Polowanie na "Czerwony Październik" - ebook
Polowanie na "Czerwony Październik" - ebook
Trwa zimna wojna. Radziecki okręt podwodny „Czerwony Październik” wbrew rozkazom sowieckiej admiralicji kieruje się ku wybrzeżom Stanów Zjednoczonych.
Jakie zamiary ma Marko Ramius, kapitan nowoczesnej i nieuchwytnej dla radarów łodzi podwodnej? Czy zgodnie z zapewnieniami Rosjan stanowi zagrożenie dla Amerykanów?
Istnieje prawdopodobieństwo, że Ramius chce przekazać Amerykanom okręt, oczekując w zamian azylu politycznego. Rozkaz śledzenia „Czerwonego Października” i rozwiązania zagadki dostaje amerykański kapitan Jack Ryan. Tymczasem władze radzieckie wysyłają w pogoń za dezerterem całą flotę atlantycką. Nie mogą dopuścić do przechwycenia okrętu podwodnego przez wroga, potwierdzając tym samym przypuszczenia amerykańskiego wywiadu.
Kategoria: | Esej |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-240-5796-2 |
Rozmiar pliku: | 1,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
PIĄTEK, 3 GRUDNIA
„Czerwony Październik”
Kapitan pierwszej rangi radzieckiej marynarki Marko Ramius ubrany był odpowiednio do arktycznych warunków, jakie panują zwykle w Polarnym – bazie okrętów podwodnych Floty Północnej. Miał na sobie pięć warstw wełnianej odzieży i sztormiak. Brudny holownik obrócił okręt na północ, dziobem do wyjścia. Hangar skrywający „Czerwony Październik” nie różnił się teraz niczym od wielu innych wypełnionych wodą betonowych gniazd, zbudowanych specjalnie po to, żeby zapewnić schronienie okrętom podwodnym wyposażonym w rakiety strategiczne. Na nabrzeżu grupa marynarzy i dokerów żegnała odpływających z typowo rosyjską powściągliwością – bez zbędnych gestów i wiwatów.
– Kamarow, mała naprzód! – polecił Ramius.
Holownik zszedł im z drogi i kapitan obejrzał się, by rzucić okiem na spienioną wodę, którą wprawiały w ruch dwie śruby z brązu. Dowódca holownika pomachał na pożegnanie. Ramius odpowiedział tym samym gestem. Holownik miał proste zadanie; wykonał je szybko i sprawnie. „Czerwony Październik”, okręt klasy Tajfun, o własnych siłach ruszył farwaterem w stronę Zatoki Kolskiej.
– Jest „Purga”, towarzyszu kapitanie.
Grigorij Kamarow wskazał na lodołamacz, który miał wyprowadzić ich na pełne morze. Ramius skinął głową. Dwie godziny potrzebne na przebycie zatoki wystawiały na próbę nie tyle jego umiejętności, co cierpliwość. Wiał zimny północny wiatr, jedyny rodzaj wiatru spotykany w tej części świata. Późna jesień okazała się zadziwiająco łagodna i w rejonie, gdzie pokrywę śnieżną zwykle mierzy się na metry, prawie nie padało. Jednakże przed tygodniem u wybrzeży Murmańska rozszalał się sztorm, który przyniósł krę z arktycznego paku. Obecność lodołamacza nie była więc tylko czczą formalnością. „Purga” miała oczyścić drogę z lodu, który mógł wpłynąć nocą do zatoki. Flocie radzieckiej nie wyszłoby na dobre, gdyby jej najnowszy rakietowy okręt podwodny został uszkodzony przez dryfującą bryłę zamarzniętej wody.
Chłostana przez wiatr woda przelewała się przez obły dziób okrętu, wdzierała na płaski pokład rakietowy przed strzelistym czarnym kioskiem. Powierzchnię morza pokrywała warstwa ścieków okrętowych, które nie mogąc wyparować w tak niskiej temperaturze, tworzyły czarny pierścień na skalnych ścianach zatoki przypominający ślad po kąpieli niechlujnego olbrzyma. Trafne porównanie, pomyślał Ramius. Radzieckiego olbrzyma też nie obchodzi, że kala powierzchnię ziemi. Ramius już jako chłopiec wyuczył się morskiego fachu na przybrzeżnych łodziach rybackich i dobrze wiedział, na czym polega życie w harmonii z przyrodą.
– Jedna trzecia naprzód – polecił. Kamarow powtórzył rozkaz przez telefon na mostku. „Czerwony Październik” zbliżył się do rufy „Purgi”, jeszcze bardziej wzburzając powierzchnię wody. Kapitan porucznik Kamarow, nawigator, poprzednio służył jako pilot portowy, obsługując duże okręty cumujące po obu stronach zatoki. Dwaj oficerowie czujnie przyglądali się potężnemu lodołamaczowi trzysta metrów przed nimi. Na rufie „Purgi” stało kilku marynarzy, wśród nich nawet kuk w białym fartuchu. Przytupywali z zimna, ale chcieli zobaczyć, jak „Czerwony Październik” wypływa w swój pierwszy rejs bojowy. Zresztą marynarze zdobędą się na wiele, byleby przerwać monotonię służby.
W normalnych warunkach Ramius byłby wściekły na taką eskortę – zatoka była dostatecznie głęboka i szeroka – ale nie dzisiaj. Lodu nigdy nie można bagatelizować, a tym razem musiał pamiętać o ważniejszych sprawach.
