- W empik go
Połówki księżyca - ebook
Połówki księżyca - ebook
Ten wybór stanie się ich koszmarem
Zanim zaśniesz, zapamiętaj dobrze, kim jesteś. Bo gdy otworzysz oczy, świat, który znałeś, przestanie istnieć. Nie rozróżnisz iluzji od rzeczywistości, wpadniesz w pułapkę percepcji, zostaniesz więźniem przestrzeni – tak jak dziesięcioro bohaterów tej książki. Są wśród nich oprawcy i ofiary, biedni i bogaci, starzy i młodzi. Dzieli ich wiele, ale wiele też łączy. Uwięzieni w tajemniczym miejscu, kontrolowani na każdym kroku, nie wiedzą, przez kogo i w jakim celu zostali zamknięci. Panika zaczyna zbierać ponure żniwo…
Wkrótce dowiadują się, że muszą podjąć decyzję, której konsekwencje będą niewyobrażalne. Stres, lęk i coraz większa presja sprawiają, że z ich twarzy spadają noszone na co dzień maski, a ekstremalne emocje biorą górę nad rozsądkiem. Zbliża się moment, w którym będą zmuszeni dokonać wyboru. Dla kogo ich decyzja okaże się być początkiem końca?
Ponownie próbował się poruszyć. Bezskutecznie. Jego szyja była przytwierdzona niczym do krzesła elektrycznego. Czy to jakiś chory żart? Otworzył oczy. Minęło kilka sekund, zanim wreszcie mógł zobaczyć, gdzie się znajduje. Spokojnie rozejrzał się niczym żołnierz penetrujący terytorium wroga. Wszystko było białe. Podłoga, krzesła, stół, ściany, sufit. Panowała cisza. Absolutna, jakiej nigdy jeszcze nie doświadczył. Nie słyszał żadnego dźwięku, co nie było aż tak dziwne, zważywszy na fakt, że nie było tam żadnych okien ani… drzwi.
Renata Deusing Chaczko
Urodziła się w 1985 roku. Z wykształcenia jest producentką filmową, z zawodu dziennikarką i copywriterką, z zamiłowania pisarką. Jak dotąd opublikowała dwie powieści „Gracze” oraz „aż do DNA”. Po latach mieszkania m.in. w Amsterdamie oraz w Barcelonie, a także po długiej podróży dookoła Azji, zapuściła korzenie na Bali – wyspie bogów, gdzie pracuje nad kolejną powieścią o pięknie i szaleństwie życia w egzotycznej Indonezji.
Kategoria: | Horror i thriller |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8219-354-1 |
Rozmiar pliku: | 1,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Poznaję cię. Widziałam twoje zdjęcie na okładce „Forbesa”. Ty jesteś tym sławnym rosyjskim miliarderem, prawda? – Piękna młoda dziewczyna upiła swojego drinka.
– Miło mi, Dominik, ale wszyscy mówią na mnie Sergiej. – Sergiej wyciągnął do niej rękę.
– Dominik Sergiejew… Tak! Ale numer! – Dziewczyna uścisnęła jego dłoń. – Wow, w rzeczywistości jesteś nawet przystojniejszy niż na zdjęciach!
– Dzięki.
– Kiedy znajoma powiedziała mi, że jest super impreza na jachcie, nic nie wspomniała o tobie.
– Czyli jesteś tu po raz pierwszy?
– Tak.
– Witaj na pokładzie.
– Dzięki. To twój jacht czy wynajmowany?
– Jak myślisz?
– Nie wiem. – Dziewczyna wzruszyła ramionami. – Pewnie twój.
Sergiej pokiwał głową i poczuł, że traci zainteresowanie. Zaczął rozglądać się za nową towarzyszką. Jego uwagę przykuła ruda dziewczyna, leżąca topless na leżaku.
– Fajnie. – Rozmówczyni znów upiła drinka.
– Słucham?
