze bardziej niszczycielskie niż propaganda żerująca na owych wadach i kompleksach. Postrzeganie Słowian i Żydów jako podludzi pomagało tym kobietom pozbyć się wyrzutów sumienia oraz zwalniało je z odpowiedzialności za własne czyny.
Strażniczki nazistowskich obozów koncentracyjnych znalazły się w centrum zainteresowania dopiero w latach dziewięćdziesiątych XX wieku, kiedy wnikliwe badania pozwoliły dostrzec w nadzorczyniach niemieckich obozów koncentracyjnych sprawczynie, a nie ofiary. Po zakończeniu wojny jednak tylko nieliczne z nich zostały postawione przed sądem i skazane. Nie licząc pojedynczych wyroków śmierci, większość oskarżonych dostała karę pozbawienia wolności, którą jednakże skazane rzadko musiały odbyć w pełnym wymiarze.
Natomiast te, które nie zdecydowały się dobrowolnie na pracę w obozie, i tak po odbytym szkoleniu z całym zaangażowaniem wspierały machinę hitlerowskiego terroru. W celu pogodzenia sprzeczności pomiędzy stereotypem matki Niemki a udziałem kobiet w zbrodniach nazistowskich powojenne społeczeństwo uznało, że Niemki w III Rzeszy były ofiarami systemu i patriarchatu. Dlatego tylko nieliczne nadzorczynie SS dostały się w ręce sprawiedliwości i zostały osądzone.
Ba, Mark Felton w książce Polowanie na ostatnich nazistów wspomina o niesamowitym przypadku byłej strażniczki, która otrzymała świadczenia finansowe za… czas pobytu w obozach. Margot Pietzner służyła w formacji pomocniczej SS w Ravensbrück oraz dwóch podobozach, które znajdowały się w Belzig i Wittenburgu. W 1945 roku została schwytana przez Armię Czerwoną, postawiona przed sądem i, co było do przewidzenia, skazana na śmierć. Wyrok nie został jednak wykonany, a karę zamieniono na dożywocie.
Skazana strażniczka odzyskała wolność w 1956 roku w wyniku amnestii po śmierci Stalina, potem wyszła za mąż i zmieniła nazwisko na Kunz. Po zjednoczeniu Niemiec na początku lat dziewięćdziesiątych Pietzner, będąca wówczas już po siedemdziesiątce, wystąpiła o odszkodowanie jako „ofiara stalinizmu”. Niewiarygodne jest to, że była strażniczka SS z trzech mających złą sławę obozów otrzymała odszkodowanie w wysokości prawie sześćdziesięciu pięciu tysięcy ówczesnych marek niemieckich.
Nie ma wątpliwości, że niemieckie kobiety wiedziały, co naprawdę dzieje się w III Rzeszy. W miarę swoich możliwości wspierały reżim i uczestniczyły w działaniach władz nazistowskich. Ich postępowanie zaprzecza wszelkim stereotypom, w myśl których Niemki były tylko marionetkami w maszynie terroru. Wykreowane przez propagandę na kochające matki, żony i opiekunki domowego ogniska, przyczyniły się także do śmierci i cierpienia milionów niewinnych ludzi.
Potworności doby nazizmu każą zapytać, czy istnieje „męski” i „kobiecy” styl zbrodni. Czy można mówić zasadnie o okrucieństwie typowym dla kobiet lub mężczyzn? Co miałoby wyróżniać każdą z tych odmian? Kobiecość z trudem łączy się z brutalnością i sferą śmierci. Nie tylko w mitologii i sztuce, ale i w powszechnej świadomości jest ona kojarzona z życiem i prokreacją. Dwie kwestie nie podlegają zatem dyskusji: kobieta i przemoc oznacza konieczność przełamania stereotypów kulturowych.
Milcząco przyjęte założenie o biernej roli kobiet w hitleryzmie spotykało się z równie konsekwentnym powojennym milczeniem wokół zbrodni popełnionych w obozach koncentracyjnych przez członkinie załogi SS. W Niemczech dyskusja toczyła się głównie wokół okrucieństw i winy mężczyzn. Znamienne, że ruch kontestatorski, którego kulminacją była rewolta studencka z 1968 roku, nie pytał o to, gdzie w epoce III Rzeszy były „nasze matki”, tylko o to, gdzie byli „nasi ojcowie”.
Brutalność, sadyzm, okrucieństwo i obojętność na ludzkie cierpienie nie były cechami zachowania wyłącznie esesmanów. Młode kobiety były tak samo zdeprawowane przez machinę Holocaustu jak Franz Stangl czy Josef Mengele. Postępowanie strażniczek obozowych trudno zrozumieć i wytłumaczyć, ponieważ było ono tak różne od tego, jak postrzegamy działania kobiet podczas wojny. Potwierdza natomiast sukces nazistowskiej indoktrynacji dziewcząt, które po kilku latach w liczbie prawie czterech tysięcy pomagały w masowym mordowaniu milionów niewinnych ludzi.