– A więc, kapitanie, znów wypływamy w morze, by służyć rodinie i bronić jej przed wrogiem! – odezwał się kapitan drugiej rangi Iwan Jurijewicz Putin, jak zwykle bez pozwolenia wychylając głowę z włazu i niezgrabnie, niczym szczur lądowy, wspinając się po szczeblach. Na mikroskopijnym mostku i tak ledwo starczało miejsca dla kapitana, nawigatora i milczącego obserwatora. Putin był zampolitem, oficerem politycznym. Wszystko, co robił, służyło rodinie – to słowo ma dla każdego Rosjanina znaczenie mistyczne i na równi z W.I. Leninem zastępuje członkom partii komunistycznej Boga.
– Właśnie – odparł Ramius z udawanym entuzjazmem. – Dwa tygodnie na morzu. Jak dobrze nareszcie wyjść z doku. Miejsce marynarza jest tu, a nie na lądzie, wśród chmar biurokratów i robotników w brudnych buciorach. No i będzie nam ciepło.
– A jest wam zimno? – zapytał Putin z niedowierzaniem.
Ramius po raz setny pomyślał, że Putin to ideał oficera politycznego. Zawsze mówił za głośno, śmiał się zbyt sztucznie. Ani przez chwilę nie pozwalał nikomu zapomnieć, kim jest. Jako doskonały oficer polityczny łatwo wzbudzał strach.
– Zbyt długo pływam na okrętach podwodnych, przyjacielu. Przyzwyczaiłem się już do umiarkowanych temperatur i nieruchomego pokładu pod nogami.
Putin nie zauważył ukrytej ironii. Skierowano go do okrętów podwodnych po służbie na niszczycielach, skróconej ze względu na ciągłe napady choroby morskiej. No i pewnie dlatego, że nie przeszkadzała mu ciasnota panująca na okrętach podwodnych, której wielu nie wytrzymuje.
– Ależ Marku Aleksandrowiczu, w taki dzień jak dzisiaj w Gorkim kwitną kwiaty.
– Niby jakie, towarzyszu oficerze polityczny? – spytał Ramius, lustrując zatokę przez lornetkę. Choć minęło południe, na południowym wschodzie słońce ledwo wystawało ponad horyzont, rzucając pomarańczowe światło i kładąc na wysokich skałach purpurowe cienie.
– Jak to jakie? Kwiaty malowane przez mróz na szybach – zaśmiał się głośno Putin. – W taki dzień jak dzisiaj kobiety i dzieci mają rumiane twarze, para z ust ciągnie się za wami niby cień, a wódka smakuje jak nigdy. Ech, żeby tak być teraz w Gorkim!
Ten skurwiel powinien pracować w Inturiście, pomyślał Ramius, tyle że Gorki jest zamknięte dla cudzoziemców. Był tam dwukrotnie. Wydało mu się typowym radzieckim miastem, pełnym ruder, brudnych ulic i nędznie ubranych ludzi. I jak w większości miast w tym kraju, zima była najładniejszą porą roku. Śnieg przykrywał cały brud. Ramius, na wpół Litwin, pamiętał z dzieciństwa lepsze miejsce – nadmorską wioskę, której hanzeatycka przeszłość pozostawiła w spadku rzędy okazałych domów.
W zasadzie nie zdarzało się, by ktoś innej narodowości niż rosyjska znalazł się na pokładzie okrętu podwodnego, a co więcej – by nim dowodził. Jednakże ojciec Marka, Aleksander Ramius, był prawdziwym, oddanym sprawie starym komunistą, który wiernie i sumiennie służył Stalinowi. Kiedy Rosjanie po raz pierwszy zajęli Litwę w 1940 roku, stary Ramius miał swój udział w obławach na opozycjonistów, sklepikarzy, księży i innych ludzi, którzy mogli okazać się kłopotliwi dla nowego reżimu. Wszyscy zostali wywiezieni, a ich los nawet dla dzisiejszej Moskwy pozostaje tajemnicą. Rok później, w trakcie inwazji niemieckiej, Aleksander walczył bohatersko jako komisarz ludowy i wsławił się w bitwie pod Leningradem. W 1944 roku wrócił na ziemie rodzinne w awangardzie 11 Armii Gwardyjskiej, by wziąć krwawy odwet na tych, którzy kolaborowali z Niemcami lub byli o to podejrzani. Aleksander był prawdziwym bohaterem Związku Radzieckiego, a Marko ogromnie wstydził się takiego ojca. Podczas koszmarnie długiego oblężenia Leningradu żona Aleksandra podupadła na zdrowiu i zmarła przy porodzie Marka. Chłopiec wychowywał się na Litwie u babki ze strony ojca, który tymczasem przechadzał się dumnie po wileńskim Komitecie Centralnym, czekając na przeniesienie do Moskwy. W końcu otrzymał upragniony awans, był nawet zastępcą członka Biura Politycznego, zmarł jednak przedwcześnie na atak serca.
Poczucie wstydu nie zawładnęło wszakże Markiem całkowicie. To dzięki pozycji ojca realizacja obecnego planu stała się możliwa, a Marko zamierzał zemścić się na tym kraju za śmierć tysięcy rodaków, którzy zginęli, zanim jeszcze się urodził.
