- W empik go
Półtora trupa na głowę - ebook
Półtora trupa na głowę - ebook
Wanda, dziennikarka lokalnego pisma kulturalnego, otrzymała od szefa zadanie zdobycia wywiadu z równie poczytnym co tajemniczym pisarzem Ignacym Knychałką, który podczas Warszawskich Targów Książki ma pokazać światu swoją twarz. Mimo zapowiedzi pisarz jednak nie zjawia się na stoisku. Zdeterminowana Wanda postanawia śledzić siedzibę wydawcy, licząc, że uda jej się spotkać tajemniczego literata. Zależy jej na tym nie tylko ze względu na wywiad, ale również dlatego, że sama napisała powieść i liczy na to, iż słynny autor bestsellerów pomoże jej swoją polecającą opinią. Szczęście jej sprzyja, bo z mieszkania wydawcy wychodzi mężczyzna o charakterystycznej niepozornej sylwetce i choć na wywiad się nie zgadza, to przyjmuje maszynopis jej dzieła. I w ten sposób Wanda zupełnie nieświadomie znajdzie się w samym środku wielkich i mniejszych zbrodni literackiego światka. Zręcznie skonstruowany komediowy kryminał, pełen ironii i kąśliwego humoru. Doskonała lektura dla czytelników, którzy nie traktują wszystkiego zbyt serio.
Kategoria: | Powieść |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7551-536-7 |
Rozmiar pliku: | 1,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Nie stękaj tak, bo mnie rozpraszasz.
– Jak mam nie stękać, skoro się nie pojawił?
– Nie spotkałaś teraz, to spotkasz przy innej okazji. Nie dręcz się, bo raka dostaniesz.
– Ale co ja powiem Murkowi?!
– Prawdę. Knychałka nie raczył przyjechać i tyle.
– Wylecę z pracy! – Wanda nerwowo odgarnęła włosy i wzdrygnęła się, bo nagle odżyła w jej pamięci rozmowa z szefem, który wysłał ją na Warszawskie Targi Książki.
Murek to była ładniejsza, skrócona forma przezwiska szefa, które w całości brzmiało wyjątkowo paskudnie i Wandzie nigdy w pełnej wersji przez gardło przejść nie chciało. Dokonała więc na własne potrzeby modyfikacji, dzieląc rzeczownik złożony na elementy składowe i uparcie posługując się ostatnim, brzmiącym: Murek. Udawała, że nie słyszy, jak koledzy z redakcji niczego nie dzielili ani nie odrzucali, tylko bezlitośnie element obszczy spajali z murkiem, uznając to połączenie za całkowicie naturalne.
Otóż tamtego dnia, mniej więcej dwa tygodnie przed Targami Książki, Murek wezwał ją do siebie i niedbałym gestem wskazał wolne krzesło. Gwoli ścisłości, krzesło niezupełnie było wolne, bo po części zarzucone gazetami. Wanda zawahała się chwilę, ale w końcu nie usiadła, tylko stanęła naprzeciw pryncypała.
– Wanda… – zaczął ironicznym tonem i wygodniej rozparł się w okazałym fotelu. – Wanda… – powtórzył jeszcze bardziej złośliwie.
Westchnęła. Nie lubiła tonu, którym wymawiał jej imię. Czuła w nim lekceważącą nutę. A co ona była winna, że zbliżając się do wieku dojrzałego, ze swą okrągłą twarzą, dołeczkami w policzkach oraz dużymi, jakby ustawicznie zdziwionymi oczami, bardziej była przez wszystkich traktowana jak płoche dziewczę niż dorosła kobieta?
– Tak?
Oderwała wzrok od szefa. Na biurku stało pudełko po spaghetti, a na rozciągniętym T-shircie Murka pyszniła się brudna plama w ciemnym kolorze.
– Wanda, słyszałaś o Knychałce?
Obrzucił ją chytrym spojrzeniem. Wiedziała, co ono kryło – niczym sęp na zająca szef czyhał na jej niewiedzę, by tym samym zyskać podstawę do ponownego pozbawienia jej premii. Ale tym razem nic z tego!
– Czy słyszałam o Knychałce? – prychnęła. – Jasne! Jest ktoś, kto o nim nie słyszał?
Książkami Ignacego Knychałki, obfitującymi w śmiałe sceny erotyczne, zaczytywała się cała Polska, a jego ostatnia powieść pod intrygującym tytułem Zimnotrwały płomień nostalgii okazała się olbrzymim sukcesem. Nie tylko jego twórczość budziła powszechne zainteresowanie, ale również osoba, był bowiem Knychałka niezwykle tajemniczy: nie udzielał wywiadów ani nie brał udziału w żadnych spotkaniach autorskich. Był enigmatyczny i nieuchwytny. Wieść głosiła, że pochodził ze wschodniej Polski. Niektórzy twierdzili, że znają miejsce jego urodzenia – miała to być wieś Saki w gminie Kleszczele. Jednak mieszkańcy wioski, po zapoznaniu się z kontrowersyjną twórczością pisarza, szybko temu zaprzeczyli. Z kolei inna grupa wielbicieli twórczości Knychałki upierała się, że pisarz pochodził z Podkarpacia, i wskazywali na Wołosate (gmina Lutowiska). Niestety, również i ten trop okazał się pudłem. Jedno było pewne – osobnik o tak wielkim talencie normalnie żyć nie potrafił. Uporczywie tułał się po kraju, twierdząc, że pociąg jest jego domem; w pociągu tworzy i w pociągu znajduje stabilizację i zarazem urozmaicenie. Mniej więcej takich słów użył w jedynym, przypadkowo udzielonym wywiadzie.
– Czyli wiesz, kim jest Knychałka?
– Oczywiście.
– Dobra odpowiedź! Nie spodziewałem się tego, bo często taka oderwana od rzeczywistości mi się wydajesz. Ale mniejsza o ciebie. W każdym razie ostatnio kombinuję, jak naszą gazetą zawojować rynek, bo czasy są ciężkie, a jak czasy ciężkie, to i z premią ciężko… a może być gorzej, bo z pracy się wypadnie… – Znacząco zawiesił głos, a po kręgosłupie Wandy przebiegły nieprzyjemne ciarki.