Fakt, że o wiele częściej wspominano potem przemoc kobiet, należy wytłumaczyć „szokiem”, jaki ich zachowanie w obozach wywołało zarówno u ocalałych, jak i u pozostałych uczestników procesu. „Zaskakujące dla wszystkich było to – przyznawał jeden z prokuratorów – że proces udokumentował nagle okrucieństwa, do jakich zdolne są także kobiety. Do naszego stereotypowego wyobrażenia o kobietach nie pasuje fakt, że młode kobiety mogą mordować dzieci”.
Jednego z powodów takiego stanu rzeczy należy zapewne upatrywać w kulturowo umocowanym przeświadczeniu o łagodnej naturze kobiet. Tymczasem były one na różnych poziomach zaangażowane w poparcie reżimu. Nie znajduje potwierdzenia rozpowszechniony pogląd, że „w latach 1933–1945 kobiety realizowały się przede wszystkim w roli gospodyń domowych”.
W wielu sytuacjach kobiety starały się naśladować męskie okrucieństwo i dorównać mężczyznom w tym zakresie. Nadzorczynie w Auschwitz czy w Majdanku – jak pokazują dokumenty i wspomnienia – początkowo niepewne, stopniowo przejmowały inicjatywę, wzorując się na zachowaniach esesmanów i strażników. Zdarzało się, że niektóre z nich – jak Irma Grese, Ilse Koch, Alice Orlowski, Maria Mandl, Herta Oberheuser – swoim barbarzyństwem przewyższały nawet męskich przedstawicieli SS.
Dobrze wychowani obywatele, wzorowo odgrywający role rodzinne i zawodowe, głoszący wartości akceptowane przez większość swego społeczeństwa, mogą stać się w określonych warunkach nie tylko mordercami, ale wręcz ludobójcami. Należy przy tym jednak wziąć pod uwagę, że te nieliczne kobiety z obozowej załogi, która liczyła poza tym minimum kilkuset mężczyzn, tak rzucały się w oczy, że świadkom bardziej utkwiły w pamięci twarze i postępowanie nadzorczyń niż esesmanów.
Spośród czterdziestu milionów niemieckich kobiet jedna trzecia była członkiniami NSDAP, a trzydzieści tysięcy należało do świty SS. Co dziesiąty pracownik personelu dozorującego w obozie koncentracyjnym był kobietą. Obok tych zmuszanych do wykonywania tego zajęcia wiele kobiet ochotniczo zgłaszało się do SS. Od prostej dziewczyny do „menedżerki śmierci” – to było łatwe w III Rzeszy, kilka tygodni szkolenia i droga otwarta. Odurzenie władzą, groźne psy, broń, mundur, pejcz i bezkarność, obok odczłowieczona masa pozbawiona praw, którą można torturować i zabijać – tak rodziły się bestie.
Taką samą drogę przeszła Hermine Braunsteiner, która urodziła się 16 lipca 1919 roku w Wiedniu. Była najmłodsza z siedmiorga dzieci Friedricha Braunsteinera i jego żony Marii, z domu Knoden. Oprócz prowadzenia gospodarstwa domowego matka musiała dokładać się do utrzymania rodziny, pracując jako praczka. Hermine dorastała w biedzie na przedmieściach Wiednia. Ulica, przy której stał jej dom, znajdowała się na wzgórzu z widokiem na Las Wiedeński. Braunsteinerowie zajmowali trzypokojowe służbowe mieszkanie należące do browaru, w którym Friedrich pracował jako woźnica, rozwożąc piwo.
Jej dom rodzinny był niepolityczny – charakteryzował się dobrymi stosunkami rodzinnymi i surowym, katolickim wychowaniem. Od 1925 roku Hermine uczęszczała do szkoły powszechnej, następnie do szkoły głównej. Była dobrą uczennicą, chciała zostać pielęgniarką, ale niestety jej ojciec zmarł na raka przełyku, więc rodzinie wiodło się jeszcze gorzej.
Dziewczynce marzyły się bogactwo i sława, jednak nic nie wskazywało, aby mogła zrealizować którykolwiek z tych celów. Jej rodzina ledwo wiązała koniec z końcem, przez co czternastoletnia Hermine, tuż po zakończeniu podstawowej edukacji, musiała poszukać sobie jakiegokolwiek źródła dochodu. Jedyną pracą, na jaką wówczas mogła liczyć taka dziewczyna, było zatrudnienie w charakterze pokojówki u którejś z zamożnych wiedeńskich rodzin.
Rozpoczęła pracę w tym samym browarze, co ojciec, potem została zatrudniona u Hermanna barona von Bachofena (von Echt), właściciela browaru, najpierw jako pomoc domowa, a później jako kucharka. Tam zarabiała szylinga dziennie, czyli pensję, która nie była do końca książęca, nawet jak na ówczesne standardy. Ponieważ Hermine Braunsteiner była ambitna i pragnęła zrobić coś, aby uwolnić się od ubóstwa i ciężkich warunków życia w Wiedniu, wyjechała do siostry do Holandii.
