- W empik go
Polowanie na skarb - ebook
Polowanie na skarb - ebook
Komisariat w Vigacie ogarnęła nuda, wszyscy pogrążają się w marazmie i bezczynności. Montalbano czyta kryminał Simenona, Catarella dzielnie walczy z krzyżówkami. Od czasu do czasu komisarz wysłuchuje przez telefon skarg i narzekań swej jakże odległej narzeczonej, a mania religijna rodzeństwa Palmisano zaczyna ocierać się o szaleństwo.
Żeby przezwyciężyć nudę komisarz daje się zwieść niespodziewanemu wyzwaniu. Zaczyna otrzymywać anonimowe listy zachęcające go do zabawy w poszukiwanie skarbu. Wskazówki zaciekawiają komisarza, jednak z biegiem czasu stają się coraz bardziej niepokojące i zaczyna gnębić go przeczucie, że nie jest to zwykła gra, tylko coś bardzo mrocznego i niebezpiecznego. Z pozoru zabawna gra wciąga go stopniowo w przerażające otchłanie umysłu psychopaty i erotomana, godnego Hannibala Lectera.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-65613-81-3 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Mechanik obejrzał silnik, hamulce, układ elektryczny, i rozczarowany pokręcił głową. Zachowywał się jak lekarz przy łóżku śmiertelnie chorego.
– To auto nadaje się tylko do utylizacji, panie komisarzu.
Słowo „utylizacja” z miejsca doprowadziło go do szału. Kiedy tylko je słyszał albo widział w druku, zaczynał się wkurwiać. I nie tylko to słowo, ale również takie, jak „prekariat”, „aplikować”, „implementacja”, „dedykowany”, „iniektować”, „alokacja”, i dziesiątki innych.
A język włoski kiedy umrze, co było do przewidzenia, skoro już teraz stawał się angielską kolonią, co przekaże potomnym? Brukselizmy? Juryzmy czy anglicyzmy?
– Nie mam takiego zamiaru – odpowiedział niegrzecznie.
Upłynął kolejny dzień świętego spokoju, jak mawiał Fazio. Wieczorem Montalbano poprosił Galla, żeby podwiózł go do domu do Marinelli. Jego auto będzie gotowe dopiero za trzy dni.
Kiedy zjadł zupę rybną i gulasz warzywny przygotowane przez Adelinę, został jeszcze na werandzie.
Zupełnie nie wiedział, co ma zrobić. Chciałby wyjechać jutro do Boccadasse, ale może powinien podjąć taką decyzję wcześniej, zbyt dużo czasu upłynęło w spokoju i dlatego prawdopodobieństwo, że wreszcie coś się wydarzy, było bardzo duże.
Po wypaleniu dwóch papierosów zachciało mu się położyć i zacząć czytać Prezydenta Simenona, kupionego wcześniej, kiedy pojechał do warsztatu.
Zamknął drzwi na werandę, poszedł po książkę, którą położył na stołku, i zorientował się, że zostawił zapalone światło przy wejściu.
Ruszył, żeby je zgasić, i dopiero teraz zobaczył białą kopertę, którą ktoś wsunął pod drzwi. Normalna koperta, jak na list.
Czy leżała tu już, kiedy wrócił do domu, i nie zauważył jej? Albo może ktoś ją wsunął, gdy on siedział na werandzie?
Na kopercie napisano drukowanymi literami długopisem: DLA SALVA MONTALBANA. A na górze, z lewej strony: Polowanie na skarb. Otworzył ją. Pół kartki z czymś w rodzaju wierszyka:
Trzy razy trzy
to nie trzydzieści trzy,
a sześć razy sześć
nie da ci sześćdziesiąt sześć.
Otrzymasz rozwiązanie
inne nadspodziewanie.
Jeśli do tego dodasz lata twego życia,
zagadka nic już nie będzie miała do ukrycia.
Co to, kurwa, jest? Jakiś żart? Dlaczego nie wysłali tego pocztą?
Nie chciało mu się rozwiązywać zagadek i bawić w polowanie na skarb o pierwszej w nocy.
Wsadził kopertę do kieszeni marynarki, którą zostawiał zazwyczaj przy samym wejściu, wziął książkę i poszedł się położyć.
*
Była prawie dziewiąta, kiedy przyszedł do biura. W nocy późno zgasił światło, bo nie mógł porzucić lektury. Po jakichś dziesięciu minutach zawołał go Catarella.
– Panie komisarzu, afera! Na telefonie czeka jakaś kobieta, ale tak się drze, że nie wiem, co mówi, bo cały czas się drze!
– Pytała o mnie?
– Trudno wyczuć.
Nie miał zamiaru dawać się ogłuszać przez jakieś krzyczące kobiety, które tak się darły, że nie było wiadomo, o co chodzi, bo się darły.
– Połącz ją z panem Augello.
Po niespełna trzech minutach pojawił się Mimì, bardzo poważny i dość poruszony.
– To jakaś histeryczka, mówi, że poszła wyrzucić śmieci i zobaczyła trupa w śmietniku.
– Podała dres?
– Ulica Brancatiego osiemnaście.
