-
promocja
Polska Rzeczpospolita Leśna, czyli jak Lasy Państwowe stały się państwem w państwie - ebook
Polska Rzeczpospolita Leśna, czyli jak Lasy Państwowe stały się państwem w państwie - ebook
Lasy Państwowe to moloch, zatrudniający tysiące ludzi, hegemon, któremu – jak wynika z tego niepokojącego reportażu – nie zależy na zmianach, na przyrodzie, a wyłącznie na maksymalizacji zysku, a z handlu drewnem, nie zawsze legalnym, czerpie krocie. Przedsiębiorstwo zarządza niemal jedną czwartą powierzchni Polski, ale nie prowadzi „trwale zrównoważonej wielofunkcyjnej gospodarki leśnej”. Wykorzystuje pozycję monopolisty w relacjach z klientami, którzy kupują od niego drewno. To największa organizacja tego typu w Europie i trzydziesta siódma w rankingu największych przedsiębiorstw w Polsce. Książka Józefiaka to historia wzrostu potęgi finansowej i politycznej oraz spektakularnego upadku wizerunkowego Lasów. Bohaterami Polskiej Rzeczpospolitej Leśnej są m.in. leśnicy, aktywiści, drwale, naukowcy i zwykli ludzie, którzy mieli dość wycinek w swojej okolicy. O swoich bojach z Lasami opowiadają nawet ministrowie środowiska, którym leśnicy skutecznie psują szyki.
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Literatura faktu |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8425-370-0 |
| Rozmiar pliku: | 2,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
„Las, który znam od dziecka, zniknął”, „tną jak nigdy”, „wszędzie słychać piły” – takie głosy docierają do mnie niemal codziennie. To, co dzieje się z lasami, wywołuje w ostatnich latach poruszenie w całej Polsce. Od Bieszczadów po Szczecin, od Jeleniej Góry po Giżycko ludzie występują w obronie lasów. Protesty odbyły się łącznie w ponad czterystu pięćdziesięciu miejscach w naszym kraju. Ten ruch już dawno wykroczył poza wąski światek zainteresowany ekologią. O ile kilkanaście lat temu protestujący nad Rospudą postrzegani byli jako fanatycy, o tyle dzisiaj stawanie w obronie drzew stało się czymś zupełnie normalnym. O ograniczenie wycinek zaczęli apelować nawet konserwatywni z gruntu samorządowcy. Narodził się ruch, który zaczyna stawiać opór hegemonii Lasów Państwowych i walczyć o ochronę polskiej przyrody. W 2024 roku Państwowe Gospodarstwo Leśne Lasy Państwowe (LP, Lasy) obchodziło setną rocznicę powstania – to dobry moment na dyskusję o tym, co dalej z naszymi lasami. Jubileusz świętowano na smutno – LP tkwią w najpoważniejszym kryzysie wizerunkowym w swojej historii.
Skalę zmian w polskich lasach najłatwiej dostrzec, patrząc z góry. Jeszcze dwadzieścia lat temu duże kompleksy leśne były tylko z rzadka poprzecinane zrębami. Obecnie zaś przypominają szwajcarski ser. Jednocześnie od prawie ćwierć wieku nie powstał w Polsce ani jeden park narodowy. Ta najwyższa forma ochrony przyrody obejmuje zaledwie jeden procent powierzchni naszego kraju, podczas gdy w innych krajach Europy to średnio trzy razy więcej! Wiele istniejących parków od lat czeka na powiększenie. Część z nich jest tak mała, że bardziej pasowałaby do nich nazwa „skwery narodowe”. Szereg dzikich zakątków Polski – Mazury, Puszcza Bukowa czy Pogórze Przemyskie – czeka na objęcie ochroną już od kilku dekad. Mieszkańcy aż pięciu województw nie mają ani jednego parku narodowego w swoim regionie. Plany ich rozwoju są regularnie oprotestowywane przez leśników i powiązanych z nimi samorządowców.
