- W empik go
Polska niepodległość 1918 - ebook
Polska niepodległość 1918 - ebook
Swój niepodległy byt Polska rozpoczynała zniszczona, zubożona, bez ustalonych granic, bez wojska, za to z koniecznością scalenia trzech różnych organizmów. Proces integracji musiał odbywać się sprawnie, szczególnie w obliczu niechęci sąsiadów i niejednoznacznej postawy rządów mocarstw koalicyjnych. Jednak dzięki niezwykłemu wysiłkowi całego pokolenia Polaków i sprzyjającej koniunkturze międzynarodowej udało się niepodległość obronić i zachować.
Setna rocznica odzyskania niepodległości to doskonała okazja do zmierzenia z mitem założycielskim współczesnej Polski. W dotychczasowych ocenach tej rocznicy dominował patos, a o przywódcach niepodległościowych powielano stereotypowe opinie.
Marek Rezler, ceniony historyk i publicysta, rozprawia się z szeregiem mitów, które na stałe weszły do kanonu narodowej megalomanii: o dokonaniach powstań narodowych i męczeństwie narodu pod zaborami, o rzekomej mocarstwowości młodego państwa i późniejszej tzw. zdradzie zachodnich sojuszników, o nieliczeniu się z twardą realpolitik na przestrzeni całego XX wieku.
Świetnie prowadzona narracja i dynamiczny styl to dodatkowy atut tej książki, a śmiałe, ale całkowicie uzasadnione oceny, wnoszą powiew świeżości do narodowego dialogu.
Kategoria: | Historia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7976-911-7 |
Rozmiar pliku: | 1,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Bo ni z tego ni z owego, mamy Polskę na pierwszego
JÓZEF PIŁSUDSKI
Niewiele jest dat w dziejach Polski, które budziłyby tyle emocji, co 11 listopada. Jesienna szaruga sprzyja refleksji, osoby zorientowane w realiach owego dnia w 1918 roku przenoszą się wyobraźnią w okoliczności odzyskania wolności po 123 latach niewoli. Jednocześnie owa data wyjątkowo często była poddawana manipulacjom, tonowaniu, ukrywaniu — lub gloryfikacji. Na ogół też w atmosferze uniesienia zapomina się o wieloaspektowości tego listopadowego dnia, wielkiego i dumnego, a jednocześnie wcale nie tak jednoznacznego, jak można by sądzić. Z perspektywy stulecia okoliczności te wydają się jasne, proste i oczywiste, a w rzeczywistości są zbyt skomplikowane, by osoba spoza kręgów badaczy, polityki i propagandy przeszłości była w stanie ogarnąć wszystkie szczegóły i okoliczności, jakie pojawiły się owej jesieni. Realia bowiem były wtedy takie, jak wyraża motto Józefa Piłsudskiego, wszyscy oczekiwali odrodzenia Polski, ale wizja wolnej ojczyzny wcale nie była jednoznaczna. Wyśniona Polska miała być piękna, wielka, lecz każdy wyobrażał ją sobie inaczej. Po odzyskaniu niepodległości też nie zawsze odpowiadała wyobrażeniom. Najjaśniejsza Rzeczpospolita to były też „szklane domy” Stefana Żeromskiego i „radość z odzyskanego śmietnika” Juliusza Kaden-Bandrowskiego. Wyśniona i wymarzona, ale wymagająca tworzenia od nowa. Od początku też potrzebująca obrony w osamotnieniu, przed po części sprowokowanym najazdem. Dziś najczęściej idealizowana, ale wtedy wciąż budowana. Niestety w ówczesnych realiach politycznych, w ocenie minionych dziesięcioleci, skazana na nieuchronną zagładę.
Badacze przeszłości niechętnie wiążą zjawiska z konkretnymi, pojedynczymi datami i miejscami. W historii nie było, nie ma i nie będzie wydarzeń pojawiających się bez przyczyny, nagle, na zasadzie „deus ex machina”. Każde wydarzenie i zjawisko ma swoją genezę i daje początek kolejnym. Polski rok 1918 był wynikiem bardzo wielu czynników i okoliczności, bezpośrednio mających swój początek zarówno w wydarzeniach Wielkiej Wojny lat 1914–1918, jak i w rozwoju wypadków od 1815 roku. Z kolei rezultatem realiów odzyskania przez Polskę niepodległości był proces kształtowania granic i rzeczywistość Drugiej Rzeczypospolitej, w przybliżeniu do wyboru Stanisława Wojciechowskiego na prezydenta. Nie można więc mówić o polskim Jedenastym Listopada bez uwzględnienia faktów i zjawisk obejmujących owe ramy czasowe. Najbardziej fascynujący jednak jest przede wszystkim fenomen sprzyjających okoliczności, jaki wystąpił jesienią 1918 roku — a przede wszystkim umiejętność wykorzystania chwilowej koniunktury.