Chciała tam znaleźć posadę, niestety nie otrzymała zezwolenia na pracę i po trzech miesiącach wróciła do Wiednia. W browarze Bachhofen zatrudniła się jako osoba bez kwalifikacji. Nie trwało to długo, bo w 1937 roku znalazła pracę w Anglii jako pomoc domowa. Jednak to zajęcie w żaden sposób nie odpowiadało jej ambicjom. Kilka razy próbowała dostać się do szkoły pielęgniarskiej, a gdy pewne się stało, że nie zrealizuje tego marzenia, zdecydowała się w maju 1938 roku wrócić do Wiednia.
Ponieważ miało to miejsce już po przyłączeniu Austrii do III Rzeszy, to panujące tam realia znacząco się zmieniły. Za radą znajomego sportowca z wiedeńskiego urzędu pracy zgłosiła się do fabryki zbrojeniowej w Grünbergu pod Berlinem, gdyż Austria została w międzyczasie sprowadzona przez Hitlera do „domu Rzeszy”.
Wraz z koleżanką zamieszkała u policjanta w Meklemburgii, gdzie pracowała przy produkcji nabojów w fabryce amunicji. Do pracy dojeżdżała pociągiem przez około godzinę w jedną stronę, zarabiając szesnaście marek niemieckich, z czego pięć oddawała policjantowi w ramach miesięcznego czynszu, bilet kosztował cztery marki sześćdziesiąt fenigów, a z reszty nadal utrzymywała matkę, która mieszkała w Wiedniu.
Jej praca w fabryce, oprócz tego, że była trudna, nie dawała wystarczającego zarobku i perspektyw na lepsze życie. Szansę dostrzegła w sugestii właściciela mieszkania, by złożyła podanie na stanowisko strażniczki w pobliskim obozie koncentracyjnym Ravensbrück. Ta propozycja musiała wydawać się zaledwie dwudziestoletniej Hermine darem niebios.
Komendant policji wiedział, jak sprawić, by korzyści z tej pracy okazały się dla niej zachętą. Było nią między innymi sześćdziesiąt marek niemieckich, które miała tam zarobić, oraz darmowe wyżywienie i zakwaterowanie. Propozycja była znacznie lepsza od poprzedniego miejsca zatrudnienia, ponieważ warunki pracy i odległość od miejsca zamieszkania były bardziej korzystne. Była to też pierwsza okazja, by niepozorna dotychczas Hermine mogła ujawnić zupełnie odmienne oblicze od spokojnej, prostej dziewczyny. Już wówczas zaczęła mieć złą sławę wśród więźniarek.
Jedno należy podkreślić – sama zgłosiła się na ochotniczkę do pracy w charakterze strażniczki w obozie karnym, bo pracując gdzie indziej, mało zarabiała. Jednak wielu ludzi było w tej sytuacji. Ona tej pracy chciała, bo dawała jej awans społeczny. I poczucie siły. Albo, być może, wierzyła, że naród niemiecki jest rasą wyższą od innych, i dlatego w swoim sumieniu została uwolniona od winy za powodowanie śmierci ludzi rasy niegermańskiej.
Braunsteiner wyobrażała sobie obóz koncentracyjny jako instytucję, która służy reedukowaniu podopiecznych w duchu narodowego socjalizmu. Hermine zasiliła w ten sposób szeregi aufzejerek – jak nazywano nadzorczynie, pracujące przede wszystkim na terenach żeńskich obozów koncentracyjnych. Ich jednostki stanowiły pomocnicze oddziały SS, bez których hitlerowska maszyna śmierci z pewnością nie działałaby tak sprawnie.
Do ich zadań należało przede wszystkim nadzorowanie pracy więźniarek, zarówno na terenie obozu, jak i poza nim. Po swoim wstąpieniu do służby w SS Hermine spełniła się w nowej roli. Jej ambicja była bardzo widoczna, realizowała osobiste i zawodowe plany. Dzięki gorliwemu wypełnianiu obowiązków pojawiła się możliwość awansu (wewnątrz hierarchii nadzorczyń SS), a z tym szansa na lepsze życie. Braunsteiner postanowiła z tego skorzystać.
W Ravensbrück, gdzie trafiła 15 sierpnia 1939 roku, była przez pół roku szkolona jako nadzorczyni w tak zwanym Strafkommando (komando karne). Następnie, zaopatrzona już w mundur, rozpoczęła samodzielny nadzór nad mniejszym komandem pracy. Wraz z początkiem 1941 roku aż do końca jej pobytu w Ravensbrück przejęła kierownictwo nad Kleiderkammer, czyli magazynami z odzieżą.