LP to największa w Unii Europejskiej organizacja zarządzająca lasami publicznymi. Podlega jej obszar porównywalny, jeśli chodzi o powierzchnię, z Republiką Czeską. Niepostrzeżenie Lasy stały się państwem w państwie, „Polską Rzeczpospolitą Leśną”. Są potężną korporacją z przychodami liczonymi w miliardach złotych. Choć zarządzają prawie jedną czwartą powierzchni Polski, robią to w zasadzie bez kontroli społecznej. Naukowcy, organizacje przyrodnicze, a wreszcie mieszkańcy nie mają praktycznie żadnego wpływu na to, co, kiedy i jak Lasy Państwowe wytną. Brak możliwości zaskarżenia w sądzie tak zwanych PUL-i, czyli planów urządzenia lasu, spowodował, że polski rząd przegrał sprawę przed Trybunałem Sprawiedliwości UE.
Choć lasy są najważniejszymi ostojami przyrody, przepisy do niedawna w zasadzie wyłączały gospodarkę leśną prowadzoną przez LP z reżimu prawnego ochrony przyrody. Wiadomo – wycinanie drzew nie może przecież szkodzić przyrodzie. O ile ustawa o lasach stawia na pierwszym miejscu funkcje przyrodnicze i społeczne lasu, a na samym końcu wymienia produkcję drewna, Lasy Państwowe zachowują się, jakby czytały ustawę wspak, i tną w ostatnich dekadach coraz bardziej intensywnie. Choć w teorii koncern dzieli lasy na różne kategorie, przede wszystkim na lasy gospodarcze i ochronne, to w praktyce niewiele to zmienia. Wycinki postępują nawet w najdzikszych puszczańskich ostępach, kilkadziesiąt metrów od gawr niedźwiedzi.
Ogromna korporacja zatrudnia blisko dwadzieścia sześć tysięcy osób, których sowicie wynagradza – w 2024 roku przeciętna pensja wyniosła prawie jedenaście i pół tysiąca złotych brutto. Najwyższa Izba Kontroli już w 2015 roku alarmowała, że gospodarka finansowa LP jest skonstruowana w ten sposób, aby generować jak najwyższe koszty, i sama w sobie zagraża celom, dla jakich Lasy Państwowe zostały powołane.
Na finansowym obrzeżu działalności LP znajdują się z kolei ZUL-e, czyli zakłady usług leśnych. To najczęściej małe, rodzinne biznesy. Właściciele firm nazywani są w żargonie „zulami”, a ich pracownicy – „zulowcami”. Choć to oni faktycznie wykonują zlecane im niebezpieczne prace leśne, niestety nie mogą nawet pomarzyć o warunkach pracy, jakie obowiązują w państwowym koncernie leśnym. Pracę często przypłacają zdrowiem, a niejednokrotnie nawet życiem. Praca w lesie jest bardziej niebezpieczna niż na kopalni! Lasy są głuche również na głosy branży leśnej, choć ta zatrudnia kilkaset tysięcy osób i jest jedną z głównych sił napędowych polskiego eksportu.
Za rządów PiS-u i Solidarnej Polski (która w 2023 roku zmieniła nazwę na Suwerenna Polska) Lasami Państwowymi targały niezliczone afery. Politycy zaczęli je traktować jak kurę znoszącą złote jaja i toczyli o nie zażarte boje. Leśna korporacja stała się wehikułem do budowy politycznych wpływów. Umundurowani przedstawiciele LP coraz częściej pojawiali się na imprezach o politycznym, a nawet religijnym charakterze. Coraz częściej dochodziło też do skandali – jak w przypadku dyrektora regionalnego, który nakłaniał swoich podwładnych do przekazywania darowizn na własną fundację, czy szefa całych Lasów, który wykupił leśniczówkę za bezcen. Po zmianie władzy skandale przycichły, ale Lasy nadal są jednym z rozgrywających w polskiej polityce.
Źle się dzieje w „Polskiej Rzeczpospolitej Leśnej”. Jak do tego doszło, że Lasy Państwowe stały się tak wpływową siłą? Co musi się wydarzyć, aby tę hegemonię w końcu przełamać? Dlaczego od ponad dwóch dekad mamy w Polsce do czynienia nie z zastojem, ale wręcz z zapaścią w ochronie przyrody? I wreszcie – jak powinny się zmienić Lasy Państwowe, aby lepiej służyły polskiej przyrodzie i nam wszystkim? O tym chciałbym opowiedzieć w tej książce.