W ciągu minionych kilkudziesięciu lat, od czasu zaprezentowania fundamentalnych prac na temat odzyskania przez Polskę niepodległości, które wyszły spod piór m.in. Janusza Pajewskiego, Andrzeja Garlickiego, Antoniego Czubińskiego, Piotra Łossowskiego, Mieczysława Wojciechowskiego, Przemysława Hausera, Tomasza Nałęcza, od militarnej zaś strony Mieczysława Wrzoska i Lecha Wyszczelskiego, w zasadzie pojawiło się niewiele przełomowych ustaleń. Bardzo dobrze opracowany jest też proces kształtowania granic odrodzonej Polski. Więcej było nowych publikacji, dotyczących jednostkowych wydarzeń. Każda „okrągła” rocznica odzyskania przez Polskę niepodległości owocowała popularnonaukowymi lub popularyzatorskimi opracowaniami, folderami, albumami, zbiorami relacji i wspomnień. Wystarczyło je bez większych zmian przytoczyć, przypomnieć — z uwzględnieniem najnowszych ustaleń i nowych punktów widzenia, które z perspektywy czasu urealniają okoliczności.
Dzieje Drugiej Rzeczypospolitej od samego początku, od 1919 roku, były rzetelnie dokumentowane, a materiały publikowano niemal na bieżąco. Zestawy dokumentów dotyczących odrodzenia państwa polskiego opublikował Kazimierz Kumaniecki, wydano też Dokumenty Naczelnego Komitetu Narodowego 1914–1917, akta i dokumenty dotyczące sprawy granic Polski na konferencji pokojowej w Paryżu. Wciąż zachował wartość źródłową zbiór wojennych komunikatów prasowych Sztabu Generalnego, opracowany w 1920 roku przez Stefana Pomarańskiego.
W 1968 roku opublikowano zestaw źródeł, dotyczących wydarzeń lat 1918–1920, w 11 numerze „Tek Archiwalnych”. Później ukazały się trzy tomy dokumentów, dotyczących spraw polskich na konferencji paryskiej, problematyka ta jest również treścią drugiego tomu archiwum politycznego Ignacego Paderewskiego. W latach 1989–1906 wydano dwutomowy zbiór dokumentów z dziejów polskiej polityki zagranicznej pod redakcją Tadeusza Jędruszczaka i Marii Nowak-Kiełbikowej.
Licznie wydawano też pamiętniki — i to jeszcze w trakcie trwania Wielkiej Wojny. Głównie były to wspomnienia żołnierzy i polityków. W 1989 roku ukazał się znakomicie opracowany Pamiętnik paryski Eugeniusza Romera, w 2000 — wspomnienia kardynała Aleksandra Kakowskiego, jednego z członków Rady Regencyjnej w latach 1916–1918, w 2009 — pamiętnik Stanisława Kozickiego, sekretarza generalnego delegacji polskiej na konferencję pokojową w Paryżu, a w 2016 roku — dziennik Władysława Konopczyńskiego, eksperta w sprawach historyczno-prawnych polskiej delegacji.
Rozprawy polityczne, korespondencja i pamiętniki czołowych polityków polskich owego czasu, zwłaszcza pisma Józefa Piłsudskiego, Romana Dmowskiego, Wincentego Witosa, Stanisława Wojciechowskiego, Ignacego Daszyńskiego dają orientację w kierunkach, jakie sobie ustalano w trakcie działalności publicznej.
Dla oddania pełni odbioru wydarzeń związanych z odzyskaniem przez Polskę niepodległości, duże znaczenie ma literatura piękna owego czasu, zwłaszcza pióra Stefana Żeromskiego i Juliusza Kaden-Bandrowskiego.