Huśtawek związanych z premiami już doświadczyła, więc w następnym rozdaniu mógł ją czekać tylko poznański bruk…
– Ale ty mogłabyś tu zostać… pod jednym warunkiem oczywiście.
– Jakim?
– Że przeprowadzisz wywiad z tym całym Ignacym czy jak mu tam. – Poruszył się nerwowo. – Jeśli ci się uda go efektywnie dopaść, dam ci nawet podwyżkę.
– Ja… ja miałabym przeprowadzić wywiad z nieuchwytnym Ignacym?!
Wandzie zakręciło się w głowie. Prędzej pieszo na Księżyc dotrze, niż uda jej się osobiście porozmawiać z Knychałką.
– Tak, ty.
– To jest niemożliwe!
– Dlaczego? Przecież jednemu się udało.
– Tak, ale tamten miał szczęście!
– Ty będziesz mieć go więcej. No wiesz, gdzie diabeł nie może, tam babę pośle.
Wanda nie miała zbyt pewnej miny i trudno się dziwić, bowiem omawiana wyżej sytuacja wyglądała następująco:
Minionego roku pewien dziennikarz udający się pociągiem nad morze zwrócił uwagę na bazgrzącego na kolanie niepozornego współtowarzysza podróży. Raz i drugi rzucił nań okiem, a gdy zerknął na zapiski, oniemiał, bo w tworzonym na kolanie tekście rozpoznał pióro nieuchwytnego Ignacego Knychałki, którego – tak się złożyło – był zagorzałym fanem. Pisarz wciśnięty w kąt pociągu, pod groźbą uduszenia, zmuszony został do udzielenia pierwszego w życiu wywiadu, który szerokim echem odbił się w całej Polsce. Na forach internetowych rozgorzały dyskusje, dokąd oraz skąd, bo tego w wywiadzie nie zdradził, udawał się Ignacy. A że dziennikarz nie miał przy sobie aparatu fotograficznego, a posiadany telefoniczny był mocno przestarzały, toteż foty autorowi strzelić nie mógł, pozostało mu więc przy pomocy biegłego portrecisty sporządzenie rysunku z pamięci. Rysunek ten, jak i wywiad, również trafił do sieci i obiegł świat. Czy Ignacy zdawał sobie sprawę, jakie poruszenie wywołała jego niepozorna, acz wybitnie utalentowana osoba? Absolutnie nie.
– A jeśli ja twemu szczęściu nieco pomogę? – Szef zrobił szelmowską minę.
– Niby jak?
– Zdradzę ci, gdzie być może będziesz mogła go spotkać. – Znacząco zawiesił głos.
– Naprawdę? Skąd masz takie informacje?
– Pamiętaj, że twój szef wie wiele…. Oj, bardzo wiele… – Patrzył na nią badawczo, a Wanda przeraziła się, że ta rozległa wiedza obejmuje również nadane mu przez podwładnych przezwisko. Do podwładnych zaliczała się wszak i ona, a Murka znała – typ z niego bezwzględny, nie przyjmie wytłumaczenia, że Wanda jest wyjątkiem i wymyślone przez kolegów określenie uważa za krzywdzące. No, może w pewnych okolicznościach niezupełnie krzywdzące. Poczuła, że spociły jej się dłonie, schowała je więc za siebie.
– W każdym razie wiem, że ten tajemniczy Ignacy może przebywać u swojego wydawcy.
– U Małoty?
– Czy on ma innego wydawcę?
– Nie ma… chyba nie… nie, zdecydowanie nie ma.
– Wiesz, gdzie Małota mieszka?
– Gdzieś pod Poznaniem, chyba.
– Świetnie! Ale ja wiem więcej! – Zaśmiał się z wyższością. – Zresztą gdybym nie wiedział, nie byłbym twoim szefem – dodał. – Znam jego adres. Zaraz go dostaniesz. – Z ciężkim stęknięciem schylił się do szuflady, wyjął z niej gruby notatnik, przewertował go i wyrwał skąpo zapisaną kartkę. Rzucił ją na biurko. – Masz!
Wanda sięgnęła po świstek.
– O, Małota mieszka w Luboniu.
– Tak. Twoim zadaniem jest dopaść tam Knychałkę. To jedyna szansa na tysiąc.
– Ale jak…
– Jak? Jak tylko chcesz. – Wymownie otaksował jej obfity biust. – A tu – popukał palcem w biurko – w swoim czasie położysz efekty swego działania. Wywiad znaczy. I fotkę również mu strzelisz. Ale na razie pojedziesz do Warszawy na Targi Książki. Chodzą słuchy, że tego roku ma się tam ujawnić. Gdyby się nie pojawił, skupisz się na wydawcy.
Wanda niezdecydowanie obracała w dłoniach kartkę.
– A jeśli mi się nie uda?…
– Ha… – Rozparł się wygodnie i poklepał się po brzuchu. – Jak sądzisz, co wtedy?
Nie odpowiedziała. Nadanie szefowi wyjątkowo brzydkiego przezwiska miało mocny fundament. Fundament, który w pocie czoła przez lata sam budował, choć poza redakcją nigdy nikomu się nie tym pochwalił.
– Będziesz musiała znaleźć inną pracę. – Przymrużył oczy i ponownie otaksował jej piersi.
– Ile mam czasu?
– Bo ja wiem… – Pogłaskał się po nieogolonej twarzy. Tego, że jest przystojny, nawet w bezgwiezdną noc nie można było o nim powiedzieć, a niechlujstwo potęgowało wrodzoną szpetotę. – Masz miesiąc, potem zdasz mi relację z postępów, a ja zastanowię się nad sensem utrzymywania twojego stanowiska pracy…
– Coś się tak zamyśliła? – Słowa Lucyny przerwały Wandzie rozmyślania. – Myślisz, że szef cię wyrzuci, co?
– A ty byś się nie martwiła?