To będzie historia także o nadziei na zmianę, która tli się na horyzoncie. Mało kto daje się już zbyć pierwszym lepszym argumentem w stylu: las nie poradzi sobie bez leśnika czy „a z czego są zrobione meble w twoim domu?” albo „z czego jest książka, którą trzymasz w ręku?”. Polacy wiedzą, że możliwe jest lepsze zarządzanie polskimi lasami, i coraz częściej głośno domagają się zmian. Od słynnego konfliktu o Rospudę minęło już ponad piętnaście lat. Obwodnica Augustowa ostatecznie ominęła dolinę Rospudy, jednak było to pyrrusowe zwycięstwo ekologów. Aktywiści ekologiczni zyskali łatkę odklejonych od rzeczywistości „wielbicieli żabek”. Dzisiaj sprzeciw wobec wycinek jest dla nas czymś normalnym; większość ludzi nie uznaje tego aktu za świadectwo odklejenia od rzeczywistości czy niepotrzebnej histerii. I to jest dobra wiadomość.PO CO MY TU W OGÓLE TNIEMY?
– Ludzie mówią: rzuć wszystko i jedź w Bieszczady. A ja mam ochotę rzucić wszystko i wyjechać z Bieszczad – mówi Piotr Klub. Takich ludzi jak on jest w Polsce niewielu. Choć z wykształcenia jest leśnikiem, nie pracuje w LP. Wręcz przeciwnie, jego głównym zajęciem jest walka z Lasami Państwowymi.
Pasję do leśnictwa Piotr odziedziczył po tacie, który całe życie pracował w LP. Wychował się w Jaworznie, mieście kopalń i elektrowni węglowych, ale jego rodzina mieszkała z dala od zgiełku miasta – pod lasem, w leśniczówce otoczonej wiekowymi dębami. Do niedawna Piotr nie mówił głośno o tym, gdzie pracował jego ojciec. Obawiał się, że tata mógłby być szykanowany za postawę syna. Lasy Państwowe nie lubią krytyki.
Piotr nie od razu poszedł w ślady swojego taty. Po liceum wstąpił do zakonu, w którym spędził dwa lata.
– W pierwszym klasztorze, do którego trafiłem, podobało mi się, ale w drugim było już zbyt lajtowo, dlatego zrezygnowałem – śmieje się, widząc moje pytające spojrzenie. – Wiele można by mówić o tym, co mi się tam nie podobało, ale najgorsze było to, że zakonnicy palili śmieci za klasztorem, tłumacząc się ubóstwem – dodaje. Po tej przygodzie przez dwa lata Piotr zastanawiał się, co zrobić ze swoim życiem. Rozważał inny zakon, ale w końcu mu przeszło. Pracował w sklepie odzieżowym i w fabryce reflektorów samochodowych. Wreszcie poszedł na leśnictwo na Uniwersytecie Rolniczym w Krakowie. Już na studiach czuł, że nie pasuje do swoich kolegów, którzy chcieli robić karierę w państwowym koncernie leśnym. – Mnie najbardziej interesowała sama przyroda. Nie chciałem być urzędnikiem od drewna.
Zawsze też pociągały go góry. Magisterkę napisał o Babiogórskim Parku Narodowym, a staż odbył w leśnictwie w sąsiednim Paśmie Policy, gdzie w latach osiemdziesiątych planowano poszerzenie parku, między innymi ze względu na występujące tam niedźwiedzie i głuszce.
– Starszy leśnik, z którym pracowałem, zreflektował się kiedyś: „Po co my tu w ogóle tniemy?”. Podobnie jak ja nie rozumiał, dlaczego musi wycinać piękne górskie lasy, choć taka wycinka nie ma żadnego sensu ekonomicznego. Jak trafiłem na Pogórze? Wyczytałem w „Głosie Lasu”, oficjalnej gazecie Lasów Państwowych, wydawanej dla leśników, że w Bieszczadach działają tacy źli ekolodzy, którzy chcą stworzyć Turnicki Park Narodowy i powiększyć Bieszczadzki. Lepszej zachęty nie potrzebowałem. Zadzwoniłem do Fundacji Dziedzictwo Przyrodnicze i tak poznałem mojego obecnego szefa – śmieje się.
Był rok 2015. Piotr spakował się i wyjechał na Pogórze Przemyskie, gdzie zaczął pracę w Fundacji. Jego partnerka Paulina została w Krakowie. Po dwóch latach dojazdów dołączyła do niego. Po kolejnych dwóch latach pobrali się, mają dwójkę dzieci. Zamieszkali w parterowym domu kilkaset metrów od granicy z Ukrainą, w niewielkiej wsi o nazwie Nowe Sady. Kilka kilometrów stąd ma przebiegać granica Turnickiego Parku Narodowego, o który Piotr walczy razem z Fundacją. To dzikie tereny zwane w czasach PRL-u księstwem lub państwem arłamowskim.