Na podkreślenie zasługuje też fakt, że sama, jako ochotniczka, wstąpiła do służby 15 sierpnia 1939 roku, na DWA TYGODNIE przed wybuchem drugiej wojny światowej, kiedy sprawa Buchenwaldu i Dachau stanowiła już tajemnicę poliszynela. Bezsensownym i niewiarygodnym tłumaczeniem jest stwierdzenie, że Braunsteiner nic nie wiedziała o „okrutnych medycznych eksperymentach” w Ravensbrück.
To niemożliwe, aby w małym i zamkniętym świecie obozu koncentracyjnego nie zauważyć charakteru i wyników tych eksperymentów. Poza tym sama przyznała, że przed przeniesieniem jej z Ravensbrück na Majdanek musiała podpisać zobowiązanie, że nigdy nie ujawni, co się działo w obozie. Jasne więc, że jej przełożeni wiedzieli, iż jest ona świadoma tych spraw.
Od 16 października 1942 roku Braunsteiner, wspólnie z nadzorczynią Else Ehrich i ośmioma innymi strażniczkami, została przeniesiona na Majdanek. Następnie, jak wszyscy nadzorcy wysłani do Lublina, została skierowana do obozu na tak zwane stare lotnisko (Alter Flughafen), gdzie więźniarki zajmowały się sortowaniem i naprawianiem ubrań. Nieco później została Rapportführerin, a ostatecznie zastępczynią Oberaufseherin Else Ehrich.
Do 1938 roku przeciętna niemiecka kobieta akceptowała propagandowe hasło „miejsce kobiety jest w domu”, nic nie robiąc sobie z plakatów, anonsów i ogłoszeń zachęcających je do służby wartowniczej. Sytuacja zmieniła się w przededniu drugiej wojny światowej. Konieczność ekonomiczna oraz intensyfikacja działań przemysłu zbrojeniowego zmusiły masę Niemek do pracy w urzędach i fabrykach. 22 czerwca 1938 roku wydano rozporządzenie o zaspokojeniu zapotrzebowania na siłę roboczą, za którego sprawą urzędy pracy zmobilizowały do służby w obozach koncentracyjnych około dwudziestu procent byłych nadzorczyń.
Kobiety zatrudniano na stanowiskach administracyjnych w każdym niemal resorcie nazistowskiego rządu oraz wojska, również w SS. Praktycznym rozwiązaniem okazało się włączenie ich do programu germanizacji obszarów wschodnich. Kobiety te uważały się za pionierki podobne do osadniczek z Dzikiego Zachodu lub brytyjskich kolonistek w Afryce, krzewiące cywilizację na „czarnym kontynencie” zamieszkanym przez ludy dzikie i bezwartościowe. Żydów należało zmieść z powierzchni ziemi, sowieckich komisarzy bezzwłocznie zlikwidować, a partyzantów wyłapać. Rdzenną ludność można było pozostawić w spokoju, o ile zgodzi się ona podporządkować nowym panom.
Kobiety w służbie obsługiwały telefony, radiostacje, uczestniczyły w egzekucjach, nadzorowały więźniarki, miały również swój udział w procesie wywłaszczania ludzi kierowanych do obozów zagłady. Sporządzając listy osób żydowskich, otrzymały pełną swobodę działania. O tym, czy dane nazwisko miało „żydowskie brzmienie”, decydował wyłącznie ich subiektywny osąd. Kobiety traktowały deportację jako całkiem normalne zjawisko społeczne, niewywołujące ani wyrzutów sumienia, ani współczucia.
Problem braku kobiecego personelu wciąż narastał. Sytuacja na froncie, rozbudowa sieci obozów i podobozów sprawiły, że władze NSDAP zaczęły szukać sposobów na rozwiązanie owego kłopotu. Ostatecznie 27 stycznia 1943 roku podjęto próbę mobilizacji roboczej kobiet w wieku od 17 do 45 lat, z licznymi wyjątkami. Obawiano się bowiem, że praca fizyczna ujemnie wpłynie na chęć i zdolności do posiadania potomstwa. Starano się również nie dopuścić do sytuacji, w której oburzone przymusem pracy kobiety utracą zaufanie i sympatię do władz narodowosocjalistycznych.
Decyzja o podjęciu pracy w charakterze nadzorczyni dla większości kobiet była niełatwa. Wpływ na nią miały różnego rodzaju czynniki natury społecznej i ekonomicznej. Ba, pozyskiwanie kobiet do służby w obozach koncentracyjnych od początku budziło opór w społeczeństwie niemieckim, co wiązało się silnie ze stereotypami i propagowanym społecznym wyobrażeniem na temat tego, czym jest kobiecość i jaka jest społeczna rola kobiet.
Dlatego starano się różnymi sposobami zachęcać kobiety do wstępowania w szeregi Aufseherinnen. Poza akcjami propagandowymi prowadzonymi przez organizacje kobiece i młodzieżowe do podjęcia służby w obozach zachęcały plakaty i ogłoszenia w prasie. Skuteczność tych przekazów miała zapewnić dwutorowa argumentacja. Po pierwsze, przekonywano o konieczności podjęcia służby jako swoistej misji wychowawczej, być może nieprzyjemnej, ale koniecznej z punktu widzenia dobra całego społeczeństwa.