– Fajnie mieć swój jacht.
– Aha. Z kim tu przyszłaś?
– Z Emmą. Jesteśmy na Sint Maarten na sesji zdjęciowej.
– Którą Emmą? Znam co najmniej pięć.
– Emmą Owens.
– Aaa… – Sergiej uśmiechnął się na wspomnienie kilku nocy spędzonych z piękną młodą Emmą. – Jest gdzieś tutaj?
– Pewnie w toalecie. Jak zawsze. – Dziewczyna wsadziła palec do ust i zrobiła minę, jakby miała zwymiotować. – Bulimia ją kiedyś wykończy.
– A ciebie co wykończy?
– Ja mam dobrą przemianę materii.
– Wszystkie tak mówicie. – Sergiej skinął na kelnera, aby do nich podszedł.
– Może. Ale u mnie chudość jest rodzinna.
– Co państwu podać? – zapytał kelner.
– Szampana dla mnie, a dla pani…? – Sergiej spojrzał na dziewczynę.
– Dla mnie whisky z colą. Light.
– Już przynoszę. – Kelner odszedł.
– A jednak – prychnął ironicznie Sergiej.
– Co jednak?
– Jednak martwisz się o kalorie, skoro pijesz colę light.
– Może trochę. – Dziewczyna zaśmiała się, pokazując swój aparat ortodontyczny.
– Matko! Co ty masz na zębach?!
– Klamerki.
– To nie boli? – Sergiej skrzywił się, patrząc na zęby dziewczyny.
– Bolało na początku.
– A loda w tym możesz zrobić?
– Słucham?
– Nieważne.
– Nawet nie zapytasz, jak mam na imię, ale pytasz, czy mogę zrobić loda z aparatem ortodontycznym?
– Bo mnie to, skarbie, nie interesuje, jak masz na imię.
– Ze wszystkim dziewczynami tak rozmawiasz?
– Tak. – Sergiej spojrzał jej prosto w oczy. – Szkoda pamięci na imiona. A między nami, skarbie, i tak dziś nic nie będzie przez to, co nosisz na zębach, więc tym bardziej nie interesuje mnie twoje imię.
– Przynajmniej jesteś szczery. Nie jak ci faceci, którzy udają zainteresowanie, a jak cię w końcu przerżną, to nie tylko zapominają o tym, jak się nazywasz, ale i o tym, że istniejesz.
– No widzisz.
– Jak jesteś taki szczery, to mogę cię o coś zapytać?
– Pytaj.
– Co oznaczają twoje tatuaże?
Sergiej spojrzał na swoje dłonie.
– Pierścień na palcu wskazującym mówi, że mogę liczyć tylko na siebie. Pierścień na serdecznym palcu to dowód, że odsiedziałem wyrok od początku do końca i nigdy nie poszedłem na współpracę z policją ani z władzą.
– Siedziałeś w więzieniu?
– Może. – Sergiej uśmiechnął się enigmatycznie.
– Ale… jesteś sławny. I jesteś miliarderem, tak?
– Ano jestem.
– Dużo masz takich tatuaży?
– Praktycznie wszędzie mam tatuaże, skarbie.
– Pokaż!
– Nie jestem małpą w zoo, by ci je pokazywać. – Sergiej opuścił rękaw lnianej marynarki, ukrywając swój tatuaż z sierpem księżyca.
– A co oznacza ten sierp księżyca?
– Nie twoja sprawa.
Mężczyzna zaczął rozglądać się nerwowo za kelnerem.
– Gdzie, do diabła, jest mój szampan?!
– Powiedz mi coś, czego nikt o tobie nie wie.
– Słucham? – Sergiej, rozbawiony, spojrzał na dziewczynę. – Skarbie, mówiłem ci, że nie jestem zainteresowany, więc możesz już przestać starać się tak usilnie. Trąci to desperacją.