Dziś inaczej można spojrzeć na szczegóły, przede wszystkim zaś na okoliczności ponownego pojawienia się Rzeczypospolitej, rolę odrodzonego państwa w ówczesnej Europie, a przede wszystkim szanse w przyszłości. Zachwyt, euforia, satysfakcja zderzają się z realiami dość znacznie, odbiegającymi od wyidealizowanego obrazu. Z innej perspektywy dziś patrzymy na główne postacie związane z wydarzeniami sprzed stu lat, spokojniej, w bardziej wyważonej formie ocenić można ich zasługi — i błędy. Nieco inaczej niż jeszcze kilkanaście lat temu rozkładane są akcenty związane z czynnikami, które wpłynęły na odzyskanie przez Polskę niepodległości. Niemal zawsze jednak wydarzenie to było traktowane instrumentalnie, stawało się przedmiotem tak zwanej polityki historycznej (de facto propagandowej), uprawianej przez polityków i działaczy niezależnie od ustroju — z wielką szkodą dla rzetelnego, obiektywnego ustalenia realiów tamtych wspaniałych, ale i trudnych lat.
Niepodległość roku 1918 widziana oczami świadka wydarzeń sprzed stu lat, mieszkańca II Rzeczypospolitej, Polaka przeżywającego lata okupacji hitlerowskiej i radzieckiej, wreszcie czasy Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej i III Rzeczypospolitej — bardzo się różni w opinii i ocenie, od euforii aż po propagandowy, urzędowy sceptycyzm. Dziś można spojrzeć na wydarzenia lat 1914–1921 z większym dystansem emocjonalnym i bardziej rzeczowo. Ale zawsze z poczuciem dumy i satysfakcji.
Np. M.K. Kamiński: Konflikt polsko-czeski 1918–1921, Warszawa 2004; J. Borzęcki: Pokój ryski 1921 roku i kształtowanie się międzywojennej Europy Wschodniej, Warszawa 2012. Cenne jest również wznowienie pracy J. Karskiego: Wielkie mocarstwa wobec Polski 1919–1945. Od Wersalu do Jałty. Poznań 2014. Natomiast dyskusyjna jest książka A. Nowaka: Pierwsza zdrada Zachodu. 1920-zapomniany appeasement, Kraków 2015.
Zestaw najważniejszych publikacji dotyczących tematu zawarto w dołączonej bibliografii.
S. Pomarański: Pierwsza wojna polska (1918–1920), Warszawa 1920.
Pojęcie to powszechne (co zrozumiałe) aż do 1939 roku, najpełniej oddaje istotę wydarzeń i ówczesnego ich odbioru społecznego. Zatem uzasadnione jest używanie tego terminu w toku dalszych rozważań.Początek końca
Punktem wyjścia dla opinii analizujących przyczyny upadku pierwszej Rzeczypospolitej najczęściej jest okres jagielloński i czasy z przełomu wieków XVI i XVII. Był to szczyt potęgi Polski, realizującej swój marsz w kierunku wschodnim, równocześnie liczącej na kontakty państwowe i dynastyczne ze Szwecją. Odtąd doszło do zjawisk, które do dziś bulwersują i ciekawią badaczy przeszłości, polityków, intelektualistów; często odpowiedź uzależniona jest od zapatrywań politycznych i światopoglądu oceniającego. Istotnie, w ocenie przyczyn upadku przedrozbiorowej Polski nie sposób ustrzec się przed uproszczeniami, a nawet posądzeniami o ignorancję. Sprawa nie jest prosta, gdyż chodziło o zniknięcie w ciągu kilkudziesięciu lat z mapy Europy państwa, które przez kilka wieków kształtowało stosunki w centralnej Europie. Obojętnie jaki katalog przyczyn byłby zestawiony — zawsze będzie uznany za niekompletny i oceniony negatywnie. A jednak można się pokusić o zestawienie przyczyn, które doprowadziły do upadku Rzeczypospolitej Obojga Narodów, bezspornych i jednoznacznych w charakterze.