Fakt, że obozy koncentracyjne ciągle poszukiwały nowych kandydatek, świadczyć może o tym, że kobiety nie miały wystarczającej motywacji do podejmowania pracy wartowniczek bądź bały się drastycznych wymogów stawianych przez Sztafety Ochronne NSDAP w czasie szkoleń na nadzorczynie. Aufzejerki rekrutowano spośród ochotniczek, wabionych ogłoszeniami prasowymi zamieszczanymi przez władze.
„Waszym jedynym zadaniem – zapewniał materiał reklamowy – będzie pilnowanie więźniów, zatem kandydatki w wieku 21–45 lat nie muszą przechodzić zawodowego szkolenia. Wysokość wynagrodzenia Aufseherinnen zatrudnionych na terenie Rzeszy określa SOA IX; zostanie ono podwyższone po przepracowaniu próbnych trzech miesięcy. Zapewnia się wyżywienie oraz «dobrze umeblowane mieszkanie», a także ubrania służbowe (bieliznę i mundury)”.
Po drugie, tego typu oferty zawsze wyglądały bardzo zachęcająco – oferowano „lekką pracę”, „niewymagającą wysiłku fizycznego”, która może być „sposobem na okazanie miłości do Rzeszy i Führera”. Dodatkowo kuszono także możliwością uzyskania państwowej emerytury za odbytą służbę. Dla tysięcy niewykształconych dziewczyn, bez większych perspektyw, praca taka mogła wydawać się marzeniem, zwłaszcza w trudnych, wojennych czasach.
Aby móc rozpocząć karierę, wystarczyło mieć dobrą kondycję fizyczną i czystą kartotekę. Dopiero stwierdzenie spełnienia tego formalnego wymogu jako przesłanki sine qua non umożliwiało rozpoczęcie wykonywania czynności. Wydaje się to zaskakujące, gdyż w kontekście późniejszych popełnionych zbrodni wojennych i zwykłych przestępstw pospolitych w tak przytłaczającej liczbie osoby te miały dawać gwarancje prawidłowego wykonania funkcji nadzorczyń w obozach koncentracyjnych.
Tak brzmiały teoretyczne założenia, natomiast efekty akcji werbunkowej były niezadowalające, w związku z czym przyjmowano praktycznie wszystkie zgłaszające się chętne. Zaprzestano prowadzenia weryfikacji poziomu moralnego kandydatek. Z tego powodu po zakończeniu wojny częste były opinie, iż do pełnienia tej służby trafiały kobiety z zapadłej prowincji, mające słabe kwalifikacje lub niepotrafiące dla siebie znaleźć innego miejsca w życiu.
Faktem jest, że szukano kobiet zdeklasowanych, dumnych Niemek cierpiących na niedostatek wszystkiego: pieniędzy, prestiżu, ciekawego życia. Gospodynie domowe, które każdego miesiąca próbowały związać koniec z końcem, były kandydatkami idealnymi. Kompleks niższości i skryta nienawiść klasowa wobec tych, którym powodziło się lepiej, miały eksplodować w warunkach obozowych z pełną siłą.
W teście dla kandydatek na funkcję pomocnicy SS, który miał sprawdzić ogólną wiedzę kobiet starających się o służbę, zamieszczono kilkanaście pytań. Dotyczyły one głównie ważnych wydarzeń historycznych dla Niemiec. Jednak w teście znalazły się także zadania z dziedziny matematyki, geografii oraz ogólnej wiedzy dotyczącej Rzeszy Niemieckiej, jak na przykład: „Kiedy i gdzie urodził się Führer?”, „Co oznacza skrót SS?”, „Kiedy odbył się pucz monachijski?”, „Kto był wynalazcą druku?”, „Ile waży kilogram żelaza?”.
Jak podaje Joanna Czopowicz, autorka opracowania SS-Aufseherin. Nadzorczynie z Ravensbrück, ogłoszenia werbunkowe publikowane w codziennej prasie lub pismach skierowanych do kobiet nie mówiły wprost o charakterze tej pracy. Dokładniejsze informacje kandydatki uzyskiwały podczas indywidualnej rozmowy lub w momencie otrzymania pisma urzędowego z kancelarii danego obozu. Jednym z głównych powodów, dla których kobiety zgłaszały się do pracy jako nadzorczynie SS, była chęć pełnienia służby dla Rzeszy Niemieckiej. Wstąpienie do kobiecych jednostek pomocniczych było naturalną kontynuacją pracy dla wspólnego dobra kraju.
W służbie strażniczej znalazło się zaledwie trzy tysiące siedemset kobiet, co w porównaniu z pięćdziesięcioma pięcioma tysiącami mężczyzn pełniących tę funkcję nie jest znaczącą liczbą. Pierwsze strażniczki zwerbowano w 1938 roku, w 1943 roku, w związku z brakami kadrowymi w SS, do całego systemu obozów koncentracyjnych trafiło znacznie więcej młodych kobiet. Ogłoszenia prasowe znalazły szeroki odzew wśród dziewcząt pochodzących z klasy robotniczej lub wywodzących się z niższych warstw klasy średniej, które miały za sobą doświadczenia pracy jako pielęgniarki i higienistki, robotnice fabryczne, fryzjerki, konduktorki i nauczycielki.