– Owszem, w jakimś stopniu by mnie to dręczyło, ale przecież nic nie jest przesądzone.
Lucyna wbiła wzrok w gazetę, ale nie czytała. Cieszyła się, że Mundek obiecał odebrać je z dworca. Och, ten Mundek, wariat, nie facet! Zamyśliła się nad niestabilnością swego życia uczuciowego. Wanda również milczała. Na targi, zgodnie z poleceniem szefa, pojechały w piątek. Zerwały się bladym świtem, pociągiem udały do stolicy i Wanda, tak jak planowała, zobaczyła się z wydawcą słynnego Knychałki, Fabianem Małotą. Ten, dopóki się nie odezwał, wyglądał dość sympatycznie, ale gdy wywiązała się między nimi dyskusja, miłe wrażenie prysło.
– Co to znaczy, że nie przyjechał? – Wanda nie mogła uwierzyć słowom wydawcy. – Co to znaczy… – powtórzyła słabo, po czym chwyciła dekolt swojej bluzki, jakby zamierzała ją rozciągnąć w celu zapewnienia płucom dopływu świeżego powietrza. Małota przytulił plecy do regału z ustawionymi dziełami Knychałki i z przerażeniem patrzył na półomdlałą kobietę.
– Naprawdę nie wiem, co mu wypadło. – Wydawca ocknął się, poczerwieniał na twarzy i przystąpił do kontrataku. – On już taki jest, nie wie pani?! Kto to widział, żeby przyjechać na spotkanie z Knychałką i się spodziewać, że on również przyjedzie?!
– Po co więc były te wszystkie zapowiedzi, że w tym roku na Targach Książki w Warszawie Ignacy Knychłka będzie rozdawać autografy?
– Bo Knychałka rok temu zapowiedział, że przyjedzie, a jak zapowiedział, to machina ruszyła.
– A to, że jednak nie przyjedzie, zachował już tylko dla siebie?
– Nie wie pani, że jego życie to ciągła podróż? Pewnie po Polsce się tuła, a może… może gdzieś się zasiedział?
– Jak to zasiedział? Po co zasiedział? Nie rozumiem.
– A co tu jest do rozumienia? Jeździł, jeździł, w końcu gdzieś mu się spodobało, więc wysiadł i się zasiedział.
– Zasiedział! – prychnęła Wanda. – Nie wie pan gdzie on jest? Naprawdę nie dał panu znać? – zapytała łagodniej.
– Nie dał, jak Boga kocham, nie dał! Już sam nie wiem, co robić. – Bezradnie, jakby chciał odszukać go w tłumie, rozejrzał się wokół. – Jeśli pani chce, panie chcą – Fabian się poprawił, bo przed jego mikrym stoiskiem zebrała się spora grupka fanek twórczości Ignacego Knychałki – proszę na niego poczekać, może jeszcze dotrze.
– Może, może… – Wanda również omiotła spojrzeniem zbierający się tłumek i zwróciła się do przyjaciółki:
– Lucyna, czekamy, co? Kładź torbę, siądziemy na niej.
– Nie lepiej miasto pozwiedzać?
– Nie.
– Ale stolica… Wyskoczymy na kilka godzin, pozwiedzamy, a później wrócimy sprawdzić, czy Knychałka się pojawił.
– Przecież możemy go przegapić. Nigdzie nie idę ja, nigdzie nie idziesz ty.
– Nie możesz sama na niego poczekać?
– A jeśli wyjdę do toalety, a on w tym czasie wpadnie na krótką chwilę? Szkoda zmarnować taką okazję. Proszę…
Skoro Wanda poprosiła, Lucyna odmówić nie mogła. Posłusznie usiadła obok i obie przez kolejne długie godziny wypatrywały w tłumie niepozornej sylwetki Ignacego Knychałki. Do toalety lub na kawę wychodziły, tak jak zasugerowała Wanda, pojedynczo, żeby sławnego autora nie przeoczyć, pisarz jednak nie przybył. Po południu, ponieważ wszystkie książki Ignacego dawno sprzedał, a osoba Wandy zdawała się go przerażać, wydawca stoisko zwinął, więc i one postanowiły pójść w jego ślady.
– Wyjeżdża pan? – zaniepokoiła się Wanda, widząc, że Małota pakuje rzeczy.
– Tak. Nic tu po mnie – mruknął.
I się ulotnił, a Wanda dała upust narzekaniom. Co za typ! Nawet krzesła im nie zaproponował, nie mówiąc o kubku ciepłej herbaty, którą samolubnie dużymi łykami pociągał z termosu, przegryzając do niej czekoladowe ciasteczka.
Na poznańskim dworcu czekał na nie Mundek, co Wanda przyjęła z niebotycznym zdumieniem. Myślała, że typ ów z uczuciowego życia przyjaciółki zniknął już na zawsze, ale najwyraźniej się myliła. Ostry przebieg drugiego (właśnie tak! drugiego!) rozwodu tych dwojga zwiastował, że już nigdy więcej mieć się ku sobie nie będą, a łączyć ich będzie tylko i wyłącznie wspólnie prowadzony zakład fryzjerski. Wanda więc dalece podejrzliwie przyglądała się szarmanckim gestom Mundka oraz piskliwym umizgom Lucyny. Niemożliwe, czyżby podwójni rozwodnicy znów mieli być razem?
– Wsiadać, wsiadać, nic nie gadać! – z głupią miną powiedział Mundek i otworzył tylne drzwi białej, mocno leciwej sierry, wzrokiem wskazując Wandzie, gdzie ma usiąść. W lot zrozumiała, że miejsce na przednim siedzeniu przeznaczone jest dla Lucyny. Przyjaciółka z radością zakochanej dwudziestolatki usiadła obok eksa i zaczęła prowadzić z nim tak przyjazną konwersację, jakby wielokrotne obrzucanie się w sądzie błotem nigdy nie miało miejsca.
– Jak się udał wyjazd? – Mundek zerknął we wsteczne lusterko, a prawą ręką pogłaskał Lucynę po kolanie.
– Wcale się nie udał… – mruknęła Wanda. – Knychałka nie przyjechał.