Od czasów panowania Kazimierza Wielkiego, gdy nastąpiło na zachodzie w miarę uspokojenie i wyczerpały się możliwości rozwoju państwa w tym kierunku, Polska zintensyfikowała ekspansję (niekoniecznie zbrojną) w kierunku wschodnim. Odtąd aż do 1655 roku najbardziej burzliwe wydarzenia w zasadzie rozgrywały się na wschód od Wisły. Polska została również wciągnięta w ambicjonalny, a wielce kosztowny spór o tron szwedzki i bardzo źle rozwiązała możliwość jeśli nie unii, to sojuszu z Moskwą. Spokoju też nie było na granicach południowych, dochodziło do wielkich konfliktów z Turcją, a kolejna, tym razem ostateczna unia z Litwą w 1569 roku doprowadziła do powstania Rzeczypospolitej Obojga Narodów — mocarstwa dominującego w centralnej części kontynentu, jednak otoczonego licznymi wrogami i nie najzręczniej poczynającego sobie od strony dyplomatycznej. Nic jednak nie mąciło przekonania o własnej potędze i doskonałości. Tymczasem pojawiły się pierwsze oznaki kryzysu władzy i porządku wewnątrz państwa. Coraz bardziej się okazywało, że znakomicie przez kilka stuleci funkcjonujący system demokracji szlacheckiej zaczyna okazywać oznaki kryzysu, który z czasem stał się groźny dla zwartości państwa. Rzeczpospolita była państwem wielonarodowym i wielokulturowym, w którym zastosowanie rozwiązań siłowych mogło doprowadzić do chaosu i rozpadu państwa. Z drugiej strony, do głosu doszła szczególnie silna magnateria, która intensywnie osłabiała władzę króla, uniemożliwiając powstanie silnej władzy centralnej, nie unikając buntów, rokoszy. Grobem dla potęgi Rzeczypospolitej, a z czasem dla jej wolności stała się zasada liberum veto, która wtedy właśnie zaczęła pełnić funkcję broni groźnej, a niezwykle skutecznej. W tym czasie do rozgrywki na swoją korzyść szykowali się elektorzy brandenburscy i carowie moskiewscy, którzy odwrotnie niż w Polsce, krok za krokiem centralizowali władzę. Uważnie obserwowali rozwój wydarzeń w Rzeczypospolitej, na razie nie mogąc jej skutecznie zagrozić. Starali się szkodzić, przede wszystkim dyplomatycznie. Początek końca silnej Rzeczypospolitej nastąpił latem 1655 roku, gdy doszło do najazdu szwedzkiego, z czasem określonego mianem potopu. Upór dynastyczny Wazów na polskim tronie, będący pretekstem do realizacji w tej części wybrzeża Bałtyku dominium maris Baltici (koncepcji polskiej, ale realizowanej przez Szwedów), dał początek ogromnym zniszczeniom — materialnym i politycznym. Wtedy też, w 1656 roku w Radnot, zawarto pierwszy układ rozbiorowy Rzeczypospolitej, pomiędzy Szwecją, Siedmiogrodem, Brandenburgią, Bogusławem Radziwiłłem i Bohdanem Chmielnickim. Zmiana sytuacji na polach walk, niechęć cara Aleksego i cesarza Ferdynanda zapobiegły realizacji tego planu. Była to jednak wyraźna zapowiedź tego, co się stało 120 lat później, choć w innej konfiguracji. Potop zakończył się porażką Szwecji, ale ze zniszczeń, jakie w ciągu owych pięciu lat nastąpiły, Rzeczpospolita de facto już się nie podniosła. Więcej, dzięki traktatom welawsko-bydgoskim z 1657 roku państwo brandenbursko-pruskie za cenę odstąpienia od sojuszu ze Szwecją zostało zwolnione z podległości lennej wobec Rzeczypospolitej. Wystarczyło niecałe pół wieku, by w Królewcu doszło do koronacji pierwszego króla w Prusiech i Hohenzollernowie rozpoczęli szybki marsz ku potędze. Nie ustały w Polsce swary wewnętrzne, doszło do kolejnych buntów i rokoszy, zasada liberum veto święciła triumfy. Nie można się więc dziwić, że Jan III Sobieski, umierając w 1696 roku, był przekonany, że mimo sukcesu pod Wiedniem Polska weszła na drogę ku klęsce i upadkowi kraju. Nawet on był świadomy, że proces rozkładu państwa postąpił zbyt daleko.