– Jeśli naprawdę jesteś szczery, to udowodnij to. Powiedz mi coś o sobie, czego nikt wie. – Dziewczyna zignorowała jego słowa.
– Niczego nie muszę ci udowadniać.
– Czyli kłamałeś.
– Matko… – Mężczyzna ciężko westchnął. – Jeśli ci powiem, to sobie stąd pójdziesz i już nigdy więcej nie będę musiał cię oglądać?
– Okay.
– Dobra. Niech pomyślę… – Sergiej zamyślił się na chwilę. – Już wiem. Nigdy w życiu nie płakałem.
– Serio?
– Serio – powiedział z powagą.
– Nie wierzę ci.
– Ale to prawda. Pewnie płakałem jako niemowlę, ale naprawdę nie pamiętam siebie płaczącego. Ani gdy byłem dzieckiem, ani gdy byłem nastolatkiem.
– I nigdy w dorosłym życiu nie płakałeś? Nawet kiedy straciłeś ukochaną osobę?
– Nawet gdy umarła moja żona.
– Byłeś żonaty?
– Wieki temu.
– To ile ty masz lat?
– A ty ile masz lat, że jesteś taka wścibska?
– W grudniu skończę szesnaście.
– Słucham? – Sergiej spojrzał zszokowany na dziewczynę.
– A co? To jakiś problem?
– Ano to jest problem. Mamy tu żelazną zasadę.
– Jaką?
– Żadnych dziewczyn, które nie są pełnoletnie. Dlatego musisz opuścić, skarbie, mój jacht. Im szybciej to zrobisz, tym lepiej dla ciebie.
– Co?
– Słyszałaś. Już. Pa, pa, zanim ochrona wyrzuci cię za burtę.
Sergiej skinął na swojego ochroniarza, który błyskawicznie znalazł się przy nim.
– Bob, co do diabła? Ta pani jest niepełnoletnia. Natychmiast ma zniknąć z mojego jachtu!
– Przepraszam, szefie. – Bob złapał dziewczynę za rękę. – Już się robi.
– Puść mnie. – Nastolatka próbowała wyszarpnąć się z uścisku mężczyzny.
– I Bob, przyślij mi tu tego kelnera z moim szampanem. Ile, do kurwy nędzy, mam na niego czekać?!
– Jasne, szefie.
Bob odszedł z dziewczyną, która cały czas się z nim szarpała. Sergiej pokręcił głową, zastanawiając się, dlaczego coraz trudniej znaleźć w miarę przyzwoite dziewczyny na jeden, może dwa razy. Doszedł do wniosku, że naprawdę woli prostytutki niż gold diggery. Prostytutce płacisz i masz, a z innymi to zawsze loteria…
Po minucie kelner przyniósł szampana, przepraszając za zwłokę. Sergiej pożegnał go krótkim „Spierdalaj”. Nie był w dobrym nastroju. Hassan spóźniał się już godzinę, co nie było w jego stylu. To spóźnienie coraz bardziej niepokoiło Sergieja. Czuł, że ich umowa może nie dojść do skutku, że biznes wymyka mu się spod kontroli. A Sergiej niczego bardziej nie nienawidził na świecie niż braku kontroli. Wypił duszkiem szampana. Był zły, że tylko zmarnował swój cenny czas na gówniarę uzbrojoną po zęby… Zaśmiał się na tę myśl. „Uzbrojona po zęby”. Nie mógł przestać się śmiać. Jakiś mężczyzna spojrzał na niego dziwnie.
– Na co się tak gapisz? – Sergiej rzucił w niego pustym kieliszkiem.
Mężczyzna uskoczył w porę i kieliszek, zamiast na jego głowie, rozbił się z hukiem na podłodze. Wszyscy na statku zamarli. Nagle osiemdziesiąt par oczu spojrzało w stronę Sergieja.
– No co? Bawimy się! Bawimy! Co, do chuja?! To impreza czy stypa?