– Tam, gdzie płyniemy, będzie jeszcze zimniej, Iwanie Jurijewiczu.
Putin poklepał kapitana po ramieniu. Czy ten gest jest szczery? – pomyślał Marko. Pewnie tak. Ramius był z gruntu uczciwy i uznał, że ten niski, hałaśliwy idiota miewa także ludzkie odruchy.
– Jak to jest, towarzyszu kapitanie, że za każdym razem wydajecie się szczęśliwi, wypływając w morze i rozstając się z rodiną?
Ramius uśmiechnął się zza lornetki.
– Marynarz, Iwanie Jurijewiczu, ma jedną ojczyznę, ale dwie żony. Nigdy tego nie zrozumiecie. Teraz płynę do drugiej, tej zimnej, bez serca, do której należy moja dusza. – Ramius na chwilę zawiesił głos, a uśmiech znikł z jego twarzy. – Teraz jest to moja jedyna żona.
Zauważył, że tym razem Putin nie odpowiedział. W ów dzień, gdy trumna z lśniącego sosnowego drewna znikała w komorze kremacyjnej, oficer polityczny ronił prawdziwe łzy. Śmierć Natalii Bogdanowej Ramius była w oczach Putina nie tylko powodem do smutku, lecz także dziełem bezdusznego Boga, którego istnienie przez cały czas negował.
Dla Ramiusa była to jednak zbrodnia dokonana przez państwo, a nie przez Boga. Niepotrzebna, straszliwa zbrodnia, która wymaga odwetu.
– Lód. – Obserwator wskazał palcem.
– Z prawej burty zlep luźnej kry albo bryła oderwana ze wschodniego lodowca. Miniemy go z daleka – powiedział Kamarow.
– Towarzyszu kapitanie! – odezwał się metalicznie głośnik na mostku. – Wiadomość z dowództwa floty.
– Odczytajcie.
– Rejon manewrów czysty. Żadnych jednostek nieprzyjacielskich. Działać według rozkazów. Podpisane Korow, dowódca floty.
– Zrozumiałem – odparł Ramius. Rozległ się suchy szczęk odkładanej słuchawki. – Więc nie kręcą się tam żadni _Amerikancy_?
– Wątpicie w słowa dowódcy floty? – zdziwił się Putin.
– Mam nadzieję, że się nie myli – odparł Ramius. Oficer polityczny pewnie nie pochwalał jego szczerości. – Ale przypomnijcie sobie ostatnie szkolenia.
Putin przestąpił z nogi na nogę. Widać zrobiło mu się zimno.
– Amerykańskie okręty podwodne Los Angeles klasy 688. Pamiętacie, czego dowiedział się nasz agent od amerykańskiego oficera? Mogą podkraść się do wieloryba i wypieprzyć go, zanim ten zauważy, co się dzieje. Swoją drogą, ciekaw jestem, jak KGB zdobyło tę informację. Piękna agentka radzieckiego wywiadu, zachowująca się zgodnie z obyczajami zgniłego Zachodu, chuda, w guście imperialistów, blondynka… – Kapitan chrząknął, rozbawiony. – Pewnie amerykański oficer lubił się przechwalać i chciał zrobić z nią to, co ich okręt z wielorybem, i pewnie był na bani, jak to marynarze. A teraz poważnie, musimy wystrzegać się amerykańskich Los Angelesów i nowych angielskich Trafalgarów. To dla nas poważne zagrożenie.
– Amerykanie nie są źli w produkcji zbrojeniowej, towarzyszu kapitanie – stwierdził Putin. – Ale też nie jedyni. Ich technika nie jest aż taka znów wspaniała. Nasza _łutsza –_ zakończył triumfalnie. Nasza lepsza.
Ramius pokiwał głową w zamyśleniu. Polityczni naprawdę powinni mieć jakieś pojęcie o jednostkach, które nadzorują z ramienia partii.
– Iwanie Jurijewiczu, a nie mówili wam chłopi spod Gorkiego, żeby nie wywoływać wilka z lasu? Ale nie przejmujcie się, myślę, że na tym okręcie damy im nauczkę.
– Jak powiedziałem w Głównym Zarządzie Politycznym – Putin ponownie klepnął Ramiusa w ramię – „Czerwony Październik” jest w najlepszych rękach!
Słysząc to, Ramius i Kamarow pozwolili sobie na uśmiech. Ty sukinsynu, pomyślał kapitan, masz czelność mówić przy moich ludziach, że od twojej opinii zależy decyzja o tym, czy nadaję się na dowódcę okrętu!? Od opinii człowieka, który nie poradziłby sobie nawet w słoneczny dzień na pontonie! Szkoda, że nie dożyjesz chwili, w której musiałbyś odszczekać swoje słowa, towarzyszu oficerze polityczny, i spędzić resztę życia w gułagu za niedocenianie przeciwnika. Tylko dlatego warto by cię zostawić przy życiu.
Kilka minut później fale przybrały na sile, powodując kołysanie okrętu, jeszcze bardziej dokuczliwe ze względu na wysokość kiosku. Putin znalazł pretekst, by zejść pod pokład. Wciąż kiepsko znosił większą falę. Ramius spojrzał znacząco na Kamarowa, który uśmiechem przyznał mu rację. Ich milcząca pogarda dla politruka była w swej naturze ze wszech miar antyradziecka.