Czasy saskie nie mają w Polsce dobrej opinii. Rozpowszechnione jest przekonanie o całkowitym upadku państwa, o Polsce — karczmie zajezdnej, którą wzdłuż i wszerz przemierzały obce wojska, wobec bezsilności władzy i własnej (symbolicznej) armii. Rzeczpospolita, formalnie nie uczestnicząca w wojnie Augusta II z Karolem XII u boku cara Piotra I, stała się terenem walk. Sam Wettyn skłaniał się ku rozbiorowi państwa, w którym panował. Ale w latach 1721–1768 panował spokój, który pozwolił powoli odbudować gospodarkę i kulturę. W niczym jednak to nie zmieniło spraw ustrojowych i politycznych. Był to już czas spisku mocarstw ościennych, zmierzającego do likwidacji Rzeczypospolitej, choć nie od razu. Rosja wykorzystała różnice i konflikty wyznaniowe, by narzucić się z rolą gwarantki praw kardynalnych, które w rzeczywistości stały się podstawą do demontażu władzy i bezsilności kierownictwa państwa. Jednak właśnie w czasach Katarzyny II pojawiła się jedna z kardynalnych zasad polityki rosyjskiej (pamiętająca jeszcze czasy mongolskiej Złotej Ordy), która z przerwami przetrwała kolejne trzy stulecia: gdy tylko to możliwe, kraje sąsiednie, obcojęzyczne, inne kulturowo, należy podporządkowywać — ale nie anektować. Inaczej działały Prusy, zwłaszcza Fryderyk Wielki, który dążył do rozbioru Polski i włączenia jej terytorium w granice mocarstw ościennych. Podobnie jak w przypadku wojen śląskich, gdy zależało mu na opanowaniu biegu Odry, tym razem myślał o Wiśle i Gdańsku, o połączeniu Prus Zachodnich z Wschodnimi. Austria miała swoje plany, ale przed udziałem w rozbiorze się nie wzdragała. W 1732 roku został zawarty „traktat trzech czarnych orłów”, w którym władcy Rosji, Prus i Austrii zobowiązali się do wpływania na obsadę tronu w Polsce — był to jawny spisek przeciwko suwerennemu państwu. Wszyscy sąsiedzi umacniali władzę centralną (to czasy tzw. oświeconego absolutyzmu), powiększano i modernizowano armie — w Polsce wszystko wciąż było po staremu, a doprowadzenie sejmu do podjęcia uchwał — rzadkością. Władza de facto była sparaliżowana, nie bez wpływu mocarstw sąsiednich.
Pretekst do pierwszego rozbioru Polski dała konfederacja barska (1768–1772) — ruch silnie religijny, wywołany jawną ingerencją rosyjskiego ambasadora w sprawy polskie, ustrojowo dążący do detronizacji króla Stanisława Augusta Poniatowskiego, politycznie — skierowany przeciwko Rosji i jej wojskom, daremnie liczący na wsparcie ze strony Prus. Żadnego z założonych celów konfederacja nie osiągnęła, ale kraj został w dużej mierze zdewastowany gospodarczo i jeszcze bardziej osłabiony. W 1772 roku trzej sąsiedzi zagarnęli dużą część Rzeczypospolitej; w następnym roku w dramatycznych okolicznościach Sejm polski zatwierdził bezprawie.
Wydarzenia te spowodowały otrzeźwienie w części polskich w części polskich środowisk i kręgów politycznych. Podjęto działania dla naprawy państwa, a przede wszystkim dla przebudowania mentalności choćby części społeczeństwa, które na ogół nie zanadto przejęło się zmianą władcy. Świadomość tragedii była udziałem stosunkowo niewielkiej części poddanych króla Stanisława Augusta Poniatowskiego, dla których zmiana władcy, a dla szlachty miejsca płacenia podatków było niezbyt uciążliwe; znacznie boleśniejsze stało się przejście w granice państw o innym niż w Rzeczypospolitej systemie władzy, gospodarki, ustroju fiskalnym. Trudno wymagać, by zmiana tego spojrzenia była możliwa z dnia na dzień. A jednak czasy Sejmu Czteroletniego (1788–1792) ujawniły przebudzenie, początek nowoczesnej świadomości narodowej. Przekonanie o potrzebie zmian w kraju było już bardzo rozpowszechnione, choć tylko nieliczni działacze i kręgi społeczne byli świadomi kierunku i sposobu, w jaki należało tego dokonać. Pierwsze sygnały podjętych działań wystąpiły w warunkach postawionych Stanisławowi Augustowi przed koronacją w 1764 roku. Ale wyraźny przełom stanowiły obrady Sejmu Wielkiego. Poruszono wiele podstawowych kwestii ustrojowych, społecznych i gospodarczych, sprawę powiększenia armii, uporządkowania systemu władzy. Choć ostatecznie nie udało się wszystkich zamierzeń doprowadzić do końca, w Konstytucji 3 maja z 1791 roku zawarto zestaw podstawowych reform, otwierających drogę ku umocnieniu państwa.