– Od małego jeździłem z rodzicami w Bieszczady. A przynajmniej tak mi się wydawało – mówi. – Później się dowiedziałem, że te piękne lasy to tak naprawdę nie jest Bieszczadzki Park Narodowy i nie są to nawet Bieszczady. Byłem wielce zdziwiony, dowiedziawszy się, że terenów tych nie obejmuje park narodowy.
Myśliwski raj z mroczną przeszłością
Dzikie Pogórze Przemyskie uchowało się do czasów wolnej Polski dzięki tragicznej historii. Po wojnie tereny te zostały wyludnione w wyniku wysiedleń i korekty granic z ZSRR. Ludność ukraińska, którą wysiedlano stąd w czasie akcji „Wisła”, trafiła do podobozu ukraińskiego w Centralnym Obozie Pracy w Jaworznie¹ – rodzinnym mieście Piotra. Obóz, zwany dziś obozem dwóch totalitaryzmów, powstał na skraju lasu Podłęże, w którym później przez lata gospodarował jego ojciec. W 1998 roku prezydenci Polski i Ukrainy, Aleksander Kwaśniewski i Leonid Kuczma, odsłonili w środku lasu pomnik ofiar obozu.
– Tak, czuję, że historia zatacza koło – odpowiada Piotr, gdy go pytam, czy nie uważa tego za symboliczne zrządzenie losu. – To straszne, ale o obozie w Jaworznie dowiedziałem się więcej, mieszkając tutaj, niż wychowując się w lesie, w którym ginęli ci ludzie. Gdyby przekopać las, mogłoby wyjść na jaw więcej strasznych historii – dodaje Piotr.
Po wojnie na Pogórze i w położone bardziej na południe Góry Sanocko-Turczańskie, i oczywiście w Bieszczady ściągali buntownicy, hipisi i młodzi mężczyźni uciekający przed służbą wojskową. „Dziki wschód” przyciągał też elitę komunistycznych władz. W latach sześćdziesiątych w Arłamowie rozpoczęto budowę zamkniętego ośrodka wypoczynkowego Rady Ministrów o kryptonimie „W-2”. W czasie stanu wojennego ośrodek stał się miejscem internowania Lecha Wałęsy. Dzisiaj w tym miejscu stoi ekskluzywny hotel, do którego na zgrupowania przyjeżdżała choćby piłkarska reprezentacja Polski.
W PRL-u do Arłamowa zjeżdżali możni z całego świata. W księstwie arłamowskim polowali między innymi szach Iranu Reza Pahlawi, prezydenci Francji Valéry Giscard d’Estaing i François Mitterrand, a także przywódcy „bratnich” krajów, Josip Broz-Tito z Jugosławii czy Erich Honecker z NRD². Na potrzeby socjalistycznych baronów i zagranicznych gości potężny obszar ogrodzono siatką, a przejścia dla zwierząt skonstruowano tak, by mogły do niego wejść, ale nie mogły już wyjść.
Relikty Puszczy Karpackiej oraz turnickie łąki są prawdziwym królestwem zwierząt. To jedno z zaledwie kilku miejsc w polskich Karpatach, gdzie regularnie można spotkać wielką czwórkę polskich drapieżników: niedźwiedzia, wilka, rysia i żbika³. W puszczańskich ostępach swoje gniazda zakłada orzeł przedni, którego w całej Polsce żyje zaledwie trzydzieści par. W ciągu ostatnich kilku lat byłem w Turnickim kilka razy. W tym krótkim czasie udało mi się tu spotkać całą gamę rzadkich zwierząt. Jednego dnia widziałem dwa puszczyki uralskie. W dawnych wsiach obserwowałem bociany czarne i kołujące nad łąkami orliki krzykliwe. Przy granicy planowanego parku spotkałem wilczą rodzinę. Jechałem z dziennikarzami z Wielkiej Brytanii i Niemiec, gdy ktoś zauważył wilki zbiegające w kierunku drogi przez łąkę. Gwałtownie zahamowałem. Trawa była tak wysoka, że na początku widać było tylko ich uszy. Dwa osobniki przebiegły od razu przez drogę jakieś pięćdziesiąt metrów za naszym samochodem, trzeci się czaił i nie mógł się zdecydować. Zatrzymałem ruch na dość ruchliwej drodze. Mężczyzna w starym volkswagenie golfie, który jechał z naprzeciwka, opuścił szybę i zapytał, co się dzieje. Gdy mu odpowiedziałem, rzucił do mnie znudzonym głosem:
– Wilki? Tutaj to nic nowego.