Druga godzina od wyjścia z portu minęła szybko. W miarę wychodzenia na otwarte morze fale rosły i pilotujący ich lodołamacz ciężko zapadał się w bruzdy. Ramius przyglądał mu się z zainteresowaniem. Nigdy nie pływał na lodołamaczu, zawsze służył tylko na okrętach podwodnych. Były znacznie wygodniejsze, ale też bez porównania mniej bezpieczne. Przywykł jednak do niebezpieczeństwa i wieloletnie doświadczenie okazało się teraz bardzo przydatne.
– Pława, kapitanie. – Kamarow wskazał palcem czerwone światełko poruszające się wśród fal.
– Centrala, podać głębokość – rzucił Ramius przez telefon.
– Pod kilem sto metrów, towarzyszu kapitanie.
– Dwie trzecie naprzód, ster lewo dziesięć. – Ramius spojrzał na Kamarowa. – Zasygnalizujcie „Purdze” zmianę kursu. Miejmy nadzieję, że nie zawróci w złą stronę.
Kamarow sięgnął pod zrębnicę mostka po małą lampę sygnałową. „Czerwony Październik” nabierał powoli prędkości. Jego masa – całe trzydzieści tysięcy ton – stawiała silnikom duży opór. Fala dziobowa wkrótce wzrosła do trzech metrów, przetaczając przez pokład rakietowy spienione grzywacze rozbijające się o kiosk. „Purga” zmieniła kurs w prawo, przepuszczając ich w bezpiecznej odległości.
Ramius obejrzał się na urwiste skały Zatoki Kolskiej, zawdzięczające obecną postać bezlitosnym lodowcom sprzed tysięcy lat. Ileż to razy w czasie swej dwudziestoletniej służby w sławetnej Flocie Północnej spoglądał na tę zamkniętą przestrzeń w kształcie litery U? Ale to już po raz ostatni. Tak czy inaczej, nigdy tu nie wróci. Ciekawe, jak się to skończy? Musiał uczciwie przyznać, że jest mu wszystko jedno. Może opowieści babki były prawdziwe i Bóg naprawdę istnieje, podobnie jak nagroda za uczciwe życie. Miał nadzieję, że tak jest w istocie, że Natalia nie umarła naprawdę. Tak czy inaczej, nie mógł już zawrócić. W ostatniej poczcie, zabranej na ląd przed wypłynięciem w morze, znajdował się jego list. Nie było już odwrotu.
– Kamarow, nadajcie na „Purgę”: zanurzenie – zerknął na zegarek – o trzynastej dwadzieścia. Zaczynamy manewry „Jesienne Mrozy” zgodnie z harmonogramem. Wasze zadanie zakończone. Wracamy według planu.
Kamarow przekazał wiadomość, naciskając spust lampy sygnałowej. „Purga” odpowiedziała natychmiast i Ramius sam odczytał wiadomość.
– Chyba że was zjedzą wieloryby. Powodzenia.
Znów podniósł słuchawkę i nacisnął guzik łączący z kabiną radiową. Do dowództwa floty w Siewieromorsku polecił nadać depeszę tej samej treści co na „Purgę”, po czym połączył się z centralą.
– Głębokość pod kilem?
– Sto czterdzieści metrów, towarzyszu kapitanie.
– Przygotować się do zanurzenia – polecił Ramius. Następnie odesłał obserwatora pod pokład. Chłopak szybko ruszył do włazu. Zapewne z radością wracał do ciepłych pomieszczeń, przystanął jednak na chwilę, by po raz ostatni spojrzeć na zasnute chmurami niebo i oddalające się skaliste brzegi. Wypływanie w morze na okręcie podwodnym jest zawsze ekscytujące, ale zarazem trochę smutne.
– Schodź, Grigorij. Jak zejdziesz pod pokład, przejmij dowodzenie.
Kamarow skinął głową i zniknął w luku, zostawiając kapitana samego.
Ramius po raz ostatni uważnie zlustrował horyzont. Ledwo widoczne słońce za rufą, ołowiane niebo i czarne morze, tu i ówdzie upstrzone białymi plamami grzywaczy. Zastanawiał się, czy to jego pożegnanie ze światem. Jeżeli tak, wolałby widzieć coś weselszego.
Schodząc, zatrzasnął pokrywę włazu, mocno pociągając za łańcuch, i sprawdził, czy automatyczny mechanizm zaskoczył. Następnie zszedł osiem metrów w dół przez kiosk do kadłuba, a potem jeszcze dwa metry niżej do centrali. Miczman zatrzasnął wewnętrzny właz i przekręcił zamek do oporu.
– Grigorij? – Ramius czekał na informacje.
– Włazy zamknięte – zameldował nawigator, wskazując na pulpit sterowania zanurzeniem. Wskaźniki migotały na zielono, sygnalizując, że kadłub jest hermetycznie zamknięty.
– Wszystkie układy sprawne. Trym wyrównany. Okręt gotowy do zanurzenia.
Kapitan osobiście sprawdził wskaźniki instalacji mechanicznych, elektrycznych i hydraulicznych. Skinął głową i miczman otworzył odpowietrzniki balastów.
– Zanurzenie – rozkazał Ramius, podchodząc do peryskopu, żeby zwolnić starpoma Wasyla Borodina, swego pierwszego oficera. Kamarow włączył alarm zanurzeniowy i kadłub rozbrzmiał głośnym dźwiękiem syreny.