– Słuchajcie, a może kawka? – odezwała się Lucyna. – Mundek, zwolnij, bo miniesz Kociaka. Wanda, masz ochotę?
– Któż to wie, na co mam ochotę? – rzuciła bezmyślnie Wanda, gapiąc się na opustoszałą ulicę.
– Decyduj się szybciej, bo Mundek musi zaparkować.
Wanda najchętniej odizolowałaby się od ludzi, ale obawiała się, że w samotności jedynie pogrąży się w mętnych wodach zmartwień i bez końca będzie wizualizować chwilę, w której Murek wyrzuca ją z pracy. Bo czy ma jakąkolwiek szansę, aby wytropić tajemniczego i nieco dziwacznego pisarza? Tak, kawa dobrze jej zrobi. I może nawet skusi się na ciacho, na koszt Mundka oczywiście.
– Co zamówić? – zapytał Mundek, gdy już zajęli stolik w Kociaku. Usiedli daleko od wejścia, w kącie przy oknie, gdzie nikt nie powinien się kręcić i im przeszkadzać.
– Kawę poproszę – powiedziała Wanda.
– Ja też i do tego kokosową babeczkę.
– A ty, Wanda, jakieś ciacho?
Ba, chorego pytają. Nie chcąc jednak wyjść na łakomą, od razu nie odpowiedziała, lecz dopiero po krótkiej, sugerującej wahanie, pauzie. Wanda doskonale zdawała sobie sprawę ze swoich problemów z pohamowaniem apetytu. Kilkanaście lat temu poważnie postanowiła wziąć się w karby, a kiedy w modę wszedł zdrowy styl życia, uznała, że podążanie tą drogą dobrze zrobi jej zdrowiu oraz figurze. Niestety, szybko stwierdziła, że nie jest jej to pisane. Z dawnego postanowienia zostało tylko tyle, że od czasu do czasu przypominała sobie, iż powinna o siebie zadbać, i miewała krótkie (nadzwyczaj krótkie) zrywy, podczas których starała się ćwiczyć i odżywiać produktami kupowanymi w sklepach z tak zwaną zdrową żywnością. Podczas tych morderczych dla ciała i zabójczych dla dobrego samopoczucia dni czuła się nieszczęśliwa, twarz jej szarzała, a włosy źle się układały, dlatego szybko i z radością wracała do starych, nagannych nawyków żywieniowych. Lucyna dobrze znała owe zmienne stany przyjaciółki i nieraz sobie z nich żartowała, co Wanda kwitowała obojętnym wzruszeniem ramion.
– Niech będzie babeczka – odpowiedziała wreszcie i przełknęła ślinę. Kilogram w jedną czy w drugą stronę przy jej wadze nie robił już różnicy.
Lucyna popatrzyła na przyjaciółkę z uznaniem.
– Świetnie. Mundek, leć do barku – powiedziała.
Po chwili mężczyzna wrócił i od razu zabrał się do jedzenia. Wanda oszczędnym łykiem skosztowała kawy, Lucyna również upiła nieco z filiżanki i ugryzła ciastko.
– Dlaczego nie przyjechał? – zapytał Mundek i otarł usta z okruszków.
– Nie mam pojęcia! Tyle było szumu i nic z tego nie wyszło! – Wanda nerwowo przegarnęła włosy, najpierw na prawo, a potem na lewo. Ułożyły się krzywo, ale nie dbała o to.
– Nie raczył przybyć, a my warowałyśmy przy tym stoisku jak psy – dodała Lucyna. – Zresztą nie tylko my warowałyśmy, wokół pełno było obłąkanych na jego punkcie bab.
– Co na to jego wydawca? – przerwał jej Mundek.
– Twierdził, że nie wie, co się stało. Rozumiesz? Wydawca TAKIEGO pisarza nie wie, co się dzieje z jego złotą kurką! – Prychnęła z oburzeniem. – Na pięcie mi kaktus wyrasta! Gdyby żył z dziesięciu albo piętnastu autorów, mógłby nie wiedzieć, co który robi i tak dalej, ale on wydaje tylko i wyłącznie Knychałkę, tylko z niego żyje, więc to niemożliwe, aby nie wiedział, co się dzieje. Tym bardziej że sprawa była tak rozdmuchana – zakończyła.
– Poniekąd racja… – mruknął Mundek.
– Wanda, tak strasznie mi ciebie żal… – Lucyna poklepała przyjaciółkę po dłoni.
– Mnie siebie też.
Mundek po przyjacielsku chciał Wandę przytulić, jednak przysunięcie się do niej uniemożliwiała mu stojąca między krzesłami torba. Schylił się, aby ją odsunąć, nieopatrznie ją przy tym przewracając i wysypując część zawartości na podłogę.
– Co ty za papiery ze sobą nosisz? – zdziwił się na widok licznych gęsto zadrukowanych kartek, a Wanda natychmiast rzuciła się je zbierać.
– Poczekaj, pomogę ci – powiedziała Lucyna. – Ale co to jest? – Przyjaciółka nachyliła się nad kartkami.
– Moja książka – szepnęła Wanda. – Romans napisałam…
– O Boże… – jęknęła Lucyna i przygarnęła do siebie papiery. – Romans! Przecież ty nigdy romansów nie lubiłaś. – Spojrzała na nią z zaskoczeniem.
Wanda nie odpowiedziała, tylko z rezygnacją wyłożyła kartki na stolik.
– Wyszło jak wyszło… – mruknęła.
– Cała ryza… i taką drobnicą pisana… gdyby wszystko wydać, ze trzy tomy by wyszły… Ciekawe to przynajmniej? – mruczała pod nosem Lucyna.
Była bardzo zaskoczona, że Wandzie, zawsze gadatliwej, z sercem na dłoni i życiem bez tajemnic, niewątpliwie długi proces pisania książki udało się utrzymać w sekrecie. Przyjęła ten fakt nie tylko ze zdziwieniem, ale również z lekką urazą. Szybko jednak stwierdziła, że nie są nastolatkami, które muszą, ale to koniecznie muszą dzielić się ze sobą każdym sekretem. No niby nie są… ale jakiś niesmak pozostał.