DJ podgłośnił muzykę. Sergiej pomyślał, że czasem z ochotą rzuciłby to wszystko w cholerę i zaszył się gdzieś, gdzie nikt go nie znajdzie. Najlepiej gdzieś daleko w kosmosie. Opalająca się topless ruda dziewczyna uśmiechnęła się do niego. Sergiej ruszył w jej stronę, myśląc o tym, jakie za chwilę okażą się w dotyku jej piersi.RIO DE JANEIRO
– Obiecaj mi jedno. – Carlos usiadł na swoim szpitalnym łóżku.
– To nie pora na pożegnanie. Jeszcze nie… – Gabriela zaciągnęła się papierosem, starając się wydmuchać cały dym przez okno.
– Gabrielo! Tyle razy ci mówiłam, byś nie paliła w pokoju Carlosa! – Pielęgniarka nagle pojawiła się w drzwiach. – Zgaś to natychmiast!
– Myślisz, że ten jeden papieros, którego wypali tu moja żona, zaprowadzi mnie do grobu? Chyba już na to troszkę za późno. – Carlos uśmiechnął się do oburzonej pielęgniarki.
– Przepraszam. – Gabriela wyrzuciła papierosa za okno.
– Niech mi się to więcej nie powtórzy. – Pielęgniarka pogroziła Gabrieli palcem i jak nagle się pojawiła, tak nagle zniknęła.
– Zawsze to samo. – Carlos pokręcił głową. – Policja nikotynowa. Jakby teraz miało to jakiekolwiek znaczenie.
– Martwią się o ciebie.
– Ale po co? I ja, i oni doskonale wiemy, że nie dostanę nowych płuc, więc to tylko kwestia czasu. Może to kwestia kilku tygodni, a może kilku dni…
– Carlos, nie trać nadziei.
– Ale to prawda. Umieram i nic z tym nie możemy zrobić. Dlatego, tak jak prosiłem wcześniej, musisz mi coś obiecać.
– Mówisz tak, jakby to miało być nasze ostatnie spotkanie.
– Obiecaj mi. Słyszysz? – Carlos zignorował żonę. – Musisz mi obiecać.
– Ale co mam ci obiecać?
– Najpierw mi obiecaj. To grzech nie spełnić ostatniej prośby umierającego. – Carlos zacisnął dłoń na krzyżyku na swojej szyi.
– Dobra, dobra. Obiecuję ci. – Gabriela również zacisnęła dłoń na swoim krzyżyku.
– Po mojej śmierci wreszcie odpoczniesz.
– Odpocznę? – Gabriela, zdziwiona, spojrzała na męża. – Nie rozumiem…
– Nikt tak jak ty nie zasługuje na to, by wreszcie odpocząć. Pracujesz od dwunastego roku życia. Wychowałaś szóstkę dzieci, wychowujesz trzynaścioro wnucząt. I pracujesz siedem dni w tygodniu. Musisz wreszcie pomyśleć o sobie. Słyszysz?
– Kto pomoże naszym dzieciom, jeśli nie ja?
– Są już dorośli. Czas, by zaczęli dawać sobie radę sami. Nie jesteś ich pełnoetatową niańką ani opieką społeczną.
– Jeśli ty umrzesz, zostaną mi tylko oni i praca.
– Jesteś jeszcze ty. Ty sama. Pamiętasz, jak kiedyś marzyliśmy o tym, by zwiedzić świat, gdy dzieci dorosną?
– Głupie marzenia. – Gabriela przewróciła oczami.
– Nie głupie. To my byliśmy głupi. Za głupi, by żyć. Żyć dla nas samych. Rozumiesz? Bo teraz jest za późno. Dla mnie jest już za późno, ale nie dla ciebie. Dlatego obiecaj mi, że wyjedziesz gdzieś po moim pogrzebie i po raz pierwszy w życiu wreszcie odpoczniesz.
– Obiecuję. Ale gdzie niby miałabym wyjechać?