Służba Pracy wolała zatrudniać kobiety bez formalnego wykształcenia, ponieważ strażniczki miały „tylko pilnować więźniów”. Wyższe wykształcenie stanowiło natomiast poważne przeciwwskazanie – wychodzono z założenia, że wraz z wiedzą człowiek nabywa etycznych standardów. Mało kto chciał jednak z własnej woli pracować w obozach. Młode strażniczki trafiały pod opiekę starszych nadzorczyń, które tłumaczyły spokojnie i cierpliwie:
„Osobiście w procesie gazowania uczestniczyć nie będziecie, nie bójcie się. Owszem, będziecie pomagać w selekcji, a z czasem być może ją poprowadzicie, ale przede wszystkim odpowiadacie za pracę osadzonych. Część z was dostanie pod opiekę wyszkolonego owczarka, a wraz z nim Kleidungsstück – ubranko ozdobione runami SS. Przestrzegamy przed samowolnym zdejmowaniem go ze zwierzęcia. Terminy prania są dokładnie ustalone i wywieszone w gablotach. Przypominamy, że wedle zasad mężczyźni i psy mają prawo do noszenia na uniformach symboli SS, w przeciwieństwie do kobiet. Po pewnym czasie część spośród was zostanie przeniesiona do innych obozów. Szkolimy się tylko w Ravensbrück, ale zasilamy cały system obozowy w starej i nowej Rzeszy”.
Po ukończonym szkoleniu w Ravensbrück wartowniczki kierowano do nowo powstałych żeńskich obozów na terenie Polski i III Rzeszy. W 1944 roku z powodu większego zapotrzebowania na żeński personel powstał nowy ośrodek szkoleniowy w Stutthofie. Nadzorczynie przygotowywano do służby również w Holleischen w Sudetach oraz w podobozie Langenbielau.
Doświadczone strażniczki zapoznawały nowe aufzejerki z obowiązkami i regułami życia obozowego, a od 1939 roku prowadzono dla wszystkich wykłady światopoglądowe. Kandydatki na nadzorczynie zmuszane były do wyzbycia się wszelkich zasad moralnych i człowieczeństwa. Reguły obozowe zabraniały savoir-vivre’u pod każdą postacią. Młode wartowniczki uczono posłuszeństwa wobec rozkazów i władzy Hitlera, zmuszano do agresji, okrucieństwa i znęcania się nad więźniami.
Szkolenie przyszłych strażniczek obozowych trwało przeważnie od czterech tygodni do sześciu miesięcy (pod koniec wojny za wystarczający uznano pięciodniowy kurs). Kursantki uczyły się o korupcji w czasach Republiki Weimarskiej, sposobach karania więźniów oraz wykrywania sabotażu i spowalniania pracy. Jedna z dziewcząt opowiadała, że jej drużyna dostała rozkaz bicia żydowskiego więźnia w ramach szkolenia – niektóre z kobiet odmówiły wykonania takiego polecenia.
Hermine Braunsteiner zarzekała się, że chciała zrezygnować z pracy, ale nie było to możliwe. Przekonywała, że we wcześniejszych latach można było zwolnić się jedynie w przypadku ciąży, a od 1942 roku mobilizacja ogólna wykluczała nawet taką przyczynę. Lecz czy tak było w istocie? Nie.
Wiele byłych nadzorczyń podczas powojennych przesłuchań twierdziło, że zostały zobowiązane przez urzędy pracy do służby w obozach koncentracyjnych. Powoływały się przy tym na wspomniane już Rozporządzenie z 22 czerwca 1938 roku, będące narzędziem, za pomocą którego państwo mogło ingerować w rynek pracy, jednak bez stosowania przymusu. Zgodnie z tym rozporządzeniem urzędy pracy mogły na określony czas zwolnić niemieckich pracowników z ich zakładów i przenieść do przedsiębiorstw o strategicznym znaczeniu dla wysiłku wojennego.
„Wierzyłyśmy – przyznawała Gabriele Wizenblit – i tak nam mówiono, że będzie to obóz pracy. I my w to wierzyłyśmy, byłyśmy młodymi dziewczynami. Wierzyłyśmy, że te, które są dobrze ubrane i dobrze wyglądają, dostaną lepszą pracę. Przyjechałyśmy więc na Majdanek w butach na wysokich obcasach”.