– Pokazywałaś to już jakiemuś wydawcy? – zainteresował się równie zdziwiony Mundek. Za głupią, uchowaj Boże, nigdy Wandy nie uważał, ale w życiu nie przypuszczał, że byłaby zdolna do wyprodukowania takiej ilości tekstu.
– Nie. Postanowiłam, że zanim wyślę to jakiemuś wydawcy, zapytam o zdanie Knychałkę.
– Zupełnie obcego faceta? Chyba oszalałaś!
– Nie sądzę. – Wanda zrobiła nadąsaną minę i poprawiła włosy. – Osoby mające wspólną pasję znajdą również wspólny język.
– Język może owszem, ale ty czas chcesz mu zabrać. – Lucyna popukała palcem w leżące na stoliku kartki. – Liczysz, że przeczyta całość?
– Och, nie! Tak utalentowany pisarz wartość tekstu z pewnością potrafi ocenić po kilku stronach. A całość zabrałam ze sobą tylko na wszelki wypadek… Nigdy nie wiadomo, którą część chciałby poznać.
Lucyna przez chwilę bawiła się łyżeczką.
– Nie mogę! Po prostu nie mogę! – wybuchnęła nagle. – Napisałaś kawał książki i zamiast najpierw mnie dać do przeczytania, ty pchasz się do obcego faceta!
– Lucyna, nie chciałam zawracać ci głowy, a poza tym to miała być niespodzianka.
– Niespodzianka?
– Tak. Tę książkę chcę zadedykować tobie.
– Och, naprawdę?… – Lucyna się rozluźniła, a na jej twarzy wykwitł głupawy uśmiech.
– Naprawdę.
Przez całe lata Wanda bliżej była z Lucyną niż z krewnymi, których miała aż w Suwałkach, i to w nader skromnej liczbie. Od czasu śmierci rodziców zaliczali się do nich bowiem tylko brat rozwodnik oraz jego córka – Iza. Od roku jednak Wanda nie odczuwała już dotkliwej nieobecności krewniaków, bo Iza sprowadziła się do Poznania, aby podjąć studia na Uniwersytecie Artystycznym, i oczywiście zamieszkała u ciotki. Dzięki temu kobieta w swoich czterech ścianach zdecydowanie nie czuła się już samotna, ale bratanica w żaden sposób nie mogła zastąpić jej przyjaciółki, którą od lat miała w Lucynie.
– Widzisz? – zwrócił się do niej Mundek. – Ty zawsze musisz z czymś wyskoczyć!
– Oj tam! – Lucyna machnęła ręką. – Ale teraz, gdy to już żadna tajemnica, dasz przeczytać?
– Nie dam, dopóki nie wydam.
Twarz Lucyny przesłoniła gradowa chmura.
– I co teraz planujesz? – Mundek zwrócił się do Wandy.
– Muszę się pokręcić w pobliżu tego wydawcy, Małoty. Ponoć jest szansa u niego złapać Knychałkę. Szefowi zależy na tym wywiadzie.
– Nie, ja o twoją książkę pytam.
– Jak znajdę Knychałkę, to chciałabym mu ją pokazać.
– Ciekawe… – mruknął Mundek przeciągle. – Kiedy zaczynasz szukać?
– Jak najszybciej. Może dziś jeszcze.
– Dziś chcesz tam jechać? Daj wydawcy odsapnąć. Przecież nawet nie wiesz, czy z Warszawy wrócił. Jutro lub pojutrze się wybierz.
Wanda w zamyśleniu pogłaskała wydruk powieści.
– Nie ma mowy. Muszę utrzymać pracę i żadne przestoje nie wchodzą w grę.
– O tak, o pracę dbaj, dbaj i trzymaj pazurami! – powiedział Mundek. – A co do książki… Zastanów się, nie lepiej najpierw nam dać ją do przeczytania?
Mundek nie znał się na szczegółach pracy wydawnictw, ale podejrzewał, że jeśli nawet tekst zakwalifikuje się do druku, na gotową książkę trzeba będzie poczekać kilka miesięcy. A jeśli się nie zakwalifikuje? To wtedy w ogóle nie przeczyta, co też tam Wanda napisała, a ciekawość paliła go jak nigdy dotąd.
– Nie! – Wanda przygarnęła do siebie kartki.
– A może niech Lucyna przeczyta? Błędów pewnie nie robisz, ale jeśli jakiś by się zaplątał, to… – Mundek nachylił się w jej stronę i przybrał fałszywie zatroskany wyraz twarzy. – Chyba nie chcesz się wygłupić przed tak znanym pisarzem?
– Wanda, nie bądź taka oporna i może faktycznie daj mi do przeczytania, co?
– Ona jest uparta – obrażonym tonem stwierdził Mundek.
– Wiecie co? Mam pomysł! – Lucyna nagle się ożywiła. – Wanda, jeśli nam nie chcesz się pochwalić, a tak bardzo pragniesz oceny pisarza z krwi i kości, spróbuj zwrócić się do kogoś równie profesjonalnego, ale przy tym uchwytnego. Nie wiesz przecież, jak długo będziesz szukać Knychałki i czy w ogóle uda ci się go odnaleźć. Co o tym sądzisz?
– Masz kogoś na myśli? – zainteresowała się Wanda. Uwaga głupia nie była.
– Mundek, pamiętasz grubego Lurkę? – Lucyna zwróciła się do swego dwukrotnie eksmęża.
– Lurkę? – Wanda się ożywiła.
Nazwisko Lurka kojarzyło jej się tylko z jedną osobą – Stefą Lurką, znaną poznańską pisarką, która w ostatnich latach zmonopolizowała romansowy rynek wydawniczy. Od pewnego czasu starała się jej dotrzymać kroku inna poznańska pisarka – Iwona Cieciorka, która również była płodną autorką, ale gustującą w tematyce ocierającej się o pornografię. Romansów oraz pornografii Wanda nigdy nie lubiła, ceniła jednak obie panie ze względu na wydajne umysły i błyskawiczne tempo wydawania kolejnych książek. Sama zastanawiała się, jak to się stało, że mimo wrodzonej awersji ona również stała się autorką romansu, ale nie umiała udzielić sobie jednoznacznej odpowiedzi. Czyżby pchnęła ją do tego niepoprawna tęsknota za przeżyciem miłości idealnej?