– Pełny balast. Wyrównać stery głębokości. Dzieńięć stopni w dół na sterach – zarządził nawigator, sprawdzając, czy każdy należycie wykonuje swoje zadanie. Ramius tylko słuchał z uwagą. Kamarow był najlepszym młodym oficerem, jakim kiedykolwiek dowodził i dawno już zyskał sobie pełne zaufanie kapitana.
Po otwarciu odpowietrzników w górnej części zbiorników kadłub okrętu wypełniał szum uchodzącego powietrza, wypychanego przez wodę napływającą dolnymi zaworami. Był to proces powolny, gdyż okręt miał wiele zbiorników balastowych podzielonych na mniejsze części. Ramius przesunął w dół okular peryskopu. Zobaczył czarną, pieniącą się co chwila wodę.
„Czerwony Październik” był największym i najdoskonalszym okrętem, jakim Ramius kiedykolwiek dowodził, miał jednak poważną wadę. Z jednej strony dysponował ogromną mocą silników i nowym systemem napędowym, za pomocą którego kapitan zamierzał wywieść w pole zarówno amerykańskie, jak i radzieckie okręty, jednak z drugiej strony jego rozmiary sprawiały, że poruszał się w tempie okaleczonego wieloryba, wynurzając się niesłychanie wolno, a zanurzając jeszcze wolniej.
– Peryskop zalany. – Ramius dopiero po dłuższej chwili oderwał wzrok od przyrządu. – Peryskop w dół.
– Głębokość czterdzieści metrów – powiedział Kamarow.
– Wyrównać na stu. – Ramius przyjrzał się swoim ludziom. Pierwsze zanurzenie może napędzić stracha nawet doświadczonemu marynarzowi, a cóż dopiero takim świeżo przeszkolonym chłopakom ze wsi, jacy stanowili połowę załogi. Kadłub trzeszczał i wydawał przeraźliwe dźwięki pod ciśnieniem otaczającej go wody. Trzeba czasu, żeby się do tego przyzwyczaić. Kilku młodszych marynarzy zbladło, stali jednak twardo na stanowiskach.
Kamarow zaczął manewr wyrównywania na odpowiedniej głębokości. Precyzyjnie wydawał odpowiednie rozkazy. Patrząc na niego, Ramius czuł taką dumę, jakby obserwował własnego syna. Kamarow był pierwszym oficerem, którego zwerbował. Załoga centrali błyskawicznie wykonywała jego rozkazy. Pięć minut później, na dziewięćdziesięciu metrach, szybkość zanurzania zmalała, a po kolejnych dziesięciu spadła do zera.
– Dobra robota, towarzyszu poruczniku. Przejmijcie dowodzenie. Zmniejszyć szybkość do jednej trzeciej. Prowadzić nasłuch hydroakustyczny na wszystkich systemach pasywnych. Ramius skinął na Putina i ruszył do drzwi.
I tak to się zaczęło…
Ramius i Putin poszli w stronę rufy, do mesy oficerskiej. Kapitan otworzył drzwi, przepuścił przodem oficera politycznego, po czym zamknął je za sobą na klucz. Mesa oficerska na „Czerwonym Październiku” była, jak na okręt podwodny, całkiem obszerna i znajdowała się między kambuzem a kajutami oficerów. Dźwiękoszczelne ściany i zamek w drzwiach świadczyły o tym, że konstruktorzy okrętu przewidzieli, że nie wszystko, o czym mówią oficerowie, jest przeznaczone dla uszu załogi. Było to pomieszczenie wystarczająco duże, żeby wszyscy mogli jeść jednocześnie, choć zawsze co najmniej trzech pełniło w tym czasie wachtę. Tu też znajdowała się kasa pancerna z rozkazami operacyjnymi. Widocznie uznano, że to lepsze miejsce niż kabina kapitana, gdzie mógłby skorzystać z tego, że jest sam, i dobrać się do zawartości. Kasa pancerna miała dwa zamki szyfrowe. Ramius znał kombinację jednego, a Putin drugiego. Cała ostrożność była właściwie zbędna, gdyż Putin i tak bez wątpienia wiedział, jakie dostali rozkazy. Ramius zresztą też, choć tylko w ogólnych zarysach.
Putin nalał herbatę, a kapitan porównał swój zegarek z zegarem na grodzi. Za piętnaście minut będzie można otworzyć kasę. Uprzejmość Putina wprawiała Ramiusa w zakłopotanie.
– Mamy przed sobą dwa tygodnie odosobnienia – stwierdził zampolit, mieszając herbatę.
– Amerykanie pływają w zanurzeniu przez dwa miesiące. Inna sprawa, Iwanie Jurijewiczu, że ich okręty są bez porównania wygodniejsze.