– Dobra, bierz kogoś i jedźcie tam.
Augello zawahał się.
– Tylko że powiedziałem Bebie, że dzisiaj rano odwiozę ją z Salvucciem...
Kolejna upierdliwość. Pewnie, że było mu miło, kiedy Mimì z Bebą dali synowi właśnie jego imię.
Ale nie znosił, kiedy nazywali go Salvuccio.
– Rozumiem. W takim razie ja tam pojadę. A ty zawiadom techników i doktora Pasquano.
Gallo za żadne skarby nie umiał znaleźć tej przeklętej ulicy Brancatiego.
Już od pół godziny krążyli na próżno. I nikt, kogo pytali, nigdy o niej nie słyszał.
– Pojedźmy zapytać w ratuszu – zaproponował Fazio.
Ale Gallo się uparł, sam chciał ją znaleźć. A nie było nic gorszego od Galla, kiedy wkurzał się za kierownicą. I rzeczywiście, wjechał na pełnym gazie pod prąd w jakąś ulicę.
– Uważaj!
– Przecież nikogo nie ma!
Dokładnie w tej chwili zobaczyli inne auto, które pojawiło się nagle zza rogu.
Montalbano zamknął oczy. Ulica była wąska, Gallo zahamował z całych sił i uderzył w stragan z warzywami i owocami.
Samochód zamienił w miazgę cały towar: pomidory, pomarańcze, cytryny, winogrona, cykorię, ziemniaki, bakłażany.
Właściciel wybiegł wściekły i zaczął się awanturować. Mogli przez to stracić parę godzin, ale Montalbano pokazał dokumenty i poprosił o przesłanie rachunku na komisariat. Handlarz natychmiast się zgodził, dzięki temu trzykrotnie odbije sobie szkodę.
I znowu zaczęli krążyć w poszukiwaniu ulicy.
Nagle komisarzowi przyszło do głowy kryterium, według którego wszystkie biura zajmujące się toponomastyką, wszystkie bez wyjątku, zarówno te na wsi, jak i w miastach, przyznawały nazwy ulicom. Te najbardziej centralne zawsze nosiły nazwy abstrakcyjne, jak wolność, republika, niepodległość. Te troszkę od centrum oddalone – nazwiska nieżyjących polityków z przeszłości, Cavoura, Zanardellego, Crispiego. Ulice położone za nimi dostawały za patronów także polityków, ale bardziej współczesnych, jak De Gasperi, Einaudi, Togliatti. Najdalej od centrum lądowali bohaterowie, żołnierze, matematycy, naukowcy, przemysłowcy, na dentystach skończywszy. Ostatni otrzymywali swoje uliczki na peryferiach, najbardziej nędzne, na granicy miasta, artyści, pisarze, rzeźbiarze, poeci, malarze i muzycy.
Istotnie ulica Vitaliana Brancatiego składała się z czterech domeczków pomiędzy którymi spacerowały sobie kury. I to w pewnym sensie było szczęściem.
Okazało się bowiem, że wokół ubranej na czarno, około czterdziestoletniej kobiety, siedzącej na krześle, ze zmoczoną chustką na czole, stali tylko siedemdziesięciolatka i dwóch mężczyzn. W innych dzielnicach zebrałby się tłum, który trzeba by było rozpędzać pałkami.
Przed jednym z domków stał pojemnik na śmieci. Trup musiał być właśnie tam.
– Ktoś z was jeszcze zaglądał do pojemnika oprócz tej pani?
Staruszka i mężczyźni pokręcili przecząco głowami. Fazio otworzył pojemnik i Montalbano stanął na palcach, żeby zajrzeć do środka.
Na dnie było tylko to ciało.
– Ja pierdolę – powiedział komisarz.
I dodał, zwracając się do Fazia:
– Przytrzymaj.
Chciał się upewnić, bo tak bardzo zadziwiło go to, co zobaczył. Fazio przytrzymał obiema rękami pojemnik, żeby się nie przewrócił. Montalbano podskoczył, chwycił wyprostowanymi rękami za krawędź i zajrzał do środka, z brzuchem opartym o brzeg. Wyciągnął rękę, dotknął ciała, wycofał się i ponownie stanął na ziemi.
Fazio patrzył na niego pytającym wzrokiem. Nawet siedząca kobieta wstała i podeszła razem z innymi. Komisarz jednak stał, nic nie mówiąc, oszołomiony i zakłopotany.
– To dmuchana lalka – powiedział w końcu.
Ile ich było w Vigacie?
– I dobrze – powiedział Fazio. – Możemy ją tam zostawić.
– Nie, wyciągnijcie ją.
Faziowi pomógł Gallo. Nic nie mówiąc, położyli znalezisko na ziemi.
Nagle wszyscy zamilkli i spoważnieli.
Lalka była bowiem identyczna jak ta, którą Gregorio Palmisano trzymał w łóżku. Brak jej było części włosów, oka, jedna pierś była nieco pognieciona, a ciało pełne okrągłych i kwadratowych gumowych łat.