Było to jawne zerwanie z planami państw ościennych, zwłaszcza Prus i Rosji. Dla Rosji Konstytucja była wyzwaniem, impulsem do reakcji wobec nieposłuszeństwa zdawałoby się całkowicie podporządkowanego, a jak się okazało, niedocenionego państwa. Berlin widział w tym zagrożenie dla realizacji planów aneksji. Katarzyna II po raz pierwszy wtedy w dziejach stosunków polsko-rosyjskich wykorzystała formę „bratniej pomocy”: przychyliła się do prośby „prawdziwych patriotów” skupionych w konfederacji targowickiej (której akt spisano… w Petersburgu) i dokonała zbrojnej interwencji w Polsce. Latem 1792 roku słaba, dopiero reorganizowana armia polska nie mogła stawić skutecznego oporu. Konstytucja 3 maja stała się pretekstem do drugiego rozbioru Polski w styczniu 1793 roku. Tym razem w podziale uczestniczyły tylko Prusy i Rosja; Hohenzollernowie mieli w swych rękach już niemal całą Wielkopolskę i Pomorze.
Można dziś określić, że wszechwładna Targowica wprowadziła coś w rodzaju terroru wobec zwolenników uchwał Konstytucji 3 maja i czystek na stanowiskach. Osoby zaangażowane w reformy albo się ugięły i przystąpiły do konfederacji, licząc na przynajmniej zachowanie spokoju, albo wyemigrowały, m.in. do Saksonii. Wtedy też zaczął dojrzewać pomysł powstania przeciwko Rosji, z cichą nadzieją na neutralność Prus, od 1790 roku formalnie związanych przymierzem z Polską. Liczono też na pomoc Francji.
Powstanie rzeczywiście wybuchło, pod wodzą Tadeusza Kościuszki, 24 marca 1794 roku. Wojsko stanęło po stronie Naczelnika, magnateria odniosła się do ruchu wrogo, szlachta niejednoznacznie. Insurekcja została poparta przez mieszczaństwo, do którego dochodziły wieści o wydarzeniach we Francji. Chłopów (i to tylko część) Kościuszko przyciągnął do szeregów obietnicą uwolnienia od pańszczyzny i uwłaszczenia — czym od razu zraził sobie część szlachty. Kosynierzy niewiele rozumieli z polskiej symboliki, walczyli nie tylko z Rosjanami, ale przede wszystkim w obronie tego, kto im obiecał wolność społeczną; ich świadomy patriotyzm pojawił się dopiero w przyszłości. Prusacy od bitwy pod Szczekocinami (6 czerwca 1794 r.) oficjalnie stanęli u boku Rosjan. Mimo sukcesów w kilku bitwach i powodzenia powstania w Wielkopolsce, Insurekcja Kościuszkowska zakończyła się klęską — dając pretekst do trzeciego, już ostatecznego rozbioru Polski, w 1795 roku. Prusacy osiągnęli swój cel: granica ich państwa oparła się na Wiśle.
Upadek Rzeczypospolitej w końcu XVIII wieku nie był zjawiskiem wyjątkowym w dziejach świata i Europy. Nie istniały i nie istnieją mocarstwa o potędze utrwalonej raz na zawsze i niezmiennej. Rzadko które jednak upadało w tak niefortunnym stylu, jak Polska. Nie można mieć pretensji do poszczególnych klas i warstw społecznych o to, że nie przeciwstawiły się w wystarczającym stopniu bezprawiu, jakim była likwidacja państwa. Nie można oceniać ludzi żyjących w wiekach XVII — XVIII według norm i kryteriów ustalonych dopiero w połowie dziewiętnastego stulecia. Nie było jeszcze wtedy pojęcia narodu w dzisiejszym rozumieniu, podobnie było ze świadomością narodową.
Nadzieja z zewnątrz
Państwo polskie formalnie przestało istnieć, a poddani króla Stanisława Augusta Poniatowskiego znaleźli się w granicach trzech różnych monarchii — każdej innej pod względem administracyjnym, gospodarczym i mentalnościowym. Potrzeba było czasu, by poszczególne klasy i warstwy społeczne uświadomiły sobie znaczne pogorszenie sytuacji. Prusy i Austria natychmiast przystąpiły do germanizowania zagarniętych obszarów, nie zakładając choćby ich autonomii i samodzielności. Zaczęto wprowadzać swoje porządki i realia, nie licząc się zupełnie z tradycjami, obyczajami, przyzwyczajeniem do innych porządków. W rezultacie wystarczyło kilka lat, by wieści o triumfach Napoleona zaczęły budzić nadzieje także na ziemiach polskich, zwłaszcza że Cesarz Francuzów był skonfliktowany ze wszystkimi trzema zaborcami Polski.