Mimo ogromu „Czerwonego Października”, pomieszczenia załogi mogłyby zawstydzić nawet strażnika z łagru. Piętnastu oficerów zakwaterowano w dość wygodnych kabinach na rufie, jednakże pozostała stuosobowa załoga gnieździła się we wszystkich możliwych zakamarkach kadłuba na dziobie, przed przedziałem rakietowym. Wielkość „Czerwonego Października” była złudna. Wnętrze podwójnego kadłuba wypełniały szczelnie rakiety, torpedy, reaktor atomowy wraz z oprzyrządowaniem, ogromna zapasowa siłownia. Dzieńięć razy większa od amerykańskich bateria niklowo-kadmowych akumulatorów znajdowała się między zewnętrznym a wewnętrznym poszyciem. Obsługa i utrzymanie takiego okrętu wymagały wiele wysiłku ze strony stosunkowo niewielkiej załogi, mimo że „Czerwony Październik” był najbardziej zautomatyzowaną i najnowocześniejszą jednostką w radzieckiej marynarce. Może rzeczywiście marynarzom nie są potrzebne koje z prawdziwego zdarzenia, skoro mogą w nich spędzać jedynie od czterech do sześciu godzin na dobę. To akurat działało na korzyść Ramiusa. Połowę załogi stanowili rekruci płynący po raz pierwszy w rejsie bojowym, a zresztą nawet najbardziej doświadczeni marynarze wiedzieli tylko to, co niezbędne. W przeciwieństwie do okrętów zachodnich sprawność załogi zależała od jedenastu miczmanów, którzy zostali tak wyszkoleni, by robić dokładnie to, co rozkażą oficerowie. Tych zaś Ramius wybrał osobiście.
– Chcielibyście tak pływać przez dwa miesiące? – zapytał Putin.
– Zdarzało mi się na okrętach o napędzie klasycznym. Miejsce okrętu podwodnego jest na morzu, Iwanie Jurijewiczu. Naszym zadaniem jest posiać strach w sercach imperialistów. Nie osiągniemy tego, tkwiąc w tej budzie w Polarnym, ale też nie możemy zostać na morzu dłużej niż dwa tygodnie, bo załoga straci sprawność bojową. Za czternaście dni ta zbieranina dzieciaków zamieni się w bezmyślne roboty. – Ramius bardzo na to liczył.
– I mamy temu zaradzić, wprowadzając kapitalistyczne luksusy? – zapytał drwiąco Putin.
– Prawdziwy marksista jest obiektywny, towarzyszu oficerze polityczny – odparł z naganą Ramius, delektując się tą ostatnią już dyskusją z Putinem. – Obiektywnie rzecz biorąc, należy uznać, że dobre jest to, co pomaga w wykonaniu naszego zadania, a złe to, co przeszkadza. Przeciwności mają nie tłumić, ale hartować ducha i umiejętności. Czy już sama konieczność służby pod wodą nie stanowi wystarczającej próby?
– Nie dla was – rzekł Putin, uśmiechając się znad herbaty.
– Jestem marynarzem, czego nie można powiedzieć o naszej załodze. Większość z nich nigdy nie będzie ludźmi morza. To zbieranina wiejskich chłopaków, którzy marzą o pracy w fabryce. Musimy się z tym pogodzić. My w młodości byliśmy zupełnie inni.
– To prawda – przyznał Putin. – Nigdy nie jesteście zadowoleni, towarzyszu kapitanie. I myślę, że to właśnie tacy jak wy wymuszają postęp na nas wszystkich.
Obaj dobrze wiedzieli, dlaczego radzieckie okręty podwodne spędzają na morzu tak mało czasu, zaledwie piętnaście procent, i że nie ma to nic wspólnego z brakiem wygód dla załogi. „Czerwony Październik” miał na pokładzie dwadzieścia sześć rakiet Seahawk SS-N-20, a każda z nich zawiera osiem głowic samonaprowadzających. Jedna głowica to ładunek jądrowy o mocy pięciuset kiloton. Całość mogła zniszczyć ponad dwieście miast. Startujące z lądu bombowce mogły latać tylko kilka godzin i musiały wracać do bazy. Lądowe wyrzutnie rakiet balistycznych rozmieszczono wzdłuż głównych radzieckich szlaków kolejowych biegnących ze wschodu na zachód, tak aby oddziały wojsk KGB mogły w porę dotrzeć do jednostki, której dowódca nagle zechciałby wykorzystać pełnię władzy. Okręty podwodne natomiast są z zasady niezależne od jakiejkolwiek kontroli z lądu. Ich zadanie polega właśnie na tym, żeby były nieuchwytne.
Marko dziwił się, że rząd w ogóle się na nie zdecydował. Załogi takich okrętów muszą cieszyć się pełnym zaufaniem. Dlatego też wypływają o wiele rzadziej niż zachodnie, a jeśli już wychodzą w morze, na pokładzie zawsze znajduje się oficer polityczny, swego rodzaju drugi dowódca, który zatwierdza każdą decyzję kapitana.
– A waszym zdaniem, Ramius, można pływać z tymi wieśniakami przez dwa miesiące?
– Wiecie, że wolę tylko częściowo przeszkoloną załogę. Wtedy mniej rzeczy trzeba ich oduczać. I mogę zrobić z nich prawdziwych marynarzy, po swojemu. Czyżbym uprawiał kult jednostki, to znaczy siebie?
– Padł już kiedyś taki zarzut pod waszym adresem. – Putin uśmiechnął się, zapalając papierosa. – Jesteście jednak naszym najlepszym wychowawcą i dobrze wiadomo, że można wam ufać.