– Zawsze marzyłaś o tym, by zobaczyć śnieg. Pojedź tam, gdzie jest śnieg. Tylko kup wcześniej ciepłe ubrania!
– Śnieg… – Kobieta zamyśliła się. – Ciekawe, jaki jest w dotyku?
– Na pewno zimny. – Carlos zaśmiał się i nagle dostał ataku kaszlu.
– Carlos… – Gabriela złapała męża za rękę i mocno ją ścisnęła.
Po jej policzku spłynęła łza. Tak bardzo bała się go stracić. Byli ze sobą ponad pięćdziesiąt lat i nie wyobrażała sobie życia bez niego… Po kilku minutach, trwających dla Gabrieli w nieskończoność, Carlos wreszcie przestał kaszleć.
– Patrz, jak późno. – Mężczyzna spojrzał na zegar na ścianie. – No już, idź do pracy, bo co ci biedni turyści zrobią bez ciebie i bez figurek Chrystusa Zbawiciela? Co przywiozą do domów na pamiątkę z podróży?
– Jeszcze chwilkę… – Gabriela pogłaskała Carlosa po ręce. – Za chwilę zniknę.
A najchętniej zniknęłabym razem z tobą, mój ukochany. Gdzie ty, tam ja – dodała w myślach.NAIROBI
– Nawet w najgorszych koszmarach nie śniło mi się, że mój najlepszy przyjaciel mnie zdradzi. Ten, któremu pomogłem dojść do władzy. Ten, którego uczyniłem bogatym. Wszyscy mnie zdradzili, Danielu. Moi sąsiedzi, moi współpracownicy, mój naród, przyjaciele, rodzina… Oni wszyscy nie zasługują na to, by żyć.
– Proszę odejść od okna, generale. Dziś historia zatoczyła koło.
– ONZ czy USA? – Generał Kamba odszedł od okna.
Daniel uchylił zasłonę i spojrzał na wielki parking, na którym stało pełno samochodów luksusowych marek. Za ogrodzeniem zauważył żołnierzy w niebieskich hełmach z napisem „UN”, którzy próbowali sforsować bramę wjazdową.
– ONZ. Będą tu za kilka minut.
– Chociaż tyle dobrego. Nie mamy wyjścia, Danielu. – Generał Kamba usiadł przy biurku i z kieszeni munduru wyciągnął kluczyk.
– To nie koniec, generale.
– Ja wiem, że to już koniec. Nasi najlepsi przyjaciele nas zdradzili. Obiecali nam azyl, obiecali nietykalność, a teraz oddają mnie w ręce wroga, nazywając ludobójcą, zbrodniarzem wojennym. Zostaliśmy sami. Tylko ty i ja, Danielu. Doszliśmy do końca linii.
Generał otworzył kluczykiem szufladę i wyciągnął z niej złoty pistolet.
– Z tej broni zastrzeliłem mojego oponenta. Dzięki jednej kuli, wystrzelonej z tego pięknego pistoletu, doszedłem do władzy. Dziś koło się zamyka. Historia się zamyka.
– Generale…
– Byłeś dobrym i wiernym żołnierzem, Danielu. Jestem ci ogromnie wdzięczny za twoją lojalność oraz służbę. Chciałbym być teraz w Szwajcarii, jak to planowaliśmy na początku, ale przyznam, że zaufałem niewłaściwym ludziom. Powiedz, proszę, jak blisko są?
– Są już przed domem, generale. – Daniel ponownie wyjrzał przez okno.
– Jeśli myślą, że nie będę stawiać oporu i ułatwię im to bezprawne aresztowanie, to się zdziwią. – Generał Kamba odbezpieczył broń i włożył ją do wewnętrznej kieszeni marynarki.NOWY JORK
– Trudy, proszę… Nie rób tego.
– Przykro mi, Margaret, tak zadecydował sąd i musisz się z tym pogodzić.
– Jak możesz patrzeć na siebie w lustrze?