W końcu i ten trzeci przebiegł, kulejąc. Spojrzałem na mapę. Jakieś dwieście metrów stąd pierwotnie miała przebiegać granica parku narodowego.
– Welcome to Turnicki National Park – powiedziałem do zachodnich dziennikarzy, którzy nie mogli się otrząsnąć. Przez trzy dni w Bieszczadach i na Pogórzu zobaczyli chyba więcej dzikich zwierząt niż przez całe życie⁴.
Innym razem widziałem żbika polującego na łące pod lasem. A przynajmniej chciałbym wierzyć, że był to żbik. Nigdy bowiem nie wiadomo, ile jest żbika w żbiku – te dzikie koty, które można poznać po charakterystycznym dużym i grubym ogonie, krzyżują się z kotami domowymi. Wszystkie te zwierzęta są obecnie pod ochroną, więc nie można na nie polować, a przynajmniej nie można tego robić legalnie. Największym magnesem przyciągającym w te strony myśliwych są dzisiaj jelenie. W Puszczy Karpackiej żyją największe w Polsce osobniki tego gatunku. Dorodne samce – zwane bykami – mogą ważyć ćwierć tony.
Wystarczy krótki spacer przez turnickie lasy, by poczuć, że jako turysta, a co gorsza jako ekolog, nie jestem u siebie. W państwie arłamowskim rządzą leśnicy do spółki z myśliwymi. Przypominają o tym ambony myśliwskie, które w niektórych miejscach rozstawione są nawet co kilkadziesiąt metrów. Widok jest piorunujący – ambony ciągną się po horyzont. Ponury turnicki szlak architektury drewnianej.
Gdy pierwszy raz odwiedziłem te tereny w sierpniu 2018 roku, w środku Birczy – gdzie znajduje się siedziba nadleśnictwa – zastałem ogromny transparent z tekstem wypisanym wielkimi literami: „STOP EKOTERROR, STOP PARK NARODOWY, STOP REZERWAT. NO PASARAN”. Wyglądało to, jakby mieszkańcy opowiadali się przeciw ochronie przyrody.
– Atmosfera rzeczywiście bywa gęsta – mówi Piotr. – Na spotkaniach często spotykamy się z wyzwiskami i groźbami. Ludzie są totalnie zmanipulowani przez LP. Słyszę czasem: „Wszędzie chcecie nam zrobić park narodowy”. Tłumaczę wtedy, że nie, że park ma powstać tu i tu. „Naprawdę?” Ludzie są zdziwieni, bo leśna propaganda trzyma się mocno.
Obecnie na Pogórzu nie brakuje mieszkańców, którzy otwarcie deklarują poparcie dla utworzenia parku. Ale nie mają lekko.------------------------------------------------------------------------
¹ Centralny Obóz Pracy Jaworzno istniał w latach 1945–1949 na terenie byłego nazistowskiego obozu Neu-Dachs przy kopalni Dachs. Powstały w 1943 roku obóz Neu-Dachs był jednym z największych podobozów Auschwitz-Birkenau. Po wojnie więziono tam Niemców, folksdojczów, osoby podejrzewane o kolaborację z hitlerowcami oraz polskich żołnierzy podziemia antykomunistycznego. W latach 1947–1949 do obozu trafili Ukraińcy i Łemkowie wysiedleni w ramach akcji „Wisła”. W latach 1951–1956 istniało tam eksperymentalne więzienie dla młodocianych więźniów politycznych. Zob.
² J. Korbel, M. Lelek, Kampania „Turnicki Park Narodowy”,
³ Niedźwiedzie i żbiki występują w Polsce wyłącznie w Karpatach. Dla rysi i wilków Karpaty są najważniejszą ostoją w naszym kraju.
⁴ W wyniku wizyty dziennikarzy ukazały się materiały w „The Guardian” oraz w „Der Tagesspiegel”: Bear dens and ancient trees face onslaught of logging in Poland,