Sprawa fascynacji Polaków (i nie tylko Polaków) postacią Napoleona to osobne zagadnienie, interesujące wiele pokoleń badaczy przeszłości. Owa niepospolita postać swoją osobowością, metodami działania i efektami, a przede wszystkim atmosferą epoki, sprawiła, że Napoleon cieszy się do dziś niesłabnącym zaciekawieniem pasjonatów nie tylko z dawnych państw sojuszniczych, ale nawet w Rosji, Niemczech, Austrii, Hiszpanii i w Wielkiej Brytanii. Istotnie, był to znakomity polityk i psycholog, umiejący bezbłędnie posługiwać się zwolennikami, szachować wrogów, a sojuszników traktować instrumentalnie — zgodnie z odwiecznymi zasadami polityki. Polaków Napoleon zafascynował szczególnie, wiedział, jak i co im obiecywać — ale zawsze w trybie przypuszczającym. Z kolei strona polska nie miała wyboru. Związek z przeciwnikami Bonapartego oznaczał sojusz z którymś z zaborców, a najpewniej ze wszystkimi trzema jednocześnie — co było nie do przyjęcia. Żadne z nich nie po to kilkanaście lat wcześniej likwidowało państwo polskie, by teraz gwarantować choćby autonomię ich części. Polacy, jeżeli chcieli mieć wpływ na rozwój wydarzeń na swoich ziemiach, musieli ulec obietnicom Napoleona — i trwali przy nim wiernie do końca.
Pierwszy kontakt ziem polskich z rewolucyjną Francją w okresie napoleońskim wystąpił już w realiach tworzenia od 1794 roku organizacji konspiracyjnych. Były to związki niepodległościowe, reprezentujące różne kierunki polityczne, oparte na zróżnicowanych programami ośrodkach kierowniczych i stronnictwach. Po upadku Insurekcji Kościuszkowskiej były to Centralizacja Lwowska i Towarzystwo Republikanów Polskich, a na Podlasiu zawiązany został spisek Franciszka Gorzkowskiego, liczącego na pomoc ze strony republikańskiej Francji. Republikanie już wyraźnie byli ukierunkowani na współpracę z Paryżem. Wbrew pozorom, taka postawa nie była zbyt odległa od rzeczywistości. Rewolucyjna Francja, będąca w konflikcie z Austrią i prowadząca wojnę na ziemiach włoskich, dawała nadzieję na wyzwoleńczy marsz wojsk francuskich na północ, przekroczenie Karpat i wkroczenie na ziemie polskie. Słowa „Mazurka Dąbrowskiego” z lipca 1797 roku szlak ów wyraźnie wskazują. Nie ma się więc czemu dziwić, że TRP organizowało przerzut ochotników do tworzonych w Lombardii Legionów Polskich dowodzonych przez generała Jana Henryka Dąbrowskiego — które w większości złożone były właśnie z uciekinierów i jeńców-Polaków z armii austriackiej, wcześniej przemocą wcielonych do habsburskiej armii. Epopeja legionowa, zakończona po czternastu latach wielkim zawodem i odsunięciem sprawy polskiej na dalszy plan, jednak nie załamała nadziei związanych z osobą Cesarza Francuzów.
Księstwo Warszawskie, utworzone traktatem w Tylży w 1807 roku, obejmowało tylko część obszaru, jaki Polsce pozostał po drugim rozbiorze, z przesunięciem w stronę Wielkopolski. W 1809 roku dołączono Lubelszczyznę i Kraków. Początkowo działacze polscy zakładali, że Napoleon odrodzi Królestwo Polskie (choć nigdy tego jednoznacznie nie obiecywał), a w 1812 roku zawiązali Konfederację Generalną Królestwa Polskiego — co stało się nieaktualne z chwilą klęski Bonapartego w wojnie z Rosją i stopniowego upadku potęgi Napoleona. Polacy złożyli daninę krwi na polach bitew od Saragossy po Moskwę i od Wagram po Lipsk, zasłynęli jako znakomici żołnierze, wierni do końca. W ostatecznym bilansie trzeba stwierdzić, że w perspektywie czasu klęska Cesarza Francuzów była nieunikniona, gdyż Francja nie wytrzymałaby biologicznie i gospodarczo wojen z wciąż odradzającymi się koalicjami; w razie porażki w 1815 roku próby zniszczenia niespokojnego Korsykanina wciąż byłyby ponawiane. Jednak w ciągu dwudziestu lat niemal ciągłych wojen Bonaparte również korygował granice, tworzył państwa i je likwidował, wprowadzał zmiany, które później nie zawsze udało się zniwelować — także prawne (Kodeks Napoleona) i ustrojowe. W tym czasie wyrosło nowe pokolenie, które nie pamiętało epoki sprzed 1789 roku, sprzed wybuchu Wielkiej Rewolucji Francuskiej. Mechaniczny powrót do czasów przedrewolucyjnych był niemożliwy.