– Nie rozumiem, czemu jesteś zdziwiona tym werdyktem. Wiedziałaś, że tak to się skończy. Ostrzegałam cię.
– Wierzyłam, że Tom zachowa choć resztki przyzwoitości.
– Zostawił ci przecież mieszkanie, prawda?
– Ale zabrał moje dziecko, mojego syna… Trudy, przecież obie wiemy, że nie będzie się nim zajmował.
– Nie martw się o mojego wnuczka. Jest w dobrych rękach.
– Tak? A kto jest teraz z nim? Tom czy niańka?
– Świetnie wykwalifikowana niańka.
– Trudy, przyszłam do ciebie jak matka do matki. Błagam cię jak matka matkę. Pomóż mi. Proszę…
– I jako matka musisz zrozumieć, że tak będzie lepiej dla Williama.
– Lepiej dla niego będzie wychowywać się bez matki?
– Nie zachowuj się tak melodramatycznie. Przecież będziesz go widywać.
– Co drugi weekend…
– I w święta – dodała spokojnie Trudy.
– W tym kraju naprawdę wszystko można kupić za pieniądze…
– Na całym świecie wszystko można kupić za pieniądze, moja droga. Nawet w tej twojej Anglii. Jeszcze herbatki? – Trudy podniosła imbryk z herbatą. – Nie?
– Nie chcę twojej pieprzonej herbatki, Trudy! Ani waszych pieniędzy ani tego przeklętego mieszkania. Chcę mojego syna!
– Po co te obraźliwe słowa? Te impertynencje? Nic dziwnego, że Tom cię rzucił. Nie masz w sobie nic z damy.
– Faktycznie, ta jego nowa małolata to prawdziwa dama…
– Nie widzę powodu, dla którego obrażasz teraz ją oraz mojego syna. Sama spójrz w lustro. Nie jesteś lepsza. Twoje środowisko to nie jest miejsce dla dziecka.
– Moje środowisko? – Margaret spojrzała zdumiona na Trudy.
– Ci tancerze i te tancerki… To strasznie rozpustne środowisko.
– Balet to według ciebie rozpustne środowisko?!
– Nie rób zdziwionych oczu. Wy tam się nieźle w tych trasach ze sobą… – Trudy wzdrygnęła się z obrzydzeniem. – Tom mi opowiadał. Powiedział mi o tobie wszystko, także to, w jakich okolicznościach się poznaliście.
– A opowiadał ci o swoich zdradach? O małoletnich dziwkach, którym płacił? Które pieprzył w naszym łóżku?
– Dość! To mój dom i jeśli dalej będziesz zachowywać się w taki prostacki sposób, to będę musiała poprosić cię o wyjście.
– Z chęcią. – Margaret wstała. – Może masz pieniądze. Może masz piękny penthouse na Upper East Side i szafę pełną garsonek Chanel. Tak, masz wszystko, Trudy. Poza sercem.
– Cóż, serce nie jest najważniejsze na tym świecie.
– A co jest?
– Dziedzictwo.
– Co ty możesz dać innemu człowiekowi, poza pieniędzmi? Szacunek, miłość, uczucia, emocje… To wszystko jest ci obce, prawda? Bo kto by wychował takiego egoistę oraz psychopatę jak Tom, jeśli nie inny egoista i psychopata?
– Margaret, ostrzegam cię. Jeszcze jedno słowo i…
– I co?
– I pożałujesz.
– Już żałuję, że tak długo pozwoliłam waszej rodzinie traktować się jak śmieć.
– Traktowaliśmy cię tak, jak na to zasługiwałaś. – Trudy spokojnie upiła swojej herbaty.
– Jak znam mojego już byłego męża, to on nawet nie będzie chciał zajmować się Williamem.
– Widzisz, tu akurat po raz pierwszy masz rację, moja droga. Tom poprosił mnie, by na jakiś czas William zamieszkał ze mną.