Niemniej jednak istniała możliwość odmowy pełnienia służby w obozie koncentracyjnym, bez ponoszenia konsekwencji. Dwie kobiety opowiadały, że po obejrzeniu warunków panujących w obozie Ravensbrück wzbraniały się przed pracą tam. Po początkowych trudnościach ostatecznie musiały tylko opłacić swój powrót do domu, nie ponosząc żadnej kary. Często wysuwane w powojennych Niemczech twierdzenie, jakoby w razie niepodporządkowania się nakazowi obowiązku służbowego groziło wysłanie do obozu koncentracyjnego, jest nieprawdziwe.
Aufzejerki po uzyskaniu pozytywnej oceny z kursu stawały się członkiniami obozowej załogi, zobowiązanymi prawnie do przestrzegania panujących reguł i zasad. Należy jednak dodać, że istniała możliwość zakończenia służby obozowej po upływie trzymiesięcznego okresu próbnego. Niemki mogły również rozwiązać umowę z Waffen SS z powodu choroby, problemów osobistych, ciąży bądź sędziwego wieku.
Jak podkreśla Kathrin Kompisch, autorka książki Sprawczynie, zobowiązanie służbowe co prawda oznaczało konieczność podjęcia pracy, jednak kobiety już pracujące mogły się nie zgodzić na zatrudnienie w obozie koncentracyjnym i powrócić do swojego poprzedniego zakładu. Wiele z tych, które zmieniły fabrykę na służbę obozową, zwiększyło swój dochód, dlatego wykonywały nowe zadania, nawet jeżeli nie entuzjastycznie, to przynajmniej obowiązkowo. Nie należy utożsamiać przywoływanego często „rozkazu o gospodarczej mobilizacji” z obowiązkiem służbowym.
Jak podaje specjalizująca się w tej tematyce Daria Graczyk, w ramach zobowiązania służbowego, za ich aprobatą, rekrutowano je do pracy w charakterze nadzorczyń. Zdarzało się również, że „pośredniaki” bez obopólnej zgody zmuszały pracownice do służby. W tym przypadku zwerbowane Niemki musiały punktualnie stawić się na szkoleniu w Ravensbrück, ale nie były zobowiązane do natychmiastowego podpisania umowy z SS. Istniał specjalny przepis mówiący, że w razie niedostosowania się do panujących reguł groziło więzienie lub grzywna. Dotyczył on jednak kobiet, które nie stawiły się w urzędzie.
„Przy trzecim wezwaniu powiedzieli do mnie – tłumaczyła się była dozorczyni Luzie Moschko – dzisiaj mamy dla pani zajęcie, przy którym nie będzie pani musiała pracować fizycznie. A jeżeli nie przyjmie pani tego, to sama trafi pani do obozu jako więzień za uchylanie się od pracy. Do tego leniwego «motłochu»”.
Powoływanie się przez wiele nadzorczyń na zobowiązanie służbowe należy uznać za wybieg w celu ochrony siebie. Wiadomo bowiem, że co najmniej w dziewięciu przypadkach istniała możliwość zakończenia służby obozowej w czasie trzymiesięcznego okresu próbnego. Kobiety mogły również wystąpić ze służby. Gertrud Rabestein już w 1938 roku pełniła obowiązki nadzorczyni w obozie Lichtenburg, później pracowała w Ravensbrück i w 1941 roku złożyła podanie o zwolnienie. Prawdopodobnie odeszła za porozumieniem stron, ponieważ w opinii z 21 grudnia 1941 roku stwierdza się, że pełniła „służbę zawsze sumiennie”.
Ciąg dalszy w wersji pełnejPRZYPISY
Powyższy wierszyk napisała dziewięcioletnia dziewczynka, prawdopodobnie pochodzenia żydowskiego, więźniarka Majdanka, ofiara Zagłady. Napisany po polsku w 1942 lub 1943 roku, został odnaleziony na karteczce ukrytej w buciku w Wałczu, do którego wywożono odzież zrabowaną więźniom Majdanka. Elżunia napisała, że śpiewa tę piosenkę na melodię Z popielnika na Wojtusia iskiereczka mruga.
S. Wiesenthal, Prawo, nie zemsta. Wspomnienia, przeł. A. Albrecht, Warszawa 1992, s. 154.
E. Lichtblau, Sąsiedzi naziści. Jak Ameryka stała się bezpiecznym schronieniem dla ludzi Hitlera, przeł. K. Skonieczny, Kraków 2015, s. 151.
S. Wiesenthal, op. cit., s. 154.
E. Lichtblau, op. cit., s. 151–152.
S. Wiesenthal, op. cit., s. 154–155.
Aufseherin (niem.) – nadzorczyni, w relacjach i wspomnieniach obozowych ta raczej rzadka, choć używana w języku obozowym nazwa – niemal oficjalna, nieodmienna – była zastępowana z reguły przez spolszczenia typu: aufzejerka, aufzjerka lub aufzejerinka.
Ibidem, s. 154–156.