Dokładnie w tej samej chwili pojawił się Pasquano i razem z nim samochód do przewozu zwłok. Kiedy tylko Montalbano zobaczył doktora, pomyślał, że wolałby teraz siedzieć w lesie otoczony przez dzikie zwierzęta. I rzeczywiście Pasquano, jak przystało na skurwysyna, którym był, zaczął odstawiać szopkę.
Pochylił się nad lalką i zaczął ją oglądać.
– Zwłoki nie noszą śladów przemocy – powiedział.
– Ale przecież to lalka – poinformowała go kobieta, która ich zawiadomiła i stała tam nadal, bardziej zmieszana niż dotychczas.
– Zabierzcie ją stąd – powiedział Pasquano. – Muszę pracować.
I ciągnął dalej:
– Może zgon nastąpił z przyczyn naturalnych.
– Dosyć już! – ostrzegł Montalbano.
Pasquano podskoczył jak świerszcz, czerwony na twarzy.
– A nie zapyta pan o godzinę zgonu? – warknął. – Czy pan nie zdaje sobie sprawy, że nie umie odróżnić zwłok od lalki? Następnym razem, zanim zacznie mi pan zawracać głowę, proszę się upewnić, że nieboszczyk jest naprawdę nieżywy i że to nie manekin! Całkiem już się panu popierdoliło!
Przeklinając, wsiadł do samochodu i odjechał.
Dwóch noszowych zbliżyło się powoli, z niepewnymi minami. Spojrzeli na lalkę. Potem jeden podrapał się po głowie. Drugi zapytał:
– Mamy ją zabrać?
– Nie, też możecie już iść, dziękuję.
Czuł się upokorzony.
Oczywiście zaraz po odjeździe Pasquana pojawili się wszyscy technicy, furgonetka i dwa samochody.
Z pierwszego wysiadł szef, Vanni Arquà, wyjątkowo według komisarza antypatyczny. On sam zresztą to uczucie odwzajemniał.
– Nic nie wyładowujcie, nie ma takiej potrzeby – powiedział Montalbano technikom, którzy już zaczynali wynosić z furgonetki pudła, skrzynie i aparaty fotograficzne.
– Dlaczego? – zapytał Arquà.
– Bo to pomyłka.
Arquà podszedł zerknąć na trupa, cofnął się, pociemniały na twarzy.
– To jakiś głupi żart!
– To nie żart, Arquà! Chodzi o to, że...
– Natychmiast powiadomię o tym w raporcie kwestora!
– No i chuj.
I oni też odjechali.
Zaraz po nich, jak zwykle ostatni, pojawił się prokurator Tommaseo, który prowadził jak pijany osioł. Wysiadł cały zdyszany.
– Przepraszam, ale miałem mały wypadek...
Zobaczył leżącą na ziemi lalkę i otworzył szeroko oczy.
– Ależ to kobieta! – krzyknął, rzucając się w jej stronę.
Jakiś wampir na głodzie. Kiedy chodziło o kobiety, Tommaseo tracił rozum. Uwielbiał zbrodnie w afekcie, piękne dziewczyny, które źle kończyły, każdą zbrodnię, która miała coś wspólnego z seksem.
– Co to ma znaczyć? – zapytał, rozczarowany, zobaczywszy w końcu, o co tu chodzi.
– Pani zobaczyła to w pojemniku na śmieci i myślała, że to trup. Niestety nie zdążyłem pana uprzedzić.
– Przepraszam panów – powiedział Tommaseo.
Nie wydawał się w ogóle wściekły jak tamci. Wziął pod rękę Montalbana i odszedł z nim na bok.
– Tak żebym wiedział, to gdzie sprzedają takie lalki? – zapytał cicho.
Wreszcie, gdy wszyscy sobie poszli, Montalbano i Gallo włożyli lalkę do bagażnika i wrócili do komisariatu w całkowitym milczeniu.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------Nakładem wydawnictwa Noir sur Blanc ukazały się następujące utwory Andrei Camilleriego:
KSZTAŁT WODY
2007
PIES Z TERAKOTY
2007
ZŁODZIEJ KANAPEK
2007
ZNIKNIĘCIE PATÒ
2004
GŁOS SKRZYPIEC
2008
MIESIĄC Z KOMISARZEM MONTALBANO
2008
POMARAŃCZKI KOMISARZA MONTALBANO
2009
WYCIECZKA DO TINDARI
2007
ZAPACH NOCY
2008
PIWOWAR Z PRESTON
2008
OBIETNICA KOMISARZA MONTALBANO
2009
KOLOR SŁOŃCA
2009
CIERPLIWOŚĆ PAJĄKA
2010
PENSJONAT „EWA”
2010
PAPIEROWY KSIĘŻYC
2011
SZARY KOSTIUM
2011
SIERPNIOWY ŻAR
2012
SKRZYDŁA SFINKSA
2013
SEZON ŁOWIECKI
2014
POLE GARNCARZA
2014
WIEK WĄTPLIWOŚCI
2015
ŚMIERĆ NA OTWARTYM MORZU
2016
KRÓLOWA POMORZA I INNE HISTORIE Z VIGATY
2016
TANIEC MEWY
2017