– I co? Wychowasz kolejnego bezdusznego robota?
– Wychowam człowieka sukcesu.
– Do diabła z tobą! – Margaret splunęła Trudy w twarz.
– Wyjdź stąd! Natychmiast! – Kobieta podniosła ze stołu chusteczkę, którą wytarła spokojnie twarz. – To będzie cię słono kosztować, moja droga. Możesz zapomnieć o weekendach. I o świętach. Możesz już całkiem zapomnieć o swoim synu.
– Odbierzesz Williamowi matkę tylko dlatego, by się na mnie odegrać?!
– Nie, zrobię to, ponieważ zwyczajnie mogę to zrobić. Nigdy nie zapominaj, Margaret, kim jestem i co mogę.
– Niech cię piekło pochłonie!
Trudy pomyślała, że nawet piekło byłoby lepsze, niż choćby jeszcze jedna sekunda spędzona z byłą synową.MELBOURNE
– Uspokój się. Chcę ci tylko pomóc. – James czuł, że tego ranka nie ma siły na ich codzienny rytuał.
– Nie chcę pomocy! Nie chcę twojej pomocy! – Siostra Jamesa próbowała się wyrwać z jego uścisku. – Jesteś potworem!
– Nie jestem potworem. Jestem twoim bratem.
– Nie bratem! Nie bratem! Nie chcę pomocy potwora! Dam sobie radę sama!
– Wiesz, że nie dasz sobie rady.
– Mama mi pomoże! Tato mi pomoże! Nie ty! Tylko nie ty!
– Sophie, nasi rodzice nie żyją. Pamiętasz?
– Nie kłam! Nie kłam!
– Sophie… – James wziął głęboki wdech. – Musisz się uspokoić. Ja tylko chcę ci pomóc się ubrać. Nic więcej.
– Ale nie dotykaj mnie.
– Postaram się ciebie nie dotknąć. A teraz podnieś ręce, abym mógł ci ściągnąć piżamę.
– Tylko mnie nie dotykaj!
– Dobrze.
Sophie podniosła ręce, a James pomógł jej ściągnąć górę od piżamy, starając się przy tym nie dotknąć siostry. Ukradkiem spojrzał na jej piersi. Były obwisłe oraz nieproporcjonalne. Lewa pierś była znacznie większa niż prawa. Przez jego głowę przeszła myśl, że ciało Sophie w zasadzie wyglądało jak ciało normalnej czterdziestoletniej kobiety. Tylko jej twarz wciąż pozostawała twarzą dziecka… Szybko skarcił się za te myśli.
Nagle usłyszał krzyk Sophie:
– Dotknąłeś mnie! Dotknąłeś mnie! Dotknąłeś mnie!
– Przepraszam, Sophie, nie chciałem…
– Dotknąłeś mnie! Dotknąłeś mnie! Dotknąłeś mnie! – krzyczała coraz głośniej Sophie.
– Sophie, naprawdę uważałem.
– Dotknąłeś mnie! Dotknąłeś mnie! Dotknąłeś mnie!
James wiedział, że faza jej histerii może potrwać nawet godzinę. Tego dnia nie miał na to ani sił, ani cierpliwości. Głowa bolała go coraz bardziej. Bardziej niż zazwyczaj, bardziej niż kiedykolwiek. Miał ogromną ochotę gdzieś uciec z tego domu. Gdziekolwiek. Choćby na chwilę. Opuścił z powrotem górę od piżamy Sophie i wyszedł z jej pokoju. Praca na farmie czekała, owce czekały. Sophie też będzie musiała w takim razie na niego poczekać.
Schodził po schodach, kiedy poczuł, że wizja nadchodzi. Spadła na niego jak grom z jasnego nieba. Była tak wyraźna, jak nigdy przedtem. I bardziej przerażająca niż cokolwiek, co James dotąd widział nie tylko w swoich wizjach, ale i w najgorszych koszmarach.