E. Lichtblau, op. cit., s. 151–152.
P. Roland, Nazistki. Okrutne, wyrachowane, uległe, przeł. M. Sieduszewski, Warszawa 2016, s. 226–227.
K. Kompisch, Sprawczynie, przeł. S. Kupisz, N. Badiyan-Siekierzycka, Warszawa 2012, s. 240.
D. Graczyk, Portret kobiety w strukturach SS-Gefolge na przykładzie obozu Stutthof, „Zeszyty Muzeum Stutthof” 2014, nr 2, s. 87.
M. Felton, Polowanie na ostatnich nazistów. Sensacyjne dzieje poszukiwania ukrywających się morderców – za III Rzeszy dumnych panów życia i śmierci, którzy wzbudzali strach samym istnieniem, przeł. M. Baranowski, Warszawa 2013, s. 97.
D. Graczyk, op. cit., s. 59.
S. Buryła, Męski faszyzm, „Teksty Drugie” 2015, nr 2, s. 150–151.
Ibidem, s. 158.
M. Felton, op. cit., s. 98.
E. Mailänder Koslov, Proces członków załogi Majdanka przed sądem w Düsseldorfie, „Zeszyty Majdanka” 2005, t. XXIII, s. 92.
K. Kompisch, op. cit., s. 15.
S. Buryła, op. cit., s. 151.
L.M. Nijakowski, Grzeczni ludobójcy. Dobrze wychowani obywatele w służbie zbiorowej przemocy, „Colloquia Anthropologica et Communicativa. Tabu, etykieta, dobre obyczaje” 2009, nr 1, s. 277.
B. Dżon-Ozimek, Maria Mandl. Zakłamany akt zgonu „Bestii” z Auschwitz, „Gazeta Wyborcza” (Kraków) 2017, nr 109, s. 14.
S. Cisowska, Pokojówka w podkutych butach, https://wiadomosci.onet.pl/kiosk/pokojowka-w-podkutych-butach/w2w23; dostęp: 09.02.2023.
Hermine Ryan-Braunsteiner, https://www.majdanek.eu/pl/search/hermine%20braunsteiner; dostęp: 06.02.2023.
D. Brzosko-Mędryk, Czy świadek szuka zemsty?, Warszawa 1983, s. 151–152.
S. Cisowska, op. cit., dostęp: 09.02.2023.
Hermine Ryan-Braunsteiner, op. cit., dostęp: 06.02.2023.
Ibidem.
Eksperymenty rozpoczęto 1 sierpnia 1942 roku. Po konsultacji z Instytutem Higieny Waffen SS postanowiono dodawać do ran odłamki szkła, metalu, ziemi lub waty drzewnej w celu uzyskania warunków jak najbardziej zbliżonych do frontowych. Jak podaje strona KL Lublin, w każdej grupie część operowanych kobiet była leczona sulfonamidami, czyli lekami mającymi zahamować zakażenie bakteriami beztlenowymi i ropotwórczymi. Do operacji najczęściej wykorzystywano zarazki zgorzeli gazowej, gronkowca złocistego oraz tężca. Wprowadzane były przez iniekcję bezpośrednio do kończyny dolnej bądź przez nacięcie skóry i umieszczenie ich w ranie. Dodatkowo miażdżono mięśnie, wywołując martwicę tkanek, ułatwiając tym samym rozwój bakterii.
D. Brzosko-Mędryk, Czy świadek szuka zemsty?, s. 154.
D. Graczyk, op. cit., s. 61.
P. Roland, op. cit., s. 229–230.
D. Graczyk, op. cit., s. 58.
Ibidem, s. 61.
W. Witek-Malicka, Czy to jest kobieta…? Obraz SS-Aufseherinnen we wspomnieniach Dzieci Oświęcimia, O współczesnych praktykach genderyzacji ciała, red. K. Wódz, Katowice 2014, s. 138.
D. Graczyk, op. cit., s. 62–63.
D. P. Brown, Piękna bestia. Zbrodnie SS-Aufseherin Irmy Grese, przeł. J.S. Zaus, Zakrzewo 2017, s. 103–104.
S. Cisowska, op. cit., dostęp: 09.02.2023.
M. Łuszczyna, Złe. Kobiety w służbie III Rzeszy, Kraków 2023, s. 19–20.
„Formularz rekrutacyjny dla kandydatek na nadzorczynie SS, archiwum Miejsca Pamięci Dachau”, sygn. 6716.
M. Felton, op. cit., s. 89.
Cyt. za: M. Łuszczyna, op. cit., s. 22.
D. Graczyk, op. cit., s. 64.
Ibidem.
Ibidem.
M. Felton, op. cit., s. 90.
K. Kompisch, op. cit., s. 252.
E. Fechner, Proces. Obóz w Majdanku w świetle wypowiedzi uczestników rozprawy przed Sądem Krajowym w Düsseldorfie, przeł. T. Kranz, Lublin 1996, s. 56.
D. Graczyk, op. cit., s. 64.
J. Czopowicz, SS-Aufseherin. Nadzorczynie z Ravensbrück, Warszawa 2021, s. 62.
E. Fechner, op. cit., s. 53–54.
K. Kompisch, op. cit., s. 259.