To prawda. Spod ręki Ramiusa wyszły setki oficerów i marynarzy, którzy zawsze sprawdzali się na innych okrętach. Jeszcze jeden paradoks. Jak można mówić o zaufaniu w społeczeństwie, które właściwie nie zna tego pojęcia? Ramius był oczywiście lojalnym członkiem partii, synem zasłużonego dla partii człowieka, którego trumnę niosło trzech członków Biura Politycznego. Putin pogroził palcem.
– Wbrew temu, co o mnie mówią, jestem marynarzem, Iwanie Jurijewiczu. Tylko marynarzem. Mądry człowiek zna swoje miejsce.
A odważny wykorzystuje nadarzające się okazje, dodał w duchu. Wszyscy oficerowie na pokładzie pływali już pod dowództwem Ramiusa, z wyjątkiem trzech podporuczników, którzy powinni wykonywać rozkazy z równym zapałem, co każdy świeżo upieczony matros, oraz lekarza, który się nie liczył.
Zegar zadzwonił cztery razy.
Ramius wstał i ustawił trzycyfrową kombinację na jednej z dwóch tarcz. Putin zrobił to samo i kapitan pociągnął za dźwignię, otwierając okrągłe drzwiczki kasy pancernej. W środku leżała szara koperta, cztery książki szyfrowe oraz współrzędne celów rakiet. Ramius wyjął kopertę, zamknął drzwiczki i zanim usiadł, przekręcił obie tarcze zamków.
– I jak sądzicie, Iwanie Jurijewiczu, co mówią nasze rozkazy? – zapytał teatralnie.
– Żebyśmy wypełnili obowiązek, towarzyszu kapitanie – odparł Putin z uśmiechem.
– Słusznie. – Ramius złamał pieczęć na kopercie i wyjął czterostronicowy rozkaz. Odczytał go szybko, bo też zadanie nie było skomplikowane.
– Mamy płynąć do kwadratu pięćdziesiąt cztery-dziewięćdziesiąt, na spotkanie z podwodnym okrętem torpedowym „W.K. Konowałow” dowodzonym od niedawna przez kapitana Tupolewa. Znacie Wiktora Tupolewa? Nie? Wiktor będzie nas ochraniał przed imperialistycznymi intruzami, a jednocześnie przez cztery dni manewrów sprawdzimy, czy uda mu się nas wykryć. – Ramius się roześmiał. – W zarządzie okrętów podwodnych ciągle jeszcze nie wymyślili, jak wykryć nasz nowy system napędowy. Amerykanie też tego nie rozgryzą. Mamy ograniczyć działania do kwadratu pięćdziesiąt cztery-dziewięćdziesiąt i sąsiednich. To powinno ułatwić zadanie Wiktorowi.
– Ale nie pozwolicie, żeby nas wykrył?
– Oczywiście, że nie – prychnął pogardliwie Ramius. – Pozwolić się wykryć? Też coś. Wiktor jest jednym z moich uczniów, Iwanie Jurijewiczu, ale przeciwnikom nie daje się forów nawet w czasie manewrów. Imperialiści też nam nie dadzą! Próbując wykryć nas, Wiktor szkoli się jednocześnie w lokalizowaniu okrętów rakietowych nieprzyjaciela. Moim zdaniem ma szansę, żeby nas namierzyć. Obszar ćwiczeń jest ograniczony do dziewięciu kwadratów, a więc do powierzchni czterdziestu tysięcy kilometrów kwadratowych. Zobaczymy, czego się nauczył od czasu, gdy z nami służył. Ach prawda, nie pływaliście ze mną, kiedy dowodziłem „Susłowem”.
– Nie jesteście chyba rozczarowani?
– Nie. Czterodniowe ćwiczenia z „Konowałowem” to ciekawe urozmaicenie.
Ty zakłamany skurczybyku, pomyślał Marko, znałeś wcześniej rozkazy i oczywiście znasz Wiktora Tupolewa. Już czas. Putin wypalił do końca papierosa, dopił herbatę i dopiero wtedy wstał.
– A więc znów zobaczę naszego znakomitego kapitana w akcji, jak wywodzi w pole chłoptysia. – Putin zwrócił się ku drzwiom. – Myślę, że…
W chwili gdy polityczny odchodził od stołu, Ramius podciął go kopniakiem. Putin poleciał do tyłu. Kapitan zerwał się z miejsca, silnymi marynarskimi rękami złapał go za głowę i karkiem uderzył prosto w ostry, okuty metalem róg stołu. Jednocześnie przygniótł mu klatkę piersiową, ale nie było to konieczne. Kark Putina pękł z koszmarnym trzaskiem. Kręgosłup został przerwany na wysokości drugiego kręgu szyjnego, tak precyzyjnie, jak u wisielca.
Oficer polityczny nie miał czasu na jakąkolwiek reakcję. Nerwy koordynujące funkcjonowanie organów i mięśni od karku w dół zostały nagle przerwane. Putin usiłował krzyknąć, powiedzieć coś, lecz tylko otworzył usta i zamknął je bezgłośnie z ostatnim wydechem. Próbował łykać powietrze niczym ryba wyrzucona na brzeg, ale bezskutecznie. W szeroko otwartych ze zdumienia oczach, zwróconych na Ramiusa, nie było bólu, nie malowało się w nich żadne uczucie poza zdziwieniem. Kapitan ułożył go delikatnie na pokładzie.