– Mówicie o kimś spokrewnionym z tą Stefą Lurką? – Musiała się upewnić.
– Spokrewnionym? Facet ma gorzej. To jej mąż – odezwał się Mundek.
– Chodziliśmy razem do ogólniaka. Bartosz jest ginekologiem na Polnej – dodał.
– W zeszłym roku jeszcze się u nas strzygł – dorzuciła Lucyna.
– Naprawdę znacie męża Stefy? – Wanda poruszyła się podniecona. – Znacie i nigdy mi nie powiedzieliście?!
– Ty pisałaś książkę i również się nie pochwaliłaś, poza tym nie mam obowiązku informować cię o tym, kogo znam. Wiesz, ochrona danych osobowych i te rzeczy – scenicznym szeptem zakończył Mundek i puścił oczko.
Lucyna zrobiła uspokajający gest dłońmi, nakazując im, aby ucichli.
– Masz do niego jakiś kontakt? – zapytała.
– Tak. Ostatnio do mnie dzwonił w sprawie jakiegoś spotkania klasowego. Pierdoły, nie lubię takich zjazdów.
– Więc co sądzisz, Wanda? Może się uda namówić Stefę, żeby rzuciła okiem na twoją książkę? Chcesz?
Dla Wandy oczywiście pisarzem większego kalibru był Knychałka, ale poznanie Stefy byłoby ważnym wydarzeniem w jej życiu. Może i ją namówiłaby na wywiad? Szef byłby zachwycony, że Wandzie udało się porozmawiać z tą oporną pisarką, bo Lurka tylko ich gazecie do tej pory wywiadu nie udzieliła.
– Więc jak? Umówić cię z nią?
– Byłoby świetnie.
Wanda zrobiła, tak jak postanowiła. Z tropieniem Ignacego Knychałki nie zamierzała zwlekać. Po spotkaniu w Kociaku szybko udała się na Wielką, gdzie w starej kamienicy mieściła się jej kawalerka. Wpadła do mieszkanka, na oślep rzuciła bagaż, zatrzasnęła drzwi i już zbiegała po schodach na dół. Przed domem odsapnęła chwilę i popędziła ku najbliższemu przystankowi autobusowemu. PEKĘ miała niedoładowaną, więc w kiosku kupiła bilet A+B+C, upewniła się, że ta zawiła kombinacja pozwoli jej dojechać do Lubonia, i wsiadła do tramwaju jadącego na Dębiec, by tam z kolei się przesiąść do autobusu. Adres mieszkania Fabiana Małoty wbiła sobie do głowy od razu, jak go dostała od Murka, i jeszcze tego samego dnia na mapie w Internecie sprawdziła jego lokalizację.
W Luboniu wysiadła za Centrum Pajo i zdecydowanym krokiem, godnym rodowitej mieszkanki miasteczka, przeszła skrzyżowanie, wkroczyła między bloki i poszła w dół osiedla.
Małota mieszkał na parterze, a okna jego mieszkania wychodziły wprost na śmietnik, co Wanda przyjęła z dziką radością. Mogła się tam zasadzić na czatach, co też niezwłocznie uczyniła. Obserwację dodatkowo ułatwiał jej fakt, że mieszkanie wydawcy było całkowicie oświetlone i jak na dłoni widać było, co się tam dzieje. Na razie, niestety, nie działo się nic. Nawet przez myśl jej nie przeszło, aby zadzwonić do drzwi i wprost zapytać o Knychałkę. Pora była późna, zresztą Wanda jeszcze świeżo w pamięci miała nieprzyjemny wyraz twarzy wydawcy. Postoi, popatrzy, może coś się wydarzy. Na szczęście na zawiązanie akcji długo nie musiała czekać. Do kuchni wszedł jakiś mężczyzna, nalał wody do czajnika i wstawił na kuchenkę. Wanda raz i drugi przetarła oczy ze zdumienia. Osobnik buszujący w pomieszczeniu był niski, drobnej postury, a jego zachowanie zdradzało, że w kuchni wydawcy czuł się pewnie, zupełnie jakby był jej częstym bywalcem. Jednak to nie jego pewność siebie tak ją zafrapowała, lecz uderzające podobieństwo do pisarza Knychałki, którego wizerunek znała z wydrukowanej z Internetu kartki. Teraz, tak na wszelki wypadek, miała ją przy sobie, szybko wydobyła z kieszeni i skonfrontowała nędzną rycinę z żywym okazem. To musiał być Ignacy! Murek miał rację, że należało szukać go u wydawcy. Ale sama obecność Knychałki w tym miejscu nie stanowiła nawet połowy sukcesu. Najważniejsze zadanie wciąż było przed Wandą – nakłonienie go do udzielenia wywiadu niszowej gazecie z ambicjami wielkimi jak Himalaje. Przez głowę przeleciało jej kilka niewybrednych epitetów pod adresem kłamliwego wydawcy, który na targach w żywe oczy łgał jak pies, i przystąpiła do akcji. Kartkę wsunęła do kieszeni spranej wiatrówki i ruszyła ku wejściu. Nacisnęła guzik domofonu. Po chwili usłyszała męski głos:
– Słucham?
– Ulotki – rzuciła, bo ulotkarza każdy wpuszcza. Odezwał się brzęczyk, pchnęła drzwi, szybko pokonała cztery schodki, skierowała się w lewo i załomotała do mieszkania.
Otworzył jej Małota.
– Słucham pa… – Wydawca odziany jedynie w spodnie, prezentował nagi, nędznie owłosiony tors i całkiem spory kabłąg bladego brzucha. – Pani?! Co tu pani robi?!
– Ja? To pan niech mi powie, co w pańskiej kuchni robi Ignacy Knychałka? No co?!