Jednak na ziemiach polskich powoli zaczął pojawiać się fenomen, który kilkanaście lat później utrwali się jako odrębna metoda działania. Niektórzy oficerowie napoleońscy, wśród nich Dezydery Chłapowski z Turwi w Wielkopolsce, doszli do wniosku, że klęska Bonapartego na długo pogrzebała szanse na odzyskanie niepodległości. Czas oczekiwania na kolejną sprzyjającą okoliczność, nie może łączyć się z biernością. Trzeba mocno stanąć na nogi, umocnić się gospodarczo i kulturowo. Przetrwać. Na razie były to przypadki jednostkowe.
Realia te musiały być wzięte pod uwagę podczas obrad kongresu wiedeńskiego w latach 1814–1815. Oczywiste było, że nie ma powrotu do czasów sprzed rewolucji. Inne już czasy, inne państwa, inni ludzie. Podjęto wtedy szereg ważnych decyzji, m.in. powołano Święte Przymierze, mające tworzyć koalicję skierowaną przeciwko ruchom dążącym do wprowadzenia zmian w centralnej części kontynentu, i ogłoszono zasadę legitymizmu, mającą utrwalić nowy system władzy. Ziemie polskie zostały podzielone, głównie pod dyktando Rosji — tym razem, jak się okazało — ostatecznie, na trzy części. Na obszarze przydzielonym Prusom utworzono Wielkie Księstwo Poznańskie, Rosji — Królestwo Polskie, Austrii zaś — Rzeczpospolitą Krakowską. Podczas podziału nie brano pod uwagę więzi ekonomicznych, kulturowych, układu geograficznego. W rezultacie dokonano sztucznych podziałów, rozerwano długoletnie więzi i tradycje. Znamienne, że początkowo we wszystkich trzech częściach podzielonego kraju, zmęczonego wojnami napoleońskimi, nie dostrzeżono tych niedogodności. Zaborcy podkreślali autonomiczność ziem polskich i społeczeństwo przyjmowało te deklaracje życzliwie, z pełnym zaufaniem. Postanowienia kongresu wiedeńskiego nie były odbierane jako dramat i szykana, Aleksander I zaś był traktowany jako (przynajmniej częściowy) wskrzesiciel Polski i fetowany. Sytuacja zaczęła się zmieniać po 1820 roku, gdy rządy państw zaborczych zaczęły stopniowo zaostrzać kurs wobec Polaków i wycofywać się z dotychczasowych i zapowiedzianych koncesji. Ulga z kresu ciągłych wojen została w społeczeństwie polskim zastąpiona uważniejszym przyglądaniem się aktualnej sytuacji i wyciąganiem wniosków. Zaczęło dorastać nowe pokolenie słabo pamiętające czasy Księstwa Warszawskiego i oceniające sytuację na bieżąco, na zasadzie tu i teraz — a także w perspektywie przyszłości.
Podział Polski na zabory ostatecznie został utrwalony nie w 1795 roku (jak powszechnie się przyjmuje), lecz dopiero w wyniku postanowień traktatu wiedeńskiego, dwadzieścia lat później. Przez kolejne 103 lata ziemie polskie rozwijały się w trzech różnych kierunkach, zgodnie z duchem danego mocarstwa — a Rosja, Prusy i Austria to były trzy różne światy. Różny był system administracyjny, gospodarczy, odmienna polityka społeczna, przede wszystkim zaś inna była mentalność, sposób rozumowania zarówno władzy, jak administracji i mieszkańców. Realia te nie mogły pozostać bez wpływu na ludność przyłączonych (formalnie autonomicznych) polskich prowincji. Ale różnice te, mające też swoje podłoże w rzeczywistości poszczególnych regionów w I Rzeczypospolitej, teraz się spotęgowały, co w miarę upływu lat utrudniało ujednolicenie także przyjętych metod walki o niepodległość. Każda z części podzielonej Polski miała swoją własną drogę do wolności.
Ciąg dalszy w wersji pełnej