Po twarzy Putina przemknął błysk zrozumienia, lecz wkrótce zgasł. Ramius schylił się, by zbadać puls. Praca serca ustała dopiero po dwóch minutach. Upewniwszy się, że oficer polityczny nie żyje, wziął ze stołu dzbanek z herbatą i wylał na podłogę zawartość mniej więcej dwóch szklanek, celowo ochlapując buty Putina. Następnie podniósł ciało, położył je na stole i gwałtownie otworzył drzwi.
– Doktorze Pietrow, natychmiast do mesy!
Kabina lekarza znajdowała się zaledwie kilka kroków dalej w stronę rufy. Pietrow zjawił się od razu, a jednocześnie z centrali nadbiegł Wasyl Borodin.
– Poślizgnął się na pokładzie w miejscu, gdzie rozlała mi się herbata. – Zdyszany Ramius uciskał klatkę piersiową Putina, pozorując masaż serca. – Próbowałem go złapać, ale uderzył głową o kant stołu.
Pietrow odsunął kapitana na bok, obrócił ciało, wskoczył na stół i ukląkł nad zwłokami. Rozerwał koszulę, po czym zbadał oczy zmarłego. Źrenice były rozszerzone i nieruchome. Doktor obmacał głowę i kark. Tu się zatrzymał i powoli potrząsnął głową.
– Towarzysz Putin nie żyje. Ma złamany kark. – Lekarz zamknął oczy zampolita.
– Nie! – krzyknął Ramius. – Jeszcze chwilę temu żył! – Dowódca okrętu szlochał. – To moja wina! Próbowałem go podtrzymać, ale bez skutku. Moja wina! – Opadł na krzesło i ukrył twarz w dłoniach. – Moja wina. Z wściekłością potrząsnął głową, najwyraźniej próbując odzyskać panowanie nad sobą. Było to znakomite przedstawienie.
– To wypadek, towarzyszu kapitanie. – Pietrow położył mu dłoń na ramieniu. – Takie rzeczy zdarzają się nawet najbardziej doświadczonym marynarzom. Nie ma w tym waszej winy. Naprawdę.
Ramius zaklął pod nosem, wracając do równowagi.
– Czy naprawdę nic nie możecie zrobić?
– Nawet w naszej najlepszej klinice nic by nie poradzili. – Pietrow pokręcił głową. – Sprawa jest przesądzona w chwili, gdy pęka rdzeń kręgowy. Śmierć następuje właściwie natychmiast… i całkiem bezboleśnie – dodał na pocieszenie.
Ramius wyprostował się i odetchnął głęboko, z zastygłą twarzą.
– Towarzysz Putin był dobrym kolegą, wiernym członkiem partii i świetnym oficerem. – Kątem oka zauważył grymas na twarzy Borodina. – Towarzysze, pomimo wypadku będziemy kontynuować zadanie! Doktor Pietrow umieści ciało w chłodni. Wiem, że to straszne, ale towarzysz Putin zasługuje na pogrzeb z honorami wojskowymi i udziałem całej załogi, gdy tylko wrócimy do portu.
– Czy powiadomimy dowództwo floty? – zapytał Pietrow.
– Nie możemy. Rozkaz wymaga zachowania całkowitej ciszy radiowej. – Ramius wyciągnął z kieszeni plik rozkazów operacyjnych i wręczył je doktorowi. Inne niż te, które wyjął z kasy pancernej. – Zobaczcie na stronie trzeciej, towarzyszu doktorze.
W miarę czytania oczy Pietrowa robiły się coraz większe ze zdziwienia.
– Wolałbym zameldować o wszystkim, ale rozkaz jest wyraźny: żadnych sygnałów radiowych od chwili zanurzenia, bez względu na okoliczności.
Pietrow oddał kapitanowi dokument.
– Szkoda, towarzysz Putin na pewno by się ucieszył. Ale co rozkaz, to rozkaz.
– I musimy go wypełnić.
– Sam Putin nie postąpiłby inaczej – przyznał Pietrow.
– Borodin, proszę uważać: na waszych oczach, zgodnie z regulaminem, zdejmuję z szyi towarzysza oficera politycznego klucz do odpalania rakiet. – Ramius schował zawieszony na łańcuszku klucz do kieszeni.
– Widzę i odnotuję to w dzienniku okrętowym – oznajmił uroczyście pierwszy oficer.
Pietrow sprowadził sanitariusza. Razem zanieśli ciało do kabiny lekarskiej i umieścili w specjalnym plastykowym worku.
Następnie sanitariusz z dwoma marynarzami przeniósł je przez centralę do przedziału rakietowego. Wejście do chłodni znajdowało się na dolnym pokładzie rakietowym. Tam też wnieśli zwłoki Putina i z szacunkiem złożyli w rogu, a dwaj kucharze zabrali się do przesuwania żywności, by zrobić miejsce dla zmarłego. Na rufie lekarz wraz z pierwszym oficerem sporządzili spis rzeczy osobistych zmarłego. Jedną kopię załączono do raportów służby medycznej, drugą do dziennika okrętowego, a trzecią zapieczętowano w specjalnym pudełku, które zamknięto w gabinecie lekarskim.
Tymczasem Ramius przejął dowodzenie w nienaturalnie cichej centrali. Podał kurs dwieście dziewięćdziesiąt, kierunek zachodni południowo-zachodni. Kwadrat 54-90 leżał na wschodzie…