– Knychałka… – pobladłymi ustami wyszeptał Małota. – Knychałka?! W mojej kuchni?! – Wanda mogłaby przysiąc, że rzadkie włosy wydawcy nieznacznie uniosły się nad czaszkę.
– Oczywiście! Na własne oczy go tam widziałam!
– Fabian, z kim rozmawiasz? – Zza jego pleców wyłoniła się kobieta i widząc Wandę, dodała z niesmakiem: – Ile razy mam ci powtarzać, żebyś, nim otworzysz, koszulę na siebie zarzucił?
– Daj spokój! Czy ty wiesz, co ta osoba twierdzi?
– Co takiego?
– Że u nas jest Knychałka!
Kobieta, najprawdopodobniej żona Małoty, pisnęła cienko i zasłoniła dłonią usta. W tej chwili doszedł ich z kuchni gwizd czajnika. Wanda wspięła się na palce i skupiła wzrok na powstałej między lewym ramieniem wydawcy i prawym ramieniem jego żony szparze:
– O, idzie! Ignacy Knychałka! – Wycelowała w jego kierunku palec.
Małotowie obejrzeli się błyskawicznie, a Wanda z pretensją w głosie utyskiwała:
– Jak panu nie wstyd było tak kłamać? Nie wiem, co się dzieje z Knychałką, żadnego kontaktu do niego nie mam! – przedrzeźniała go złośliwie.
– Co się dzieje? – Mężczyzna, ignorując hałasujący czajnik, zbliżył się do nich.
– Słuchaj, nie uwierzysz, ta pani twierdzi… – zaczął Małota, po czym zamilkł i zmarszczył brwi, jakby tropił w mózgu krnąbrną, niedającą się łatwo złapać myśl.
– Że jesteś… – z obawą dokończyła jego żona.
– Powiecie mi, o co chodzi? – zapytał Ignacy. Przy bliższej konfrontacji wyglądał trochę inaczej niż na zdjęciu – bródkę miał ładniej przyciętą, a i włosy staranniej ułożone niż w pociągu, ale wtedy, wiadomo, był w podróży i miał prawo wyglądać na wymiętego i zmęczonego; teraz wyglądał jak Ignacy ucywilizowany.
– Ja powiem! – szybko wyrwała się Wanda. – Nazywam się Wanda Rzążewska, pracuję w poznańskiej gazecie „Z literaturą na ty” i chciałabym z panem przeprowadzić wywiad. I najlepiej, aby był to wywiad rzeka! – Poczuła, jak krew pulsuje jej w skroniach. Nic dziwnego, w tej oto chwili ważyły się jej zawodowe losy.
– Że co? – Pisarz zrobił zaskoczoną minę.
– Wywiad chciałam przeprowadzić. Z panem. Och, wiem, że pan nie nawykł do rozgłosu, ale proszę mi wierzyć, czytelniczki tak bardzo pragną dowiedzieć się o panu czegoś więcej! A już zupełnie cudownie by było, gdyby przeczytały o tym w naszej gazecie…
Przerwała i patrzyła na niego, oczekując oczywiście pozytywnej odpowiedzi. Knychałka jednak milczał z baranim wyrazem twarzy.
– Jest jeszcze jedna sprawa, od pana decyzji zależy, czy wylecę z pracy… Proszę mi nie odmawiać!
Dopiero po chwili stwierdziła, że ostatnią informację mogła zachować dla siebie. Co obcego faceta mogło obchodzić jej życie prywatne? Nie powinna była tego mówić! Ale, niestety, zdarzało się jej dość często chlapnąć coś, czym dzielić się z nikim nie należało. Na pociechę pogratulowała sobie, że nie wymsknęła jej się prośba, aby przeczytał jej maszynopis. Ta sprawa musiała poczekać. Walka o utrzymanie pracy była najważniejsza.
– Wywiad?! – wtrącił się Małota. – Jaki wywiad?! Kobieto! Mój autor jest tajemniczy i nic nikomu o sobie nie powie!
– Ale, zaraz, o co chodzi? – zapytał Ignacy.
– Cicho bądź! – ofuknął go Małota. – Wywiadu nie będzie, słyszy pani?
– Ale raz go udzielił. Temu dziennikarzowi z pociągu – przypomniała Wanda.
– Bo się nad nim ulitował!
– A czy nade mną ulitować się nie może? Jeśli nie zdobędę tego cholernego wywiadu, szef z roboty mnie wywali! A ja kredyt mam na głowie…
– Pani kredyt to pani sprawa, a ty – zwrócił się Małota do pisarza – idź już do tej kuchni herbatę robić! – Ale Ignacy nie ruszył się z miejsca. – Jeszcze czegoś pani potrzebuje? Może chce autograf? Ma pani kartkę i długopis?
Wanda w pierwszym odruchu chciała powiedzieć, że autograf wydawca może sobie wsadzić, ale zmilczała, bo nagle przyszło jej do głowy, że tym świstkiem będzie mogła udowodnić szefowi, iż coś jednak załatwić jej się udało. W ostateczności, gdyby tego wywiadu nigdy nie przeprowadziła, mogłaby się zwrócić do grafologa, aby pismo Knychałki przeanalizował i w gazecie mogliby przynajmniej umieścić fachową opinię. Tak, pomysł był całkiem niezły.
– Nie mam kartki ani długopisu, a ten autograf chcę. Bardzo mi się przyda.
– Dalej, Maryla, przynieś co trzeba. Niech jej Ignacy napisze.
Marylce dwa razy nie trzeba było powtarzać. Nim zniknęła w pokoju, popędziła jeszcze do kuchni i uciszyła ryczący czajnik.
– Proszę. – Podała pisarzowi kartkę i długopis. Ignacy przyłożył papier od ściany, szybko machnął niedbały bazgroł, pismo wetknął Wandzie do ręki i wykazał zamiar zamknięcia drzwi.
– Chwileczkę!
– Co jeszcze?! – Małota był naprawdę wściekły.
– Czy na ten wywiad naprawdę nie ma szans? – Wbiła w Ignacego błagalne spojrzenie.
– Nie! – szybko odpowiedział wydawca. – Nie, nie i jeszcze raz nie! On jest bardzo tajemniczy i takim ma pozostać. I niech wreszcie pani sobie idzie! – Zatrzasnął drzwi, a Wanda powoli ruszyła ku schodom.
Nie zdążyła zejść na dół, gdy usłyszała, że ktoś wyszedł z mieszkania. Obejrzała się, był to wydawca, tym razem już w koszuli. Machnął na Wandę ręką i krzyknął:
– Pani poczeka!
Znalazł się przy niej błyskawicznie.
– Jeszcze jedna rzecz, tym razem kluczowa, niech pani sobie wbije do głowy, że Ignacego Knychałki u nas pani nie widziała! Zrozumiano?!
Wanda bez przekonania skinęła głową.
– Aha, i tym autografem niech się pani nie chwali.
– Dlaczego? Mogłabym skłamać, że spotkałam Ignacego Knychałkę gdzieś na ulicy.
Wydawca poczerwieniał.
– Żadnej ulicy! Żadnych kłamstw! Niech nikomu nic pani nie mówi, zrozumiano?! Bo autograf zabiorę i na strzępy podrę! A teraz niech już pani sobie idzie i więcej się tu nie pokazuje, a i język za zębami mocno trzyma!
Małota równie szybko jak z mieszkania wypadł, tak szybko z powrotem do niego popędził. Wanda wyszła przed blok i spojrzała w jego okna. Światło było zapalone już tylko w kuchni. Nikogo tam nie dostrzegła, gdzie się więc podziali? W innym pomieszczeniu po ciemku siedzieli? Wzruszyła ramionami i powoli skierowała się ku przystankowi. Nie wiedziała, że w dużym pokoju, za storą, śledzą ją trzy pary oczu.
– Diabli ją chyba nadali! – ze złością powiedział Małota.
Było już ciemno, gdy Wanda dotarła do swojej kawalerki. Po omacku otworzyła drzwi i zapytała szeptem:
– Iza?
Nikt jej nie odpowiedział. Wymacała ręką włącznik, ale nim go nacisnęła, jeszcze raz, tym razem głośniej, ponowiła pytanie:
– Iza?
Dalej cisza. Nacisnęła przycisk i mdłe światło rozjaśniło wnętrze mieszkanka. Odniosła wrażenie, że bałagan, który zostawiła, wyjeżdżając na targi, uległ większemu skotłowaniu, wywnioskowała więc, że bratanica podczas jej nieobecności musiała przewinąć się przez lokum, a i być może nawet w nim przenocowała. W tej chwili jednak na pewno jej nie było. A gdzie się podziewała? Któż mógł to wiedzieć? Wanda nie narzekała na wspólne życie z bratanicą, ale teraz nieobecność dziewczyny była jej na rękę. Miała święty spokój. Podeszła do łóżka i z ulgą na nim spoczęła. Kolejnym plusem nieobecności Izy było to, że całe łóżko należało do Wandy i mogła na nim przybierać pozycje, jakich zapragnęła, bez obawy, że nieopatrznym kopniakiem obudzi lub zrzuci bratanicę. Dopiero teraz poczuła, jak bardzo była zmęczona. Bezowocny wyjazd do Warszawy, spotkanie w Kociaku, nieprzyjemna wizyta u wydawcy – tyle wydarzeń mogło przyprawić nie tylko o zawrót głowy, ale również o wysoką gorączkę. Tej ostatniej Wanda na szczęście nie dostała. Jak na razie oczywiście, bo przecież wszystko mogło się jeszcze zdarzyć. Och, jaka szkoda, że wynikłe okoliczności były tak niesprzyjające! W przeciwnym razie na pewno zapytałaby Knychałkę, czy rzuci okiem na jej powieść, której maszynopis oczywiście miała przy sobie. Dobrze, że przynajmniej zdobyła jego autograf. Wyjęła z kieszeni papier z cennym bazgrołem i położyła obok siebie. Pomyślała jeszcze, że mogłaby coś zjeść – w lodówce była ogórkowa, gdyby ją podgrzała… – i pogrążyła się w płytkim, nerwowym śnie.
Nazajutrz obudziła się wpół do jedenastej. Sobota! Jak cudownie! Jej radość dodatkowo potęgował fakt, że była już ubrana, bo przecież poprzedniego wieczoru zasnęła w tym, w czym chodziła. Zanim poszła do kuchni, rzuciła jeszcze przelotne spojrzenie na torbę, w której nadal tkwił rękopis, wzruszyła ramionami i postanowiła, że nad tym, co dalej z nim zrobić oraz jak wydusić z Ignacego wywiad, pomyśli dopiero, gdy napełni opustoszały żołądek. Ale posiłek jej nie pomógł, niczego konstruktywnego nie wymyśliła. Sięgnęła po szczotkę i wyjątkowo starannie zaczęła rozczesywać włosy. Ach, ten Murek, ach, Knychałka… Co robić? Co robić? Trzasnęły drzwi wejściowe:
– Jestem! – usłyszała. To była Iza.
– I ja również! – dodał męski głos.
Męski głos? – zdziwiła się Wanda. Podczas ostatniej rozmowy na tematy damsko-męskie, jaką przeprowadziły przed miesiącem, Iza stanowczo oświadczyła, że z samcami nigdy nie chce mieć nic wspólnego:
– Oni wszyscy są tacy sami!
I temat męskiego rodu nie istniał przez kolejne trzydzieści dni, aż do dzisiaj – dnia, w którym jednak przywiodła jakiegoś samca do ciotczynej kawalerki.
– O, tu jesteś! – odkrywczo zawołała bratanica, jakby odnalezienie Wandy w maleńkiej kawalerce było naprawdę wielkim wyczynem.
– Jestem, jestem – odpowiedziała Wanda i ciekawie wyciągnęła szyję w kierunku korytarzyka.
– Norbas, chodź tutaj! – Iza pogoniła osobnika, bo coś długo marudził w przedpokoju.